środa, 29 października 2014

III


Koszula – jest! Luźne spodnie – są! Wygodne buty – założone! Dziewczyna wreszcie poczuła, że żyje. Ledwie weszła do sypialni, a szykowna suknia, gorset, buty na obcasie i cała obłudna otoczka bezbronnej kobiecości wylądowały na podłodze. Podeszła do toaletki, wzięła zwilżoną chustkę i zaczęła mocno pocierać nią twarz, by jak najszybciej pozbyć się swędzącego makijażu. Spojrzała w lustro i widząc zaczerwienione od podrażnień policzki, mrugnęła do siebie ochoczo. Rozpuściła włosy, machnęła głową i ponownie zerknęła w posrebrzane szkło.
– Gotowe! – krzyknęła sama do siebie, wysuwając pięść w kierunku odbicia, po czym wybiegła radośnie z pokoju, jak dziecko po całym dniu szkoły, które biegnie do domu na posiłek.
 Zbiegła na sam dół, ześlizgując się po poręczy, przy okazji uważając, żeby nie przyuważył jej lokaj. Cichutko, na paluszkach… Ups! Potrąciła jedną z chińskich waz. Na szczęście chwyciła ją w ostatniej chwili.
– Uff… Treningi dają efekty. – Uśmiechnęła się do kawałka porcelany. Odstawiła naczynie na miejsce i szybko pobiegła dalej, do pomieszczenia dla służby, gdzie siedział Tai i Jeanny.
– Panienko! – pisnęła dziewczyna, widząc wypieki na twarzy młodej hrabianki.
– To rozkaz! Idziemy grać w baseball! – zarządziła z szerokim uśmiechem na ustach, wskazując ręką ogród.
– Tak! – Blondynka bez chwili namysłu zerwała się z miejsca i pobiegła we wskazane miejsce. Czerwonowłosa wraz z chłopakiem pognali tuż za nią.
Niezwykle precedensowe wydarzenie, by pani domu spoufalała się w ten sposób ze służbą, jednak Lizz nie po raz pierwszy udowadniała, że ma w głębokim poważaniu to, co wypada a co nie. Na co dzień utrzymywała pozory  wśród ludzi zachowywała się nienagannie, nawet przed Sebastianem starała się grać inną, niż dyktował jej charakter. W końcu był dorosłym mężczyzną, demonem z kilkusetletnim stażem. Wypadało zachowywać się godnie. 
Cztery lata ćwiczeń dawały efekty. Jednak za plecami szlacheckiego świata, czarnego lokaja i rodziny, właśnie taka była. Lubiła się bawić, ruszać, dawać radość tym, na których jej zależało. W pewien sposób okazywała tak wdzięczność służącym, nieodzownie stojącym u jej boku. Mimo tego, co przeżyła. Mimo ciemności, która wzięła w objęcia jej serce, nie chciała się oddać. Nie całkowicie. Od początku do końca pragnęła by,ć sobą, właśnie taka była ona, taka była jej dusza. Idealna mieszanka słodkiej beztroski i goryczy cierpienia, chęci pomszczenia samej siebie i czerpania z życia pełnymi garściami.
– Panienko?
– Jeanny, co ja ci mówiłam… Kiedy gramy masz mówić do mnie Lizz – poprawiła ją urażona.
– Ehm… Lizz, dlaczego Pan Sebastian z nami nie gra? – zapytała.
Powtarzała to właściwie za każdym razem. Od samego początku uroda lokaja kompletnie zauroczyła pokojówkę, dlatego przy nim nigdy nic jej nie wychodziło. A przynajmniej była to dobra wymówka, żeby nie wyjść na zwykłą fajtłapę.
– Wiesz, że szlachciance nie wypada spoufalać się ze służbą, prawda? – Dziewczyna odpowiedziała pytaniem, patrząc na blondynkę z powagą.
– T…tak – potaknęła niepewnie.
– Właśnie dlatego. 
Lizz wzruszyła ramionami. Nie było sensu tłumaczyć dziewczynie szczegółów. Powinna się domyślić, że ani hrabianka, ani jej lokaj nie zamierzali naruszać swojej nieskazitelnej relacji, a jeśli się nie domyślała, to i tak by tego nie zrozumiała. Poza tym, Sebastian miał, między innymi, pilnować jej manier i mimo że na rozkaz na pewno zagrałby w baseball, swoimi subtelnymi komentarzami uprzykrzałby jej życie przez kilka kolejnych tygodni. 
Na chwilę stanęła w miejscu by wyobrazić sobie grę z nim. To byłaby na pewno ciekawa rozgrywka… Kiedyś. Bardzo, bardzo kiedyś – doprowadziła myśli do porządku.
– Ostatnia runda! – zdecydowała, spoglądając na zegar wmurowany w ścianę posiadłości.
~*~
Nastoletnia dziewczyna siedziała przy skromnym stole, opierając głowę na łokciach. Wpatrywała się przez okno obserwując ostatnie promienie słońca leniwie przedzierające się pomiędzy drzewami, zwiastujące nadejście nocy. Przeżyła kolejny dzień, jak poprzedni, jak następny. Z każdym nowym, ciągnęła za sobą krwawą nić swojego, niewiele znaczącego dla świata, życia. Jednak nie myślała o smutku, gniewie ani bólu. Do końca nie wiedziała, o czym myśli. Właśnie, dlatego siedziała tutaj: w kuchni. Lubiła przychodzić w to miejsce, chociaż nieczęsto jej się to zdarzało. Czuła się z nim dziwnie związana, dawało ukojenie, spokój.
Zabawne jak wszystko szybko się zmienia – pomyślała, przypominając sobie bieganie za piłką sprzed kilkunastu minut.
