sobota, 26 sierpnia 2017

Tom V, XXVIII

Wyszedł kuroszkowy film. Narobiłam się kolorowań jak głupia, a fejmy mizerne (nie wiem, o co chodzi deviantowi, najpierw problemy z wyświetlaniem po tagach, potem moje prace w ogóle mają jakieś mizerne zasięgi, chociaż są w tagach...), no i jeszcze się przeziębiłam, ale rozdział jest. Pisanie na bieżąco ssie, nie lubię tego ><. Ale chyba na chwilę odłożę kolorowania, bo może za dużo na raz i stąd deviant tak się na mnie wypiął, to będę miała czas na zapas. Kciukajcie.

Miłego! :*

===========================

Lizz przytaknęła i resztę drogi spędziła w ciszy, delektując się pięknymi widokami piekła skąpanego w blasku słabszego ze słońc, które zachodziło powoli, oświetlając krajobraz przyjemnym, pomarańczowym blaskiem, który sprawiał, że wszystko wydawało się tak niezwykle przytulne i bliskie, aż dziewczyna poczuła się rozbawiona.
W swoim życiu nie raz czuła się kochana, akceptowana i należąca do czegoś, ale wszystko to prysło, kiedy zabito jej rodziców. Później, chociaż miała wokół siebie ważnych ludzi i nawet umiała się cieszyć ich obecnością, zawsze czuła, że czegoś jej brakuje. Jakby obserwowała całe to piękno, dobroć i miłość zza szyby. Idealnie gładkiej i przeźroczystej, cieniutkiej, ale jednak zbyt twardej, by mogła przebić się na drugą stronę i naprawdę poczuć wszystko to, co jedynie obserwowała. Lecz odkąd stała się demonem, przeźroczysta bariera znikła sama, a ona odczuwała wszystko ze wzmożoną siłą, ciesząc się z każdej drobnostki jak wtedy, gdy jeszcze los nie sprawił, że zgorzkniała.
— Jesteśmy na miejscu — oświadczył Sebastian, zatrzymując się na szczycie niepozornie wyglądającego wzniesienia.
Ciemne składy o głębokiej barwie z domieszką granatu w ogóle nie odbijały od siebie ciepłej łuny, przez co na tle krajobrazu wyglądały nieco mrocznie i niepokojąco. Kruk jednak wydawał się zadowolony z tego, że dotarli, a jego narzeczona rozglądała się wokół, szukając wspomnianego pięknego widoku, który miałby jej się tak bardzo spodobać. A może to był żart?
— Sebastian, ale ja tu nie widzę niczego pięknego…
— Bo jesteś niecierpliwa i nie patrzysz uważnie. Żeby dostrzec piękno, trzeba czasem spojrzeć głębiej — wyjaśnił, podchodząc do jednej ze skał i przepchnąwszy ją na bok, odsłonił przed dziewczyną wejście do jaskini. — Czasami bawet dosłownie — dodał, śmiejąc się pod nosem.
Wpuścił nastolatkę przodem, po czym wszedł za nią i machnięciem ręki sprawił, że śpiące na suficie nietoperze obudziły się i całą chmarą opuściły jaskinię. Następnie chwycił pochodnię, rozpalił ją i podekscytowany prowadził ukochaną korytarzem, z każdą chwilą czując coraz silniejszą ekscytację na myśl o tym, że za chwilę będzie mógł obserwować jej reakcję. Nie raz już myślał, by ją tu zabrać, jednak nim został królem, podróżowanie do piekła byłoby zbyt niebezpieczne, a odkąd objął tron działo się tyle różnych rzeczy, że nie starczało mu czasu. Lecz w końcu doczekał się swojej nagrody, miał szansę po raz kolejny stać się przyczyną uśmiechu na ustach drobnej dziewczyny, której oddał serce.
Tuż przed dotarciem na miejsce Michaelis zatrzymał Lizz i zasłonił jej oczy. Dopiero potem poprowadził ją dalej. Chciał mieć pewność, że widok będzie możliwie najlepszy, by zbombardować jej zmysł wzroku pięknem, o jakim nawet nie śniła. Widząc, że wszystko wygląda tak, jak powinno, zwrócił się do nastolatki:
— Odsłonię ci oczy, żebyś mogła zobaczyć, tylko się nie przestrasz. Nie widziałaś jeszcze czegoś takiego.
— Czego miałabym się przestraszyć? To coś paskudnego?
— Skądże, to coś tak pięknego, że mogę z całą pewnością przyznać, że nigdy w swoim życiu nie widziałaś czegoś równie wspaniałego.
— No dobrze, ale daj mi już zobaczyć! — krzyknęła zniecierpliwiona, zszarpując dłoń demona z oczu. — Seba… — jęknęła, urywając w pół słowa.
Przez jej oczyma stanął podziemny wodospad o wodzie tak czystej, że można było się w niej przeglądać. Błyszczące w plasku słońca dostającego się niewielkimi dziurami w sklepieniu jaskinii kropelki wody zdawały się tańczyć w powietrzu, gdzie nietypowe załamania światła sprawiały, że tuż nad wodospadem obserwować można było lśniącą tęczę, której kraniec ginął w spienionej wodzie tuż u podnóży skały, z której wydobywała się wodą. Przyjemny szum wody roznosił się echem po przestronnym pomieszczeniu, tworząc hipnotyzującą melodię wzbudzającą w dziewczynie spokój i poczucie bezpieczeństwa, a drobne dziurki, przez które przeciskały się blade promienie słońca, były niczym tunele, schody Boga – jak powiedziałaby, gdyby nie znajdowała się właśnie w samym środku piekła.
— Masz rację, to naprawdę niesamowite. Jak to jest w ogóle możliwe, przecież…
— To piekło, tutaj wiele rzeczy jest możliwe. Możesz podejść bliżej, to nie złudzenie, nie rozpłynie się — odparł Amon, a jego przesączony zadowoleniem głos drżał lekko, wraz z usilnymi próbami mężczyzny, by nie wybuchnąć śmiechem na widok miny oszołomionej nastolatki.
— To najpiękniejszy prezent zaręczynowy, jaki mogłam sobie wyśnić… — powiedziała cicho, powoli zbliżając się na skraj niewielkiego zbiornika, do którego wpływała woda ze szczytu skały.
Kucnęła na brzegu i ostrożnie zanurzyła dłoń w wodzie. Wtedy zorientowała się, że ta idealnie czysta woda w kontakcie ze skórą zostawiała na niej delikatną, tęczową powłoczkę, która znikała wraz z wysuszaniem się wody.
— Mogę się w tym wykąpać? Sebastian, proszę, zgódź się! — poprosiła natychmiast, zrywając się na równe nogi, by podbiec do ukochanego i spojrzeć na niego błagalny wzrokiem.
— Oczywiście, że możesz. Wykąpiemy się razem, ale jest jeden problem: nie wzięliśmy ze sobą strojów kąpielowych — zauważył, teatralnie robiąc zmartwioną minę.
— Nieważne, wejdziemy nago. To jest takie cudowne, że nie mogę z tego nie skorzystać. No chodź, chodź! — namawiała dalej, ciągnąc demona za rękę.
Machnęła dłonią, przypominając sobie wszystkie lekcje, które odbyła z Samarelem, i sprawiła, że jej ubranie zmieniło się w pył, który otuliwszy na moment jej skórę, zsunął się po niej w postaci drobinek błyszczącego popiołu wprost na ziemię.
Sebastian zerknął z uznaniem na jej dzieło. Był dumny z osiągnięć, jakie udało jej się zdobyć przez ten niedługi czas, lecz skrzywił się na moment na myśl o tym, że lekką ręką zniszczyła ubranie. Nie lubił marnotrawstwa, a był piekielnie pewien, że Elizabeth nie była w stanie przywrócić popiołu do poprzedniego stanu. O to jednak zamierzał martwić się później, na razie pragnął w doskonałym nastroju zażyć tęczowej kąpieli.
~*~
Na królewskim dworze w dalszym ciągu panował gwar. Poddani rozprawiali o decyzji króla, jedni dziwiąc się i krzywiąc z niedowierzania, inni jedynie spojrzeniem wyrażając swój niepokój, zaś byli i tacy, którzy w pełni akceptowali decyzję władcy. Niechęć wobec demonicy powstałej z człowieka była zrozumiała, dlatego za niepochlebne opinie nie groziła żadnego rodzaju kara, lecz demony z przyzwyczajenia wolały dzielić się swoim zdaniem, uważnie przebierając w słowach. Rzeczywistości pod zwierzchnictwem Beliala nauczyły dzieci ciemności wielu zachowań mających zapewnić bezpieczeństwo, nawet jeśli częściowo kłóciły się one z zasadami i wyznawanymi przez nie ideami. Przede wszystkim liczyło się przeżycie.
Walki na arenie toczyły się nawet pod nieobecność króla, choć ograniczono je do tych mniej istotnych – eliminacyjnych, na które wstęp miał każdy niezależnie od statusu. Nie było lepszych i gorszych miejsc, wszyscy siadali tam, gdzie znaleźli kawałek przestrzeni do spoczęcia, jedynie królewska loża pozostawała terenem niedostępnym dla demonów spoza najbliższego towarzystwa króla. Teraz, gdy Kruk udał się wraz z ukochaną na nocny spacer nad tęczowy wodospad, chlubne miejsce w loży zajmował między innymi Anasi, który zza zasłony przyglądał się poczynaniom młodych wojowników. Towarzyszyła mu dwójka służących oraz Samarel, które informator poprosił o przyniesienie z królewskiego skarbca jednej z butelek jego ulubionej krwi. Oświadczył również, że dowódca może odlać sobie część jej zawartości, a samą butelkę wraz z resztą miał zanieść do samotni Anasiego.
