sobota, 30 września 2017

Tom V, XXXIII

Rozdziału miało nie być, bo sobie obiecałam, że jeśli nie będzie 200 wyświetleń co najmniej, to nie będę się zmuszać, ale miałam paskudny nastrój i dobrze mi się wylewało żale w opku, więc rozdział powstał. Nie wiem, jak będzie z przyszłym tygodniem, bo naprawdę ostatnio mam za dużo stresu na głowie, żeby się skupić na pisaniu i już tylko wrodzona grafomania trzyma Różę przy życiu chwilowo. No i moja miłość do pisania. A co z przyszłym tygodniem? Zobaczymy, to generalnie zależy od Was, jak będą wyświetlenia, będę miała większą motywację, chociaż znając mnie, to rozdział pewnie i tak się pojawi, bo ja zwyczajnie nie umiem tego olać, a kłócić się ze sobą nie lubię xD.
Anyway, praca magisterska Waszej autorki przeszła pomyślnie sprawdzenie przez antyplagiat, a co za tym idzie jestem o krok bliżej do obrony. A ona będzie pod koniec października. I wtedy będę magistrem. Osiągnę coś, co obiektywnie można uznać za warte uznania <3.

Miłego! :*

===================================

— Może widziałem, może nie widziałem — odpowiedział złośliwie Samen, spluwając krwią pod nogi Amona. Jego całkowity brak szacunku nie wyprowadzał jednak Kruka z równowagi. Po jego zachowaniu poznał, że doskonale wiedział, o kim mówił, być może więc miał również pojęcie, dokąd poszła.
— Mogę zabić cię szybko, niemal bezboleśnie, albo powolnie w ogromnym, agonalnym cierpieniu, decyzja należy do ciebie.
— Skoro tak zginę, to już nie ma znaczenia, nie uważasz, królu? — kpił dalej Samen.
— No cóż, jak uważasz. I tak ją znajdę, a ty baw się z pieskami — oświadczył stanowczo Michaelis. Uniósł rękę, dając zwierzętom znak, by z powrotem zabrały się za demona, a sam ruszył dalej, nie oglądając się za siebie, gdy do jego uszu zaczęły docierać opętańcze krzyki rozrywanego na strzępy nieszczęśnika. Znalezienie Lizz było jego priorytetem, nie zamierzał tracić ani chwili w obawie przed głupstwami, jakich mogłaby się dopuścić jego zdenerwowana ukochana.
Gnając ponad nagimi szczytami kamiennych gór, cały czas rozglądał się bacznie za błyskiem wrzosowych loków i jakąkolwiek humanoidalną sylwetką, jednak w dalszym ciągu nie udało mu się odnieść sukcesu. Czuł jednak, że jest coraz bliżej, a kiedy na jednym z płaskich szczytów dostrzegł czerwony płomień, który spokojnie poruszał się w tę i we w tę dźwigany na plecach jednego ze smoków, był pewien, że właśnie tam znajdowała się jego ukochana.
I nie mylił się. Gdy tylko wylądował, smok skłonił się przed nim, rozpoznając w dorosłym demonie swego przyjaciela z dawnych lat. Sebastian przywitał się z nim, wyciągnął rękę, by pogłaskać podgardle stworzenia, po czym zadał mu pytanie. W odpowiedzi ostry grot ogona wątłym płomyczkiem wskazał demonowi kierunek, a gdy zaczął podążać za drogowskazem, w końcu dotarł do niego znajomy głos, o kilka tonów wyższy niż zazwyczaj, co było dla niego sygnałem, iż nastolatka musiała bawić się z młodymi, nie było mowy, by pieściła się w taki sposób z Samarelem, nigdy nie zwykła nawet dzieci traktować w tak pobłażliwy sposób, ten przywilej należny był jedynie zwierzętom, które zawsze ceniła na ich szczerość i dobroć, nie zmąconą zazdrością i zachłannością jak w przypadku istot podobnych do niej i do niego.
— Elizabeth… — zaczął słabo, widząc przed oczyma pochyloną nad smoczątkiem nastolatkę, które długie włosy opadały luźno z ramion, zawisając swobodnie tuż nad ziemią, skąd młode zwierzątko podgryzało je namiętnie, piszcząc i podskakując z zadowolenia.
Gdy go usłyszała, całe jej ciało momentalnie się napięło, płynne ruchy stały się nerwowe i sztywne, wyraz twarzy momentalnie spoważniał, a głos powrócił do swojego zwyczajowego tonu, może nawet odrobinę niższego, lecz Michaelis nie miał całkowitej pewności, przemawiało przez niego zbyt duże zdenerwowanie, by mógł skupić się na rozpatrywaniu takich detali.
— Michaelis. Co tu robisz? — odpowiedziała i pogłaskawszy smocze dziecko, podniosła się i stanęła naprzeciwko ukochanego, na którego widok momentalnie zrobiło jej się słabo.
Mroczki przed oczami uniemożliwiały jednoznaczne określenie, w jakim był stanie, ale nie musiała nawet dobrze go widzieć, by po niepewnym tonie głosu poznać ciężar poczucia winy, który świadczył o tym, że zdążył domyślić się, co pchnęło nastolatkę do tak drastycznego kroku jak ucieczka w nieznane czeluści piekieł.
— Chyba musimy porozmawiać. Chcę ci wyjaśnić. To nie było zwykłe kłamstwo, miałem dobry powód.
— Nie musimy rozmawiać. Obiecałeś, że będziesz mówił prawdę bez względu na wszystko, a ty ponownie złamałeś dane mi słowo. Nie mam ci już nic do powiedzenia, zresztą nawet nie umiałabym ci uwierzyć ponownie — przyznała nad wyraz spokojnie, choć w jej głosie nietrudno było wyczuć złość. Prawą ręką nerwowo skubała materiał przybrudzonej sukienki, lewą zaś zaciskała w pięść, rytmicznie napinając i rozluźniając palce, jakby w ten sposób odliczała sekundy dzielące jej pięść od spotkania z twarzą ukochanego. Nie mogła nawet myśleć o nim w ten sposób. Nic, poza szorstkim „Michaelis” nawet nie zdołałoby przejść przez jej gardło.
Zszokowany Sebastian począł powoli iść w jej stronę. Silny wiatr rozwiewał jego włosy i poły bufiastej koszuli narzuconej niby niedbale na obcisłą bluzkę z długim rękawem, która przylegając do ciała, eksponowała napięte mięśnie demona. Oboje byli spięci, wściekli, przerażeni i smutni, lecz tym razem tylko on mógł szukać ukojenia w ramionach Elizabeth. Dziewczyna nie była w stanie spojrzeć na niego w taki sposób, zdradził ją zbyt wiele razy, zawiódł zaufanie o jeden raz za dużo, przestał się liczyć, nienawidziła go.
— Więc nie rozmawiajmy, ale mnie wysłuchaj — poprosił, podchodząc bliżej, by wyciągnąć w jej stronę rękę. Lizz jednak cofnęła się o krok, jasno dając do zrozumienia, iż nie życzy sobie nawiązywania z nim jakiegokolwiek kontaktu fizycznego.
— Masz minutę, mów — oświadczyła twardo.
— Anasi podpowiedział, bym ci o tym nie mówił. Kiedy sam się dowiedziałem, było już zbyt późno, by odzyskać duszę bez zabijania cię. Zasugerował, żebym poczekał, dał ci czas, żebyś oswoiła się z nowym życiem, pobyła szczęśliwa… Mieliśmy nadzieję, że coś wymyśli albo że zdołam cię przekonać, żebyś odpuściła. Dla mnie jesteś ważniejsza niż ta dusza, nie musisz tego robić. Elizabeth, błagam, nie rób tego — opowiadał coraz bardziej zdesperowany, lecz hrabianka pozostawała nieugięta. Wciąż patrzyła na niego tym samym surowym wzrokiem, lecz w jej wnętrzu szalały sprzeczne emocje. Chciała wrzeszczeć, płakać, zabić go, pobić, przytulić, kochać się z nim, a w końcu wpaść wtulona w niego do zimnego oceanu i opaść na samo dno, by odejść w ramionach ukochanego, zostając na zawsze zapomnianą przez wszystkich.
— Nie jestem szczęśliwa i nie odpuszczę. Ta obietnica to wraz z tobą fundament mojego życia. Ty zawiodłeś, ale mam jeszcze ją. Więc to zrobię, już i tak żyję na pożyczonym czasie, który do mnie nie należał.
— Anasi powiedział mi… To przez Enepsignos. Oddała swoje życie, bym powstał z martwych, nim królewska moc przejdzie na archanioła, ale odprawiła rytuał, gdy pożerałem twoją duszę, dlatego przeżyliśmy oboje…
— I dlatego spędziłam w nicości wieczność, zapoznając się z twoim życiem. Wiesz, że pamiętam twoje dzieciństwo lepiej niż swoje? I tak wiele z niego nie rozumiem, ale dzięki temu znam cię tak dobrze, że ja… Ja nawet nie potrafię cię teraz nienawidzić, bo wiem, jak cię to zabija! To straszne, nawet nie mogę się wściec! Nienawidzę cię, Sebastian! Nienawidzę cię całym sercem! — wrzasnęła, bo chociaż z początku udawało jej się kontrolować emocje, w końcu pękła pod ciężarem nadmiaru bólu, który odczuwała. Jednak kiedy doszły do tego również odczuci Michaelisa, nie wytrzymała.