Dlaczego Pan Sebastian z nami nie gra? – Usłyszała w głowie echo głosu blondynki.
– No właśnie… Dlaczego? – zapytała, kierując słowa w przestrzeń.
– Dlaczego co, panienko? – Znajomy, kąśliwy głos zza pleców wyrwał Elizabeth z rozmyślań.
– Hm? – mruknęła. – Dlaczego herbata jeszcze nie jest gotowa? – zapytała rozkojarzona, próbując brzmieć na zniecierpliwioną.
W rzeczywistości wcale nie myślała o herbacie, właściwie, nie miała na nią w ogóle ochoty. Wciąż była jeszcze rozgrzana po grze. Lokaj podszedł do niej i nachylił się, by spojrzeć z bliska na bladą, porcelanową twarz nastolatki, przyozdobioną rumieńcami. Przyglądał się, marszcząc brwi, czym wzbudzał w szlachciance lekkidyskomfort.
– Co robisz? – burknęła zirytowana.
Demon odsunął się z uśmiechem na ustach i zajął się przygotowywaniem napoju.
– Proszę wybaczyć, ale wydaje mi się, że szlachciance o panienki statusie nie wypada pokazywać się z takimi wypiekami i bez makijażu, a tym bardziej nie wypada spoufalać się ze służbą. To może bardzo źle wpłynąć na panienki pozycję w towarzystwie. Proszę pomyśleć, co by się stało, gdyby Lady Cartwright się o tym dowiedziała, mogłaby na tym ucierpieć firma – wygłaszał swoją tyradę niezwykle wyniosłym tonem.
 Dokładnie tak, jak się spodziewała. Z każdym kolejnym słowem miała wrażenie, że czerwienieje od stóp do głów, a z jej uszu zaraz zacznie lecieć para, jak z czajnika z zagotowaną wodą.
– Zamknij się – wycedziła przez zęby.
Miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale świszczenie ją wyprzedziło. W sumie i tak nie wiedziała, co mogłaby dodać, bo prawda była taka, że demon znów miał rację. Jak zwykle, gdy tyczyło się to manier. Jednak kamerdyner przywołujący do porządku swoją panią? – tak nie powinno być.
– Co na to powiedziałaby Lady Cartwright? - przedrzeźniała go w myślach.
– Wypije panienka tutaj, czy zanieść herbatę w inne miejsce? – zapytał Michaelis, zmieniając ton głosu na niezwykle uprzejmy. Jak zawsze.
– Wypiję tu. Idź przygotować kąpiel – rozkazała, okazując mu największy brak szacunku, jaki tylko potrafiła wyrazić głosem. Sebastian spojrzał na nastolatkę z ukosa i uśmiechnął się szyderczo.
– Yes, my lady. – Pokłonił się i wyszedł.
– Assam, hę? – szepnęła sama do siebie, wdychając aromat gorącego naparu.
Słońce już zupełnie zaszło. Nie zwróciła nawet uwagi, kiedy mężczyzna zapalił świecę na stole. Przez chwilę patrzyła na przyjemny, ciepły blask emanujący od szczytu woskowego walca, jednak zgasiła go, zanim zaczął się topić. Uwielbiam ten zapach. Zrobiło się zupełnie ciemno.
~*~
Elizabeth siedziała na łóżku, czekając aż lokaj dopnie guziki jej nocnej koszuli. Z pochyloną głową spoglądała to na błyszczącą, drewnianą podłogę, to na swoje blade stopy. Światło świec przebijało się przez jej gęste włosy, zostawiając na twarzy ledwie widoczne cienie, przypominające blizny. Ciemność ukazywała prawdę, odsłaniała prawdziwe oblicze zranionej dziewczyny, wnętrze porozrywanej na strzępy duszy. Czuła się dziwnie. Przez cały ten dzień jakby nie do końca była sobą. Przeszłość odciskała w jej pamięci coraz większe piętno, nadwyrężając zmęczony materiał ducha.
Nie chciała spojrzeć na służącego. Jego delikatny dotyk sprawiał, że po jej ciele przechodziły dreszcze. Coś się zmieniało, czuła to, ale nie była w stanie tego powstrzymać. Wzbierające z każdą chwilą uczucie niepokoju i osamotnienia, ucisk w okolicach karku, delikatne pieczenie, niemal nieodczuwalne; teraz, gdy się wyciszyła, uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Koniuszkami palców dotknęła znaku. Ból ustał. Demon dopiął ostatni guzik koszuli, pokłonił się i wstał, przypadkowo muskając dłonią kolano czerwonowłosej. Czując jego dotyk, wzdrygnęła się i nerwowo odsunęła. Pali…
– Co się stało? – zapytał zdziwiony, bacznie przyglądając się hrabiance.
Siedziała skulona na łóżku, z podciągniętymi do piersi nogami, chowając twarz we włosach. W tej chwili niczym nie przypominała wysoko postawionej, dumnej arystokratki. Wyglądała jak małe, przestraszone dziecko, kulące się przed zimnem. Trzęsła się. Nie mogła się opanować. Powinna, ale to okropne uczucie, którego nie potrafiła nazwać, przepełniło jej duszę i ciało, kontrolowało ją.
Ludzie. Zawładnięci uczuciami i wspomnieniami. Tak delikatni i bezbronni. Własne demony pożerają ich słabe dusze, a mimo to… Dążą do celu po trupach, nie zważając na konsekwencje. Nie dbają o nic, nie obchodzą ich ofiary. Zaprzedają się, by zdobyć to, czego pożądają… Wciąż jednak jest w nich coś interesującego – pomyślał demon, patrząc na dziewczynę z przymrużonymi oczami.