Mimo ciekawych obserwacji, które czynił przez ostatnie godziny, powoli dopadało go zmęczenie tłumem, czuł nieodpartą potrzebę zaszycia się w swoim azylu i przelania na papier tego, o czym dowiedział się tego dnia. Swoją pracę traktował często jako rytuał, który pomagał mu się uspokoić, wyciszyć i odpocząć od demonów, z którymi tego dnia miał aż nadto dużą styczność. Dla istot takich jak on było to zwyczajnie wyczerpujące, dlatego uznawszy, że resztę informacji dadzą radę zebrać dla niej pajęczy agencji, bez chwili zwłoki udał się okrężną drogą do swojego gabinetu. Po drodze powiadomił jedną z dworskich służek, by skierowała do niego Araksjela i Forkasa, nie zdradzając powodu nagłego wezwania.
Piekielny skryba wszedł do swojego gabinetu i zaległ w miękkim fotelu przy sekretarzyku. Wyciągnął księgę, otworzył ją na ostatniej zapisanej stronie, po czym odwrócił się do okna, by przez niewielkie okienko z przyciemnianą szybą zerknąć na dziedziniec, na którym dzieci odgrywały sceny z walk, które wywarły na nich największe wrażenie. Przez chwilę przyglądał im się, relaksując się dzięki świadomości, że od jakichkolwiek istot żywych dzieli go co najmniej kilkanaście stóp i przynajmniej jedna ściana.
Chwilę spokojnego odpoczynku przerwało pukanie do drzwi. Demon machnął ręką, sprawiając, że zamki w drzwiach otworzyły się, pozwalając dwójce uczonych wejść do środka. Naukowcy z miejsca zaczęli dopytywać o przyczynę spotkania, lecz informator nie zamierzał wyjawić im niczego przed czasem. Wstał z fotela, podszedł do barku i wyciągnął z niego trzy kryształowe kieliszki uformowane w czaszki, do których zamierzał nalać krew, gdy tylko Samarel ją przyniesie. Rozmowę chciał zacząć dopiero po tym, jak się napiją – chociaż nie lubił przebywać wśród innych, uważał, że należy im się minimum szacunku, co w jego mniemaniu oznaczało drobny poczęstunek, gdy zaprasza kogoś do swojej samotni.
— Anasi, gadaj, o co chodzi, jesteśmy zajęci — irytował się Forkas, będąc zupełnie głuchym na tłumaczenie kronikarza.
— Cierpliwości, dowiedzie się za chwilę, najpierw musimy się napić.
— Nie będę tu stał i czekał, liczy się każda chwila!
— Za przeproszeniem, Anasi, Forkas ma rację — wtrącił spokojnie Araksjel.
— Możecie usiąść, nie kazałem wam stać — prychnął pajęczy władca.
— Próbujemy sprawić, by król nie musiał zabijać tej swojej narzeczonej! Odrywasz nas od pracy! Ne będę u siedział!
— Wiesz, że już jej nie uratujemy? Dusza zbyt długo była niezabezpieczona, żeby ją pożreć, będzie musiał zabić dziewczynę. Nie musisz się już spieszyć.
— Więc skoro wszystko wiesz, to czego od nas chcesz?
— Chcę opracować plan, który pomoże przeprowadzić rytuał najmniej boleśnie. Amon jest przekonany, że dziewczyna będzie chciała oddać mu duszę. Nie poprosił o to, ale znam go od małego i dobrze wiem, czego by chciał. Jako wierni służący, jesteśmy zobowiązani, by uczynić to dla jego dobra — tłumaczył spokojnie Anasi, kiedy do wnętrza pomieszczenia wpadł zdenerwowany Samarel.
Słysząc kłótnie, żołnierz postanowił chwilę odczekać, nie chcąc wkraczać w krzyżowy ogień pomiędzy ważniejszych od siebie, by na tym nie stracić. Stanął więc nieopodal gabinetu informatora i starając się nie podsłuchiwać, czekał, aż ostra wymiana zdań się zakończy, jednak mimo usilnych starań, nie był w stanie ignorować głosów dobiegających zza drzwi, gdy do jego uszy dotarł temat rozmowy. Elizabeth przez ten krótki czas stała się dla niego istotnym członkiem najbliższego otoczenia, nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Czuł się wstrząśnięty. Jak to miała umrzeć? Jak to jej dusza nie została pożarta? Dlaczego jeszcze o tym nie wiedziała? Nie rozumiał tego wszystkiego, jednak czuł, że nie może zostawić sprawy w taki sposób. Postarał się uspokoić i wszedł do środka, choć nie wyszło mu to tak dobrze, jak planował.
— Samarel? Coś się stało?
— N-nie, panie, w skarbcu było małe zamieszanie. Pobiegłem więc, by nie musiał pan czekać.
— Rozumiem — mruknął podejrzliwie Anasi, przyglądając się dowódcy.
Był zbyt zmęczony, by przywiązywać zbyt wiele uwagi do jego obecności, dlatego ostatecznie podziękował za wykraczającą poza obowiązki Samarela przysługę i pozwolił mu odejść. Gdy wyszedł, kronikarz zamknął i zabezpieczył drzwi przed wścibskimi zamkowymi lokatorami i nalawszy krwi do szklanek, przeszedł do właściwej rozmowy z uczonymi.
~*~
Lizz wskoczyła do wody, nurkując w niej i przyglądając się czystemu dnu ozdabianemu przed drobne klejnoty. Sięgała po nie rękami, łowiąc całe garści, by wynurzać je z wody i podziwiać w blasku promieni słońca. Co chwilę przynosiła jakiś Sebastianowi, opowiadając, jak bardzo jej się podoba i pytając, czy mogą zabrać je do zamku. Chciała wrzucić je do szklanego naczynia i postawić naprzeciwko łóżka, by móc podziwiać je każdego dnia, wspominając pamiętny wieczór, gdy ukochany poprosił ją o rękę.
— Może chcesz zeskoczyć z góry? — zaproponował Sebastian, wychodząc z wody, by obeschnąć nieco na brzegu.
— Jesteś pewien? — zapytała, zadzierając głowę, by zerknąć na szczyk skały, skąd wydobywała się woda. — Ale ty jesteś piękny, gdy jesteś taki tęczowy! — dodała, przypatrując się idealnemu ciału demona w pełnej okazałości.
Naprężone mięśnie pokryte delikatna, tęczową powłoczką wyglądały nadzwyczaj uroczo, odzierając Kruka z groźnego wyglądu, który starał się uwypuklać, gdy tylko wychodził ze swojego apartamentu, by obcować z innymi demonami. Jego maska władcy była niezwykle fascynująca i Lizz obiecywała sobie, że jeszcze kiedyś dokładnie ją zgłębi. Na razie jednak wolała skupić się na zabawie i przyjemności.
— Oczywiście, że jestem pewien. Robiłem tak nie raz.
— Ale ta woda nie jest aż taka głęboka, to bezpieczne?
— Kochanie, jesteśmy demonami — powiedział, kucając tuż przy zbiorniku wodnym, wyciągając do nastolatki ogon, by chwyciła go, żeby przyciągnął ją na brzeg. — W dalszym ciągu zachowujesz się jak człowiek, musisz powoli zacząć się odzwyczajać.
— Właściwie masz rację. Czyli mówisz, że przeżyję i nic mi się nie stanie?
— Co najwyżej złamiesz nogę, ale to się po chwili wyleczy, wodospad ma przy okazji działanie lecznice, znacznie wzmacnia nasze zdolności regeneracji.
— Powinniście używać tego na co dzień, gdy wybieracie się do walki, łatwiej byłoby wam wygrać. Jak na wojnie z aniołami — stwierdziła, z pomocą Sebastiana wychodząc z wody.
Machnęła głową, by pozbyć się z twarzy przylegających do skóry wilgotnych kosmyków, po czym ponownie spojrzała na skałę, by znaleźć najszybszą i najprostszą drogę na szczyt.
— To nie takie proste. Woda działa tylko w tym miejscu. To dzięki działaniu wielu różnych czynników posiada takie możliwości, dlatego po ciężkich bitwach czasami tutaj przychodzimy. W najgorszych przypadkach nawet to nie pomaga, wtedy chory może nie przeżyć samego transportu, szczególnie że podróżowanie portalem jest obciążające dla organizmu, dlatego sama widzisz, nawet cuda mają swoje ograniczenia.
— Prawda. Ale to i tak przydatne, zapamiętam — potaknęła, kiwając głową.
Razem z Amonem weszli na szczyt wodospadu. Demon wyjaśnił dziewczynie, jak powinna skakać, skąd się wybić i w które miejsce postarać się doskoczyć, by mieć pewność, że nic jej się nie stanie. Potem poprosił, żeby go obserwowała i pocałowawszy ją uprzednio, podszedł na skraj skalnej półki i skoczył, w locie wykonując kilka akrobacji, by wzbudzić w narzeczonej zachwyt.
Cel osiągnął bez trudu, bo już w locie słyszał jej westchnienie pełne zachwytu, a kiedy wynurzył się z wody, patrzyła na niego z rozpromienioną twarzą, uśmiechając się, machając i prosząc, by wracał jak najszybciej, bo sama też chciała spróbować.
— Wyglądałeś wspaniale! Ja też mogę spróbować zrobić salto w trakcie?
— Na razie lepiej nie, spróbuj skoczyć normalnie. Jesteś demonem i nie umrzesz, jeśli trafisz w skały, ale to nie będzie wolne od bólu. Nie chciałbym przysparzać ci go więcej, dosyć już się nacierpiałaś — odpowiedział Michaelis, lekko spuszczając głowę.
Elizabeth podeszła do niego, dotykając dłonią policzka narzeczonego. Uniosła jego twarz, by spojrzał jej w oczy i uśmiechnęła się po raz kolejny.
— Widzisz to na mojej twarzy? To jest uśmiech. Taki szczery, prawdziwy, niepodszyty żadnym strachem i niepewnością, bo wreszcie wszystko jest dobrze, nie grozi mi śmierć ani utrata ciebie. Pożarłeś moją duszę, ja jakimś cudem przeżyłam i wszystko jest dobrze. Więc nie musisz się martwić o ból fizyczny, on nie jest w stanie przyćmić całego mojego szczęścia — wyjaśniła, na koniec składając delikatny pocałunek na ustach Amona.


