piątek, 26 maja 2017

Tom V, XVI

Dziś rozdział nieco krótszy, bo nie mam czasu. Zresztą Wy nie macie czasu czytać, więc tak jest lepiej dla wszystkich xD. Przedmowy tez zbytnio nie będzie, bo w sumie nie mam, o czym mówić. Mogłabym bóldupić, ale mi się nie chcę. Idę robić dalej kuroszkową aplikację na zaliczenie praktycznych zajęć na uczelni.

PS Zgadnijcie, kto ma już dwie piątki w USOSie <3.

Miłego :*

===============================

Kiedy doszli do samych drzwi zbrojowni, zrozumiała, dlaczego jej przewodnik nagle ukrócił jej harce. Pilnujący wejścia ochroniarze – żołnierze wysokiej rangi, jak dziewczyna stwierdziła po wzajemnych konwenansach i spojrzeniu, jakim obdarowali Samarela i jakim on im się odwdzięczył – byli niezwykle umięśnieni a na ich twarzach było widać maksymalne skupienie na swojej pracy i ogromną niechęć do wszystkiego, co się ruszało. Z jednej strony nie było to najmilsze przywitanie, jakiego mogła oczekiwać Elizabeth, z drugiej jednak zrozumiała, że właśnie tacy niechętni i podejrzliwi żołnierze najlepiej nadawali się do takiej pracy.
Wszyscy, których dotąd mijała, patrzyli się na nią z lekkim strachem, szacunkiem, ewentualnie z obojętnością. Ci dwaj zaś nie mieli w oczach ani odrobiny wahania czy niepokoju, jakby nie wiedzieli albo mieli w całkowitym poważaniu, że od jej życia zależało szczęście i równowaga psychiczna króla, a co za tym szło – ich życie. Tak, jakby w ogóle ich nie obchodziło… Albo wyciągała zbyt pochopne wnioski – jak uznała na koniec, kiedy jeden z naburmuszonych demonów zaczął zadawać Samarelowi pytania.
Młody dowódca odpowiadał kulturalnie na wszystkie, mogło się wydawać, że gdyby któryś z odźwiernych zapytał go o najbardziej krępującą prawdę, wyznałby ją z taką samą łatwością i brakiem wahania. Podczas gdy jeden z żołnierzy pytał, drugi odnotowywał coś na kartce. Usłyszawszy, że nie zjawili się po żadną broń, a tylko po to, by się rozejrzeć, ochroniarze popatrzyli po sobie tak, jakby Samarel i jego towarzyszka zwyczajnie oszaleli.
— Mamy rozkaz, by nie wpuszczać do środka nikogo, kto tego nie potrzebuje. Jeśli więc nie wybierasz się na pole bitwy albo na trening i nie masz przy sobie odpowiednich dokumentów, nie wejdziesz — oświadczył wyniośle ten, który dotąd tylko pisał.
— Jestem tu z polecenia króla. Mam oprowadzić jego wybrankę po zamku, a ona zapragnęła zobaczyć naszą zbrojownie. Naprawdę sądzisz, że król się ucieszy, jeśli powiem mu, że z waszej winy nie udało mi się zadowolić przyszłej księżnej?
— Ale ja wcale… — wcięła się Elizabeth, jednak surowy wzrok Samarela skutecznie ją uciszył.
Zamiast prób przeforsowywania swojego zdania, skupiła się na analizie jego słów. „Przyszła księżna” brzmiało co najmniej tak, jakby Sebastian miał jej się oświadczyć! Nie wiedziała tylko, czy demon nie powiedział tak tylko po to, by wywrzeć na żołnierzach większy wpływ – sądziła nawet, że tak właśnie było i chociaż rozsądek kazał jej w to wierzyć, to jednak poczuła delikatne ukłucie w sercu.
Żołnierze popatrzyli po sobie porozumiewawczo. Ten z notesem spojrzał jeszcze raz na odpowiedzi, odnotował kolejną informację i westchnął ciężko, po czym wyciągnął kluczy i otworzył drzwi.
— Macie kwadrans — oświadczył groźnie, szarpiąc za mosiężną klamkę.
— W zupełności wystarczy — odparł radośnie Samarel.
Wziął Elizabeth pod rękę i wprowadził ją do środka. Po chwili drzwi zamknęły się za nimi z głośnym hukiem, aż dziewczyna podskoczyła nerwowo, a potem skuliła się z bólu. Dowódca przytrzymał ją i odczekał w milczeniu, aż ból minął.
— Wybacz, doniosę na nich później. I przepraszam za tę przyszłą księżną. Nie chciałem mieszać ci w głowie, ale w ten sposób…
— Czuli się bardziej zagrożeni, domyśliłam się… – westchnęła nastolatka z wyczuwalną nutą rezygnacji w głosie, której jednak Samarel zdawał się nie dostrzec.
Lizz nie miała mu za złe, był w końcu demonem, a lata życia u boku Sebastiana i obserwowanie całego jego życia doskonale nauczyło ją, jak bardzo dzieci ciemności potrafiły być ślepe i głuche na niektóre ludzkie zachowanie, które w ich mniemaniu wydawały się oczywiste.
— Możesz się przejść, tylko nie dotykaj niczego. Część z tych broni jest pokryta silnie trującymi substancjami, zabiłyby takiego człowieka jak ty… Wybacz. Ale mimo wszystko wolałbym, żebyś ich nie dotykała.
— Rozumiem. Nie będę.
Dziewczyna nieśmiało odsunęła się od demona i ostrożnie stąpając po nierównej podłodze, wkroczyła w głąb pomieszczenia, które rozjaśniło się tak, jakby ktoś cały czas ich obserwował i wiedział, gdzie dokładnie są, by w odpowiedniej chwili ułatwić im myszkowanie po zbrojowni.
Tak jak się spodziewała, piekielne bronie znacznie różniły się od tych ludzkich. Na ścianach wisiały błyszczące, zygzakowate ostrza, które tworzyły wokół siebie lekko zielonkawą łunę. Na stojakach zaś znajdowały się pręty wyprofilowane tak, by wygodnie się je chwytało, lecz nie ludzkimi rękami, a wielkimi, szponiastymi, o rozmiarach niemal trzy razy takich co dłoń nastolatki. Na ich końcach znajdowały się kolejne ostrza. Każde z nich o dziwnym kształcie, który wydawał się nastolatce zupełnie niepraktyczny. Zatrzymała się przy jednym z nich. Z podłużnego pręta wystawała kula pełna czegoś, co wyglądało jak groty strzał. Widząc jej fascynację konkretnym orężem, Samarel pospieszył z wyjaśnieniem.
Powiedział, że prawdziwe właściwości aktywuje krew tego, kto ją dzierżył. To, co przypominało strzały, wysuwało się, zmieniając się w kulę pełną śmiercionośnych ogonów. Każdy z nich kontrolowany był dzięki krwi za pomocą umysłu wojownika, co pozwalało na precyzyjne atakowanie wielu przeciwników na raz, ograniczając wysiłek powstały przy zamachu do minimum.
— Mogę zobaczyć? — zapytała, nie mogąc wyjść z podziwu.
— Powiedziałem, że niczego nie weźmiemy. To niemożliwe. Nie teraz.
— Szkoda, Sebastian pewnie nie byłby zachwycony, że nie udało ci się zaspokoić mojej ciekawości — odpowiedziała z nutą kpiny w głosie, jednak Samarel nie dał się podejść.
— Nie mogę tego zrobić. Ale nie martw się. Amon organizuje igrzyska. Właśnie tym między innymi zajmuje się teraz podczas obrad. Odbędą się za tydzień, wtedy będziesz mogła zobaczyć.
— Myślałam, że Sebastian chciał być inny od ojca, dobry…
— Dla demonów takie igrzyska to zabawa. Śmierć jest wliczona w cenę. Jednak z tego, czego zdążyłem się dowiedzieć, zasady będą nieco odmienne. Nikt nie będzie zmuszony do walki na śmierć, w każdej chwili będzie można się poddać. Twój Sebastian nie jest taki zły — wyjaśnił, delikatnie trącając dziewczynę w ramię.
W końcu zauważył, że coś ją dręczyło, ale obawiał się zapytać. Nie czuł się wystarczająco kompetentny, by pocieszać istotę posiadającą tak rozwinięty system emocji. On nawet nie miał zbyt dużego doświadczenia z życiem pomiędzy ludźmi, zwyczajnie bał się, że chcąc pomóc, mógłby zaszkodzić.
— Czyli te igrzyska to coś takiego jak gladiatorzy, tylko że bez niewolnictwa i przymusu?
— Właściwie tak. Będą przekąski, krew, muzyka, kobiety, narkotyki, brutalna walka i wszystkie inne demoniczne rozrywki, ale nikt nie będzie miał obowiązku umierać.
— Więc skoro dla was to normalne i wszystkim się to podoba, to chyba nie mogę narzekać…  odparła nieprzekonana.
