sobota, 31 stycznia 2015

XXXVI

Wreszcie jestem po egzaminach i mogę zabrać się za coś, co lubię. 
Betowanie tej notki było trudne, bo przez ostatnie dni odzwyczaiłam się od pisania i jeszcze nie wróciła mi wena. Dlatego zdecydowałam się podzielić fabułę na dodatkowe części. Chcę być zadowolona z końca, a z tego rozdziału jakoś nie jestem. 
Mam nadzieję, że Wam będzie się w miarę podobać, chociaż nie ma co ukrywać, to nie jest szczególnie pasjonujący rozdział :P

==============

– Rozumiem. Jednak wszystko jest już w porządku, nie musicie się tym dłużej zadręczać. – Rozejrzał się po wnętrzu kuchni, która, ku jego wielkiemu zdziwieniu, była w jednym kawałku. Co więcej, panował w niej nieprzeciętny porządek. – Widzę, że ciężko pracowaliście. Idźcie odpocząć, ja zajmę się resztą – polecił im, uśmiechając się życzliwie.
– Dziękujemy, Panie Sebastianie – odpowiedzieli chórem i bez chwili zwłoki, rozeszli się do swoich sypialni.
Sebastian został sam. Nie miał dużo pracy. Właściwie, nie miał jej w ogóle. Zaparzył herbatę i z filiżanką w ręce wyszedł bocznymi drzwiami przed posiadłość. Usiadł na ławce pod murem.  Delektując się smakiem naparu, spojrzał w księżyc. Wciąż nie powiedział dziewczynie wszystkiego. Kiedy parę tygodni później wspominał tę chwilę, śmiał się ze swojego cierpienia, które wówczas wydawało się ogromne. Nie powiedział jej, z czym wiązało się zamknięcie kontraktu w medalionie. Nie powiedział jej, jak bolesne będzie przywrócenie jego mocy. Nie powiedział, jakie będą tego konsekwencje. Tłumaczył sobie, że była zbyt zmęczona, by zadręczał ją informacjami. Nie mógł przecież zrzucać na nią takiego emocjonalnego balastu, kiedy i tak ledwo była w stanie oddychać. Potrzebowała wypoczynku – dopiero wtedy może obarczyć ją tą wiedzą. Czy zechce go odnowić, jeśli pozna prawdę? Nie sam ból miał być powodem jej odmowy. Właściwie, był pewny, że z chęcią go przyjmie, broniąc się przed wszelką pomocą, godząc się na wszystko, byle dotrzymać danego słowa.
– Co powinienem zrobić? – pytał księżyca.
Ludzie nie raz żałowali, że nie istniał podręcznik, który powiedziałby im jak zachować się w danej sytuacji. Teraz i on żałował, że coś takiego nie miało prawa bytu. Chociaż, czy kiedykolwiek istniał ktoś, kto mógłby zrozumieć jego rozterki i odnaleźć słuszną drogę postepowania?  
– Może tak będzie lepiej? Jeśli zwyczajnie  o tym zapomni? – Wciąż liczył na odpowiedź z nieba, jednak ta nie nadchodziła.
                Minęło kilka godzin zanim uświadomił sobie, dlaczego w ogóle zmagał się z tym problemem. Niewiedza była dla niej lepsza, bezpieczniejsza i niosła ze sobą konsekwencje, które szlachciance przynosiły same korzyści, jednak on chciał znać jej odpowiedź. Chciał wiedzieć, czego pragnie Elizabeth. Jego dusza żądała odpowiedzi. Potwierdzenia słów, które odbijały się rozmytym echem w głębi jego umysłu. To on miał coś do stracenia, to ze swojego powodu nie potrafił podjąć decyzji, która zdawała mu się jedynym, słusznym wyjściem.
– Jako kamerdyner rodu Roseblack muszę podejmować decyzje, mając na względzie szeroko pojęte dobro mojej pani. Ono jest jedynym powodem mego istnienia – recytował w myślach regułkę, którą tyle razy wypowiadał z tak ogromną starannością i szacunkiem.
Łatwo był jej przestrzegać, gdy w grę nie wchodziły jego uczucia. Analityczny umysł w kilka sekund zbierał wszystkie „za” i „przeciw”, podpowiadając znakomite rozwiązanie. Nie miało znaczenia, czy wymagało zabicia człowieka, wepchnięcia nastolatki w ramiona innego mężczyzny, czy upokorzenia jej – liczył się efekt i to zawsze on pozostawał na pierwszym miejscu. Dla pozbawionego emocji demona liczyło się jedynie jej bezpieczeństwo, bez względu na środki. Lecz kiedy sytuacja ulegała zmianie, kiedy nie potrafił już dłużej ignorować kłucia w sercu, okazywało się, że nie jest to już takie proste. Był jednak idealnym kamerdynerem, wiedział jak musi postąpić. Nie bacząc na swoje uczucia, z ogromnym trudem podjął decyzję, przysięgając przed księżycem, że się nie złamie.
~*~
                Nie zamierzał jej budzić. Cierpliwie czekał w kuchni z gotowym śniadaniem, aż pociągnie za złoty sznur przywołując go do siebie. Spodziewał się, że nie będzie zadowolona, ale w końcu zrozumie, że jego obowiązkiem było zadbanie o to, by wypoczęła. Pouczył służących, by wykonali powierzone im zadania zachowując się możliwie najciszej i nie doprowadzając do żadnej katastrofy, czy wybuchu. Zaskakujące było dla niego to, że wszyscy usłuchali jego prośby i żadnemu z nich nie podwinęła się noga. Zależało im na tym, by ich pani mogła odpocząć, by Sebastian był dumny z ich pracy i zaangażowania. Jako służba rodu Roseblack, mimo swojej nieporadności, potrafili stanąć na wysokości zadania. Po skończonej pracy zameldowali się w kuchni, by zdać raport z wykonanej pracy.
– Zgrabiłem wszystkie liście!
– Umyłam podłogi!
– Zrobiłem porządek z spiżarni!
Chwalili się kolejno, z uśmiechami  satysfakcji na twarzach.
– Kiedy panienka Elizabeth się obudzi? – zapytał Thomas widząc śniadanie, wciąż czekające na swoją właścicielkę.
Demon pokręcił głową i pchnął wózek z jedzeniem w ich stronę.
– Ostatnie dni były dla niej bardzo męczące. Jeśli chcecie, możecie to zjeść, za późno już na śniadanie – odparł krótko.
Uradowana trójka zabrała się do jedzenia. Potrawy przygotowane przez lokaja, jak zwykle były wyśmienite. Niczego innego nie mogli się po nim spodziewać.
                Zostawił ich w kuchni. Nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie, czekając, aż hrabianka wybudzi się ze snu. Zabrał się za rutynowe obowiązki. Jeżeli pociągnie za sznur, usłyszy dzwonek bez względu na to, gdzie w tym momencie będzie. To jedynie kwestia dobrej gry przed pozostałymi pracownikami, całe jego bycie w pobliżu źródła dźwięku nie było mu potrzebne. Niezwykle wyostrzone zmysły pozwalały mu nawet słyszeć bicie jej serca, jeśli odpowiednio się skupił.
Posiadłość zawsze wymagała troski, w każdej chwili było coś do zrobienia i chociaż nie musiał zajmować się wszystkim sam, był wdzięczny za to, że mógł chociaż przez chwilę skupić swoje myśli czymś innym, na moment pozwalając sobie na odpoczynek.
~*~
                Długo oczekiwany dźwięk rozbrzmiał dopiero późnym wieczorem. Kamerdyner przygotował wózek i ruszył wraz z nim do pokoju hrabianki. Kiedy wszedł do środka zastał ją wyraźnie zdezorientowaną. Co chwilę nerwowo spoglądała przez okno, jakby liczyła na to, że za którymś razem ujrzy tam coś innego. W końcu zwróciła twarz w stronę służącego i delikatnie się uśmiechnęła.
– Przez chwilę się martwiłam, że jednak postanowiłeś odejść – powiedziała rozbawiona własną głupotą.
– Ale dobrze wiesz, że nie zrobiłbym tego – odparł pewnie, chociaż wspomnienie myśli z poprzedniego wieczoru, zabolało go. O mały włos, a zrobiłby to, cóż za ironia.
– Spałam przez cały dzień? – zapytała niepewnie, kiedy zbliżył się do łóżka i postawił przed nią przenośny stolik, wypełniony jedzeniem.
– Musiałaś być naprawdę zmęczona. Teraz jedz. Jest coś, o czym musimy potem porozmawiać – poprosił, spoglądając na nią spod gęstych rzęs.
– Co takiego? – dopytywała, bezskutecznie.
Nie udzielił odpowiedzi, jedynie odsunął się i zatrzymał parę kroków od łóżka. Westchnęła, widząc jego wyczekujące spojrzenie. Wiedziała, że się martwił. Nie chcąc przysparzać mu kolejnych problemów, posłusznie zaczęła jeść. Kilka dźgnięć widelcem i poczuła się pełna. Nie zamierzała wmuszać w siebie na siłę już niczego więcej, i tak powinien docenić jej gest. Gdyby to zależało wyłącznie od niej, wystarczyłaby sama herbata.
Wciąż czuła się słabo mimo tabletki, którą jej podał z zapewnieniem, że poprawią samopoczucie. Odsunęła od siebie talerz i chwyciła filiżankę. Delektowała się łagodnym zapachem owoców. Rzadko przygotowywał ten rodzaj herbaty. Wiedział, że go uwielbia, dlatego traktował go jako nagrodę dla niej. Za co otrzymała ją tym razem? Za to, że przeżyła?