piątek, 18 sierpnia 2017

Tom V, XXVII

Wiecie, co Wam powiem? Ludzie są straszni, czasem mam ich serdecznie dość i nie mogę znieść, szczególnie jak widzę, co robią. Szkoda słów. Poza tym, nie wiem, czy zauważyliście, ale social media ostatnio strasznie się psują. Facebook nie chce dodawać zdjęć o lepszej jakości, potem nagle dodaje je zupełnie randomowo, deviant nie wyświetla tagów, tumblr podobno oznacza przypadkowe blogi i posty jako "nieprzyzwoite" i tak dalej i tak dalej... Aż się odechciewa brać w tym wszystkim udział.
No a poza tym napisałam pracę magisterską do końca i teraz czekam, aż promotorka się do niej ustosunkuje. Ciekawe, ile poczekam TT_TT.

Miłego :*

==============================

W końcu przyszedł wieczór, długo oczekiwany moment, za którym Amonowi tęskno było już od chwili, kiedy wymyślił to, co zamierzał zrobić. Musiał upewnić się, że wszystko jest odpowiednio przygotowane, zadbać o każdy szczegół i zrobić to wszystko tak, by Lizz o niczym nie wiedziała. Nie było to łatwe, bo podobnie jak zatajanie prawdy na temat jej duszy, niebezpiecznie ocierało się o kłamstwo, ale jakoś udało mu się z tym uporać. Na szczęście nastolatka była zbyt zaabsorbowana poznawaniem nowej krainy, by zadawać właściwe pytania i zauważać wszystko, co zazwyczaj byłoby dla niej osobiste.
Dlatego też kiedy Kruk stanął na skraju balkonu, uciszając zebranych, zarówno oni jak i Elizabeth, byli równie zaskoczeni i nie mający pojęcia, co się właściwie działo. Sebastian uśmiechnął się zadowolony z zaskoczenia, które wzbudził, po czym otworzył usta, by zaspokoić ciekawość zebranych.
— Jak wiecie, igrzyska to specjalny czas, który zdarza nam się rzadko, a te igrzyska są pierwszymi, które organizuje ktoś inny niż mój ojciec. Wiecie więc, że ten dzień z pewnością przejdzie do historii piekła bez względu na to, co by się wydarzyło, jedna chciałbym, by pośród kronik Anasiego znalazł się jeszcze jeden ważny zapis — zaczął, sprawiając, że poddani patrzyli na niego jeszcze bardziej zaskoczeni, niż kiedy zaczął, jednak w ich oczach można było dostrzec palące zainteresowanie, które niezmiernie schlebiało młodemu królowi. — Jak wiecie, wasz król ma swoją towarzyszkę. Ludzką dziewczynę, której przeznaczenie pozwoliło stać pośród nas jak równy z równym. I to właśnie jej dotyczyć będzie zapis z tego dnia wydarzeń. Elizabeth, pozwolisz? — zwrócił się do dziewczyny, wyciągając rękę w jej stronę.
Zawstydzona nastolatka niepewnie chwyciła rękę demona i pozwoliła mu przyciągnąć się do balustrady. Trochę się wzbraniała, bo nie miała najmniejszego pojęcia, o co chodziło Sebastianowi, jednak miała pewność, że nic jej nie grozi, dlatego zaryzykowała.
— To Elizabeth Roseblack, ludzka dziewczyna, która stała się demonem, moja kontrahentka, ukochana, a niedługo również i żona, jeśli tylko na to pozwoli. Elizabeth… — Demon zwrócił się twarzą do nastolatki i klęknął przed nią, wyciągają spod koszuli niewielkie, czerwone pudełeczko ze złotymi akcentami, z którego błysnął drobny, grawerowany pierścionek wysadzany niewielkimi ametystami, które wieńczyło nieco większe rubinowe oczko. — Czy uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? — zapytał, z uśmiechem na ustach patrząc głęboko w jej oczy.
Zrozumiał aluzję już ostatnim razem, chociaż był pewien, że dziewczyna nie spodziewała się, iż naprawdę poprosi ją o rękę, na dodatek przed wszystkimi w pierwszy wieczór igrzysk. Sam również nie sądził, że dojdzie do tego tak szybko, jednak wiedział, że jeśli Anasi niczego nie wymyśli, Lizz postanowi umrzeć, by wypełnić warunki kontraktu, dlatego chciał, by nawet biorąc pod uwagę ten najgorszy scenariusz, poznała szczęście płynące z oficjalnej przysięgi miłości po kres czasu.
Zszokowaną nastolatkę zupełnie zamurowało. Ledwo była w stanie wziąć oddech, głos ugrzązł jej w gardle, a do oczu wezbrały łzy wzruszenia. Naprawdę się tego nie spodziewała, nie tak szybko, nie w takich okolicznościach. Sebastian ponownie ją zaskoczył. Oczy wszystkich demonów na trybunach skupiły się na niej, dając poczucie ogromnego ciężaru. Nie wiedziała, co by zrobili, gdyby odmówiła, lecz nie zamierzała się przekonywać. Nie byłaby w stanie mu odmówić, za bardzo tego pragnęła. Całe jej ciało sugerowało, że właśnie spełniało się jedno z jej największych marzeń, którego świadomości nigdy do końca nie posiadła. Zawsze jej się wydawało, że nie potrzebowała tego typu obietnic, że pakt, który połączył ją z Amonem, był jedynym, czego potrzebowała do szczęścia, a jednak jej serce płakało z radości, przy każdym uderzeniu zalewając ciało falami przyjemności, w miarę jak mijały kolejne sekundy ten niesamowitej chwili, która pragnęła zostawić w pamięci na zawsze.
— Ja… to znaczy, no bo… Tak. Tak! Oczywiście, że za ciebie wyjdę! — krzyknęłam, rzucając się demonowi na szyję.
Trybuny zaczęły ponownie wiwatować, jednak tym razem w zupełnie inny sposób. Gwarna atmosfera podniosłej chwili udzieliła się wszystkim zebranym, nawet ci najbardziej ranni, gburowaci oraz tacy, jak Anasi – który starał się pozostać zupełnie obojętny wobec zaistniałej sytuacji – dali się ponieść, na swój sposób wyrażając aprobatę dla decyzji króla i jego wybranki. Przez chwilę dla nikogo nie miało znaczenia, że tak, która miała zasiąść na tronie obok Kruka, nie była demonem czystej krwi, a zagrożeniem wynikającym z niewiedzy na temat natury jej istnienia. Liczyła się tylko radość zakochanych, która tak odległa dla demonów, nie przeszkadzała im w wyrażaniu poparcia. Król powinien mieć u swego boku partnerkę, bądź partnera – w piekle nikt nie patrzył na płeć w tak ograniczony sposób jak ludzie.
— Szanowni poddani! — krzyknął Kruk, delikatnie wsunąwszy pierścionek na palec ukochanej.
Podniósł się z kolan, wskoczył na balustradę i pomógł Elizabeth uczynić to samo. Delikatnie uniósł ich splecione ręce w górę, by stały się dowodem więzi, która ich łączyła.
— Moja pani zgodziła się oddać swoją przyszłość w moje ręce. Chciałbym, żebyście świętowali wraz ze mną. Krew i narkotyki dla wszystkich, za darmo! — krzyknął, co spotkało się z kolejną porcją wiwatów, w trakcie których otumaniona wrażeniami Lizzy zachwiała się, niemal spadając wprost na arenę.
Amon chwycił ją w ostatniej chwili, przyciągając do siebie i wpijając się w jej usta. Teatralny pocałunek ponownie poruszył zebrane tłumy, a drobna postać w rękach króla wpatrywała się w niego z tak błogim wyrazem twarzy, jakiego Sebastianowi nigdy dotąd nie przyszło obserwować na jej obliczu.
Dziewczyna czuła się tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Wszystko wydawało jej się snem, zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Kochała Sebastiana całym sercem i chociaż on zawsze mówił, że także ją kocha, dotąd nigdy nie oświadczał tego w tak publiczny sposób. A kiedy w końcu to uczynił, przeciwstawił się opinii wszystkich poddanych, którzy patrzyli na Elizabeth z trwogą w oczach, pokazując, że była dla niego ważniejsza niż to, o co tam zabiegał, by umożliwić im wspólne życie. Nie sądziła, że kiedykolwiek dożyje takiego momentu w swoim życiu, a jednak los okazał się dla niej dużo łaskawszy niż mogła się spodziewać.
Chociaż starała się ze wszystkich sił, czułe słowa Kruka, jego ciepłe ramiona, przyjemny zapach i wiwat demonów zajmujących trybuny sprawiły, że nie potrafiła powstrzymać łez wzruszenia, które na krótką chwilę dawały ukojenie rozpalonym z emocji policzkom, których wyraziste rumieńce tak bardzo uwielbiał oglądać jej ukochany. W końcu odsunęła się od niego, otarła twarz, a potem raz jeszcze zwróciła się przodem do tłumu, by unieść dłoń i pomachać im, wzbudzając kolejną żywą falę okrzyków.
— A teraz muszę usiąść, bo inaczej zwyczajnie ci tu zemdleję z radości — mruknęła do demona, śmiejąc się pod nosem.