Lubiła walczyć, trenować, stawać się lepszą a nawet chwilami lubiła zabijać, choć nie do końca były to jej odczucia. Jednak mimo wszystko nie popierała bezsensownej przemocy. Ze wspomnień Sebastiana udało jej się jednak wyłuskać ekscytację i radość, jaką odczuwał na wieść o igrzyskach. Naprawdę je uwielbiał i dopiero kiedy jeden z demonów, którego uważał za wzór, został zabity, poczuł, że ten sposób spędzania czasu nie był do końca właściwy. Wtedy jednak nie postawił się ojcu, do końca udawał, że doskonale się bawi, obawiając się kary, jaka by na niego spłynęła, gdyby Belial dowiedział się o jego słabości. Lizz wiedziała, że miał trudne życie, jednak z każdym powtórnym przeżywaniem przykrych wspomnień ukochanego odczuwała to coraz dotkliwiej.
Kolejne dziesięć minut nastolatka spędziła na pobieżnym przyglądaniu się pozostałym broniom. Samarel opowiadał po krótce o tym, w jaki sposób się nimi walczy i w jakich warunkach sprawdzają się najlepiej, a ona uważnie słuchała i na wszelki wypadek starała się zapamiętać jak najwięcej. Na samym końcu zbrojowni zaś napotkali kolejne drzwi. Lizz podeszła do nich i chwyciła za klamkę, a wtedy niewidzialna siła odepchnęła ją prosto w ręce Samarela.
— Mówiłem, żebyś niczego nie dotykała! — Uniósł się zdenerwowany.
Szarpnął nastolatkę za rękę i przyjrzał się jej dłoni. Blada skóra poczerwieniała i na jego oczach zaczęły pojawiać się na niej bąble, z których poczęła sączyć się ropa. Nastolatka jednak przyglądała się ze spokojem, jakby w ogóle nie odczuwała bólu.
— Na szczęście to nic, wyleczy się w ciągu godziny — westchnął z ulgą dowódca. — Nie boli cię?
— Boli. Ale w porównaniu do bólu uszu, ten jest nawet przyjemny. Czuję, jak wypala mi skórę i dostaje się do krwi, ale moja krew… Działa jakoś dziwnie i nie pozwala temu przejść dalej. Niezwykłe uczucie — wyjaśniła, uśmiechając się do niego.
— Ciebie naprawdę to wszystko fascynuje… — stwierdził z niedowierzaniem Samarel. — Wracajmy.
— Nie powiedziałeś, co jest za tamtymi drzwiami — upomniała Elizabeth.
— Bo nie mam pojęcia. O tym wiedział tylko Belial, a teraz… Możliwe, że nawet Amon tego nie wie.
— A jak je otworzyć?
— Tego też nie wiem.
— Więc będę musiała zapytać Sebastiana. Chcę tu wrócić i zobaczyć, co się tam znajduje.
— Dobrze, a teraz wracajmy. — Samarel pokręcił głową na pomysły dziewczyny i ruszył przed siebie.
Hrabianka nie stawiała oporów. Posłusznie się odwróciła i poszłado drzwi wyjściowych, tym razem uważając bardziej niż poprzednio, by niczego nie dotknąć. Ciekawość nowego doznania bolesnego była niezwykła, ale jednak nie miała ochoty doświadczać tego po raz kolejny. No i nie miała zamiaru sprowadzać na Samarela kłopotów, a wiedziała, że jeśli chodziło o nią, Sebastian mógłby się zrobić bardzo nieprzyjemny, szczególnie w takiej chwili.
Ukryła rękę za sobą, by uszła wzrokowi ochroniarzy, jednak na niewiele się to zdało, bo kiedy tylko przekroczyli drzwi, zostali dokładnie przeszukani. Dopiero kiedy dwóch osiłków uznało, że nic ze sobą nie wynieśli, puścili ich i pozwolili odejść.
— To teraz do pracowników! — zadecydowała Elizabeth, wskazując palcem pierwszy lepszy korytarz.
Samarel zaśmiał się i przesunął jej rękę tak, by wskazywała odpowiedni kierunek, a potem skinieniem głowy dał jej znać, że już może dać upust ciekawości i zwyczajnie pobiec. Ruszyła, a demon dotrzymywał jej tempa, cały czas bacznie się rozglądając, by w razie czego zareagować na tyle wcześnie, by nic jej się nie stało. Decydując się na podjęcie pracy jako jej ochroniarz, nigdy nie sądził, że praca niańki będzie mu się tak podobała. Mimo że Elizabeth z pewnością nie była najprostsza w obyciu osobą, to jednak jej radość, optymizm i zmienności emocji zwyczajnie dobrze nastrajały dowódcę. No i miał szansę lepiej zrozumieć ludzi, a dzięki temu w przyszłym królestwie, które tworzył Kruk, miało być mu znacznie łatwiej awansować.
Dobiegłszy do kolejnych, wielkich drzwi Lizz zatrzymała się i spojrzała pytająco na Samarela. Tym razem wolała nie ryzykować, że zostanie poparzona i pozwoliła żołnierzowi otworzyć przed sobą drzwi. Wewnątrz pomieszczenia po raz kolejny zobaczyła coś, co zaparło jej dech w piersiach. Wiedziała, że w świecie, z którego pochodziła – ludzkim świecie – były fabryki, które zajmowały się produkowaniem najróżniejszych rzeczy. Parę razy nawet je odwiedzała, dlatego była w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądały. Setki osób zajmujących stanowiska i cały czas w pośpiechu wykonujących swoje prace, by po chwili zostały przekazane do rąk następnych ludzi, którzy dorabiali kolejne części i tak cały czas, póki nie powstawał ostateczny produkt, zawsze ją fascynował i gdzieś głęboko w sercu wzbudzał współczucie.
Jednak w piekle zakład produkcyjny okazał się tak ogromny, że nie była w stanie objąć go w całości wzrokiem. Pomieszczenie zdawało się nie mieć końca. Setki… Tysiące nawet rzędów stołów poustawianych jeden przy drugim, a przy każdym z nich siedział demon, który w pełnym skupienia zręcznie wykonywał swoją pracę. Byli tak skoncentrowani na swoim zajęciu, że nawet nie zauważyli, iż Samarel i Elizabeth weszli do środka. W przeciwieństwie jednak do ludzkich fabryk, w piekle nikt nie pilnował pracowników. Przynajmniej pozornie – Lizz nie zauważyła żadnego nadzorcy. Wydawało jej się niepojętym, że ktoś może pracować w takim zwrotnym tempie bez chwili wytchnienia, nie mając nad sobą kogoś, kto cały czas pilnowałby, by wykonywał swoje zadanie. Jednak tak właśnie wyglądała praca w piekle.
— Ile czasu oni tak pracują? — zapytała cicho nastolatka, nie chcąc zaburzać harmonii pracowniczych dźwięków, w której udało jej się doszukać swoistego rytmu aż proszącego się o słowa i melodię.
— Dzień, może dwa. Potem wchodzi druga zmiana i tak się zmieniają — wyjaśnił krótko Samarel, nie wydając się w żadnym stopniu olśniony tym niezwykłym widokiem.
— Po czterdzieści osiem godzin bez przerwy?! — krzyknęła Lizz, czego natychmiast pożałowała, ponownie raniąc własne uszy.
— Wybacz, miałem na myśli nasze dni: dry – uściślił dowódca. — W przeliczeniu na wasze to będą zmiany po sto dwadzieścia osiem godzin. Dla demonów to niewiele.
— Niewiele?! A oni chodzą do łazienki?
— Jakby ci to… Demony się nie wypróżniają. Zdarza nam się, ale bardzo sporadycznie. To dlatego, że nie żywimy się tak, jak ludzie. Czasem pijemy krew, czasem żywimy się duszami a wyższe sfery mają przyjemność skosztować jedzenia w stałym stanie skupienia, jak na przykład narkotyki, jednak większa część tego, co jemy, to po prostu fizyczny stan skupienia energii. Nasz układ pokarmowy jest zupełnie inny i dlatego mogłaś nigdy nie widzieć Amona w tego typu sytuacji — wyjaśnił, a widząc nietęgą minę dziewczyny, dodał: — Nie próbuj zrozumieć wszystkiego na raz, to dużo do przyswojenia. Na razie przyjmij po prostu, że demony są jak… Jak wasze lampy. Lampy żywią się prądem i nie wydalają go potem, prawda? Zużywają go, żeby świecić. Z demonami jest podobnie.
— A…ha — mruknęła wyraźnie zszokowana.
Gdy się nad tym zastanowiła, rzeczywiście nigdy nie widziała Sebastiana w łazience. Ani podczas wspólnego życia z nim ani we wspomnieniach. Jakby ta część jego życia była tak mało istotna i tak rzadka, że przemykając w zawrotnym tempie przez jej umysł, zwyczajnie nie zdążyła się zapisać.


