sobota, 28 lutego 2015

Tom 2, VII

Jestem właśnie na konwencie i prawdopodobnie świetnie się bawię. A jeśli bawię się źle, to dowiecie się przy okazji kolejnego wpisu.
W każdym razie, notka doda się sama.
Nie robiłam tak wcześniej, więc gdyby coś było nie tak, to wybaczcie. Nie chciałam Was tak zostawiać na cały tydzień w oczekiwaniu, dlatego wypróbujemy dostępne narzędzia :3
Miłej lektury wszystkim i czekam na jakieś komentarze :D 

==================

– Dobra robota – pochwalił ich i wręczył każdemu cukrową, czerwonobiałą laskę.
Schował kilka do kieszeni, by udekorować nimi nocną szafkę w sypialni swojej pani, ale równie dobrze mogły posłużyć jako nagroda dla podwładnych. Nie pomylił się. Szerokie uśmiechy na ich twarzach jednoznacznie stanowiły o ich zadowoleniu. Popatrzyli na siebie znacząco wzbudzając podejrzenia kamerdynera.
– Teraz proszę was jednak byście wrócili do swoich kwater i nie opuszczali ich bez mojego wyraźnego polecenia. Czy tym razem będziecie w stanie to zrobić? – zapytał ze sztuczną łagodnością w głosie.
Służący pokiwali twierdząco głowami i zniknęli z jego pola widzenia. Nie zastanawiając się zbyt długo nad przyczyną ich dziwnego zachowania, Sebastian poszedł do pokoju swojej pani. Zapukał do drzwi, jednak nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Odczekał chwilę i spróbował po raz kolejny z równie mizernym skutkiem. Wszedł do środka tłumacząc sobie, że nie ma innego wyjścia – za niecałe pół godziny mieli zjawić się goście.
Dziewczyna leżała w swoim łóżku, przykryta po sam czubek głowy jedwabną pościelą. Demon westchnął głęboko i podszedł do niej. Pochylił się i szepnął:
– Panienko, za chwilę zjawią się goście.
Brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony ani trochę go nie zraził, wręcz zachęcił do dalszego działania. Chwycił róg kołdry i szybkim, energicznym ruchem ściągnął ją z dziewczyny wywołując tym samym salwę pisków i wyzwisk, które wybełkotała niewyraźnie pod jego adresem.
– Co ty najlepszego wyprawiasz, idioto? Do reszty ci odbiło? – złożyła w końcu składną obelgę, na którą demon odpowiedział złośliwym uśmiechem.
Był niezwykle zadowolony, sam nie mogąc do końca sobie uwierzyć, że mu się udało. Odkąd zaniósł ją do sypialni kilka dni temu gdy zasnęła w jego łóżku, udało mu się powstrzymać każdą myśl, każdą niechcianą emocję. Zepchnął je za mur – postąpił tak, jak postępowała jego pani. Z chorobliwą satysfakcją przyglądał się jej drżącemu ciału, które nie wzbudzało w nim żadnej, niepożądanej reakcji.
– Przestań się szczerzyć! Odpowiadaj!
– Budzę panienkę wszelkimi znanymi mi metodami. Niestety tradycyjne zawiodły w twoim przypadku już nie pierwszy raz. Jako kamerdyner rodu Roseblack musiałem podołać spoczywającemu na mnie obowiązkowi nawet, jeżeli wymagało ono niekonwencjonalnych środków – dumnie wygłosił jedną ze swoich typowych mów.  
Bardziej niż była zła, że po raz kolejny próbował się wykpić wykorzystując relację pani – służący zdziwiło ją, że znowu to robił. Znowu grał. Powoli zaczynało jej brakować  złośliwości z jego strony. Tak samo jak ciągłe przytyki pod adresem jej stroju i manier, były wpisane w ich relacje od samego początku.  Bez nich, mimo że mniej się denerwowała czuła się znudzona i miała wrażenie, że z kamerdynerem jest coś nie tak. Ostatnie tygodnie rzeczywiście nie należały do najprzyjemniejszych, ale na samą myśl, że coś tak drobnego w oczach demona miałoby go martwić do tego stopnia, by zaniechać gierek, które wręcz ubóstwiał, napawało ją prawdziwym przerażeniem. Gorszym nawet od tej maleńkiej iskierki, którą dostrzegła w jego oczach zaledwie kilka razy na przestrzeni ostatnich czterech lat.
– Nie wiem, czy posuwanie się do tak radykalnych metod przystoi kamerdynerowi – odpowiedziała zupełnie nieprzygotowana na tę grę.
– Ufam, że jest panienka wypoczęta – zmienił temat.
– Byłabym bardziej, gdybyś raczył obudzić mnie w nieco łagodniejszy sposób – dąsała się. – Która godzina?
– Za kwadrans trzecia. Najwyższa pora, by przygotowała się panienka do przyjęcia gości.
– Racja. Ubranie – zażądała, siadając.
Nagła zmiana temperatur  wzbudziła w niej lekkie drżenie. Podciągnęła nogi do klatki piersiowej i oplotła je rękami, co najwyraźniej rozbawiło lokaja.
Wyciągnął z szafy bogato zdobioną kwiatowym wzorem, błękitną suknię z falbaną oraz gorset, którego tak nienawidziła. Na widok „uprzęży” skrzywiła się boleśnie.
– Naprawdę muszę? – jęknęła, kiedy zaczął zdejmować z niej ubranie.
– Nie chciałaby panienka, żeby jej upodobanie do tak niechlujnego traktowania swojej powierzchowności ujrzało światło dzienne, mam rację? – zapytał, pomagając jej wstać.
Odwróciła się do niego plecami i wzdychając ze zrezygnowaniem swoim ostatnim, nieskrępowanym oddechem, rozłożyła ręce pozwalając mu okalać ciało znienawidzoną częścią garderoby.
– Przynajmniej zaciśnij luźniej, niż ostatnim razem. – Ton jej głosu zabrzmiał bardziej jak błagalna prośba, niż polecenie.
Mężczyzna pociągnął za sznurki, i kiedy hrabianka wydała z siebie dławiący odgłos, zatrzymał dłonie i nieznacznie poluzował wstążki dając jej tym samym kilka milimetrów przestrzeni w płucach.
– Dziękuję – wykrztusiła ciężko.
Sebastian założył jej sukienkę, związał włosy w szykowny warkocz wplatając w niego kilka błękitnych wstążek i pomógł jej ubrać buty. Przez cały mozolny proces dziewczyna milczała, obserwując jedynie jego dłonie i twarzą. Chociaż złośliwość, którą ją obdarował była jak najbardziej zgodna z jego normalnym zachowaniem, to czuła emanujący od niego dziwny, niewytłumaczalny chłód, który pozornie był niedostrzegalny. I gdyby nie przyglądała mu się z uwagą każdej chwili każdego dnia pewnie nawet by tego nie dostrzegła. Jednak widziała. Chociaż rzadko potrafiła jednoznacznie określić, co mówiły jego gesty i skomplikowana w swej prostocie mimika twarzy, zmiany nie umykały bystremu wzrokowi nastolatki. Przynajmniej tak jej się wydawało.
– Sebastian? – mruknęła pod nosem przeglądając się w lustrze, bardziej dla zasady, niż z rzeczywistej chęci oglądania swojego, wciąż zbyt chudego zdaniem kamerdynera, ciała.
– Słucham, panienko?
– Wszystko w porządku?
– Co masz na myśli, panienko? – zapytał obojętnie.
– Twoje zachowanie, kamerdynerze – przedrzeźniła go. – Od kilku dni jesteś jakiś inny… – ciągnęła nie mogąc dobrać odpowiednich słów.
A może raczej nie chciała ich znaleźć. Nie chciała przyznać się, że chłód, którym zaczął ją obdarzać od kilku dni bez wyraźnej przyczyny, wprawiał ją w kiepski nastrój, smucił i zastanawiał. Nie przypominała sobie, by zrobiła coś, co mogłoby go zrazić. Nie okazywała słabości, nie wahała się, nawet zdarzyło jej się zjeść dwa całe posiłki – powinien być wręcz dumny! Odkrycie się przed nim, zdawało się nie warte tej, w gruncie rzeczy niezbyt istotnej, sprawy, która zapewne dotykała jedynie ją. Czyżby była zwyczajnie przewrażliwiona? Niemożliwe!
– Czyżbym w jakiś sposób panience uwłoczył? Jeśli tak, najmocniej przepraszam, to na pewno więcej się nie powtórzy – odgrywał rolę pokornego sługi nie mającego najmniejszego pojęcia, o co jej chodzi, chociaż tak naprawdę doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zadziwiająco, wyraz smutku, który całkowicie zawładną mimiką twarzy szlachcianki również nie wzbudził w nim żadnego uczucia. Był z siebie dumny.
Szlachcianka powiodła wzrokiem po jego wyprostowanej sylwetce na chwilę zatrzymując spojrzenie drżących tęczówek na jego twarzy, analizując każdy milimetr boleśnie złośliwego uśmiechu.
Kiedy zaczęło mnie to smucić? – zapytała się, zrozumiawszy, jak bardzo zmieniło się jej zachowanie, z czego nawet nie zdawała sobie wcześniej sprawy.
Czyżby czasy czerpania satysfakcji z każdej złośliwe gry minęły? Czy może chodziło jedynie o ten chłód w jego oczach, który zdawał się zdolny zamrozić cały świat w przeciągu jednej chwili gdyby tylko demon tego zapragnął. Zamglone spojrzenie bez wyrazu wyzute z najdrobniejszego cienia emocji, którego mogłaby się doszukać, co z resztą robiła zazwyczaj skutecznie. Jedynie złośliwy, sztuczny uśmiech. Zadrżała pod ciężarek spojrzenia pustych oczu Sebastiana.
– Nie o to chodzi, nie ważne – zrezygnowała z dalszego ciągnięcia tematu zatrzymując w sercu odrobinę bojącego od lokaja chłodu, jakby zamierzała go przestudiować, zrozumieć i zlikwidować.
Nie była tą wylewną dziewczynką, którą poznał kilka lat temu. Gdyby tak było, już dawno powiedziałaby mu, co tak naprawdę myśli. Jednak wieczne wzbranianie się przed uczuciami stworzyło w niej system obronny, który nie pozwalał na dzielenie się emocjami z taką samą łatwością jak kiedyś. Każda, dążąca do odkrycia swoich prawdziwych myśli, czynność wzbudzała niepokój. Jeśli ktoś wie o tobie za dużo, może cię zranić. Tylko bliscy mają moc pozwalającą na zadanie prawdziwych ran. Jeśli odkryjesz się przed kimś, zaufasz mu – wkładasz w jego dłoń miecz, którym może pociąć cię na strzępy. Dlatego lepiej było nie dawać ludziom możliwości poznania swoich myśli. Ale Sebastian nie jest człowiekiem. Jeszcze niedawno zdawało jej się, że w krwistoczerwonych oczach bruneta dostrzega melancholię; wspomnienie czegoś, co wydawało się, że ona też powinna była pamiętać. Teraz wszystko zniknęło, lecz dwa sprzeczne obrazy – ciepło tamtego spojrzenia i chłód obecnego – toczyły w jej głowie zażartą, niemą dyskusję.
– Powinniśmy już schodzić, słyszę nadjeżdżający powóz – powiedział otwierając przed nią drzwi, delikatnie się kłaniając.
Elizabeth bez słowa przeszła przez nie i ruszyła w stronę holu.
~*~
                Pierwszy wóz podjechał przed główne wejście do posiadłości punktualnie o godzinie trzeciej. Hrabianka, okryta przez lokaja płaszczem, w tracie pokonywania schodów z szerokim uśmiechem na twarzy przywitała wysiadającą ze środka przyjaciółkę. Japonka ukłoniła się lekko, po czym nieśmiało podeszła do przyjaciółki próbując wyczuć, czy może ją przytulić. Zaskakująco, Elizabeth sama objęła ją ramionami w czułym uścisku.
– Jak dobrze cię widzieć – powiedziała cicho.
– Lizzy-chan, stęskniłam się – odparła czarnowłosa zdając sobie sprawę, że coś w wyglądzie szlachcianki wydawało się inne. – Dzień dobry, Sebastianie – posłała służącemu życzliwy uśmiech.
– Dzień dobry księżniczko – pokłonił się. – Pozwoli księżniczka, że wezmę jej bagaże, jako że nie widzę, by był z tobą służący. – Ostatnia, personalna konstrukcja jego zdania boleśnie ubodła zazdrością serce młodej szlachcianki.
Od kilku dni sporadycznie zdarzało mu się odezwać do niej w ten sposób. To była kolejna zmiana, która przykuła jej uwagę, jednak dotąd nie znalazła sposobnej okazji, by bez narażania się na odsłonięcie kart, wyciągnąć z niego jej przyczynę.
Sebastian wciągnął z dorożki bagaże księżniczki i zaniósł je do pokoju, który odpowiednio wcześnie ozdobił w świątecznymi dekoracjami podobnie jak całą resztę ogromnej posiadłości. Japonka uważnie przyjrzała się przyjaciółce, wzięła głęboki wdech i odważyła się zapytać:
– Lizzy, co stało się z twoimi włosami? – Hrabianka odruchowo dotknęła opadający na ramię warkocz.
– Nie wiem, Tomoko. Naprawdę nie mam pojęcia – odparła widząc niedowierzanie w oczach koleżanki.
– Pasuje ci ten kolor – skomentowała jedynie porzucając temat.
Nie zdążyły nawet wejść do środka, kiedy kolejny powóz zatrzymał się na podjeździe. Z jego wnętrza wyszła dystyngowana dama w długim, brązowym płaszczu do samych kostek. Płowiejące, ciemne włosy związane w misterny kok dodawały kobiecie przerażająco niesympatycznego wyrazu, jakby same owalne szkła okularów nie tworzyły wystarczającego efektu. Hrabina Scarlet Rennell, starsza siostra poprzedniego hrabiego Roseblack, która zobowiązała się sprawować opiekę nad osieroconym niedawno chłopcem. Tego Lizz obawiała się najbardziej. Z całego serca liczyła na to, że wysłanie zaproszenia jedynie do kuzyna będzie wystarczającą sugestią, że nie życzy sobie towarzystwa gburowatej, konserwatywnej ciotki. Widać ona miała na ten temat inne zdanie. Nim zdążyła dobrze wysiąść z wnętrza karety, zmierzyła obie dziewczyny mrożącym wzrokiem zwiastującym serię komentarzy wyrażających jej niezadowolenie.
– Młoda panno, czyż twoi świętej pamięci rodzice nie nauczyli cię za grosz kultury? – warknęła zachrypniętym głosem. – Co to ma znaczyć? – Podsunęła pod sam nos dziewczyny wypisane przez kamerdynera zaproszenie. Korzystając z chwilowej absencji służącego, postanowiła zrzucić na niego całą winę.
– Jest mi naprawdę przykro… ciociu – ostatnie słowo z trudem przeszło jej przez gardło. – To okropne przeoczenie ze strony mojego niekompetentnego kamerdynera już więcej się nie powtórzy – przeprosiła szybko widząc, że Sebastian zmierza w ich kierunku.
– Oya, młodej damie nie przystoi kłamać w tak niegodny sposób – skomentował słowa dziewczyny. – Hrabino Rennell, to zaszczyt móc panią gościć. – Pokłonił się głęboko. – Pozwoli pani, że…
– Zamilcz – odparła oburzona kobieta. – Doprawdy, nie wiem, co jest gorsze. Twoje kłamstwa, Elizabeth, czy skandaliczne zachowanie tego służącego. Gdyby to zależało ode mnie, już dawno wylądowałby na ulicy.
Przeszywające spojrzenie, którym wzajemnie obdarowali się mieszkańcy rezydencji zapewne byłby w stanie zabić kogoś, kto stanąłby na jego linii. Szczęśliwie nie dość, że nikt tego nie zrobił, to również sam wymowny sposób wyrażenia wzajemnej złości umknął uwadze zarówno hrabiny, jak i japońskiej księżniczki. Elizabeth uśmiechnęła się najłagodniej jak tylko potrafiła.
– Chociaż zdarza mu się popełnić czasem tak rażący błąd, to zapewniam cię, ciociu… – Znów gardło zaczęło odmawiać jej posłuszeństwa denerwująco się kurcząc – że jest doskonałym kamerdynerem. Wierzę, że przekonasz się o tym w najbliższej przyszłości. – Z każdym kolejnym słowem czuła do siebie coraz większe obrzydzenie.
Zaskakująco, płaszczenie się przed kobietą dało oczekiwany efekt. Wyraz jej twarzy nieznacznie złagodniał i najwyraźniej porzuciła temat, zamykając go pełnym dezaprobaty prychnięciem w kierunku lokaja.
– Thimothy, zamierzasz wreszcie wysiąść? Jak ty się zachowujesz? – skarciła chłopca, przelewając na niego resztę niezadowolenia.
Dźwięk jego imienia wywołał nagłe, przyspieszone bicie serca w ciele nastoletniej hrabianki. Ze środka powozu wyłonił się złotowłosy, szczupły chłopczyk ubrany w niesamowicie ponury, szary mundurek. Popatrzył na kuzynkę markotnym wzrokiem zmuszając się do uśmiechu.
– Dzień dobry, LIzzy, Tomoko, Sebastianie – przywitał się cicho i spuścił głowę, wbijając nieprzytomne spojrzenie w czubki czarnych, lakierowanych butów.
Elizabeth wiedziała, że śmierć obojga opiekunów zdruzgocze chłopca. Po stanie, w jakim zastała go podczas pogrzebu jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że dzieciństwo bezpowrotnie zostało  mu odebrane w jeden z najbardziej brutalnych sposobów. Nie myślała jednak, że ciotka Scarlet i jej metody wychowawcze pozbawią go nawet wspomnienia radosnego błysku w oczach. Żal ścisnął za serce młodej hrabianki serce, powietrze wydało się niesamowicie ciężkie. Poczuła, że za chwilę się przewróci. Sebastian od razu dostrzegł, co dzieje się z jego panią i w ułamku sekundy znalazł się tuż obok niej podając dłoń, na której mogła się wesprzeć. Bez słowa protestu skorzystała z propozycji. Nie chciała dawać hrabinie kolejnego powodu do złośliwej tyrady – tym razem na temat żywienia i dbania o siebie. Dzień zapowiadał się dużo gorzej niż się spodziewała.
– Woźnico, podaj temu lokajowi nasze bagaże – rozkazała Jej Hrabiowska Mość i nie zwracając uwagi na nikogo, ani na nic innego, powolnie zaczęła kroczyć w stronę drzwi.
– Księżniczko, mogę prosić, byś pomogła panience wejść? – szepnął demon przesuwając się lekko w stronę czarnowłosej.
Japonka kiwnęła głową i objęła przyjaciółkę. Ta jednak, delikatnie odsunęła się od towarzyszki dając znać, że doszła do siebie. Kamerdyner spojrzał na nią ukradkiem, by upewnić się, że znowu nie stara się unosić dumą. Widząc, że naprawdę czuje się lepiej z ulgą zajął się bagażami.
                Nim hrabina zdążyła znudzić się oczekiwaniem w holu lokaj pojawił się na górze schodów i powolnym, dostojnym krokiem zszedł na sam ich dół czerpiąc niesamowitą przyjemność ze zdegustowanego spojrzenia nieprzyjemnej kobiety. Bezczelne babsko.
– Przygotowałem herbatę. Proszę podążyć za mną do salonu. Obiad rozpocznie się za dwie godziny. – Ukłonił się nisko i wskazał gościom drogę do pomieszczenia.
Usiedli na fotelach ustawionych wokół niskiego stołu. Sebastian zaprezentował nalewaną herbatę, po czym odwrócił się z zamiarem opuszczenia wrogiego terytorium.
– Sebastianie – zatrzymała go fioletowowłosa.
– Słucham, panienko?
– Poczęstuj Timmiego jedną z cukrowych lasek. Wiem, że masz je przy sobie – poprosiła.
 Uśmiechnęła się do chłopca, jednak on westchnął tylko zdając się w ogóle nie interesować otaczającymi go ludźmi. Był nieobecny, zamknięty w swoim świecie, niedostępnym dla nikogo z zewnątrz. Tak bardzo przypominał ją samą. Tylko, że ona miała Sebastiana – spojrzała na demona, pochylającego się nad chłopcem z serdecznym uśmiechem – on pomógł jej to przetrwać. Pomógł jej się podnieść. Przez głowę szlachcianki przeszła nieodrzeczna myśl.
– Szkoda, że on nie zawarł paktu… – Natychmiast pokręciła głową odganiając od siebie absurdalny pomysł.
Chłopiec wziął do ręki prezent, rozpakował go i bez słowa wsadził do ust.
– Thimothy! – skarciła go hrabina.
Elizabeth aż podskoczyła na krześle, jednak dziecko wydawało się zupełnie obojętne wobec szorstkiego tonu głosu opiekunki.
– Dziękuję, Sebastianie – odpowiedział obojętnie nawet nie patrząc na służącego.
Lokaj opuścił salon i poszedł do kuchni, by zacząć przygotowania. Po drodze zawołał do siebie resztę służby.
– Jeanny, Thomas, Tai, mamy nieoczekiwanego gościa – zaczął.
 Pracownicy popatrzyli na niego z zaciekawieniem, nieświadomi tego, co ich czeka.
 – Hrabina Rennell, ciotka panienki; przyjechała wraz z paniczem Thimothym. W związku z powyższym proszę was, byście podczas posiłku zachowywali się z godnością właściwą służącym tego domu. Rozumiecie? – zapytał poważnie.
– Się rozumie, spokojna twoja poczochrana. Jeść z zamkniętą gęba i nie rzucać w Taia żarciem, załatwione –odparł beztrosko Thomas, co spotkało się z dezaprobatą ze strony jego kolegów.
Zmieszany karcącym spojrzeniem pokojówki, podrapał się po głowie.
– Eee… To jest. Tak jest! Damy z siebie wszystko.
– Mam taką nadzieję. Nie chcecie mnie zawieść – dodał złowrogo lokaj.
Odprawił ich z powrotem do swoich kwater i z ciężkim sercem zabrał się za końcowe przygotowania. Perspektywa spędzenia najbliższych kilku godzin na trzymaniu w ryzach wesołej gromadki przyprawiała go o zawroty głowy. To takie ludzkie.
                Usłyszał pukanie do drzwi prowadzących na zewnątrz kuchni. Spodziewając się kolejnego, idiotycznego kataklizmu niechętnie pociągnął za klamkę i po chwili pożałował tej decyzji. Do środka kuchni, tanecznym krokiem wszedł odziany w czerwony płaszcz, irytujący shinigami.