Na jego twarzy pojawił się cień niepokojącego uśmiechu. Nagle nastolatka zaczęła się śmiać, coraz głośniej i głośniej, jakby coś ją opętało. Impulsywnie podniosła głowę i spojrzała przeszklonymi oczami prosto w żarzące się czerwienią źrenice demona.
– Żyję tylko w jednym celu. By dokonać swojej zemsty. Sprawić, by ci, którzy zadali mi cierpienie, umierali ze strachu. Błagali o litość. To żałosne plugastwo. Pożałują, że odważyli się zbliżyć, dotknąć mnie. Będę patrzeć jak ich płonące ciała zwijają się z bólu z cierpiętniczym wrzaskiem. Dopóki nie roztopią im się struny głosowe. A ty… – Wstała i podeszła do Michaelisa tak blisko, że poczuła na skórze jego spokojny, ciepły oddech. – Ty Sebastianie jesteś moim pionkiem. Moim narzędziem zemsty. – Chwyciła go za ręce i przecięła nimi linię ich wzroku. – Twoje dłonie wydrą serca z ich gnijących piersi.
Przez moment kamerdyner patrzył na nią zszokowany, jednak z każdą chwilą zdziwienie ustępowało wyrazowi brutalnego, rządnego krwi zadowolenia, z wolna podbijającego jego twarz. Uśmiechnął się i uwolnił dłonie z uścisku. Klęknął przed nastolatką, położył dłoń na piersi i pochylając głowę, wypowiedział słodkie słowa:
– Yes, my lady.
~*~
– Um? – Elizabeth przekręciła się w łóżku. Ze snu wyrwał ją irytujący dźwięk.
– Sebastian? – zapytała, otwierając zaspane oczy, jednak nie dostrzegła nikogo w ciemności.
Coś uderzyło w okno.  Leniwie podniosła się z łóżka, okryła plecy leżącym na krześle ponczo i powoli podeszła do źródła dźwięku, jednak wciąż nikogo nie widziała. Wcisnęła klamkę i odchyliła skrzydło okna. Wychyliła się przez nie, niepewnie spoglądając w dół, a potem w górę.
– Sebastian? – zapytała ponownie, jednak nikt jej nie odpowiedział. – Eh… 
Stanęła na parapecie, wysunęła się, chwyciła dłońmi zewnętrzną okiennicę i wdrapała na dach. Rozejrzała się dokładnie, ale nawet tam jej oczy wciąż nie dostrzegały żadnej sylwetki, ani nawet podejrzanego cienia na kamiennej ścianie. Czuła jednak, że ktoś tam był. Gdy tylko usłyszała kolejne, nienaturalne skrzypnięcie, impulsywnie się odwróciła. Zobaczyła niewyraźną sylwetkę człowieka. Tajemnicza postać stała nieruchomo, jakby zapraszała ją, by podeszła.
– Kim jesteś? – zapytała cicho, zbliżając się ostrożnie, by nie wystraszyć nieznajomego.
– Jestem tym, kim ty teraz jesteś. – Rozbrzmiało z oddali echo kilku głosów.
Zdziwiona przetarła oczy, nie dowierzając w to, co widzi i słyszy. Wciąż, jak zahipnotyzowana, szła w stronę czarnej łuny. Jakby przestała kontrolować swoje własne ciało, jakby coś pchało ją w objęcia nieznajomego bytu.
– To znaczy kim?
Kolejne parę kroków. Światło księżyca przenikało przez szczupłą, otuloną ciemnością sylwetkę.
– Musimy porozmawiać… – zabrzmiało ponownie echo, zupełnie ignorując pytanie dziewczyny.
Była już tylko kilka metrów od bytu, ale wciąż nie mogła dostrzec jego twarzy. Z każdym jej kolejnym krokiem wzbierał coraz większy wiatr. Nagle straciła równowagę, przeleciała przez gzyms i zaczęła zsuwać się z dachu. Powstrzymując krzyk, spróbowała chwycić się czegoś, by nie spaść na sam dół.
Cóż za żałosna byłaby to śmierć – pomyślała, łapiąc się okiennicy.
Wisiała na niej, czując jak drzazgi ranią jej dłonie. Zadarła głowę, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą majaczyła sylwetka nieznajomej istoty. Zniknął! Machnęła głową, by przywołać myśli do porządku. Kopnęła w okno, które otworzyło się z głośnym hukiem. Wskoczyła do środka pomieszczenia, po drodze zadzierając koszulę. Upadła na podłogę i przeturlała się parę metrów, uderzając głową w półkę z dokumentami. Była lekko poobijana, ale prawie nie czuła bólu. Był tak odległy jak echo, które słyszała  znikał gdzieś w ciemnej otchłani. Podniosła się, zamknęła okno i wyszła z biblioteki, w której wylądowała. Szła ciemnym korytarzem, kierując się w stronę sypialni. Nie zapaliła świec, nie mogła znaleźć zapałek. Poza tym i tak nie potrzebowała ognistego blasku, by dotrzeć do celu. Wciąż doskonale widziała w ciemności. Mijając kolejne drogocenne obrazy, wytyczające drogę do sypialni, chwyciła się za kark.
– Ał! – krzyknęła, czując palący ból na dłoni.
Nie wiedziała, co się działo. Jeśli nic się nie zmieni, będzie musiała powiedzieć o tym Sebastianowi. Może on będzie wiedział, co działo się z kontraktem. W końcu sam zostawił na niej znamię – jeśli coś się z nim dzieje, to jego wina!

