sobota, 28 marca 2015

Tom 2, XIV

Po kilkugodzinnych zmaganiach ze złym samopoczuciem i rozmazującymi się literkami udało mi się stworzyć notkę. Nie czuje się zbyt dobrze, więc nie będę zbyt dużo pisać, żeby się nie błaźnić.
W ramach przypomnienia, na końcu notki dodaję rysunek Setha, który mieliście przyjemność (lub nieprzyjemność ;P) widzieć jakiś czas temu. Jest w całości autorski, dlatego taki krzywy, karnacja nie tak ciemna, jak być powinna i w ogóle :P 
No, to miłej lektury^^ 

========================

                – To chyba najlepsza sprawa, jaką przyszło mi rozwiązywać! – Cieszyła się nastolatka, z entuzjazmem oglądając w lustrze porozciągane i niedbale zacerowane ubranie, które Sebastian przyniósł jej z samego rana.

Zbyt duża, szara koszula, której mankiety niedbale wystawały z rękawów brązowej, pościeranej marynarki, sięgała jej do połowy uda. Na nogach miała postrzępione przy kostkach, materiałowe spodnie, nieco za luźne, dlatego lokaj ścisnął je, przewleczonym przez szlufki sznurkiem. Podrapane buty z dziurawymi podeszwami idealnie dopełniały zestaw. Wyglądała naprawdę żałośnie, jak najniższej klasy biedota, gdyby nie to, że była czysta, a jej gładka, porcelanowo biała cera zdradzała, że nie żyła na ulicy. Skrzętnie upięte włosy, nad których ułożeniem demon spędził dobre piętnaście minut, przypominały fryzurę biednego chłopca najbardziej jak było to możliwe, biorąc pod uwagę kategoryczny sprzeciw dziewczyny na samo wspomnienia ścinania ich. Lekko natapirowane, niedbale związane gumką i niesymetrycznie zebrane kilkoma spinkami. Kilka krótszych kosmyków wciąż opadało na jej twarz.

                – Cieszę się, że jest panienka zadowolona – odparł, przyglądając się jej uśmiechniętemu obliczu.

                – Żartujesz?! Wyglądam jak prawdziwy nędzarz! Na dodatek, te ciuchy są takie wygodne! – krzyczała radośnie. – Chociaż czegoś mi tu jeszcze brakuje. – Opuszkami palców dotknęła brody i popatrzyła na obdarte buty. – Musisz podrapać mi twarz! – powiedziała ze śmiertelną powagą, zadzierając głowę do góry.

Demon popatrzył na nią zaskoczony absurdalnym pomysłem. Szlachcianka zbliżyła się do niego i powtórzyła:

– Musisz podrapać moją twarz. Jest zbyt gładka.

                –Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – odparł ze stoickim spokojem.

                – Jeśli ty tego nie zrobisz, to podrapię sama! – zagroziła.

Mężczyzna westchnął ciężko i klęknął przed swoja panią. Zdjął rękawiczkę z lewej dłoni i przyjrzał się znakowi kontraktu, który rozbłysk delikatnym, fioletowym blaskiem. Dziewczyna patrzyła na znamię, nie ukrywając zainteresowania.

                – Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? – zapytał, zbliżając smoliście czarny paznokieć do jej twarzy.

                – Jezu, robisz z tego taką tragedię, jakbym co najmniej zabić ci się kazała – jęknęła zniecierpliwiona. – Zrób to już!

Demon westchnął i dwoma szybkimi ruchami rozciął skórę na jej twarzy. Płytkie, cieniutkie ranki, jedna tuż nad prawą brwią, druga na policzku po tej samej stronie, zaczęły delikatnie krwawić. Przez chwilę dziewczyna skrzywiła się, czując pieczenie, po czym spojrzała wymownie w oczy służącego. Ten, skinął głową, starł krew z jej twarzy i dokładnie oblizał dłoń. Przyglądała się jego zachowaniu. Widziała, jak czerwone tęczówki rozżarzyły się dosłownie na sekundę, ukazując głębię jego prawdziwej natury. Chociaż nie raz widziała, jak działa na niego krew, wciąż lubiła śledzić każdą najdrobniejszą reakcję jego ciała. Zadrżał lekko, gdy przypływ energii zaparł dech w jego piersi. Elizabeth uśmiechnęła się.

                – To i rana na ręce powinny wystarczyć. Zbierajmy się – zarządziła i sprężystym krokiem skierowała się w stronę drzwi.

~*~

                – Profesorze Michaelis, cieszymy się, że pan do nas dołączy. To naprawdę kłopotliwi chłopcy, nikt nie daje sobie z nimi rady – westchnął niski, siwy mężczyzna i zakręcił wąs wokół palca. – Hahaha, ale nie chcę pana straszyć. Wygląda pan na twardego, na pewno da pan radę! – zaśmiał się nerwowo i poklepał Sebastiana po plecach. – Kim jest to dziecko? – zapytał, spoglądając na naburmuszoną minę szczupłej istoty, o powierzchowności porcelanowej lalki, która nieśmiało wychylała się zza sylwetki nauczyciela.

– Panie Croft, to jest Eddy

– Wystarczy Marcus – wtrącił siwy mężczyzna, ponownie dotykając zarostu na swojej twarzy.

– Przywitaj się, chłopcze. – Sebastian odsunął się, odsłaniając stojącą za nim postać.

– Dzień dobry… – szepnął nieśmiało ciemnowłosy chłopiec i nerwowo opuścił głowę.

– Lord Sergeant zapewnił mnie, że w jego placówce znajdzie się miejsce dla mojego protegowanego – wyjaśnił świeżo upieczony nauczyciel.

– Ależ naturalnie! – odparł Marcus Gilbert, główny zarządca sierocińca.

Zaprosił nowoprzybyłych do środka i prowadząc ich szerokimi korytarzami, pełnymi prac wychowanków, wyjaśniał, gdzie znajdują się poszczególne pomieszczenia. Demon rozglądał się dokładnie, zapamiętując rozplanowanie pomieszczeń, które mogło być przydatne w przyszłości. Kroczący przy jego boku nieśmiały chłopiec, z otwartymi ustami podziwiał wszystko, co napotykał na swojej drodze. Jego oczy błyszczały z podekscytowania.

                – Tutaj musicie się rozstać – poinformował zarządca, zatrzymując się pod jednym z wieloosobowych pokoi. – Eddy zamieszka tutaj, wraz z Benjaminem, Bernardem i Sethem – dodał i otworzył drzwi do sypialni.

Oczom  nowych lokatorów przytułku ukazało się skromne pomieszczenie. W jego centrum znajdował się stół, przy dwóch przeciwległych ścianach stały piętrowe łóżka. Jedno z miejsc na górze było wolne.

                – Chłopcy jedzą w tej chwili śniadanie. Masz więc czas, żeby się rozgościć. Lekcje zaczynają się o ósmej na pierwszym piętrze, w głównej sali, którą mijaliśmy – wytłumaczył chłopcu Gilbert.

Nastolatek spojrzał na mężczyznę niepewnie i zrobił krok naprzód, wbijając przestraszony wzrok w opiekuna.

– Tej, koło której stał posążek gryfa? – dodał pytająco zarzadca, wzdychając ze zrozumieniem.

Demon kiwnął porozumiewawczo głową, na co chłopiec, nieco ośmielony, zrobił kolejne kilka kroków. W końcu podszedł do okna, znajdującego się naprzeciwko drzwi i spojrzał przez szybę na ciągnący się w głąb terenu, otulony białym puchem ogród. Sebastian postawił należącą do dziecka walizkę tuż za progiem i wraz ze swoim nowym szefem podążył na kolejne piętro budynku. Eddy podszedł do drzwi i machnął mini energicznie, pozwalając, by zamknęły się z głośnym hukiem.

                – Nie cierpię spać na górze! – krzyknął ciemnowłosy. – Wydaje się, że kierownik chwycił przynętę. Nie myślałam, że pójdzie tak łatwo – przekonywała się Elizabeth.

Przysunęła walizkę pod drabinkę prowadzącą do górnego posłania – jej nowego łóżka, po czym krzywic się niechętnie, zdecydowała się usiąść na krześle przy stole. Nad drzwiami zobaczyła zegar. Wskazywał szóstą czterdzieści.

                – Ciekawe jak dam radę wstawać codziennie o takiej godzinie… – pomyślała, czując lekką obawę.

Kiedy ekscytowała się pracą pod przykrywką, skupiła się jedynie na jej pozytywach. Zupełnie zapomniała, że podopieczni ośrodka musieli podporządkowywać się zasadom. Z drugiej jednak strony, Gilbert wspominał, że wychowankowie tego miejsca są prawdziwym utrapieniem, więc może nie będzie wcale tak źle.

                Tym czasem Marcus prowadził nowego nauczyciela, opowiadając jakieś mało istotne ciekawostki z życia współpracowników. Niezbyt interesowały one demona, dlatego potakiwał jedynie z uśmiechem, skupiając się na dokładnej obserwacji otoczenia. Paplanina starszego była jedynie tłem jego własnych myślikrążących wokół czegoś zupełnie innego.

