sobota, 31 grudnia 2016

Tom IV, LXXXVI

Dzisiejszy rozdział jest stosunkowo krótki, ale ostatnio źle spałam i nie miałam siły nadrobić zapasu, poza tym dziś Sylwester i w ogóle... Wybaczycie, prawda? :*

W ogóle takie mam w tym roku szczęście, że druga sobota z rzędu i druga ważna okazja w roku :P. Więc z okazji nowego roku (którego już nie lubię, bo nie lubię nieparzystych TT_TT) życzę Wam tego, czego sami byście chcieli sobie życzyć, i jeszcze trochę czasu, żebyście mogli ładnie czytać i komciać Różę :*.

Miłego! :*


====================
Hrabianka obudziła się nieprzeciętnie wcześnie. Za oknami było jeszcze ciemno, słońce dopiero leniwie wspinało się po niebie ponad korony drzew. Spała jak zabita, u boku demona zawsze doskonale się wysypiała i nie potrzebowała wiele czasu, by czuć się wypoczęta. Tego dnia jednak wstała znacznie wcześniej. Na tyle wcześnie, że udało jej się zaobserwować coś, co było równie rzadkim widokiem jak Sebastian w swoim naturalnym otoczeniu: był to Sebastian śpiący. Widok tak niepowtarzalny, że niemal mistyczny.
Michaelis poruszał się lekko przez sen, nerwowo kręcąc głową. Napięte mięśnie jego twarzy jednoznacznie świadczyło o tym, że cokolwiek mu się śniło, niosło ze sobą wiele silnych emocji. Lizz nie była jednak w stanie stwierdzić, czy były to emocje pozytywne czy negatywne, mimika twarzy demona była zbyt zmienna i ekspresyjna, by zdołała jednoznacznie to określić.

środa, 28 grudnia 2016

Tom IV, LXXXV

Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie, udało Wam się odpocząć w święta. Bo ja to tak... Niby w domu, niby nic nie muszę, ale jak się bierze zlecenia z pracy na wolne dni, no to jednak wypada je zrobić (tak, zrobiłam – brawo ja!). Poza tym próbuję nadrobić zapas opka, ale piszę też Dziwaka, no i przecież nie mogę nie kolorować, a jeszcze nabiorę sobie dodatkowych zobowiązań (kalendarze i inne, o których nie będę mówić, to może nikt nie zauważy, jeśli będę mieć obsuwę xD). No i tak to jakoś wychodzi. Nie, żebym wybitnie narzekała, po prostu dla mnie doba zawsze będzie zbyt krótka i się do tego nie przyzwyczaję. Ale przynajmniej nie powiem, żebym się nudziła xD.
A Wam jak minęły święta? Mam nadzieję, że dobrze :).
Niedługo w Róży też będą święta, szykujcie się xD. Nie wyszły święta w święta, no ale nic na to nie poradzę. Będziecie mogli przypomnieć sobie świąteczną atmosferę, to zawsze jakiś plus.

Miłego! :*

==================

Kiedy tylko Sebastian wyszedł, zostawiając ją w sypialni nad tomikiem Poego, który zamierzała czytać po raz trzeci w tym miesiącu, odczekała kilka minut, by potem naprędce narzucić na sukienkę znoszoną marynarkę, która została jej jeszcze z czasów prowadzenia sprawy w sierocińcu, i spodnie, które sama nie wiedziała, skąd właściwie miała. Na to wszystko oczywiście założyła płaszcz, wyobrażając sobie wściekłość demona, gdyby tego nie zrobiła. Na nogi wciągnęła luźne buty do połowy łydek z ciepłego, miękkiego materiału, szyję przewiązała niedbale szalikiem, a na głowę założyła ręcznie robioną przed Michaelisa czapkę, którą sprezentował jej dwa tygodnie wcześniej, gdy podczas spaceru w Londynie zgubiła poprzednią.

sobota, 24 grudnia 2016

Tom IV, LXXXIV

Wesołych świąt! 
Nie jestem zbyt dobra w składaniu życzeń, a przez ostatni spadek aktywności fp i komciów mam nienajlepszy nastrój, dlatego ograniczę się do tych najprostszych życzeń.
Życzę Wam tego, o czym pragniecie, bo to chyba najlepsze, czego można życzyć. Wybierzcie sobie, co to ma być :P. 
Tymczasem lecę, bo trzeba kończyć przygotowania, ale zostawiam Wam rozdział, żebyście mogli mi zrobić prezent komciami :*.
No i zrobiłam Wam specjalnego świątecznego arta – taki mały prezent :)/

Miłego! :*

=============================

Zbliżały się święta. Był dwudziesty grudnia, kiedy Timmy ponownie zawitał do posiadłości Roseblack, by wspólnie z kuzynką przygotować armię bałwanów. Niespełna trzy tygodnie rozłąki dało im się w kość bardziej, niż mogli się spodziewać, ale dzięki temu krótkiemu okresowi czasu, Elizabeth zdążyła już przywyknąć nieco do tego, co łączyło ją z demonem.