– Sebuuuuuuś! – jęknął radośnie, wieszając się na szyi demona. 

środa, 25 lutego 2015

Tom 2, VI

Zaraz uciekam na zajęcia. Notkę poprawiałam na szybko, więc mogą pojawić się błędy - nie krepujcie się, wypiszcie je :P
Miłej lektury :)

==========================

Do jego nieludzko wrażliwych uszu dotarł odgłos nieśmiałych, lekkich kroków. Ktoś zbliżał się do jego drzwi. Zignorował go, nie odrywając się od pracy. Kiedy jednak trzy ciche puknięcia rozległy się delikatnym echem po sypialni, nie pozostał obojętny. Bo nie mógł. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wrota jego samotni lekko się otworzyły. Przez niewielką szparę zaglądała do pokoju jego pani, pytając wzrokiem o pozwolenie na wkroczenie do środka. Nie odezwał się. Właściwie, odwrócił wzrok, choć mogłoby się to wydawać bezczelne, i powrócił do pracy, którą naprawdę chciał mieć już za sobą. Elizabeth, zachęcona brakiem jego reakcji, powoli weszła do środka i delikatnie pchnęła drewniane skrzydło, które domknęło się z cichym skrzypnięciem. Odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk ciemnych włosów, do których wciąż jeszcze nie do końca przywykła i nieśmiało podeszła do skupionego na pisaniu kamerdynera. Spojrzała przez jego ramię i nie ukrywając zachwytu nad jego kaligraficznym talentem, zaczęła odczytywać pod nosem zapisane przez niego słowa. Jej ciepły oddech, co chwila wprawiający w ruch kosmyki czarnych jak smoła włosów demona, stawał się coraz bardziej irytujący. Zupełnie odwracał jego uwagę od tego, na czym powinien się skupiać. W końcu, zrezygnowany odłożył pióro i głęboko westchnął. Następnie odwrócił się i spojrzał głęboko w oczy nastolatki, wzbudzając w niej lekkie zakłopotanie. Uciekła wzrokiem nieznacznie się odsuwając.
– Czy coś się stało, panienko? Nie możesz spać? – zapytał, chociaż wcale nie o to, o co naprawdę chciał.
Gdyby mógł, próbowałby się dowiedzieć, dlaczego przychodzi do jego pokoju w samym środku nocy, tuż po tym, jak obiecał sobie, że wytrwa w postanowieniu i zdusi wszelkie uczucia, które płonęły w jego sercu.
Dlaczego przyszłaś mnie dręczyć, Elizabeth? – cisnęło mu się na usta, jednak powstrzymał się, z trudem przełykając gorycz.
– Tak – odpowiedziała zgoła idiotycznie.
– Dlaczego, w takim razie, nie zawołałaś mnie, panienko? Nie musiałaś osobiście fatygować się aż tutaj. Może przyniosę panience mleka? – zaproponował, próbując pozbyć się jej póki wciąż w pełni nad sobą panował.
– Nie. Chcę tu chwilę zostać. Mogę? – Rozespany głos i mętny wyraz twarzy nadawał jej niesamowicie dziecinnego wyrazu.
Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że majaczy przez sen. Jednak nigdy, przez całe cztery lata ich znajomości, ani razu nie lunatykowała. Widział, że była zmęczona. Zastanawiał się, co spędza sen z jej śnieżnobiałych powiek, ale o to też nie zamierzał zapytać. Postanowił nie robić nic, co w jakikolwiek sposób mogłoby ich do siebie zbliżyć. Miał szansę powrócić do normy i na nowo rozegrać tę grę, takiej szansy nie wypadało zmarnować.
– Oczywiście panienko, możesz zostać tu tak długo, jak tylko zechcesz. Proszę tylko byś nie przeszkadzała mi w pracy – odparł, brzmiąc bardziej jak zapracowany ojciec, niż zobojętniały kamerdyner, ale z tego nie zdawał sobie sprawy.
Dziewczyna posłusznie kiwnęła głową. Rozejrzała się szukając miejsca, które mogłaby sobie przysposobić na kilka najbliższych chwil. Łóżko wydawało się zbyt niestosowne. Ponownie podeszła do lokaja i – nieco subtelniej niż poprzednio, jednak wciąż równie denerwująco – spoglądała przez jego ramię.  Gdy jej zaspane oczy, ledwo rozróżniające półmroku poszczególne litery, dostrzegły datę zapisaną przez demona na samej górze arkusza, na chwilę wstrzymała oddech z głośnym świstem. Lokaj spojrzał na nią kątem oka i widząc osłupiały wyraz twarzy szlachcianki zdecydował, że ta mina zasługuje na więcej niż jedynie zdawkowe spojrzenie.
– Czy wszystko w porządku? – zapytał troskliwie.
– Czy… to jest jutrzejsza data? – Trzęsącą się ręką wskazała wykaligrafowane cyfry.
– Zgadza się. Dziewiętnasty grudzień, moja pani – odczytał na głos, by upewnić się, że patrzyli na to samo.
Elizabeth otworzyła szerzej oczy, a jej źrenice powiększyły się, niemal całkowicie zakrywając błękit ogromnych tęczówek. Chwyciła dłońmi materiał koszuli kamerdynera.
– Co my teraz zrobimy?! – wrzasnęła przerażona. – Za pięć dni Boże Narodzenie, a ja nie kupiłam prezentów! Nie wysłałam zaproszeń. Chciałam te święta spędzić z Timmim i Tomoko… – mówiła, począwszy od krzyku, na całkowitym, zrezygnowanym szepcie kończąc.
Rozluźniła zaciśnięte dłonie pozwalając, by materiał wyśliznął się spomiędzy jej palców i wrócił na właściwe sobie miejsce opadając luźno na ramiona bruneta.
– Przepraszam – dodała po chwili tym samym, zaspanym tonem – który słyszał przez cały czas, poza jedną chwilą nagłego uniesienia – kiedy ujrzała jego zdziwione spojrzenie.
– Prezenty kupiła panienka w Londynie kilka dni temu. Wszystkie zostały już zapakowane i obecnie znajdują się na strychu. Zaproszenia do panicza Thimothiego i księżniczki Tomoko wysłałem wczoraj – uspokoił ją.
– Nie pamiętam, żebym była w Londynie.
– Pewnie przez gorączkę. Tyle razy panience mówiłem, żeby się panienka cieplej ubierała. Teraz też… – Zdegustowany popatrzył na nagie stopy nastolatki – biega panienka na bosaka po zimnej posadzce – upomniał ją, na co fioletowowłosa skrzywiła się niezadowolona.
– Dużo ostatnio „panienkujesz” – zauważyła, zmieniając temat.
Nie zamierzał odpowiadać. Nie miał przygotowanego żadnego wyjaśnienia – właściwie, nawet nie miał ochoty na żadne się silić. Był wystarczająco zmęczony powstrzymywaniem swędzącego uczucia, spychanego na samo dno świadomości, które wciąż denerwująco podpowiadało mu nieprzyzwoite myśli. Oglądanie szczupłego ciała szlachcianki odzianego jedynie w śnieżnobiałą koszulę nocną, na dodatek stojącego na środku jego sypialni, było istną torturą. Walczył ze sobą, by ani przez sekundę nie pozwolić swojemu ciału, tonowi głosu, czy mimice twarzy wysłać żadnego sygnału, który dałaby radę odczytać.
Zbita z tropu brakiem odpowiedzi, Lizz usiadła w końcu na jego łóżku ignorując głos podpowiadający, że nie powinna tego robić. Była zmęczona, wręcz wykończona, ale nie potrafiła zasnąć. Nie była pewna, po co tak naprawdę tu przyszła, prawdopodobnie jej mózg miał swój własny plan, którego nie zdążył jej przekazać nim się wyłączył.
Sebastian niepostrzeżenie zerkał na nią ukradkiem za każdym razem, gdy zapisywał kolejną linijkę, obserwując jak stopniowo coraz bardziej pokłada się na jego pościeli, choć usilnie starała się wytrwać w oczekiwaniu.
– Na co ty czekasz, Elizabeth? – pytał sam siebie, nie wiedząc jednak, że na to pytanie nawet ona nie znała odpowiedzi.
Gdy skończył pracę przy stole, dziewczyna już dawno spała. Podszedł do łóżka i popatrzył na nią łapiąc się na tym, że jedynym, o czym pomyślał była niedogodność, jaką mu sprawiła. Przez nieoczekiwaną, i najwyraźniej bezsensowną, wizytę musiał teraz zanieść ją z powrotem do sypialni. Nie mógł pozwolić, by hrabianka spała w łóżku swego służącego. Tak samo on nie powinien był nigdy, pod żadnym pozorem leżeć w jej… Skup się! Delikatnie wziął dziewczynę na ręce uważając, by przypadkiem jej nie obudzić. Okrył ją kocem i zabrał na górę, gdzie ułożywszy do łóżka, otulił swoją panią kołdrą i po cichu wrócił na dół, by zająć się przygotowaniami do kolejnego dnia.
~*~
                Pierwszym, co przyszło zrobić Sebastianowi tego ranka nie było, jak zazwyczaj, obudzenie swojej pani, zaniesienie śniadania śniadanie i herbaty do łóżka. Poprzedniego wieczoru wyraziła się jasno.
Z samego rana obudzisz wszystkich i zaczniecie przygotowywać obiad. Wszystko ma wyglądać idealnie. Ufam, że o to zadbasz. Nie przynoś mi śniadania, nie budź mnie. Nie rób absolutnie niczego, co nie jest związane z popołudniową uroczystością. Rozumiesz, Sebastianie? – Z trudem powstrzymując chichot, ilekroć powracały do niego przepełnione powagą słowa młodej pani, skrupulatnie przygotowywał posiłek bacznie obserwując nawet najdrobniejszy ruch każdego z niekompetentnych podwładnych.
– Jeanny, nakryjesz do stołu. Tu jest lista gości oraz ich miejsca przy stole. Wszystko zaniosłem do jadalni. Poradzisz sobie? – zapytał ze zwątpieniem parząc na wyprostowaną jak struna pokojówkę.
– Oczywiście! – Zasalutowała i odebrała od niego kartę papieru.
– Tai!
– Tak jest! – ochoczo krzyknął brunet.
– Przynieś piwnicy wszystko, co wypisałem – Arkusz papieru wylądował w dłoniach ciemnowłosego chłopca.
– Thomas… – lokaj zawahał się, nie wierząc w to, co zamierzał powiedzieć. – Zajmiesz się upieczeniem ziemniaków i ugotowaniem warzyw. Ufam, że potrafisz je przygotować? – Twarz demona niemal oślepiała sceptycyzmem, którego kucharz wydawał się nie zauważać.
Zbyt zaaferowany powierzonym mu, prawdziwie kucharskim, zadaniem zdawał się topić w euforii, co zdecydowanie nie zwiastowało niczego dobrego.
– Thomas! – upomniał go Sebastian.
– Tak, się robi! To dla mnie pestka! – odparł, jak zwykle pewny siebie.
– Dobrze, zabierajcie się do pracy. O trzeciej po południu pojawią się goście. Chciałbym, abyście wykonali do tego czasu wasze zadania i – odchrząknął znacząco – zniknęli z pola widzenia.
                Kiedy wybiegli z kuchni, omal nie pozabijawszy się o pierwszeństwo w drzwiach, mężczyzna westchnął ciężko i zdjął z siebie frak. Podciągnął rękawy koszuli, założył fartuch i zabrał się do gotowania. Obiad nie wymagał przygotowywania ogromnej ilości potraw, lista gości była niewielka. Hrabianka, jej kuzyn, japońska księżniczka oraz trójka służących. Sebastian zastanawiał się, co z narzeczonym Elizabth. W jego sprawie nie odezwała się ani słowem, zapewne licząc na to, że jak zwykle będzie gdzieś daleko. Nie, żeby cokolwiek obchodził go ten mały, irytujący gówniarz, ale jego pani zdecydowanie zbyt otwarcie okazywała mu swój całkowity brak zainteresowanie. Szczęśliwie, Elvis był zbyt głupi, to znaczy, zbyt zajęty interesami, by zwrócić na to uwagę. Tak, czy siak, przy dogodnej okazji będzie musiał upomnieć dziewczynę, by chociaż trochę się postarała. Wiele zależało od dobrze utrzymywanych pozorów, a na tej płaszczyźnie dziewczyna kulała.