                – Oto pańska sypialnia. Dowiedzieliśmy się o pana przyjeździe tak nagle, nie zdążyliśmy jej przygotować. Proszę wybaczyć bałagan. W trakcie zajęć zlecę pokojówce, by doprowadziła to miejsce do należytego porządku – tłumaczył nerwowo Gilbert, otwierając przed Sebastianem skrzypiące drzwi jednego z pokoi.

Znajdowali się na piątym piętrze. Wyżej był już tylko strych.

                – Naprawdę nie szkodzi. Sypialnia wygląda dobrze, ogromnie dziękuję – odparł z serdecznym uśmiechem.

– W takim razie, zostawiam pana, panie Michaelis. Proszę zjawić się o ósmej w głównej Sali. Przedstawię panu wtedy naszą potworną gromadę – zaśmiał się zarządca i szybkim krokiem ruszył w sobie tylko znanym kierunku.

                Pierwszym, co Sebastian zrobił, kiedy zamknęły się za nim drzwi, było podejście do okna. Widział z niego główną ulicę, zatem jego pokój znajdował się po przeciwnej stronie niż sypialnia jego pani. Z tego miejsca mógł obserwować, kto wchodzi i wychodzi z budynku, hrabianka w tym czasie mogła pilnować drugiej strony – rozmieszczenie było całkiem dogodne.

Gdy ocenił wartość lokalizacji pomieszczenia, rozejrzał się po jego wnętrzu. Chociaż chcąc pozbyć się podenerwowanego człowieka najszybciej, jak było to możliwe, pochwalił wygląd tego miejsca, dotąd nawet mu się nie przyjrzał. Teraz, gdy mógł poświęcić na to chwile czasu, wszechobecny kurz i niedomyty dywan zaczęły irytująco godzić w jego poczucie estetyki. W tej chwili niesamowicie cieszył się w duchu, że nie sypiał i nie będzie musiał zmuszać się do leżenia w tej pościeli – strach było myśleć, co się z nią działo wcześniej. Złośliwie zaśmiał się pod nosem na samą myśl o minie swojej pani, kiedy zobaczy, w jakich warunkach przyjdzie jej spać. Udawała osieroconego chłopca dopiero kilka minut. Na razie nie miała okazji się zawieść, ale spodziewał się, że nie wytrzyma zbyt długo w takich warunkach.

                Wyszedł z pokoju, zamknął pokój na klucz i ruszył korytarzem, by dokładnie rozejrzeć się po budynku. Na początek postanowił sprawdzić strych – był w końcu najbliżej, jednak drzwi były zamknięte. Było widać, że ktoś bardzo nie chciał, by ktokolwiek nieproszony dostał się do środka. Demon postanowił na razie zostawić to miejsce w spokoju – na jego sprawdzenie będzie jeszcze czas.

Na czwartym piętrze znajdowały się trzy puste sypialnie, łazienka – która obecnie należała jedynie do niego, oraz sala muzyczna zaopatrzona w zabytkowe pianino. Poza tym, kilka pomieszczeń służbowych, w tym dwa składziki. Nic nie wyglądało podejrzanie, nie przykuło jego uwagi. Nic, poza wszechobecnym kurzem, którego cienka warstwa obecna na każdej powierzchni w budynku powoli zaczynała go irytować. Jakże zmienił się przez ostatnie lata. Nie tylko udawał dobrze wychowanego, ceniącego porządek i dobry smak mężczyznę – naprawdę się nim stał. Pomyśleć, ż zaledwie sto lat temu to miejsce nie wywołałoby w nim żadnej negatywnej emocji, przynajmniej nie z takiego powodu.

Zszedł piętro niżej. Wystrój i rozkład pomieszczeń do złudzenia przypominał ten z górnych kondygnacji, z tą jedną różnicą, że zamiast sali muzycznej, znajdowały się tu dwie, nieco mniejsze. Jedna z nich na pierwszy rzut oka wyglądała na matematyczną, za to druga… Sam nie wiedział, czego zamierzali uczyć w pomieszczeniu, gdzie martwe ciała szczurów leżały w szklanym terrarium tuż obok donic z rosiczkami. Obecność skalpeli również była niepokojąca. Założył, że tutaj młodzi chłopcy mieli się uczyć podstaw biologii, chociaż niefortunne ułożenie eksponatów sprawiało, że wyglądało to bardziej na wylęgarnię sadystów. Oczywiście biorąc pod uwagę delikatne umysły dzieci. Dla niego nie było w tym widoku niczego gorszącego, poza kłującym w oczy niechlujstwem. Plamy zaschniętej, zwierzęcej krwi, których woń wyczuł już przy samym wejściu, pokrywały skrawki drewnianej podłogi właściwie na całej jej powierzchni. Ślepota, głupota, czy zwyczajna ignorancja?

                Drugie piętro wydawało się nieco opustoszałe. Prawdopodobnie, dlatego że właśnie tam mieszkała większość pracowników ośrodka. Siwiejący zarządca wspominał coś na ten temat pomiędzy jedną anegdotą o złamanej nodze nauczycielki muzyki, a romansem pokojówki z poprzednim nauczycielem literatury. Znajdowała się tam także sala plastyczna. Kilka sztalug, kół garncarskich, stolików przepełnionych farbami. Wycieczka powoli zaczynała go nużyć. Nic, absolutnie nic nie wyglądało ani trochę podejrzanie.
Zszedł po schodach i postanowił sprawdzić jak radzi sobie jego pani. Zapukał do drzwi i delikatnie je uchylił. Nastolatka siedziała przy stole z zamkniętymi oczami.

                – Eddy? – zawołał ją, jednak nie zareagowała.

Wszedł do środka i zbliżył się do niej. Spała.

                – Panienko! – krzyknął wprost do jej ucha.

Dziewczyna podskoczyła nerwowo i zdezorientowana rozejrzała się po pokoju.

                – Gdzie jestem? I dlaczego masz na sobie taki niedorzeczny strój? – zapytała krzywiąc się na widok czarnej tuniki, spod której widać było jedynie biały kołnierz jego koszuli.

                – Jesteśmy w sierocińcu. Doprawdy, mówiłem, że musi się panienka wysypiać. Wychodzi twój brak koncentracji – zganił ją.

                – Napiłabym się herbaty… – mruknęła w odpowiedzi, rysując palcem po stole.

                – Najmocniej przepraszam, ale w tym momencie to niemożliwe – wyjaśnił przepraszająco.

                – I widzę, że niesamowicie ci przykro z tego powodu – prychnęła, przecierając dłońmi twarz. – Sprawdziłeś chociaż budynek?

                – Właśnie kończę. Na tym piętrze też nie ma nic wartego uwagi. Parter sprawdzę później. 

Jedynym wzbudzającym ciekawość miejscem zdaje się być strych.

                – To dlaczego tam nie poszedłeś?

                – Ponieważ był zamknięty – odparł wyniośle.

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem.

                – Naprawdę? To cię powstrzymało? Zamek w drzwiach? – zakpiła.

                – Nie wypada, by gość myszkował po domu właściciela bez jego zgody – wyjaśnił. – Przynajmniej, dopóki nie zapadnie zmrok – dodał, uśmiechając się znacząco.

                – Rozumiem.

                – Oya, a to co? – zapytał, spoglądając na stojącą koło łóżka walizkę. – Nie rozpakowałaś się jeszcze?

                – Mam spać na górnym posłaniu – wyżaliła się, ignorując jego pytanie.

Demon podszedł do bagażu, otworzył go i wyciągnął z wnętrza kilka ubrań, po czym włożył je do pustej szuflady komody, która stała obok drzwi.

                – Sebastian! Co ty robisz? – wzburzyła się dziewczyna.

Popatrzył na nią pytająco.

                – Co, jeśli ktoś nas zobaczy? Lepiej stąd idź, chłopcy powinni się tu zaraz zjawić. Spróbuję coś od nich wyciągnąć. Ty porozmawiaj z pracownikami – rozkazała.

Demon posłusznie odsunął się od mebla. Klęknął przed swoją panią i pochylił głowę.

                – Yes, my lady – rzekł poważnym, pełnym oddania głosem.

                – No idź już! – pospieszyła go.

~*~

                – Panie Sutcliff, mamy problem! – Młody shinigami zatrzymał się zdyszany, dobiegając do przełożonego.

                – Jaki znowu problem? – zapytał czerwonowłosy, nie odrywając wzroku od swojej kosy.

                – W sierocińcu pojawił się demon! – krzyknął blondyn.

                – Demon, powiadasz? – Grell spojrzał z ukosa na trzymaną przez chłopaka księgę.

Na jego ustach pojawił się pełen nadziei uśmiech. Wziął od niego kodeks i zerknął do środka.

– Taaaaaak! – wrzasnął, wyrzucając tom w powietrze. Zaczął pląsać radośnie wokół swojej broni, nucąc coś pod nosem.