– Liczi… – skomentowała przyjemny smak, dając mu do zrozumienia, że właściwie odczytała jego intencje .
Usiadł na skraju łóżka i spojrzał głęboko w jej oczy z poważną miną. Wzdrygnęła się. Nie miała pojęcia, o co może mu chodzić. Przymknięte oczy i spięte mięśnie twarzy świadczyły o tym, że nie była to kolejna gra mająca na celu próbę wychowywania jej. Cokolwiek miał na myśli, było to naprawdę istotne. Liczyła tylko na to, że znów nie dzieje się coś złego, bo naprawdę nie byłaby w tej chwili w stanie stawiać temu czoła.
– Jak zwykle ma panienka rację – odparł uprzejmie.
– Powiedz, o co chodzi, ta niepewność mnie dobija – ponaglała go.
Popatrzył na nią, łagodnie przymykając oczy i zaśmiał się cicho. Niecierpliwa, jak zawsze. Próbował ukryć zdenerwowanie.
– Jak wiesz, nasz kontrakt obecnie jest zamknięty w medalionie. – Delikatnie zbliżył dłoń do jej piersi i chwycił kamień palcami. – Teraz nie posiada żadnej mocy. Jesteś pewna, że chcesz go ponownie aktywować? – Popatrzył na nią, przeszywając jej wątłe ciało mrożącym spojrzeniem, które sprawiło, że po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz. – To będzie się wiązało z bólem. Dużo większym niż ten, który czułaś za pierwszym razem, panienko – dodał, bacznie przyglądając się jej reakcji.
Nie dostrzegł na jej twarzy ani nuty strachu, czy wahania. Chwyciła dłoń, którą trzymał wisiorek i spojrzała z zacięciem głęboko w jego oczy. Poważny, dojrzały. Widział i czuł, że miała pełną świadomość tego, na co się godzi i co się wydarzy.
                – Oczywiście – odparła stanowczo. – Zdawałam sobie sprawę, że to będzie boleć, to było oczywiste – wyjaśniła, nieznacznie zacieśniając uścisk.
Demon nie mógł nie zauważyć jej szczerego oddania, jednak nie na tym skupiała się jego uwaga. Wszystkie odczucia oraz myśli skupiał na delikatnej, chudej dłoni dziewczyny, która cienkimi palcami oplatała jego własną. Zaczął żałować, że śnieżnobiałe rękawiczki uniemożliwiały mu poczucie ciepła jej ciała na skórze. Z trudem powstrzymywał się przed porywczymi odruchami, które podpowiadał mu umysł. Przez chwilę nie docierały do niego nic więcej, niż jej dotyk, jakby cały świat wokół na krótką chwilę przestał istnieć.
– Zrobisz to teraz? – zaciekawiony, dziewczęcy głos z nutą niepewności, wybudził go z dziwnego stanu.
Przywołał się do porządku, nie pozwalając, by dostrzegła jego uczucia.
– Powinniśmy poczekać z tym kilka dni. Jesteś na razie bardzo słaba.
– To dlaczego teraz mi o tym mówisz?
– Uznałem, że powinna panienka wiedzieć, jak to będzie wyglądać.
– Albo po prostu nie chciałeś musieć służyć mi dłużej, niż to koniecznie? – zapytała podejrzliwie.
Zaskoczenie na jego twarzy niesamowicie ją rozbawiło. Mimowolnie zaczęła się śmiać, chociaż wciąż każdy ruch klatki piersiowej sprawiał jej to ból.
- Z czego się śmiejesz? – dociekał, kompletnie zdezorientowany.
– Nawet nie przeszło ci to przez myśl. Sebastianie… Starzejesz się? – Wciąż chichotała.
Na twarzy demona pojawił się lekki rumieniec, który wprawił dziewczynę w jeszcze większy śmiech. Nie do końca rozumiał, dlaczego tak bardzo bawiła ją ta sytuacja, ale nie zamierzał w to wnikać. Zrzucał winę na uboczne działania leków – w końcu nie miał pewność, co właściwie dał mu grabarz. Mimo to, miała rację – naprawdę nie przyszło mu to do głowy. Czy powinno? Czy naprawdę stawał się tak ludzki, że nawet w oczach osoby, która doszukiwała się w nim wszelkich oznak człowieczeństwa, był bardziej demoniczny niż był w rzeczywistości? Nie starzeję, a mięknę. Jednego był pewny – lata spędzone z tą dziewczyną prawdopodobnie będą jednymi z bardziej znaczących w całej, długiej historii jego życia. Kto by się tego spodziewał po tym niepozornym dziecku?
~*~
                – Znowu pada śnieg… – czerwonowłosa westchnęła melancholijnie.
Siedziała na parapecie w swojej sypialni, ubrana jedynie w białą, za dużą koszulę. Odkąd wrócili do rezydencji, ani razu nie była na zewnątrz. Chciała, ale Sebastian stanowczo zabronił jej opuszczania budynku. Musiała w pełni dojść do siebie, wyzdrowieć, wyleczyć rany. Niechętnie stosowała się do jego zaleceń, wiedząc, że ma na uwadze jedynie jej dobro. Jednak zdrowie nie było jedynym powodem. Dopóki ich kontrakt nie został odnowiony jej dusza była „niczyja” – należała tylko do niej.. Znaczyło to, że każdy demon może ją zabrać i pożreć, kradnąc tuż sprzed nosa lokaja. Dlatego starał się ograniczać ryzyko do minimum, towarzysząc szlachciance na każdym kroku.
Trójka służących przejęła jego codziennie obowiązki. Nie radzili sobie zbyt dobrze, jednak naprawienie posiadłości było dla kamerdynera kwestią jednego dnia, dlatego nie miało znaczenia, czy coś zniszczą. W obliczu tego, co mogłoby się stać, gdyby nie chronił Elizabeth, kilka dziur w ścianie było zupełnie nieistotne. Strata duszy czerwonowłosej byłaby najgorszym scenariuszem, jaki mógłby spotkać ich oboje. Decyzja była więc zupełnie logiczna.  
                Lizz była znudzona. Nie narzekała, ponieważ zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji – nie zmieniała ona jednak samopoczucia nastolatki. Owszem, Sebastian starał się dostarczać jej rozrywki, nawet grał z nią w różne gry – jednak spędzenie tygodnia w jednym pomieszczeniu było ogromnie przytłaczające. Tak bardzo chciała zanurzyć stopy w białym puchu, usłyszeć jego skrzypienie. Wpaść w zaspę i zmoczyć sobie włosy, a potem uśmiechnąć się beztrosko, słuchając jego wyrzutów. Tym czasem, mogła jedynie wpatrywać się w biel za oknem i wyobrażać sobie, że to robi. Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i oparła głowę na kolanach, wzdychając cicho.
                Lokaj podszedł do niej i upominając jak zazwyczaj, by nie marzła, okrył jej ramiona ciepłym kocem. Stanął tuż obok i spojrzał przez szybę na tysiące spadających z nieba płatków.
– Chciałabyś na chwilę wyjść? – zapytał niespodziewanie.
Jej oczy błysnęły radością. Popatrzyła na niego z szerokim uśmiechem, jednak po chwili zmarkotniała.
– Nie możemy tak ryzykować… – mruknęła ze zbolałym wyrazem twarzy.
Nie podobało jej się to, ale zbyt długo wytrzymała zamknięta wewnątrz ścian, by móc to teraz zaprzepaścić z powodu swojej dziecinnej zachcianki.
Jej samozaparcie i dojrzały wybór oraz smutna, dziecinna mina, wywoływała w demonie zarówno podziw, jak i rozbawienie. Wiedział, że w środku musiała szaleć ze złości, jednak na zewnątrz wyglądała na całkowicie opanowaną. Dojrzała strona jej osobowości weszła w komitywę z humorzastą dziewczynką w imię wyższego celu. Celu, który przyświecał im obu.
– Wyjdę, gdy będzie już po wszystkim. Właśnie, kiedy w końcu to zrobisz? Czuję się już dobrze! – W jej głosie słychać było zniecierpliwienie.
– Myślę, że dziś. – odparł zobojętniałym głosem.
– Naprawdę? – ponownie się uśmiechnęła.
Jej radość ogrzała na chwilę zmarznięte, demoniczne serce, przepełnione niewyobrażalnym bólem, którego starał się nie zauważać.
– Więc jeśli chcesz, możesz na chwilę wyjść. Tylko proszę, panienko, ubierz się ciepło – pouczył ją, ale już go nie słuchała.
Pośpiesznie założyła na siebie pierwsze z brzegu ubrania, zarzuciła płaszcz i pobiegła na dół. Wypadła przez drzwi, i biorąc głęboki oddech, rzuciła się w pierwszą zaspę, którą przed sobą dostrzegła. Po chwili wykopała się z niej, potrząsnęła głową i wstała, by po raz kolejny w nią wpaść. Sebastian obserwował, jak ruda czupryna szczęśliwego dziecka pojawia się i znika w śnieżnych kłębach.
Przez te parę minut się nie przeziębi – przekonywał się, widząc jak cienkie ubrania z minuty na minutę coraz bardziej nasiąkają wodą.
Nie chciał odbierać jej frajdy. Jej uśmiech dawał mu siłę, by dociągnąć sprawę do końca. Chciał zatrzymać go w pamięci na zawsze. Przymknął oczy i spojrzał w stronę ogrodu, który stał się miejscem śnieżnej bitwy pokojówki i kucharza. Nagle poczuł uderzenie. Biała kula śniegu rozprysła się, uderzając w jego nos. Skrzywił się niezadowolony z zamiarem skomentowania zachowania czerwonowłosej, kiedy kolejny puchaty pocisk wylądował na jego twarzy.