Zatem obiad obejmował porcje dla 6 osób. Sebastian spokojnie zabrał się za przygotowywanie migdałowego nadzienia.
                Zapachy z kuchni wypełniały cały parter podlondyńskiej posiadłości mieszaniną przyjemnych, świątecznych zapachów. Korzenne ciastka, mięso, przyprawy – wszystkie wonie współgrały ze sobą wprowadzając niepowtarzalny klimat, dodatkowo potęgowany dekoracjami z jemioły i ostrokrzewu oraz bombkami i łańcuchami, które Sebastian porozwieszał w nocy – bożonarodzeniowy, niepowtarzalny klimat, którego nie sposób było odtworzyć żadnego innego dnia.
Thomas wyciągnął z pieca zarumienione na złoto, przyprawione ziołami ziemniaki i postawił je na stole, tuż przed oczami kamerdynera, dumnie opierając ręce na biodrach. Demon popatrzył na niego bez specjalnego zainteresowania, podziękował i kazał wracać mężczyźnie do swojej kwatery, upominając, niezwykle dosadnie, by cała trójka nie pokazywała mu się na oczy bez wyraźnego polecenia.
                Kucharz wrócił posłusznie do pokoju, który dzielił z młodszym współpracownikiem. W środku zastał Taia i Jeanny popijających herbatę, wyraźnie dobrze się bawili.
– Z czego tak rżycie beze mnie? – zapytał, siadając na łóżku.
Blondynka podeszła do niego i podała mu gładką, białą filiżankę wypełnioną pachnącym, gorącym naparem.
– Dzięki – odparł, wąchając egzotyczną mieszankę smaków. – Co to jest?
– Pan Sebastian nam przyniósł. Powiedział, że to indyjski czej – wyjaśnił ogrodnik.
– Czuj, głupolu! – poprawiła go niebieskooka.
– Wyraźnie powiedział, że czej! – wykłócał się dalej.
– Czuj i koniec!
– Czej!
– Skoro jesteś taki mądry, to może idź go zapytać?! – krzyknęła wojowniczo.
Chłopak poderwał się z krzesła gotowy pobiec do kamerdynera i rozstrzygnąć spór, jak był przekonany, na swoją korzyść, jednak Thomas powstrzymał go.
– Ani się waż! – Kucharz spojrzał na chłopca karcąco. – Sebastian wyraźnie powiedział, że mamy się stąd nie ruszać, a uwierz mi, nie chcesz go denerwować. Poza tym, zapewne chodziło mu o Czaj – wytłumaczył.
W tej chwili Thomas wydawał się pozostałej dwójce niewiarygodnie dojrzały. Na dodatek miał rację – nie mogli się z tym spierać. Lokaj wyraźnie zaznaczył, by nie wychodzili i chociaż odrobinę godziło to w ich dumę nie chcieli przekonać się, jakie czekają ich konsekwencje, jeżeli nie usłuchają rozkazu.
– Masz rację, ostatnio zrobił się jakiś ponury. – Chłopiec, który chwilę temu z wypiekami na twarzy i waleczną postawą spoglądał w stronę drzwi złagodniał, zamyślił się i opadł z powrotem na zajmowane dotąd miejsce.
– Też to zauważyliście?
– Jean, trudno było nie zauważyć. Od jakiegoś czasu praktycznie zabija wzrokiem! – zaśmiał się nerwowo blondyn, pociągając spory łyk herbaty. – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta herbata była zatruta – dodał po chwili.
Dziewczyna popatrzyła na niego wielkimi, przepełnionymi wściekłością oczami sprawiając, że poczuł się jak malutki, bezbronny szczeniaczek, podczas gdy ona rozmiarami przybrała wielkość niedźwiedzia.
– Nie mów tak o panie Sebastianie, jak możesz! – krzyknęła niemal płaczliwie, po czym pochyliła głowę i zaczęła lustrować wzrokiem zawartość trzymanego w ręku kawałka porcelany.
– Jeanny…
– Od kiedy pamiętam, zawsze byłam sama. Robiłam wszystko, żeby przetrwać. Wszyscy mną gardzili, byłam strasznie samotna. Pan Sebastian i panienka Elizabeth pozwolili mi tu pracować, zmienili moje życie. To nic, że pan Sebastian jest surowy. Dzięki temu nauczyłam się wielu rzeczy, zyskałam dom i was, moją rodzinę. Każdy może mieć gorsze dni… – Ponownie popatrzyła na kucharza.
Jej przepełnione łzami wdzięczności oczy błyszczały w świetle popołudniowego słońca.
– Masz rację – wtrącił się Tai. – Gdyby nie on, pewnie już dawno bym nie żył. Uratował mnie i cierpliwie znosił moje błędy.
– Zgadzam się. – Blondyn odstawił herbatę i skrzyżował ręce na piersi. – Mimo to, nie powiecie mi, że nie zachowuje się ostatnio, no, bardziej przerażająco niż zwykle.
– Mam nadzieję, że z panienką wszystko w porządku – westchnęła pokojówka.
– Nie wygląda na chorą…
Zamilkli. Zastanawiali się, co może powodować zdenerwowanie u idealnego, zrównoważonego kamerdynera. Nie był, co prawda impulsywny, nie krzyczał na nich, nie wyzywał. Jego zachowanie niczym nie różniło się od zwyczajnego. Jedynie w jego spojrzeniu dostrzegali coś lodowatego i zabójczego, czego wcześniej nie widzieli. Jak przystało na kamerdynera rodu Roseblack, Sebastian nie okazywał jawnie swoich uczuć. Niewzruszony, idealnie wykonywał powierzoną mu pracę pilnując ich i dbając o swoja panią bez słowa skargi.
– Może to nie panience coś dolega, tylko jemu? Przecież nie powiedziałby o tym ani nam, ani tym bardziej Lizz – zauważył brunet, oczekując od towarzyszy komentarza.
Popatrzyli po sobie w milczeniu. Wyglądali jakby ich umysły zlały się w jeden wspólny, jakby komunikowali się za pomocą myśli. Byli niesamowicie zżyci. Każde z nich przeżyło wiele trudnych chwil, nim znaleźli się w rezydencji hrabianki. Praca służących dawała im schronienie, stabilizacje i bezpieczeństwo, którego dotąd im brakowało. Nie lubili wspominać dawnych czasów. Między przeszłością, a ich nowym, szczęśliwym życiem postawili grubą linię, spychając cierpienie w niepamięć. W pewnym momencie skinęli jednocześnie głowami, a ich oczy zabłysły z zacięciem.
– Postanowione!
– Zrobimy wszystko, by pomóc panu Sebastianowi!
– Odciążymy go!
– Tak! – krzyknęli zgodnie.
Wyciągnęli przed siebie dłonie, zetknęli je ze sobą i podnosząc do góry głośno krzyknęli „tak jest!”.
Chociaż plan wymagał dopracowania, wszystko opierało się na pomaganiu lokajowi tak, by miał możliwie najmniej pracy. Znaczyło to, że musieli niezwykłe przykładać się do wszystkiego, co im zlecał, nie mogli popełniać codziennych, głupich błędów dostarczających mu nowych zmartwień. Mieli wywiązywać się ze swoich obowiązków i przejąć te, które brał na siebie.
                Ciemnowłosy mężczyzna przetarł ręką czoło i westchnął z zadowoleniem, podziwiając swoje kolejne, kulinarne dzieło. Chociaż nie był w stanie docenić ludzkich smaków, zdecydować, czy coś było dobre, czy też nie, lata praktyki pozwoliły mu wypracować niezawodny system. Bazując na tym, co jego pani uważała za wyśmienite odtwarzał wzorzec smakowy, mimo że dla niego żadna z potraw nie smakowała lepiej niż, nie przymierzając, rozmokły papier z ledwie wyczuwalną nutą jakiejś niskiej jakościowo duszy.
Spojrzał na zegarek. Do przyjazdu pierwszych gości zostało niecałe pół godziny. Zadowolony, założył frak i zamierzał udać się do swojej pani, by poinformować ją o zakończeniu przygotowań, a także pomóc jej wybrać strój – ponieważ dobrze wiedział, że bez jego pomocy zapewne ubierze się w coś skrajnie niestosownego. To, że lista gości obejmowała jedynie jej przyjaciółkę i kilkuletniego chłopca oraz służbę, z którą miała styczność na co dzień nie oznaczało, że może sobie pozwolić na ubiór poniżej swojej pozycji i godności.
Gdy otworzył kuchenne drzwi, drogę zablokowała mu niosąca w dłoniach siatkę pełną popiołu, ubrudzona sadzą pokojówka.
­                – Doprawdy, nic do nich nie trafia  – pomyślał, mrugając kilkakrotnie z niedowierzaniem.
– Pa-pa-pa-pa panie Sebastianie! – wyjąkała, trzęsąc się jak osika.
– Wyraziłem się niewystarczająco dobitnie? Czyżbym musiał ci toprzeliterować? – zadawał pytania, coraz bardziej rozwścieczony niebezpiecznie zbliżając twarz do przerażonej dziewczyny.
– Ja-ja… ja tylko pomyślałam, że… – jąkała dalej. Wyciągnęła trzymany w ręku worek zasłaniając nim twarz – sprzątnę w kominkach, żeby…
– W takim razie przestań myśleć. Kazałem wam się nie pokazywać. Czy to jest naprawdę tak bardzo skomplikowane? – cedził przez zęby.
Zanim kolejny zbitek niezgrabnych sylab opuścił usta dziewczyny, lokaj zupełnie stracił nią zainteresowanie przenosząc je całkowicie na dwójkę przedstawicieli męskiej części pracowników, którzy, czy ja dobrze widzę…?, przenosili ogromną, ozdobioną choinkę z korytarza do jadalni.
– Co wy robicie? – zapytał, z całych sił próbując opanować rządzę mordu.
Wzbierająca w nim wściekłość sprawiała, że jego ludzka forma zaczynała wymykać się spod kontroli. Zacisnął pięści, zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Irytujące głosy próbujące mu coś wytłumaczyć zlewały się w jeden, niezrozumiały bełkot. Gdy ponownie podniósł powieki, cała trójka przyglądała mu się uważnie, wyraźnie zaalarmowana.  
– Nieważne – zaczął spokojnym głosem. – Zostawcie to wszystko i wracajcie do siebie, zajmę się tym.
– Nie ma mowy! – brunet zaoponował nerwowo, przypadkowo opluwając twarz demona.
Sebastian chwycił się za głowę, zrezygnowany nie miał siły się dalej denerwować. Ta banda idiotów była zwyczajnie niereformowalna.
– Przyprawiacie mnie o migrenę – jęknął nie przemyślawszy swoich słów.
Właściwie, nie wiedział skąd wzięło się ich nagłe, dziwaczniejsze niż zwykle zachowanie. Nawet gdyby chciał wiedzieć pewnie nie udałoby mu się zrozumieć kierującej mini, pokrętnej logiki.
– Przepraszamy! – krzyknęli chórem.
– Zaniesiemy choinkę na miejsce, proszę nam zaufać, damy radę. – Tai pociągnął kucharza za ramię.
Razem podnieśli ostrożnie ogromne, udekorowane drzewko i, wzbudzając jeszcze większe zmieszanie w lokaju, wnieśli je do środka, po czym postawili w odpowiednim miejscu nie tłukąc nawet jednej, najmniejszej bombki.