Zamachnęła się i uderzyła Kruka w twarz. Echo głośnego plaśnięcia popłynęło z wiatrem, sprawiając, że spokojny dotąd Samarel, który nasłuchiwał rozmowy zza skalnej półki, wyszedł z kryjówki i stanął nieopodal, by interweniować w razie konieczności.
— Nienawidzę tego, że mnie okłamałeś! Tego, że mnie kochasz! Tego, że mimo wszystko jesteś dla mnie tak ważny, że nie umiem nawet naprawdę się od ciebie odciąć! Doskonale wiedziałam, że mnie tu znajdziesz, byłeś tu z Sethem, poznałeś tamtego smoka! — krzyczała dalej, wyprowadzając kolejne ciosy, póki Sebastian nie chwycił jej dłoni w nadgarstku, nim zdołała uderzyć go ponownie i nie obezwładnił jej, więżąc w żelaznym uścisku.
— Wybacz mi, Lizzy, błagam cię. Zapomnij o kontrakcie, o duszy. Mamy szansę wieść szczęśliwe życie… — błagał, padając na kolana.
Wtulając się w nastolatkę, począł ruszać się w przód i w tył, łkając po cichu i pozwalając, by jego łzy wsiąkały w cienki materiał sukienki, jeszcze bardziej działając na emocje Elizabeth. Bo skoro zawiodło już wszystko inne, nie pozostało mu nic innego, jak tylko błagać, by go nie opuszczała.
— Nie mogę. Muszę to zrobić.
— Nie zostawiaj mnie, proszę. Wszystko, co przeszedłem, o co walczyłem, było dla ciebie. Jeśli odejdziesz, to straci sens, ja stracę sens!
— Oddam ci swoją duszę — upierała się dalej. — Ale… Jeszcze nie teraz. Poczekam do końca igrzysk, a potem wspólnie wybierzemy się na poszukiwania duszy. Bo wiesz, jak ją znaleźć, prawda? Potrafisz to zrobić? — dopytywała, starając się wyswobodzić z jego uścisku.
Słysząc jej stanowczość i plany na najbliższą przyszłość, które jednoznacznie dawały do zrozumienia, że mówiła poważnie, Amona opuściły wszelkie nadzieje. Wiedział już, że nie zdoła jej przekonać w żaden sposób, pozostała mu tylko ślepa wiara, iż w obliczu śmierci spanikuje i zrozumie, że nie warto skreślać przyszłości z takiego powodu. Poluzował uścisk, uwalniając z niego ukochaną, a w tym geście dostrzegł metaforę jej śmierci, która ubodła go tak bardzo, że zdołał jedynie żałośnie westchnąć, spuszczając głowę i pozwalając, by siarczyste łzy zalewały jego policzki, raz po raz zostawiając po sobie zacieki i coraz szerszą, wilgotną plamę na ciemnym, kamiennym podłożu.
— Nie płacz. Sebastian, słyszysz? Nie płacz, bo ja też będę — poprosiła nastolatka, delikatnie dotykając dłonią policzków Michaelisa. — Ja też nie chcę umierać, ale nie mogę tak po prostu zignorować wszelkich zasad rządzących tym światem, obietnicy, którą ci złożyłam. Doskonale o tym wiesz. Chcę cieszyć się z tobą tymi ostatnimi chwilami. Chcę odzyskać swoją duszę, oddać ci ją i odejść w spokoju, wiedząc, że chociaż ten raz, jeden jedyny, ostatni raz, pozostałeś szczery.
— Przysięgam ci… Obiecuję, że już nigdy… — uciął, dławiąc się łzami. Jakież „nigdy”, kiedy jej życie skończy się, nim zdążę odetchnąć? Jak mam na to pozwolić, nie mogę dopuścić do jej straty. Nie mogę żyć bez niej. Może powinienem zamknąć ją w lochu? Czy ja w ogóle mam prawo to robić? Czy mogę decydować o jej przyszłości? — Kocham cię. Pokażę ci najpiękniejsze piekielne krainy, zapewnię najlepszy stosunek, uraczę cię najpyszniejszymi potrawami. Zrobię wszystko, żebyś tylko była szczęśliwa. Nawet jeśli mnie zostawisz.
— Nie zostawię. Przecież zawsze będę żyła w tobie, będę częścią tej wspaniałej osoby, którą jesteś. Tak cudownej, że ja… że nawet gdy bardzo chcę, zwyczajnie nie mogę cię nie kochać — odparła, nie wytrzymując emocjonalnego napięcia i sama również zaczęła płakać, po krótkiej walce z wewnętrznym samozaparciem, które jedynie cudem jeszcze stawiało się głosowi serca, wtulając się w niego.
Wtedy poczuła, że właśnie tutaj należała. Jakby jej przeznaczeniem było znalezienie się w jego ramionach, w które pasowała tak, jakby sam Amon powstał właśnie po to, by ją tulić, odganiając całe zło.
— Samarel, nie stój tak nad nami. Jesteś przecież bezpieczny… — wydusiła nastolatka, kiedy w ciepłych objęciach ukochanego zdołała nieco dojść do siebie.
— Ty powiedziałeś jej prawdę? — Sebastian zerwał się na równe nogi, skupiając wzrok dwojga intensywnie czerwonych oczu w twarz przerażonego żołnierza.
— To prawda, panie. Błagam o wybaczenie, jednak nie mogłem okłamać przyszłej królowej…
— Jesteś oddanym przyjacielem, doskonałym wojownikiem — odparł Kruk, podchodząc do Samarela.
Gdy wyciągnął do niego rękę, brunet zadrżał i odruchowo zamknął oczy, spodziewając się bolesnego ciosu, podobnego do tego, którym Elizabeth uraczyła Amona, jednak po chwili uznał w ogromnym zaskoczeniem, że zamiast bólu docierało do niego jedynie przyjemne ciepło i lekki nacisk na ramieniu, a wyraz twarzy króla złagodniał i zaczął wyrażać coś pozytywnego. Coś, czego niedoświadczony Samarel nie potrafił nazwać, lecz dla Lizz i Sebastiana oczywistym było, iż emocją okazywaną przez samego króla demonów stała się wdzięczność i duma.
— Dobrze się spisałeś. Zasługujesz na awans. Dziękuję, że jesteś tak wierny wobec mojej ukochanej. Twoja przyjaźń to prawdziwy skarb — dodał podniosłym tonem, by na koniec objąć zdezorientowanego generała w uścisku pełnym ciepła i pozytywnych emocji.
— Sebastian… Wracajmy do domu. Jestem zmęczona — poprosiła nastolatka, podchodząc do pary przytulających się mężczyzn.
Czuła się niesamowicie wycieńczona całym stresem, który niosła ze sobą sytuacja, w której się znalazła. Porywisty wiatr i szare niebo, które towarzyszyły jej od kilku godzin również nie działały najlepiej na jej stan fizyczny. Teraz, gdy emocje powoli zaczęły opadać, do głosu doszło zmęczenie i jeszcze zanim Amon odsunął się od Samarela, Elizabeth zemdlała, w ostatniej chwili zostając powstrzymana przed upadkiem przez generała i króla na raz.
— Wracajmy do domu, kochanie — mruknął Sebastian, biorąc ją na ręce i składając delikatny pocałunek na jej czole.
— Samarel, otwórz portal. Muszę ją wykąpać i rozgrzać. Strasznie zmarzła. Nie powinieneś pozwalać jej wychodzić w takim stroju.
— Oczywiście, przepraszam, panie. To się już więcej nie powtórzy — odrzekł żołnierz, kłaniając się przed królem.
Rozejrzał się uważnie i upewniwszy się, że w okolicy nie było nikogo, kto w ostatniej chwili mógłby wpaść za nimi przez portal prosto do zamku, otworzył przejście, puszczając Amona przodem i przeszedłszy sam, zamknął je za nimi.
— Przygotuj gorącą wodę, różany olejek, zapachowe świeczki i rozgrzej w łazience. Ja z nią zostanę, przebiorę, ogrzeję… Zrobisz to dla mnie?
— Oczywiście, panie. Jaki twój uniżony sługa zrobię wszystko, o co tylko mnie poprosisz, łącznie z poświęceniem życia w imię twojej sprawy — odparł generał, recytując jedną z typowych regułek, po czym wstał i poszedł do łazienki, by wykonać rozkaz.
Sebastian został w sypialni sam z ukochaną. Położył ją ostrożnie na łóżku i korzystając z piekielnej magii, zmienił zwiewną sukienkę w gruby sweter i spódnicę, w których mogła się nieco ogrzać. Szczelnie przykrył ją kołdrą i usiadł na skraju materaca, wpatrując się w jej drobną twarz otoczoną burzą fioletowych włosów idelanie komponujących się z czernią pościeli i bladą skórą nastolatki.
Była taka drobna i delikatna, wyglądała tak niewinne, mimo wszystkiego, co przeszła. Mimo ogromnej siły, jaką dysponowała, inteligencji i całego mnóstwa bagażu doświadczeń i emocji, w dalszym ciągu w jego oczach była efemerycznym stworzeniem potrzebującym opieki i uwagi. Tak bardzo stroniła od bliskości ludzi, w całości oddając się tylko jemu, a on śmiał nazywać się idealnym służącym, zawodząc na każdym kroku. Nie pojmował, skąd w dalszym ciągu czerpała siłę, by go kochać. Jak silna musiała być jej miłość, że dalej się od niego nie odwróciła. Wiedział zaś, że bez względu na to, jak słaba i żałosna nie byłaby w oczach innych, dla niego na zawsze zostanie najniezwyklejszą, najsilniejszą i najwspanialszą istotą, jakiej kiedykolwiek przyszło stąpać zarówno po świecie ludzi jak i wyklętej ziemi piekielnej.