- Nie stój tak, rzucaj! – krzyczała do niego, wymachując rękami. 

środa, 28 stycznia 2015

XXXV

Właściwie do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy w ogóle wrzucę dzisiaj rozdział. Nie chciałam Was zaniedbywać, ale więcej jak jest - sesja, nauka, deficyt senny i egzamin z angielskiego + wciąż nie do końca wyleczona choroba robią swoje. 

Nie chcę kolejny raz się usprawiedliwiać za ewentualne błędy i nienajlepszy poziom (chociaż wydaje mi się, że ta notka jest odrobinę lepsza niż poprzednie - nie narzekacie, co prawda, więc nie wiem co poprawiać, ale staram się), ale niestety muszę. Mam na głowie opracowanie stu stron skryptu i wykucie go na pamięć do jutra, do 11.15. Życzcie mi powodzenia :)
Zapraszam do lektury.

=======================


W ciemności ujrzała wspomnienie sprzed kilku lat. Małą dziewczynkę wtulającą się w silne, męskie ramiona, szepczącą słowa, o których tak dawno zapomniała. Kilka łez spłynęło po jej policzkach. Opuszkami palców dotknęła wiszącego ametystu, wiszącego na cienkim łańcuszku. Kamień zaświecił mocnym, oślepiającym blaskiem.  Intensywny kolor odbijał się w oczach Sebastiana. Jego dłoń zadrżała. Wbił ostrze w brzuch dziewczyny. Krzyknęła z bólu, szeroko rozwierając powieki.