piątek, 19 maja 2017

Tom V, XV

W tym tygodniu znowu nic nie napisałam i jestem w dupie ze wszystkim. Chcę wakacje i czas na pisanie TT_TT. 15 stron zapasu, trzymacie kciuki, żebym w tym tygodniu coś tam jednak naskrobała xD.
W międzyczasie zapraszam na mojego deviantarta (namisiaa.deviantart.com), gdzie możecie sobie zobaczyć, co robię, gdy nie piszę, nie pracuję i nie przygotowuję się na zajęcia na uczelni. 
To w sumie tyle na dziś, muszę iść nadrabiać zaległości.

Miłego! :*

=================================

— No dobrze, to w takim razie… Muszę się ubrać. Czy ja mogę się ubrać tak, jak kiedyś ubierał mnie Sebastian? — zapytała, zapomniawszy, że Samarel może nie mieć pojęcia, o czym mówiła.
— Czyli jak? Elegancko? Oczywiście, że możesz. Jesteś wybranką króla, należysz do naszej rasy… Przynajmniej częściowo – nie do końca się w tym orientuję, więc możesz nosić, cokolwiek ci się podoba. Ludzka moda jest wprawdzie zupełnie inna od naszej, ale będzie można uznać to za objaw ekstrawagancji. Zresztą nikt nie odważy się głośno komentować twojego ubioru — tłumaczył rozlegle żołnierz, podczas gdy Elizabeth patrzyła się na niego, z każdą chwilą coraz bardziej się śmiejąc. — Co ja znowu powiedziałem? — jęknął skonsternowany.
— Miałam na myśli: czy mogę sobie stworzyć ubranie. Sebastian tak robił. Machał rękami, a mnie otaczała ciemność i kiedy opadała, byłam ubrana.
— Ah, to… Cóż, nie wiem. Wątpię. To znaczy… Tego trzeba się nauczyć.
— Więc mnie naucz! — poprosiła podekscytowana nastolatka.
Gdyby tylko wiedziała, jak niezręcznie było Samarelowi tłumaczyć jej, że umiejętność narzucania materii swojej woli była czymś, co przychodziło naturalnie i z ogromną łatwością demonom od najwcześniejszych lat, pewnie wycofałaby się z prośby. Jednak o tym nie wiedziała, tak samo jak nie kłopotała się pomyśleć, że nie każdy w piekle posiadał odpowiednie doświadczenie i predyspozycje, by uczyć innych. Natłok nowych wrażeń, marzeń, pragnień i ogromna ciekawość całkowicie ją pochłaniały, pozostawiając w umyśle jedynie niewielki skrawek racjonalizmu.
— Nie potrafię. Ty… Może nawet nie będziesz mogła tego umieć. Naprawdę nie wiem, ale jeśli chcesz, mogę cię ubrać tak, jak król, tylko opowiedz dokładnie, co chcesz na siebie włożyć — zaproponował skrępowany demon.
— Chciałabym… Zwiewną, zieloną sukienkę z koronką przy dekolcie, o jakimś delikatnym, lekko błyszczącym materiale z czarnymi wykończeniami. Zielony pasuje do fioletu, Sebastianowi powinno się spodobać — odpowiedziała po chwili zastanowienia.
Żołnierz wysłuchał dokładnie jej opisu, przez chwilę głowiąc się nad rodzajem materiału, o którym mówiła. Nie udało mu się wyciągnąć z niej informacji o nazwie tego, co miała na myśli. Zdziwiło go, że kobieta, szczególnie w tych czasach, mogła nie znać się na tak podstawowych sprawach, jednak potem przypomniał sobie wszystko, co o niej wiedział, a także co miał okazję zauważyć, i uznał, że dla kogoś takiego błahe sprawy pokroju nazw systematycznych tkanin rzeczywiście mogły odgrywać mniej istotną rolę.
— Dobrze, poradzę sobie. Uważaj — ostrzegł, wyciągając dłoń w jej stronę.
Nie czuł się do końca komfortowo, zmieniając kształt, kolor i właściwości materii jej koszuli. Do tego celu musiał zmienić ubranie, które na sobie miała, co wymagało właściwie rozebrania jej – o czym zdawała się nie wiedzieć. Wprawdzie była to jej prośba – jedna z tych, które Kruk kazał Samarelowi spełniać, jednak wątpił, by władca spodziewał się zachcianek tego pokroju. Cóż, w najgorszym wypadku odpowie za to głową – żartował wisielczo.
Postawił na satynę, uznając, że powinna z łatwością sprostać wymaganiom Elizabeth, a nawet jeśli tego nie zrobi, prawdopodobnie dziewczyna i tak nie zauważy różnicy. Skupił się za to na ozdobnej koronce w różyczki na dekolcie i pasujących do niej wykończeniach na dole i ramiączkach. Osoba, która tak słabo znała się na materiałach, skupi się na dekoracjach, nie na samej tkaninie – jak się przekonywał – a żeby mieć pewność, urozmaicił materiał o delikatny, o dwie nuty ciemniejszy motyw róż, dzięki czemu całość kreacji wydawała się wystarczająco przepełniona dodatkami, by ostatecznie odwrócić uwagę dziewczyny od elementu, którego nie był pewny.
— Gotowe. Możesz się przejrzeć.
Lizz skinęła głową i odważnie podeszła do lustra. Po chwili wydała z siebie okrzyk zachwytu tak głośny, że aż rozbolały ją uszy, które natychmiast musiała zatkać, przy okazji kucając spłoszona. Samarel podszedł do niej i powoli pomógł jej wstać, szepcząc niemal niesłyszalnie:
— Spokojnie, zaraz minie. Musisz na to uważać, jeszcze się nie przyzwyczaiłaś.
— Wiem, przepraszam — odpowiedziała równie cicho.
Z pomocą demona stanęła na nogi i jeszcze raz się sobie przyjrzała, w zupełnej ciszy uśmiechając się do swojego odbicia. Nie pamiętała, kiedy ostatnio wyglądała tak zdrowo i promiennie, mimo że nie przytyła ani grama, a jej skóra wciąż wydawała się blada niczym bezdrzewny papier pierwszej klasy. Z jej barków spadł niewyobrażalny ciężar i choć nie dało się go ujrzeć na co dzień, jego braku trudno było nie zauważać.
— Dziękuję. Sukienka wygląda lepiej niż sobie wyobrażałam. I ma taką piękną koronkę. Wiedziałeś, że mam na nazwisko Roseblack? A raczej… Miałam. To stąd te róże? — zapytała, delikatnie sunąc opuszkami palców po ciemnym skrawu materiału.
— Wiedziałem. Król kiedyś wspominał, zapamiętałem na wszelki wypadek.
— Przy mnie możesz mówić po prostu Sebastian. Albo Amon, jeśli wolisz. Nie wygadam się — zapewniła nastolatka, czując się nieswojo, gdy żołnierz każdorazowo tytułował jej ukochanego.
Zdawała sobie sprawę, że była teraz kobietą króla, ale mimo wszystko nie chciała, by status kogoś, kogo kochała, gdy był zaledwie jej służącym w ludzkim świecie, w jakikolwiek sposób wpływał na jej zachowanie. Pod tym względem pragnęła być jak jej przyjaciółka – normalna, niewyniosła i nie patrząca na innych z góry.
— To dokąd mnie zabierzesz? Chciałabym zobaczyć wasz ogród, na pewno jakiś macie, prawda? Chcę wyjść z budynku, brakuje mi świeżego powietrza.
— Powietrze wokół zamku nie należy do najświeższych… Kró… Amon prosił, żebym zostawił kilka miejsc, po których oprowadzi cię sam. Pomyślałem więc, że na początek oprowadzę cię po korytarzach, a na koniec wyjdziemy na dziedziniec. Jest tam trochę roślin i prawdopodobnie młodzi rekruci będą mieli ćwiczenia z musztry, powinno ci się spodobać.
— Musztra? Taka wojskowa? Chętnie! — Ucieszyła się, dalej szeptem, unosząc tylko głos na koniec, by w pełni wyrazić zadowolenie.
Chwyciła Samarela za rękę i zaciągnęła go do drzwi sypialni. Dopiero tam demon zaoponował, nie dając jej wlec się dalej i chociaż próbowała użyć siły, licząc na to, że jej ogrom z łatwością pokona żołnierza, przeliczyła się, bo doskonale się na to przygotował.
Wyjaśnił jej, że cały czas musi się trzymać blisko niego, nie odchodzić, nie uciekać, nie krzyczeć i starać się kontrolować zmysły. Opisał po krótce wygląd korytarzy, by wyszedłszy poza apartament króla nie przeżyć kolejnego szoku, a potem poprosił jeszcze, żeby od razu dawała mu znać, gdy tylko poczuje się źle w każdym rozumieniu tego słowa. Był w końcu zobowiązany, by odpowiednio o nią zadbać.
Elizabeth bardzo imponowało niezwykle profesjonalne podejście demona. Nie zamierzała stwarzać problemów. Zależało jej na tym, by poznać zamek – środowisko, w którym wychowywał się jej ukochany – najlepiej, jak to możliwe. Dlatego też pewnie chwyciła Samarela za dłoń, zapewniając, że nie puści go, dopóki jej nie każe, by miał pewność, że jest bezpieczna.