sobota, 23 września 2017

Tom V, XXXII

Cóż, minął już prawie miesiąc szkoły, a wyświetlenia opowiadań tak samo kiepsko jak było. Nie wiem, od czego to zależy, pewnie powinnam znowu zrobić reklamę, ale wiecie co? Nie chce mi się tak walczyć o te całe fejmy i uwagę, zmęczyło mnie to już. Historia i tak powoli się kończy, więc będzie co ma być. Jak wyświetlenia dalej nie będą przekraczały 200 to zwyczajnie skończę historię szybciej i tyle, przyda mi się przerwa.

Miłego! :*

============================

Wspomnienia, które Sebastian odtwarzał w głowie z taką lubością, uśmiechając się raz po raz nad swoim wspaniałym dzieciństwem i smucąc się, że nigdy już nie wróci do tych czasów, przerwał mamrot jednego ze służących, który ze strapioną miną pochylał się nad królem, próbując mu coś przekazać.
— Hm? — mruknął demon, skupiając wzrok na ściągniętych brwiach lokaja.
— Panie, dowiedzieliśmy się, że pańska… narzeczona opuściła zamek wraz z Samarelem.
— Jak to opuściła zamek?! — krzyknął Amon, nerwowo zrywając się z siedziska. — Dokąd się udali?
— Jak donoszą pająki Anasiego, gdy widziano ich ostatnio, kierowali się w stronę Smoczego Wulkanu.
— Wulkanu? Co oni mogliby tam robić? Nieważne, muszę iść — odpowiedział nie mniej zdenerwowany.
Podszedł do balustrady, pozdrowił zebranych i przeprosił ich za to, że musi opuścić igrzyska. Obiecał jednak wrócić na wieczór, prosząc, by wszyscy walczący dawali z siebie wszystko ku chwale piekłu i jego własnej, po czym w akompaniamencie salw entuzjastycznych okrzyków opuścił lożę i pędem pobiegł do sypialni, szukać jakichkolwiek wskazówek dotyczących celu podróży ukochanej.
Obawiał się najgorszego. Nie miał pojęcia, jak miałaby się dowiedzieć prawdy, ale znał Elizabeth na tyle dobrze, by wiedzieć, że bez powodu nie narażałaby siebie na niebezpieczeństwo i jego na zbędny stres. Skoro jednak zdecydowała się postąpić w ten sposób, coś musiało się stać, a że w jej życiu istniało obecnie tylko jedno zagrożenie, które mogło wywołać na tyle silne emocje, jasnym było, że prawda wyszła na jaw.
W pokoju nie znalazł żadnych wskazówek. Niedbale porzucona piżama i kilka pogniecionych dokumentów walających się po podłodze było dla niego znakiem, że opuściła sypialnię w pośpiechu, jednak niczego ponadto nie zdołał się dowiedzieć. Postanowił więc ruszyć w stronę, w którą zmierzali, gdy widział ich ostatnio, plując sobie w brodę, że zbyt długo zwlekał z wyznaniem prawdy, ponownie stając się w jej oczach bezdusznym kłamcą nie zasługującym na uczucie, którym go obdarzyła.
Gnał pędem ze wszystkich sił, unosząc się na ogromnych, ciemnych skrzydłach ponad zabudowaniami, ponad lasami, do których z taką czułością wracał myślami jeszcze kwadrans wcześniej. Rozglądał się na wszystkie story, czasem nawet nawoływał, ale nigdzie nie widział ani Lizz, ani jej wiernego towarzysza, z którym notabene musiał poważnie porozmawiać o oddaniu i wypełnianiu rozkazów, które ten winien spełniać ze względu na priorytet dyktowany rangą wydających je demonów.
Nienawidził tego, że łączący go z dziewczyną kontrakt stracił moc. Wyblakłe tatuaże, które każde z nich nosiło na skórze, stały się niczym więcej, jak bliznami przypominającymi o dawnych czasach. Bezużyteczne, szpetne, obnażające ich słabości. Były niczym, nie potrafiły już wskazać mu drogi, naprowadzić na ukochaną, by miał szansę uchronić ją przed złem i niebezpieczeństwem, ku któremu niechybnie zmierzała. Cokolwiek planowała, Michaelis wiedział, że początkujący w nauce o ludzkości Samarel zwyczajnie nie posiadał odpowiedniej wiedzy, by zażegnać problem i ukoi strudzone serce nastolatki. Trucizna tocząca jej krew za sprawą zdrady ukochanego była zbyt silna, by ktoś nie wyedukowany w tajnikach ludzkiej psychiki mógł w jakikolwiek sposób pomóc, nie wspominając o nakierowaniu nastolatki ku decyzjom, które w afekcie nie prowadziły jedynie do samozagłady.
Elizabeth tymczasem doszła nieco do siebie. Z jej twarzy zniknęły rumieńce, a po łzach został jedynie blady zaciek na prawej skroni, którego Samarem nie ważył się ścierać, nie chcąc przekraczać swoich kompetencji. Kroczył wiernie u boku fioletowowłosej, drobnej demonicy, która nerwowo uderzając ogonem, z wyprostowaną sylwetką i zadartą głową brnęła przed siebie w stronę dymiącego wzgórza, nad którym unosiły się zacienione sylwetki istot, które pragnęła spotkać.
Chociaż z zewnątrz wyglądała spokojnie, w jej sercu toczyła się największa z wojen. Sebastian – Amon – jej ukochany, któremu ślubowała wierności i który przysięgał, że już nigdy nie splami ust kłamstwem, rozmawiając z nią nawet na najbardziej błahe tematy tego świata, po raz kolejny ją zawiódł. Nie sądziła, że to było możliwe, że jeszcze kiedykolwiek zaryzykuje ich miłość i całą relację w imię utrzymania jakiegoś idiotycznego sekretu, jednak demon nie umiał wyzbyć się samego siebie, stając na wysokości zadania, nawet jeśli wiedział, że było to jedynym, czego potrzebowała, by zaznać spokoju.
— Elizabeth, proszę, zastanów się jeszcze. Porozmawiaj z nim, wyjaśnijcie to, na pewno miał dobry powód… — przekonywał zdruzgotany Samarel, z każdą kolejną milą coraz dotkliwiej odczuwając konsekwencje decyzji, którą podjął. Nie sądził, że przyniesie taki skutek, spodziewał się raczej, że wyznanie prawdy stanie się pretekstem do rozmowy, w której oboje dojdą do jedynego słusznego wniosku: zapomnienia o sprawie i życia w szczęściu, jak dyktował zdrowy rozsądek.
— Nie chcę z nim rozmawiać. Chcę zobaczyć tego smoka, spojrzeć do wnętrza wulkanu i… Nie mam dalej planów, coś wymyślę — odpowiedziała, ani na chwilę nie zwalniając tempa.
Szła równym tempem, krokiem tak pewnym, jakby znała te okolice jak własną kieszeń. Początkowo nie zdawała sobie z tego sprawy, ale po jakimś czasie, gdy po raz kolejny instynktownie wiedziała, którą ścieżkę wybrać, by wraz ze skalną półką nie osunąć się po stromym zboczu, zrozumiała, że to właśnie nie kto inny jak jej narzeczony czuwał nad nią nawet tutaj, służąc wspomnieniami ze swego życia, które umysł nastolatki przetwarzał w niewyjaśniony dla niej sposób, podpowiadając rozwiązania, których znajomości nie była nawet świadoma.
Dzięki temu udało jej się bezpiecznie dostać prawie na sam szczyt. Jeden zakręt i około półtorej mili marszu dzieliło ją od dotarcia na miejsce, jednak bierny dotąd Samarel nagle poczuł się w obowiązku chronienia jej i zaszedł dziewczynie drogę, stanowczo odradzając dalszą podróż.
— Co jest niebezpieczne? Przecież to smoki, nasi sojusznicy.
— Nie znają cię, mnie też w zasadzie nie znają. Zaatakują.
— Czemu? Demony też rzucają się na każdego, kto zjawia się u piekielnych wrót, nie pytając, kim jest i czego chce? — zapytała Lizz z kpiną w głosie.
— Nie robią tak, ale patrz — odparł, wskazując dłonią niewielkie, wątłe stworzonko, które na półprzezroczystych, słabiutkich skrzydłach próbowało dolecieć na skałkę nieco ponad ich głowami. — Mają młode, ich ochrona jest priorytetem.
— Nie zrobię im krzywdy, poznają, to zwierzęta — zaparła się nastolatka, a w dowód swoich dobrych intencji zbliżyła się powoli do smoczego maleństwa i lekko podbijała je dłonią do góry, pomagając zwierzęciu dosięgnąć celu.
Młody smok, zatrzymawszy się wreszcie na pełnym gruncie, odwrócił się w jej stronę i oddychając z wysiłkiem, wydał z siebie kilka pisków, którymi momentalnie zwrócił na siebie uwagę kołującego wysoko ponad ich głowami dużego osobnika. Smok zionął ogniem, machnął ogonem i ruszył w ich stronę wyhamowując tuż naprzeciwko Samarela, który własnym ciałem chciał ochronić wybrankę króla przed ranami, których niechybnie oczekiwał. Ku jego ogromnemu zdziwieniu, smok jednak nie zaatakował. Patrzył na nich podejrzliwie, drapiąc pazurami twarde podłoże, jednak cierpliwie wysłuchiwał pisków swego potomstwa, trwając we względnym spokoju.
— Opowiada jej o tym, że pomogłam mu się tu wdrapać — wyjaśniła rozczulona Elizabeth, wyłaniając się zza pleców żołnierza.
— Skąd to wiesz? Nawet nie znasz dobrze xerfickiego!