Gdyby był człowiekiem, zacząłby się zastanawiać, czy nie ma gorączki, albo nie śni na jawie. Nigdy nie był nawet w stanie wyobrazić sobie czegoś tak abstrakcyjnego jak ta, wątpliwych kwalifikacji – chociaż robił co mógł, by to zmienić – dwójka narwanych ludzi, która z reguły miała problem, żeby dojść ze swojego pokoju do kuchni, bez robienia hałasu, bałaganu i doprowadzania do kolejnej katastrofy. Właściwie, całe pomieszczenie wyglądało niezwykle elegancko. Nigdzie nie dostrzegał śladów kataklizmu. Zdawało się także, że tym razem nic nie wybuchło, a pokojówka nie stłukła ani jednego talerza. Gdy się nad tym zastanowił, rzeczywiście nie słyszał żadnych niepokojących krzyków odkąd przydzieli im obowiązki. Może była to kwestia świątecznej atmosfery, a może opatrzność postanowiła się do niego uśmiechnąć i obdarować świętym spokojem, przynajmniej na chwilę. Zrezygnował ze złośliwości czując, że powinien wręcz docenić ich trud. Uśmiechnął się z zadowoleniem ciągle nie dowierzając w to, co właśnie zobaczył i poprosił ich, by do niego podeszli. 