– To ty… – szepnęła po chwili, widząc znajomy płomyk w jego źrenicach.
                Z przerażeniem otworzył usta, widząc to, co właśnie uczynił. Przez moment, kompletnie oszołomiony, nie zdawał sobie sprawy z tego, co się działo. Dopiero jej ponowne, zamglone spojrzenie przywróciło mu jasność umysłu.
– Panienko… – jęknął, powoli wyciągając ostrze z jej ciała.
Odrzucił je za siebie i zaczął uciskać ranę. Chciał powiedzieć coś więcej – przeprosić, błagać o wybaczenie, jednak nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Po wszystkim, co się wydarzyło był pewien, że tym razem nie odzyska jej zaufania, jeżeli w ogóle uda jej się przeżyć. Rozdarł rękaw swojej koszuli, tworząc z niego prowizoryczny opatrunek.
– Proszę, pozwól mi cię stąd zabrać – szepnął błagalnie.
Nastolatka zaśmiała się cicho, kaszląc krwią. Dotknęła dłonią jego policzka.
– Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec – Wydusiła, oddychając z trudem.
Straciła tak wiele krwi, że obraz przed jej oczami rozmywał się, sprawiając, że nie umiała odróżnić jawy od omamów. Czuła się bezsilna, miała wrażenie, że wiruje, nie mogąc się zatrzymać.
 Czerwonowłosy mężczyzna ocknął się, podniósł z ziemi i dobył swojej broni. Spojrzał na Sebastiana, pochylonego nad Elizabeth i z głośnym krzykiem rzucił się w ich stronę. Widząc niewyraźną, czerwoną smugę, szlachcianka domyśliła się, co się dzieje. Resztkami sił uniosła dłoń w kierunku Shinigami.
– Przestań, już w porządku – uspokoiła Boga Śmierci, zanim ostrze jego kosy wbiło się w ciało kamerdynera.
– Pozwól mi cię stąd zabrać – powtórzył czarnowłosy drżącym głosem, wpatrując się przerażonym wzrokiem na obficie krwawiącą ranę swojej pani.
– Nie… Jeszcze nie – odparła stanowczo, wywołując na jego twarzy grymas rozpaczy. – Sebastianie, to jest rozkaz. Zabij Marleen i oddaj jej duszę Grellowi – jęknęła ostatkiem sił i powoli zamknęła ociężałe powieki.
– Yes, my lady. – Klęknął, pokornie spuszczając głowę.
Zdjął z dłoni zbrukane szkarałatną cieczą rękawiczki. Wstał i odwrócił się w stronę wiedźmy. Wszystkie świecie zgasły za sprawą nagłego podmuchu lodowatego wiatru, który zerwał się znikąd. W komnacie zapanowała całkowita ciemność. Jedynie rozżarzone oczy demona błyszczały złowieszczo, wpatrując się w zatrwożoną twarz ciemnowłosej dziewczyny. Czarne pióra wzbiła się w powietrze kołysząc się na wietrze w rytm tańca śmierci. Głuchy, spokojny dźwięk obcasów odmierzam ostatnie chwile życia bezczelnej wiedźmy, która odważyła się stanąć na drodze demona.
– Zatrzymaj się, rozkazuję ci! Zatrzymaj się i zabij tę gówniarę! – krzyczała rozpaczliwie, próbując uciekać, jednak jedyna droga prowadząca na zewnątrz zastawiona była przez śmiejącego się opętańczo, czerwonowłosego Boga Śmierci. Mrożący krew w żyłach krzyk cierpienia rozerwał ciemność. Świecie ponownie zapłonęły ogniem. Sebastian stał nad rozszarpanymi zwłokami dziewczyny wiodąc rozżarzonym spojrzeniem po plugawych zwłokach aroganckiej istoty, opętanej chorą miłości. Od stóp do głów, kamerdyner zbrukany był krwią swojej ofiary.  
– Zgodnie z życzeniem mojej pani, jej zepsutą duszę pozostawiam tobie, Grellu Sutcliff – powiedział spokojnym, poważnym tonem, delikatnie skinąwszy głową.
Rękawem koszuli starł z twarzy krwawe ślady i podszedłszy do szlachcianki, ostrożnie wziął ją na ręce.
– Czy teraz pozwolisz mi zabrać się do domu? – zapytał z delikatnym uśmiechem.
Czerwonowłosa z trudem uchwyciła jego głos, niknący wśród majaków wycieczenia i powoli rozwarła powieki. Jej oczom ukazały się dwie bezdenne studnie smutku i bólu, od których lokaj próbował odwrócić uwagę uprzejmym uśmiechem. Nawet w tym stanie doskonale potrafiła przejrzeć jego maskę, zobaczyć, co tak naprawdę kryło się w jego sercu.
– Zabierz mnie do domu, Sebastianie – odpowiedziała łamiącym się głosem, po czym z lekkim westchnieniem ulgi przestała walczyć ze zmęczeniem i straciła przytomność.
Mężczyzna odwrócił się w stronę Boga Śmierci i przez moment obserwował, jak ten zabiera duszę zepsutej dziewczynie. Grell popatrzył na niego pytająco.
– Dziękuję za opiekę nad moją panią. Doceniam twoją pomoc – demon pokłonił się lekko.
– Ależ oczywiście, dla ciebie wszystko Sebuś, słonko! Dostanę w nagrodę buziaka? – zapytał rudy, pląsając radośnie w jego stronę.
Rozłożył ramiona i skoczył na mężczyznę, jednak ten usunął się z drogi pozwalając, by czerwonowłosy uderzył twarzą w twardą i zimną posadzkę.
–W takim razie… Będziemy już iść. Przepraszam – rzucił krótko i zniknął, nim Shinigami zdążył się podnieść.
                Biegł najszybciej, jak tylko był w stanie, jednak obawiał się, że może być zbyt wolny. Natychmiast musiał udzielić jej pomocy, liczył się każdy moment. Czuł, jak życie powoli ulatuje z wątłego ciała jego pani. Wiedział, że to jego wina. Nie mógł pozwolić, by odeszła w ten sposób. Przysięgał jej zemstę, przysięgał, że obroni ją przed wszystkim. To za wcześnie, jeszcze nie pora. Jeszcze nie możesz odejść. Przycisnął ją do swojej piersi, widząc jak blednie w oczach. Był już niedaleko.
– Wytrzymaj, Elizabeth…
                Zdyszany wpadł do zakładu pogrzebowego, wyważając drzwi.
– Undertaker! – krzyknął, rozglądając się po pełnym trumien, ponurym pomieszczeniu.
– Pan kamerdyner. Co cię do mnie sprowadza w takim pośpiechu? Hehehe – powiedział długowłosy mężczyzna, ubrany w czarną szatę.
Drzwi do jednej z trumien otworzyły się. Wyszedł z jej wnętrza i podciągając przydługie rękawy, ze zdziwieniem przyjrzał się gościom pokrytym czerwienią.
– Co się stało? Nie wyglądasz najlepiej. Tyle krwi… tak wiele krwi, hehehehe – mówił przeciągle, zbliżając się do lokaja.
– Pomóż jej – zażądał demon, delikatnie kładąc swoją panią na jednej z drewnianych skrzyń.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że moje usługi nie są darmowe? – zapytał szarowłosy, badawczo spoglądając na  rany hrabianki. – Bardzo rozległe obrażenia, to będzie sporo kosztować – Splótł palce.
Podniósł wzrok na Sebastiana. Nie uznający sprzeciwu wyraz twarzy czarnowłosego mówił wszystko.
– Racja. W tym wypadku chyba zrobię wyjątek – zaśmiał się niepewnie grabarz.
Odwrócił się i zniknął za kamiennymi drzwiami, ledwo dostrzegalnymi w półmroku, jaki panował w zakładzie. Po chwili wrócił z torbą pełną narzędzi chirurgicznych i leków.
– Zamknij drzwi i usiądź sobie wygodnie, to trochę potrwa – polecił lokajowi, niedbale machając dłonią.
~*~
– Zrobiłem, co mogłem. – Undertaker zamknął skórzaną apteczkę i podszedł do kamerdynera, wręczając mu pudełko tabletek. – Podawaj je dwa razy dziennie po jednej.
– Dziękuję – odparł, spoglądając na niewielkie opakowanie.
Schował je do kieszeni spodni i podszedł do nieprzytomnej hrabianki. Delikatnie wziął ją na ręce i wyszedł, kierując się w stronę posiadłości.
                Niezauważenie wśliznął się do wnętrza budynku, czując w duchu odrobinę ulgi. Zaniósł dziewczynę do sypialni i zdjął z niej brudne ubrania. Ostrożnie zmył brud i zaschniętą krew z bezwładnego, bladego ciała  nastolatki. Ubrał ją w koszulę nocną i ostrożnie ułożył w łóżka. Usiadł na jego skraju i przyglądając się z kruchej ludzkiej istocie z ogromną, tak nie pasująca do niego, troską, obserwował jak oddycha. Płytkie, nabierane z trudem oddechy, zdawały się sprawiać jej ból. Nienawidził się coraz bardziej z każdą kolejną chwilą, gdy powietrze ze świstem wpadało do jej płuc, wprawiając wszystkie kończy w spazmatyczne drżenie. Ukrył twarz w dłoniach, czując że nie ma prawa na nią patrzeć. Po tym, co zrobił, nie był godny, by móc znajdować się tak blisko niej.
– Jak mogłem pozwolić, by do tego doszło? – pytał się w duchu. – Jak mogłem zranić kogoś, kogo kocham…
Czarne jak smoła, demoniczne pióra wypełniły sypialnie. Opadały na pościel wokół nieprzytomnej dziewczyny. Sebastian miał wrażenie, że narastająca złość i nienawiść za chwilę rozsadzi go od środka. Zemsta to coś, znanego jedynie ludziom. Żaden demon nigdy nie poczuł jej słodkiego, kojącego smaku. Dlaczego rozszarpał wiedźmę w tak okrutny sposób? Czy wydawało mu się, że ulży swojemu cierpieniu? Żałosne, takie ludzkie. Nie zasługiwał na ukojenie. Ból, który czuła jego pani powinien być jego bólem, rozrywającym ciało, dławiącym oddech, pozostawiającym nieuleczalne blizny na ciele. Spojrzał przez palce na fioletowy kamień na jej szyi. Emanował ciepłym, przyjemnym blaskiem. Jak mógł być tak głupi? Jak mógł myśleć, że to wystarczy, by ją uchronić? Powinien był domyślić się wcześniej. Ból karku Elizabeth, dziwne zachowanie, jego nagłe, niezrozumiałe uczucia… Było tyle przesłanek, więc jak mógł tego nie dostrzec? Zawiódł – ponownie. W najgorszy z możliwych sposobów. Naraził swoją panią na niebezpieczeństwo. Gdyby jej dusza nie była tak silna, nie przywróciłaby mu zmysłów. Esencja kontraktu zamknięta w niepozornym naszyjniku –powinien być ponad to. Powinien być w stanie powstrzymać zaklęcie. Skąd miało w sobie tyle siły? Od kogo się o nim dowiedziała? Czy jego pani jest już bezpieczna? Być może to był tylko początek. Kolejne pytania bez odpowiedzi rodziły się w jego głowię, wprawiając w coraz większe zagubienie. Wiedział, że jej dusza prędzej, czy później zacznie przyciągać różne wygłodniałe plugastwa, jednak był pewien, że z łatwością da im radę. Ta wiedźma – nie zrobiłaby tego sama. Ktokolwiek jej pomagał, był w posiadaniu niewyobrażalnej siły. Mocy, która dalece wykraczała poza ludzkie możliwości.
                Setki myśli, pytania bez odpowiedzi, uczucia; otulały go ramionami ciemności tak samo, jak demoniczny cień spowijający pokój, otulał ciało jego pani. Obrzydliwa, piekielna forma, którą przed nią ukrywał, stopniowo zaczęła się ukazywać. Nie był tego świadomy. Koncentrując się na ogarniających doznaniach, nawet nie zwrócił uwagi na stopniowe zmiany, które zachodziły w jego ciele. Słaby głos dziewczyny wyrwał go z otępienia, zmuszając, by na nią spojrzał.
– Sebastian, wszystko w porządku? – zapytała, przyglądając się jego szponom, ledwie dostrzelanym wśród wirujących piór.
Natychmiast przywrócił je do ludzkiej postaci, ze wstydem pochylając głowę.
– Nie musisz być zły. Wszystko się dobrze skończyło… – kontynuowała szeptem.
Wyciągnęła rękę, dotykając opuszkami palców jego dłoni.
– Panienko… – zaczął, jednak nie dała mu dokończyć.
– Twoje pióra są naprawdę piękne. Jeśli tego chcesz, nie musisz ukrywać swojego prawdziwego wyglądu. – Uśmiechnęła się, próbując ukryć grymas bólu, towarzyszący każdemu oddechowi.
– Dla ciebie zawsze jestem kamerdynerem. Ta obrzydliwa forma jest zbyt przerażająca, zbyt niegodna. To byłaby zniewaga z mojej strony – tłumaczył, wciąż nie podnosząc głowy.
– Nieprawda. Nie jest obrzydliwa i nie boję się. Bez względu na to jak wyglądasz, nie boję się ciebie. Jesteś moją rodziną – szeptała coraz ciszej.
Zaskoczony wbił w nią wzrok. Nie rozumiał, jak może nazywać rodziną kogoś, kto prawie ją zabił.
– Nie jestem godny tych słów.
– Nie bądź dla siebie taki surowy, Sebastianie. Wybaczam ci. – Po raz kolejny na jej ustach zagościł niewyraźny, szczery uśmiech.
– Nie powinnaś. Jedyne, na co zasłużyłem, to śmierć… Złamałem zasady naszego kontraktu. Zwracam ci twoją duszę. Kamień na twojej piersi… – Przeniósł wzrok na ametyst. – W nim znajduje się esencja naszego kontraktu. Możesz go zniszczyć, wtedy on na zawsze straci swoją moc. Jesteś wolna, Elizabeth – skończył.
W jego głosie wyczuła ogromny ból.
– Zostawiasz mnie? – zapytała niepewnie.
– Nie zostawiam, uwalniam cię. Zwracam ci twoją przyszłość. Zapomnij o mnie, o wszystkim – mówił cierpko.
Wstał i z ogromnym trudem zaczął iść w stronę drzwi. Jej dusza była wszystkim, czego pragnął przez ostatnie cztery lata. Tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty trzeci rok – gdy zobaczył ją pierwszy raz, nie spodziewał się, że tak to wszystko się zakończy. Nigdy by nie przypuszczał, że kiedykolwiek złamie zasady i zmuszony będzie zwrócić duszę, jednak on nigdy nie kłamał. Honor nakazywał, by o niej zapomniał, odchodząc nienasycony.  Duch dziewczyny, do której żywił ludzkie uczucie. Powinien zapomnieć możliwie najszybciej, nim ta słabość do reszty stępi jego demoniczne zmysły. Postępował zgodnie z kontraktem, dlaczego więc tak trudno było mu postąpić właściwie? Dlaczego każdy krok był wyczerpujący niczym długoletnia tułaczka. Czuł, że jeśli zaraz nie wyjdzie, nie da rady tego zrobić nigdy.
To dla twojego bezpieczeństwa. Zrozum, proszę – pomyślał, przygryzając dolną wargę.
– Nie zostawiaj mnie… – jęknęła.
Nawet stojąc plecami do niej, wiedział, że po jej spuchniętych policzkach płynął łzy. Ona, która nie płakała prawie nigdy. Przez niego, jej oczy coraz częściej stawały się mokre. Przez niego łamała złożoną sobie obietnicę.
– To dla twojego bezpieczeństwa… ­– powiedział cicho, nie wiedząc, czy próbuje przekonać siebie, czy ją.
Chwycił dłonią klamkę i powoli wcisnął ją w dół. Zachwiał się, nogi odmówiły mu posłuszeństwa, nie pozwalając z miejsca.
– Sebastian… Zostań ze mną, to jest rozkaz! – krzyknęła z całą siłą, jaka w niej pozostała.
 Poczuł ukłucie w sercu. Odwrócił się i spojrzał na jej zapłakaną twarz.
Jeśli odejdę, co się z nią stanie? – zapytał sam siebie, czując jak całe jego ciało drży uzewnętrzniając wewnętrzne zmagania rozsądku z pragnieniami.
Podszedł do niej i uklęknął przed łóżkiem. Nogi same niosło go w stronę dziewczyny, nie był w stanie przeciwstawiać się wewnętrznej sile, która nim kierowała – poddał się jej.  
– Yes, my lady. – Z niezwykłą przyjemnością wypowiedział słowa, które ukoiły jej serce.
Zmęczony organizm nie wytrzymał napięcia. Jedyne, co do tej pory pozwalało jej zachować przytomność, to strach, że naprawdę odejdzie. Gdy jednak po raz kolejny udowodnił, że od tamtego dnia nic się nie zmieniło i pozostanie jej wierny do samego końca, straciła przytomność, zapadając w głęboki sen.
                Demon podniósł się i podszedł do drzwi. Przez chwilę przez jego głowę przebiegła myśl, by mimo wszystko odejść, wybrać prostszą drogę. Gdy odwrócił się, by spojrzeć na nią po raz ostatni, zrozumiał, ż pewnie nigdy nie będzie w stanie tego zrobić. Nie ze względu na kontrakt, nawet nie ze względu na jej bezpieczeństwo. Zwyczajnie nie wyobrażał sobie życia z dala od tej kruchej istoty, która nieświadomie wywróciła tysiące lat jego życia do góry nogami.
Wyszedł z pokoju i po cichu zamknął za sobą drzwi. Szedł w stronę kuchni, by rozpocząć przygotowania do kolejnego dnia. Kiedy tam doszedł, zastał trójkę służących, siedzących przy stole z grobowymi minami.
– Czemu tu siedzicie, nie macie żadnej pracy? – zapytał groźnie, stając tuż nad nimi.
Pokojówka spojrzała na niego smutno i spuściła wzrok. Pozostała dwójka nawet nie drgnęła.
– Zapytałem, czemu tutaj siedzicie – powtórzył się.
Szczupły brunet westchnął głęboko i po chwili wahania zwrócił się do niego.
– Martwimy się o panienkę Elizabeth – jęknął przybity.
– Nie musicie się martwić. Panienka jest cała i zdrowa – zakomunikował, uśmiechając się do nich pogodnie.
Cała trójka rozpromieniła się nieznacznie, jednak wciąż coś ich dręczyło. Pytający wzrok kamerdynera wymusił na pokojówce wyznanie.
- Od jakiegoś czasu wydaje nam się, że nie jest sobą. Boimy się, że może być chora, albo gorzej… – mruknęła blondynka. 