— Wiedziałeś, że słowa odgrywają w przekazie rolę mniejszą niż pięćdziesiąt procent? Najważniejsza jest gestykulacja, mimika i ton głosu, a te potrafimy odbierać intuicyjnie, jeśli się postaramy. To znaczy, że nie muszę go rozumieć, żeby wiedzieć, jakiego rodzaju przekaz nadają. Młody się cieszy, matka jest sceptyczna, ale nie widzi w nas wrogów.
— Jesteś bardzo spostrzegawcza, nieznajoma. — Dotarł do nich głos, w ślad za którym po chwili dołączył jakiś obdartus z kaprawym wzrokiem.
— Semen, dalej się tu włóczysz? Wygnali cię — burknął Samarem, a na pytające spojrzenie Lizz, dodał: — Semen był kiedyś moim kolegą z drużyny, ale zdezerterował i został wygnany. Plotki mówiły, że krąży po okolicy, ale nie chciało mi się wierzyć, wydawał się na to zbyt dumny.
— A twoja urocza nieznajoma, to kto?
— Elizabeth Roseblack, były człowiek, obecnie demon, narzeczona… króla Amona — odpowiedziała pewnie, choć z każdym słowem traciła entuzjazm, zdając sobie sprawę z tego, jak niepewna stała się jej pozycja i przyszłość za sprawą jednego zdania wypowiedzialnego przez Samarela.
— Ach, obiad króla, to ty! — parsknął śmiechem nieznajomy. Odgarnął z czoła ciemne włosy klejące się do potu na usmolonej skórze, po czym pokłonił się przed nastolatką, wyszczerzając nierówne zęby i skupiając na niej spojrzenie soczyście granatowych oczu.
— Nie jestem żadnym obiadem króla, jestem autonomiczną jednostką, która właśnie postanowiła zrobić to, co trzeba — oświadczyła, unosząc się dumą.
— Samen, wynoś się stąd. Niedługo znajdzie nas król, a jeśli cię tu zobaczy, tym razem urwie ci głowę. Bez niej ciężko ci będzie samemu na tym odludziu.
— Nie strach, chłoptasiu. Nawet nie wiesz, ile można się nauczyć, licząc tylko na siebie. Nie straszne mi górskie potwory ani nawet ten wasz cały król. Władza w tym świecie to kpina, nie będę się jej podporządkowywał. Król powinien służyć ludowi, nie swojemu widzimisię.
— Amon jest królem, czasy Beliala już dawno minęły. Nie słyszałeś? — zdziwił się Samarel.
— Amon? Ten, którego trudno było nie pomylić z dziewczynką za dzieciaka? Kto by pomyślał, że naprawdę coś osiągnie. Cóż, jego boję się jeszcze mniej, więc chętnie pocze… — uciął, kiedy drobna, koścista piąstka zanurzyła się w jego brzuchu.
Elizabeth uderzyła go z całej siły, następnie oplotła ogonem szyję nieznajomego i warcząc na niego niczym dzikie zwierzę, zaczęła okładać go pięściami, zmuszając, by cofał się, póki nie uderzył plecami w kamienne zbocze za sobą. Dziewczyna uniosła go za szyję do góry, cały czas mierząc wściekłym wzrokiem paskudną twarz wykrzywioną w uśmiechu pełnym kpiny.
— Jesteś narzeczoną czy ochroniarzem tego pedała?
— Możesz nazywać go, jak ci się podoba, ale oboje doskonale wiemy, że nie masz z nim szans. W przeciwnym wypadku już dawno wróciłbyś do królestwa, żałosny robaku. Skończ więc wygadywać bzdury i wynoś się stąd, bo psujesz mi radość z ostatnich chwil życia — wycedziła przez zęby, a kiedy Samen próbował coś odszczeknąć, zamachnęła się i zrzuciła go ze skalnej półki wprost na sam dół, po czym ponownie skupiła się na smoku.
Wiedziała, że tak samo, jak ona nie rozumiała smoczego języka, tak matka malucha mogła nie rozumieć jej, ale usłyszawszy od Sebastiana, że smoki są niezwykle inteligentnymi istotami, postanowiła skorzystać z tego samego rodzaju przekazu, który pozwolił jej zrozumieć intencje zwierzęcia. Przedstawiła się, skłoniła i podała powód swojej wizyty, skupiając się znacznie bardziej na tonacji i ruchach, niż samych słowach, które w gruncie rzeczy mogły być zupełnie przypadkowym zlepkiem sylab, lecz ludzki umysł znany był z tego, że tak mocno wiązał słowa z emocjami, że wymawiając odpowiednie znacznie łatwiej było osiągnąć pożądany efekt.
W efekcie dziewczynie udało się podejść do smoka, kiedy ten nie zobaczył w niej niebezpieczeństwa. Maluch chętnie wskoczył na jej ramię i zaczął ciekawsko chodzić po nastolatce, zaglądając we wszelkie zagłębienia materiału, pomiędzy pasma falowanych włosów, by ostatecznie wepchnąć się w dekolt Elizabeth, delikatnie rozgrzewając jej skórę od swojej, która jeszcze nie zdążyła pokryć się płomieniami. Mały smok potrafił jedynie zionąc gorącymi płomieniami, ale w obecnej sytuacji nie widział potrzeby, bowiem dziewczyna wydała mu się sympatyczna.
Bliskość zwierząt i spełnienie jednej z zachcianek nieco uspokoiło Lizz. Samarel odetchnął z ulgą i przysiadł na kamieniu nieopodal dużego smoka, by cały czas mieć oko na sytuację. Liczył na to, że kiedy znów zostanie z hrabianką sam, uda mu się przekonać ją do powrotu lub chociażby do tego, by porozmawiała z Amonem i spróbowała znaleźć jakieś wyjście. W końcu to z jego winy dowiedziała się o kłamstwie, czuł się więc odpowiedzialny za ponowne pojednanie zakochanych w tej trudnej sytuacji.
~*~
Sebastian gnał przed siebie, starając się rozpoznać po otoczeniu jakieś oznaki demonicznej obecności, jednak jego młoda pani pilnie słuchała go przez te wszystkie lata i wraz z Samarelem doskonale potrafiła zacierać za sobą ślady. Z każdą kolejną milą, która nie niosła ze sobą żadnych wskazówek, Kruk coraz bardziej pogrążał się we wściekłości na nieposłusznego żołnierza i w strachu o zdrowie i bezpieczeństwo ukochanej.
Wyrzucał sobie również, nie przez tyle czasu nie miał odwagi wyznać prawdy. Gdyby zrobił to sam, nim Samarel poznał prawdę, choć nie wiedział, jak to się mogło stać, sprawy pewnie potoczyłyby się inaczej. Tymczasem on liczył na to, że będzie miał zbyt wiele szczęścia. Że jakimś cudem uda mu się znaleźć sposób, by wszystko naprawić lub zwyczajnie nigdy o tym nie wspomni, a sprawa ucichnie i Lizz na zawsze będzie przy nim. Był samolubny, nie chciał się z nią rozstawać, chociaż dobrze wiedział, że dla nastolatki dotrzymanie tej jednej obietnicy znaczyło więcej niż samo jej życie. I właśnie dlatego, że tak dobrze o tym wiedział, nie potrafił odebrać jej szczęścia. Był w kropce, musiał podjąć niemożliwą decyzję, a konsekwencje każdej z nich byłyby równie opłakane. Skoro tak dobrze o tym wiedział, to czemu akurat w obecnej sytuacji czuł się tak źle? Nie miał pojęcia, lecz zaczynał domniemywać, że jakaś potężna siła, silniejsza niż demony, silniejsza niż sam Bóg i moc podwaliny rzeczywistości, robiła wszystko, byle tylko nie dać mu szansy na szczęśliwe zakończenie.
Lecąc, pogrążał się coraz bardziej w czarnych myślach, dopóki z mroku odmętów własnej świadomości nie wyrwał go krzyk. Gdzieś pomiędzy skałami jakiś poraniony demon kuśtykał nerwowo, starając się uciec przed bandą dzikich piekielnych wilków, które obrały go sobie za cel. Sebastian dopiero po chwili rozpoznał w nim dawnego wygnańca, samozwańczego samotnika, który nie akceptował swojego losu. Samen był zaś jednym z tych nielicznych przypadków zbrodniarzy, wobec których Kruk w pełni zgadzał się z decyzją ojca. Nie warto było go zabijać ani trzymać w lochach, jedno i drugie zbyt szybko dałoby mu ukojenie. Lepiej było go wygnać, zmusić do samotnego życia z dala od innych bez możliwości opuszczenia piekła w poszukiwaniu posiłku.
— Samen! Czyżby wreszcie karma cię dopadła? — zapytał złośliwie z ogromną satysfakcją w głosie, lądując za wilkami, stawiając się na miejscu ich pana.
Zwierzęta odwróciły się na moment, lecz po chwili zignorowały króla. Wyczuwały, że był ważną postacią w królestwie. Znak, który krył się pod skórą Sebastiana, emanował specyficznym rodzajem mocy, który nieobcy był wszystkim w królestwie. Samen nie miał zaś tyle szczęścia. Gdy tylko ślepia krwiożerczych bestii ponownie skupiły się na nim, ruszyły do boju i poczęły rozrywać ciało nieszczęśnika, podczas gdy król przyglądał się widowisku z nieukrywaną radością. Sadystyczny obraz nie tylko go satysfakcjonował, koił również nerwy i na moment pozwolił oderwać się od problemów.
— Wystarczy, chcę go jeszcze przesłuchać. Potem jest wasz — rzekł Amon, przywołując wilki do porządku.
Zwierzęta posłusznie porzuciły ofiarę i rozbiegły się, otaczając dwójkę demonów, by obserwować, co miało nastąpić, zaś Kruk podszedł powoli do wygnańca i kucnąwszy przed nim, uniósł dłonią jego podbródek, zmuszając demona, by spojrzał mu w oczy.
— Elizabeth Roseblack, widziałeś ją?