                – Panie Sutcliff? – odezwał się niepewnie zażenowany, jasnowłosy żniwiarz.

                – Nie martw się, Ronaldzie. Ten demon to mój ukochany Sebuś. Wspaniały! Zabójczo przystojny! Taki chłodny, pełen wdzięku, ach! – zaczął wymachiwać piłą. Napotkawszy na wzrok chłopaka, uspokoił się nieco. Odchrząknął i dodał – Sebastian zawarł kontakt z jakąś dziewczyną. Nie musisz się martwić, nie ukradnie nam żadnej duszy. Jest taki oddany!

                – Ale pan Spears powiedział, że…

                – Och, Will! Jest o niego zazdrosny! Wie, że Sebuś skradł moje serce! – jęknął, pewien prawdziwości swoich słów, po czym tanecznym krokiem minął młodego towarzysza.

                – Panie Sutcliff! – Chłopak próbował go zatrzymać, jednak przejęty wspaniałą nowiną Grell, nie słyszał niczego poza własnym głosem, powtarzającym ponętnie imię swego ukochanego. – Powinniśmy udać się na ziemię i pilnować sytuacji… – mruknął zrezygnowany Ronald i powolnym krokiem ruszył za czerwonowłosym.

~*~

                Elizabeth usłyszała kroki, które sprawiły, że jej serce zabiło nieco szybciej. Nie pamiętała, kiedy ostatnio przebywała w towarzystwie swoich rówieśników, nie licząc najlepszej przyjaciółki. Nie przepadała za towarzystwem, stroniła od niego. Wśród zwykłych ludzi, nie znających jej przyzwyczajeń, w szczególności niechęci do fizycznego kontaktu, czuła się zagrożona. Teraz jednak, musiała udawać chłopca – sierotę, taką samą, jak oni. Postawiła na odgrywanie skromnego, niepewnego siebie dzieciaka, mając nadzieję, że w ten sposób uda jej się uniknąć poklepywania po plecach, przybijania piątek i innego rodzaju dotyku, który wśród męskiej części nastolatków uchodził za normalny. Ponad to, nie bardzo wiedziała, jak odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Spanie w jednym pomieszczeniu z trójką obcych ludzi, na dodatek na górnym posłaniu, co wciąż niesamowicie ją irytowało, wydawało się tak nienaturalne, iż była niemal pewna, że najbliższe kilka nocy będzie mogła poświęcić na szlifowanie tabliczki mnożenia. Liczb dwucyfrowych. Albo nawet i trzycyfrowych.

Kiedy drzwi sypialni otworzyły się energicznie, zamknęła oczy i wstrzymała oddech. Gdy ponownie je otworzyła, stała przed nią trójka szczupłych, ubranych w szare koszule chłopców. Przyglądali jej się z zaciekawieniem.

                – Jesteś nowy? Jestem Bernard! – przedstawił się jeden z nich.

Niebieskooki blondyn, którego kosmyki włosów niesfornie opadały na oczy. Odgarnął je i wyciągnął w stronę hrabianki podrapaną dłoń. Popatrzyła na nią nerwowo i niechętnie wysunęła rękę, którą pochwycił i ścisnął, zdecydowanie za mocno, w jej mniemaniu.

                – Eli… Eddy – mruknęła cicho.

Czuła się bardziej niepewna, niż się spodziewała. Udawanie nie było już nawet konieczne.

                – Mów mi Ben – uśmiechnął się. – To jest Benjamin, na niego mówimy Benny, a to jest Seth. – Wskazał drugą ręką kolegów. –Na Setha mówimy Seth – zaśmiał się, uznając swoją wypowiedź za niezwykle zabawną.

Szlachcianka zmusiła się do uśmiechu.

                – Miło mi was poznać – odparła uprzejmie.

Benny – o pół głowy niższy od swojego kolegi, o włosach koloru głębokiego machoniu, zbliżył się do niej i wyszczerzył nierówne zęby, zacznie naruszając osobistą przestrzeń dziewczyny. Skręcało ją w środku, jednak starała się zachować kamienną twarz. Pod pretekstem kaszlu, oswobodziła dłoń z chłopięcego, nietaktownie długiego – ale przecież skąd mógł o tym wiedzieć – uścisku i zakryła usta. Ostatni z chłopców spojrzał na nią badawczo, jedynie uśmiechając się delikatnie. Miał ciemniejsza karnację niż pozostała dwójka, włosy czarne jak smoła i oczy koloru płynnego złota – przynajmniej tak jej się zdawało, choć chwilę później wyglądały jedynie na jasno-brzoskwiniowe.

                – Skoro jesteś nowy, musisz przejść inicjację! – Ben, jak zdążyła zauważyć, przewodniczący tej małej grupki, podszedł do komody i wyciągnął z najniższej szuflady owinięte ciemnym materiałem pudełko.
Położył je na stole, rozwinął, a z jego wnętrza wyciągnął nóż. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co ten prosty chłopak mógł mieć na myśli, mówiąc „inicjacja”, ale postanowiła dać mu szansę wytłumaczyć, o co chodzi.

                – Co to za inicjacja? – zapytała cicho, podchodząc do stołu.

Jak na polecenie, cała trójka podciągnęła prawe rękawy swoich koszul i pokazała dziewczynie blizny w kształcie trójkąta, które nosili na wewnętrznej części przedramienia.

                – Wszyscy, którzy chcą należeć do naszej paczki, muszą wyciąć to sobie na ręce – wyjaśnił Benny.

                – Co to jest?

                – To znak naszej przyjaźni – wyjaśnił Seth.

                – Dlaczego akurat trójkąt? – zdziwiła się, próbując przypomnieć sobie wszelkie znaczenia tego symbolu, jednak żaden z nich nie wydawało się odpowiednie.

                – Bo jest nas trzech – wyjaśnił nieco zażenowany czarnowłosy.

                – Ach, to wiele tłumaczy… – pomyślała Lizz, orientując się, że głos w jej głowie miał takie samo, zakłopotane brzmienie, jak głos nowego kolegi.

                –  Początkowo to była kreska, ale wtedy zjawił się Seth, więc to zmieniliśmy. Jeśli chcesz, możemy dodać gdzieś czwartą kreskę, specjalnie dla ciebie – zaoferował Benjamin.

Chciała podziękować, sama wizja cięcia się nożem z tak błahego powodu była wystarczająco bezsensowna, jednak nim zdążyła otworzyć usta, Benny stanowczo wyraził swoje zdanie.

                – No co ty, Ben! Nawet nie pytaj, oczywiście, że musimy zrobić nową linię. O tu, przez sam środek – powiedział, wyrywając nóż z dłoni kolegi i delikatnie przejeżdżając jego ostrzem po swojej skórze. W miejscu, gdzie zamierzał za chwilę się zranić.

Wszyscy trzej zgodnie kiwnęli głowami. Benny przycisnął nóż do ręki.

                – Od dziś, do końca życia, przysięgam, że zawsze będę waszym przyjacielem i nie opuszczę was, aż do końca swoich dni – rzekł uroczyście i zrobił naciecie.

Krew zaczęła powoli sączyć się z niewielkiej ranki. Brunet podał nóż Sethowi, który zachowawszy się w ten sam sposób przekazał go liderowi grupy. Gdy ten odprawił ich osobliwy rytuał, podał ostrze szlachciance.
Popatrzyła na zanieczyszczone ostrze, nie mogąc pozbyć się ochoty otarcia go, zanim będzie zmuszona dotknąć nim ręki, ale wiedziała, że mogłoby się to spotkać z dezaprobatą. Przede wszystkim, musiała myśleć o wykonaniu swojego zadania, ewentualne problemy – zakażenia, czy choroby, postanowiła zostawić w rękach Sebastiana – niech on się martwi, jak utrzymać ją przy życiu odpowiednio długo. Wzięła głęboki oddech i wykonała nacięcie. Bolało mniej, niż się spodziewała.

                – Od dziś, do końca życia, przysięgam, że zawsze będę waszym przyjacielem i nie puszczę was, aż do końca swoich dni – wyrecytowała niegramatyczną przysięgę.

Zadowolony, wręcz dumny Ben, odebrał od niej nóż, schował go do pudełka i owinąwszy materiałem, zaniósł z powrotem do szuflady.

                – Proszę, wytrzyj krew. Jeśli ktoś ją zobaczy będziesz mieć problemy – wyjaśnił Seth, podając dziewczynie białą, materiałową chusteczkę.

                – Dziękuję – szepnęła.

Ledwie zdążyli zetrzeć ze swoich ciał wszelkie ślady zawarcia przymierza, gdy bez ostrzeżenia, energicznie otworzyły się drzwi.