Sebastian ujął ją w pasie i odprowadził na fotel, po czym powrócił do balustrady i powiedział jeszcze kilka zdań, których znaczenie zupełnie nie dotarło do podekscytowanej nastolatki, która cały czas zmagała się z drżącymi z ekscytacji kończynami, mocno uderzającym sercem i tchem, który ginął w jej piersi. Jeszcze niedawno była pewna, że umarła, lecz tuż po oświadczynach czuła się bardziej żywa niż kiedykolwiek. Marzyła już tylko o tym, by móc świętować ten dzień z przyjaciółmi i gdyby nie ten jeden szczegół, który padał wątłym cieniem na cudowność tej sytuacji, mogłaby powiedzieć, że osiągnęła w życiu absolutne szczęście.
Kolejne godziny igrzysk upłynęły nastolatce niezwykle szybko, a jednocześnie w takim stanie, że nie potrafiła sobie przypomnieć, jak wyglądali walczący ani nawet czy ktoś został zabity. Była zbyt podekscytowana i nie potrafiła znaleźć odpowiedniego miejsca dla wszystkich emocji, które się w niej zebrały. Dopiero wieczorem, kiedy walki przerwano, by wojownicy mogli odpocząć, a Sebastian ze swoją ukochaną świętować wyniesienie związku na kolejny etap, Lizz nieco się otrząsnęła, choć dalej, idąc z Krukiem do komnaty, miała wrażenie, że stąpa po miękkiej chmurce, a wiatr niesie ją naprzód.
— Jesteś zadowolona? — zapytał Sebastian.
Od kilku minut siedział na łóżku, obserwując, jak nastolatka wpatruje się w swoje odbicie w lustrze przy toaletce. Siedziała na krześle, cały czas przeczesując palcami wrzosowe kosmyki włosów. Wyglądała jak zaklęta, ale Amon nie chciał wyrywać jej z zamyślenia zbyt wcześnie, napawając się przyjemnym widokiem ukochanej.
— Co? A… Nie jestem zadowolona, Sebastian — odpowiedziała, pochylając głowę.
Przez moment król poczuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła. Ogarnęła go panika, bo dotąd ani przez moment nie dostrzegł w niej nawet cienia negatywnych emocji.
— Jestem najszczęśliwszą istotą na świecie. I to jest takie dziwne uczucie, że nawet nie wiem, jak powinnam się zachować. Siedzę i patrzę na siebie, na moją twarz, która jeszcze nigdy nie uśmiechała się tak długo. Bije z niej taki ciepły blask, wiesz? Nie ma nawet odrobiny smutku, wszystko jest takie kolorowe i piękne, nawet jeśli mi się nie podoba, jak ten smutny kandelabr stojący na kredensie. Mam wrażenie, że nawet oddycham jakoś pełniej. Zadowolenie nie oddaje nawet w połowie tego, jak się czuję. Chciałabym skakać, biegać, krzyczeć, nawet tańczyć, a jednak nie mogę, bo boję się, że jak zacznę, to pęknę z radości. A teraz próbuję ją w sobie dusić. Czuję się dziwnie… — odpowiedziała rozlegle i odwróciła się na siedzeniu w jego stronę.
Udało jej się zobaczyć efemeryczny wyraz zmartwienia, który znikał z jego twarzy wraz z każdym kolejnym słowem nastolatki. Gdy zamilkła, w jego oczach stanęły łzy, jednak dzielnie uporał się z nimi, nie pozwalając żadnej wypłynąć. Zdradził go jedynie nerwowy, wciągany z ogromną łapczywością oddech.
— Myślałeś, że nie jestem szczęśliwa? — zapytała retorycznie, śmiejąc się pod nosem. — Jesteś taki mądry, zaradny i idealny, a jednak czasami zachowujesz się jak taki zwykły, prosty mężczyzna, że aż nie mogę się z tego nie śmiać. Nie masz się o co martwić, nigdy nie byłam szczęśliwsza i gdyby Tomoko mogła się o tym dowiedzieć, nie potrzebowałabym już niczego więcej.
— Kamień z serca. Przez moment naprawdę się zmartwiłem. Widać dla mnie też nie było to obojętne, chociaż mówiąc szczerze, dla mnie jesteś wszystkim już od tak dawna, że ten drobny gest wydawał się niczym przy wszystkim, co dotąd razem przeszliśmy. To zwyczajne potwierdzenie faktu.
— Odzierasz tę chwilę z romantyzmu, wiesz?
— Nie wiedziałem, że lubisz romantyków. Zawsze wolałaś twardo stąpać po ziemi.
— To byłam ja – człowiek. Ja – demon lubi czasem otulić się tą ckliwością i sentymentami, na które dotąd nie miałam czasu — wyjaśniła i podeszła do ukochanego, klękając przed nim, by ułożyć głowę na jego kolanach. — Teraz już wcale nie przypominam siebie z dawnych czasów. Trochę mnie to przeraża, ale też i cieszy, uwolniłeś mnie z klatki, w którą zamknęłam się przez to całe cierpienie. I teraz… Jestem taka wolna, dalej nie wiem, jak z tego korzystać — wyznała szeptem, gładząc jego łydki, których idealny kształt pochłonął ją do reszty.
— Rozumiem… — odparł spokojnie demon.
Jeszcze przez chwilę w milczeniu gładził jej włosy, napawając się ich nienaturalną niemal gładkością, zastanawiając się, jak oddać jej ten romantyzm, z którego odarł zaręczyny swoim wyznaniem. Wiedział, że tak naprawdę tylko żartowała, ale czuł potrzebę, by zrekompensować jej to mimo wszystko, zobaczyć zawstydzony uśmiech na jej ustach i usłyszeć podniesiony głos, który towarzyszył jej w takich chwilach.
— Czy zechcesz towarzyszyć mi w drodze w pewne miejsce? — zapytał nagle, zdejmując rękę z jej głowy.
Dziewczyna podniosła się i spojrzała pytająco w oczy demona. Ten jednak nie zaszczycił ją nawet słowem wyjaśnienia. Przyłożył jedynie palec do ust, puszczając ukochanej oczko i cicho wydając z siebie uciszający dźwięk.
— Oczywiście. Z moim… narzeczonym pójdę wszędzie!  Odparła podekscytowana, energicznie kiwając głowa, aż całe skrzętnie rozczesane włosy znów rozwiały się w nieładzie wokół drobnej, bladej twarzyczki ozdobionej dwójką soczystych rumieńców podkreślających błysk w roześmianych oczach.
Taką właśnie chciałby ją widzieć przez cały czas i dziękował opatrzności, że ostatnimi czasy właśnie takie radosne ekspresje gościły na jej obliczu najczęściej. Wstał, pomógł podnieść się Elizabeth, a potem otworzył okno i przepuścił ją przodem na gzyms. Chłodny wiatr znów rozwiewał jej włosy, które co chwilę poprawiała, by nie wpadały jej do ust. Ciemne niebo i blask piekielnego księżyca dodawały jej bladej cerze magicznego uroku, który całkowicie zapierał dech w piersi demona. Nie wiedział, czy naprawdę była aż taka piękna, czy po prostu przemawiało przez niego uczucie, ale była dla niego niczym bogini, a każdy jej gest i ruch mógłby powtarzać jak modlitwę do niej, gdyby tylko nie miał pewności, że wyśmieje go, gdy tak zrobi.
Kruk chwycił nastolatkę na ręce, jak za starych, dobrych czasów, po czym zeskoczył z zewnętrznego parapetu i rozłożywszy czarne skrzydła, zawisł w powietrzu, unosząc się ponad zabudowaniami piekielnego dziedzińca. Przy okazji porównywał zachowanie ukochanej teraz z czasami, gdy jeszcze poruszali się w ten sposób, gdy była człowiekiem. Kiedyś była strasznie spięta, lecz obecnie w jego ramionach czuła się niezwykle bezpiecznie, co przyjemnie łechtało ego demona.
— Sebastian, powiesz mi, dokąd lecimy?
— Nie powiem — odparł z nieukrywaną satysfakcją.
— Ale ja się boję tak lecieć po ciemku nie wiadomo gdzie… — jęknęła, wtulając się w jego pierś, lecz nie zdołała go nabrać, za dobrze ją znał, by zaufać słowom, gdy całe ciało mówiło coś zupełnie odmiennego.
— Nie boisz się, a ja chcę ci pokazać coś pięknego. Jestem pewien, że ci się spodoba, więc po prostu mi zaufaj, dobrze, Elizabeth?
— Znów użyłeś imienia… — zauważyła, uśmiechając się szeroko. — Zaufam, ale lepiej, żeby to naprawdę było warte oczekiwania, bo to nasza noc ponarzeczeństwowa i powinna być wyjątkowa. Znaczy… No wiesz, o co mi chodzi — dodała ciszej, wstydząc się, że takie proste ludzkie powody do radości dają szczęście również i jej, czuła się z tym zwyczajnie nienaturalnie.
— Wiem, chcesz korzystać z życia. Nie musisz nic więcej mówić. Po prostu delektuj się widokami, niedługo będziemy na miejscu.


sobota, 12 sierpnia 2017

Tom V, XXVI

Dzisiejszy rozdział jest nieco krótszy, bo... Zapomniałam, że mam mało zapasu i nic nie dopisałam. W ogóle zapomniałam, że był piątek i trzeba ogarniać rozdział i cały dzień walczyłam z wykresami do magisterki, trzeba tę pracę w końcu napisać. Także musicie wybaczyć, no ale nie bardzo mogę na to poradzić. Poza tym, że powinnam wziąć się ostro za pisanie, bo nigdy tego tomu nie skończę xDDDD.