piątek, 15 września 2017

Tom V, XXXI

I znów minął tydzień! :D
Wyświetlenia skoczył w górę, więc najgorszy okres chyba mam już za sobą, przynajmniej na jakiś czas, no ale jest lepiej, więc się cieszę <3. 
Dzisiaj wracamy do przygód młodego Amona, w końcu musicie się dowiedzieć, jak skończyła się wyprawa po jaszczurki, a od przyszłego tygodnia pewnie już wrócimy do wątku głównego. Do końca nie zostało zbyt wiele, a ja dalej nie mam w głowie dokładnego obrazu zakończenia, chociaż znam je już od ponad roku. Mam nadzieję, że mimo wszystko Wam się spodoba, gdy już nastąpi.

Miłego! :*

=====================================

Kiedy tylko przekroczyli granicę, odznaczoną w piachu grubym na stopę rowem, poczuli się jak w zupełnie innym świecie. Arbony miały to do siebie, że całkowicie wygłuszały dźwięki spoza lasu, w jego wnętrzu zaś nie żyły żadne większe zwierzęta, jedynie sporadycznie jakieś spłoszone życie nieszczęście trafiało pomiędzy konary, kończąc martwe pomiędzy masywnymi, starymi korzeniami. Dlatego też wewnątrz było niemal zupełnie cicho. Jedynie delikatny powiew wiatru co jakiś czas sprawiał, że drobne gałęzie koron arbon stykały się ze sobą, pękając i upadając na leśną ściółkę, gdzie pomiędzy źdźbłami karminowej trawy sunęły poszukiwane przez chłopców jaszczurki, biegnąc do kamieni, by skryć się przed nietypowymi gośćmi.
Amon i Seth nie byli jednak nimi zainteresowani. Chociaż przyszli tu właśnie po to, by zebrać płazy, niesamowity klimat miejsca znacznie bardziej przypadł im do gustu. Chwilami przypominał Amonowi obrazy z koszmarów, które męczyły go niegdyś o małym wypadku, kiedy wypadł z zamkowego okna do fosy, którą nieprzytomny spłynął do ciemnego boru daleko za granicami miasta. Tam czuł się podobnie – zupełnie zagubiony, nie słyszący żadnych dźwięków, które mogłyby go naprowadzić na dom. I dlatego właśnie w lesie, który tak go fascynował, czuł się nieswojo. Jego brat zaś patrzył bystrym wzrokiem dwóch złocistych tęczówek, wpatrując się we wszystko z zapartym tchem, chłonąc piękno każdego, najmniejszego nawet szczegółu, który zupełnie przeczył jego dziecięcemu wyobrażeniu tego miejsca. Nie było macek z wypustkami, które wysysały z niego krew, nie było również płonącej trawy, a drzewa nie miały ust, by próbować pożreć go  szpiczastymi kłami. Wszystko wydawało się pozornie zwyczajne. Na tyle, że ktoś nieświadomy zagrożenia nie zdołałby zorientować się na czas.
— Na pewno nas nie zjedzą? Czuję się obserwowany, a nie patrzą na nas żadne oczy, to dziwne — zapytał młodszy z braci, chwytając za pazurzastą dłoń starszego brata, który sam nie czuł się zbyt pewnie. Wiedział, że pozwolenie, którego treść wtopiła się w jego skórę, chronił ich przed śmiercią, jednak tak efemeryczna tarcza wydawała mu się zdecydowanie zbyt słabą ochroną przed potęga całego lasu, który w każdej chwili mógł ich po prostu zmiażdżyć i użyźnić glebę, na której rósł, ich świeżą, dziecięcą krwią przesyconą smakiem młodzieńczej ciekawości.
— Na pewno. Jesteśmy bezpieczni, obiecuję.
— No oby. Nie chcę tu umrzeć, jeszcze nie skopałem tyłka żadnemu aniołowi!
— Kopanie anielskich tyłków to żaden powód do dumy, Seth, wiesz? Lepiej byś się uczył, to ma więcej sensu — westchną niechętnie Amon, widząc oczyma wyobraźni, jak jego ciemnoskóry braciszek szarpie się z Rafaelem o jego zainteresowanie, które w wyobraźni młodego księcia objawiło się metaforycznie w formie niewielkiego, złotego berła, które śniady chłopiec próbował wyrwać ciemnowłosemu aniołowi o wyrazie twarzy tak obojętnym, że bijący z niego chłód mógłby ugasić pożar arbońskiego lasu nim demon zdążyłby zareagować.
— Ale ja chcę zostać wielkim wojownikiem! Wtedy Ojciec mnie dostrzeże i odda mi tron! Na pewno! — ekscytował się chłopiec.
Książę zignorował jego odpowiedź. Nie chciał po raz kolejny schodzić na temat władzy, w którym żaden z braci nie miał nic do powiedzenia, a jedynie ich ojciec — król piekła Belial — przypominał od czasu do o przyszłych obowiązkach jednego z nich, by zasiać pomiędzy rodzeństwem nutę zawiści, psując ich relacje. Dotąd mu się to nie udawało, ale Amon czuł, że na tym nie poprzestanie. Znał ojca i doskonale wiedział, że stać go było na wszystko, niezależnie od tego, jak bardzo złe, okrutne i pozbawione sensu by nie było.
— Łapny te jaszczurki i wracajmy, mamy mało czasu — polecił w zamian i rozejrzawszy się za zwierzyną, pochwycił jedną z nich ogonem i przysunął przed twarz brata, by mógł się przyjrzeć. — Tak wygląda, trochę inaczej niż w książkach i tam, gdzie miałeś ich szukać, bo to inna odmiana. Te głośniej krzyczą. Jak odpowiednio pociągniesz za ogon, sam się przekonasz — wyjaśnił i nim się obejrzał, utracił jaszczurkę z ogoniastego uścisku, a jego braciszek z płonącymi iskierkami w oczach zaczął szarpać biedne stworzenie, póki przy akompaniamencie rozpaczliwego skrzeczenia nie urwał ogona, z satysfakcją przysuwając go pod nos bratu.
— No i co zrobiłeś? Wiesz, jak ją to bolało? — westchnął niezadowolony Amon. — Wybacz mojemu bratu, jest jeszcze młody i nie rozumie, że bezsensowna przemoc do niczego nie tłumaczy — zwrócił się do jaszczurki.
Odebrał ją Sethowi i zamknął w dłoniach, skupiwszy się na swojej energii, przekazując ją jaszczurce, by wspomóc proces leczenia. Gdy ponownie rozłożył dłonie, zadowolony płaz kręcił się po nich, wymachując nowym, połyskującym w bladym, skąpanym we mgle świetle, ogonem.
— Ej noooo! To jak ja mam to robić? To niesprawiedliwe, oddaj! — burzył się złotooki.
— Musisz pociągnąć, nie urywać. Patrz — wyjaśnił starszy z braci i delikatnie zaprezentował, co miał na myśli. — Schowaj go do pudełka. Poszukamy innych i wracamy, zostało nam półtorej many. Trzeba nie będą się litować.
I tak dwaj bracia rozdzielili się, by pośród śmiercionośnych drzew z nosami w leśnej ściółce tropić intrygujące płazy. Zaglądali od kamienie, w gąszcze roślin i dziuple usychających arbon, wyciągając z nich kolejne zwierzątka, póki pudełko Setha nie wypełniło się nimi po brzegi. Młodszy z braci szukał jeszcze jednej, ostatniej jaszczurki, podczas gdy Amon wrzucał do prowizorycznego terrarium jagody, które przyniósł z domu — przysmak skrzeczących jaszczurek, który dodatkowo wzmagał głośność ich jazgotu.
W pewnej chwili, ciesząc się przyjemnością płynącą z dokarmiania potrzebujących istotek, książę usłyszał rozpaczliwy krzyk swego brata. Zdenerwowany odstawił pudełko, zamykając je uprzednio, i zaczął biegać po okolicy, nawołując Setha, jednak znikąd nie słyszał odpowiedzi. Pragnął wzbić się w powietrze, by z góry szybciej go odnaleźć jednak gęste gałęzie i mleczna mgła skutecznie mu to uniemożliwiały. Próbował z nimi walczyć, rozniecając ogień, machając rękami i biegając w tę i z powrotem, czując na karku zimny podmuch śmierci, która czaiła się coraz bliżej niego wraz z uciekającym czasem. Do powrotu został raptem ludzki kwadrans, a jego brat dalej nie dawał znaku życia.
— Generale! Generale! — krzyczał przerażony demon, stukając w kolejne z arbon, jednak nikt mu nie odpowiadał.
Nie wiedział, co robić, obawiał się o życie brata, nie chciał go stracić w taki sposób. Wprawdzie ojciec nie pociągnąłby go do zbyt wielkich konsekwencji, w swoim mniemaniu będąc raczej dumnym, iż jego protegowany poradził sobie z konkurencją w tak sprytny sposób, jednak nie chciał stracić towarzysza zabaw. Czuł się odpowiedzialny za młodszego brata i pragnął, by mogli zawsze żyć razem w zgodzie, mimo oczywistych różnic, które wymuszał na nich status i urodzenie.
— Amon, ratunku! Tu jest ciemno, nic nie widzę! — Usłyszał wreszcie z okolic ziemi.
Padł więc na kolana i zaczął macać rękami wszystko wokół, by w końcu odkryć jedną z pułapek. Na pierwszy rzut oka, dotyk, nawet na kilka delikatnych, dziecięcych kroków, wydawał się zwykłą leśną ściółką, jednak po mocniejszym uderzeniu ukazywał głęboki dół wypełniony zaostrzonymi gałęziami, na którego dnie, pomiędzy kolejnymi palami, na których zauważyć można było kilka należących do demonów czaszek, zobaczył rozdygotanego brata.
— Podaj mi rękę, wyciągnę cię!
— Nie dosięgam, jesteś za daleko. Amon! — płakał chłopiec, rozpaczliwie wymachując rękami.
Seth nie miał odpowiednio rozwiniętych skrzydeł. Były słabe i wielu mówiło, że chłopiec pewnie nigdy nie zdoła wznieść się o własnych siłach — był to jeden z kolejnych powodów, które stawiały go poniżej starszego brata zarówno w piekielnej hierarchii jak i na prywatnej liście ulubieńców ojca. Nie miał również ogona, którym mógłby się wesprzeć. Był niczym ludzkie dziecko: słaby i bezbronny, w zupełności zależny od pomocy innych, w tym wypadku Amona, który oddał się we władania strachu, zupełnie tracąc zdrowy rozsądek.
— Ogon! Dam ci ogon, no łap! Seth, zaraz skończy nam się czas! — krzyczał, ze wszystkich sił starając się rozciągnąć ogon, by objąć nim brata lub chociaż dać mu szansę chwycenia się go, jednak na marne.
Dwaj bracia coraz bardziej gubili się w swym strachu, tracąc zmysły i podejmując coraz bardziej pozbawione sensu decyzje. Mało brakowało, by książę dołączył do brata wewnątrz zasadzki. Arbony już ostrzyły na nich swoje gałęzie, ani myśląc pomóc, bo nie leżało to w ich interesie.
Nagle ktoś chwycił Amona za luźną koszulę, podduszając go lekko. Uniósł demona ponad dół i powoli spuścił w jego otchłań, by zdołał chwycić brata. Gęsta mgła i ciemność, która spowiła okolicę za sprawą pochylających się nad przyszłą zdobyczą arbon, uniemożliwiała Krukowi dostrzeżenie, kim był jego wybawca, jednak w tamtej chwili nawet nie próbował się na tym skupiać. Całą energię włożył w utrzymywanie brata i dopiero kiedy wraz z nim wzbili się ponad gałęziami, przy okazji doznając licznych, acz nie niebezpiecznych dla życia, zadrapań, uspokoili się nieco, obserwując z góry, jak instynkt bierze górę nad spokojnymi zazwyczaj arbonami, które zdawały się kurczyć, w rzeczywistości pochylając się nad dołem, by wyciągnąć z niego upolowaną zwierzynę.
— Było blisko, mieliśmy szczęście. Dziękuję… Rafael — westchnął Amon, zerkając w górę, by dostrzec dwoje białych skrzydeł, których pióra padały cieniem na jego twarz. Zza pleców anioła jego oczy raziły promienie, nadając sylwetce wybawcy prawdziwie świętego wyrazu.
Brunet mruknął coś niewyraźnego pod nosem, wyraźnie nie mając ochoty, by wchodzić w dialog z dwójką niesfornych, naturalnych wrogów. Zabrał ich poza teren lasu i dopiero w bezpiecznej przestrzeni delikatnie wylądował, stawiając obok braci pudełko z jaszczurkami.
— Ale z was banda idiotów. Gdybym akurat nie leciał z Michałem na spotkanie, już byłoby po was — zagrzmiał wściekle, stając nas zdyszanymi demonami, a jego sylwetka padła na nich groźnym cieniem, jeszcze bardziej potęgując przerażającą aurę, która biła od anioła.
Chociaż Rafael już od jakiegoś czas znał Amona i nawet czasem spędzał z nim czas, czerpiąc z tego przyjemność, musiał być poważny i surowy, nie tylko wobec nich, ale też względem samego siebie, doskonale zdając sobie sprawę, że kiedy dorośnie, będzie pełnił ważną funkcję w niebie i nie mógł sobie pozwalać na to, by takie drobnostki jak umierające demony odwracały jego uwagę od spraw naprawdę ważnych.
— Rafael! — krzyknął Seth, wzdrygając się na widok srogiej miny anioła. — Co tu robisz? Teraz ja się bawię z Amonem, to mój brat! — dodał znacznie pewniej, chwytając księcia za ramię, jednak lodowate spojrzenie archanioła odebrało mu pewność siebie i w mgnieniu oka skrył się za plecami starszego brata.
— Demony są naprawdę głupie… — prychnął Rafael, wyciągając rękę do księcia.
Amon skorzystał z pomocy, podniósł się i skłonił lekko przed swoim wybawicielem.
— Dziękuję. Było naprawdę blisko. Nie sądziłem, że Seth wpadnie w dół.
— Bo nawet nie wiedziałeś, że taki dół istnieje. Mieszkasz w zamku od ponad stu lat i dalej nic o nim nie wiesz, to żenujące.
— Ty za to wiesz zdecydowanie zbyt dużo, a sam w niebie nie wiesz nawet, na który obłok możesz wejść, żeby nie spaść na samą ziemię! — odgryzł się książę, nawiązując do jednego z wypadków Rafaela, które odcisnęły się w ludzkiej historii na tyle mocno, że zaczęli tworzyć legendy o upadających aniołach. Nie wiedzieli jednak, że nie było to nic innego, jak zwykła nieporadność młodszego z władających niebiańskimi przestworzami.
— Mogłem was tam zostawić, świat byłby piękniejszy.
— Ale tego nie zrobiłeś, bo kochasz braciszka! — wtrącił się rozbawiony Seth. Zawsze uważał miłość i przyjaźń, wzorem przekazywanych przez ojca mądrości, za coś głupiego, osłabiającego i wstydliwego. Coś, co nigdy nie powinno zaistnieć. Nie rozumiał jednak, czemu Belial mówił w ten sposób, prawdziwa siła uczuć, których istnienia do siebie nie dopuszczał, była dla niego ukryta.
— Wcale mnie nie kocha, tylko się przyjaźnimy! — zaprzeczył stanowczo Kruk, otrzepując umorusane ziemią ubranie. — Musimy wracać, o południu muszę dobrze wyglądać, a teraz jestem jak jakiś niższy z obrzeży miasta!
— Zawsze wyglądasz jak prostacki obdartus, jeśli mam być szczery — skomentował Rafael.
— Ty za to jak ludzka dziewica. Jesteś facetem, zacznij nosić spodnie!
— To toga…
— A to koszula a nie worek po batatach, więc się ode mnie odczep. Wracamy do domu. Jak komuś powiesz, to wygadam Michałowi o Drzewie!
— Nie waż się, niczego mu nie powiesz!
— Jak nie powiesz o tym, to nie powiem, że pozwoliłeś, żeby uschło.
— Naprawiam je! Za rok powinno być już w porządku… — burknął zawstydzony Rafael, splatając ręce na piersi. — Wracam, widzimy się wieczorem na balu — dodał i wzniósł się w powietrze, tempem, o którym Amon mógł tylko pomarzyć, goniąc brata, który w złości pikował nad zamkiem, oczekując na niesforne rodzeństwo, by udzielić mu odpowiedniej reprymendy.
— My też powinniśmy wracać. Jeśli ktoś się o tym dowie, będziemy mieli spory problem — postanowił książę, podając rękę młodszemu bratu.
— Ale mamy jaszczurki, więc wszystko jest dobrze — stwierdził Seth, przytulając do siebie pudełko.


piątek, 8 września 2017

Tom V, XXX

Kolejny rozdział gotowy. Pisanie ma bieżąco męczy, no ale cóż xD. 
Swoją drogą, ostatni rozdział ma tak tragiczne wyświetlenia, że aż się boję, że mi blog umiera. Serio, tak źle to nie było od dwóch lat :O. No ale nic, dalej zwalam na początek szkoły, zobaczymy, czy coś się niedługo zmieni, będę się martwić, jeśli nie xD.