środa, 21 grudnia 2016

Tom IV, LXXXIII

Wiecie co? Czuję, że te kilka ostatnich rozdziałów jest kiepskich. To dlatego, że ostatnio kiepsko stałam z czasem, a i fabularnie to nie jest łatwy moment. Musicie mi więc wybaczyć ewentualnie nieścisłości itp. Jak będę to ogarniać, żeby stało się utworem niezależnym, to wszystko naprawię, ale teraz nawet nie mam wystarczająco czasu na betę, żeby to się trzymało kupy. Co prawda poprawiałam na zajęciach w kiepskich warunkach, więc wydaje mi się, że rozdział jest tak cholernie chaotyczny, że to niczego się nie nadaje, no ale pewnie trochę przesadzam. W każdym razie nie da rady zrobić Wigilii w opku w czasie prawdziwej Wigilii. Wybaczcie, próbowałam xD. No ale jakoś to zniesiecie, nie? Mam dla Was w rozdziałaś mówiących o świętach parę ciekawych rzeczy :P.
No a teraz zapraszam na rozdział i do zobaczenia w Wigilię! Mam nadzieję, że mimo całego tego szumu wokół świąt, znajdziecie w sobotę chwilę dla Róży :). 

Miłego! :*

====================================

— Przecież anioły nie mogą zabijać ludzi! — krzyknęła w końcu zirytowana dziewczyna, nie mogąc dłużej znieść tłumaczeń dumnego z siebie demona.
— Zęby, które znaleźliśmy w miejscach wypadków, też do nich nie należały, więc dlaczego tak się przy tym upierasz?
— A dlaczego ty, kochanie, tak bardzo upierasz się przy ingerencji demonów? Anioły, owszem, nie mogą zabijać ludzi, niebezpośrednio, ale nie raz udało im się już obejść tę zasadę. Przecież to nie tak, że Bóg żyje i pilnuje, czy przestrzegają jego zasad… — odparł Michaelis, ani na chwilę nie tracąc na pewności siebie.
— Bo po prostu to wiem! Nie wiem, dlaczego nie możesz mi zaufać?!
— To może ja was zostawię, miłość kwitnie, szkoda jej przeszkadzać — wtrącił złośliwie Sutcliff.
Lizz zamachnęła się poduszką i z całej siły uderzyła go w głowę, co spowodowało, że włosy boga śmierci przestały być idealnie ułożone i zaczął ponownie lamentować, zagłuszając głosy pozostałych.
— Czekaj, chwila… Bóg nie żyje?! — krzyknęła nagle Elizabeth, gdy dotarło do niej znaczenie ironii demona.
Michaelis spojrzał na nią zakłopotany. Zupełnie zapomniał, że tylko w jego domniemaniach dziewczyna słyszała nocną historię o Rzeczywistości i powstaniu świata, który znała. Wyglądało jednak na to, że nie słuchała. Znalazł się w niezwykle głupiej sytuacji, ale sam był sobie winny.
Podszedł do hrabianki, usiadł na skraju łóżka i ujął dłoń nastolatki, z ciepłym uśmiechem wpatrując się w jej oczy.
— Tak, panienko. Wasz Bóg nie żyje już od kilu tysięcy lat. Ale nie martw się, to zupełnie normalne. Nikt go nie zabił, umarł w sposób naturalny — tłumaczył spokojnie, starając się nie wzbudzić w dziewczynie zbytniego szoku.
Jak mógł jednak przypuszczać, to nie było łatwe. Podczas gdy Sutcliff dalej jęczał z powodu włosów, by w końcu przenieść się do łazienki i próbować je ułożyć, nastolatka zaczęła drżeć i błądzić zagubionym wzrokiem po wnętrzu sypialni.
Nie rozumiała, co to w ogóle znaczyło: „Bóg nie żyje”. Przecież miał być istotą wieczną, nieśmiertelną, silną, mogącą zmieniać wszystko. Przecież to on miał oceniać tych wszystkich ludzi, którzy w jego imię trzymali się zasad. I tych, którzy jedynie ociekali religijną hipokryzją, a kiedy światła reflektorów gasły, dawali upust swojej sodomickiej naturze. Nigdy nie słyszała, że Bóg mógł tak po prostu nie żyć. To przechodziło jej wszelkie pojęcie. Przerażało jeszcze bardziej niż niewiedza związania z niebytem.
— Elizabeth, nie denerwuj się… — szepnął Sebastian.
Objął dziewczynę i tulił mocno, póki nie odwzajemniła jego gestu, zalewając się łzami, by wyzbyć się nadmiaru emocji. A był tak pewny, że go słyszała. Nie bez powodu demony, podobnie jak anioły, trzymały w tajemnicy przed ludźmi prawdę dotyczącą Boga. To, co dla demonów było chwilą – te trzy tysiące lat – dla ludzi było szmatem czasu. Od samego początku rozwijali swoje naiwne wierzenia, wraz z upływem czasu coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że musiały być prawdziwe. Wywrócenie ludzkiego światopoglądu do góry nogami, szczególnie w Anglii, która słynęła obecnie z religijności i hipokryzji jej względem, nie mogło skończyć się dobrze i Michaelis właśnie się o tym przekonywał.