sobota, 21 lutego 2015

Tom 2, V

Nie mam dziś niczego ciekawego do przekazania. Arta także nie będzie, bo zepsuły mi się stalówki, a te, które zdołałam kupić są, mówiąc delikatnie, do dupy. Nie nadają się do rysowania. Szczególnie, że jestem leworęczna, co samo w sobie utrudnia pracę z tymi małymi, metalowymi, potworkami. Ale lubię je i będę kontynuować gdy tylko dotrze przesyłka z tymi, które zamówiłam w internecie. 
Tak więc: miłej lektury.
Liczę na jakieś komentarze, które dodałyby motywacji :)

=================

Nigdzie nie mogła go znaleźć, a to oznaczało jedno – był w swojej sypialni. W miejscu, które było dla niej niedostępne. Z jakiegoś powodu nie chciała tam wchodzić częściej, niż było to konieczne.
– Jeanny! –  zawołała Elizabeth, kiedy ujrzała wychodzącą ze swojej sypialni pokojówkę.
– Słucham, panienko?
– Sebastian jest u siebie? – zapytała konspiracyjnym szeptem.
Blondynka potakująco kiwnęła głową.
– Idź coś stłuc w jadalni, żeby tam przyszedł, a potem znikaj najszybciej jak się da. Możesz to zrobić? – Hrabianka spojrzała na dziewczynę pełnym powagi wzrokiem.
– Dobrze, już idę… – odpowiedziała niepewnie.
Wiedziała, że jej pani nie kazałaby czegoś niszczyć, gdyby nie miała ku temu dobrego powodu. Mimo tego, wizja reprymendy kamerdynera napawała ją przerażeniem. Czasami wyglądał na tak zdenerwowanego, że bała się o swoje życie.
Wraz z ciemnowłosą pobiegły do wielkiego pomieszczenia. Hrabianka schowała się za jednymi z drzwi, podczas gdy Jeanny posłusznie podeszła do regału. Stanęła na palcach, wzięła do rąk stos talerzy i z impetem trzasnęła nimi o ziemię. Dosłownie po kilkunastu sekundach do środka wszedł ciemnowłosy kamerdyner. Ubrany w swój elegancki frak, z obrzydzeniem spojrzał na podwładną, która trzęsąc się ze strachu, próbowała wydusić z siebie słowa wyjaśnienia.
– Co tu się stało? – zapytał groźnie.
– Chciałam wytrzeć talerze z kurzu i… i… – Głos zamarł jej w gardle.
Mężczyzna dotknął palcami podstawy nosa i zrezygnowany, westchnął przeciągle.
– Doprawdy… Ile razy mam ci powtarzać, żebyś wyjmowała naczynia pojedynczo? – warknął.
– Przepraszam, panie Sebastianie! – krzyknęła drżącym głosem.
– Nieważne. Wracaj do pracy, zajmę się tym – odparł, machając ręką, dając jej do zrozumienia, by opuściła pokój.
Wszystko szło zgodnie z planem hrabianki. Kiedy tylko pokojówka wybiegła z jadalni, ciemnowłosa wkroczyła do środka, udając zaalarmowaną.
– Sebastian, co tu się stało? – jęknęła udając zainteresowaną.
– To samo, co zwykle, panienko. – odpowiedział uprzejmie, nie odwracając wzroku od potłuczonej, porcelanowej zastawy.  
– W każdym razie… Dobrze, że tu jesteś. Chciałam ci coś pokazać. – Od razu przeszła do rzeczy.
Demon odwrócił się i podejrzliwie zmierzył ją wzrokiem. Nastolatka energicznie wyciągnęła przed siebie rękodzieło, nad którym pracowała przez ostatnie godziny i uśmiechnęła się szeroko, przymykając oczy. Zaskoczony lokaj pochylił się lekko, by dokładnie przyjrzeć się trzymanemu przez nią przedmiotowi. Drewniana, ręcznie zdobiona ramka, w której wnętrzu znajdowało się ich wspólne zdjęcie. Ona, siedząca na zdobionym krześle, w pięknej sukni, delikatnie umalowana. On stał tuż obok, jak zwykle wyprostowany i elegancki. Obraz, który poprzedniego dnia uwiecznił reporter.
– Czy to z tego tak bardzo cieszyłaś się rano? – zapytał obojętnie, ukrywając przyspieszone bicie serca i przyjemne ciepło, które przeszyło jego ciało. Ignorował wszystko.
– Tak – odparła stanowczo. – To dla ciebie. – Wysunęła ręce, by podać mu ramkę.
Zaskoczenie, które poczuł było niemożliwe do ukrycia. Elizabeth nie takiej reakcji się spodziewała, nie była na nią przygotowana. Demon chwycił prezent przypadkowo muskając palcem wątłą dłoń swojej pani. Zadrżał. Żałował, że ma na sobie rękawiczki, pragnął dotknąć delikatnej skóry, poczuć jej gładkość.
– Twój pokój wygląda nijako. Chciałam, żebyś miał tam coś… swojego – wyjaśniła, obserwując jego nietypowe zachowanie.
Przez chwilę przyglądał się dwójce postaci na fotografii. Z jakiegoś powodu wydawały mu się obce.
– Obraz odbity na fotografii jest niczym więcej, jak iluzją… Nawet, jeśli to tylko iluzja, to miłowanie takich rzeczy jest jedynie pustym snem. – Uporczywa myśl odbiła się echem w jego umyśle.
– To bardzo do ciebie podobne, panienko. Jestem zaszczycony, że pomyślałaś o kimś takim, jak ja – odpowiedział, ponownie przybierając maskę idealnego lokaja. – Jednakże…
– Nie bądź niegrzeczny – burknęła, czerwieniąc się. – Po prostu to przyjmij.
Na jej twarzy pojawił się delikatny rumieniec. Zawstydziła się. Spodziewała się zupełnie innego zachowania, reakcja lokaja całkowicie zbijała ją z tropu. Dlaczego była skrępowana? Nie potrafiła zrozumieć targających nią emocji.
Wyraz twarzy nastolatki wydał się Sebastianowi nieprzeciętnie uroczy. Czerwień policzków kontrastowała z bladą skórą. Na chwile przymknął oczy, a na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
– Bardzo dziękuję, panienko. To ogromny zaszczyt. – Skinął głową.
– Tak lepiej. Zanieśmy zdjęcie do twojego pokoju – powiedziała stanowczo, nie pozostawiając mu wyboru.
Kamerdyner podążał w ciszy za swoją panią próbując zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Czy była to kolejna gra mająca na celu wyprowadzenie go z równowagi, czy może było w tym coś więcej? Bez względu na prawdziwy powód wręczenia prezentu musiał zachować kamienną twarz. Nie mógł pozwolić, by po raz kolejny dostrzegła w nim kłębiące się emocje. Jeśli ona nie dostrzeże, ile dla niego znaczy, może i on sam o tym zapomni? Powróci do czasu, kiedy wykonywanie poleceń, służenie i opiekowanie się nią było proste intuicyjne. Kiedy spełniało wszelkie jego potrzeby. Kiedy nie powodowało wewnętrznych rozterek, ani myśli, których nie potrafił okiełznać. Jeśli uda mu się odepchnąć od siebie to wszystko, znów będzie idealny i niezawodny. Nie narazi jej życia na prawdziwe niebezpieczeństwo. Bo z dostarczania szlachciance sytuacji podnoszących poziom adrenaliny, wzbudzających chwilową niepewność, nie zamierzał zrezygnować. W końcu była to jedna z nielicznych jego rozrywek, jakże by mógł zatracić się do tego stopnia?
                Dziewczyna otworzyła drzwi do sypialni i puściła go przodem. Był służącym, ale zasługiwał na odrobinę szacunku od czasu do czasu. Poza tym, naprawdę rzadko bywała w tym pokoju, wciąż nie mogła się przełamać. Pokoje reszty służby również były jej zupełnie obce. Nie miała ani powodu, ani żadnego interesu we wchodzeniu do nich. Wystarczało, że pociągnęła gruby, złoty sznur znajdujący się dosłownie w każdym pomieszczeniu ogromnej posiadłości, by móc porozmawiać z którymkolwiek z nich.
Powoli wkroczyła za nim. Jej umysł nagle zbombardowały wspomnienia jednego z nieprzyjemnych snów. Spojrzała na łóżko. To samo, na którym leżał jej związany, kilkuletni kuzyn z przerażeniem błagający o litość. Zadrżała przypominając sobie zwierzęcy wzrok lokaja, który z sadystyczną chciwością podziwiał jego strach.
– Panienko? – Sebastian dostrzegł wahanie dziewczyny.
– Postaw je może tu? – Potrząsnęła głową przywracając myśli do porządku i wskazała palcem nocną szafkę.
Po chwili zastanowienia, jęknęła przeciągle i podrapała się po głowie.
– Nie, to bez sensu. Przecież i tak nie korzystasz z tego łóżka – tłumaczyła sama sobie. – Co najczęściej robisz, kiedy tu jesteś? – zwróciła się do niego z zainteresowaniem.
– Zazwyczaj pracuję przy stole – odparł jedwabistym, wyzutym z emocji głosem.
Jej obecność w sypialni sprawiała, że czuł się niezręcznie. Chociaż, oprócz podarowanej mu książki, którą przecież dostał od niej, nie było w tej izbie ani jednego przedmiotu, który można byłoby uznać za osobisty, czuł się skrępowany. Kolejne abstrakcyjne, niezwykle irytujące uczucie. Niedorzeczne.
Dziewczyna podeszła do sekretarzyka i uważnie przyjrzała się blatowi. Co prawda, nosił nieliczne ślady użytkowania, ale wciąż wyglądał jak nowy.
– Jesteś pewny? Nie wygląda, żebyś zbytnio z niego korzystał – zapytała podejrzliwie patrząc na demona przez ramię.
– Ten mebel należy do panienki, dlatego dbam o niego tak, by był w możliwie najlepszym stanie – odparł niewzruszony.
Dziewczyna pokręciła nosem na kolejną z jego ugrzecznionych, niewiele mówiących odpowiedzi.
– Czyli mówisz, że tu spędzasz najwięcej czasu? – ciągnęła, żywiąc nadzieję, że w końcu odpowie w jakiś bardziej spersonalizowany sposób. Ping, demonie, ping!
– Tak. Na pewno bardzo dobrze zdaje sobie panienka sprawę ile pracy, również przy zapisywanie najróżniejszych rzeczy, przysparza reszta służby – nieugięcie odbijał piłeczkę, wzbudzając w szlachciance coraz większą irytację.
Liczyła na coś więcej, na jakąś anegdotę, skrępowanie, złość – cokolwiek. Czyżby się myliła? Czyżby cały czas tylko wydawało jej się, że coś czuje? Widziała to, co chciała zobaczyć?
– Niemożliwe – pomyślała uparcie, nie tracąc nadziei.
Zdawało jej się, że we własnej sypialni będzie czuł się na tyle swobodnie, że chociaż w małym stopniu zrzuci z siebie maskę przesadnie przyzwoitego lokaja i pokaże, jaki jest, kiedy nikt go nie obserwuje. Widocznie się myliła, ale to nie był powód, żeby poddawać w wątpliwość niepodważalne dowody. Na pewno, na pewno ma uczucia! Przecież już nie raz się o tym przekonała. Urodzinowy prezent i masa innych rzeczy, które dla niej zrobił, drżenie krwistych tęczówek – musiała mieć rację.
Demon podszedł do stolika i postawił zdjęcie po jego lewej stronie, by móc spoglądać na nie podczas pracy. A raczej, by właśnie tak pomyślała – przekonywał sam siebie. Widział, jak dziewczyna z dumą obserwowała ruchy jego dłoni. Gdy tylko ramka dotknęła blatu, szarpnęła go za rękaw i odciągnęła w tył, by wraz z nim zachwycać się drewnianym dziełem jej rąk, doskonale wkomponowującym się w surowy wystrój pracowniczej sypialni.