                Weszła do swojego pokoju i zobaczyła stojącego przy otwartym oknie lokaja. W dłoni trzymał świecznik. Słysząc kroki, odwrócił się i obdarzył dziewczynę pełnym troski spojrzeniem. Podszedł bliżej, postawił świece na nocnym stoliku i zaprowadził szlachciankę do łóżka. Milczał. Ona również nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Spojrzała tylko w jego oczy. Zdawało jej się, że dostrzegła w nich wcześniej nutę… Strachu? Aż tak bardzo martwił się o swój obiad? Demon przykrył ją kołdrą, pokłonił się i wyszedł, a wtedy Elizabeth zamknęła zmęczone oczy i wsłuchując się w echo oddalających się kroków Michaelisa, ponownie pogrążyła się we śnie. 

======================

Kolejna, trzecia już część ląduje na blogu, czekając na Wasze opinie. Nie wstydźcie się szczerze mówić, co o tym sądzicie, nie obrażę się, trochę pocisków nawet mi się przyda, więc śmiało! Poprawiając to, zastanawiałam się, co ja miałam w głowie, kiedy to pisałam. Tyle powtórzeń, ile tam znalazłam... Taki obciach. I pomyśleć, że taką żałosną wersję wysłałam kilkorgu znajomych. Wybaczcie! To tyle, ode mnie. :)

poniedziałek, 27 października 2014

II


– Serdecznie witamy w posiadłości Roseblack! – Sebastian pokłonił się nisko przed wychodzącym z powozu mężczyzną w średnim wieku, ubranym w markowy garnitur. Gość odpowiedział skinieniem głowy, a kiedy lokaj wskazał mu wejście, pewny siebie wkroczył do środka. Przez chwilę rozglądał się po bogatym wnętrzu salonu. Marmurowe, błyszczące posadzki odbijały od siebie blask złotych ram obrazów wiszących licznie na ścianach koloru wypłowiałego karminu. Między jasnymi kolumnami ustawionymi wzdłuż dywanu prowadzącego do szerokich schodów, u których szczytu wisiał oryginał Sądu Ostatecznego Memlinga, dumnie wypinały się popiersia znanych poetów. Przedsiębiorca wiedział, że znalazł się w domu prawdziwej, inteligenckiej szlachty.

– Hrabianka Elizabeth Roseblack. – Kamerdyner przedstawił stojącą na środku ogromnego holu młodą, chuda dziewczynę, ubraną w przepiękną czerwoną suknie.

           Wokół niej roztaczała się niesamowita, promienista aura. Miała delikatny makijaż i długie kolczyki w kształcie róż w komplecie z naszyjnikiem na złotym łańcuszku. Włosy miała podpięte do góry, było widać, że niezbyt umiejętnie, ale to jedynie dodawało jej młodzieńczego, zadziornego uroku. Zdecydowała się je związać w ostatniej chwili, schodząc już po schodach. Właściwie zamierzała je spiąć od samego początku, ale miała ochotę zrobić Sebastianowi na przekór. 

           Uśmiechnęła się serdecznie, widząc oszołomionego gościa.

– Witam. To wielki zaszczyt gościć taką osobistość w mojej posiadłości.

Podeszła do mężczyzny i podała mu dłoń, którą delikatnie chwycił i pocałował.

– Może zechcą państwo przejść do jadalni, obiad jest już gotowy – zaproponował Sebastian, spoglądając znacząco na swoją panią.

– Dziękuję, Sebastianie – odpowiedziała i z gracją baletnicy podążyła do jadalni.

Pomieszczenie było ogromne i niezwykle gustowne. Wszystko, co znajdowało się w środku, zdawało się być częścią kompozycji, swoistym dziełem sztuki – jak przystało mieszkać angielskim szlachcicom. Centrum pomieszczenia zajmował wielki, dębowy stół, mogący pomieścić dobrze ponad 20 osób. Przykryty był białym obrusem wykończonym złotymi aplikacjami. Dziewczyna usiadła przy jego wąskiej krawędzi, Holland zaś po jej lewej stronie, tyłem do wystawnego kominka. 

Kamerdyner przyniósł i zaprezentował posiłek, po czym nalał do kieliszków obojga wytrawnego wina, doskonale komponującego się ze smakiem pieczonego mięsa. Odsunął się na skinienie Elizabeth i pokornie stanął obok drzwi, przysłuchując się prowadzonej rozmowie.  

                Gdy obiad dobiegł końca, Sebastian pozbierał naczynia i wyszedł, żeby przynieść herbatę, zostawiając dziewczynę sam na sam z przedsiębiorcą.

– Twój lokaj jest niezwykły – pochwalił przedsiębiorca, szczerze zachwycony powierzchownością służącego. – Prawie tak samo niezwykły jak ty.

– Musi być, w końcu jest moim służącym – odpowiedziała znużona. – Przejdźmy do interesów.

– Oczywiście. – Wzdrygnął się Holland, słysząc chłodny ton głosu nastolatki. – Mówiąc w skrócie…

~*~

                Trójka służących siedziała na dworze, na ławce ustawionej pod ścianą tuż koło drzwi do kuchni. Rozmawiali, żartując i głośno się śmiejąc. Kiedy usłyszeli kroki nadchodzącego kamerdynera, zamilkli. Demon wszedł do pomieszczenia i popatrzył na zegarek. Wpół do piątej. Nie zwracając uwagi na przyglądających mu się zza okna pracowników, zaczął przygotowywać ulubionego Earl Greya swojej pani.