— Chodźmy w to ostatnie miejsce. Chcę je zbadać. Chcę wrócić do domu i przygotować się do świąt. Został niecały miesiąc, Bóg się narodzi. Stwórca wszystkiego w ludzkiej postaci. Chcę, żeby te święta były niezwykłe. Chodźmy, dobrze? — prosiła szlachcianka głosem nieprzeciętnie wyzutym z emocji.
Była w szoku. Kamerdyner nie miał pewności, co powinien zrobić, dlatego spełnił jedynie jej prośbę. Pomógł dziewczynie się odświeżyć, ubrać, uczesać, a potem wygonił Sutcliffa, który na odchodne kazał mu uważać na anioły. Nie ze względu na łączącą ich relacje, ale dla Lizz, która nie byłaby w stanie znieść jego odejścia.
— Sebastian — powiedziała nagle hrabianka, kiedy wraz z demonem szła do drzwi wozu. — Uwierzę ci, że Bóg nie żyje, ale ty musisz uwierzyć w to, co powiem, dobrze? Jedno i drugie będzie równie bezsensowne.
— Jeśli to pomoże ci się z tym pogodzić. Jeszcze raz przepraszam, nie powinnaś dowiadywać się tego w taki sposób.
— Wiem, że ten, kto jest waszym wrogiem w wojnie, jest również tym, kto jest winny mojemu cierpieniu. To ta sama osoba, jestem pewna. Tak samo, jak jestem pewna, że to nie anioły są odpowiedzialne za to, co wydarzyło się w Londynie. Nie umiem ci tego wytłumaczyć, po prostu to wiem. Zaufaj mi — powiedziała ciężko, nie ukrywając wahania.
Michaelis nie udawał, że to, co mówiła, miało dla niego jakikolwiek sens. Przez wzgląd na szacunek do dziewczyny i łączące ich relacje, postanowił jednak dać jej słowom szansę. Była tylko człowiekiem, na dodatek trącanym silnymi uczuciami, ale nie okłamałaby go w taki sposób tylko po to, by wziął ją ze sobą na wojnę. W końcu jego poprzedni pan wspominał, że dziewczyna odegra kluczową rolę. Może zaczynała się już w tej chwili? Może jej przekonanie mogło im pomóc, jeśli uwierzy już teraz? Może nawet uda się złapać tego, który próbował zniszczyć świat, zanim rozpocznie się walka?
— Dobrze, Elizabeth. Wierzę ci. Wezmę cię na pole bitwy, ale to, co się dzieje w mieście, jest sprawką aniołów. Musimy pójść na kompromis.
— Niech ci będzie, a teraz chodźmy tam szybko i wracajmy do domu. Mam śnieżną bitwę do rozegrania, kosz do noszenia na głowie, a ty rondel. Nie chcę tego stracić. Timmy wyjeżdża w poniedziałek, a potem wróci dopiero tuż przed świętami, na wielkie lepienie bałwana.
— Panienko, czy wielkie lepienie nie powinno odbywać się wraz z pierwszym trwałym śniegiem?
— No, powinno, ale to dla Timmy’iego. Bo to nasze ostatnie święta…
— Oczywiście, rozumiem.
Nie rozumiał. Przecież dziewczyna doskonale wiedziała, że wystarczy jedno słowo, by demon zrezygnował z pożarcia jej duszy. Chciał pozwolić hrabiance żyć, być szczęśliwą i wreszcie zaznać zwykłego, ludzkiego życia, a jednak ona upierała się przy swoim. Poznał w życiu wielu upartych ludzi, a powody ich nieustępliwości były najprzeróżniejsze, lecz chyba po raz pierwszy spotkał się z istotą, która tak uparcie chciała umrzeć, byle tylko dotrzymać słowa, z którego została zwolniona. Nie było w tym logiki, jedynie emocje, ale musiał szanować jej decyzję, w końcu mimo wszystkiego, co ich łączyło, w dalszym ciągu pozostawał jej służącym.
~*~
— Jest ząb. Poza tym cisza. Wejdźmy jeszcze do tych sklepów, może sprzedawcy coś widzieli — zarządziła hrabianka, badawczo rozglądając się wokół.
Znajdowali się na jednej z ulic kupieckiej części miasta. Wszędzie wokół były sklepy, stragany, restauracje i bary – mnóstwo ludzi, którzy mogli coś widzieć.
Początkowe poszukiwania nie przyniosły jednak pożądanych efektów. Sprawa była cicha, w przeciwieństwie do poprzednich, tym razem oprawcy postawili na dyskrecję. Nic więc dziwnego, że mało kto w ogóle zorientował się, że w okolicy doszło do kilku porwań i okaleczeń. Gdyby nie parę zniszczonych skrzynek w bocznej alejce, po całym zajściu nie zostałby nawet ślad.
Lizz nabierała coraz więcej podejrzeń i zaczynała przekonywać się, że może jednak pod tym względem Michaelis miał rację. Działanie zdecydowanie nie wyglądało na demoniczne, było przemyślane i rozsądne, nienastawione na zdobywanie dusz, na dodatek umarła zaledwie garstka ludzi. Sposób postępowania nie pasował więc ani do morderczych istot żądnych krwi, ani tym bardziej do działań kogoś, kto planował zniszczyć świat.