sobota, 24 stycznia 2015

XXXIV

Notka krótko i wydaje mi się, że niewiarygodnie słaba. 
Ale jestem chora i czuję się paskudnie. Na dodatek mam okropnie zły (jak na mnie) humor, a ilość wyświetleń pod ostatnią notką wcale nie zachęca, żeby walczyć ze złym samopoczuciem i przyłożyć się. Może wyedytuję, jeśli kiedyś poczuję się lepiej.
Nie bierzcie tego do siebie. Jestem rozgoryczona - zawsze marudzę, kiedy mam gorączkę, a spadek wyświetleń o 30 trochę dobija :P
Anyway. Mam nadzieję, że do następnego wpisu zdążę się chociaż trochę wykurować, inaczej będę musiała iść w końcu do lekarza.
Miłej lektury :)
Dawajcie znać jak Wam się podoba (lub nie podoba - wciąż czekam na propozycję zmian!).

=========================

Elizabeth intuicyjnie chwyciła się za kark. Powoli zaczynało do niej docierać. Osoba, która narzucała swoją wolę jej kamerdynerowi była odpowiedzialna za jej ból. Była postacią, którą widziała przez ostatnie miesiące. Była głosem, który nie raz ją przed tym ostrzegał. Dlaczego wcześniej nie zwróciła się z tym do niego? Jak mogła myśleć, że sama da sobie radę? Po raz kolejny zawiodła przysparzając mu cierpienia. Tym razem jednak nie zamierzała się poddać, tym razem go uratuje.
– Dlaczego to robisz? – krzyknęła łamiącym się głosem.
Wiedźma odepchnęła od siebie lokaja i uderzyła go w twarz, rozcinając blady policzek. Strużka krwi spływała po jego twarzy brudząc śnieżnobiałą koszulę. Dziewczyna wstała i wpadła w jego objęcia, zlizując krew. Wpiła się w usta demona w namiętnym pocałunku, jednocześnie przebijając jego ciało ostrzem, które nagle zmaterializowało się w jej dłoni.
– Przestań! – Hrabianka rzuciła się w jej stronę, jednak ta odepchnęła ją niewidzialną siłą. Sebastian stęknął z bólu.
– Wybacz, czy to cię bolało? Ukochany, nie martw się, nie pozwolę ci zginąć. Przed nami cała wieczność. Już nigdy mnie nie opuścisz – zaśmiała się złowrogo i odsunęła się od niego, wyszarpując nóż z jego ciała.
Skoczyła i znalazła się tuż obok czerwonowłosej.
– Gell! – krzyknęła szlachcianka, oczekując od niego pomocy.
Był jednak zajęty odpieraniem ataków Sebastiana, który w jednej chwili, z niesamowitą siłą, rzucił się na niego z chęcią rozerwania go na strzępy.
– Shinigami? Naprawdę myślałaś, że on ci pomoże? – Splunęła z obrzydzeniem. – Podłe istoty. Wydaje im się, że mają prawo decydować o życiu i śmierci.
– Każde życie ma swój koniec, taka jest kolej rzeczy. – Elizabeth popatrzyła wiedźmie w oczy.
Ta uśmiechnęła się uwodzicielsko i szepnęła jej do ucha.
– Chcesz wiedzieć, kim jestem? Pokażę ci. – Uniosła dłonie. Sala, w której się znajdowały zniknęła. Wokół nich był jedynie mrok. – Patrz. – Ciemnowłosa wskazała hrabiance czarnobiały obraz, wyłaniający się z ciemności.  
~*~
– Zostaw mnie! Czego chcesz! Puszczaj! – Ciemnowłosa dziewczyna próbowała wyszarpnąć się srebrnowłosemu mężczyźnie, który z obleśnym uśmiechem przyglądał się obficie krwawiącej ranie jej brzucha.
– Uspokój się kochana, to już nie potrwa długo. Jeszcze chwila, umrzesz i zaznasz spokoju. W tym czasie pozwól, że popatrzę sobie na tworze życie – spokojnie wypowiadał przerażające ją słowa.
– Nie chcę umierać! Zostaw mnie! Niech mi ktoś pomoże, ktokolwiek, ratunku! Zrobię wszystko, ratunku! – krzyczała.
– Chcesz, żebym cię uratował? – Za trzymającym ją mężczyzną pojawił się drugi. Jego czerwone oczy niepokojąco błyszczały w ciemności.
– Tak! Tak, uratuj mnie!
– W takim razie, zawrzyjmy pakt. Uratuję cię od śmierci, a w zamian za to, ty oddasz mi swoją duszę – powiedział wyniośle.
– Daruj sobie, demonie. Ona należy do mnie – wycedził przez zęby srebrnowłosy.
– Zgadzam się! Uratuj mnie, uratuj! – wydzierała się zrozpaczona dziewczyna.
– Dobrze więc, MarleenYoxall. Od teraz, twoja dusza należy do mnie. W zamia,n uchronię cię przed śmiercią. Sprawię, że żaden Shinigami nigdy nie odbierze ci życia – rzekł poważnie.
Szponiastymi dłońmi chwycił ciało Boga Śmierci. Dziewczyna upadła na ziemię, z przerażeniem wpatrując się, jak demon rozrywa na strzępy ciało jej oprawcy.
– Skończone – powiedział po chwili, zbliżając się do niej.
Wyglądał zupełnie inaczej. Jego przerażająca sylwetka, której zarys dostrzegała w ciemności, zmieniła swój kształt. Stał przed nią przystojny, młody mężczyzna w eleganckim garniturze. W dłoniach trzymał grubą księgę.
– To twoje CInematic Record, zapis twojego życia. Dopóki będziesz w jego posiadaniu, nie znajdą cię. Czy życzysz sobie czegoś jeszcze? – zapytał, przekazując jej opasły kodeks.
– Tak. Chcę byś przy mnie został.
– Od tego wszystko się zaczęło. Uratował mnie i zapewnił spokojne życie. Nie musiałam już o nic się martwić. Był przy mnie cały czas. Robił wszystko, o co go poprosiłam. Zakochałam się w nim, a on kochał mnie, chociaż nigdy tego nie okazywał. Ale ja wiedziałam, że mnie kochał!
– Kochał? – Hrabianka parsknęła śmiechem. – Nie bądź dziecinna. Demony nie kochają.
– Mylisz się! – warknęła wiedźma. – Oglądaj.
– Panienko Marleen… – Mężczyzna wszedł do jej komnaty.
– Słucham? – zapytała, wskazując mu ręką miejsce na łóżku.
Posłusznie usiadł obok niej. Dziewczyna oplotła dłońmi jego szyję i pocałowała go.
– Chodzi o nasz kontrakt – zaczął stanowczym tonem, odsuwając ją od siebie.
Spojrzała na niego zaskoczona z powrotem przysunęła się, opierając głowę na jego ramieniu.
– No mów wreszcie – ponagliła go zniecierpliwiona.
– Zgodnie z jego zasadami powinienem odebrać ci duszę, jednak… Nie zrobię tego – wyjaśnił beznamiętnie.
– Naprawdę? Zrobisz to dla mnie? – zapytała, podekscytowana.
– Tak.
– Wiedziałam, że naprawdę mnie kochasz! – Objęła go. Odwzajemnił jej uścisk, po czym szepnął jej do ucha.
– Panienko, powinnaś iść spać
Ułożył ją w łóżku i opatulił ciepłą pierzyną. Zbliżył usta do znaku kontraktu na jej dłoni i delikatnie ją pocałował. Wraz z dotknięciem jego warg, czarne znamię zniknęło.
– Wtedy widziałam go po raz ostatni. Ten drań zupełnie nie rozumiał! Z wielkiej miłości pozwolił mi żyć, ale ja nie chciała istnieć bez niego. Próbowałam znaleźć go za wszelką cenę.
– To było setki lat temu, dlaczego wciąż wyglądasz tak młodo? – przerwała jej czerwonowłosa.
Wiedźma popatrzyła na nią rozbawiona. Przez chwilę wyglądała jak niewinne dziecko.
– Zniszczyłam swoje nagranie. Od tego momentu moje życie oficjalnie przestało istnieć. Nie starzeję się od dnia, kiedy to zrobiłam.
– Rozumiem…
– Szukałam go wszędzie – kontynuowała. – Poznałam kobietę, którą uznawali za czarownicę. Poprosiłam, by nauczyła mnie wszystkiego, co potrafi. Zabrała mnie do swoich sióstr. Wiele lat praktykowałam magię i poznawałam zaklęcia, wciąż szukając sposobu, by go odnaleźć. Na jednym z sabatów udało nam się przyzwać demona. Zmusiłam go, by wyjawił mi sposób, który pomoże połączyć się z ukochanym na zawsze. Potrzebowałam tylko kogoś takiego, jak ty. Po kolejnych stu latach, w końcu się udało. Dowiedziałam się, co cię spotkało. Od razu wiedziałam, że maczał w tym palce! Tamtemu bachorowi nie zdążyłam go zabrać… Ale z tobą nie było problemu, jesteś taka nieuważna. Nawet nie zauważyłaś, kiedy rzuciłam na ciebie urok – zaśmiała się opętańczo. – Tak łatwowiernie pozwoliłaś na to, bym skaziła twoje znamię! Dzięki tobie, odzyskałam go. Jestem ci naprawdę wdzięczna, wiesz? – Podeszła do dziewczyny, przysunęła twarz niebezpiecznie blisko jej ust i spojrzała głęboko w jej oczy. – Dlatego pozwolę ci odejść bezboleśnie. Gdy cię zabiję, już na zawsze będzie mój – wyszeptała, dotykając dłonią policzka Elizabeth.
Ciemność wokół nich rozmyła się. Znów znajdowały się w oświetlonej komnacie. Szlachcianka nerwowo szukała wzrokiem Sutcliffa. Leżał nieprzytomny na ziemi, cały zbrukany krwią. Sebastian stał tuż nad nim, gotowy zadać mu ostateczny cios jego własną bronią.
– Zostaw go – rozkazała wiedźma.
Chwila jej nieuwagi dała dziewczynie szansę na atak. Szybkim ruchem ręki wyciągnęła z kieszeni nóż i wbiła go w brzuch ciemnowłosej. Wiedźma jęknęła z bólu. Zachwiała się na nogach i zaczęła upadać, jednak demon dotarł do niej w ostatniej sekundzie, nie dopuszczając by jej ciało dotknęło twardej posadzki. Delikatnie wyciągnął ostrze z jej ciała i odrzucił je na bok. Zupełnie ignorując Elizabeth, zaniósł dziewczynę w samo centrum komnaty i położył na poduszkach. Pocałowała go namiętnie i wydała rozkaz, podając mu rytualny nóż, ozdobiony runami.
– Zabij ją, ukochany. Tak, jak ta słaba gówniara sobie na to zasłużyła. – Sebastian spojrzał na drobną szlachciankę wzrokiem pełnymi furii.
– Jesteś bezsilna. Gdy tylko cię zabije, stanie się mój na wieczność –zachichotała Marleen.
Ruszył w jej stronę, z całej siły wyprowadzając atak. Odskoczyła. Znała jego ruchy. Kilkuletnie ćwiczenia do czegoś się przydały. Odwrócił się i zamachnął ponownie. Odskakiwała, uciekając przed jego ciosami. Wiedziała, że w zwarciu nie ma najmniejszych szans. Próbując go zablokować, połamałaby ręce. Walczył na poważnie. Widziała w jego oczach tę szaleńczą pustkę, rządzę śmierci. Odsuwała się z coraz większym trudem.
– Przestań uciekać! To wszystko, na co cię stać? – zapytał sucho. Spojrzała na niego zaskoczona, nie wiedząc, co powinna odpowiedzieć. – Po tylu latach, które na ciebie zmarnowałem, wciąż jedyne, co potrafisz zrobić, to ucieczka?! – krzyknął ze złością.
Poczuła kłujący ból w sercu.
– Zawsze będę cię bronić, ze względu na wszystko. Nigdy cię nie opuszczę – Usłyszała w głowie ciepłe słowa z przeszłości.
– Nie… – szepnęła.
– Jeśli chcesz walczyć, musisz nauczyć się bronić.
– Nie.
– Nigdy cię nie zdradzę…
– Na nic więcej cię nie stać?! – wrzasnął, rzucając się na nią z ostrzem skierowanym wprost w jej brzuch.
– Nie! – odpowiedziała mu donośnym głosem, spoglądając przez łzy głęboko w jego oczy.
 Zablokowała cios. Niemiłosierny ból przeszył całe jej ciało. Tak, jak się spodziewała, kontakt z nim jedynie zbliżał ją do śmierci. Widząc jak cierpi, lokaj uśmiechnął się obleśnie.
– Nie nauczyłaś się nawet podstawowego bloku. Zmarnowałem na ciebie…
– Mylisz się! – przerwała mu.
Odsunęła się, wyciągnęła nóż z cholewy buta i energicznym ruchem, w który włożyła całą swoją siłę, ugodziła jego ramię. Głęboka rana zaczęła obficie krwawić. Wyprostował się i popatrzył zdegustowany na koszule, która w zastraszającym tempie nasiąkała krwią.
– Precyzyjny cios, prosto w tętnice – powiedział spokojnie, zdawać by się mogło, że z uznaniem. – Jednak to wciąż za mało. – Rzucił w nią jednym ze swoich ostrzy.
Wbiło się w jej udo, uniemożliwiając ucieczkę. Z przerażeniem patrzyła, jak zbliżał się do niej powolnym, zwycięskim krokiem. Widziała to wiele razy, jego wstrząsający spokój, zanurzający duszę ofiary w strachu. Nie spodziewała się jednak, że kiedykolwiek poczuje go na własnej skórze.  Zaciskając zęby, chwyciła metalowy przedmiot i wyszarpnęła go z kończyny. Rzuciła w jego stronę, odwróciła się i zaczęła uciekać, pełznąc po posadzce, modląc się w duchu, by Shinigami ocknął się i jej pomógł. Czuła kolejne noże wbijające się w ciało. Nie była w stanie dalej uciekać. Zatrzymała się i resztkami sił wyszarpnęła metal ze swojego ciała. Doczołgała się do ściany i oparła się o nią. Krew tocząca się z ran, okalała ją rubinową kałużą, w której odbijało się jej wykończone walką oblicze. Obraz przed jej oczami stawał się niewyraźny. Dostrzegała jedynie blask świec, tworzący łunę wokół mrocznej postaci zmierzającej, by zadać jej śmierć. Sylwetkę istoty, która przysięgała bronić ją za wszelką cenę, bez względu na konsekwencje.
Na zawsze…
Zdradził ją, złamał przysięgę. Nie miało znaczenia to, że nie był sobą. Jej dusza wciąż należała do niego, jeśli teraz umrze, niech ją weźmie. Jeżeli miała zginąć, chciała pozostać wierna do końca.
Chociaż jedno z nas.
Mężczyzna przykucną przed nią i z rozbawioną miną przyglądał się zbolałej twarzy dziewczyny. Wyciągnął z jej dłoni broń i przysunął do pobladłej twarzy nastolatki.
– Zginiesz za sprawą własnego noża, to niemal poetyckie – szepnął wprost do jej ucha.
 Poczuła ciarki przebiegające wzdłuż kręgosłupa.
– Moja dusza… Oddaję ci ją – wydukała z trudem.
– Słucham? – zdziwił się.
– Może i zapomniałeś o naszym kontrakcie, ale ja pamiętam, co obiecałam. Moja dusza należy do ciebie.
Rozbawiony demon zaśmiał się i ponownie wyszeptał do jej ucha.
– Żegnaj słaby bachorze.

– Byłeś moją rodziną. Kocham cię… – powiedziała cicho i zamknęła oczy, czekając na ostateczny cios. 

środa, 21 stycznia 2015

XXXIII

Wybaczcie, że dziś tak późno. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że jest środa. 
Przepraszam również, za wszystkie ewentualne błędy - starałam się, jak mogłam, ale w końcu choroba rozłożyła mnie porządnie i mam trudności z ogarnianiem rzeczywistości. Mam jednak nadzieję, że nie ma zbyt wielu błędów (albo, że nie ma ich wcale :P). 
Serdecznie zapraszam! 

PS Jakby ktoś chciał dostać ode mnie nominacje do tego całego Liebest coś-tam to piszcie w komentarzach. Miałam wysłać 11, udało mi się zaledwie 4, więc zostało parę wolnych miejsc :)