                – Jak ci się podoba? Prawda, że wygląda wspaniale? W tym pokoju nic nie ma, powinieneś czasem coś sobie kupić – skomentowała podekscytowana.
– Wygląda naprawdę dobrze – przyznał z uprzejmym uśmiechem.
– Sebastian? – zapytała spokojnie, po chwili milczenia.
Ton jej głosu wskazywał, że nad czymś się zastanawiała.
– Słucham?
– Masz tu jakąś prywatną rzecz, prawda? – Popatrzyła na niego przenikliwie.
Zastanawiał się, co powinien odpowiedzieć. Nie potrzebował niczego takiego, nie był sentymentalny. Materialne dobra tego świata w ogóle go nie interesowały. Jedyną rzeczą, którą można było uznać za „prywatną” była sprezentowana mu książka, którą znalazł zaledwie parę godzin temu. Nie wiedział, jak powinien odnieść się do pytania fioletowowłosej. Zastanawiał się, czy nie jest to kolejny element gry – zabójczo przebiegłej, nawet jak na nią samą. Czyżby chciała sprawdzić, czy odnalazł tom poezji w szufladzie? A może raczej chciała wiedzieć, co dla niego znaczył? Czy traktuje go, jako coś osobistego, czy jest jedynie kolejnym, zupełnie zbędnym elementem wystroju mającym na celu zwiększenie wiarygodności w jego ludzkość? Bez względu na to, jaki wykona ruch – przegra. Jeśli przyzna się do jej posiadanie, tym samym uznając książkę za coś, co jest mu bliskie, pokaże Elizabeth, że nie jest tak obojętny, na jakiego się kreował. Jeśli jednak zignoruje zalegający w szufladzie tomik, dziewczyna poczuje się urażona. Nie okazując należytej wdzięczności, okaże brak szacunku, co dla lokaja było niedopuszczalne. Paradoks. Szach-mat.
– Jest pewna rzecz – zaczął, zamyślony. – Wierzę, że to panienka zostawiła ją dla mnie. – Podszedł do nocnego stolika i wyciągnął wspomniany przedmiot.
Zdecydował, próbując mimo wszystko zachować największy możliwy dystans. Zaciekawiona nastolatka patrzyła na jego ręce. Powoli podeszła do niego i popatrzyła na okładkę. Wyglądała na zaskoczoną.
– Haha, rzeczywiście – zaśmiała się niezręcznie. – Zupełnie o tym zapomniałam.
Ulżyło mu. Tym razem ją przecenił. Szlachcianka nawet przez moment nie spojrzała na niego badawczym wzrokiem, którego się spodziewał. To nie był mat, jedynie beztroskie pytanie dziecka, niezdającego sobie sprawy z wewnętrznych rozterek demona. Bez względu na dalszy rozwój tej, niezaprzeczalnie fascynującej, rozmowy wiedział już, jak się zachować, by nie zburzyć kunsztownie kreowanego wizerunku.
– Nie myślałam, że będzie mieć dla ciebie jakąś wartość. To było tak dawno temu. Już nawet nie pamiętam, co mną wtedy kierowało – tłumaczyła się, wciąż czując lekką krępację zaistniałą sytuacją.
Myśl, że coś tak niedbale porzuconego przez nią w odmętach pamięci miałoby mieć dla niego znaczenie powodowała, że było jej głupio. Nieznacznie odwróciła od niego twarz ukrywając zaczerwienione policzki wśród kosmyków ciemnych włosów odbijających światło świecy delikatnymi, fiołkowymi refleksami.
– Jaki byłby ze mnie kamerdyner, gdybym nie potrafił z należytym szacunkiem docenić daru od swojej pani? – odparł zadowolony z siebie.
Niepocieszona szlachcianka pokręciła nosem.
– Chyba nigdy go nie zrozumiem… – pomyślała, niechętnie przyznając przed samą sobą.
~*~
                Kiedy Sebastian przebierał swoją panią w nocną koszulę, niezwykle skutecznie ignorując każdą, nawet najdrobniejszą myśl, która mogłaby wzbudzić jakiekolwiek uczucia, Elizabeth patrzyła na niego wzrokiem pozbawionym wyrazu. Gdy skończył dopinać guziki, zdjął z dłoni rękawiczkę i bez ostrzeżenia przyłożył rękę do czoła dziewczyny.
– Nie ma panienka gorączki – oznajmił cicho.
Skrzywiła się.
– Oczywiście, że nie mam – mruknęła i wśliznęła się pod kołdrę.
Obróciła się tyłem do niego, głową w kierunku okna, i zamknęła oczy dając lokajowi jasno do zrozumienia, żeby sobie poszedł.
W jego odczuciu zachowywała się nadzwyczaj niezwykle. Nie siliła się na żaden złośliwy komentarz, nie zagadywała go wypytując  o najdziwniejsze rzeczy – jak to miała w zwyczaju – żywiąc nadzieję, że kiedyś pojmie jego przedziwną naturę. Wiedział, że jest nim zafascynowana. Ogromna, ludzka, co więcej, dziecięca ciekawość przemawiała przez tę drobną istotę. Może nawet odrobina strachu? Któż nie chciałby dokładnie poznać swojego zabójcy? Na co dzień żyli pozorami zwyczajnej relacji służącego i jego pani. Usługiwał jej, pomagał, a ona pozwalała mu na to, od czasu do czasu okazując wdzięczność lub niezadowolenie. Zwyczajnie, wręcz nudno. Prawdziwa akcja rozgrywała się za subtelną zasłoną obłudy. Wygłodniały demon marzący o pożarciu duszy dziewczyny, która każdą swoją decyzję podporządkowywała jedynemu, życiowemu celowi – zemście. Byłoby dziwne, niezdrowe wręcz, gdyby nie chciała go poznać, dokładnie zrozumieć. Sebastian pozwalał jej na to. Gdyby chciał, już dawno odnalazłby ludzi odpowiedzialnych za jej cierpienie, jednak nie zrobi tego bez wyraźnego polecenia. A ona nie wyda rozkazu, ponieważ sama chce ich odnaleźć, sama wymierzyć sprawiedliwość. Od początku do ostatecznego, nieodwracalnego końca. Przejęcie tytułu hrabianki, praca dla królowej, wywiady, aktywność towarzyska – wszystko po to, by po nią wrócili. Wiedziała, że prędzej, czy później wykonają jakiś ruch. Jeśli nawet nie postanowią wyeliminować swojego „nieudanego eksperymentu”, na pewno będą prowadzić kolejne. W końcu podwinie im się noga, a wtedy dorwie ich i bez cienia wahania zgotuje im los, na który zasługiwali. Dlatego wynajęła informatora, który śledził poczynania podziemia i na bieżąco dostarczał wieści.
Nie miało znaczenia, ile przyjdzie demonowi czekać na posiłek. Spychając na drugi plan kłopotliwe niedogodności w postaci uczuć, których się nie spodziewał, towarzyszenie jej było przyjemnym i ciekawym doświadczeniem. Tak jak ona próbowała zrozumieć jego, tak zafascynowany był ludzkim robactwem. Motywami, które nim kierowało, sposobem myślenia. Człowiek był tak inny od demona, dostarczał rozrywki ilekroć przekonany o swej sile i słuszności czynów, ślepo brnął wprost na spotkanie ze śmiercią. I ten moment, gdy Sebastian odbierał życie kolejnemu, nic nieznaczącemu pionkowi. Sadystyczna przyjemność, ciarki przebiegające wzdłuż jego kręgosłupa. Jak miałaby TO zrozumieć?
– Dobranoc, panienko – powiedział cicho, opuszczając jej pokój.
~*~
                Lokaj wszedł do swojej sypialni, by jak zwykle zająć się sporządzeniem listy zakupów. Już dawno przestał się dziwić, jak wiele rzeczy można zniszczyć w ciągu dnia. Co wieczór zasiadał przy tym samym stole dopisując kolejne pozycje do niekończącej się wyliczanki. Zastanawiał się, czy zdąży pożreć duszę Elizabeth nim dziewczyna zbankrutuje przez ciągłe dokupowanie porcelanowej zastawy. Dopisał kilka przedmiotów i odsunął od siebie arkusz papieru, by przejść do kolejnego zadania – rozpisania zajęć dla służby. Chociaż trójka nieokrzesanych, młodych ludzi nie miała w zwyczaju na nią zerkać, czekając aż lokaj pofatyguje się osobiście i wyda m kolejne polecenia, zawsze skrzętnie zapisywał każdą, nawet najdrobniejszą, pracę, która musiała zostać wykonana kolejnego dnia. Lubił porządek i dokładność. Jeśli się za coś zabierał, zawsze robił to dobrze, doskonale wręcz. Odbębnianie roboty na pół gwizdka było jego zdaniem skrajnie niestosowne. Powoli zaczął kreślić słowa na kartce.  Jego kaligrafia była równie godna podziwu, co wszystko, za co się chwytał. Zapisując kolejną godzinę, piętnastą – kiedy miał zaserwować swojej pani obiad, podczas gdy reszcie zamierzał zlecić prace w spiżarni – jego ręka zastygła w bezruchu. Spojrzał na stojące tuż obok kartki zdjęcie. Z jakiegoś dziwnego powodu rozpraszało go odkąd tylko zasiadł przy sekretarzyku. Czarne motywy kwiatowe, które hrabianka własnoręcznie narysowała na drewnianej ramce zdradzały towarzyszące ich tworzeniu emocje. Znów, jak w przypadku niedawno odnalezionej zakładki, oczyma wyobraźni mógł dojrzeć jej trzęsącą się dłoń, lekko spuchniętą od ciągłego przygryzania wargę i niezadowolone kręcenie nosem połączone z kurczącymi się mięśniami na czole, ilekroć jej dłoń drżała, nieprzystosowana do długotrwałego wysiłku i dokładności. Wydało mu się urocze, jak bardzo potrafiła zawziąć się w sobie, ile czasu poświęcić, ilekroć postanowiła, że chce coś zrobić. Tak samo było z nieszczęsnymi bałwanami. Gdyby gorączka nie wyssała z niej całych sił, zerwałaby się z ławki, na której ją posadził, odepchnęłaby go i z uporem maniaka próbowałaby sama dokończyć śnieżne dzieło. W zasadzie, nie by nawet pewien, czy pamiętała, że to właśnie on uformował ostatnie kule tamtego dnia. Możliwe, że nie miała o tym pojęcia i żyła w radosnym przekonaniu, że dokonała tego sama. Bez względu na to, jaka była prawda, nie zamierzał tego roztrząsać. Nie miałoby to najmniejszego związku z grą złośliwości, którą ostatnimi czasy oboje zaniedbywali, byłoby jedynie bezsensownym pastwieniem się nad bezbronnym dzieckiem – w czym nie dostrzegał żadnej przyjemności.
Ponownie spojrzał na kartkę i powiódł wzrokiem po kilku ostatnich linijkach.
– Do rzeczy… – szepnął pod nosem zamaczając pióro w kałamarzu.
Kolejne zgrabne litery zdobione w charakterystyczny, niepowtarzalny sposób pojawiały się kolejno na wysokiej jakości papierze układając się w rozkazy, których wydźwięk słyszał w głowie. Tak naprawdę można by pomyśleć, iż nie pisał listy obowiązków, a monolog, przygotowując się do jego wygłoszenia. Każdego wieczoru zasiadał do biurka, by spisać scenariusz kolejnego dnia, bo czym więcej była kartka papieru, której nikt nigdy nie poświęcał uwagi?