środa, 25 marca 2015

Tom 2, XIII

Dzisiaj rozdział będzie nieznacznie dłuższy od poprzedniego. Przez to, że idzie wiosna i robi się cieplej, a jednocześnie noc trwa coraz krócej, nie dość, że się nie wysypiam to nie mogę skupić się napisaniu. Dlatego postanowiłam zmotywować się wrzucając dzisiaj więcej storn niż napisałam. Mam nadzieję, że w weekend uda mi się to nadrobić. Wczorajsze dwie strony, które z siebie wymówiłam, są tak kiepskie, że je usunę i napiszę to jeszcze raz, bo przerabianie zajmie więcej czasu. Wiosna mi nie sprzyja, zdecydowanie wolę ciemność, chłód i kubek herbaty zaserwowany przez właściwą osobę. 
Mam nadzieję, że rozdział będzie Wam się podobał. 
Do zobaczenia w sobotę :)

====================

Elizabeth i jej lokaj zmierzali w stronę niewielkich, drewnianych drzwi na końcu ciemnej, brudnej ulicy, za którymi znajdowały się jedynie kręte schody prowadzące do podziemi. Pilnował ich barczysty mężczyzna z grubą blizną tuż pod prawym okiem.

– Czego? – warknął widząc zbliżającą się dobrze ubraną dwójkę intruzów.

– Muszę porozmawiać ze Zhangiem, przepuść nas – rozkazała szlachcianka.

Mężczyzna zaśmiał się obleśnie i chwycił dziewczynę za płaszcz. Sebastian chciał zareagować, jednak go powstrzymała.

– Za każdym razem to samo? Żałosny psie, trzymaj – rzuciła pod jego nogi sakiewkę z pieniędzmi, którą wyciągnęła z kieszeni.

Mężczyzna puścił materiał, podniósł torbę z ziemi i pokłonił się ustępując im miejsca.

– Cóż za grubiańska służba – skomentował zdegustowany lokaj, rzucając postawnemu mężczyźnie spojrzenie pełne obrzydzenia.

– Też nie mam ochoty tutaj być, ale nikt nie załatwi ci bardziej wiarygodnej przykrywki niż on.

– Nie doceniasz mnie, panienko. – Demon udał obrażonego.

– Sergeant momentalnie by cię przejrzał. Mało o nim wiem, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, facet jest skrupulatny.

– Jeśli mogę wiedzieć, co dokładnie planujesz?

– Zamierzam zrobić z ciebie nauczyciela w tym przytułku – wyjaśniła, pokonując kolejne stopnie.

                Kiedy wreszcie dotarli na sam dół, ich oczom ukazało się ogromne, ciągnące się na wiele metrów pomieszczenie, przepełnione dymem. Dziewczyna kaszlnęła i zasłoniła usta dłonią, demon postąpił podobnie.
 
– Elizabeth? Co ty tu robisz? – Usłyszała głos dobiegający z jej lewej strony. Zobaczyła drobnego mężczyznę, ubranego w czarny changshan. – Co zrobiłaś z włosami? – zdziwił się.

Szlachcianka dotknęła dłonią jeden z kosmyków, zmierzyła chińczyka wzrokiem i wymownie spojrzała na kanapy, którymi wypełnione było pomieszczenie. Siedzieli na nich otumanieni narkotykami mężczyźni w towarzystwie roznegliżowanych kobiet.

– Rozumiem. Chodźcie za mną – polecił i zaprowadził ich w bardziej ustronne miejsce.

 Odizolowane od przesączonej smrodem opium piwnicy, małe pomieszczeniu na samym jej końcu, utrzymane było w czerwonozłotej kolorystyce w orientalnym klimacie. Chińczyk wskazał gościom miejsce przy stole, sam zasiadł po przeciwnej jego stronie.

– Napijesz się czegoś? – zaproponował.

– Skończ z tą szopką – burknęła.

– W takim razie, co cię do mnie sprowadza, Lady Roseblack? – zapytał, opierając łokcie na blacie, splatając palce smukłych dłoni.

Nastolatka wyciągnęła z kieszeni kopertę, ukradkiem spoglądając na patrzącego przed siebie z całkowitą obojętnością, lokaja. Przesunęła ją w stronę chińczyka, spuszczając wzrok.

Wiedział, co to oznacza i strasznie go to bawiło. Znów potrzebowała pomocy, której tylko on mógł jej udzielić. Wyciągnął zawartość papierowego opakowania, po czym bacznie przyjrzał się młodziutkiej hrabiance.

– Czego ode mnie oczekujesz? – rzekł melodyjnie.

– Jutro rano musi zostać przyjęty, jako nauczyciel w sierocińcu ufundowanym przez Sergeanta. Ufam, że to nie będzie problem?

– Oczywiście Elizabeth. Jeszcze dziś wieczorem przyślę posłańca z papierami. Czego chciałbyś uczyć, kamerdynerze? – Mężczyzna popatrzył na odzianego w czerń służącego.

– Nie mam żadnych szczególnych preferencji – odparł z uśmiechem kamerdyner.

Azjata pochylił się i dokładnie przyjrzał się twarzy Sebastiana. Uśmiechnął się niepokojąco i oblizał wargi.

– Przystojny ten twój lokaj, Elizabeth. Dużo bardziej, niż go zapamiętałem – mówił przyciszonym głosem, który wzbudzał w dziewczynie niepokój. – Może pożyczyłabyś mi go czasami? Ci przeciętni już mi zbrzydli, a wiesz jak ciężko o kogoś takie jak on! – Nagły przypływ ekscytacji w jego głosie wzbudził w dziewczynie obrzydzenie.

– Ru! Opamiętaj się. Sebastian jest moim kamerdynerem. Nie pozwolę, żebyś zrobił z niego swoją… ugh, zabawkę – wycedziła.

– Hahaha, no dobrze, żartowałem! Nie denerwuj się tak! Może jednak się czegoś napijesz? – zaśmiał się ponownie.

Machnął ręką, wzywając jedną ze skąpo odzianych kobiet, która przyniosła trzy szklanki i wypełniła je do połowy zielonym płynem.

Ciemnowłosa obserwowała dokładnie każdy ruch kobiety. Była naprawdę piękna. Jej długie, gęste, czarne włosy splecione w dwa warkocze opadały na odkryte ramiona. Kształtne piersi, okryte jedynie cienką warstwą wpół prześwitującego materiału, krótka spódniczka odsłaniająca jej długie, szczupłe nogi, płaski, przekłuty złotym kolczykiem brzuch. Chociaż Lizz nigdy nie ubrałaby się, ani nie zachowywała w taki sposób, zazdrościła Azjatce urody. Była prawdziwie kobieca. Taka, jaka fioletowowłosa pewnie nigdy by nie była, nawet gdyby dożyła jej wieku.

– Piłaś kiedyś prawdziwy absynt, Elizabeth? – zapytał Zhang.

– Przepraszam, że się wtrącę, ale moja pani nie powinna spożywać tego typu napojów – rzekł kamerdyner, powąchawszy dziwną substancję.

– Hahaha, zabawny jesteś, kamerdynerze. To co, Elizabeth, napijesz się ze mną?

– Nie zamierzam tego pić, ma paskudnie ostry zapach – skrzywiła się niechętnie. – Poza tym mam coś do załatwienia. – Wstała od stołu i zaczęła iść w stronę drzwi. – Będę czekać na posłańca, dzięki Ru – pożegnała go machnięciem ręki i wraz ze służącym opuściła pokój, po czym jak najszybciej wspięła się po schodach na górę.

                Gdy zasiedli z powrotem w powozie, ciemnowłosa westchnęła głęboko i odchrząknęła z obrzydzeniem.

– Czemu tam zawsze musi tak śmierdzieć? – narzekała.

– Jaki kierunek powinienem podać woźnicy? – zapytał Sebastian, nie podejmując tematu.

– Do posiadłości w mieście… – powiedziała zrezygnowana. – Chociaż wcale nie mam ochoty tam przebywać – dodała pod nosem.

~*~

                Nigdy nie lubiła tego miejsca. Rzadko w nim bywała, było dla niej nieprzyjemnie obce. Na dodatek, odkąd doznała dziwnego uczucia podczas podróży powozem, czuła się nieswojo, a londyńska posiadłość Roseblack jedynie potęgowała to uczucie. Cały dzień spędziła w fotelu czytając książki, próbując zająć czymś umysł, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, jednak ono powracało z uporem za każdym razem, gdy tylko odrywała spojrzenie od tekstu.

Na szczęście był już późny wieczór. Posłaniec przyniósł dokumenty i krótki list o Ru Zhanga. Tak, jak się spodziewała – wszystko zostało załatwione w krótkim czasie z największa dokładnością. Jedyne, co pozostało do zrobienia, to udanie się do przytułku z samego rana i rozpoczęcie kolejnej gry.

                Kamerdyner wszedł do pokoju, trzymając w ręce świecznik.

– Zgasiłem zbędne światła. Robi się późno, powinna się panienka położyć, za chwilę przyniosę kolację.

– Nie jestem głodna – odpowiedziała, nie odrywając wzroku od lektury.

– Chciałbym przypomnieć, że nie zjadła panienka śniada, a obiad…

– Dobra, już dobra. Tylko przestań gderać, zjem tę przeklętą kolację – warknęła zirytowana.
Mężczyzna widział, że coś nie daje jej spokoju. Oczywistym było, co. Nie zamierzał niepotrzebnie drążyć tego tematu, nie chciał narażać jej na kolejne nieprzyjemne doznania, tym bardziej, że dobrze wiedział, jak niekorzystnie wpływa na nią sama obecność w tym w miejskiej rezydencji.