Miłego :*

=================================

Amon od rana siedział w swojej loży, dbając o to, by odpowiednio wykonywać obowiązki króla. Jednym z nich było czynne uczestnictwo w igrzyskach i chociaż trwały one kilka dni i niemal cały czas odbywały się różne pojedynki, powinien siedzieć na widowni, w końcu walczono na jego cześć. Dlatego też tym razem się nie wymigiwał. Wstał rano, wydał rozkazy odnośnie swojej narzeczonej i ubrawszy się w jeden z odświętnych strojów, udał się na arenę. Wiedział, że mnóstwo poddanych marzyło o tym, by przed nim wystąpić, pokazać swoje umiejętności i może w ten sposób wkupić się w królewskie łaski, nawet jeśli nie zdoła wygrać i utorować sobie drogi na zamek w tradycyjny sposób. Musiał stanąć na wysokości zadania. Elizabeth zaś nie miała obowiązku mu towarzyszyć, dlatego pozwolił jej się wyspać. Nie wiedział jednak, że kiedy lenił się na arenie, jego ukochana poznała prawdę, a spokój, który ledwo udało im się odzyskać, znów ginął w natłoku problemów.
Chociaż Sebastian był doskonałym wojownikiem, spędził niezliczone godziny na treningach, stale doskonaląc swoje umiejętności, nie był fanem walk. Nie przepadał za obserwowaniem mordobicie dla samego mordobicia, brak wyższego celu sprawiał, że tego typu walki, szczególnie te wybitnie krwawe, wprawiały go w obrzydzenie. Zdecydowanie wolałby, gdyby poddani wykazywali się siłą umysłu, czy umiejętnościami artystycznymi, ale wiedział doskonale, że igrzyska były czymś, co tak dobrze utarło się w piekielnych zwyczajach, iż nie mógł liczyć na zmianę. Znosił więc kolejne walki, od czasu do czasu dając wyraz aprobaty, ilekroć widział i słyszał zachwyt tłumu.
W rzeczywistości jednak myślami był zupełnie inaczej. Wracał do poprzedniego wieczoru, gdy wraz z ukochaną odwiedzi wodospad. Wspominał jej błyszczącą kolorami tęczy skórę, radosny, zrelaksowany uśmiech, wzburzone włosy i szczery śmiech. To właśnie z nią chciał teraz być, wspominając te miłe chwile, jako że jednak nie mógł, oddawał się wracaniu do nich w myślach, samotnie. Z otwartymi oczami, które utkwione były w postaciach walczących, jakby naprawdę śledził ich poczynania, w rzeczywistości widział tylko to, co chciał zobaczyć. Sen na jawie – powiedzieliby jedno, halucynacjee – rzekliby drudzy, ale dla Kruka nie miało znaczenia, co pomyślą, liczyło się jedynie to, że potrafił w pełni świadomie przenieść się za pomocą siły umysłu w dowolne miejsce i dowolną sytuację, jaką znał, by zrelaksować się, wyciszyć, odpocząć, dobrze nastroić… Korzystał z tego w wielu różnych sytuacjach i zasadniczo nigdy się z tym nie krył – to tylko jedno otoczenie nie potrafiło tego dostrzec, zbyt skupione na samolubnym poczuciu bycia zauważonym, jakby jedyną oznaką skupiania uwagi było dwoje źrenic wodzących niczym zahipnotyzowane za ruchomą sylwetką.
Od wspomnień z poprzedniej nocy płynnie przeszedł do znacznie dalszych, sięgających rzeczywistości wstecz, gdy jeszcze nie miał pojęcia, jaki był ten świat i co go czekało. Do czasów, gdy jako szczęśliwe dziecko spędzał dni na beztroskich zabawach w gronie najbliższych. Wspominał Setha. Chociaż minęło już wiele ludzkich miesięcy, on dalej nie mógł pojąć, jak bardzo zawistny musiał być jego brat i jak bardzo cierpiał, by zawiść i gorycz pchnęły go do zdrady. Zdecydowanie wolał pamiętać go jako małe dziecko, które nie widziało poza nim świata i z którym spędzał całe dnie, bawiąc się i marząc o pięknej, wspólnej przyszłości, z której nie pozostały nawet zgliszcza.
Seth był zły. Ukrył się pod postacią sieroty, by uwieść ukochaną starszego brata i zniszczyć mu życie. Co tak naprawdę chciał osiągnąć? Czy rzeczywiście był tak głupi, by myśleć, że jego śniada cera i złociste oczy wystarczą, by omamić kobietę i odzyskać względy u ojca? I dlaczego aż tak mu na nich zależało, przecież doskonale wiedział, że Belial nie dbał o nic więcej niż o samego siebie i bezpieczeństwo swojej pozycji. W końcu dlatego pozbył się matki. Seth nigdy w pełni nie pojął, dlaczego to zrobił a winą obarczał Kruka. To na nim chciał się zemścić, to on stał się jego największym wrogiem, chociaż w rzeczywistości obaj byli tylko marionetkami w łapach znudzonego wiecznością króla.
Jednak nie o zdradzie i cierpieniu brata pragnął rozmyślać Amon. Przeniósł się do czasów dzieciństwa, do chwil, kiedy jego młodszy, nie znający świata braciszek chodził za nim krok w krok, odkrywając niezwykłości piekielnej krainy. Często zwykli podróżować, odkrywać okolice, nierzadko wpadali w kłopoty, z których musieli ratować ich zaufani służący, ale nigdy nie żałowali wspólnie spędzonych chwil.
— Pójdziemy dzisiaj w góry? Nie znaleźliśmy skrzeczącej, latającej jaszczurki! Anasi mówił, że jeśli mu ją przyniesiemy, da nam jakiś prezent! — namawiał złotooki chłopiec, zwisając z oparcia krzesła nad głową starszego brata, który z piórem w ręku pochylał się nad kolejnym zadaniem pozostawionym przez nauczyciela.
Jako przyszły król musiał się pilnie uczyć, by posiąść wiedzę niezbędną do zarządzania krajem. Nie znosił tego, ale musiał stanąć na wysokości zadania, by nie zawieść Ojca. Ten mściłby się na nim za każde niedociągnięcie, a co za tym szło – nie pozwoliłby mu w ogóle bawić się z niechcianym, młodszym synem.
— Muszę to skończyć. Poza tym latające jaszczurki to rzadkość w górach, jest ich więcej w lasach arbon, ale Anasi nie chciał nas tam wysłać, bo nie mamy u nich autorytetu — wyjaśnił spokojnie Amon, na moment odrywając pióro od kartki.
— Więc chodźmy je zdobyć do lasu! Po co nam autorytet, przecież nie wejdziemy do środka! Amuś, no chodźmy! — prosił dalej, osuwając się na plecy brata.
Ten jednak nie zamierzał mu na to pozwalać, zrzucił go z siebie i spojrzał karcącym wzrokiem, błyskając niepokojąco krwistymi tęczówkami, by dać bratu do zrozumienia, że jego zachowanie nie było mile widziane.
— Pójdziemy, kiedy skończę. Ale wyprawa do lasu, to strata czasu. Nie wejdziemy do środka, zabiją nas, a jaszczurki nie wyjdą poza granice.
— Więc ukradnijmy pozwolenie od ojca! Na tobie będzie wyglądało dobrze, bo jesteś przyszłym władcą, prawda? Dadzą się nabrać!
— Myślisz? W sumie z chęcią bym się tam przeszedł. Podobno gdzieś w lesie jest kamień podobny do tego, który znajduje się w ogrodzie na dachu. Chciałbym mieć taki w pokoju.
— Boisz się siedzieć w ciemności? Ale jesteś dzieckiem! — parsknął Seth, wstając z podłogi.
Wyrwał bratu kartkę, gdy tylko dostawił ostatnią kropkę i zaczął biegać z nią po sypialni, ciesząc się na przyzwolenie Kruka. Od dawna chciał odwiedzić ten las, jeszcze nigdy tak nie był. Miejsce było bardzo niebezpieczne, jeden zły ruch i można było skończyć jako pokarm dla drzew, dlatego dzieci nigdy nie mogły się tam zbliżać. Wyjątkiem były te, których przeznaczeniem było przejęcie wysokich funkcji – one miały być znane arbonom na wszelki wypadek, by w razie porwana czy próby zabójstwa nie pożarły wybrańców, stwarzając królestwu problem. Seth jednak nie był nikim ważnym. Jako najmłodszy syn króla nie mógł liczyć na żadne stanowisko, w oczach drzewców był więc nikim i bez Amona nie było sensu, by w ogóle zbliżał się na skraj terenu współpracujących z demonami istot.
— Zamknij się, bo zmienię zdanie i nigdzie z tobą nie pójdę — prychnął starszy z braci, krzywiąc się na widok głupkowatej miny starszego. — Chodź lepiej ze mną, będziesz pilnował, żeby nikt nie szedł. Jak ojciec się dowie, że ukradłem mu dokumenty, obaj będziemy mieli przerąbane. Nie chcę znów siedzieć kilku lat w podziemiach! (dop. aut: demoniczny rok trwa 822 dni) — dodał, wyrywając bratu kartkę z zadaniami. — Po drodze muszę do zanieść Anasiemu.