Miłego! :*

============================

Chwycił ukochaną pod rękę i poprowadził na taras, z którego do ich uszu dotarły gromkie krzyki i oklaski, gdy tylko ktoś w tłumie krzyknął, że król wreszcie zaszczycił ich swoją obecnością. Trybuny zaczęły wiwatować, mężczyźni gwizdali, wyrzucali w powietrze broń, kobiety piszczały na widok nowego władcy a dzieci krzyczały i podskakiwały, chcąc zobaczyć tego, który nimi rządził, obawiając się, że to może być ich jedyna okazja, by dostąpić takiego zaszczytu.
Zszokowana Lizz przyglądała się zachowaniu demonów, nie rozumiejąc do końca, co się działo. Z jednej strony miała świadomość tego, że jej ukochany był władcą piekła – kimś, kto był dla nich najwyższą instancją, opiekunem, któremu zawierzali swój los i życie, jednak dla niej Sebastian był przede wszystkim Sebastianem – demonem obdarzonym uczuciami, w którym widziała swoje wybawienie, ucieczkę od pełnego mroku i bólu świata, w którym żyła, póki ścieżki ich losu nie splotły się w jeden, na zawsze zacieśniając się dzięki najpiękniejszemu uczuciu na świecie.
Kiedy minął pierwszy szok, nastolatka odważyła się zrobić kilka kroków do przodu, zostając już tylko odrobinę za demonem. Nie chciała się z nim równać w obawie o reakcję poddanych – nie miała pojęcia o panujących w piekle zasadach, jeśli któryś z demonów uznałby, że znieważa Kruka, stając z nim ramię w ramię w chwili jego chwały, przysporzyła by mu jedynie problemów, dlatego zapobiegawczo wolała zachować bezpieczny odstęp.
Amon jednak nie zamierzał trzymać swojego skarbu z daleka od oczu rządnych wrażeń gapiów. Chwycił dziewczynę za rękę i po krótkiej przemowie powitalnej, odsunął się i lekko wypchnął Elizabeth naprzód.
— Sebastian! — pisnęła nerwowo, intuicyjnie owijając ogon wokół jego ręki tak mocno, że aż zaczął ją boleć.
— Nie bój się, wszystko jest w porządku — szepnął Kruk, po czym wskoczył na balustradę i wskazawszy nastolatkę dłonią, oświadczył radośnie: — Przywitajcie gorąco moją towarzyszkę, Elizabeth Roseblack. Demonicę ludzkiego pochodzenia, o której pewnie zdążyliście już słyszeć. Teraz macie okazję ją zobaczyć, bądźcie mili. To moja przyszłość — krzyczał zadowolony, wyraźnie dobrze się bawiąc, co dziewczyna bez trudu oceniła po jego głosie i sposobie poruszania się.
W przeciwieństwie do niego, Lizz czuła się przerażona, skrępowana i niepewna. Całe życie wychowywała się w szlacheckim domu, doskonale znała wszystkie zasady dobrego wychowania, które niejednokrotnie z premedytacją łamała, ale nikt nigdy nie uczył jej, jak powinna zachowywać się wśród demonów, a ten, który winien jej to wyjaśnić, czerpał ogromną przyjemność z oglądania jej zakłopotania.
— Eee… Witajcie, poddani Se… Amona! Jestem Lizz i jestem demonem, chociaż kiedyś byłam człowiekiem, dlatego nie wiem nawet, jak się zachować — wyznała przed zebranymi, uznając, że lepiej wyprzedzać fakty.
Na trybunach zapanowała cisza, która sprawił, że serce dziewczyny przyspieszyło tak, iż z trudem dawała radę chwytać powietrze w płuca. Rozejrzała się nerwowo, a potem wbiła wzrok w tył głowy Michaelisa, na próżno szukając w nim oparcia.
— No wiecie co? — mruknął król, dla odmiany siadając na murku z nogami zwieszonymi w stronę areny. — Król przedstawia wam swoją wybrankę, a wy nawet jej nie przyklaśniecie. A ja zorganizowałem wam takie bezpieczne igrzyska. Może powinienem zmienić zdanie? — zastanawiał się na głos, wzbudzając falę szumów niepewności pomiędzy rzędami kamiennych ław trybun. — Jak myślisz, Anasi? Może walka o życie czegoś ich nauczy?
— Nie! — wyrwała się nagle Elizabeth, ponownie skupiając na sobie uwagę wszystkich zebranych. — Nie każ ich za to, że boją się tego, czego nie znają… To zupełnie naturalne przecież, też bym się pewnie czuła w ten sposób. Nie muszą mnie akceptować, najważniejsze, żeby akceptowali ciebie… — powiedziała i odwróciwszy się, osowiała ruszyła w stronę drzwi.
Nie miała ochoty dalej stać na tarasie, by wszyscy mogli podziwiać ją niczym eksponat w muzeum dziwów. Czuła się kompletnie pozbawiona szacunku, człowieczeństwa (a raczej demonieństwa, choć z racji fonetycznego zgrzytu nie używała tej formy), autonomii. Jakby była jedynie dodatkiem do nowego króla, na dodatek takim, którego wszyscy woleliby się pozbyć.
Jednak nim doszła do drzwi, arena rozbrzmiała głośnymi wiwatami, a pomiędzy kakofonią kolejnych dźwięków nastolatce udało się usłyszeć swoje imię. Sebastian chwycił ją za rękę i odwrócił w stronę widowni. Stanąwszy za nią, prowadził ukochaną za ramiona do samej balustrady, zmagając się z niechęcią i niedowierzaniem, które ciało manifestowało stawiając opór względem każdego ruchu demona.
— Teraz musisz im pomachać. I uśmiechnij się, widzisz? Polubili cię. Trzeba było małego podstępu, ale to proste demony, daj im szansę — szepnął Michaelis, by zostawić dziewczynę sam na sam z tłumem, który spojrzał na nią nieco przychylniej, odkąd stanęła w ich obronie.
Lizzy miała w końcu okazję, by się pokazać, dać się poznać jako istota żywa, myśląca – nie jako potencjalne niebezpieczeństwo, tykająca bomba, którą wszyscy woleli omijać z daleka. Po kilki pierwszych minutach, które wydawały jej się wiecznością i pasmem towarzyskich niepowodzeń, w końcu znalazła wspólny język z demonami, żartując i opowiadając o swoich początkach w demonicznym świecie. W końcu jednak jej czas dobiegł końca. Sebastian przeprosił zebranych i obiecał, że każdy chętny będzie mógł porozmawiać z jego ukochaną następnego dnia przed rozpoczęciem walk. Zapowiedział również, że wieczorem – tuż przed pokazem pirotechnicznym w wykonaniu najlepszych władców ognia w królestwie, będzie miał do ogłoszenia ważną nowinę. Musiał mieć pewność, że będzie go słuchało odpowiednio dużo demonów, by wieść, którą zamierzał przekazać, rozeszła się pośród wszystkich poddanych z prędkością zbliżoną do świetlnej.
Po uroczystym otwarciu król wraz ze swoją towarzyszką zajęli miejsca w swojej loży, skąd mieli oglądać krwawe widowisko. Służący co chwilę przynosili im krew, duszne i różnego rodzaju afrodyzjaki – w tym również narkotyki, których Michaelis kazał się dziewczynie wystrzegać, wiedząc, że nie wprawiona w spożywaniu tego typu substancji zbyt szybko straciłaby świadomość, a chciał, by wieczorem była w pełni sił, by móc cieszyć się niespodzianką, którą dla niej zaplanował.
Dziewczyna zaś siedziała nieco spięta w fotelu, cały czas nerwowo zerkając na krążące wokół niej demony. Z areny dobiegały nieprzyjemne dźwięki obijanych ostrzy, tłumione jęki bólu i okrzyki dodające motywacji, zaś trybuny wrzały nieustannie, skandując imię tego, kto akurat wygrywał. Dla obserwatorów nie miało znaczenia, kto będzie zwycięzcą, liczyła się jedynie dobra zabawa i doskonałe widowisko, które mieli zapewnić walczący. Hrabianka nie do końca pojmowała, dlaczego taka prostacka forma rozrywki do tego stopnia fascynuje demony, jeszcze bardziej nie rozumiała, czemu dostrzegała błysk ekscytacji w oczach Amona – zawsze sądziła, że bezpodstawne przelewanie krwi nie było dla niego niczym przyjemnym, a jednak ciągle dowiadywała się czegoś nowego. Może był lepszym kłamcą, niż mi się wydawało? – zastanawiała się, wspominając grymasy zniechęcenia, ilekroć Sebastian widział ludzkie, pozbawione sensu bijatyki. A jednak tutaj, gdy na arenie walczyły demony, zdawało mu się to nie przeszkadzać. Nie miała jednak odwagi spytać o powód, czuła się zbyt niepewnie w otoczeniu nieznajomych istot, które przechodziły tuż obok niej, a jednak cały czas dawały wyraźnie odczuć dystans, jaki tworzą pomiędzy wybranką króla a sobą – jakby mimo wszystko się jej obawiali.
— Wygrywa zielony! — krzyknął nagle Kruk, zrywając się z siedzenia.