– Panie Sebastianie! Co tam się dzieje, jak przebiega spotkanie? – zaczął dopytywać Tai, wbiegając do wnętrza budynku. Za nim podążyła zaciekawiona pokojówka oraz kuchar, wciąż niepewnie spoglądający na bruneta od czasu ich porannego starcia.

– Ma na sobie tę piękną, czerwoną suknię. Wygląda w niej tak cudownie, jest taka idealna! – piszczała podekscytowania Jeanny.

Sebastian spojrzał na nich zrezygnowany, jednak po chwili rozpromienił się nieco.

– Tai, Thomas, Jeanny! Słuchajcie, mam dla was zadanie. – Słysząc to, ruchliwa trójka podwładnych stanęła przed nim na baczność. – Dopóki nasz gość nie opuści posiadłości, musicie dopilnować, by nic złego nie wydarzyło się w ogrodzie. Rozumiecie? – Popatrzył na nich poważnie.

– Tak jest! – krzyknęli salutując i bez chwili zwłoki pobiegli do ogrodu wykonać powierzone im, nieprzeciętnie ważne, zadanie.

Woda zdążyła się już zagotować, więc lokaj przelał ją do dzbanka, przestawił klepsydrę i szybko ruszył do jadalni. Wiedział doskonale, co zastanie w środku.

~*~

– Nareszcie! – krzyknęła czerwonowłosa, gdy drzwi do jadalni otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. – Spóźniłeś się, idioto! – warknęła na służącego. 

– Najmocniej przepraszam. Widzę jednak, że nieźle panienka sobie poradziła.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wokół nastolatki leżało kilku pobitych do nieprzytomności mężczyzn.

            – Och, cóż za straszny bałagan – westchnął lokaj, łapiąc się za głowę.

– Nie chciałabym ci przerywać, ale masz coś do zrobienia – upomniała go zniecierpliwiona nastolatka.

– Zamknijcie się oboje!!! – wrzasnął zdenerwowany mężczyzna, przytykając rewolwer do skroni swej zakładniczki. Był zdesperowany i przerażony. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem wszyscy jego ludzie, zarówno ci w środku, których bez trudu położyła na łopatki młoda dziewczyna, jak ci na zewnątrz, którzy przez cały dzień byli sukcesywnie eliminowani przez Michaelisa, zostali pokonani. Dobrze, że w chwili nieuwagi dziewczyna potknęła się o suknie i udało mu się ją związać.

Sebastian popatrzył z troską na swoją panią. Hollad, zdenerwowany brakiem jego reakcji na groźbę, uderzył dziewczynę w twarz rękojeścią broki. Tak, jak się spodziewał, tym gestem niezwykle zdenerwował lokaja. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, co zrobił. Oczy demona rozbłysły krwistą czerwienią, a frak zjednał się z jego cieniem. Bezkresna ciemność okryła całe pomieszczenie. Mężczyzna zaczął krzyczeć. Wystrzelił parę kul w stronę przerażającej istoty, jednak nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia.

– Kk…kim ty jesteś?! – wykrzyczał przerażony przedsiębiorca.

– Kim jestem? Jestem lokajem rodziny Roseblack. Piekielnie dobrym lokajem… – Po tych słowach demoniczny kamerdyner zniknął z pola widzenia zarówno dziewczyny, jak i jej napastnika.

– Proponowałbym zostawić tę broń, może pan zrobić sobie krzywdę. – Chwycił mężczyznę za nadgarstek tak mocno, że stracił czucie w dłoni i upuścił pistolet, który uderzając o podłogę, wystrzelił w przestrzeń.

– Skończ się już bawić – rozkazała dziewczyna.

– Yes, my lady – odpowiedział Michaelis i jednym zgrabnym ruchem zakończył życie mężczyzny.

Czarny cień skurczył się i powrócił do poprzednich rozmiarów, a oczy służącego przestały złowieszczo błyszczeć. Podszedł do hrabianki, rozwiązał ją i wziął na ręce.

– Jesteś ranna… – powiedział prawie niesłyszalnym szeptem, jednak ona dokładnie zrozumiała każde słowo.

Jej serce zabiło szybciej. Przez głowę przebiegła nieśmiała myśl: Czyżby naprawdę się o mnie martwił? Czyżby on był skłonny odczuwać jakiekolwiek ludzkie uczucia? Po chwili jednak wyśmiała tak naiwne, pozbawione podstaw myśli.

– Postaw mnie – rozkazała.

Bez chwili zwłoki, demon wykonał polecenia. Elizabeth popatrzyła mu prosto w oczy, jakby próbowała odnaleźć w nich jakikolwiek ślad uczuć. Zbliżyła się do służącego, a on  rozumiejąc, na co dostał pozwolenie – przysunął się do swej pani tak, że ich ciała prawie się zetknęły. Czuła jego ciepły oddech na delikatnej skórze. Czuła, jak chłonął jej zapach. Zdjął lewą rękawiczkę, pod którą ukrywał znak ich kontraktu i delikatnie przejechał palcem po bladym policzku hrabianki, zbierając z niego kroplę krwi pozostałą po uderzeniu pistoletem. Oblizał palec i odsunął się od niej. Elizabeth przyglądała się z zaciekawieniem, jak impuls energii przechodzi przez całe ciało służącego. Niesamowita rozkosz przypływu siły, którą tak uwielbiała obserwować. Demon uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie i w podziękowaniu skinął głową.

– Musze się przebrać – zakomunikowała szlachcianka, spuszczając głowę i zerkając na poniszczoną sukienkę.