Bracia udali się korytarzami na samą górę, w ciemny zakamarek zamku, w którym zawsze było pusto i niepokojąco cicho. To właśnie tam, z dala od wszystkich innych, pracował piekielny skryba. Seth zawsze bał się przychodzić w te okolice sam. Pajęczy informator wzbudzał w nim lęk, zresztą jak u większości młodych demonów. Jedynie Amon różnił się pod tym względem. Belial długo zabiegał o to, by jego syn – następca tronu – mógł szkolić się u najlepszych i chociaż piekielnemu skrybie nie bardzo było na rękę dbanie o jakiegoś dzieciaka, przystał na propozycję, w ramach podziękowania otrzymując niezwykle wartościowe wynagrodzenie.
Stąd też Kruk jako jedyny z młodych naprawdę znał Anasiego. Wiedział, że większość rzeczy, które wygadywano na jego temat to zwykłe bzdury – plotki, które sam informator rozsiewał na swój temat, by móc cieszyć się spokojem od wszystkiego i wszystkich. Miał również świadomość, że w gruncie rzeczy nie był taki straszny, dlatego z nim młodszy brat czuł się bezpiecznie. Mimo tego, nie wszedł do środka gabinetu. Czekał za wyciszonymi drzwiami, jak zwykle złoszcząc się, że brat coś przed nim ukrywał.
— Pójdę do lasu arbon, zabiorę pozwolenie ojca. Nie wydasz mnie? — zapytał tymczasem Kruk, odkładając na blat dokument.
Anasi mruknął coś pod nosem, sięgnął po dokument i powiódł po nim wzrokiem. Zadanie było rozwiązane popranie – zresztą jak zwykle – za to pismo młodego podopiecznego wymagało wiele pracy, a niedbałe kleksy porozsypywane po papierze przyprawiały go o ból głowy.
— Przepisz to, wygląda paskudnie. Mówiłem ci, paniczyku, że prace mają być napisane elegancko, a ty mi oddajesz jakąś brudną, wygniecioną szmatę. Siadaj i pisz, inaczej zaraz dam znać twojemu ojcu i obaj z bratem spędzicie upojne lata w otoczeniu robaków żywiących się ciałem — zagrzmiał groźnie piekielny skryba.
— No wiesz… Nie moja wina, że Seth mi pogniótł, a kleksy są normlane, wszyscy je robią, tylko ty zawsze  masz z tym problem — westchnął niechętnie Kruk, siadając na krześle naprzeciwko nauczyciela. — Jesteś upierdliwy.
— A ty młody, głupi i uparty, paniczyku. To się kiedyś na tobie zemści.
— Nie strasz, piszę się — uciszył go Amon.
Otrzymawszy czystą kartkę, sięgnął po pióro i w pełnym skupieniu zaczął przepisywać swoje notatki. Próbował się spieszyć, by brat nie musiał czekać zbyt długo, ale nie bardzo mu to wychodziło. Umiejętne, czyste pisanie piórem było niezwykle trudne, szczególnie dla niecierpliwego lekkoducha, który myślami zawsze błądził gdzieś daleko wśród pośród przygód i własnych wyobrażeń kolejnych niesamowitości otaczającego go świata.
Nie był zbyt dobrym uczniem. O ile posiadał odpowiednią wiedzę i nie miał problemu z przyswajaniem nowej, był zbyt zbuntowany i nie potrafił zwyczajnie podporządkować się rozkazom. Z perspektywy piekła była to znacznie większa wada niż brak umiejętności czytania u dorosłych osobników – bez niej w piekle spokojnie można było przeżyć, zaś niesubordynacja niezwykle szybko kończyła się najwyższą z kar.
O dwóch kwartach (96 ludzkich minutach), przyszłemu królowi udało się odpowiednio przepisać zadania, których rozwiązanie zajęło mu zaledwie ludzki kwadrans. Był wściekły, że znów stracił tak wiele czasu i kazał Sethowi czekać, ale przynajmniej miał teraz pewność, że Anasi go nie wyda i nie narobi problemów.
— Więc nie powiesz ojcu, prawda? — upewnił się młody chłopak, poprawiając zsuwającą się z ramienia, luźną koszulę, której poszarpany dół zwisał lekko, zasłaniając nogi do połowy ud, które obciskały czarne, skórzane spodnie.
— Nie powiem, ale jeśli wpadniecie w kłopoty, nie uratuję was.
— Nie będziesz musiał, umiem dogadać się z drzewami, już tam byłem.
— Na to wygląda… — mruknął nieprzekonany Anasi.
Kruk wyszedł. Zastał brata śpiącego przy ścianie naprzeciwko drzwi. Chłopiec zaślinił sobie pół koszulki i strasznie potargał włosy, a kiedy brat trącił go w ramię, zerwał się nerwowo, tłumacząc z niewłaściwego zachowania, którego najwidoczniej dopuścił się we śnie.
— Strasznie dłuuuugoooo! Czemu ty zawsze tyle z nim siedzisz? — jęknął niepocieszony Seth, podnosząc się z podłogi z pomocą Amona.
— Bo on jest nawiedzony. Dostało mi się za kleksy i za pogniecioną kartkę, a to drugie to akurat nie moja wina. Jakiś mały gnojek mi ją wyrwał — odpowiedział starszy z braci, przewracając oczami. — Chodźmy. Po południu mam lekcję gry, nie chcę jej ominąć! — ponaglił Setha i wspólnie opuścili zamek, na młodych skrzydłach zmierzając w stronę granicy piekielnego miasta, którą zewsząd otaczał śmiercionośny las.
Oprócz kilku dróg, których pilnowali żołnierze, by kupcy i odwiedzający inne zakątki piekła mogli swobodnie podróżować bez strachu o własne życie, większość lasu nie była pilnowana. Przy samych jego granicach – oddalonych od ostatnich zabudowań zaledwie o kilkanaście mil – mieszkali najbiedniejsi i chociaż wychowywani byli od najmłodszych lat w pełnej świadomości pobliskiego zagrożenia, nie zawsze udawało im się uniknąć śmierci z rąk śpiących, nie w pełni świadomych swoich czynów drzewców.
Dlatego też, wziąwszy pozwolenie, które Amon przeniósł na swoją skórę tuż obok skrytego na prawym przedramieniu znaku jego pozycji w królestwie, udali się na obrzeża w niestrzeżonym miejscu z dala od miejskiego zgiełku, gdzie najłatwiej było im przedostać się do środka. Gdyby zauważył ich jeden z żołnierzy, mieliby większy problem, niż gdyby doniósł na nich Anasi, dlatego też musieli bardzo uważać. Na szczęście zawsze uwielbiali się skradać, więc minięcie strażników i dostanie się na miejsce udało im się perfekcyjnie. Nikt ich nie widział, nikt o nic nie pytał, nawet zwierzęta zdawały się ich nie zauważać.
— Stój. Ja pójdę przodem i porozmawiam z arboną, a ty milcz, bo jeszcze znów coś chlapniesz, jak wtedy w zbrojowni, i nic z tego nie będzie — polecił Kruk, odsuwając brata w tył.
Wyszedł zza kamienia i pełnym gracji, sprężystym krokiem stanął naprzeciwko jednej z istot, której zadaniem był chronienie granic lasu. Mowa arbon różniła się od tej demonów, ich język był skomplikowany, nie posiadał odmiany przez przypadki i czasy, dlatego zrozumienie prawdziwego przekazu było dla demonów niezwykle trudne. Drzewa nauczyły się ich języka z przyczyn czysto praktycznych, między sobą komunikowały się zaś za pomocą siedzi korzeni, słowa były więc zbędne, dlatego nigdy nie dbali o swój własny język.
— Mam pozwolenie. Ja i mój bat, na dwie many. Potrzebujemy skrzeczących jaszczurek — poinformował Kruk, oddawszy arbonie niezbędny wyraz szacunku.
— Amon i Seth iść, wrócili z jaszczurkiem, inaczej zabił korzeń prędkością — odparła istota, uchylając gałęzie przed młodym księciem.
— Jasne, nie ma problemu, zdążymy na czas. Ale gdyby ktoś pytał, nie ma nas tu — odparł zadowolony Kruk. — Seth, chodź, już można! — krzyknął do brata, a kiedy ten się zjawił, przedstawił go arbonie, chwycił złotookiego za rękę i kazał stać spokojnie.
Strażnik wyciągnął gałęzie i dokładnie zbadał kształty sylwetek dwójki chłopców. Następnie przekazał informacje korzeniami do wszystkich innych ze swojego ludu i wreszcie rozstąpił siebie i kilka innych czających się na skraju drzew, by młode dzieci ciemności mogły wejść do środka.