Lizz przeniosła wzrok na arenę i dostrzegłszy demona trzymającego miecz przy grdyce przeciwnika, zacisnęła palce na dłoni ukochanego.
— Mieli się nie zabijać… — pisnęła cicho, szukając w demonie zrozumienia.
Ten jedynie pokiwał znacząco głową. W jego dłoni pojawiła się nieduża strzałka z przyczepioną karteczką o fioletowej barwie, którą rzucił, wbijając w dłoń trzymającą miecz.
— Koniec pojedynku, przechodzisz dalej. Pomóż mu zejść z areny — zarządził, a kiedy demon spojrzał na niego z ogromnym zdziwieniem i niedowierzaniem, srogi wyraz twarzy, którzy pojawił się na obliczu Michaelisa, momentalnie doprowadził go do porządku, zmuszając walczącego, by wykonał polecenie. — Krnąbrne dzieci… — westchnął król, z powrotem siadając w fotelu.
— Przecież było mówione, że nie można zabijać, dlaczego musiałeś mu to powtarzać? — zapytała zdenerwowana nastolatka.
— Było powiedziane, że nie TRZEBA zabijać. Można, jeśli obie strony nie mają nic przeciwko. Ten nie miał — wytłumaczył spokojnie.
— Więc czemu…?
Pytanie nie wymagało odpowiedzi. Jeden sugestywny uśmiech Amona wyjaśnił Elizabeth wszystko. To ona była powodem podjęcia przez niego takiej decyzji. Nie chciała patrzeć na bezsensowną przemoc, a jej ukochany wolał zapewnić jej komfort, niż spełniać zachcianki rozwrzeszczanego tłumu. Zaimponował jej tym wyrazem odwagi – wszak w jego sytuacji powinien przede wszystkim zadbać o poparcie poddanych, a jednak postawił ją ponad nimi, jednoznacznie sugerując, ile dla niego znaczyła.
Trybuny nieco ucichły, podczas gdy grupa demonów wyszła na pole walki, by uprzątnąć je przed kolejnym pojedynkiem. Zwinne ruchy pracowników były tym, co Lizz obserwowała ze zdecydowanie większym zadowoleniem niż bezsensowną bijatykę. Podobało jej się, jak pewnie, zręcznie i bezbłędnie wykonywali każdą, nawet najdrobniejszą, czynność, doprowadzając arenę do porządku w przeciągu zaledwie kilku minut. Jednak nikt oprócz niej zdawał się nie podzielać tego zachwytu, jakby pozostali nawet nie zauważyli, że po piaszczystym podłożu sunie kilka odzianych w ciemny granat postaci, pozostawiając po sobie idealny porządek. Pod koniec dziewczynie wydawało się nawet, że wszyscy – z jej ukochanym włącznie – czują się już znudzeni oczekiwaniem, jakby wymagali od sprzątających, że uwiną się dwa razy krótszym czasie.
Na arenę weszli kolejni zawodnicy. Jeden z nich barczysty, dobrze zbudowany, mierzący prawie sześć stóp, o ogonie potężnym, zakończonym ostrym grotem wyposażonym w ostrze lśniące w przytłumionym blasku piekielnego słońca. Drugi był jego zupełnym przeciwieństwem: drobny, niski, za to jego pewność siebie aż biła po oczach. Sebastian wydawał się podekscytowany zbliżającym się pojedynkiem, a widząc jego entuzjazm, Lizz przysunęła się nieco do balustrady, by też dobrze przyjrzeć się walce. Z jakiegoś powodu ta wydawała się znacznie ciekawsza od kilku pozostałych.
I tak też było. Drobny demon nie należał do najsilniejszych, jego ataki ledwie dawały radę zadrasnąć przeciwnika, jednak doskonale nadrabiał zwinnością i prędkością. Nim przeciwnik zdołał odrąbać mu rękę ogonem, ten porozcinał mu kilka znaczących mięśni, sprawiając, że stał się niemal całkowicie bezużyteczny i tylko jedyny ogon dalej pozwalał mu zachować obronną pozycję, w której stanął zawczasu. Ostatecznie starcie zakończyło się zwycięstwem młodego, który tuż przed ogłoszeniem wygranej zerknął w stronę królewskiej loży i zamachnąwszy się, by śmiertelnie zranić przeciwnika, zatrzymał grot niewielkiego ostrza tuż nad skórą przeciwnika. Następnie wypuścił ostrze z dłoni, odsunął się i pomachał zebranym na trybunach gapiom, na koniec zerkając prosto w oczy spłoszonej Elizabeth.
— Chyba mu się spodobałaś — zażartował Sebastian, obejmując ukochaną ramieniem.
— Jestem zajęta…
— Nie w taki sposób. Wiesz, że kilku zwycięzców będzie miało szansę zostać na zamku, prawda? Damy im pracę, miejsce do spania, zapewnimy rodzinie byt. Sądzę, że chciałby zająć miejsce Samarela, pewnie jeszcze o nim nie wie.
— Jako mój ochroniarz? Ale dlaczego? Przecież nawet mnie nie zna, jak mógłby tego chcieć. Bo jestem dziwadłem? O to mu chodzi, żeby miał, o czym opowiadać? — pytała Lizz, z każdą chwilą coraz bardziej się denerwując.
— Uspokój się— odpowiedział Kruk tonem tak poważnym i suchym, że dziewczyna momentalnie zamilkła; mówił do niej w taki sposób tylko, gdy zrobiła coś naprawdę złego. — Nie wierzę, że muszę ci to tłumaczyć, ale: jeśli chcesz, by nie mieli do ciebie uprzedzeń, sama również musisz traktować ich w ten sposób. Więcej wiary. Ten ma dobre intencje, przypatrz się.
Nastolatka pokiwała głową i bez słowa przeniosła wzrok na młodego demona. Spokojnie przyjrzała się jego posturze, gestykulacji, mimice i doszła do wniosku, że Michaelis miał rację. Jego intencje wydawały się szczerze, chociaż nie mogła być pewna, wszak twarz demona pokryta była cienką łuską, spod której ciężej było dostrzec ruchy mięśni i układ zmarszczek mimicznych.
— Masz rację. Jestem głupia i uprzedzona. Przepraszam — odpowiedziała skruszona fioletowowłosa, kuląc się w fotelu.
Zrozumiała swój błąd, przyznała się do winy i miała sobie za złe, że zachowała się w tak prostacki sposób. Dotąd nie spojrzała na sprawę od drugiej strony, za bardzo skupiła się na sobie, straciła obiektywizm, a to właśnie dzięki niemu tak długo dawała sobie radę w ludzkim życiu… Była hipokrytką i strasznie ciążyło jej to na sumieniu.
— No już, nie zadręczaj się. Nie słyszał, a ja ci wybaczam. Chciałem jedynie, żebyś zwróciła na to uwagę. Najwyższa pora przestać myśleć tylko o sobie, prawda?
— Wiem, to było głupie. Wszystko przez to, że… Czuję się obco. Reaguję obronnie na atak, który nawet nie nastąpił — prychnęła, śmiejąc się z siebie gorzko. — Żałosne, prawda?
— Ludzkie, kochanie. A teraz się rozchmurz. Spójrz, on czeka, aż go pochwalisz. Uczynisz mu ten zaszczyt?
— Co? Naprawdę? Jasne!
Lizz momentalnie zerwała się z fotela, potykając się o suknię i tylko dzięki wyćwiczonej przez lata zwinności dając radę nie wypaść na arenę przez kamienną balustradę. Wskoczyła na nią i pomachała wojownikowi, po czym nabrała powietrza w płuca i powiedziała głośno i wyraźnie:
— Dobra robota, wojowniku. Liczę na to, że wygrasz.
Miała nadzieję, że uda jej się wyartykułować coś z większym sensem, co zabrzmiałoby podniośle niczym każde słowo Sebastiana skierowane do tłumów poddanych, jednak stres i brak pewności siebie sprawił, że udało jej się wyrzucić z siebie jedynie dwa krótkie zdania. Na szczęście wojownikowi w pełni wystarczyły, trybuny zawrzały i wyglądało na to, że nie słowa miały znaczenie, a przekaz, jaki ze sobą niosły – co dla dziewczyny przyzwyczajonej do słownych gier, setek podtekstów i poruszania się po językowym polu minowym było zwyczajnie niepojęte, jednak niesamowicie satysfakcjonujące.
Po tym, jak jeden ze śmiałków zdobył sympatię wybranki króla, zapanował względny spokój. Walki toczyły się dalej, ale w nowej grupie nie było nikogo, kto zdobyłby szczególną sympatię gapiów, a i sam poziom rozgrywek nie był zbyt wygórowany. Dlatego też Lizz spędzała czas, wypytując Sebastiana o wszystko, o co tylko mogła. O sposób działania różnych rzeczy, architekturę, wyjaśnienie zachowań konkretnych demonów. Wszystko wzbudzało w niej ciekawość, a otwartość, z jaką Michaelis odpowiadał, motywowała nastolatkę do zadawania kolejnych pytań.
 Wiele było rzeczy w piekle, których ciągle nie znała. Począwszy od czegoś tak elementarnego, jak kierunek ruchu ulicznego, kończąc na rzeczach znacznie bardziej skomplikowanych, które na razie nie miały się jej do niczego przydawać, jak: rozliczanie podatków, działanie systemu kanalizacyjnego i tym podobne. Dlatego pytała, nie krępując się już obecnością pozostałych demonów w loży.