– Panienko, jeśli mogę… Jak to się stało, że zostałaś obezwładniona? Znowu. – Sebastian nie umiał się powstrzymać przed dogryzieniem hrabiance. To była ich rzecz, wzajemne złośliwości i wytykanie błędów, którymi umilali sobie szarą codzienność.

– To twoja wina, wybrałeś złą suknie – odpowiedziała krótko, nadymając policzki.

– Najmocniej przepraszam, to się już więcej nie powtórzy. Cieszę się, że nic panience nie jest.

– Mhm – burknęła, wyczuwając ironię, którą ociekały jego słowa.

– Nie wiem jakbym zniósł, gdyby coś ci się stało – dodał.
Lizz popatrzyła na niego złowrogo.

– Mówisz tak tylko z powodu mojej duszy. Powiedz nauczycielowi, że pojawię się za piętnaście minut. Muszę zdjąć z siebie te ciuchy. Nie musisz iść ze mną, dam sobie radę… A, i Sebastian. – Demon popatrzył na nią pytająco – Posprzątaj tu – dodała sucho, opuszczając pomieszczenie i swojego lokaja, który z trudem powstrzymywał uśmiech satysfakcji.

~*~

A gdybym nagle wstała i wyskoczyła? Czy pognałbyś na ratunek, by chwycić mnie w ostatniej chwili, nim zmienię się w krwistą plamę na podjeździe? Na pewno, przecież nie masz wyboru. Ale czy zrobiłbyś to tylko dlatego? Dlatego że moje życie nie może się skończyć póki nie osiągnę celu? Tylko wtedy będę gotowa by odejść, w pełni dojrzała. Najlepszy kucharz potrafi cierpliwie czekać, w tym tkwi jego sekret. Idealne połączenie przypraw i wyczucia czasu. Dlatego wciąż tu jestem. Dlatego zrobisz wszystko, bym dojrzewała bez przeszkód, by nic nie zmąciło tego procesu. Nie muszę tam stawać, patrzeć w dół, czuć strachu. Jestem pewna, nie pozwolisz mi odejść. Dlatego chociaż chcę, nie mogę tego sprawdzić, to nie miałoby sensu. Zachwiałoby jedynie naszą wzajemną wiarę w siebie. Muszę skupić się na wyższych celach. Nie zawiodę cię. Nie będę sabotować własnego losu. Sprawię, że oboje dostaniemy idealny produkt, wymarzony, niepowtarzalny. Drzewo, które ugościło jemiołę, dobrze zna swój koniec…
~*~

Hrabianka siedziała przy stole, wspierając głowę na łokciu. Włosy koloru wina lśniły w promieniach słońca, które przedzierał się przez krystalicznie czyste szyby. Pojedyncze kosmyki opadały na jej twarz, przesłaniając oczy. W dłoni trzymała pióro, którym od niechcenia mazała po kartce papieru. Nie była w stanie skupić się na słowach nauczyciela. Literatura angielska może i była ciekawa, ale recytacja Hamleta w jego wykonaniu wlała o pomstę do nieba.

–  I z czego tu robić notatki? – pytała się w myślach.

Dobrze wiedziała, o czym traktuje dramat wybitnego pisarza. W końcu sam tytułowy bohater był jej tak bliski, że i bez lektury doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co czuł. Była świadoma tego, że w ostateczności skończy tak jak on… Nie! Skończy inaczej, lepiej. Jej śmierć nie pójdzie na marne, będzie nagrodą dla kogoś innego. Dla kogoś, kto przysiągł jej bronić, zrobić wszystko, co rozkaże, w zamian za jej duszę. Chociaż wiedziała, że nie jest to koniec jakiego pragnąłby ktokolwiek na świecie, była szczęśliwa. Dostała szansę, by spełnić marzenie i nadać swojemu końcowi sens. I jeśli demon potrafi odczuwać szczęście, to zadba o to, by właśnie to poczuł, gdy w końcu ją pożre…

– Ekhm… – Po pokoju rozniósł się dźwięk sugestywnego chrząknięcia.

– Hm?

– Pytałem, czy zdążyła panienka wszystko zanotować… – powtórzył podirytowany, starszy mężczyzna trzymający w rękach książkę.

Elizabeth spojrzała na nią i zmrużyła oczy. Do końca zostało tylko kilka stron. Nareszcie!  Jeszcze tylko kilkanaście minut i mogła pozbyć się tego człowieka, a wtedy, w końcu mogła przebrać się w coś wygodnego. Miała już serdecznie dość uciskającego gorsetu. Denerwowało ją, że nie może ubierać się w co chce, jak mężczyźni. Zawsze, kiedy chciała przyjąć nauczyciela w spodniach i koszuli, była karcona przez Sebastiana. Tego akurat mu nie rozkazała, sam ją do tego zmuszał, to znaczy: sugerował hrabiance odpowiednią garderobę. Lokaj nie mógł przecież rozkazać czegokolwiek swojej pani. Miał za to mnóstwo sposobów, by przekonać ją do swego. Chociażby: „To nie przystoi osobie twojego pokroju, panienko.”. Nienawidziła tego, ale musiała przyznać, że miał rację. Gdyby zaczęła pokazywać się publicznie ubrana jak chłopak, po mieście zaczęłyby krążyć plotki i jej pozycja w towarzystwie mogłaby drastycznie spaść. To było zwyczajnie w złym guście. Nie, żeby Elizabeth, a raczej Lizz, ewentualnie Lizzy – jak kazała się do siebie zwracać przyjaciołom – była jakąś fanką spotkań towarzyskich. Miała przecież na głowie dużo ważniejsze sprawy. Będąc jednak szlachcianką prowadzącą firmę odzieżową, musiała zawsze wyglądać nienagannie. Na dodatek, jak całkiem spora grupa ludzi, należała do szlacheckiego półświatka, a polecona przez znajomego rodziny, pomagała czasem królowej w rozwiązywaniu spraw, z reguły kryminalnych. To była ta rzecz w rodzinie Roseblack, która ciągnęła się zarówno za każdym kolejnym pokoleniem, jak  i za zaprzyjaźnionymi rodami znajomych jej rodziców. Przynajmniej tak to zapamiętała. Chociażby chłopaka z przepaską na oku, który zawsze przynosił ze sobą zabawki, a potem zabierał rodziców do innego pokoju, by po jakimś czasie wszyscy troje wychodzili z domu i zostawiali ją samą z guwernerem.  