Podał dziewczynie posiłek i stanął z boku, pilnując, by rzeczywiście go zjadła.

– Musisz tak bezczelnie się na mnie patrzeć?

– Najmocniej przepraszam – pochylił głowę. – Jest panienka dzisiaj w bardzo kiepskim humorze.

                –Pewnie dlatego, że niepotrzebnie brałeś tę walizkę i wykrakałeś, że tu zostaniemy? Dobrze wiesz, że nie chciałam. Gdyby nie skrupulatność Sergeanta, właśnie rozwiązywalibyśmy sprawę. Nie wydaje się trudna. Przynajmniej nie musiałabym być tutaj. Ten sierociniec, a raczej szkoła z internatem – bo tak to bardziej wygląda – na pewno jest przyjemniejsza niż to miejsce. Doprawdy! Jak mnie to niesamowicie denerwuje. – W przypływie złości cisnęła widelcem o podłogę.

Patrzyła, jak turla się po ziemi, upadając tuż pod nogami lokaja, po czym powiodła wzrokiem od jego stóp, aż po sam czubek czarnej, postrzępionej fryzury, której widok odrobinę ją uspokoił.

– Przepraszam. Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje – wyjaśniła skruszona.

Demon podniósł sztuciec i odłożył go na srebrny wózek, a swojej pani podał drugi, leżący dotychczas na niższej platformie mebla.

– Dziękuję.

– Myślę, że ma to związek z tym, co przytrafiło się panience podczas drogi. Proszę się tym nie przejmować.

– Sebastian? – mruknęła, odczekawszy dłuższą chwilę.

– Słucham?

– Czy to możliwe, żebym zapomniała o czymś naprawdę ważnym i nie mogła sobie przypomnieć? Mimo, że staram się z całych sił?

– Bardzo możliwe, panienko. Ludzki mózg reaguje w ten sposób na niektóre bodźce. Jest to system obronny. Umysł wypiera wspomnienia, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Jeśli to właśnie się panience przytrafiło, uważam, że nie powinna w to panienka ingerować – wyjaśnił z pełnym profesjonalizmem.

Nigdy jej o tym nie wspominał, ale swego czasu lubił poświęcać wolne wieczory na studiowaniu ludzkich książek na temat psychologii. Chociaż była to stosunkowo nowa nauka, strasznie go zainteresowała i wydawała się niezwykle przydatna w jego codziennym życiu demona i kamerdynera.

– Znowu panienkujesz – zauważyła, kontynuując posiłek.

– Nawet nie zwróciłem uwagi – zaśmiał się w myślach.

– Jak właściwie chce się panienka dostać do środka? To sierociniec dla chłopców, a ty – zmierzył ją wzrokiem – raczej nie jesteś chłopcem.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to zabrzmiało? – uśmiechnęła się pod nosem.

Popatrzył na nią, udając zdziwienie. W rzeczywistości zrobił to specjalnie, by chociaż trochę podnieść ją na duchu. Patrzenie przez cały dzień jak zmaga się z myślami było dla niego szalenie nieprzyjemne. Dodatkowo, głos w jego głowie, co chwilę jęczał samolubne „Dlaczego nie mogła sobie przypomnieć czegoś przyjemnego? Przypomnij sobie coś więcej. Elizabeth, proszę!”, i chociaż karcił się za każdym razem, gdy słyszał te słowa, nie mógł udawać, że skrycie tego nie pragnął.

– W każdym razie – odchrząknęła, spoglądając na swoją klatkę piersiową – nie będzie zbyt dużego problemu z kamuflażem. Jedynie upniesz mi włosy w jakąś chłopięca fryzurę, bo nie chcę ich ścinać, i będzie w porządku. No i dla odmiany będę mogła założyć na siebie coś wygodnego! – Ostatnia myśl wyraźnie poprawiła jej humor.

– Ma panienka rację, to nie powinien być duży kłopot – odparł, delikatnie się kłaniając.

Zastanawiała się, czy przypadkiem nie powinna poczuć się urażona i ukarać go za tak jawne podważenie jej kobiecości. Wizja noszenia czegoś wygodnego i nie uważania na każdy swój ruch była jednak tak krzepiąca, że postanowiła zignorować jego wypowiedź. Przez chwilę czuła się lepiej lepiej.

~*~

                Leżała w łóżku, wpatrując się w sufit. Znów nie potrafiła zasnąć. Denerwowała się. Nie mogła przecież po raz kolejny udać się do Sebastiana, to zaczynało być tak nieodpowiednie, że nawet ona sama to dostrzegała. Wierciła się więc z boku na bok, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji. Próbowała sobie przypomnieć coś więcej z rozmowy z jej wspomnień, ale ilekroć zdawało jej się, że słowa i obrazy zaczynają powracać, rozmazane kontury rozbłyskały oślepiająco i zupełnie znikały. Każda próba wyglądała tak samo.

– Nie chcę być tu sama… – pomyślała, przewracając się po raz kolejny na lewy bok. Wbiła wzrok w drzwi i mocno zacisnęła dłonie na kawałku kołdry. – Nie miałam takich problemów od dawna. Co się ze mną dzieje? Przecież niczego się nie boję. Wcale go tu nie potrzebuję, więc dlaczego? Dlaczego tak bardzo chcę go zobaczyć? Czułam się przy nim tak bezpiecznie, ale przecież jest w pobliżu cały czas. Sebastianie, dlaczego cię tu nie ma? – Jęknęła, dręczona myślami.

Kiedy usłyszała pukanie do drzwi, była pewna, że umysł płata jej figle, dlatego nie zareagowała. Jednak kilkakrotne, powtarzające się uderzenia, w końcu przekonały ją o swojej prawdziwości.

– Skąd wiesz, że nie śpię? – zapytała przez drzwi, tym samym dając mu znać, że może wejść.

– Słyszałem twój przyspieszony oddech – wyjaśnił.

– Przyspieszony oddech? Że co?! – uniosła się, siadając nerwowo.

– Kiedy śpisz, oddychasz dużo wolniej i spokojniej.

– Nie ważne! – pokręciła głową. – Co tutaj robisz? Zdziwiła się, próbując ukryć radość.

– Przyniosłem szklankę ciepłego mleka z miodem, pomoże ci zasnąć – odrzekł, podszedł do niej i podał jej smukłe naczynie.

– Nie chcę mleka – mruknęła cicho.

Demon uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, czego potrzebowała jego pani, by zasnąć tej nocy i schlebiało mu to. Świadomość, że jego obecność uspokaja jej myśli, pozwala się wyciszyć. Wyraz całkowitego zaufania, który kiedyś tak bardzo go dziwił, teraz był dla niego słodką nagrodą.

Mimo tego, co myślał i czuł, wyraz jego twarzy wskazywał na zniecierpliwienie i znużenie. Gdy Elizabeth to dostrzegła, uśmiechnął się uprzejmie i odsunął, stające niedaleko łóżka, przy dębowym biurku, krzesło i usiadł na nim, zakładając jedną nogę na drugą. Dziewczyna bacznie go obserwowała trzymając szklankę tuż przy ustach.

– Będziesz tutaj, aż nie zasnę? – zapytała.

Chciała brzmieć na niezadowoloną, ale radość, którą czuła, była zbyt ciężka do ukrycia i dała się poznać po lekkim drgnięciu jej głosu.

– Chyba nie mam wyjścia. Muszę dbać o to, byś była wypoczęta. Proszę, panienko, dopij mleko i połóż się.

Ciemnowłosa wypiła duszkiem zawartość naczynia i odstawiła je na nocny stolik, po czym dokładnie przykryła się kołdrą i położyła na lewym boku, tak by go widzieć.

– Nie zaśniesz z otwartymi oczami – upomniał ją po kilku minutach, gdy wciąż uparcie mu się przyglądała.

– Opowiesz mi coś? – zapytała zmęczonym, cienkim głosem.

– Co takiego?

– Nie wiem. Cokolwiek – mówiła coraz bardziej niewyraźnie. Wiedział, że za chwilę odpłynie.

Przez kilka minut półszeptem opowiadał jej, a właściwie recytował z pamięci, dokładny sposób przyrządzenia nadziewanego indyka, który bezskutecznie próbował wpoić kucharzowi.

~*~

                – Panie Sutcliff, co my tu właściwie robimy? – zapytał znudzony blondyn, poprawiając okulary.

Niedbale opierał się o rączkę kosiarki, spoglądając z dachu budynku na opustoszałe miejskie uliczki.

– Czekamy – odparł czerwonowłosy, zamykając trzymaną w dłoniach księgę.

Podszedł do towarzysza i zwrócił wzrok w stronę wyróżniającej się kamienicy, otoczonej wysokim ogrodzeniem z krat.