Ustaliwszy zasady, dowódca 4 zastępu otworzył drzwi i przepuścił w nich nastolatkę. Jej oczom ukazał się piękny korytarz o krzyżowo-żebrowym sklepieniu w całości wykonanym z tego samego, błyszczącego, czarnego materiału co podłoga. Po obu stronach korytarza rozciągała się mgła, która, chociaż szeroka na około dwa jardy z każdej ze stron, pozostawiała pomiędzy sobą odpowiednio szeroki korytarz, na którym stojąc w rzędzie, zmieściłaby się całą drużyna baseballowa. Dziewczyna przez chwilę przypatrywała się w skupieniu sufitowi, zauważając, że pozornie jednolita czerń w swej strukturze miała zawarte malutkie drobinki białego kryształu, który sprawiał, że światło rozchodzące się delikatną łuną od świec umieszczonych na czarnych, zdobionych cierniowymi motywami kandelabrach odbijało się od nich, imitując na suficie coś na wzór rozgwieżdżonego nieba.
— Elizabeth?
— Słucham? — zapytała dalej zafascynowana sklepieniem.
— Idziemy?
— A, tak, tak, przepraszam. Ten sufit jest taki piękny… Ten czarny kamień to onysk?
Samarel spojrzał na dziewczynę podejrzliwie. Nie znała się na materiałach, które towarzyszyły jej każdego dnia, za to paradoksalnie bez trudu potrafiła odróżniać od siebie kamienie. Nie wyglądała na fankę biżuterii, zresztą poza fioletowym kamieniem, który zawieszony na cienkim, srebrnym łańcuszku, zdobił jej pierś, nie widział nigdy, by jakąś na sobie miała. Ponadto żadnej też się nie domagała.
— Tak, to onyks. Łączony specjalnie przez Lewiatana z drobinkami kryształów, by stworzyć efekt, który tak ci się spodobał.
— A mgła? Co jest we mgle? Ciągle słyszę z jej wnętrza jakieś kroki i głosy, to niepokojące.
— Tędy poruszają się niżsi. Na razie nie chcę ci ich pokazywać, to nieprzyjemny widok.
— Już widziałam. Kiedy szukałam Sebastiana, zabijałam demony i… — zawahała się, zerkając badawczo na towarzysza; Samarel jednak nie wydawał się zniesmaczony, wiec kontynuowała: – I widziałam wtedy sporo zniekształconych postaci, które nie miały nawet zbyt wiele wspólnego z humanoidami.
— To prawda, nie mają. Dawno temu król, ojciec Amona, został przekonany przez Anasiego – którego miałaś już okazję poznać – by dopuścić ich na dwór. To tania siła robocza, są zwyczajnie potrzebni. Jednak Belial nie chciał na nich patrzeć, uważał, że zaburzają jego poczucie estetyki, dlatego stworzył wieczną mgłę, w której mieli się chować, by go nie gorszyć.
— Belial był bucem — skomentowała niezadowolona nastolatka. — Może i są brzydcy, paskudni nawet, ale to dalej myślące, czujące istoty. Nie powinien ich oceniać tylko ze względu na wygląd. Może oni byli brzydcy, ale jego wnętrze było sto razy paskudniejsze! — dodała zdenerwowana.
— Racja, wnętrzności Beliala nie… — uciął Samarel; Elizabeth nie była osobą, z którą powinien wymieniać uwagi na temat organów byłego władcy, zarówno dla swojego jak i jej dobra.
— Poza tym, czy ta mgła działa wytłumiająco, czy oni specjalnie zachowują się tak cicho? Słyszę tak wiele kroków, cały czas, jakby chodzili w mojej głowie, a jednak to dzieje się tak bardzo cicho, że nie jestem pewna, czy sobie tego nie wymyślam… Trochę się boję — przyznała, niepewnie przysuwając się do mgły. — Mogę tam wejść? Nic mi nie będzie?
Tak wiele pytań w tak krótkim czasie. Na dodatek żołnierz poczuł, że dłoń nastolatki zaczęła się pocić. Denerwowała się znacznie bardziej niż to okazywała. Dlatego też Samarel objął ją i przytulił delikatnie, pamiętając z jednej z licznych rozmów o ludziach, które udało mu się słyszeć na przestrzeni tysiącleci, że taki gest działał na nich uspokajająco.
— Tak, są specjalnie tłumione, żeby nie przeszkadzać. Kiedy przyzwyczaisz się do wyostrzonych zmysłów, w końcu zupełnie przestaniesz zwracać na nich uwagę. I możesz tam wejść, jeśli chcesz, ale możesz na kogoś wpaść. Poza tym nie pachnie tam zbyt ładnie.
— Więc wejdźmy — postanowiła natychmiast, wyrywając się z objęć demona.
— Jesteś pewna?
— Tak. Jeśli nie sprawdzę, będę się bała. Mam już dość wiecznego strachu i niepewności. Jestem wreszcie wolna, chcę z tego korzystać, póki mogę. Nie wiem, ile mam czasu. Zresztą bez względu na to, nie chcę czekać.
Na takie argumenty demon nie mógł odpowiedzieć inaczej, niż wskazaniem nastolatce drogi. Dalej trzymała go za rękę, chociaż uspokojona zapewnieniem, że nic jej nie grozi, czuła się już znacznie pewniej.
Powoli przeszli przez granicę. To, co Lizz zobaczyła po drugiej stronie, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Nie sądziła, że na tak niewielkiej przestrzeni mogło zmieścić się tyle postaci. Niektóre z nich były tak małe, że przypominały dziewczynie o skrzatach z bajek, które kiedyś czytywała. Inni byli niezwykle wysocy – tak, że ledwie dostrzegała ich powykrzywiane twarze. Byli grubi, chudzi, przypominający ludzi i tacy, który w ogóle nie mieli z nimi nic wspólnego. Łączyło ich tylko jedno – ciemna skóra pokryta licznymi skazami i pośpiech wynikający ze stresu, który nastolatka czuła wyraźnie, choć żaden z niższych nie odważył się nawet na nich spojrzeć.
Odsunęła się na bok, by nie wchodzić pracownikom w drogę. Nie chciała, by mieli problemy z powodu jej ciekawości. Nie wyszła jednak, mimo że zapach zgniłych jaj sprawiał, że ją mdliło. Chciała przez chwilę popatrzeć, wczuć się w ich sytuację i zrozumieć, czym się kierowali. Wiedziała, że pewnie i tak nie zrozumie zbyt wiele, ale serce podpowiadało jej, że jako nowa mieszkanka zamku, powinna się z nimi zapoznać i okazać szacunek wobec ich pracy, co z kolei nawet Samarelowi, który był bardzo ludzki jak na demona, wydawało się zupełnie zbędne.
— Pora wracać, jeśli zostaniemy tu zbyt długo, przejdziemy tym smrodem — stwierdził żołnierz i pociągając dziewczynę za rękę, opuścił wraz z nią strefę dla nieuprzywilejowanych pracowników.
— To było takie… niezwykłe i smutne. Sebastianowi to nie przeszkadza? Nie można tak traktować innych, służba to też ludzie! Demony, znaczy się.
— Masz zbyt dobre serce… — mruknął niechętnie Samarel. — Chodźmy dalej. Na końcu tego korytarza są drzwi. Za nimi znajduje się sala tronowa i sala obrad. Na razie tam nie wejdziemy, bo trwa narada. Za to skręcimy w lewo, pokażę ci zbrojownię i skrzydło pracownicze — wyjaśnił, powoli kierując się w stronę masywnych, okazałych wrót.
Elizabeth skinęła twierdząco głową i spoglądając tęsknie na masywne drzwi, za którymi obradował jej ukochany, ruszyła za Samarelem, by przekonać się, jak dobrze wyposażona mogła być piekielna zbrojownia. W wyobraźni widziała ją jako ogromne pomieszczenie pełne przedmiotów w najróżniejszych kształtach, których na pierwszy rzut oka nie umiałaby nawet przyporządkować do odpowiedniej kategorii. Sądziła, że demony z racji swojej długowieczności, siły i odmiennych od ludzkich kształtów, będą musiały posiadać również tak samo odmienną broń. To wydawało jej się logiczne, biorąc pod uwagę, że chociaż żyli w światach tuż obok siebie, to jednak oba były zupełnie inne, a demony wydawały się wiedzieć o wszystkim znacznie więcej niż wszystkie ludzkie księgi. Dlatego też szybko zapomniała o tęsknocie za Sebastianem i z coraz większą niecierpliwością szła za żołnierzem, co chwilę podskakując z nadmiaru rozpierającej jej energii.
Wprawdzie podczas wojny widziała jakieś miecze, strzały i inne żelastwo, jednak była wtedy przejęta swoją przyszłą śmiercią i walką o przyszłość świata, dlatego też nie skupiała się ponadprzeciętnie na czymś tak prozaicznym jak kształt i właściwości poszczególnych ostrzy. Nawet teraz – idąc do zbrojowni i posiadając umysł i zmysły otwarte szerzej niż kiedykolwiek – nie potrafiła ich sobie przypomnieć. Nawet wspomnienia Amona pod tym względem pozostały dla niej zamknięte, bo i w tym wypadku śledzenie fabularnego wątku życia demona było znacznie ciekawsze niż przyglądanie się nic nie znaczącemu tłu.
— Jesteśmy prawie na miejscu, przestań skakać, wyglądasz niepoważnie — upomniał dziewczynę Samarel.
Spojrzała na niego zaskoczona, ale skinęła głową i postąpiła zgodnie ze wskazówką. Nie chciała stwarzać niepotrzebnych problemów.