Jednym z ostatnich miejsc, do których udali się, licząc na jakieś informacje, był niewielki, odrobinę niepokojący z zewnątrz zakład fotograficzny. Elizabeth weszła do środka wraz z kamerdynerem u boku. To, co zobaczyło, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Wiedziała, że takie miejsca istnieją i praktyki tego typu stały się niezwykle popularne, ale dla niej, przez wzgląd na to, co przeszła lata temu, coś takiego było zwyczajnie nie do zaakceptowania. Znalazła się w zakładzie parającym się robieniem zdjęć post mortem. Ponure wnętrze pomieszczenia do złudzenia przypominało zakład pogrzebowy Undertakera. Było zaledwie nieco jaśniejsze, by w bladym świetle można było dostrzec kunszt pracujących tu fotografów.
Szlachcianka cofnęła się, uderzając plecami w towarzysza. Nerwowo chwyciła go za rękę i dopiero czując jego silny uścisk, była w stanie dokładnie przyjrzeć się wnętrzu. Ciężkie, złote ramy ozdabiały lekko żółtawe fotografie przedstawiające postaci, które na pozór wyglądały tak, jakby były żywe. Chyba to najbardziej przerażało hrabiankę. Chociaż widziała otwarte oczy, nawet uśmiechy, sylwetki siedzące przy stole, całe rodziny przytulające się do siebie na kanapie, patrząc na nie, czuła coś niepokojącego. W twarzach nieboszczyków, nawet tych oddanych najlepiej, jak się dało, by tylko przypominały żywe, zawsze dostrzegała coś, co uznawała za błaganie o wieczny odpoczynek. Zmarłych powinno się szanować. Ich ciała po śmierci powinny spoczywać w grobach, a dusze przenosić się do nieba lub piekła. Fotografowanie zwłok ustawianych jak lalki w wybranych przez zleceniodawcę pozach było jeszcze bardziej przerażające, niż praktyki niektórych sekt satanistycznych, którymi ostatnimi laty tętnił Londyn.
— Sebastian… — mruknęła niepewnie nastolatka.
— Dzień dobry! Proszę się rozgościć. Śmiało, śmiało, moje zdjęcia nie gryzą! Choć wyglądają, jakby mogły, ha! Żarcik branżowy, państwo wybaczą. Co was sprowadza w moje skromne progi? — Zza ciemnej kotary wyłonił się niski, rudy mężczyzna z zawiniętym wąsem, którego ponadprzeciętny entuzjazm ani odrobinę nie pasował do miejsca, w którym pracował, dodatkowo pogłębiając uczucie niepewności, które towarzyszyło szlachciance już od wejścia.
— Dzień dobry panu. Moja pani chciałaby zapytać, czy zauważył pan coś niepokojącego podczas ataku, który miał miejsce w tej okolicy niespełna miesiąc temu — odparł Sebastian, dyskretnie puszczając swoją panią, nim fotograf miał szansę ujrzeć ich złączone dłonie.
— Ach, tamto. Nie, nic nie widziałem — westchnął zmartwiony mężczyzna.
Zakręcił wąs w palcach, a potem chwycił Elizabeth za rękę. Przestraszona dziewczyna pisnęła nerwowo, a fotograf przysunął się do niej i uśmiechnął się tajemniczo.
— Ja nic nie widziałem, my lady, ale jestem pewien, że moje zabawki uwieczniły coś, co panienkę zainteresuje. Proszę, niech panienka i jej partner rozejrzą się, a ja pójdę po odpowiedni album — powiedział ściszonym głosem.
Jakby nigdy nic, puścił dziewczynę i zniknął z powrotem za kotarą. Demon i hrabianka popatrzyli po sobie niepewnie, zastanawiając się, jak to było możliwe, by zorientował się, że coś ich łączyło. Nie miał prawa widzieć ich dłoni. Może korzystał z jakiegoś nowoczesnego systemu szpiegowskiego? W takim miejscu wydawało się to zbędne i głupie, ale nie mogli niczego wykluczać. Dla pewności nie rozmawiali i cały czas uważali na to, by ich gesty nie zdradzały niczego, czym nie chcieliby się podzielić.
— Znalazłem! — krzyknął z zaplecza fotograf.
Zjawił się w głównym pomieszczeniu, trzymając w dłoniach opasły album oprawiony skórą z tłoczonymi i pozłacanymi ornamentami. Położył kodeks na blat, otworzył go i przekartkował, zatrzymując się na sesji z dnia, w którym miały miejsce porwania.
— Początkowo myślałem, że to błąd aparatu. Wie panienka, jakieś cienie, odblaski, ale wszystkie aparaty pokazały tę samą postać. Proszę spojrzeć — wyjaśnił, wskazując nieco rozmazaną sylwetkę widoczną z różnych perspektyw na ulicy za szybą zakładu.
Sebastian zerknął na zdjęcia, nie dostrzegając w mazach niczego ponadprzeciętnie niezwykłego. Żadna z sylwetek nie dawała im więcej informacji, niż dotąd zebrali. Wizyta w zakładzie wydała się demonowi równie bezsensowna, jak wszystkie pozostałe.