piątek, 4 sierpnia 2017

Tom V, XXV

W tym tygodniu udało mi się stworzyć aż 10 stron zapasu! Okazało się też, że mam wolne od praktyk, więc czekają mnie dwa tygodnie wolnego. Jeśli pogoda trochę odpuści i nie będę się topić 24/7, to może stworzę jeszcze trochę zapasu <3. Zobaczymy, mam nadzieję. 
A tymczasem bez zbędnego dziamgotania zapraszam na kolejny rozdział! :D

Miłego! :*

===============================

I tak, jak demon robił to tysiące, jeśli nie miliony, razy, tak i tym razem w pełnym skupieniu i niezwykle profesjonalnie wykąpał Elizabeth, ubrał ją i uczesał własnoręcznie, czerpiąc ogromną przyjemność z tego prostego gestu.
— Z czego się śmiejesz, demonie? — zapytała zarumieniona, zerkając w odbicie zadowolonego mężczyzny w lustrze oprawionym złotymi motywami cierni.
— Nie śmieję się, Elizabeth, uśmiecham się. Jest tak, jak za starych, dobrych czasów, nieprawdaż?
Nastolatka spojrzała na niego zdziwiona, by momentalnie zaczerwienić się jeszcze bardziej. Energicznie spuszczając głowę, szarpnęła szczotkę, którą Michaelis rozczesywał jej wrzosowe pasma, zadając sobie ból, który wyraziła w postaci krótkiego syknięcia.
— Masz rację. Jak za starych czasów. Ale czy naprawdę uważasz, że one były takie dobre? Ja zdecydowanie bardziej wolę te obecne. Bo jestem wolna, ty jesteś wolny i…
— I? — Zaciekawiony demon ciągnął ją za język, nachylając się nieco, by wyszeptać pytanie wprost do jej ucha.
— I możemy być razem na zawsze, Sebastian. Przestań wszystko tak ze mnie wyciągać, to krępujące!
— Jeszcze nie wiesz, Lizzy, że lubię patrzeć, jak się złościsz? Sądziłem, że po tylu latach już zdążyłaś przywyknąć. Nie ma nic piękniejszego niż dodająca cerze kolorów, czysta furia.
— Czyli że lubisz, gdy jestem wściekła? A co ty, masochista? — burknęła skrępowana.
Na złość demonowi postanowiła się nie denerwować. Wzięła kilka głębszych oddechów, a potem obróciła się przodem do niego i posłała mu zadziorne spojrzenie, które momentalnie wywołało w demonie salwę szczerego śmiechu.
— Przestań już! No, Sebastian! Przestań! Rozkazuję ci! — krzyczała, uderzając go ogonem po ramieniu, póki nie chwycił niesfornej kończyny i nie szarpnął, przyciągając do siebie nie tylko wypustkę, ale również ruchome krzesło, na którym siedziała nastolatka.
Chwycił ją w ramiona, przez chwilę przyglądając się jeszcze, jak wyraziste rumieńce niemal promieniują, ozdabiając jej twarz, nadając jej mnóstwa uroku. W końcu pocałował ją, uciszając tyradę wyzwisk i rozkazów, które momentalnie przerodziły się w rozkoszne mruknięcie przyjemności.
Lizz jednak nie pozwoliła Sebastianowi pogrywać ze sobą tak, jak mu się podobało. Odepchnęła go od siebie, odchrząknęła, podniosła się i obejrzała się w lustrze. Musiała się upewnić, że wygląda idealnie. W końcu pierwszy raz miała zostać pokazana publicznie. W piekle nie pełniła żadnej wysokiej funkcji, daleko było jej do poważanego autorytetu z jakiejkolwiek dziedziny. Funkcjonowała raczej jako ozdoba swojego wybranka. Dziwiła się sama sobie, że ani trochę nie przeszkadzało jej to ewidentne uprzedmiotowienie. Uznała nawet, że jako ozdoba króla musi się wyjątkowo postarać, by na otwarciu piekielnego wydarzenia zaprezentować się na tyle dobrze, by nikt nie śmiał kpić z tego, któremu oddała serce. Była szczupła, miała długie włosy i nauczyła się chodzić na szpilkach – zdaniem Michaelisa to w zupełności wystarczało, ale nie zamierzała ufać mu bezgranicznie, wolała jeszcze się sobie poprzypatrywać, by umieć absolutną pewność, że nie skompromituje Amona już w pierwszej minucie.
— Dobra, wyglądam w porządku. Chodźmy do sali tronowej! Chcę zobaczyć, a zaraz zaczyna się to całe widowisko!
— Spokojnie, wcale nie tak zaraz.
— Jak to nie? Tylko półtora cyklu, Sebastian! A mi tu czas leci tak szybko! Chodź! — przekonywała go dalej, ciągnąc za rozszerzany przy nadgarstku rękaw jego karminowej szaty ozdabianej czarno-złotymi aplikacjami w xerfickim.
Nastolatka miała na sobie podobny strój – pasujący kolorem, choć o ton jaśniejszy, ozdabiany tymi samymi znakami, których znaczenia Elizabeth nie potrafiła rozszyfrować mimo tego, że nauczyła się alfabetu. Michaelis wytłumaczył jej, że to starodawna odmiana i znają ją tylko wykształcone demony mieszkające na zamku, których jednym z zadań było dbanie o to, by dorobek piekielnej kultury od samego początku jej istnienia nie zaginął bezpowrotnie. Nie zmieniało to faktu, że Lizz była niesamowicie niezadowolona, że nie może zrozumieć treści, które nosiła na swoim ciele, jednak demon zapewnił ją, że w swoim czasie wszystko stanie się jasne. W tym wypadku nie miała innego wyjścia, jak zaufać mu na słowo i na bliżej nieokreślonych czas zaniechać usilnych prób rozszyfrowania pisma.
Zgodnie z obietnicą, Sebastian zabrał dziewczynę pod drzwi sali tronowej. Rozejrzał się uważnie, a potem zerknął do środka, by upewnić się, że nikogo tam nie było. Dopiero wtedy otworzył jedno z ciemnych, zdobionych skrzydeł, odkrywając przed ukochaną kolejną tajemnicę, którą tak bardzo chciała zgłębić.
Nastolatka bez chwili zwłoki pewnym krokiem weszła do środka. Po chwili jednak dźwięk stukotu szpilek ucichł, wyparło go głębokie westchnienie pełne zachwytu. Lizz wpatrywała się we wszystko, chłonąc wzrokiem piękno i niezwykłość wystroju. Wiele razy wyobrażała sobie, jak mogło wyglądać miejsce, w którym jej demon spędza tyle czasu, jednak nawet bogata wyobraźnia wydawała niczym w porównaniu z majestatem pomieszczenia.
Wszystkie ściany spowite były ciemną mgłą – ścieżką dla niższych, których nie zabrakło nawet tu, w miejscu, gdzie, wydawać by się mogło, powinny wchodzić jedynie demony o wysokiej pozycji. Jednak pracownicze ścieżki docierały dosłownie wszędzie. W przeciwieństwie do tych na korytarzu, w sali tronowej nie wydobywały się z nich nawet szepty – wyglądało na to, że były puste. To pierwszy raz, kiedy Lizz mogła bez strachu o to, że komuś przeszkodzi lub zwróci na siebie niepotrzebną uwagę, wejść do środka i dobrze się rozejrzeć. Opustoszałe korytarze wyglądały jednak nieco przerażająco, kojarzyły jej się z chwilami spędzonymi w zawieszeniu, kiedy oglądała nagranie życia Michaelisa, myśląc, że umarła.
Kiedy wyszła ze strefy pracowników, podbiegła do tronu. Masywne, onyksowe siedzisko obite purpurowym, miękkim materiałem dodatkowo zdobione złoceniami robiło na niej ogromne wrażenie. Podłokietniki i nogi tronu wysadzane były rubinami, zaś nad oparciem, na samym środku siedzenia, czarna korona w złotej obwódce dumnie prezentowała na swym obliczu czarny opal, którego kolory imitowały wrażenie, jakoby wewnątrz kamienia płonął ogień.
— Czemu wcześniej mnie tu nie zabrałeś. Ten tron to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek widziałam — powiedziała zachwycona, ledwo zbierając odpowiednią ilość powietrza.
Zachwyt zapierał dech w jej piersiach za każdym razem, gdy błękitne oczy odkrywały kolejny element pomieszczenia przepełnionego cudami nie z tego świata. Lizz nie odważyła się usiąść na tronie, chociaż bardzo tego chciała. Pogładziła zaledwie siedzenie ręką, a potem podbiegła do stołu obrad. Kunszt jego wykonania niczym nie odstawał od doskonałej konstrukcji fkrólewskiego siedzenia. Długi, zdobiony, kamienny, a na jego blacie było można dostrzec co jakiś czas zmieniające kształt litery – znów starodawny xerficki – które zdawały się w ten sposób opowiadać niedostępną dla dziewczyny historię.
— Gdybym mógł, zabrałbym cię tu wcześniej. Musisz zrozumieć, że piekło rządzi się innymi prawami. To, że od teraz je ustalam, nie daje mi prawa, by je łamać — wyjaśnił, podchodząc do ukochanej.
Chwycił ją za rękę i przyciągnąwszy do siebie, podniósł i zaniósł na tron, by usiadła na jego kolanach. Od razu zauważył, że tego chciała, trudno było nie dostrzec, jak lekko drżała, walcząc sama ze sobą, by tego nie zrobić.
— Na pewno mogę tu siedzieć? Nie zabiją mnie za to?
— Przecież nie siedzisz na tronie, tylko na kolanach króla, prawda? Nic ci nie grozi — wyjaśnił, całując ją w policzek.
Dziewczyna zaczerwieniła się lekko i uciekła wzrokiem, by dalej badać i oceniać piękno pomieszczenia.
— Z tej perspektywy widok jest jeszcze lepszy, nic dziwnego, że właśnie tutaj stoi ten tron.
— Prawda? Lewiatan bardzo się dla ojca postarał, by podczas nudnych obrad wystrój wnętrza odpowiednio cieszył jego wzrok.