======================

– Więc jak go teraz znajdziemy? – przestraszyła się.
– Nie potrzebuję aktywnej pieczęci. Wystarczy, że należy do niego – wyjaśnił beznamiętnie.
 Bez ostrzeżenia ukuł ją w miejscu symbolu, by po chwili trzymać w dłoniach maleńką fiolkę z czarnym kawałkiem jej skóry.
– Oszalałeś?! – wydarła się na, przykładając rękę do krwawiącego miejsca. Chwyciła leżącą na biurku chusteczkę i przycisnęła ją do rany.
– Myślałem, że się spieszysz. – Udawał zdziwionego jej oburzeniem.
Przyglądał się kawałkowi tkanki, grzebiąc ręką w kieszeni spodni, wyraźnie czegoś szukając. Po chwili podskoczył z głośnym okrzykiem. Maleńkie, okrągłe urządzenie, wykonane z nieznanego jej stopu metalu wydało z siebie charakterystyczny dźwięk, gdy nacisną je w jaśniejszym miejscu. Malutka pokrywka odskoczyła do góry, ukazując skomplikowany mechanizm znajdujący się w środku. Zaciekawiona hrabianka podeszła bliżej, przyglądając się magicznej zabawce Shinigami.
– Teraz umieścimy to wewnątrz – wyjaśnił, wskazując palcem otwór – i już za chwilę będziemy wiedzieć, gdzie się znajdujesz, ukochany! – dodał radosnym piskiem.
Umieścił drobinkę skóry w urządzeniu, zamknął wieczko i wcisnął inną, okrągłą plamkę na powierzchni kuli. Malutka konstrukcja uniosła się, lewitując tuż nad jego ręką, zabrzęczała kilka razy i wydała z siebie kilka piskliwych dźwięków, jakby zakodowaną wiadomość.
– I to coś zabierze nas do Sebastiana? – zapytała sceptycznie, wpatrując się ze zmarszczonym czołem w wirujący w powietrzu kawałek metalu.
– Właściwie, to już go znalazło – poinformował triumfalnie. – Jest jakieś dwieście kilometrów na zachód stąd. Możemy ruszać.
                Dziewczyna stała przed drzwiami posiadłości, instruując służących, podczas gdy Grell, zniecierpliwiony oczekiwaniem, kreślił na ziemi jakieś tylko sobie znane znaki. Brzęczące urządzenie, które trzymał w kieszeni, co chwilę dawało o sobie znać krótkimi piknięciami. Kiedy Elizabeth odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę dorożki, usłyszała miauczenie. Spojrzała w dół. Czarnobiały kot łasił się do jej nogi. Pochyliła się i podniosła zwierzątko, tuląc je do siebie.
– Nie martw się, niedługo wróci – szepnęła do jego ucha.
Puchata kulka odpowiedziała mruknięciem i zeskoczyła z jej rąk. Shinigami usiadł na miejscu woźnicy, a nastolatka weszła do środka karety. Kiedy ruszyli, machnęła na pożegnanie krzyczącym za nią służącym i głęboko westchnęła. Mieli przed sobą kilka godzin drogi. Świadomość tego, ile będzie musiała czekać, wzbudzała w niej narastającą niecierpliwość i zmartwienie. Obawiała się tego, co zastanie u celu. Nie wiedziała, jak wyglądają wiedźmy, nigdy w swoim życiu żadnej nie spotkała, a nie można było mówić, żeby podczas swojego krótkiego czasu na tym świecie, nie miała do czynienia z wieloma dziwnymi istotami. Nie potrafiła sobie wyobrazić zbliżającej się konfrontacji.
Plan był stosunkowo prosty – wpadną, odwrócą jej uwagę, Bóg Śmierci przejmie jej duszę, a Sebastian z powrotem będzie jej służącym i wszyscy wrócą do domu zadowoleni. Jednak dawała sobie sprawę, że nic nigdy nie dzieje się tak, jak zostało zaplanowane. Liczyła się z możliwymi komplikacjami, dlatego trzymała przy sobie dwa noże. Jeden w kieszeni płaszcza, drugi w cholewie buta. Spodziewała się walki. Przeczuwała, że do niej dojdzie, była gotowa do starcia. Zrobiłaby wszystko, by ocalić demona. Żadne z nich nie mogło odejść nim nie spełnią się warunki ich paktu, to byłoby oszustwo. Byli zobowiązani żyć do jego końca, bez względu na wszystko.
                Zmęczona podróżą czuła, że drętwieją jej kończyny. Stuknęła kilka razy w dach, dając znak mężczyźnie, by się zatrzymał. Gdy tylko to zrobił, wysiadła ze środka i mocno się wyciągnęła.
– Jeśli będziemy się zatrzymywać, nie dojedziemy tam dziś – powiedział niezadowolony Sutcliff, opierając głowę na dłoni, teatralnie wydymając usta.
Hrabianka posłała mu wrogie spojrzenie. Zbliżyła się do bryczki i wskoczyła po schodkach na górę, siadając tuż obok czerwonowłosego.
– W takim razie ruszaj już – poleciła.
Posłusznie wykonał polecenie. Jechali w milczeniu przez kolejne kilkadziesiąt minut – leśnymi drogami, starając się nie zwracać niepotrzebnej uwagi. Metalowe urządzenie wciąż wskazywało im drogę.
– Naprawdę rozumiesz, co to do ciebie gada? – zapytała sceptycznie, znużona milczeniem.
– Nie obrażaj mojej maszynki! – krzyknął wysokim tonem. – To nic skomplikowanego. Ona po prostu podaje mi współrzędne alfabetem morsa… – wyjaśnił.
Nastolatka uśmiechnęła się, lekko zdziwiona. Że też sama nie wpadła na tak proste rozwiązanie. Spodziewała się czegoś bardziej magicznego. Ostatnie lata nauczyły ją, by zawsze oczekiwać nieoczekiwanego. Mężczyzna popatrzył na nią kątem oka, przez okulary z czerwonymi oprawkami, bez których nigdy go nie widziała.
– Powinnaś się cieplej ubierać w taką pogodę – zauważył.
Jego słowa boleśnie przypominały jej te słyszane nie raz z ust kamerdynera. Zrobiła obrażoną minę i odwróciła od niego wzrok, chwytając łokcie dłońmi.
– Nie twoja sprawa. Chyba się nie martwisz?
– Już ci mówiłem, że jesteś mi zupełnie obojętna. Nie chcę tylko, żebyś przestała być przydatna.
– Przydatna? – powtórzyła zaskoczona.
– Skupisz na sobie uwagę wiedźmy i Sebusia, żeby ułatwić mi zadanie, nie chcę się przemęczać. – Uśmiechnął się przebiegle.
Niezadowolona hrabianka odgarnęła kosmyki czerwonych włosów, przesłaniające jej oczy.
– Sprytnie to sobie wymyśliłeś – prychnęła pod nosem.
– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zginiesz – dodał pozbawionym emocji głosem.
– To nie ma znaczenia – odparła równie wyzutym tonem.
– A jeśli teraz zginiesz, czy przypadkiem nie złamiesz zasad waszego kontraktu?
– A czy jeśli ty teraz zginiesz, to nie zawiedziesz, jako Bóg Śmierci? – odpowiedziała pytaniem, na pytanie. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem z delikatnym błyskiem w oku.
– Racja. Ryzyko istnieje zawsze, bez względu na to, o co toczy się walka. Nie można jednak z tego powodu zaniechać jej podejmowania… – wypowiadał słowa, patrząc w przestrzeń przed sobą z błogim wyrazem twarzy.
– Niezwykle mądre słowa, jak na takiego idiotę – zachichotała złośliwie.
– Jesteś równie zimna i niemiła, co ten demon! – krzyknął oburzony i lekko posmutniał.           
– Tak bardzo mi przykro… – ironizowała.
Z niewiadomych powodów towarzystwo jej niedoszłego zabójcy wydało jej się całkiem przyjemne. W tej chwili nie był tym owładniętym furią potworem, który próbował uciąć linię jej życia. Zdawał się raczej zabawnym, porywczym, młodym mężczyzną, sprawiającym wrażenie nie do końca ogarniętego. Rozmowa z nim pozwalała jej, chociaż na chwilę, uciszyć niespokojne myśli. Po jakimś czasie, poczuła się jednak zmęczona. Ciągle towarzyszący w podroży wiatr sprawił, że zrobiła się senna. Poprosiła Shinigami, by zatrzymał wóz i z powrotem przeniosła się do jego wnętrza. Oparła głowę na szybie i zamknęła oczy, niemal momentalnie zasypiając.
~*~
–  Jeżeli chcesz być w stanie bronić się sama, musisz nauczyć się tej pozycji obronnej. Inaczej zginiesz przy pierwszym ataku. – Chłodny głos demona docierał do uszu drobnej, zdyszanej dziewczynki.
– Przecież się bronię! – krzyknęła zezłoszczona.
– Tak ci się tylko wydaje – odparł, podchodząc do niej spokojnie.
 Jednym, szybkim ruchem, wytrącił z jej dłoni drewniany kij, który upadł na podłogę i potoczył się pod ścianę. Chwycił za drobny, dziewczęcy nadgarstek i wykręcił jej rękę, zmuszając tym samym, by klęknęła.
– Widzisz? – zapytał z kpiącym uśmiechem.
– To niesprawiedliwe! Jesteś ode mnie silniejszy! – denerwowała się, próbując oswobodzić się z uścisku.
– Nikt nie mówił, że przeciwnicy będą od ciebie słabsi. Chyba po to uczysz się walczyć, żeby radzić sobie z silniejszymi? – kpił dalej.
– Jesteś niemiły… – powiedziała gorzko i spuściła głowę.
– Niemiły? – Zdziwił się.
– Tak! Nigdy nie dajesz mi wygrać! – mówiła podniesionym, płaczliwym głosem.