Lizz jednak strasznie długo wpatrywała się w postaci. Czuła, że coś ją z nimi łączy, nie potrafiła tylko powiedzieć, co to było. Z jakiegoś powodu wydały jej się niewiarygodnie bliskie. Wiedziała, że to musiało mieć związek z jej oprawcą. Zastanawiała się nawet, czy te dzieci nie były tym, czym i ona miała się stać. Nie podzieliła się jednak domniemaniami z demonem ani tym bardziej z fotografem, zatrzymała je dla siebie.
— Mogę to wziąć? — zapytała tylko, wskazując na najostrzejsze ze zdjęć.
— Oczywiście, musi panienka jedynie zapłacić.
— Sebastian.
— Tak jest.
Demon wyciągnął z kieszeni worek pełen monet i wysypał jego zawartość wprost w ręce fotografa. Hrabianka wyciągnęła w tym czasie fotografię z albumu i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła do drzwi. Nie miała ochoty spędzać w zakładzie ani chwili więcej niż było to konieczne. Nieprzyjemna atmosfera i niepokojące zdjęcia wprawiały ją w kiepski nastrój.
— Wracamy do domu, nic tu po nas. Każ swoim demonom monitorować sytuację. Jeśli coś się wydarzy, masz natychmiast dać mi znać. Żadnego ukrywania, rozumiemy się? — zapytała, mierząc demona wzrokiem, gdy z promiennym uśmiechem na ustach opuścił pomieszczenie.
Widocznie musiał powiedzieć fotografowi coś, co go zaniepokoiło, bo nie miał żadnego innego powodu, żeby uśmiechać się w taki sposób. Dziewczyna nie zamierzała jednak dociekać. Była zmęczona obecnością w mieście, krążeniem po miejscach zbrodni i przesłuchiwaniem potencjalnych świadków. Chciała wrócić do domu, dotrwać do nocy i znów po kryjomu odwiedzić Michaelisa w sypialni, by spędzić z nim trochę czasu. Czuła, że to pomoże jej się uspokoić. Dalej nie mogła pogodzić się z tym, co powiedział jej o Bogu.
~*~
Ostatnie miejsce wystąpienia ataku, zgodnie z przewidywaniami, nie odkryło przed nimi niczego niezwykłego. Znów trafili na ząb – prawie tak, jakby oprawcy wymieniali uzębienie, co wydało się demonowi niezwykle zabawne, zaś Elizabeth w dalszym ciągu próbowała dojść przyczyny dziwnie znajomych wrażeń, które jej towarzyszyły, a które wzmogły się, gdy zobaczyła zdjęcie. Wiedziała, że odpowiedź na pytanie jest gdzieś w jej głowie, ale nie potrafiła dogrzebać się do tego niewielkiego, dobrze ukrytego miejsca.
Ostatecznie Lizz postanowiła wrócić do rezydencji. Nad miastem miały czuwać – o ironio – demony, a ona zamierzała odnaleźć odpowiedź w samej sobie, podczas gdy Michaelis dalej będzie utwierdzać się w swoim złudnym przekonaniu. Czy chuda, rozmazana postać na zdjęciu naprawdę mogła działać na zlecenie gołębi? Dziewczyna nie wiedziała, na jakiej podstawie demon mógłby to stwierdzić. Nie wiedziała też, czemu uparcie zakładał najprostsze rozwiązanie. Ostatecznie to i tak nie miało znaczenia. Sprawa z pewnością miała jakiś związek ze zbliżającą się wojną, a więc po jej zakończeniu miała przestać być problemem. Wobec powyższego wystarczyło, by szlachcianka napisała odpowiedni list do królowej i kazała go wysłać w odpowiednim czasie. Ingerencja w to wydarzenie wydawała się bezpodstawna, przynajmniej na razie.
Sebastian nie zamierzał nadmiernie skupiać się na sprawie, która w jego mniemaniu nie była wartościowa. Wiedział, że jego pani ze wszystkich sił miała zamiar ją rozwikłać, jednak kiedy wydała rozkaz do powrotu, zrozumiał, że towarzyszy jej to samo dziwne uczucie, które od jakiegoś czasu nie odstępowało go na krok. Nie chciał się tym zajmować. Czuł, że jego czas drastycznie się kurczy, że to jedynie kwestia dni, tygodni, kiedy odejdzie z tego świata. Nie obchodziło go, co stanie się później – samo myślenie o tym momentalnie przyprawiało go o ból głowy. Całe życie spędził na służbie ludziom i walce o dobro piekła. Zasłużył na to, by wreszcie odpuścić. Chciał chociaż pod koniec życia myśleć tylko o sobie, swoim szczęściu i szczęściu ukochanej.
— Elizabeth — zaczął, zerkając przez szybę powodu.
Po szarym niebie tańczyły ptaki, klucząc ponad koronami drzew, zupełnie nie przejmując się przyszłością. Zawsze chciał być tak wolny, jak one. Nigdy jednak nie było mu to dane, zawsze coś stawało na przeszkodzie.
— Coś się stało?
— Chciałbym dzisiaj z tobą spać — powiedział, uśmiechając się do dziewczyny.
Nastolatka zarumieniła się lekko i wymamrotała słowa zgody, a potem przytuliła się do niego i powoli odpłynęła do krainy snów, czując wokół siebie jego przyjemny, kojący zapach. Sebastian przez całą drogę głaskał ją po głowie, zastanawiając się nad menu na kolację. Dotyk gładkich włosów nastolatki działał na niego uspokajająco.