środa, 18 lutego 2015

Tom 2, IV

Skończyły mi się ferie, musiałam napisać 1/3 licencjatu, a do tego boli mnie brzuch. Ale nie, nie tłumaczę się. Chwalę się tylko, że i tak dałam radę ogarnąć kolejną notkę.
Także zapraszam do czytania. Na końcu art, który część z Was pewnie widziała już na Facebooku, ale to nic. Udał mi się, to będę szpanować :)

====================

Demon popatrzył z ukosa na drewniany mebel. Przeszło mu przez myśl, by zajrzeć do środka, kiedy dziewczyna wyjdzie, jednak zrezygnował. Kamerdyner nie może pozwalać sobie na spełnianie własnych zachcianek, to byłoby nie na miejscu.
– Proszę dokończyć śniadanie – zmienił temat.
Wiedział, że hrabianka może źle odebrać jego słowa. Ciężko było zapomnieć, przepełniony obrzydzeniem i wrogością, wyraz jej twarzy, gdy ostatnim razem pozwolił sobie wetknąć jedzenie do jej ust. Od tamtego czasu z jeszcze większą ostrożnością podchodził do drażliwego tematu, nie mógł jednak pozwolić, by organizm panienki stracił niezbędne witaminy.
– No jem przecież – burknęła, ponownie biorąc do ręki widelec. – Z czego się cieszysz? Zrób coś produktywnego, przygotuj ubrania, albo coś – rozkazała, niedbale machając ręką.
Uśmiech na jego twarzy wydawał jej się niewłaściwy. Nie powinien cieszyć się, że robiła coś, czego nie chce. Poza tym, źle to wszystko rozumiał. Nie jadła, bo on ją o to poprosił, tylko dlatego, iż wiedziała, że nie da jej spokojnie dokończyć zimowej instalacji, jeżeli tego nie zrobi. Ciągłe krytykujące spojrzenie, które bez trudu sobie wyobrażała, nawet w myślach dziewczyny było denerwujące. Jak ten uśmiech. Za dużo się uśmiechał, zdecydowanie za dużo. Nie, żeby chciała, by był nieszczęśliwy, ale z jakiegoś powodu przeszkadzało jej to. W grymasie na demonicznej twarzy było coś nieszczerego, jakby miał coś do ukrycia. Przez chwilę dostrzegła przed oczami dziwny obraz. Niewyraźny i rozmazany, którego nie potrafiła zaklasyfikować, ani jako wspomnienie, ani wyobrażenie. Jakby nie należał do niej, a jednak wydał się nieprzeciętnie bliski i przyjemny. Nie zawracała sobie tym głowy zrzucając winę na osłabiony organizm.  
Lokaj skinął posłusznie głową i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej parę ciepłych spodni i gruby sweter. Zestaw, którego normalnie by jej nie polecił, jednak ze względu na stan zdrowia, zachowanie temperatury organizmu zdecydowanie wygrywało z obyczajami i dobrym smakiem.
– Sebastian... – zagadnęła ponownie. Tym samym, znajomym tonem, którym zwróciła się do niego chwilę temu.
– Słucham? – odparł podchodząc do niej z trzymanymi w rękach ubraniami.
Popatrzyła na wybrany zestaw nie ukrywając zadowolenia.
– Ale ty nie umrzesz, prawda? – cichutko wymówione słowa ponownie wprawiły jego serce w drżenie.
– Czyżby się o mnie martwiła? – zapytał sam siebie.
 To, co wydarzyło się wcale nie tak dawno temu, mimo całej swojej intensywności, było dla niego niejasne. Nie mieli szansy o tym porozmawiać, nie zdążyli. Starał się nie zagłębiać w rozmyślania o czymś, czego nigdy się nie dowie.
– Oczywiście, że nie. – Uśmiechnął się pewnie. – Zgodnie z kontraktem nie opuszczę cię aż do twojej śmierci. Jeśli więc taka jest twoja wola, nie umrę.
– Nie umrzesz, jeśli powiem ci, że masz tego nie robić? – zdziwiła się.
Jego słowa wydały jej się niezwykle niezrozumiałe i abstrakcyjne.
– W rzeczy samej.
– Trudno mi w to uwierzyć – mruknęła. – W to, że mój rozkaz może przeciągnąć szalę zwycięstwa na twoją stronę bez względu na przeciwnika, z którym będziesz się mierzyć – wyjaśniła, dostrzegając jego podejrzliwe spojrzenie. – To po prostu wydaje się niemożliwe.
– Niemożliwe dla ludzi – uzupełnił jej wypowiedź. – Ja nie jestem człowiekiem.
– Masz rację, jesteś demonem – podkreśliła ostatnie słowo. – Stąd ta przepaść – dodała szeptem.
Przepaść. Jego dłonie mimowolnie zadrżały pozwalając, by trzymany przez niego sweter osunął się na ziemie. Natychmiast schylił się i podniósł go zanim zdążyła zwrócić uwagę na to uchybienie wpatrzona w filiżankę herbaty. Wyśmiał się w duchu. Mimo wszystko, miał nadzieję, że nie było aż tak źle. Mylił się. Dotąd żył, pielęgnując w sobie ziarno nadziei, które w tej jednej chwili zgniło pozostawiając po sobie czarną, odrażającą plamę.
– Pospiesz się, nie mamy czasu – poganiała go nieświadoma cierpienia, które mu zadała.
Przez chwilę nie był w stanie nawet drgnąć. Rozpaczliwie próbował opanować kipiące w nim emocje. Plugastwo. Żałosne, ludzkie plugastwo. Położył ubrania na łóżku. Zabrał stolik z naczyniami i postawił go na srebrnym wózku. Dziewczyna przesunęła się na skraj materaca oczekując, że mężczyzna zrobi to, co do niego należy. Klęknął przed nią i powoli zaczął rozpinać guziki jej nocnej koszuli. Delikatny, kwiatowy zapach jej kruchego ciała drażnił wyczulony węch. Odkrywając jej ramiona zawahał się. Była tak obojętna i zimna. Znów dzielił ich wysoki, niemożliwy do sforsowania mur, bezpiecznie odcinający emocje. Czyż nie do tego dążył od samego początku, wypominając jej wylewność za każdym razem, gdy przytulała się do niego, nazywając członkiem rodziny? Doprawdy, ironiczne. Czyż nie kto inny jak on skłoni ją do utrzymywania tego dystansu? Myślałeś, że do tego nie dojdzie? Że to coś zmieni? Kogo próbowałeś oszukać? Przebierał ją w milczeniu skupiając wzrok na swoich dłoniach.
– Na pewno ci się spodoba – przerwała ciszę. – Nie zapytasz nawet, co? Nie chcesz wiedzieć? – prowokowała go.
– A czy udzieli mi panienka odpowiedz? – zapytał cierpko.
– Psujesz całą zabawę – jęknęła zrezygnowana. – Nie ważne. Chodźmy, przed nami dużo pracy.
Wstała z łóżka, kiedy dopiął jej buty. Stanęła przed drzwiami dając mu do zrozumienia, że pamięta, by ciepło się ubrać. Nie pocieszało go to. Z łatwością przybrał obojętny wyraz twarzy wypracowany przez lata i pomógł jej założyć płaszcz, czapkę oraz szalik. Gdy tylko jego ręce oderwały się od ciała nastolatki, wybiegła z sypialni głośno wołając pozostałych służących.
                Tak jak poprzedniego dnia – wszyscy spotkali się w holu. Elizabeth rozdała im kartki z rozplanowanym ustawieniem bałwanów, pouczyła i zarządziła rozpoczęcie budowy. Tym razem pracowała wraz z kucharzem zmieniając Taia, który miał pomóc Jeanny. Pomyślała, że w ten sposób lepiej rozłożą siły. Kiedy pokojówka zmierzała do wyznaczonej strefy nie mogła nie dostrzec idealnie wymodelowanych figur, które jeszcze niedawno były w całkowitej rozsypce.
– Jest naprawdę wspaniały… – szepnęła z podziwem.
– Kto? – zapytał zaciekawiony Tai.
– Pan Sebastian. Naprawił wszystkie zniszczone bałwany – wyjaśniła krótko.
- Pan Sebastian jest niesamowity! Jak to dobrze, że jest z nami – chłopak uśmiechnął się do niej beztrosko.
                Elizabeth pomagała kucharzowi formować kolejną kulę przy okazji licząc, ile papierosów wypalił w ciągu ostatnich dwóch godzin. Pomogła mu umieścić bryłę na właściwym miejscu i wetknęła w nią marchewkę. Śnieg skrzypnął niczym zardzewiałe drzwi.  
– Powinieneś ograniczyć palenie – zagadnęła Thomasa, kiedy wyciągnął z kieszeni małe, tekturowe pudełko.
– Przepraszam – podrapał się po głowie, uśmiechając się niezręcznie.
– Nie musisz. Po prostu nie chciałabym, żeby to cię zabił – wyjaśniła.
Jej dobroć i dbałość o ich zdrowie i samopoczucie, zawsze wywoływała wdzięczność. Byli niesamowicie szczęśliwi, że mieli możliwość pracowania dla niej. Dopóki nie przenieśli się do posiadłości rodziny Roseblack, życie każdego z nich było dalekie od spokojnego, radosnego losu. Uratowała ich. Dała dom i pracę, tolerowała ich wieczne pomyłki. Jaka była szansa, że będą mieli tyle szczęścia?
Kucharz wetknął pudełko z powrotem w kieszeń i rozejrzał się.
– Już niewiele pracy przed nami.
– Tutaj tak. Największym wyzwaniem będzie główna atrakcja. Za godzinę powinniśmy się za nią zabrać. – Hrabianka wskazała dłonią ogrodzony okrągłym, śnieżny murem, wielki teren w samym centrum ogrodu. – Za dwie. Musimy przecież zjeść obiad – poprawiła się, przedrzeźniając kamerdynera.
                Sebastian wyszedł kuchennymi drzwiami wprost do ogrodu. Miał na sobie jedynie koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami.
– Thomas, Jeanny, Tai, panienko, obiad gotowy! – zawołał przystawiając dłonie do ust.
Po chwili cała czwórka stała wewnątrz rozgrzanego pomieszczenia ociekając wodą wprost na świeżo umytą podłogę. Lokaj popatrzył na wielką kałużę z dezaprobatą, jednak powstrzymał się od komentarza.
– Też zjem tutaj – wtrąciła ciemnowłosa nim zdążył przestawić talerz na ruchomy, srebrny wózek.
Bez słowa rozstawił talerze na drewnianym stole stojącym pod oknem. Byli zbyt zaaferowani pracą i żartami, nieodpowiednimi do wygłaszania przy jego młodziutkiej pani, by dostrzec, w jakim podłym był humorze. Chociaż ta jedna rzecz działała na jego korzyść.
~*~
– Naprawdę chce panienka to zrobić? – Blondynka zapytała z niedowierzaniem.
Trzymała w ręku szkic ogromnego bałwana. Około pięciometrowy kolos, w garniturze i cylindrze, trzymający przed sobą sporych gabarytów pistolet. U jego podstawy miało znaleźć się kilka mniejszych figur, również trzymających w dłoniach broń.
– Oczywiście, że tak! – odpowiedziała z dzikim entuzjazmem. – Bierzmy się do roboty.
– A co z panem Sebastianem? Nie pomoże nam? – dopytywał chłopiec, dobrze zdając sobie sprawę, że kamerdyner wykonały za nich prawie całą pracę, na dodatek, zdecydowanie szybciej niż oni. To samo było w zeszłym roku, kiedy wybudował dziesięciometrową, śnieżną choinkę i udekorował ją prawdziwymi ozdobami w zaledwie godzinę.
– Zaraz do nas dołączy – wyjaśniła. Po chwili zastanowienia dodała – Zacznijcie już, pójdę po niego.
Wbiegła do posiadłości od strony zaplecza, co chwilę wykrzykując imię demona. Nie pojawiał się. To zdecydowanie nie było w jego stylu, zaczynał ją drażnić. Zdyszana zatrzymała się w holu przecierając zaczerwienioną twarz.
– Sebastian, chodź tutaj. To jest rozkaz! – warknęła stanowczo.
Po chwili mężczyzna wkroczył do pomieszczenia ze służbowego skrzydła. Był wyraźnie zirytowany, jakby przerwała mu jakąś ważną pracę. Elizabeth przyjrzała mu się podejrzliwie.
– Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej? Musisz nam pomóc z tym wielkim bałwanem.