– Nie powinniśmy zająć się zbieraniem dusz, albo coś? Nie chciałbym wyrabiać potem nadgodzin. Jeśli znowu podpadniemy panu Spearsowi, ominie mnie impreza działu kadr! – jęknął.

– Ronaldzie Knox, obserwacja jest jednym z zadań shinigami. Czy nie nauczyli cię tego na kursie? – westchnął Grell. – Ciesz się chwilą. Dwóch samotnych mężczyzn pod osłoną nocy, w słabym blasku księżyca, pilnujących porządku na świecie! Jakież to romantyczne! – Zaczął teatralnie wymachiwać rękami.
Blondyn popatrzył na niego i wzruszył ramionami.

– Nie widzę w tym nic romantycznego, Panie Sutcliff. Kiedy zacznie się coś dziać? To wgapianie się w przestrzeń jej niesamowicie nudne.

– Wy nowi, jesteście tacy niecierpliwi! – zaśmiał się, całkowicie ignorując fakt, że swego czasu był dokładnie taki sam. Porywczy, niecierpliwy, rządny akcji. – Skoro tak bardzo ci się nudzi, zajmijmy się tym.

 – Wyciągnął z kieszeni zaprasowanych w kąt spodni pogniecioną kartę papieru, zawierającą kilka nazwisk.
Chłopak entuzjastycznie wyrwał mu ją z dłoni i przeczytał zawartość.

                – Łatwa robota! – skomentował pewny siebie. – Te dusze na pewno nie zainteresują złodzieja. Uwinę się z tym w ciągu godziny.

                – Poprawka, uwiniemy się. Idę z tobą – poinformował go Sutcliff.

Zdziwiony chłopak spojrzał na niego z zaciekawieniem.

                – No co, mi też się nudzi. Czego się spodziewałeś? W końcu wciąż płynie we mnie młoda krew rządnego przygód bohatera! – Obrócił się wokół siebie, wymachując kosą. – Przy okazji, może trafimy na jakiegoś przystojniaczka! – krzyknął podekscytowany.

Towarzysz popatrzył na niego zdegustowany, jednak powstrzymał się od komentarza. Zarzucił swoją, nietypową nawet jak na standardy Sutcliffa, kosę na ramię i ruszył na północ. W stronę miejsca, gdzie za chwilę miała zginąć, niczego nie świadoma matka trojga dzieci.

                Anabelle, pracownica jednego z barów dla szemranego towarzystwa, wracała właśnie ze swojej zmiany. Biegła ciemnymi uliczkami, kurczowo trzymając w dłoniach torbę. Miała w niej niewielka sumę pieniędzy, która miała pozwolić jej na utrzymanie trojga małych dzieci oraz schorowanej matki przez kolejne kilka dni. Nie oglądała się za siebie, nie zatrzymywała – nie chciała kusić losu. Wiedziała, jak niebezpieczne i zdradzieckie potrafią być ulice przepięknej stolicy, kiedy gasły wszystkie światła. O tej porze policja rzadko patrolowała ulice, szczególnie w okolicy jej miejsca zamieszkania. Do domu brakowało jej zaledwie trzech przecznic, kiedy na jej drodze staną barczysty mężczyzna w czarnym płaszczu. W ciemności widziała jedynie zarys jego sylwetki. Zatrzymała się i jeszcze mocniej zacisnęła trzymaną w rękach torbę. Wiedziała, że znalazła się z trudnej sytuacji, dokładnie takiej, jakiej za wszelką cenę próbowała uniknąć.

                Młody shinigami stał na dachu budynku ponad głowami dwójki ludzi i z zainteresowaniem przyglądał się akcji.

                – Anabelle Sherling, urodzona piętnastego kwietnia tysiąc osiemset sześćdziesiątego drugiego roku… – zaczął recytować.

Czerwonowłosy staną obok niego i pochylił się, by ujrzeć twarz ofiary.

                – Cóż za paskudna kobieta. Dziwię się, że ktokolwiek zapragnął mieć z nią dzieci – warknął, oburzony.

Knox zignorował go.

                – Przewidywana data śmierci, dwudziesty ósmy grudnia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego szóstego roku, godzina trzecia czterdzieści trzy. Powód: rana kłuta brzucha. Nudna śmierć – stwierdził młody bóg śmierci.

Oparł się na swojej kosie i w ciszy obserwował dalszy przebieg wydarzeń.

                – Proszę, puść mnie. Mam trójkę dzieci, one potrzebują matki! – krzyknęła przerażona Anabelle, cofając się o kilka kroków, kiedy mężczyzna ruszył w jej stronę.

Dotarł do niej i wyszarpnął z jej dłoni torbę. Kobieta rzuciła się na niego, próbując odebrać mu swoją własność. Napastnik wyciągnął z kieszeni nóż i wbił go w jej brzuch, gdy ostatkami sił, korzystając z chwili jego nieuwagi, chwyciła pieniądze. Powoli osunęła się na ziemię. Zbir strząsnął krew z ostrza, zaśmiał się obrzydliwie i zniknął za najbliższym zakrętem, pozostawiając wykrwawiającą się kobietę na pewną śmierć.

                – Pora wkroczyć do akcji. – Ronald zarzucił kosiarkę na ramię i skoczył w dół kamienicy.

                – Czeeekaaaj! – krzyknął Sutcliff. – Ona ma umrzeć dopiero za trzy minuty, chcesz na nią patrzeć? Jesteś dziwny!

Młody shinigami wylądował tuż obok głowy kobiety, która patrzyła na niego zamglonym wzrokiem. Resztkami sił chwyciła jego nogawkę.

                – Proszę… Zanieś to moim dzieciom. Trzy… trzy przecznice stąd, zielony dach, szare firany. Błagam… – szeptała z trudem. 

Wyciągnęła rękę, w której trzymała zmięte banknoty i wydając z siebie ostatnie tchnienie, upuściła je na białe buty młodego mężczyzny. Patrzył na nią zdziwiony, podziwiając jej wolę walki o dobro potomstwa. Schylił się i zupełnie zapominając o swoim zadaniu, chwycił w dłoń leżące u stóp pieniądze.

                – Niewiele tego – westchnął i wepchnął je w kieszeń.

                – Na co jeszcze czekasz? Czy nie mówiłeś, że uwiniesz się ze wszystkim w ciągu godziny? – wypomniał rozgoryczony Grell, z obrzydzeniem patrząc na filmowe taśmy przedstawiające przebieg życia kobiety. – Odrażające! – warknął i odwrócił wzrok. – Zabierajmy się stąd.

Ruszył dalej na północ, nie czekając na Ronalda. Blondyn stał przez chwilę bez ruchu, zastanawiając się, co zrobić. Spojrzał przed siebie. W oddali ujrzał światło. Pobiegł w jego stronę. Mizerny blask wydobywał się z okien małej, zrujnowanej kamienicy z ciemnozielonym dachem, o której mówiła Anabelle.

                – Paskudne miejsce – mruknął obrzydzony, orientując się, że jego wywoskowany, biały but utknął w czymś grząskim. Strzepnął resztki lepkiej substancji z podeszwy i otworzył drzwi. Rzucił pieniądze za próg i ruszył w stronę, w którą udał się jego przełożony, by odebrać duszę kolejnego nieszczęśnika. 

sobota, 21 marca 2015

Tom 2, XII

Wybaczcie, że dziś tak krótko, ale w końcu dotarł do polski mój japoński, pierwszy tomik Kurosza i G Fantasy z plakatem Seby, dlatego nie mogę się zbytnio skupić na niczym innym oprócz myślenia o chwili, kiedy chwycę go w łapki. A to będzie o 14, bo paczka przyszła do Kei, która jest najlepsza, bo pozwoliła mi się doczepić do zamówienia. Low ju <3 
Dobra, dobra, koniec fangirlingu.
Jeśli chcecie, to wrzucę zdjęcie gazetki i tomiku pod kolejną notką :P 
Ok, miłej lektury :)

======================

Na podjeździe stały dwa powozy, każdy zaprzężony w parę koni czystej krwi. Woźnica jednego z nich pomagał hrabinie wnieść bagaż. Kiedy Lizz podeszła do niej, by się pożegnać, ta obdarzyła ją kolejnym, wzbudzającym drżenie kolan, uśmiechem.

– Elizabeth, pamiętaj, o czym rozmawiałyśmy. Zawsze jesteś u nas mile widziana. – Starała się zabrzmieć uprzejmie, ale zdarty głos sprawiał, że jej słowa przypominały bardziej skrzeczenie wron.

Mimo ciarek na plecach, które przechodziły szlachciankę na sama myśl o tym, przez co musiał przejść jej lokaj, odwzajemniła uśmiech kobiety i podziękowała, życząc jej miłej podróży. Przeszła parę kroków i pochyliła się nad kuzynem, który rzucił je się na szyję.

– Dziękuję Lizzy, jesteś najlepsza! Przyjedź jak najszybciej, proszę!

– Postaram się. Biegnij do środka, zanim zmarzniesz. – Objęła go na chwilę i wypuściła z uścisku, delikatnie popychając go w stronę drzwi.