sobota, 17 grudnia 2016

Tom IV, LXXXII

Święta coraz bliżej!
Mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się zrobić kilka kolorowań (zaraz wychodzi nowy chapter mangi, więc muszę wybrać sobie jakiegoś dobrego arta i zrobić go jak najszybciej), nadgonić rozdziały, popracować... No i odpocząć! Trzymajcie kciuki, żeby się udało. Mam dosyć długą przerwę, bo do 9.01, ale znając mnie to i tak będzie zbyt mało, żeby się ze wszystkim wyrobić. Szczególnie że od dawna chcę zrobić nowe tłumaczenie, a nie mam kiedy. No cóż, zobaczymy, jak to będzie. 
Ale będę mieć dla Was niespodziankę na święta! :D

Miłego rozdziału! :*

================================

— Nie musisz. Wiem, bo… Właściwie nie umiem na to odpowiedzieć. Te informacje po prostu we mnie są, sądzę, że kiedy Undertaker próbował cię uzdrowić, w jakiś sposób nasze świadomości się połączyły. On pewnie też wkrótce się tego domyśli.
— Ida! — krzyknęła Lizz.
Zerwała się z krzesła i dopadła do swojego sobowtóra, unieruchamiając go na siedzeniu. Spojrzała głęboko w żarzące się szkarłatem oczy.
— Musisz pozwolić mi zatrzymać te informacje! To pomoże uratować Sebastiana! Zrób ze mną, co zechcesz, ale on musi przeżyć! Błagam cię!
— To nie takie proste. Jeśli wojna nie dojdzie do skutku, nigdy się nie zemścisz. A ja nigdy nie odejdę w spokoju — prychnął doppelganger.