piątek, 12 maja 2017

Tom V, XIV

Ten moment, gdy czekacie na coś cały dzień, żeby się dowiedzieć, że jednak w ogóle tego nie dostaniecie ><. Tag, pobóldupiłam sobie, a teraz można żyć dalej xD.
Dziś w Róży kolejne przygody demonów. Bardzo chciałam, żeby ostatnio tom rozgrywał się głównie w piekle, bo tworzyłam je i tworzyłam i uznałam w końcu, że dobrze byłoby zrobić z nieco coś więcej. Żeby pokazać Wam, jak wyglądają piekielne realia, no i jak wyglądały. Żeby zachowanie i podejście do życia Sebastiana stało się bardziej sensowne, no i żeby wątek "demony nie mają uczuć" nabrał sensu. Bo nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie w mandze to taki naciągany motyw, bo przecież wielokrotnie widać, że Sebastian coś czuje. Także właśnie po to (i po masę innych rzeczy xD) fabuła potoczyła się tak, a nie inaczej. Podoba Wam się tak obrót spraw, czy mieliście nadzieję, że wszystko potoczy się inaczej? Jestem ciekawa, więc dajcie znać :D.
A tymczasem:

Miłego! :*

======================================

— Jesteśmy. Zamknij oczy, bo cię oślepi — oświadczył Kruk, po czym sam opuścił powieki i entuzjastycznie machając rękami, wpłynął przez niewidzialne przejście, wciągając za sobą archanioła.
Rafael nie zamknął oczu. Przypłacił to bólem głowy, który nawiedził go, gdy tylko jego wzrok napotkał ostre światło, ale widok warty był dyskomfortu. Mieszające się ze sobą, wyraziste barwy przypominały benzynę rozlaną na chodniku, jednak sposób ich poruszania się świadczył o tym, że tętniła w nich ogromna siła. Po ujrzeniu niezwykłych iluminacji archanioł na chwilę stracił wzrok.
Gdy go odzyskał, zobaczył niewyraźny zarys spowitej w mroku wyspy. Jego uwadze nie uszedł brak smrodu, który był zmuszony wdychać przez kilkadziesiąt ostatnich minut. Woda była krystalicznie czysta, ale przez wszechobecną ciemność i czarne, lekko błyszczące w świetle czerwonego księżyca dno, jej kolor bardziej niż do błękitu, porównać można było do rozgrzanej smoły.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytał, szarpiąc demona za ogon, by ten wreszcie się zatrzymał i raczył mu wyjaśnić, co właściwie zaszło.
— To wyspa demonów. To taki… kieszonkowy wymiar – tak nazwaliby to ludzie. Wyrwa w ich wymiarze, wewnątrz której zbierają się dusze, które zdołały wyrwać się z naszych szponów. Jak ta anielica.
— Angela — upomniał go zirytowany Rafael.
— Mówię przecież — prychnął demon. — Jej dusza powinna tutaj być. Czuję ją. Mamy szczęście. Nie zawsze tak jest. Gdyby jej tu nie było… Chyba zwyczajnie rozku…
— Dobrze, że tu jest, płyń! — przerwał mu anioł.
Odepchnął od siebie ogon, a potem wybił się z wody, by dotrzeć na wyspę na skrzydłach i przy okazji nieco się wysuszyć. Amon postąpił podobnie. Kilka minut później stali już na brzegu skarpy, nieopodal której pomiędzy drzewami pięły się ruiny starego zamku. Na niewielkim gościńcu w idealnym stanie zachowała się jedna, ciemna, kamienna ławka, na której siedzisku leżała błyszcząca fiolka.
— Jest! — Kruk ruszył pędem w stronę dziedzińca i dopadł do naczynia.
Było jeszcze świeże, nie zdążyło się zapieczętować – miał szczęście, jeszcze kilkanaście minut i byłoby zbyt późno. Otworzył je, przystawił do ust i wyssał zawartość. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił. Z surowego, wściekłego i wzbudzającego przerażenie przerodził się w pełen satysfakcji, do tego stopnia łagodny, że jego głowa mogłaby sygnować dom strachów na dla dzieci. Rozsiadł się na ławce, zawiesił ramiona na oparciu i westchnął z ulgą, zerkając na Rafaela. On w dalszym ciągu był zdenerwowany, ale Amon nie był tym ani trochę zdziwiony.
— Zmaściłem.
— Żebyś wiedział, że zmaściłeś. Umawialiśmy się. Więcej nigdzie z tobą nie idę. Mieliśmy obserwować. Wiesz przecież, ile ryzykuję. Jeśli Gabriel by się o tym dowiedział…!
— To się więcej nie powtórzy… — mruknął skruszony demon, wstydliwie uciekając wzrokiem. — Myślałem, że poradzę sobie z głodem. Zresztą doskonale wiesz, że zależy mi na naszych wyprawach.
— Wiem… — westchnął anioł, dosiadając się obok przyjaciela. — Myślisz, że dlaczego to znoszę? Dla mnie też są ważne. W końcu tylko tak możemy się wyrwać od tej bandy krótkowzrocznych idiotów. Czasem mam wrażenie, że są tak zaślepieni walką o terytorium, ludzi, dusze i całą resztę tego nic nie znaczącego syfu, że zapominają o tym, że świat jest ciekawy bez względu na to, kto nim rządzi.
— Święte słowa, Rafciu…
Zamilkli. Poza echem plaśnięcia dłoni w twarz demonicznego księcia żaden niepożądany dźwięk nie zagłuszał idealnej harmonii naturalnego, demonicznego środowiska, które wykształciło się w nieznany Amonowi sposób gdzieś po środku niczego na ludzkiej płaszczyźnie świata. Chociaż był tu zaledwie kilka razy, uwielbiał to miejsce. Pozwalało mu się wyciszyć, odzyskać wewnętrzny spokój ducha i zobaczyć, jak mogłoby wyglądać piekło wolne od terroru jego ojca i wiecznego strachu o życie. Sama piekielna kraina była niezwykle piękna. Zróżnicowany klimat, cała paleta barw, niezwykła roślinność i mnóstwo ciekawych form życia – wszystko tak fascynujące, że nie sposób było się tym nie zachwycać. I w takiej właśnie szklanej kuli wolnej od zanieczyszczeń skażonych umysłów przyszło przesiadywać dwóm istotom z zupełnie różnych światów, póki jednemu z nich nie przyszedł do głowy pewien pomysł.
— Niech to będzie nasze miejsce. Chciałbym częściej tu wracać, nikt z zewnątrz nie wyczuje, że tu jesteśmy, więc jest w miarę bezpiecznie.
— W sumie ładnie tu, jestem za. Ale musisz obiecać, że to naprawdę był ostatni taki wybryk.
— Przysięgam! Patrz! — krzyknął entuzjastycznie Amon.
Pazurem palca wskazującego lewej dłoni zaczął ryć swoje imię na ławce, korzystając jednego z dawnych alfabetów do zapisu xerfickiego. Kiedy skończył, obok zapisał również imię przyjaciela. Rozciął palec i wymazał obie grawerki krwią, po czym poprosił anioła, by zrobił to samo.
— Słowa demonów z reguły nie znaczą zbyt wiele. Ze mną jest inaczej, na pradawny język, swoją spuściznę i krew przyrzekam, że to był mój ostatni wyskok — oświadczył uroczyście.
Rafael prychnął kpiąco, lecz nie udało mu się powstrzymać uśmiechu satysfakcji, który mimo usilnych starań anioła zdołał objawić się półgębkiem.
— Zobaczymy, Amuś, zobaczymy…
~*~
— Sebastian? — jęknęła zaspana Elizabeth.
Gdy tylko otworzyła oczy, zobaczyła siedzącego przy sobie demona. Wpatrywał się w nią z uśmiechem na ustach, a kiedy wyciągnął do niej dłoń, zauważyła, że jego ruchy były lekko sztywne.
— Jak długo przy mnie siedzisz?
— Cały czas — odparł natychmiast, najwyraźniej będąc dumnym ze swojego zachowania,
Dziewczyna pokręciła głową, uśmiechnęła się i wtuliła w ukochanego. Jego ciepło, zapach i piękna melodia, jaką wygrywało jego serce, sprawiały, że czuła się niemal pijana szczęściem dzięki spotęgowanym wrażeniom, jakie zyskiwała dzięki wyczulonym zmysłom. Była niezwykle wdzięczna ukochanemu, że cały czas trwał u jej boku. Chociaż pozornie czuła się bezpieczna, wiedziała, że w głębi siebie nosi lęk, który mógłby wydostać się na zewnątrz, doprowadzając do kolejnego nieodpowiedzialnego zachowania mogącego stać się dla króla ogromnym problemem – a tego chciała uniknąć ze wszystkich sił.
— Jak bardzo zaniedbujesz przeze mnie królestwo? – zapytała, zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy.
— Niewystarczająco, by ktoś się tym martwił do tego stopnia, by mnie zbesztać. Nie martw się, Lizzy, mam wszystko pod kontrolą. Kiedy się upewnię, że dajesz sobie radę, zajmę się pracą.
— Nie podoba mi się to. Nie chcę — powiedziała stanowczo, na potwierdzenie swoich słów z pasją uderzając dłonią w skotłowaną pościel. — Idź do pracy, jeśli musisz. Samarel się mną zajmie. A kiedy skończysz, spędzimy czas razem. Poradzę sobie — przekonywała, sięgając granic swych aktorskich umiejętności, by mimo płoszących ją bodźców z otoczenia nie dać po sobie poznać, że coś było nie tak.