Po chwili konie parsknęły ochoczo i zaczęły ciągnąć dorożkę, z której okna wystawała jasna czupryna chłopca.

– Też powinniśmy już ruszać, jeśli nie chce panienka nocować w Londynie. – Kamerdyner pojawił się tuż za nią.

W dłoni trzymał walizkę. Fioletowowłosa popatrzyła na nią sceptycznie i otworzyła drewniane drzwi.

– Nie mam najmniejszego zamiaru! Po co to wziąłeś?

– Na wszelki wypadek – odparł uprzejmie.

Załadował torbę i dołączył do swojej pani wewnątrz powozu.

                Droga do miasta zajmowała około dwie godziny, zależnie od warunków pogodowych i ruchu na ulicach, który tym razem był złośliwie wzmożony. Elizabeth wyglądała przez okno, zagłębiając się w swoich myślach. Żałowała, że tajemnicza książka nie miała autora, ani nawet miejsca, czy daty wydania. Gdyby, chociaż jedna z tych informacji została udostępniona, bez problemu dowiedziałaby się czegoś więcej. W tej chwili, na nurtujące ją pytanie odpowiedź znał tylko siedzący naprzeciwko demon, który w milczeniu zerkał na zmianę, raz przez okno, raz na nią, jakby pilnował, by nic jej się nie stało. Bo przecież wewnątrz powozu mogę nagle stracić życie… Parsknęła naburmuszona i skrzyżowała ręce na piersi.

– Sebastian – wypowiedziała wojowniczo jego imię.

– Tak, panienko?

– Rozkazuję ci nie zabijać mnie pod żadnym pozorem, dopóki nasz kontrakt nie dobiegnie końca – rzekła twardo, z pełną powagą marszcząc brwi.

Rozkaz wydał mu się zgoła absurdalny. Brzmiał jak parafraza jednego z pierwszych, jakie od niej usłyszał. Konsternacja widoczna na jego twarzy była jak zaproszenie do rozwinięcia jej dziwnego stwierdzenia, jednak dziewczyna wciąż czekała, aż lokaj powie trzy słowa, którymi przypieczętowywał każde, ważniejsze polecenie.

– Yes, my lady – odparł, kładąc dłoń na piersi i na chwilę pochylił głowę.

– No dobrze – zaczęła z ulgą. –Przeczytałam w tej książce, że demony mają uczucia. Że tylko ukrywają je przed ludźmi, bo… – urwała nagle. – No właśnie, dlaczego? ­– Odezwał się głos w jej głowie. – Dlaczego Sebastianie? Czy to w ogóle jest prawda? – zapytała zaniepokojona.

Zadrżała, czując przebiegający po plecach, zimny dreszcz.

Oczy mężczyzny zabłysły złowrogo, skupione na nastolatce źrenice nawet nie drgnęły. Nie mrugał, zastygł w zupełnym bezruchu. Miała wrażenie, że nawet nie oddychał.

– Sebastianie? – szepnęła, z każdą chwilą czując narastający niepokój.

                Co miał jej powiedzieć? Nie mógł skłamać, ale przyznanie się do posiadania emocji było równie złe, co złamanie przysięgi. Uniknięcie odpowiedzi także nie wchodziło w grę, widział, że dziewczyna jest zbyt zdeterminowana i będzie drążyć ten temat, dopóki nie usłyszy jakiegoś konkretu. Do miasta pozostał jeszcze kawał drogi, nie zanosiło się także na niespodziewany zwrot akcji. Utknął w martwym punkcie. Bez względu na to, co zrobi – popełni błąd. Szach-mat w najczystszej postaci.

– Sebastianie? – powtórzyła po raz kolejny, chociaż tym razem sama nie wiedziała, co powinna o tym myśleć i czy nie lepiej byłoby się wycofać. Demon nie wydawał się rozwścieczony, był raczej głęboko zamyślony, a to bardzo do niego nie pasowało. Jej wierny, idealny kamerdyner, nie zagapiał się tak po prostu, to było ogromnym nietaktem, na który by sobie nie pozwolił.

– Nie wiem – odparł beznamiętnie. – Pewnie robią to ze względów bezpieczeństwa.

– A ty? – Tak jak założył, nie zamierzała ustąpić.

– Ja? Nie mam przed tobą nic do ukrycia.

– Czyli jednak coś czujesz? – zapytała podekscytowana.

– Można tak powiedzieć – starał się brzmieć naturalnie.

– Co czujesz? Miłość, złość, szczęście? Czego pragniesz, Sebastianie? – obrzucała go pytaniami.
– Czego pragnę? – powtórzył, zastanawiając się. – Pragnę ciebie. – Serce dziewczyny zatrzymało się na krótką chwilę. – Pragnę twojej duszy. Pragnę ją pielęgnować, bronić, cierpieć za nią, a na koniec móc upoić się jej niesamowitym smakiem – wyjaśnił uroczyście, jakby jego wypowiedź traktowała o największym skarbie tego świata.

Chociaż osobie postronnej mogłoby się to wydać kuriozalne, nastolatka poczuła się wspaniale. Świadomość, jak ważna jest dla niego jej dusza, pokrzepiała serce. Nie dość, że w końcu potwierdził, że posiada emocje, to od razu przyznał się do odczuwania czegoś względem niej. To wyznanie przekroczyło najśmielsze oczekiwania rozemocjonowanej dziewczyny. Przesiadła się obok niego i wtuliła się w jego ramię.
 
– Wygrałam, Sebastianie! – krzyknęła radośnie, delektując się zwycięstwem w kolejnej grze.

                Kamerdyner nie spodziewał się, że zostanie postawiony w tak ciężkiej sytuacji, ale wybrnął z niej możliwie najlepiej. Nie kłamiąc, zaspokajając jej wiedzę –  sądząc po jej impulsywnej i dziecinnej reakcji nawet lepiej, niż się spodziewała – i unikając całkowitego obnażenia się. Hrabianka zrezygnowała z dalszych pytań, udało mu się więc, chociaż jeszcze na krótki czas, pozostawić w tajemnicy to, co jego zdaniem nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego.  

Wtulona w demoniczne ramię dziewczyna, zamknęła oczy i zanim się obejrzał, zasnęła. Nie było w tym nic zaskakującego, było jeszcze przed południem, a ona przespała może pięć godzin. Młody organizm potrzebował zdecydowanie więcej snu niż zapewniała mu właścicielka. Sebastian zwrócił uwagę, że ostatnio sypiała coraz mniej.

Szeptała niewyraźnie pod nosem, lekko wiercąc się na siedzeniu. Rozumiał jedynie niektóre słowa, nie składały się one w żadną sensowną całość. Żałował, że nie mógł przeżywać sennego marzenia wraz z nią, dowiedzieć się, czego właśnie doświadczała.

~*~

                Silne ramiona chwyciły drobną dziewczynkę. Chociaż próbowała się wiercić, nie dawała rady wyrwać się z mocnego uścisku, mimo tego, nie przestawała próbować. Mężczyzna wszedł wraz z nią do wnętrza budynku i zaniósł ją na górę do sypialni. Posadził dziewczynkę na łóżku i odgarnął z jej bladego czoła niesforne, czerwone kosmyki. Przyjrzał się wykrzywionej z grymasie niezadowolenia twarzy i zniknął za drzwiami łazienki. Kiedy wrócił, dziecko stało w otwartym oknie i wychylało się przez nie, próbując chwycić się ramy okna. Widząc ją, mężczyzna rzucił trzymane w ręce przedmioty i natychmiast do niej podbiegł.

– Co panienka próbuje zrobić?  - zapytał karcąco, chwytając ją w pasie.

– Puszczaj mnie! Chcę iść na dwór. Zostaw mnie! – krzyczała szamocząc się.

– Nie powinna panienka stać na parapecie otwartego okna, to niebezpieczne. Mogłaby panienka spaść i zrobić sobie krzywdę – wyjaśnił ze stoickim spokojem, ciągnąć oponującą dziewczynkę w kierunku łóżka.

Chwyciła firanę i owinęła jej dół wokół ręki, by mężczyzna nie dał rady odciągnąć jej od okna, ale materiał nie stanowił dla niego żadnej przeszkody. Czerwona zasłona zerwała się z karnisza i leniwie wlokła się po podłodze, w miarę jak mężczyzna oddalał się od okna. Ponownie posadził niesforne dziecko na łóżku. Zabrał materiał, którym próbowała się osłonić i popatrzył karcąco w przepełnione rozgoryczeniem, błękitne oczy.

– Nie chcę! Daj mi iść na dwór! – złościła się, nadymając zaróżowione ze złości policzki.

Zignorował ją. Wziął do ręki szklaną buteleczkę i kawałek waty. Wylał odrobinę substancji z wnętrza pojemnika na biały materiał i bez wahania przyłożył go do krwawiącego kolana dziewczynki.

– Ała! To boli, zostaw mnie! – wrzasnęła i uderzyła go w twarz.