– Jaki miałoby to sens, gdybym dał ci wygrać?
– Ucieszyłabym się… Ojciec pozwalał mi czasem wygrać, żeby nie było mi przykro – wyjaśniła smutno.
 Mężczyzna mruknął pod nosem i puścił jej rękę. Dziewczynka podniosła się z ziemi i głęboko oddychając, ponownie przyjęła pozycję obronną, której próbował jej nauczyć. Wciąż stała niestabilnie, zdawało się, że mógłby ją przewrócić silniejszy podmuch wiatru, jednak na jej twarzy pojawiło się zacięcie. Demon znów zaatakował, by po chwili sprowadzić jej ciało do parteru.
– Jeszcze raz. – zażądała.
Wstała i podeszła do ściany po swoją broń. Chwyciła ją i rzuciła się w jego stronę. Biegnąc, potknęła się o własne stopy i z ogromną prędkością leciała wprost na twardą podłogę. Przestraszona zamknęła oczy. Gdy ponownie je otworzyła, ujrzała jego rozbawioną twarz. Lokaj trzymał jej wątłe ciało w ramionach.
– Na dziś już wystarczy, panienko – powiedział łagodnie.
– Ale dalej nie wygrałam… – wyszeptała, wtulając się w niego.
– Nauczyłaś się dzisiaj czegoś bardzo ważnego. Nigdy się nie poddawaj. Panienko, osobiście uważam, że to sukces. – Łagodny ton jego głosu odgonił od dziewczynki smutek.
Był z nią zaledwie kilka tygodni, jednak przez ten czas, zdążył stać się dla niej całym światem. Nie traktowała go tak, jak uczyli ją obchodzić się ze służącymi. Zmiany przychodziły powoli, wraz z upływem czasu. Uczyła się, jak się zachowywać, jak walczyć, jak ukrywać swoje uczucia, jak zapominać…
– Sebastian… Zostaniesz ze mną na zawsze?
– Nigdy cię nie opuszczę, panienko.
~*~
                Czerwonowłosy Shinigami, znudzony długą podróżą, zaczął podśpiewywać pod nosem. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy wróci i pochwali się Willowi z dobrze wykonanego zadania. Liczył na to, że przełożony, będąc pod wrażeniem jego pracy, zwróci mu kose i będzie mógł powrócić do zwykłych zleceń, adekwatnych do jego umiejętnościom. Miał już dosyć biegania z maleńkimi nożyczkami za marnymi duszami, które odchodziły w pokoju we własnych domach. Śmierć ze starości straszliwie go nużyła. Zdecydowanie wolał krwawą jatkę. Widok ludzkiej skóry przywdziewającej szkarłatną barwę pobudzał jego zmysły. Nie rozumiał, dlaczego mężczyzna ciągle go karał. Kilka dodatkowych dusz, przekroczenie kompetencji… Czym to było w obliczu jego umiejętności i ilości spraw, które doprowadzał do końca?
Will zdecydowanie powinien się wyluzować. Może namówię Ronalda, żeby wziął go na jakąś imprezkę zarządu. Ubiorę tę piękną, nową suknię!  – Grell odpłynął do krainy marzeń, z której wyrwało go ponowne pikanie urządzenia naprowadzającego.
– Co jest, maleńka? – zapytał. – Czyżby znów się przemieścili? Dobrze, że wciąż są w pobliżu. Mam już dosyć tej drogi… – narzekał pod nosem.
– Rozmawiasz z kimś? – Dziewczyna wychyliła się z powozu, słysząc jego niewyraźny bełkot. – Zatrzymaj się – dodała po chwili.
– Czy nie mówiłem, że nigdy tam nie dotrzemy, jeżeli ciągle będziemy się zatrzymywać? – burknął niezadowolony.
Dziewczyna usiadła obok niego, nie odpowiadając na zaczepkę.
– Daleko jeszcze?
– Powoli się zbliżamy. Jeśli nigdzie się nie ruszą, dotrzemy tam w ciągu godziny.
– To dobrze, naprawdę mam już dosyć tej podróży. – Skrzyżowała ręce na piersi, wiercąc się na siedzisku i zaczęła wpatrywać się w horyzont przed sobą.
Nie chciała przyznać, że narastało w niej zdenerwowanie.  Im byli bliżej, tym coraz bardziej ściskało jej żołądek. Na dodatek te powracające w snach wspomnienia, które pociągały za sobą melancholijne uczucie... To, do czego dążyła parę lat temu, stało się czymś, czego żałowała.
Kiedy dokładnie przestałam mówić mu, ile dla mnie znaczy? Kiedy zapomniałam o miłości i przywiązaniu? Zaraz… Miłość? To niedorzeczne – prychnęła pod nosem, śmiejąc się sama z siebie.
Tak dobrze opanowała sztukę wypierania niektórych uczuć, że przestała zdawać sobie sprawę z ich istnienia.
                Dotarli na miejsce zgodnie z przewidywaniami boga śmierci. Ich oczom ukazał się wielki, zrujnowany budynek w środku lasu. Wyglądał na opuszczony. Mury molocha pokryte były grubymi, kolczastymi pnączami oraz ciemnozielonym mchem, zaś większość szyb była powybijania. Nieliczne, które pozostały w całości, przykrywała gruba warstwa kurzu. Sam budynek roztaczał wokół siebie niepokojącą aurę, którą oboje poczuli, gdy tylko zatrzymali się na podjeździe.
Dziewczyna zeskoczyła z powozu i niepewnie postawiła parę kroków w przód. Czerwonowłosy szedł tuż obok niej, trzymając w prawej dłoni broń, w każdej chwili gotową do walki. Elizabeth zatrzymała się z lekkim wahaniem. Dotknęła dłonią spoczywający na szyi ametyst. Wciąż czuła od niego przyjemne, znajome ciepło, które dodawało jej otuchy.
– Co to? – zapytał zaintrygowany Shinigami, jednak w odpowiedzi usłyszał pytanie, a raczej stwierdzenie, które nie miało żadnego związku z jego słowami.
– Więc to tu wszystko się rozstrzygnie… – Puściła naszyjnik. – Chodźmy do środka. – Niemrawo uśmiechnęła się do towarzysza, ponownie ruszając z miejsca.
                Bóg Śmierci wszedł do środka jako pierwszy, wyważając drzwi, chociaż nie było to wcale konieczne. Rozejrzał się wokół i nie dostrzegając zagrożenia, dał nastolatce znać, że może wejść.
– To tyle, jeśli chodzi o element zaskoczenia – mruknęła wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia, spoglądając na spróchniałe drzwi, po których stąpała.
– Musimy iść do piwnicy – poinformował ją, gdy urządzenie, które wyjął z kieszeni, wydało z siebie kilka krótkich dźwięków.
Hrabianka dotrzymywała mężczyźnie kroku. Miała wrażenie, że coś było nie tak. Sebastian musiał wiedzieć, że są w środku, dlaczego więc się nie pojawił? Przeczuwała, że to pułapka, ale bez względu na to jedynym, co mogła zrobić było kroczenie prosto w sam jej środek.  Grell wziął do ręki pochodnię, zdejmując ją ze ściany i podpalił ją, by oświetlić drogę po ciemnych, krętych, kamiennych schodach.
W piwnicy było nieprzeciętnie zimno i wilgotno. Po podłodze biegały szczury, trzymające w zębach znalezione śmieci. Nagle usłyszeli donośny śmiech, dobiegający z końca korytarza.  Popatrzyli na siebie znacząco i pobiegli w jego stronę.  Mężczyzna po raz kolejny wyważył drzwi uderzeniem. Wpadli do wielkiej komnaty, oświetlonej setkami świec. W samym jej środku, na kilkucentymetrowym podwyższeniu, wyłożonym ogromną ilością czarnoczerwonych poduszek siedziała drobna, czarnowłosa postać, ubrana w suknię koloru bezkresnej ciemności. Jej twarz zasłaniała ciemna woalka. Widząc dwójkę intruzów zaśmiała się głośno i odgarnęła materiał z twarzy.
 Była niesamowicie piękna. Jej złociste, wielkie oczy przeszywały szlachciankę, jakby czytały w jej duszy. Oblizała usta i ponownie zachichotała.
– Czekałam na ciebie – zwróciła się do dziewczyny.
Jej donośny, pewny siebie głos rozległ się echem po całej sali.
– Gdzie on jest? – zapytała zdenerwowana Elizabeth. – Gdzie jest Sebastian?!
– Masz na myśli jego? – Kiwnęła szczupłą ręką, odzianą w rękawiczki do łokci.
Elegancki mężczyzna pojawił się nagle u jej boku. Ubrany w białą koszulę i szarą kamizelkę, pokłonił się przed dziewczyną i pocałował jej dłoń. Jego oczy błyszczały krwistą czerwienią. Miał obojętny wyraz twarzy. Elizabeth dostrzegła jego cień, widziała go już w takim stanie, wielokrotnie. Zawsze, gdy miał ukazać swoją prawdziwą formę, w chwilach złości, silnych emocji lub gdy sytuacja wymagała użycia całej jego mocy. Czy zamierzał się ich pozbyć? Czy w ogóle mógł coś zamierzać? Nie widziała w nim żadnych emocji, wydawał się pusty, jakby ktoś uśpił jego świadomość, pozostawiając jedynie ruchomą skorupę, pozbawioną wolnej woli.
– Naprawdę go opętała! – Krzyknął Grell, widząc jak demon gładzi nagą dłonią twarz wiedźmy.
– A dzięki wam już za chwilę będzie mój na zawsze! – odpowiedziała, przyciągając głowę bruneta do swojej szyi. Posłusznie zaczął muskać wargami jej skórę.
– Kim ty jesteś? – Czerwonowłosa zrobiła kilka kroków w kierunku tajemniczej dziewczyny.