Pragnęła być blisko niego. Gdyby nie był królem i był zupełnie wolny, trzymałby go w łóżku jak więźnia, przytulając, całując, rozmawiając z nim i żyjąc na tej niewielkiej przestrzeni, póki nie poczułaby się w pełni normalnie. Znaczenie słowa, z którego dotąd korzystała, przestawało mieć pokrycie w przypadku jej nowego stanu, dlatego też musiała na poczekaniu wymyślić jakieś inne. Wystarczało jej ponowne przejęcie kontroli nad swoim ciałem i umysłem. Jednak nie mogła pozwolić sobie na ten całkowity komfort, wiedząc, że ten, któremu oddała serce, był królem miejsca, w którym przyszło jej żyć i żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, musiał pokazać się z jak najlepszej strony. Ponadto doskonale wiedziała, że jeśli mimo wszystko przyjdzie jej umrzeć, on będzie trwał nadal – nie mogła samolubnie zrujnować jego pozycji wypracowywanej przez Rzeczywistości, których wciąż nie pojmowała, przez swoje zachcianki.
— Jesteś pewna? Nawet nie wyrósł ci do końca ogon. Minęło zaledwie kilka dni… — Wahał się Michaelis.
— Jestem pewna. Kocham cię, no i… Chcę, żebyś dalej był tak wspaniałym władcą, jak mówią o tobie niektóre demonice. One myślą, że ja tego nie słyszę, ale rozmawiają o tobie. Zachwycają się twoim wyglądem i umysłem, i podejściem do rządzenia piekłem. Że dzieci będą bezpieczniejsze i że ich los będzie lepszy. Jedna nawet przyznała przed drugą, że tez coś czuła i że wreszcie nie boi się o swoją przyszłość w związku z tym. I wiesz? Chcę, żeby oni wszyscy mówili o tobie w taki sposób — opowiadała z zapartym tchem, nie zdając sobie sprawy z tego, co niewiarygodnie podnosiło Sebastiana na duchu – kiedy bardzo się na czymś skupiała, przestawały jej doskwierać zbyt czułe zmysły, a to oznaczało, że wreszcie przyzwyczajała się do nowej sytuacji nie tylko w teorii ale też w praktyce.
— No dobrze. Skoro to dla ciebie takie ważne, by twój wybranek był kimś z dobrą reputacją, popołudniu pójdę popracować. A Samarel pokaże ci część zamku, dobrze? Jutro ja pokażę ci resztę.
— Nie musisz, Samarel to zrobi.
Sebastian prychnął śmiechem, a potem ujął dłonie ukochanej, przysunął je do ust i musnął gładką, bladą skórę wargami.
— Chcę to zrobić osobiście. Powiedz Samarelowi, że ogród, zagrody i biblioteka należą do mnie. Resztę może ci pokazać. Obiecasz mi to? — poprosił, głaszcząc nastolatkę po głowie, niczym małą dziewczynkę, którą opiekował się z przymusu kilka lat temu.
Wtedy ten prosty gest wzbudzał w nim raczej niechęć i zażenowanie, jednak teraz odnajdywał w nim mnóstwo przyjemności ogrzewającej serce. Kiedy Lizz czerwieniła się, patrząc na niego dwojgiem lśniących z przejęcia, błękitnych oczu, wewnątrz których sporadycznie pojawiał się błysk krwistej czerwieni, czuł się najszczęśliwszą istotą na świecie.
— Obiecuję. Jeśli ty mi obiecasz, że zrobisz dziś tak dużo, jak zawsze mi kazałeś pracować, bo głowa piekielnego narodu musi godnie wypełniać swoje obowiązki. Bo one są priorytetem, cała reszta to jedynie przywilej, na który zasłużyć można ciężką pracą, pamiętasz? — zapytała, parafrazując jedną z jego licznych regułek.
— Oczywiście, że pamiętam. Eh… Nauczyłem cię wielu niezwykle niewygodnych rzeczy, czyż nie? — zaśmiał się sam do siebie.
Pocałował dziewczynę w usta, raz jeszcze rzucił okiem na rosnący ogon, który z każdym dniem nabierał kształtów i stawał się coraz bardziej władny, a potem pożegnał nastolatkę i opuścił sypialnię.
Przyzwał Samarela, dokładnie przekazał mu, co może, a czego pod żadnym pozorem nie powinien próbować nawet brać pod uwagę, po czym oficjalnie zostawił ukochaną pod jego opieką. Zaznaczył jednak, że jeśli chociaż jeden włos (i mówiąc to nie miał na myśli jedynie przenośni) spadnie z jej głowy, żołnierz gorzko tego pożałuje. Pogroziwszy podwładnemu, poczuł się znacznie lepiej i mógł udać się do sali tronowej, by zająć się niezbędnymi sprawami piekła.
Wysłuchawszy gróźb i wskazówek króla, Samarel nieśmiało zapukał do drzwi. Słysząc radosną odpowiedź, wkroczył do środka i przywitał ludzką dziewczynę uśmiechem, nad którego przyjaznym wyglądem na wszelki wpadek ćwiczył w ciągu ostatnich dni namiętnie przed lustrem. Uznał, że to dobra okazja, by go wypróbować, a po braku zdziwienia ze strony człowieka, stwierdził, że odniósł sukces.
— Dzień dobry, Elizabeth, król prosił, bym się tobą zajął. Podobno masz ochotę na wycieczkę po zamku.
— Mam. Ale nie z takim sztywniakiem jak ty.
— S-słucham? — jęknął przerażony demon; przed oczami zobaczył niezwykle urodzajny obrazek przedstawiający jego odrąbaną głowę toczącą się pod nogi wściekłego Amona.
— Jesteś strasznie oficjalny. Ja już nie jestem nikim ważnym. Straciłam status hrabianki, kiedy umarłam w ludzkim świecie. Teraz jestem tylko Elizabeth, a ty masz być moim przyjacielem, a nie służącym. Nawet moi służący traktowali mnie jak przyjaciółkę. Co prawda im kazałam… Ale myślę, że w ostateczności to było szczere. Dbaliśmy o siebie, zależało nam, no i mówili do mnie po imieniu z taką swobodą, jakiej nie da się udawać. Nie tak, jak ty udajesz uśmiech. Wolę twój naturalny.
Słowa nastolatki całkowicie zdruzgotały żołnierza. Wyglądało na to, że wszelkie jego starania odnoszą odwrotny skutek. Był pewien swoich postępów, tymczasem posiłek króla na jednym raptem oddechu sprowadził go brutalnie na ziemię.
Demon usiadł ciężko na rogu łóżka, oparł łokcie na kolanach, a potem ukrył twarz w dłoniach, wzdychając ciężko nad swoim losem i przyszłością, której nie był pewien, odkąd zaoferował się pomóc w opiece nad Elizabeth.
— Staram się jak mogę, byś czuła się dobrze, wygląda jednak na to, że kompletnie nie znam się na ludziach. Nie chcę umierać... — wyznał, chociaż wiedział, że nie powinien był dzielić się tego typu przemyśleniami, nie z nią.
Lizz zaś nagrodziła jego szczerość, czym ponownie zadziwiła Samarela, który dotąd nie przywykł do jej zupełnie irracjonalnych – w jego rozumowaniu – reakcji. Przysunęła się, objęła demona i oparła podbródek na jego ramieniu, pozwalając, by ciemnofioletowe włosy swobodnie opadały na pierś bruneta.
— Dziękuję, że byłeś szczery. Widzisz… Ja już naprawdę mam dość pozorów. Wszystkich tych gier, zbędnych uprzejmości, łańcuchów, które nie pozwalały mi być sobą. Moich urazów, lęków i wszystkiego innego. Jestem wolna, a ty masz być moim przyjacielem w wolności, więc po prostu bądź sobą. Zniosę to nawet, jeśli powiesz mi szczerze, że jestem irytującą gówniarą, którą najchętniej byś zabił.
— Mógłbym tak powiedzieć? — zdziwił się. — I tak bym tego nie zrobił. Nie myślę tak. Jesteś niezdyscyplinowana, ale masz w sobie to ludzkie coś, na dodatek bardzo silne. Król to uwielbia, taką wewnętrzną radość i nadzieję i… Inne ludzkie rzeczy.
— Emocje?
— Emocje. Jesteś po prostu fascynująca. I tylko trochę irytująca — przyznał skrępowany, wciąż nie mając całkowitej pewności, że ta absolutna szczerość wobec ludzkiego dziecka naprawdę była najlepszą drogą do sukcesu.
Jak dotąd wyglądało jednak na to, że sprawdzała się zdecydowanie lepiej niż wszystko, czego próbował. Były na to tylko dwa wyjaśnienia: był kompletnym nieudacznikiem (ale wtedy przecież nie zaszedłby tak daleko w hierarchii piekielnej wojskowości!) lub Elizabeth była zwyczajnie dziwna. Na dodatek dałby sobie głowę uciąć, że zachowywała się bardziej dziecinnie niż w tym wieku powinna, lecz tę akurat uwagę wolał zachować dla króla, by zwerbalizować ją jako wyraz troski o obiad władcy. 


sobota, 6 maja 2017

Tom V, XIII

Od razu przyznam, że to kolejna beta zrobiona na odwal, więc w rozdziale mogą być błędy. Ale oczy mi już nie działają, mam 187 stron magisterki i jeszcze tyyyyyyleeeee rzeczy do zrobienia. Majówka pełna pracy, serio, dawno się tak nie zajeżdżałam. Więc musicie mi wybaczyć, bo w sumie nie bardzo mamy inne wyjście xD.
Mam nadzieję, że fabuła rozdziału nadrobi ewentualne błędy. W razie czego wypisujcie je, jeśli możecie, będzie mi łatwiej poprawiać.
No i tego... Powodzenia maturzystom, bo w końcu jeszcze trochę przed nimi, jeśli się dobrze orientuję.