Kilka kolejnych machnięć drobnymi rączkami spowodowało pojawienie się na jego twarzy drobnych, cieniutkich ran – dziewczyna miała postrzępione paznokcie. Drapała twarz służącego oczekując, że zniechęci go to, jednak myliła się.

Mężczyzna chwyci ją za ramiona, całkowicie uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Jego oczy błysnęły złowrogo, gdy pochylił się nad nią, przysuwając twarz niebezpiecznie blisko jej zadartego, podrapanego nosa.

– Muszę oczyścić te rany, inaczej może się wdać zakażenie i możesz zginąć. Dlatego będziesz teraz siedzieć spokojnie i pozwolisz mi zrobić to, co do mnie należy, zrozumiałaś? Nie marnuj mojego czasu, dzieciaku – powiedział twardo, nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Czerwonowłose dziecko przez chwilę patrzyło na niego zlęknione, próbując powstrzymać drżenie ust.

– Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Nie chcę, żebyś to robił, więc masz tego nie robić. To jest rozkaz! – powiedziała równie stanowczo, co on, a strach na jej twarzy ustąpił miejsca zadziornemu spojrzeniu pewnej siebie właścicielki tego, na którego patrzyła.

Zdziwił się, ale nie dając tego po sobie poznać jedynie puścił ją, klęknął i rzekł, chyląc czoło:

– Yes, my lady.

– A teraz pójdziemy na dwór pograć w piłkę – zarządziła.

Demon podniósł się z kolan.

– Jeżeli w międzyczasie nie wda się zakażenie i nie umrzesz w drodze do ogrodu – powiedział z lekkością, dając jej odczuć, jak bardzo obojętny był mu ten fakt.

Wzruszył ramionami i odwrócił się tyłem do dziewczynki, po czym powoli zaczął kroczyć w stronę drzwi.

– Naprawdę mogę umrzeć tak szybko, jeśli tego nie wyczyścisz? – zapytała zaniepokojona.

 Lokaj zatrzymał się, jednak nic nie odpowiedział.

– No dobra, zrób to… Ale masz być delikatny. I potem idziemy do ogrodu – mruknęła niezadowolona.

Na twarzy mężczyzny pojawił się przebiegły uśmiech. Podszedł do niej i skończył opatrywać zadrapania, przyklejając plaster na jej czoło.

– Właściwie nie umarłabyś tak szybko. Pewnie trwałoby to długie tygodnie – zaśmiał się, patrząc na jej skwaszoną minę.

– Okłamałeś mnie! – Wstała z łóżka i uderzyła go w ramię. – Obiecałeś, że nie będziesz kłamać, pamiętasz?! – Było widać, że wzięła to naprawdę do siebie.

– Proszę mi wybaczyć, to nie było kłamstwo, to był jedynie żart. Jeśli jednak panienka go niezrozumiała, najmocniej przepraszam. To się więcej nie powtórzy – odparł z uprzejmym uśmiechem.

– Jesteś naprawdę zły… – burknęła i wyminęła go opuszczając sypialnię, głośno tupiąc, by podkreślić swoją złość.

~*~

                Rżenie koni wyrwało Elizabeth ze snu. Rozejrzała się zaspana po wnętrzu powozu. Gdy zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas drzemała na ramieniu Sebastiana, odsunęła się, jak rażona prądem.

– Panienko, jesteśmy już w Londynie – poinformował ją z uśmiechem na twarzy. Niesforny kosmyk włosów przysłaniał jedno z jego krwistoczerwonych oczu.

– Widzę… – odpowiedziała zawstydzona, odwracając od niego wzrok, by wyjrzeć przez okno.

Nagle jej serce uderzyło z niezwykłą siłą powodując, że z trudem dawała radę nabierać powietrze. Drzewa zza okna zlały się w ciemną smugę. Głos w jej myślach powtarzał słowa jakiejś rozmowy. Nie wiedziała, kto rozmawiał, nie wiedziała też, o czym. Kręciło jej się w głowie. Chwyciła dłonią rękaw płaszcza mężczyzny. Wśród rozmazanych liści dostrzegła zarys sylwetki.

– To źle myślałeś… Podoba ci się? – pytał jeden z głosów.

Jest naprawdę… Cudowny – odparł drugi

– Pada śnieg! Haha!

– W rzeczy samej… Pyskata, rozwydrzona, niewychowana… niesamowicie słaba… – mówił przesączony nienawiścią głos.

Echo słów wprawiało dziewczynę w jeszcze większe zawroty głowy.

– Dlaczego tak mówisz? – zapytał znajomy, płaczliwy ton.

– Naprawdę jesteś aż tak głupia?

– Panienko? Wszystko w porządku?

Oprzytomniała. Popatrzyła z przerażeniem na zmartwioną twarz kamerdynera. Poluzowała uścisk, pozwalając, by materiał wysunął się spomiędzy jej palców.

– Tak, chyba tak. Coś mi się przypomniało, chyba. Nie wiem. Nie rozumiem – dukała pod nosem.

– Co sobie panienka przypomniała? – zapytał zaintrygowany.

– Nie jestem pewna… Jakąś rozmowę, w parku. Padał śnieg i… Nie wiem nawet, o co chodziło – próbowała wyjaśnić, pełna nadziei, że demon pomoże jej zrozumieć. – Pyskata, rozwydrzona – szepnęła, pochylając głowę. Z jakiegoś powodu poczuła się strasznie smutna.

Sebastian wzdrygnął się. Dobrze wiedział, co właśnie sobie przypomniała. Dlaczego akurat to? Czy to znaczy, że kiedyś wszystko do niej wróci?

– To chyba było o mnie. Jestem taka? – Spojrzała na niego, szeroko otwartymi, szkącymi się oczami.

– Pyskata, hm. Jeśli mam być szczery…

– Musisz być szczery, więc, po co się tak czaisz? – zganiła go.

– Zdarza się panience – zachichotał.

– Doprawdy, przezabawne – prychnęła pod nosem i teatralnie skrzyżowała ręce.

Wóz zatrzymał się płynnie przed kilkupiętrowym, zadbanym budynkiem. Już przez okno dziewczyna dostrzegła policjantów rozpraszających tum gapiów. Sebastian wyszedł ze środka i pomógł szlachciance zejść po schodkach.

Podeszła do jednego z funkcjonariuszy.

– Co tu się stało? – zapytała poważnie.

Ciemnowłosy, wąsaty mężczyzna w mundurze popatrzył na nią uprzejmie.

– Przykro mi, panienko, ale to sprawa dla dorosłych.

– Sebastian –  zawołała zirytowana.

Lokaj zbliżył się do mężczyzny i pokazał mu list od Jej Królewskiej Mości.

– Moja pani, Elizabeth Roseblack przyjechała tutaj z rozkazu Jej Wysokości, prosiłbym, by udzielił jej pan wszelkich informacji na temat sprawy – wyjaśnił uczynnie.

Wąsacz popatrzył na kamerdynera, westchnął ciężko i podał mu notes.

– Tu jest wszystko, co wiemy. Nie ma tego dużo. Pracownicy tego ośrodka nie chcą współpracować, niewiele możemy zrobić, bo…

– Bo jesteście bandą kretynów – warknęła hrabianka, mijając mężczyznę. – Zapamiętałeś? – zwróciła się do lokaja.

Kiwnął głową i oddał kartki w ręce właściciela.

– Chodźmy porozmawiać z kimś w środku – nakazała, wskazując demonowi drzwi

– Tak jest – pochylił się lekko, po czym ruszył za dziewczyną, zostawiając za sobą osłupiałego ze zdziwienia policjanta.

                Słowa funkcjonariusza okazały się prawdziwe. Żaden z pracowników nie był skłonny do współpracy. Przy każdej rozmowie z podopiecznymi obecny był jeden z opiekunów, który bacznie pilnował, by żaden z chłopców nie powiedział ani o jedno słowo więcej, niż sobie tego życzył. Niezadowolona Elizabeth z grymasem na twarzy, narzekając pod nosem, opuściła nieprzyjemne miejsce i głośno tupiąc wsiadła do powozu.

– Co za banda idiotów! Dzieci giną, a oni nie chcą nawet w najmniejszym stopniu pomóc. Co za kretyn z tego Sergeantea, zatrudniać takich buców do opieki nad dziećmi! – złościła się, nerwowo mnąc końcówkę owiniętego wokół szyi szalika. – Poza tym, czemu tam byli sami chłopcy?

– Ponieważ ten sierociniec zajmuje się tylko nimi. Lord Theodore Sergeant zapewnia im nauczycieli, wyżywienie oraz pracę po ukończeniu szkoły – wyjaśnił dumnie lokaj.

– Bzdura…

– Panienko, co powinniśmy teraz zrobić?

– Jak to co? Musimy dostać się do środka i zbadać sprawę od wewnątrz, skoro tak bardzo nie chcą z nami współpracować.

– Od wewnątrz?

– Mam plan, musimy tylko odwiedzić jedno, bardzo paskudne, miejsce – odpowiedziała, krzywiąc się na samą myśl. 

.