— Belial? Nie sądziłam, że kogoś takiego w ogóle obchodzi piękno — odparł Lizz, prychając pod nosem i wtuliła się w pierś ukochanego. — Myślałam, że był sadystycznym potworem.
— Był, ale nawet on potrafił docenić piękno. I zawsze miał słabość do kamieni, stąd ten opal w koronie. Osobiście wolałbym contra-luz, ale w końcu nie ja wybierałem.
Elizabeth pokiwała głową, a potem rozejrzała się po raz kolejny. Wreszcie jej wzrok spoczął na suficie, którego kryształowe sklepienie pokryte drobinkami kamieni szlachetnych imitujących gwiazdy dopełniało majestat pomieszczenia do tego stopnia, że już nawet nie wiedziała, co miałaby powiedzieć, by wyrazić emocje towarzyszące jej podczas doświadczania tego niesamowitego piękna. Idealnie wykonane łuki, doskonała symetria i harmonia elementów od razu podsuwała na myśl jedno z popularnych stwierdzeń: to nie było dzieło człowieka. Przez długie lata Lizz była pewna, że to jedynie pusty frazes, którym podkreślało się, jak doskonale ktoś poradził sobie z wykonaniem zadania. Jednak lata spędzone z Sebastianem, obserwowanie jego pracy, oglądanie piekielnej sali tronowej – sprawiły, że spojrzała na wszystko w nowym świetle i zrozumiała, że oryginalny autor wypowiedzi musiał mieć okazję oglądać, podobnie jak ona, dzieło, które w rzeczywistości nie było pracą ludzkich rąk.
— Ten sufit jest tak idealny, że aż mnie przeraża — westchnęła cicho, jakby bojąc się, że sklepienie uzna jej słowa za obelgę i w ramach zemsty zawali im się na głowy, wyciągnie macki i ją wchłonie lub zrobi inną, nieludzką rzecz, która skończyłaby się dla niej tragicznie.
— Kryształowe sklepienie to specjalność Lewiatana. Jeśli będziesz chciała, poproszę go, żeby zrobił ci takie w sypialni — odparł z uśmiechem na ustach Kruk, spokojnie głaszcząc ukochaną po głowie, napawając się delikatną wonią kwiatowego szamponu, który przygotowywał dla niej od zawsze, uznając, że ten słodki zapach z nutą tajemnicy doskonale do niej pasował.
—Powinniśmy już iść. Nie chcę się spóźnić na igrzyska — stwierdziła po kilku minutach spokojnego przyglądania się pomieszczeniu w całkowitej ciszy.
Zeskoczyła z kolan ukochanego i chwyciwszy go ogonem za rękę, poczęła ciągnąć Amona w stronę wyjścia. Na nic się zdały jego tłumaczenia, że do samego otwarcia było jeszcze sporo czasu, niecierpliwa nastolatka nie chciała czekać ani chwili dłużej, obawiając się, że przeoczy jakąś ciekawą drobnostkę, którą później będzie sobie wytykać przez kolejne wieki, póki nie nadejdzie czas kolejnych igrzysk.
~*~
Wszystkie demony w piekle zawsze z utęsknieniem czekały na igrzyska – wspaniałe wydarzenie, które dla jednych było doskonałą rozrywką, dla innych okazją, by zarobić na sprzedaży wytwarzanych przez siebie dóbr, a dla jeszcze innych – i to właśnie oni stanowili grupę najistotniejszą pod tym względem – szansa na wyrwanie się z życia w biedzie, zasmakowanie bogactwa i chwały. Zwycięzcy igrzysk zyskiwali bowiem mnóstwo przywilejów, od ułaskawienia rodziny poczynając, na kwaterze na terenie zamku kończąc. W wydarzeniu zaś wziąć udział mógł każdy wolny demon, który tylko chciał. Ryzykując życie, mógł zdobyć szczęście i dobrobyt.
Dlatego też młode demony z biednych dzielnic miasta, a nawet z drugiego końca całego piekła, od najmłodszych lat ćwiczyły, by kiedyś stanąć do pojedynku i utorować sobie drogę do lepszej przyszłości. W walce jednak brało udział wielu wybitnych wojowników, dlatego wygrać nie było łatwo. Surowe zasady stworzone rzez Beliala pozwalały zawodnikom na wzajemne tortury, poniżanie a nawet pozbawianie życia przegranego. Ostatecznie więc niewielu młodych poddanych ośmielało się zaryzykować życiem w imię pełnego żołądka i życia w luksusach. Woleli żyć w nędzy, niż bezpowrotnie obrócić się w niebyt.
Wielkie wydarzenie organizowano raz na dwieście ludzkich lat. Spory odstęp czasu pozwalał demonom odpowiednio się przygotować, a organizatorom wymyślić nowe zasady, zmodyfikować pole walki i wprowadzić nowe urozmaicenia, które miały zapewniać rozrywkę rządnym krwi gapiom. Igrzyska zawsze niosły ze sobą ogrom emocji, lecz żadne nie dorastały nawet do pięt tym, które rozegrać się miały na oczach pierwszego ludzkiego demona – były bowiem nie tylko pierwszymi, które obserwować będzie zupełnie nowa istota, lecz były również jedynymi w piekielnej historii, którym przewodzić miał nowy król i które nie zezwalały na pozbawianie przeciwników życia.
Jak można było się spodziewać, znacznie przyjaźniejsze zawodnikom zasady dodatkowo wzmogły emocje, a bezpieczeństwo, które szło z nimi w parze, przywiodło do królestwa wszystkie biedne dzieci, młodzieńców, a nawet starców, którzy pragnęli spróbować swoich sił i wreszcie skończyć z biedą. Wygrać bowiem mogło wielu – po pięciu każdego dnia, ponieważ zawody podzielone były na różne kategorie, a samo wydarzenie ciągnęło się przez dwa ludzkie tygodnie, póki piekielne słońca nie zachodziły kompletnie, spowijając ojczyznę dzieci ciemności w całkowitym, nieprzejednanym mroku.
Kruk obmyślił sobie wszystko bardzo dokładnie. Każdy moment, każdą następującą po sobie chwilę, która doprowadzi go do idealnej sytuacji. Chciał dać Elizabeth szczęście, pragnął na oczach wszystkich poddanych pokazać jej, jak wiele dla niego znaczyła i był zdeterminowany, by nie cofnąć się przed niczym, póki nie osiągnie celu, który sobie postawił. Jego ukochana zaś była zupełnie nieświadoma jego ogromnych planów. Całą drogę korytarzem do królewskiej loży trzymała go kurczowo za rękę, ukrywając się za królewskimi plecami, ilekroć mijali kolejnego uzbrojonego po zęby wojownika. Dziewczyna miała wrażenie, że patrzą na nią z rządzą mordu, choć Sebastian zdążył zapewnić ją już trzy razy, że ich wyraz twarzy, uzbrojenie i pełna powagi aura nie mają tym razem żadnego związku z nią.
— A jeżeli oni są źli, że jesteś królem i trzymasz przy sobie takie coś jak ja? Jeśli ktoś będzie chciał przeprowadzić zamach? Pomyślałeś o tym? Nie chcę cię stracić — zapytała, zatrzymując Michaelisa, nim zdążył otworzyć drzwi.
Demon spojrzał na nastolatkę, uśmiechnął się do niej ciepło, a potem przeniósł wzrok na stojącego przy drzwiach Samarela i jego grupę ochroniarzy, którzy mieli zapewnić im bezpieczeństwo i spokój.
— Nie martw się. Słyszysz, jak krzyczą? Cieszą się. Po raz pierwszy, od kiedy istnieje świat, mają okazję bez żadnych konsekwencji stanąć do walki o wolność i godne życie. Dziś nie obchodzi ich, kim jest wybranka króla, liczy się tylko to, by zerwać z dotychczasowym życiem. Dlatego nie musisz się martwić… Mamy przy sobie najlepszych żołnierzy, nic nam nie grozi — wyjaśnił spokojnie, głaszcząc dziewczynę po głowie.
Po chwili poczuł, jak ciepły, wąski ogonek owija się kurczowo wokół jego nadgarstka, a drobne dłonie coraz mocniej wbijają się w jego przedramię. Dalej się denerwowała, nie miał jej tego za złe, w końcu nigdy wcześniej nie miała okazji doświadczać czegoś takiego, a tłumy demonów z pewnością również nie wpływały korzystnie na jej poczucie bezpieczeństwa. Ale nie mógł pozwolić, by przez cały czas aż tak się stresowała, to mogło negatywnie odbić się na jej zdrowiu.
— Lizzy, proszę — rzekł cicho, unosząc lekko głowę dziewczyny za podbródek.
Spojrzał smutno w jej oczy, a potem delikatnie pocałował ukochaną, otaczając ją ramionami i otulając skrzydłami, by na moment odciąć ją od tego wszystkiego, by mogła dojść do siebie.
— Będzie mi bardzo przykro, jeśli nie będziesz się dobrze bawiła, wiesz? Dlatego proszę, przynajmniej spróbuj.
— A jak się nie uda?
— Wtedy oboje wrócimy do pokoju i zrobimy, co tylko zechcesz, dobrze? Ale do tego czasu weź się w garść i pokaż mi tę odważną, zadziorną dziewczynę, której oddałem swoje sczerniałe serce.
— Nie mów tak — prychnęła zawstydzona, kładąc dłoń na piersi mężczyzny. — Nie jest sczerniałe, jest piękne, błyszczące i pełne dobroci. I kocham cię, demonie… — powiedziała, zacieśniając uścisk ogona na ręce Sebastiana.
— Ja ciebie też, Elizabeth. A teraz chodź, wszyscy nie mogą się już doczekać, kiedy zaczniemy. A mam dla nich jeszcze jedną, wielką niespodziankę. Tylko obiecaj mi, że przyjmiesz to spokojnie, dobrze?
— Co przyjmę spokojnie? — zapytała zaniepokojona, ale Amon nie odpowiedział.


.