– Tak, dziękuję – odpowiedziała szybko i wróciła do udawania, że robi dokładne notatki.

Gdy nauczyciel skończył prowadzić wykład, dziewczyna pociągnęła za złoty sznur przy oknie, przywołując tym samym lokaja. Po chwili mężczyzna wszedł do środka, uprzednio pukając.

– Słucham? – zapytał.

– Sebastian, odprowadź pana – poleciła.

Podeszła do nauczyciela, pożegnała go i starając się nie biec, by nie okazać braku szacunku, wyszła z pomieszczenia. Gdy tylko znalazła się na korytarzu, zdjęła buty, by nie było słychać stukania obcasów i pędem ruszyła do swojego pokoju, żeby zrzucić zmienić niewygodne ubranie.

                Lokaj tymczasem położył dłoń na piersi i skinął głową. Wziął do ręki torbę Lauri’ego i odprowadził go do wyjścia.

– Dziękujemy za wizytę – pożegnał gościa, pomagając mu wejść do powozu, gdy dotarli na podjazd. 

~*~

Obowiązkiem kamerdynera jest dbanie o to, by w posiadłości panował porządek. Każde pomieszczenie musi być nieskazitelnie czyste, każdy przedmiot ma swoje miejsce, którego nie powinien opuszczać. Ogród zawsze musi być zadbany, posiłek smaczny, przygotowany na czas i elegancki. Nie wystarczy, żeby był dobry, musi wyglądać jak dzieło sztuki bez najmniejszej skazy. Herbata musi być idealnie zaparzona, pościel świeża i pachnąca. Jednym słowem - wszystko MUSI być dopracowane w najmniejszych szczegółach. Nie ma tutaj mowy o jakimś przeoczeniu, nic nie może się nie zgadzać, byłoby to zniewagą dla całego rodu, dlatego Sebastian miał ciągle pełne ręce roboty. Rzadko zdarzało się, że mógł usiąść w spokoju, odpocząć lub pomyśleć. 

Mimo tego, że nie był jedynym służącym posiadłości Roseblack, w rzeczywistości wszystko robił sam. Reszta, mimo wielkiego zapału i starań, była zwyczajnie niekompetentna. Każde zadanie, jakie powierzał któremuś z nich, w rezultacie prowadziło do przysporzenia kamerdynerowi większej ilości pracy. Jedynie Tai, od czasu do czasu, zrobił, co do niego należało we właściwy sposób  był jedyną pomocą Sebastiana. Tak naprawdę lokaj nie potrzebował nikogo, w końcu był demonem i właściwie nie był w stanie zmęczyć się powierzaną mu ludzką pracą, jednak czasem każdy, nawet wysłannik piekieł, zasługiwał na chwilę wytchnienia.

       Na szczęście dzień powoli dobiegał końca. Jedynym obowiązkiem, jaki pozostał mu na dziś, było zagotowanie wieczornej herbaty i przygotowanie swojej pani do snu. Po raz pierwszy od kilku dni mógł faktycznie nic nie robić. Zupełny brak zajęcia nie był jednak jego ulubionym sposobem na relaks, przez setki lat miał na to wystarczająco dużo czasu. Teraz wybierał czynny odpoczynek, chociażby przechadzając się korytarzami posiadłości. Były na tyle długie i kręte, że spacerowanie nie powodowało większego znużenia, jeśli nie robiło się tego zbyt często, oczywiście. Lubił czasem okazać odrobinę narcyzmu, podziwiając idealny porządek, który własnoręcznie utrzymywał. Umeblowanie i szykowne dekoracje zbierane latami przez rodzinę hrabianki, tworzyły w ogromnym budynku niepowtarzalny nastrój. Znajdując się wewnątrz, czuło się kimś wyjątkowym – tak myśleli ludzie, którzy dostąpili zaszczytu przebywania w rezydencji. Kamerdyner znał doskonale każde pomieszczenie, każdy mebel. W tych szlacheckich murach czuł się niemal przytulnie. Tak, jak czuje się rodzina siedząca chłodnym wieczorem przy kominku, popijając herbatę i rozmawiając o najróżniejszych sprawach w gronie najbliższy.

      Mijając kolejne pokoje, kamerdyner oglądał drogocenne obrazy porozwieszane na ścianach. Niektóre z nich wymagały nie lada wysiłku, by móc zawisnąć w tym właśnie miejscu, były znakiem dobrego smaku i majątku rodziny.

– Zabawne… – szepnął pod nosem, mijając jedno z malowideł, przedstawiające szlachciców witających swego władcę.

Przez jego twarz przemknął delikatny uśmiech. Pamiętał jak malowano ten obraz. Był wtedy niedaleko, czając się na duszę pewnego młodego mężczyzny należącego do uczniów autora płótna.  Wspominając smak jego duszy, oblizał wargi. Wielki drewniany zegar, stojący na końcu korytarza, zabił kilka razy, oznajmiając upływ kolejnej godziny. Demon leniwie przechadzał się dalej. Wciąż miał jeszcze parę godzin spokoju.