– Proszę o wybaczenie. – Pochylił głowę. – Zajmowałem się swoimi codziennymi obowiązkami.
– Rozumiem. Ale chodź już. – Zniecierpliwiona chwyciła go za ramię i zaczęła ciągnąć za sobą w stronę drzwi.
Nie utrudniał jej zadania. Im szybciej zaciągnie go tam, gdzie chciała go widzieć, tym szybciej przestanie go dotykać.
                Wręczyła mu jeden z rysunków, jakby nie znał go już na pamięć, i lekko pchnęła go w stronę reszty pchającej przed sobą bryłę wyższą o głowę od najwyższego z nich – Thomasa. Lokaj niechęcie wziął się do pracy. Rodzinna atmosfera towarzysząca zabawie ani trochę mu się nie udzielała, zresztą jak zwykle. Tym razem jednak nie pozostawał wobec tego obojętny. Mimo, że jego ruchy, mimika twarzy i głos były idealnie odegrane, nawet w najmniejszym szczególe, obłuda zawsze pozostanie niczym więcej niż kłamstwem. Musiał pozostać profesjonalny, jedynie to mu pozostało. Tak jak jego pani – wycofać się do miejsca, w którym potrafił przejąć kontrolę. Ciągle to sobie powtarzasz, tylko efektów brakuje.
~*~
                Słońce powoli chowało się za horyzontem. Jego ostatnie promienie padały podłużnym, rozciągniętym cieniem na ogromnego bałwana. Mieszkańcy posiadłości Roseblack stali przed gigantem podziwiając swoją ciężką, dobrze wykonaną pracę. Thomas czuł, że warto było odmrozić wszystkie palce, by uszczęśliwić swoją panią tworząc coś tak majestatycznego.
                Błyszczała. Z radości, podekscytowania, dumy. Wszystkie pozytywne emocje aż z niej kipiały zarażając całą resztę. Nawet na twarzy kamerdynera przez chwilę pojawił cień uśmiechu. Byli zziębnięci i zmęczeni, ale wciąż stali w miejscu podziwiając kilkumetrowego kolosa. W blasku zachodzącego słońca wyglądał olśniewająco. Mniejsze bałwany, broniące jego stóp, również prezentowały się świetnie, wykończona w każdym najdrobniejszym detalu zgodnie z projektem. Całość wyglądała niezwykle dynamicznie, jakby za chwilę miała ożyć i ruszyć do walki. To, akurat, była zasługa specjalnych zdolności lokaja, zręcznie wykorzystanych tak, że służący się nie zorientowali. Udało mu się tak niepostrzeżenie podrasować rzeźby, że nawet sama hrabianka tego nie dostrzegła. Nie zamierzał jednak wyprowadzać jej z błędnego przekonania, że osiągnęli tak wielki sukces jedynie ludzkimi siłami.
– Panienko, powinniśmy wracać. Wciąż jesteś przeziębiona – zasugerował widząc wypieki na jej twarzy.
– Tak – kiwnęła głową, nie przysparzając problemów.
~*~
                Kiedy przebrał ją w nieco cieńsze ubranie, udała się do swojego gabinetu wraz z kopertą, którą dostała tego ranka. Usiadła na fotelu i popatrzyła poważnie na towarzyszącego jej demona.
– Sebastian. Nikt ma mi nie przeszkadzać, rozumiesz? – zapytała, kiedy postawił przed nią filiżankę pachnącej herbaty.
– Oczywiście. Zadbam o to, by nikt panience nie przeszkadzał – odrzekł niezwykle oficjalnie.
– To… Dotyczy też ciebie – dodała.
Musiała mieć pewność, że przez najbliższe kilka godzin nie wejdzie do środka.
– Yes, my lady – powiedział cicho, kłaniając się.
Wyszedł delikatnie zamykając za sobą drzwi. Wciąż ciekawiło go, co było w kopercie. Co wywołało uśmiech na jej twarzy wzbudzając w nim zazdrość.
– Doprawdy, niedorzeczne – skomentował własne myśli.
Nie pozostało mu wiele pracy, jedynie przygotowanie kolacji oraz kąpieli dla panienki. Oczywiście, jeżeli służba znów nie zmiecie w pył połowy rezydencji. Żywiąc szczerą nadzieję, że tak się nie stanie udał się do swojej sypialni. Utrzymane w półmroku, skromne pomieszczenie nosiło na sobie nieliczne ślady użytkowania. Jedynie stojące w rogu biurko miało dla Sebastiana zastosowanie. Spędzał przy nim czas przygotowując wszelakie pisma w imieniu Elizabeth – listy zakupów, zaproszenia, przepisy, wskazówki dla podwładnych. Było to po prostu kolejne z miejsc jego pracy, nic więcej. Z żadnym znajdującym się wewnątrz przedmiotem nie wiązał wspomnień, nie wzbudzały sentymentu. Były mu zupełnie obojętne.
Usiadł na zasłanym łóżku i ściągnął z siebie frak. Niedbale rzucił go na podłogę, ignorując fakt, że właśnie dopuścił się zniewagi wobec dobroci okazywanej mu przez jego panią w postaci okrycia wykonanego z najwyższej jakości włókien. To samo zrobił z rękawiczkami. Zajrzał do szafki nocnej nie wiedząc, co właściwie spodziewał się w niej znaleźć. Jego zamglonym oczom ukazała się książka. Egzemplarz poezji Poego – taki sam, jaki szlachcianka trzymała w swoim pokoju. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że przez cały ten czas tu leżała. Wyciągnął niewielki kodeks. Pomiędzy kartkami dostrzegł jedwabną wstążkę. Delikatnie otworzył tomik na zaznaczonej stronie. Jego uwagę przykuł kawałek materiału ręcznie zdobiony haftem wykonanym złotą nicią. Na samym dole zakładki znajdowały się jego inicjały. Było widać, że zrobiła ją własnoręcznie. Nigdy nie miała specjalnego talentu do haftowania, jednak jej dzieło prezentowało się naprawdę nieźle. Musiała włożyć w nie mnóstwo czasu i pracy.
Opuszkami palców delikatnie przejechał po złotej aplikacji. Nie odrywając dłoni od kawałka materiału, przeniósł wzrok na tytuł poematu.
­                – „Kruk” – szepnął. – W co ty ze mną grasz? – dodał w myślach.
Znał ten utwór tak samo dobrze jak ona, był w stanie recytować go z pamięci od dowolnego wersu, a nawet wspak. Mimo to, zaczął czytać. Fala przedziwnych emocji uderzała w niego coraz mocniej z każdym kolejnym wersem. Nigdy wcześniej uczucia nie towarzyszyły mu podczas czytania. Doceniał Poego za jego literacki kunszt i idealny dobór słownictwa, jednak nigdy nie mógł pojąc jego fenomenu. Dopiero teraz – kiedy po raz pierwszy, odtwarzając w głowie kolejne słowa, dostrzegał ich emocjonalną głębie – zrozumiał, dlaczego Elizabeth tak bardzo go uwielbiała. W kilku wersach potrafił poruszyć serce w tak niezwykły, napawający grozą i niepewnością sposób zmuszając do refleksji. Gdy dotarł do ostatniej linii zorientował się, że od kilku sekund wstrzymywał oddech.
– Czy właśnie tak „zapiera dech w piersi”? – pytał sam siebie.
Zdawał sobie sprawę, że ludzką poezje jest w stanie zrozumieć jedynie istota obdarzona uczuciami. Ktoś, kto sam znał ból i strach, przyjemność i szczęście. Tylko poznając je na własnej skórze można pojąc przekazywane przez autora myśli. Nie miał pojęcia, czy zaznaczyła ten utwór ze względu na skojarzenie, czy chciała przekazać coś więcej. Każde słowo pozwalało mu wejść w skórę podmiotu. Czy klucz do zrozumienia ludzkiej natury rzeczywiście mógł być tak mało skomplikowany? Czy wystarczyło jedynie doświadczyć na sobie tego, co spotykało ich? Czy byłby w stanie wczuć się tak doskonale w podmiot, gdyby opisywane przeżycia nie były mu tak bliskie?
                Chwycił zakładkę przyglądając się jej po raz kolejny. Potrafił wyobrazić sobie każdy ruch szczupłych palców szlachcianki, nieudolnie wbijających igłę po kilka razy w to samo miejsce, póki nie trafiła dokładnie tam gdzie chciała. Oczyma wyobraźni widział jej skupioną twarz, niezadowolone kręcenie nosem i ciche przekleństwa. Żałował, że nie umiał ocenić, kiedy ją zrobiła. kiedy zaniosła książkę do jego sypialni i po cichu wsunęła ją do szafki.
– Ciekawe, czy czuła się zawiedziona, kiedy o tym nie wspomniałem – przeszło mu przez myśl.
Zamknął tomik i odłożył go na miejsce. Kawałek jedwabnej wstążki wciąż tkwił w jego ręce przyjemnie łaskocząc nagie dłonie, kiedy delikatnie miął ją palcami. Oparł się na poduszce, zamknął oczy i głęboko westchnął próbując odgonić natłok zalewających go myśli.
                Elizabth siedziała w swoim gabinecie ciężko pracując. Nie nad dokumentami, które powinna była przeczytać i podpisać już jakiś czas temu. Robiła coś, co jej zdaniem było dużo bardziej istotne. Coś, co miało na celu go zdenerwować i ucieszyć jednocześnie, chociaż wiedziała, że będzie w stanie wywołać w nim jedynie złość. Złość, pogarda, obrzydzenie, nienawiść – były nazwami uczuć. Nie pomyślała o tym wcześniej, jednak taka była prawda. Mógł nie traktować ich w ten sposób, może w pojęciu demonów tym nie były. Sebastian nie był potworem pozbawionym wszelkich emocji, bez względu na to jak mocno w to wierzył i jak bardzo przekonywał o tym innych. Jego uczucia były po prostu… inne. Może płytsze i mniej spontaniczne, ale nieprawdą było stwierdzenie, że nie ma ich wcale. Zdała sobie z tego sprawę rano, gdy się obudziła, chociaż myśl krążąca głęboko w podświadomości, dopiero teraz ujrzała światło dzienne. Czuła swego rodzaju satysfakcję, odnajdując logiczny błąd w jego rozumowaniu. Nie była tylko pewna, czy to rzeczywiście był błąd. Może bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę kpiąc z niej w oczekiwaniu, aż sama do tego dojdzie. Nie zamierzała się tym przejmować.
                Ze skupieniem na twarzy poświęcała się swojej pracy. Chciała jak najszybciej skończyć, by móc wreszcie zobaczyć jego reakcję. Co chwilę uśmiechała się do siebie, zadowolona z postępów. Nie była to męcząca praca, ale wymagała poświęcenia całej uwagi. Wszystko musiało być idealne. Chociaż na pozór nie wydawało się, by było to coś szczególnego – nie jeden stwierdziłby, że wygląda wręcz marnie – mierzyła siły na zamiary. Wiedziała, do czego jest zdolna, a co wykracza poza jej umiejętności, dlatego postawiła sobie najwyższe wymagania, jednak wciąż będące w zasięgu możliwości.

Skończyła po około dwóch godzinach. Czas minął niesamowicie szybko, zaczynało się ściemniać. Poczuła, że gorączka, która męczyła ją poprzedniego wieczora, ponownie zaczyna doskwierać. Skrycie liczyła na to, że tak się nie stanie. Senny koszmar, którego nie mogła sobie przypomnieć pozostawił po sobie jedynie okropne poczucie niepokoju i strach, jakby miała utracić najbliższą sercu osobę. Nie miała ochoty po raz kolejny tego przeżywać. Chwyciła swoje dzieło i odsunęła je na długość rąk, by przyjrzeć mu się z odległości. Efekt był zadowalający. Wstała z fotela, wyszła na korytarz i chowając przedmiot za plecami ruszyła szukać demona. Mogła, co prawda, zwyczajnie go wezwać, ale dodatkowy element zaskoczenia miał dodać smaku całej sytuacji.

Ten udany:
 Ten udany mniej, ale i tak możecie popatrzeć:

.