Miłego! :*

===================

Samochód zatrzymał się w ciemnej uliczce pomiędzy dwoma starymi budynkami monitorowanymi jedynie przez dwie kamery. Przyjaciele wysiedli z jego wnętrza i ruszyli w stronę źródła bębniącej muzyki, która w większości była jedynie mieszaniną zgrzytów, stukotów i niezwykle irytującego Kruka basu. Kiedy doszli do klubu, ustawili się w kolejce do wejścia i rozpoczęli jedną z typowo studenckich rozmów, które wyćwiczyli wcześniej na potrzeby przykrywki.
Czuli na sobie wzrok ludzi obojga płci, którzy starali się niepostrzeżenie robić im zdjęcia, jednak wymuszone mrugnięcie, które temu towarzyszyło, zdradzało nie tylko fakt uwieczniania ich podobizn, ale również ich liczbę. Wiedzieli, że wszystko idzie zgodnie z planem. Rafael zerkał co jakiś czas w oczy przyjaciela, upewniając się, że nic mu nie jest. Nie chciał, by powtórzyła się historia z poprzedniej wyprawy. Wtedy niewiele brakowało, by zostali złapani. Wprawdzie Kruk zapewniał, że tym razem odpowiednio się przygotował, ale prawda była taka, że choć żarliwie w to wierzył, ani razu nie zabezpieczył się odpowiednio i zawsze cudem udawało im się wyplątać z trudnej sytuacji.
— Nadgarstek — burknął nieprzyjemny, wysoki mężczyzna w czarnym garniturze, zerkając na Kruka przez ciemne okulary.
Przyciemniane szkła na moment stały się przezroczyste. Ochroniarz zrobił Amonowi zdjęcie, a potem wyciągnął w jego stronę przedmiot o kształcie długopisu i zaaplikował w nadgarstek demona klubowy chip, który o trzeciej w nocy – w chwili zamknięcia klubu – rozkładał się w organizmie, tym samym informując system zabezpieczeń budynku, czy nikt niepożądany nie znajdował się na jego terenie po zamknięciu.
Amon syknął pod nosem, udając – jak przystało na człowieka – że aplikacja chipu wywołała w nim nieprzyjemne odczucie. W rzeczywistości nawet nie poczuł, kiedy pistolet dotknął jego skóry. Bez trudu zaś był w stanie śledzić ruchy ciała obcego, które włączyło się do jego krwioobiegu, krążąc wraz z resztą składowych krwi po organizmie. Kolejną z zalet chipowania ludzi była możliwość wywołania u nich tymczasowego paraliżu, jeśli zachowywali się nieodpowiednio, łamiąc zasady panujące w danej placówce. Dlatego też z chipów – potocznie zwanych pluskwami – korzystano w każdej firmie, klubie, barze, restauracji: właściwie w każdym nieprywatnym miejscu.
— Następny — mruknął ponownie barczysty bramkarz.
Amon przeszedł przez metalową, podświetlaną framugę. Kiedy  krótki dzwonek i zielony błysk oznajmiły, że jest gotowy, wszedł do środka i tuż za drzwiami klubu poczekał na Rafaela. Przyjaciel dołączył do niego chwilę później, niezadowolony przewracając oczami.
— Mogliby sobie powtarzać savoir vivre, gdy tak tam stoją bezmyślnie.
— Myślisz, że oni jeszcze wiedzą, co to jest? Patrząc na niektórych, mam wrażenie, że na ich dysku nie zapisała się na ten temat najmniejsza wzmianka — odparł Kruk.
— Savoir vivre? Z francuskiego: savoir – wiedzieć, vivre – żyć. Znajomość życia. Ogłada, dobre maniery, bon-ton, konwenans towarzyski, znajomość obowiązujących zwyczajów, form towarzyskich i reguł grzeczności… — odezwała się długonoga blondynka, wpatrująca się w Amona przez wściekle fioletowe soczewki.
— Bardzo dobra dykcja, jednak cytowanie Wikipedii? To niemal historia, dziw bierze, że znasz takie strony… Angela — odpowiedział szarmancko demon, ujmując dłoń kobiety i składając na jej zewnętrznej stronie delikatny pocałunek.
— Skąd znasz moje imię? — zdziwiła się dziewczyna. — Aktualizowałam zabezpieczenia przed wyjściem z domu…
— Jesteś piękna niczym anioł z dawnych podań, widać miałem szczęście — kontynuował Kruk, ukrywając zażenowanie.
Sposób, w jaki z łatwością udało mu się okręcić dziewczynę wokół palca, wyciągnął z archiwów dawnych poradników randkowania. Już w czasach rozkwitu tego typu literatury wszyscy z nich kpili, wyglądało jednak na to, że w świecie pozbawionym kulturalnych i oczytanych ludzi, nawet coś takiego odnosiło skutek.
— Niemożliwe, bujasz!
— Przyznaję. Tak naprawdę słyszałem, jak przed chwilą wołała cię koleżanka.
— Masz naprawdę dobry słuch.
— I wspaniałego przyjaciela, może ty i Roksana zechciałybyście przekonać się, czy mówię prawdę?
— A-ależ oczywiście! Jasne! Tylko że nie mamy już kredytów. Jesteśmy tu od kilku godzin.
— Nie szkodzi. Rafał – to mówiąc, Amon przyciągnął do siebie przyjaciela i objął go ramieniem – dostał dziś grant na badania.  Mój przyznają dopiero jutro, dlatego dziś bawimy się na jego koszt!
— A co to za badania? — zainteresowała się dziewczyna.
Rafael zmierzył Kruka wzrokiem, jednoznacznie dając do zrozumienia, co myślał o jego metodach, ale po chwili powrócił do odgrywanej przez siebie roli beztroskiego, genialnego studenta i wyciągnąwszy prostokątne urządzenie z kieszeni, wyświetlił na nim temat badania, które opracowali z Amonem podczas drogi do miasta.
— Łaaaa, czy to T15? Najnowszy model! Jesteście z Instytutu Technologicznego! Ej, Roki! Chodź tu! Chłopaki chcą nam postawić drinki! — ożywiła się nagle Angela.
Nie trzeba było wiele, by zyskać zaufanie i przychylność młodych dziewczyn w tej części miasta. Rafael doskonale o tym wiedział, dlatego też zdecydował się wybrać to miejsce. Potrzebowali czegoś ciekawego, ale też łatwego, by w razie potrzeby mieli szansę się ewakuował. Na razie Kruk wyglądał dobrze, ale anioł nie mógł mieć pewności, że tak zostanie. Szczególnie po kilku godzinach w otoczeniu tętniących życiem, ludzkich serc.
We czwórkę zajęli miejsce w jednej z loży. Przed wejściem należało wylegitymować się chipem zastępującym dowód osobisty i określić liczbę ludzi znajdujących się wewnątrz. System nie pozwalał, by do wnętrza wchodziło więcej osób niż było wpisanych na listę. Licznę gwałty i morderstwa na przestrzeni ostatniego stuleci zmusiły ludzkość do podjęcia odpowiednich, niezwykle restrykcyjnych kroków. Utrudniało to nieco szansę na przygodny seks, co raczej nie wpasowywało się w gusta młodych dorosłych, jednak doskonale sprawdzało się jako środek zapobiegający tragediom.
Zamówili jakieś drinki, coś do jedzenia a także jeden z legalnych narkotyków, którego określoną dawkę można było przyjąć bezkarnie. Wszystko oczywiście monitorował klubowy chip. To rozwiązanie było jednak wadliwe, szczególnie przeciwstawiali mu się ci zaprawieni w bojach, dla których maksymalna dawka była ledwie wyczuwalna. Zazdrościli tym słabszym wytrzymałościowo lub dopiero wchodzącym w świat substancji psychoaktywnych, którym wystarczała odrobina, by przez całą noc doskonale się bawić w rytmie delikatnych halucynacji, poprawionego nastroju i braku odczuwania bólu.
Amon z Rafaelem nie brali narkotyków. Wykpili się badaniami na uniwersytecie, jednak wykazując się zapominaną przez ludzi kulturą, służyli towarzyszkom pomocą w przyjmowaniu sustancji. Po niecałej godzinie rozmów, śmiechów i gry pozorów, kobiety były odpowiednio nastrojone. Plan przyjaciół przebiegał bez żadnych komplikacji, choć w zasadzie nie był skomplikowany. Nie próbowali nikogo gwałcić, zabijać ani deprawować, chcieli jedynie zyskać szansę na bliższe poznanie ludzi w nowych sytuacjach. Jedynym, co mogło im zagrozić, była szwankująca samokontrola Kruka.