środa, 14 grudnia 2016

Tom IV, LXXXI

Część z Was pewnie już wie, ale podzielę się wrażeniami też z resztą: Hellcon to było gówno. Na gorszym konwencie jeszcze nie byłam. Panele kiepskie i nieciekawe, wystawców mało i nie mieli nic z Kuroszka (Orzech miał, ale załapałam się tylko na jedno randomowe pudełko i też bez szału)(Okay, mieli kubki, poduszki, przypinki i plakaty – ale to są wszystko podróby bez licencji, a ja nie chodzę po szmelc, który mogę sobie prawie darmo sama zrobić...).
Generalnie ludzie na konwencie jak zwykle śmierdzieli – apeluję do młodzieży: MYJCIE SIĘ!!! Serio, momentami, jak się mijało niektóre osoby (już nie będę wymieniać xD) to ciężko było nie zwymiotować. Co jeszcze... Ach, z żarciem było słabo. Bez Herady to już nie to samo.
Z dobrych rzeczy: w bufecie była Bubble Tea. Wprawdzie moja smakowała kurzem, ale ta Kei była dobra. No i taiyaki były.
Byłyśmy też na panelu o Yuri On Ice, który przygotowywała znajoma qmpeli z Twittera. Błagam... Ja wiem, że to stres (dlatego sama się za to nie biorę, bo się nie nadaję), ale to nie znaczy, że w każdym zdaniu trzeba rzucać kurwami ku uciesze intelektualnego planktonu. Na dodatek przygotowanie i strona merytoryczna były... słabe. No cóż. Widać za staram jestem, żeby być ślepa na niedopatrzenia. Następny konwent, na jaki się wybiorę, to Magnificon bądź Pyrkon. Te od Animatsuri nie mają już sensu TT_TT.

To była taka długa przedmowa dla fanów mojego wylewania żalu i robienia z bloga z opkiem pamiętniczka :*. Bo wiem, że część z Was mi za to ciśnie (w sumie jestem w stanie to zrozumieć i nic do Was nie mam :*), ale druga część to lubi. Także dziś fanserwis dla tych, którzy lubią.
A na zakończenie:

Miłego rozdziału! :*

==============================================

Przez chwilę przyglądał się bladej skórze, która z każdą chwilą coraz bardziej zalewała się szkarłatem. To z jego powodu się zraniła. Brak delikatności i zrozumienia kruchej, kobiecej psychiki, doprowadził do stanu, w którym była gotowa robić sobie krzywdę, byle tylko uwolnić się od jego słów.
— Przepraszam. Nie zasłużyłem na to, żebyś pozwoliła mi skosztować twojej krwi po raz kolejny.
— Chcę tylko, żebyś przestał. Na dobę. Bo to mnie krępuje i nie mogę się skupić ani odnaleźć. Chcę cię całować, kiedy mam na to ochotę. I chcę cię dotykać, rozmawiać z tobą, spać z tobą, a może kiedyś nawet kochać się z tobą po raz kolejny. Ale dopóki sobie tego nie ułożę, musisz dać sobie spokój z tymi idiotyzmami, bo to nie pomaga — wyjaśniła, a potem zwyczajnie wetknęła demonowi rękę do ust.

sobota, 10 grudnia 2016

Tom IV, LXXX

Miało nie być rozdziału, ale przegrałam z nerwicą, więc jest xD.
Idę na ten Hellcon, chociaż odpadły wszystkie panele, które mnie interesowały, Herady nie będzie, bo powyjeżdżali podobno na Erasmusa, no i jakoś tak... Z wystawcami też kiepsko, a Ślimakova ma panel w Yattcie na Hożej. Więc generalnie konwent będzie kiepski, zresztą poprzedni też zbyt dobry nie był. Albo ja się starzeję, albo one zwyczajnie są coraz gorsze. JAK MÓGŁ ODPAŚĆ PANEL O CIŚNIĘCIU PO GÓWNO OPKACH?! NO JAK?! To była najciekawsza propozycja na całym konwencie, a z blogowych został właściwie tylko jeden o RPF i jakiś drugi, gdzie jakaś laska, która pisała pracę dyplomową o blogach, będzie się mądrzyć, jak dobrze prowadzić bloga TT_TT. Nie, żebym miała coś do tego, że się zna – good for her, no ale od nauki to ja mam źródła, które z pełną świadomością ignoruję z braku czasu, a na konwent idę, żeby się pośmiać, a nie uczyć. Nawet chyba nie ma żadnego panelu z nauki japońskiego, a chciałam iść dla beki i jarać się, że teraz już jestem mądra TT_TT. 

No, ale jest rozdział, więc z wdzięczności możecie pozdrowić w komciach moją nerwicę, bo to jej zawdzięczacie ten rozdział xD.