======================

W ten sposób pojawia się druga notka. Zrobiłam korektę raczej dlatego, że jestem zbyt zmęczona, by napisać coś nowego, chociaż mam pomysł, w skrócie zapisany w zeszycie, żeby go nie stracić. Chociaż mało prawdopodobne, że zapomniałabym o tym cudownym wątku. W każdym razie, kupiłam dziś jeden z ostatnich brakujących tomów mangi. Zamierzam z nim spędzić upojną godzinę w gorącej wannie :D
Zachęcam do komentowania, naprawdę potrzebuję Waszej pomocy. Wiem, że na pewno jest tu mnóstwo błędów, których nie potrafię dostrzec. 

niedziela, 26 października 2014

I

Duży, nie, ogromny dom... Pewnie udałoby się w nim zmieścić całą dzielnicę handlową. Byłoby żywo i... strasznie głośno. To okropne, głośne echo niemiłosiernie roznosi każdy dźwięk. Odbija się od ścian i znów do mnie wraca. Jakby ktoś tu był, chociaż nikogo nie ma. Nigdy nikogo nie ma. Kiedyś byli tu ludzie, ale zniknęli. Już nawet nie pamiętam, kim byli. Pozostała tylko ciemność. Przyjemna, niemal kojąca, otaczająca wszystkie korytarze i pokoje. Wiatr hula pomiędzy wytapetowanymi ścianami, kurz zbiera się na zdobionych posadzkach. Te piękne poręcze, błyszczące podłogi, ręcznie robione meble  dla kogo to wszystko? Słońce ledwo dociera przez dziesiątki brudnych szyb, tańcząc pomiędzy drobinkami unoszących się w powietrzu tumanów kurzu. To wszystko jest zbyt duże. Czuję, że coś jest nie tak. Nie powinnam być tu sama, wiem to na pewno. Tylko.... Dlaczego jest inaczej? Gdzie się podzialiście, kimkolwiek jesteście? Kim jestem ja, i co to za miejsce? Czy to mój dom? Czy ta osoba ze zdjęcia to ja? A oni? Moja rodzina?

Za oknem widzę ogród. Zaniedbany, wysuszony... Kolczaste pnącza okalają marmurowe rzeźby przedstawiające różne, antyczne postaci. Przez okno wychodzące na ogród widać nawet pomnik Kopernika trzymającego w dłoniach sferę armiralną. Usytuowana naprzeciwko wejścia fontanna, otoczona dawno niestrzyżoną trawą, wyschła już dawno temu. Długo nikt nie dbał o to miejsce. A może... Może ja nie żyję? Może jestem duchem? Nie, słyszę odgłos swoich butów. Gdybym była martwa, nie mogłabym ich słyszeć. Duchy nie mają postaci fizycznej – tak zawsze mówił tata. Więc, może to piekło? Czy pamiętałabym swoją śmierć?

Lustro! Widzę swoje odbicie. Długie falowane włosy koloru ciemnego wina, błękitne oczy – to ja, ta dziewczyna ze zdjęcia, teraz jestem pewna. Mam na sobie podartą, czarną suknie z falbaną. Zrywam ją z siebie. Zostawiam jedynie jedwabną halkę, równie ciemną, jak sukienka, podkreślającą kształty mojego wychudzonego ciała. Wyglądam jak trup  cała blada, podrapana i posiniaczona, z ogromnymi worami pod oczami. Wszędzie na skórze widzę blizny. Co mi się do diabła stało?!

Głupia... Możesz krzyczeć i tak nikt ci nie odpowie. Może jedynie trzepot skrzydeł wystraszonych ptaków wzbijających się w powietrze z parapetu okna. Kładę się więc na wielkim łóżku i okrywam zakurzoną, satynową kołdrą. 

Początek

        Witam serdecznie wszystkich fanów Kuroshitsuij, oraz wszystkich przypadkowych ludzi, którzy w jakiś sposób dotarli do mojego malutkiego, prywatnego kawałka internetu.
        Blog powstał jako miejsce do publikacji mojego fanowskiego opowiadania na podstawie mangi i anime Kuroshitsuji. Historia dzieje się pod samiutki koniec XIX wieku, kiedy Sebastian ma już innego pana, dokładnie panią. Więcej fabuły zdradzać nie będę. Mam nadzieję, że znajdzie się parę osób, którym spodoba się to, co będzie się tutaj pojawiać. 
        Oczywiście liczę na konstruktywną krytykę z Waszej strony, ponieważ to, co tutaj opublikuję, wciąż podlegać będzie końcowej korekcie. Mam wobec tego opowiadania większe plany, ale wszystko zależy od tego, jak zostanie ono odebrane wśród ludzi, bo jak wiadomo, trudno obiektywnie ocenić samego siebie. 
        Będę wdzięczna za wszystkie podpowiedzi, wytykanie błędów (językowych, gramatycznych, ortograficznych, czy interpunkcyjnych - nie jestem ideałem) oraz pomysły na dalsze losy bohaterów. Zastrzegam sobie jednak prawo do kasowania nic nie wnoszących wypowiedzi, takich jak "to jest do dupy", "skasuj to gówno". To znaczy, oczywiście, możecie tak pisać, ale byłabym niezwykle szczęśliwa, gdybyście dodali do tego krótkie wyjaśnienie swojej opinii, bym miała szanse poprawić to, co uważacie za owe "gówno".
        To tyle ode mnie, życzę miłej lektury.
        PS Jak tu się robi wcięcie w akapicie...?

.