Od stuleci miał z tym problem. Restrykcyjne zasady wychowawcze ojca zmuszały go do długotrwałego poszczenia, a przebywanie wśród ludzi, których psychikę tak uwielbiał zgłębiać, zawsze stawało się dla niego nie lada wyzwaniem. Chwilami poddawał się wewnętrznemu głosowi łaknącemu energii i porzucał świadomość na rzecz typowo zwierzęcego instynktu, którego podobno demony miały nie posiadać. Pod tym względem jednak Belial się mylił – i nie tylko pod tym.
Poszli na parkiet. Początkowo po prostu miło spędzali czas, nie szczędząc sobie erotycznych podtekstów, pocałunków i testowania zachowań ludzkich towarzyszek. Jednak po dwóch godzinach na parkiecie sytuacja zaczynała się zmieniać. Wszechobecny zapach potu i ludzkiej krwi docierał do nozdrzy demona, sprawiając, że coraz trudniej było mu się kontrolować. W końcu przyparł jedną z dziewczyn – Angelę – do ściany wewnątrz ich boksu, do którego zaciągnął ją niemal siłą.
Nim Rafael zorientował się, że jego przyjaciel gdzieś zniknął, Amon zdążył już obezwładnić dziewczynę i wgryźć się w jej szyję niczym wampir z opowieści dla młodzieży. Rafael kazał Roksanie czekać na zewnątrz. Sam wpadł do wnętrza przyciemnionej loży i szarpnął demona w tył.
— Ogarnij się! — krzyknął, uderzając go w twarz.
Półprzytomna dziewczyna nie krzyczała. Była w stanie jedynie namiętnie mrugać, uwieczniając na twardym dysku wszystko, co widziała.
— Tego właśnie mieliśmy uniknąć! Miałeś dać mi znać, kretynie!
— Żebyś znowu mnie głodził? — wycharczał Amon.
Ponownie podszedł do dziewczyny i chwycił ją w ramiona. Rafael próbował go powstrzymać, ale silny głód całkowicie zawładną księciem demonów, całkowicie przyćmiewając jego umysł. Nim archanioł zdołał zareagować, dziewczyna opadała bezwładnie w ramionach Kruka, ze skręconym karkiem chwytając w płuca ostatni oddech.
— Zabiłeś ją! Przecież zaraz włączy się alarm!
— Nie będzie nas do tego czasu, tylko zabiorę jej duszę i… O nie, będę musiał zmiażdżyć jej czaszkę. Szkoda, była całkiem ładna — sączył złowrogo demon, zupełnie nie przypominając siebie.
Rafael odpuści. Wiedział, że w tym momencie nie mógł zrobić już nic więcej. Tym razem nie udało mu się upilnować przyjaciela. Uznał więc, że skoro dziewczyna i tak już nie żyła, byłoby szkoda marnować jej duszę, dlatego pozwolił demonowi ją pożreć. Jednak posiłek przerwała Roksana.
Przerażona dziewczyna wpadła do wnętrza spowitej w mroku loży i wydała z siebie rozpaczliwy wrzask, który archanioł natychmiast stłumił, zasłaniając jej usta i oczy dłońmi.
— Wspaniale. Druga też. Wynosimy się — zarządził, kopiąc Michaelisa w łydkę.
— Bierzemy ją.
— Nie, za dużo kamer. Opanuj się.
— Bierzemy!
Rafael widział, że w żaden rozsądny sposób nie zdoła dotrzeć do przyjaciela. Ogłuszył Roksanę i rzucił się na przyjaciela, odciągając go od Angeli w trakcie wysysania duszy. W gwałtownej szarpaninie zdemolowali całe wnętrze. Na szczęście archanioł rzucił urok na lożę, dzięki czemu nie wydobywały się z jej wnętrza niechciane dźwięki, lecz nie tyczyło się to duszy dziewczyny, która na w pół wyssana zwyczajnie opuściła ciało i uleciała gdzieś w przestrzeń, nim któryś z nich zdołał zauważyć.
— Dusza! — krzyknął w końcu Amon, odwracając się przodem do zwłok.
Odepchnął Rafaela i dopadł do zwłok. Kiedy zorientował się, że z jego posiłku nic nie zostało, wydał z siebie zwierzęcy ryk i rzucił się na nieprzytomną Roksanę. Nim jednak zdołał ją zabić, Rafael ogłuszył i jego.
Cudem udało mu się usunąć zdjęcia z dysku dziewczyny, nie zabijając się w trakcie. Potem wywlekł nieprzytomnego przyjaciela z baru, zapakował go do samochodu i ruszył z powrotem w stronę lasu, wściekły wyklinając na nieodpowiedzialność zarówno swoją, jak i tę Kruka.
— Dusza. Rafael, kurwa, gdzie ona jest?! — Usłyszał archanioł.
Z obrzydzeniem spojrzał na towarzysza i rzucił mu chusteczkę, by wytarł zaślinioną twarz. Amon nie skorzystał z niej jednak. Zamiast tego wściekły zaczął zmieniać skórę wewnątrz samochodu, póki na powrót nie przyjął swojej naturalnej, demonicznej formy.
— Jestem głodny. Musimy ją znaleźć.
— Jak chcesz znaleźć zaginioną duszę, kretynie? Mówiłeś, że dasz radę!
— Nie trzeba było mnie słuchać — burknął Kruk.
Przepchnął się przez przyjaciela i sięgnąwszy do panelu samochodu, wpisał nowe współrzędne trasy.
— Dokąd jedziemy?
— Zaufaj mi. Nie odpuszczę tej duszy, wydawała się smaczna — odparł tajemniczo demon, wracając na swoje miejsce.
Po pobieżnych oględzinach archanioł stwierdził, że jego przyjaciel uspokoił się i przynajmniej w jakimś stopniu odzyskał kontrolę nad sobą. Nie podobał mu się pomysł podróżowania przez kraj z ucieleśnieniem ludzkich koszmarów u boku, ale miał świadomość, że powstrzymywanie Kruka nie przyniosłoby żadnego efektu. Był za to szalenie ciekaw, gdzie planował go zabrać. Współrzędne, które podał samochodowi nie wskazywały żadnego konkretnego miejsca. A to oznaczało, że cokolwiek się tam znajdowało, musiało mieć związek z demonami – na wszelki wypadek powinien więc trzymać rękę na pulsie.
Po godzinie dotarli na miejsce. Wzburzony Amon wypad z samochodu i zaczął rozglądać się wokół, a jego lśniące tęczówki w ciemności wzbudzały niepokój nawet w towarzyszącym mu Rafaelu, chociaż z nieco innego powodu, niż mogłoby się wydawać. Obawiał się, że głód przejmie kontrolę nad demonem do tego stopnia, że straciwszy panowanie nad sobą, w furii zwyczajnie będzie nie do opanowania. Nie takie rzeczy przyszło już widywać archaniołowi. Czasem zastanawiał się, czy jego relacja z przedstawicielem przeciwnej nacji w ogóle miała sens istnieć, ale zazwyczaj odrzucał od siebie tego typu myśli, wiedząc, że wpływ na jego postrzeganie świata miało wychowanie, w którego początkach upatrywał się źródła swojego rasizmu.
— Amon, co my tu robimy? Tutaj niczego nie ma, wracaj do zamku, zjedz coś… — przekonywał anioł, powoli zbliżając się do przyjaciela. — I ubrałbyś się, jeszcze ktoś cię zobaczy. Wybacz, ale twój czarny penis raczej nikogo by tu nie olśnił.
— Zaraz zobaczysz — syknął demon, na moment skupiając wzrok na aniele.
Potem już zupełnie go zignorował. Zaczął krążyć wzdłuż brzegu rzeki, wyraźnie czegoś szukając. Wyglądało również na to, że nie szło mu zbyt dobrze. Spędzili tam dobre kilka minut, nim Kruk wreszcie dostrzegł to, czego szukał.
— Tam — oświadczył, wskazując dłonią jakiś punkt w oddali.
Rafael powiódł wzrokiem za dłonią przyjaciela, jednak bez względu na to, jak bardzo wytężał wzrok, niczego nie widział. Zaczął się obawiać, że Amon zwyczajnie oszalał z głodu.
— Weź trochę mojej krwi i wracaj do domu.
— Nie widzisz? — zdziwił się demon. — Sądziłem, że będziesz w stanie. Nie do końca jeszcze wiem, jak to działa, dopiero niedawno mi o tym powiedzieli. Nieważne, chodź. Musimy popłynąć.
Demon szarpnął towarzysza za ramię, wrzucając go do wody. Sam skoczył tuż za nim, a potem oplótł go ogonem w pasie i zaczął płynąć, ciągnąć zmokłego anioła za sobą w stronę niczego konkretnego – jak dalej utrzymywał Rafael. Poprzez spokojną, ciemną taflę prężnie poruszali się naprzód, nie bacząc na chłód, ślizgające się pomiędzy nogami ryby i smród zanieczyszczonej rzeki. Amonowi przyświecał tylko jeden cel, a jego determinacja zaczynała skłaniać Rafaela refleksji na temat celu podróży. Chociaż nic nie widział, coś jednak musiało tam być, w końcu jego przyjaciel nie był szaleńcem. To prawda, że czasem bywał nieobliczalny – ale który demon taki nie był? W porównaniu do innych, z którymi archanioł miał nieprzyjemność się zapoznać, był niezwykle stonowany i racjonalny.



.