Miłego! :*

================================

Na jej temat krążyły legendy. Większość mówiła, że tak naprawdę wcale jej nie miał i kłamał, by zyskać na popularności. Wiekowa posoka nieskalanych grzechem dzieci była dla demonów niczym najbardziej uzależniający narkotyk. Pobudzała i wyostrzała wszystkie zmysły, dodawała sił, rozjaśniała umysł, a jej niespotykany smak był rozpustą dla spragnionego organizmu w najczystszej z możliwych postaci.
Władczyni piekła nie skomentowała doboru trunku. Uśmiechnęła się tylko półgębkiem i odstawiła szklankę na podstawkę. Czekała na ruch doradcy. Mężczyzna wypuścił z rękawa kilka pająków, a potem okrył pomieszczenie barierą ciszy, by mieć całkowitą pewność, że rozmowa nie opuści jego gabinetu. Zwykłe profilaktyczne postępowanie, w obliczu wagi informacji, które zamierzał przekazać błękitnej demonicy, było teraz koniecznością, i choć skuteczność bariery sprawdzał osobiście co najmniej raz na dekadę, i tak zaczął mówić ściszonym głosem – dla pewności.

środa, 7 grudnia 2016

Tom IV, LXXIX

Życie studenta takie trudne. Nie ma to jak mieć problemy z powodu niczego. Nie ma to jak mieć problem z chodzeniem na lektorat, bo inne zajęcia na niego zachodzą. W ogóle ten miesiąc zaczął się źle i mi smutno i nie mam  na nic ochoty. To pobóldupiłam, coby znajomych nie denerwować na czacie. Zignorujcie to.

Miłego rozdziału! :*

======================

Strażnicy otworzyli drzwi i wkroczyli do środka. Wątły snop światła pozwolił blondynowi dokładnie przyjrzeć się, w jaki sposób klucz do klatki przyczepiony był do spodni pracownika. Potem zaszczekał. Strażnik zbliżył się do niego, a wtedy warknął i chwycił go za nogę. Mężczyzna stracił równowagę, szarpnął się i wdepnął w śliskie mięso, przewracając się tuż koło klatki. Kilka zręcznych ruchów wychudzonych palców i dziecku udało się zabrać klucz.
Uciekło na drugą stronę klatki i popchnęło swojego nieobecnego współwięźnia w stronę strażnika. Nie odróżniali ich. Wszyscy byli dla nich tak samo szarą, bezosobową masą, dlatego podstęp udał się bez trudu. W ciemności pokryte brudem dzieci wyglądały niemal identycznie. Nikt nie chciał nawet na nie patrzeć.
Strażnik chwycił dziecko za włosy i szarpnął je, uderzając głową chłopca w metalowe rurki. Kiedy stracił przytomność, mężczyzna plunął mu w twarz i przeklął pod nosem. Potem wyszedł wraz z kompanami, zostawiając nieprzytomnego więźnia wewnątrz klatki, traktując go gorzej niż zwierzę na ubój.

sobota, 3 grudnia 2016

Tom IV, LXXVIII

Wyświetlenia dalej kuleją, z komciami jest trochę lepiej. Nie wiem jeszcze, co zrobię z tą przyszłą sobotą – to w sumie zależy od Waszego odzewu i tego, jak bardzo będzie Wam zależało, no i od tego, jak będę stała w piątek z czasem. Na razie zapowiada się, że mogę go nie mieć, ale jednak liczę na to, że będę go miała, bo nie chce mi się robić tego, co mam teoretycznie zrobić xDDDD. 
No, ale wyjaśni się wszystko w przyszłym tygodniu. Tymczasem oddaję Wam kolejny rozdział, bez zbędnego gadania, bo w sumie nie mam weny. Tylko wspomnę, że udało mi się ODROBINĘ nadgonić z zapasem. BRAWO JA. 

Miłego! :*

===============================

Kolejne westchnienie demona również nawet odrobinę nie zmieniło jej zachowania. Roześmiana podbiega do stołu i wyciągnęła rękę po ciasto. Ledwie je chwyciła, kiedy Michaelis uderzył ją nauczycielskim wskaźnikiem, sprawiając, że z zaskoczenia puściła talerzyk, którego zawartość wpadła do herbaty.
— Widzisz, co zrobiłaś, panienko? Teraz będę musiał przygotować nowy deser. Tym razem nie dostaniesz ciasta, nie zasłużyłaś — rzekł surowo.
Zabrał srebrną tacę i ruszył do drzwi, irytując się jeszcze bardziej, gdy zdał sobie sprawę, że dziecko znów skakało do drzwi po jego śladach. Nie rozumiał, jak mogła być taka beztroska. Dualizm jej osobowości zachwycał go i doprowadzał do szaleństwa jednocześnie. Nie potrafił wypracować odpowiedniego podejścia do tej niezłomnej dziewczynki. Najgorsze słowa nie miały mocy, by przemówić jej do rozsądku. Tak bardzo wierzyła w swoje racje, że nawet gdyby ujrzała prawdę na własne oczy, uznałaby zapewne, że to iluzja.

.