– Przecież tyle razy ci mówiłam. – Zaśmiała się z politowaniem. – Byłam tym, kim jeszcze wczoraj byłaś ty. Ostrzegałam cię, że go odzyskam.  

sobota, 17 stycznia 2015

XXXII

Dziś mam dla Was małą niespodziankę. Mam nadzieję, że zachęci Was do dalszego czytania.
Niedługo zakończę pierwszy tom i po krótkiej przerwie, przejdę do publikowania drugiego. Tam pojawi się kilka nowych postaci. 
Specjalnie dla Was, stworzyłam rysunek poglądowy jednej z nich. Mojej ulubionej. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Nie jestem zbyt dobra w kolorowaniu, bądźcie wyrozumiali :P
Jak zwykle, czekam na Wasze propozycje do BS i artów oraz na wskazówki i krytykę w komentarzach.
Zapraszam do lektury :)

========================================

Obudziła się trącana w łokieć przez niecierpliwie wiercącego się wewnątrz karety, czerwonowłosego shinigami.
– No wstawaj wreszcie, ludzka dziewczyno! – jęczał co chwilę, nie mogą usiedzieć w miejscu.
 Elizabeth przetarła oczy i przez chwilę w wielkim zdziwieniu przyglądała się towarzyszowi, nim dotarło do niej, kim jest i co się wydarzyło.
– Zamknij się! Właściwie, po co ze mną jedziesz? – warknęła na niego.
– Czy już ci nie mówiłem, że jesteś mi potrzebna?
– Racja – odparła, lekko kiwając głową. – Ale wciąż nie wiem, po co dokładnie.
Chwyciła się za kark. Palący ból stawał się coraz słabszy. Było w nim jednak coś dziwnego, czego nie potrafiła zrozumieć. Niósł ze sobą uczucie głębokiego niepokoju i pustki, niemożliwej do wypełnienia.
                Konie parsknęły radośnie, zatrzymując ciągnięty powóz przed rezydencją. Hrabianka popatrzyła na irytującego towarzysza i głęboko westchnęła.
– Jeżeli koniecznie musisz tam wejść, są warunki – zaczęła, wzbudzając w shinigami zaciekawienie. – Po pierwsze, nie przyznajesz się prze służbą, kim naprawdę jesteś. Po drugie, nie używasz swoich mocy i tego urządzenia. – Wskazała dłonią błyszczącą kosę, stojącą w rogu karety. Na koniec… Zastępujesz Sebastiana, jako mój kamerdyner. Zdejmij z siebie ten krzykliwy płaszcz i zachowuj się jak należy. Jeśli dobrze pamiętam, to byłeś już lokajem, nie powinieneś mieć z tym problemów – dokończyła swoją wypowiedź i skinęła głową, nakazując mu, by jak przystało na dobrego służącego, pomógł jej wysiąść.
Jęknął po raz kolejny, ale przystał na jej propozycję. Była mu niezbędna do wykonania zlecenia, jeśli zawiedzie, William na pewno nie odda mu kosy na stałe. Wyszedł, skupiając na sobie zdziwiony wzrok młodego bruneta, który wyszedł przywitać swoją panią i pomóc wnieść zakupy.
– Tai. To jest Grell, zastępuje Sebastiana – wyjaśniła pospiesznie, zanim shinigami zdążył się odezwać.
Nie ufała dziwacznemu natrętowi. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu, gdy widziała go ostatni raz, próbował zetrzeć ją z powierzchni ziemi.
– Wnieście zakupy. Grell, jak skończysz, przyjdź do mojego gabinetu – rozkazała, odgrywając swoją rolę.
Czerwonowłosy obrócił się wokół siebie i pokłonił teatralnie. Był już późny wieczór, a ona wciąż była wykończona, jednak nie zamierzała pozwalać zboczonemu mężczyźnie wejść do swojej sypialni.
 Poszła do pokoju i usiadła za biurkiem. Dopiero tam pozwoliła, by wszystkie myśli i uczucia wyszły na wierzch. Nie rozumiała, co tak naprawdę się wydarzyło. Dlaczego Sebastian zachował się w taki sposób? Czy to była jej wina, i jaki miało to związek z symbolem na jej kontraktu? Chwyciła w dłoń błyszczący, fioletowy kamień, który stale nosiła na szyi, i mocno zacisnęła na nim dłoń. Wydawał się ogrzewać jej skórę znajomym ciepłem.
Głośne pukanie do drzwi przestraszyło ją, wyrywając z chwilowego zamyślenia. Podskoczyła na krześle.
– Wejść – odparła po chwili.
Bóg śmierci wszedł do środka i zbliżywszy się do dziewczyny, bezwstydnie rozsiadł się na krześle. Jego zachowanie straszliwie ją irytowało. Skrzywiła się i splotła ręce na piersi, odchylając się do tyłu w szerokim, obrotowym fotelu.
– Wyjaśnij mi, co tam się wydarzyło – rozkazała, poważnym tonem.
Mężczyzna wydał z siebie kilka nieprzyzwoitych dźwięków, oparł łokcie na blacie biurka i nabrał powietrza.
– Dlaczego uważasz, że cokolwiek ci powiem? – zapytał tajemniczo, marszcząc brwi.
Błysk w jego oku sprawił, że szlachcianka poczuła się odrobinę niepewnie.
– Bo jestem ci potrzebna – wyjaśniła, zdobywając się na stanowczy ton.
– Racja… Niech będzie! Ale robię to tylko przez wzgląd na Sebusia.
– Do rzeczy… – burknęła, krzywiąc się.
– Sebuś został, jakby to powiedzieć, hmmm… Opętany! – Nagle podniósł głos, a Elizabeth popatrzyła na niego, jak na wariata. – Tak! Tajemnicza siła zawładnęła jego sercem, wyrywając go z twoich rąk, a włada nią przebiegła wiedźma. Dusza, która wymknęła się śmierci! – Wypowiadał słowa, jakby recytował dialog jakiejś sztuki teatralnej.
– Wyrwała się śmierci? – zainteresowała się.  – Co masz na myśli?
Grell wbił w nią swoje jasnozielone oczy i energicznie przysunął się do niej.
– Oddała swoją duszę za ratunek przed śmiercią, w ten sposób uciekła przed przeznaczonym jej losem. Należące do niej Cinematic Record zostało skradzione. Przez kilkaset lat nie mogliśmy ich znaleźć – wyjaśnił, nie ukrywając niezadowolenia.
– Skoro oddała swoją duszę, to czy nie powinna i tak umrzeć?
– Właśnie w tym rzecz. Jej dusza nie została zabrana, nie wiemy, dlaczego. William w końcu ją odnalazł i kazał mi naprawić ten błąd. Ach Will, nie wiedziałem, że darzysz mnie takim zaufaniem! – Po raz kolejny zaczął prowadzić monolog, którego tym razem dziewczyna nawet nie próbowała słuchać.
Zastanawiała się nad tym, co jej powiedział. Czy możliwa była ucieczka przed kontraktem z demonem? A może on sam zrezygnował z duszy? Czy to w ogóle możliwe? Przekraczało to jej ludzkie pojęcie. Na dodatek, całe to Cinematic Record, byłoby mniej problematycznie, gdyby mogła to zobaczyć.
– Mógłbyś przestać? – Uspokoiła go, pozbierawszy myśli.
Westchnął niepocieszony i uspokoił się, mocno opierając plecy o miękki fotel.
– Wytłumacz mi, co to znaczy, że jestem ci potrzebna.
– Zawarłaś kontakt  z demonem – odpowiedział, zdziwiony, że jeszcze się nie domyśliła. – To znaczy, że łączy cię z nim nierozerwalna więź. Jest w stanie odnaleźć cię, gdziekolwiek byś nie była. Zamierzam wykorzystać tę więź, żeby go odszukać – wyjaśnił, poważniejąc.
Widząc go tak niesamowicie skupionego, opowiadającego z przejęciem o swoim planie, zachciało jej się śmiać. Koncentracja zupełnie do niego nie pasowała.
– Dlatego jeszcze mnie nie zabiłeś? – zapytała, przerywając chwilową ciszę.
Mężczyzna spojrzał na nią wyniośle i lekkim, rozbawionym tonem wyprowadził hrabiankę z błędu.
– Opacznie to zrozumiałaś. Moją intencją nigdy nie było zabicie cię. Jestem shinigami, nie żywimy uczuć do istot ludzkich, jesteście nam obojętne. Jedynym powodem mojego zachowania było wykonywanie przydzielonego zadania. Osobiście nic mnie nie obchodzisz. Jednak… - zamilkł na chwilę. – Interesuje mnie, co takiego Sebuś w tobie widzi. Moim zdaniem jesteś zupełnie zwyczajna.
– Naprawdę jesteś w stanie to zrobić? – spytała zamyślona, zupełnie ignorując jego brak szacunku.
– Zrozumiem, jeśli będziesz stawiać opory. – Popatrzył na nią ze współczuciem. – W końcu, kto by nie skorzystał z szansy odzyskania swojej duszy.
– W takim razie, zróbmy to. – Energicznie podniosła się z fotela, uderzając dłońmi o blat biurka.
Zielonooki bóg śmierci otworzył usta ze zdziwienia. Dokładnie przyjrzał się zdeterminowanej nastolatce i zaśmiał się pod nosem.
– Chyba zaczynam rozumieć… Jesteś pewna, że tego chcesz?
– Niczego w swoim życiu nie byłam tak pewna. Musimy to zrobić. Musimy go uratować.
– Naprawdę tak bardzo pragniesz oddać mu swoją duszę? To napra…
– Zawarliśmy kontakt – przerwała mu podnosząc głos. – Na jego mocy uratował mnie przed piekłem, do którego wpakowali mnie ludzie. Zobowiązał się trwać przy moim boku, dopóki nie spełni się moja wola, a ja przysięgłam oddać mu swoją duszę. Ta prawda pozostanie niezmienna. Coś raz odebrane, nigdy nie zostanie zwrócone. Taka jest naturalna kolej losu. Poświęciłam jedyną, wartościową dla niego, rzecz, która była w moim posiadaniu. Nie złamię danego słowa, wynagrodzę go za pomoc – mówiła z niewiarygodną, wręcz nieludzką, wiarą w swoje słowa.
Grell powoli dostrzegał, czym przyciągała jego uwagę. Honor i poświęcenie, jakie przepełniało serce młodej szlachcianki, było doprawdy niebywałe, godne szacunku. Nigdy dotąd nie spotkał człowieka, który bez najmniejszego cienia strachu czy wahania, parł do przodu wiedząc, jak wysoką cenę musi zapłacić.
– Nie oczekuję, że to zrozumiesz – dodała spokojniej.
– Ależ oczywiście, że rozumiem – rzekł radośnie, a na jego twarzy zaczął pojawiać się chytry uśmiech. – Kochasz go.
– To niedorzeczne – prychnęła, nadymając policzki. – Skończmy już tę bezproduktywną rozmowę, Grellu Sutcliff. Zabierz mnie do Sebastiana.
– Nie – odparł krótko.
– Co? – Zapytała zaskoczona, patrząc na niego szeroko otwartymi z niedowierzania oczami.
– Jestem zmęczony, muszę się wyspać. Poza tym, źle wyglądam. – Zmierzwił dłonią potargane, szkarłatne włosy. – Nie mogę pokazać się Sebusiowi w takim stanie! – zaczął piszczeć, czerwieniąc się. – Ruszymy jutro rano.
Serce dziewczyny ogarnęła złość, która szybko ustąpiła rozsądkowi. Ona również była niesamowicie wyczerpana, w takim stanie nie mogła ruszyć na ratunek służącemu. Nie miała pojęcia, co dokładnie się wydarzy, potrzebowała zregenerować siły, by dać radę stawić czoło temu, co ją czeka. Westchnęła i z niechęcią przyznała mu rację.
– W takim razie, spotkajmy się tutaj jutro rano – zarządziła.
Mężczyzna skinął głową i podniósł się z siedziska. Zrobiła to samo. Razem wyszli na korytarz.
– Tai wskaże ci pokój – powiedziała, odwracając się do niego tyłem. Po chwili zniknęła za rogiem, pozostawiając shinigami samego.
~*~
                W ciemności, która panowała w pokoju, dziewczyna poruszała się z niezwykłym wdziękiem, jakby była stworzona do nocnego życia. Brak światła nie wzbudzał w niej lęku, wręcz przeciwnie, spowita mrokiem sypialna w jej oczach była dużo bardziej przytulna. Podeszła do okna i usiadła na szerokim parapecie. Przyłożyła czoło do chłodnej szyby, a zasłoną okryła się jak kocem. Często tak robiła, kiedy była mała, jednak odkąd jej życie wywróciło się do góry nogami, zasadniczy kamerdyner zabronił jej wykorzystywania kotary w ten sposób. Przynosił jej prawdziwy koc i delikatnie układał go na drobnych ramionach swojej pani. Teraz go nie było, znowu. Ledwie zdążyła zapomnieć o przerażającym, konsumującym ją uczuciu pustki, a ono ponownie powróciło, by nią zawładnąć. Obawiała się poznania prawdy. Ze słów Boga Śmierci wynikało, że demon był pod kontrolą wiedźmy, ale jeśli jego słowa były prawdziwe? Jeśli rzeczywiście tak o niej myślał? Jeśli od początku kłamał, obiecując jej szczerość? Czy ostatnie lata jej życia były niczym więcej, jak ułudą?
– Nie! Nie mogę tak myśleć. Muszę mu ufać. Sebastian by mnie nie zdradził…– przywoływała do porządku skołatane myśli.
                Znużenie wzięło nad nią górę. Wśliznęła się do łóżka i sięgnęła do jednej z szuflad nocnego stolika. Pióro demona leżało skrzętnie ukryte pod stertą papierów. Wyciągnęła je i przytuliła do swojej twarzy.
– Dlaczego ciągle coś nas rozdziela? zapytała szeptem.
Pogrążona negatywnymi myślami powoli odpływała do krainy snów, uświadamiając sobie, długo skrywaną prawdę…
– Kocham cię!
– Co ty wygadujesz?
– Mówię, że cię kocham. Tak bardzo cię to dziwi?
– Nie uważasz, panienko, że to dosyć nietypowe, by żywić takie uczucia do swego sługi?
– Ale ty nie jesteś tylko moim sługą, jesteś też demonem! I uratowałeś mnie przed tymi ludźmi. Opiekujesz się mną i uczysz mnie i nawet dmuchasz na moje skaleczenie, zupełnie jak mama!
– Nie jestem twoją matką…
– Ale jesteś moją rodziną. Jedyną, jaką teraz ma,m i kocham cię. Już zawsze…
– …będę cię kochać. – Niewyraźnie wypowiadane słowa, wydobywające się z ust śpiącej, czerwonowłosej szlachcianki niesamowicie bawiły Sutcliffa, który bezwstydnie ignorując jej rozkaz, nie mogąc doczekać się, kiedy wreszcie wstanie, wszedł do jej sypialni.
Stał dłuższa chwilę nad jej łóżkiem, przyglądając się, jak komicznie wyglądała śpiąc z otwartymi ustami, jednak to, co usłyszał, jeszcze bardziej go rozbawiło. Elizabeth leniwie otworzyła oczy i pisnęła ze strachu, widząc rekinie zęby mężczyzny, szczerzące się tuż nad jej twarzą. Uderzyła go z całej siły w twarz. Odsuwając się w tył, mężczyzna potknął się o stojące nieopodal krzesło i z impetem przeleciał kilka metrów i przewrócił się, uderzając tyłem głowy w ścianę.
– Co ty tutaj robisz?! Czy nie wyraziłam się jasno? Mieliśmy się spotkać w moim gabinecie! – wrzasnęła na niego.
– Ale tak długo spałaś, że zdążyłem się znudzić – jęknął, stanął na nogi i zaczął rozmasowywać obolałą czaszkę.
– Wyjdź stąd i idź do gabinetu, zaraz przyjdę. – wycedziła przez zęby.
Kiedy opuścił sypialnię, pospiesznie ubrała granatową suknię do kolan, grube rajstopy, wiązane buty do połowy łydek, chwyciła pospiesznie pierwszy z brzegu płaszcz i pognała w stronę pomieszczenia, w którym miał na nią czekać.
– Ruszajmy! – krzyknęła, energicznie otwierając drzwi.
Mężczyzna patrzył na nią rozbawiony, bawiąc się rękojeścią swojej broni.
– Tak bez śniadanie, ani herbatki? To bardzo nieuprzejme! – zaprotestował.
– Ty już chyba jadłeś.
– Masz rację, droczę się tylko. – Kokieteryjnie machnął ręką. – Nie zamierzasz nic jeść? – zapytał.
– Nie twoja sprawa. No już, prowadź do Sebastiana! – ponaglała go.
Zbliżył swoją twarz niebezpiecznie blisko jej ust i wbił jasnozielone tęczówki w jej błyszczące determinacją oczy.
– Nie tak szybko. Najpierw musisz dać mi kawałek swojego kontraktu – wyjaśnił.
Zaskoczona, zrobiła kilka kroków w tył i popatrzyła na niego podejrzliwie. Dłonią zasłoniła znamię na karku.
– Kawałek kontraktu, co to niby znaczy?
– To znaczy, że musisz dać mi jego cząstkę. Pokaż mi go – polecił przywołując ją do siebie skinieniem palca, ponownie zbliżając się do coraz bardziej niepewnej nastolatki. Zrobiła krok na przód i odgarnęła włosy. Jego oczom ukazał się wyblakły symbol pieczęci, którą dobrze znał. Jej część znajdowała się we włosach dziewczyny.
– Poskąpił ci swojej mocy – skomentował, przyglądając się znamieniu.
– O czym ty znowu gadasz? – denerwowała się.
– Nie słyszałaś o tym, że im bardziej znak jest widoczny, tym silniejsza jest jego siła? – Zniżył ton głosu, oczekując na reakcję dziewczyny. Był ciekaw jej oburzenia i podważania wierności demona.
– Wspominał coś, ale bez względu na to, gdzie znajduje się znak, nasz pakt jest wystarczająco silny. Zapewniam cię, nie musisz się o to martwić. – Uśmiechnęła się przebiegle, zuchwałym tonem odpowiadając na jego pytanie.
– Wyblakły. Wiesz, co to oznacza?
– Hm?
– Odebrała ci to. Sebastian Michaelis już nie należy do ciebie. Znak, który was połączył, nie jest już niczym więcej niż zwykłym tatuażem. 

Seth

.