sobota, 2 września 2017

Tom V, XXIX

No i minął kolejny tydzień... Promotorka wreszcie odpowiedziała na mojego maila i szczerze mówiąc trochę cykam się do niej iść, no ale przynajmniej coś ruszyło. A poza tym brak odzewu do poprzedniego rozdziału i fatalne statystyki Dziwaka trochę mnie dobiły i cudem wycisnęłam z siebie rozdział Róży na dziś. No ale cóż, liczę na to, że to tylko kwestia przygotowań do szkoły, bo szkoda by było, żebyście mi się na koniec wykruszyli, szczególnie że planuję ten koniec już od ponad roku i jestem ciekawa Waszych reakcji... Przekonamy się, jak to wyjdzie, już za jakiś czas. Gdyby nie to, że dużo koloruję i nie mam czasu na pisanie, to pewnie już bym napisała to do końca xD.

Miłego!

=======================================

Demon jednak poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersi, gdy wspomniała o duszy. Przez moment nie mógł złapać oddechu i bliski był wyznania jej prawdy, na szczęście Lizz zdążyła się już odwrócić i skoczyć, w locie starając się wykonać jakąkolwiek akrobacje – jednak bezskutecznie. Udało jej się jednak wpaść do wody, nie uderzając w żadną ze skał, a kiedy się wynurzyła, krzyknęła, dając upust adrenalinie, i natychmiast wyszła z wody, by ponownie dołączyć do Sebastiana na górze.
— Teraz skoczmy razem, dobrze? — zaproponowała, biorąc go za rękę.
— Oczywiście, Elizabeth — odpowiedział, uśmiechając się niewyraźnie.
Na szczęście brzmienie jej imienia za bardzo zaabsorbowało nastolatkę, by skupiła się na mowie ciała narzeczonego. Odkąd dopełniła się jej zemsta i zasady kontraktu zostały spełnione, często pozwalała sobie na opuszczanie gardy, wiedząc, że nie grozi jej nic, co mogłoby zniszczyć obecną, idealną rzeczywistość.
Zakochani chwycili się za ręce i na znak Sebastiana wybili się i wskoczyli do wodospadu, tym razem bez żadnych akrobacji, a kiedy zanurzyli się w wodzie, przytulili się do siebie i pocałowali, powoli wynurzając się na powierzchnię. Potem skakali jeszcze kilka razy, póki Lizz nie poczuła się zmęczona. Poprosiła Amona, żeby zabrał ją do domu, na co ten otworzył portal, wziął nastolatkę na ręce i zaniósł ją wprost do sypialni, gdzie zasnęła niemal natychmiast po położeniu się do łóżka, wykończona dniem pełnym niezapomnianych wrażeń.
Nazajutrz obudziło ją zaś walenie do drzwi i czyjeś nerwowe krzyki. Obudziła się niechętnie, przetarła oczy i w myślach podziękowała samej sobie za to, że była już na tyle doświadczona, że potrafiła nieświadomie wyciszać zmysły, bo inaczej od tego hałasu pękłaby jej głowa. Kruka nie było w sypialni. Na etażerce zostawił Lizz kartkę, na której piekielnym alfabetem zapisał wiadomość. Przetłumaczywszy tekst, dziewczyna westchnęła ciężko, sięgnęła po szlafrok i ubrana podeszła do drzwi. Jej przyszły narzeczony udał się już na igrzyska, bo pilnie go tam potrzebowali, choć nie miała pojęcia, do czego, bo nie ujął tego w krótkiej notce. Obiecał jednak, że niedługo wróci, a skoro tusz na papierze zdążył już całkowicie wyschnąć, oznaczało to, że czas oczekiwania na króla nie powinien być zbyt długi.
Do drzwi dobijał się tymczasem Samarel. Zaaferowany żołnierz wpadł do wnętrza sypialni, gdy tylko Elizabeth uchyliła drzwi. Pokręcił się chwilę, porozglądał, jakby czegoś szukał, po czym usiadł na krześle i spojrzał poważnie na nastolatkę. Uznał, że jednak łóżko będzie bardziej odpowiednie, spodziewając się najgorszej reakcji, gdy tylko przekaże dziewczynie nowinę.
— Powiesz mi, co się stało? Dopiero się obudziłam, jeszcze nawet nie jadłam śniadania i nie poszłam do łazienki… — jęknęła, zasłaniając usta, by stłumić przeciągłe ziewnięcie.
Usiadła obok zdenerwowanego dowódcy i oparła głowę na jego ramieniu. Podobało jej się, że nie czuła bólu ani niechęci w związku z dotykiem, od kiedy się zmieniła. Za tą rzeczą z dawnego życia na pewno nie zamierzała żałować, zbyt dobrze było jej bez tego.
— Powiem, powiem… Ale obiecaj, że przyjmiesz to spokojnie, to będzie trudne… — odparł pospiesznie, odwracając od niej wzrok. — Wczoraj szedłem zanieść Anasiemu krew i podsłuchałem jego rozmowę z lekarzami. Dotyczyła ciebie…
— Nic dziwnego, w końcu próbują zrozumieć, kim jestem i jakim cudem stałam się tym, kim się stałam. Z jakiegoś powodu wszyscy straszliwie się tego boją i zauważam to na każdym kroku. No ale co w tym takiego strasznego?
— Nie rozmawiali o tym. Rozmawiali o twojej duszy. — Słowa ledwo przechodziły Samarelowi przez gardło.
Czuł, że tym wyznaniem zdradza króla, ale sam przysięgał przed nim, że będzie dbał i opiekował się o jego narzeczoną, a przecież nie mógł zataić przed nią takiej wiadomości. Nie miał pojęcia, czemu Kruk sam jej o tym nie powiedział, ale on – jako wierny sługa wybranki króla – nie mógł postąpić inaczej. To byłoby sprzeczne nie tylko z jego obietnicą i rozkazami, ale również z zasadami, których się trzymał śladem Amon: mówieniem prawdy.
— Moją duszę pożarł Sebastian, wtedy na polu walki, zanim umarłam i wróciłam do życia — wyjaśniła pewnie, śmiejąc się pod nosem, jednak widząc, że żołnierz wciąż pozostawał spięty, zmartwiła się nieco. — Prawda, Samarelu? — zapytała cicho, odwracając się przodem do demona, by spojrzeć w jego oczy.
— Wygląda na to, że nieprawda.
— Że co?!
— Mówili, że twoja dusza jest… Nie powiedzieli gdzie, ale wspomnieli, że zbyt długo była niezabezpieczona i nie da się jej pożreć bez zabicia cię — wydusił wreszcie dowódca.
Widząc, jak na twarz nastolatki wstępuje przerażenie, ustępując miejsca radości, jak cały promienny wyraz twarzy gaśnie, a skóra momentalnie staje się jeszcze bardziej blada, chwycił dziewczynę za dłonie, by dodać jej otuchy.
— Wybacz, że psuję ci dzień od samego rana, ale czułem, że muszę to powiedzieć…
— Sebastian… wiedział? — mruknęła słabym głosem, zupełnie ignorując dalsze tłumaczenia towarzysza.
Wyszarpnęła dłonie z jego uścisku i nie czekając na odpowiedź, zasłoniła nimi twarz, zaczynając płakać po cichu, czując, jak cały świat wokół niej ponownie się rozpada. Ledwie udało jej się zyskać szczęście, pozbyć wszystkich problemów, poczuć się tak wolną i szczęśliwą, jak jeszcze nigdy. Pytała Sebastiana! Prosiła, by powiedział prawdę! Jeszcze poprzedniego dnia nawiązywała do tematu swojej duszy, a on ponownie ją okłamał! Po raz kolejny zdradził jej zaufanie, i w imię czego?
— Wydaje mi się, że wiedział…
— Jak on mógł mi to zrobić?! No jak?! Przecież przysięgał, że nigdy więcej! Czy wam nigdy nie można ufać? Wszystkie demony to gówno! Nie chcę tym być, nie chcę! Wolę być słabym, szczerym człowiekiem, niż tym pieprzonym, zakłamanym demonem! — krzyczała przez łzy, szamocząc się z Samarelem, który próbował ją uspokoić. — Puszczaj mnie! Idę po niego! Pójdę tam i wygarnę mu na oczach wszystkich, a potem niech się dzieje co chce! I tak nigdy nie będę miała szczęśliwego życia, nigdy! Nigdy… Nie zasłużyłam na to, jak mogłam aż tak się oszukiwać?
— Elizabeth… Na pewno jest na to jakieś wyjaśnienie, nie podchodź do tego tak emocjonalnie. Poczekaj na króla, porozmawiacie i…
— Ja już nie chcę z nim rozmawiać — oświadczyła, nagle zupełnie się uspokajając.
Gdy Samarel ją puścił, uznając, że już nie powinna przynajmniej zranić samej siebie, otarła łzy z twarzy i przeczesała dłońmi poczochrane włosy.
— Samarelu, wychodzimy — rozkazała wyniosłym tonem, machnięciem ręki zmieniając szlafrok w zwykle jeansowe spodnie i przydużą koszulę.
— Pani, dokąd chcesz iść w takim stroju?
— Idziemy na wycieczkę. Na skraj lasu arbon, w góry, nad wulkan, zobaczyć ogniste smoki, gdziekolwiek. Wybierz mi jakieś ładne miejsce, tylko naprawdę ładne. I nie waż się mówić królowi, dokąd idziemy, nie chcę, żeby mnie znalazł.
— Tak jest, pani — odparł żołnierz, kłaniając się przed nastolatką.
Nie miała pojęcia, dokąd właściwie zmierzała, potrzebowała zwyczajnie odciąć się od Sebastiana, zgubić się, sprawić, że nie będzie mógł jej znaleźć. Chciała go zmartwić, pragnęła, żeby czuł się przerażony, martwił się o jej życie i nie potrafił normalnie oddychać. Chciała go również zabić. Przez krótką chwilę wyobrażała sobie, jak zanurza w jego piersi niewiadomego pochodzenia broń, która w składzie znajdowała się za drzwiami, których wraz z Samarelem nie mogła otworzyć. Była na niego tak niesamowicie wściekła, jak chyba jeszcze nigdy. Miała świadomość, że prawdopodobnie to wina bycia demonem – one odczuwały tego typu emocje znacznie mocniej, choć zawsze zarzekały się, że nie posiadają żadnych emocji, lecz nastolatka już od dawna wiedziała, że to zwykła bzdura. Wszyscy z nich czuli, tylko nie zdawali sobie z tego sprawy.
Samarek podążał za Elizabeth i chociaż to on miał wybrać dla nich miejsce, dotąd żadne nie przyszło mu do głowy, a sądząc po zachowaniu nastolatki, nie potrzebowała konkretnego celu, wystarczał jej obrany kierunek: byle dalej od narzeczonego. Wojskowy wyrzucał sobie, że powiedział jej prawdę. Im dalej byli od zamku, tym jego poczucie winy narastało coraz bardziej. Gdyby jej tego nie powiedział, może byłoby lepiej? Może Kruk miał jakiś plan, a on – w swojej głupocie i porywczości – właśnie go zniweczył? Nie miał pojęcia, jednak zaczął obawiać się o swój los, gdy Amon dowie się o wszystkim i zorientuje się, kto był przyczyną problemów.
— Elizabeth, jesteś pewna, że to dobry pomysł? Może jednak powinniśmy wrócić, żebyście to sobie wytłumaczyli? — zapytał, gdy dziewczyna stanęła na skraju skalnej półki w piekielnych górach.
— Wulkan jest tam, prawda? Za tym zielonym wzgórzem? — odpowiedziała pytaniem, zupełnie ignorując słowa towarzysza.
— Zgadza się, ale po co chcesz tam iść? Czy to coś zmieni?
— Chcę zobaczyć ognistego smoka. Mój zakłamany narzeczony mi o nich mówił, więc skoro i tak mam umrzeć, chcę je najpierw zobaczyć, dotknąć, przejechać się na jednym, zrobić cokolwiek — wyjaśniła, po czym spojrzała na demona wielkimi, błękitnymi oczami, w odmętach których można było topić się w smutku i poczuciu zdrady, którego doświadczała i które nie malało nawet odrobinę, niezależnie od tego, ile szła, nie bacząc na nikogo i na nic.
— Nie można ujeżdżać ognistych smoków, ich ciała parzą, nie dasz rady… — mruknął tylko Samarel, licząc na to, że jakoś uda mu się przemówić do rozsądku cierpiącej nastolatki.
— No to nie będę go ujeżdżać, ale chcę go spotkać. Nie spędzę ostatnich dni swojego życia, siedząc w loży i wgapiając się w walki demonów.
— Elizabeth… — Niepewny ton głosu żołnierza przykuł uwagę rozwścieczonej nastolatki. — Ale dlaczego chcesz zrezygnować z życia? Przecież on ci nie kazał, prawda? Nie powiedział ci o tym, bo widocznie chce cię przy sobie zatrzymać. Chce, żebyś żyła, więc dlaczego dalej się przy tym upierasz? — zapytał, ryzykując wybuchem złości z jej strony.
Był już tak niepewny swojego losu, że właściwie nic nie stało na przeszkodzie, by zaryzykować. W najlepszym wypadku zostanie zesłany do pracy w gorących podziemiach, w najgorszym zaś – zabiją go ku przestrodze innym, organizując widowisko na całe miasto, podczas którego będą go torturować, póki pozbawiony sił nie wyzionie ducha na oczach żądnych wrażeń gapiów.
— Bo w przeciwieństwie do was, brudnych, zakłamanych potworów, ja mam zasady i dotrzymuję słowa. A skoro weszłam w układ, z którego czerpałam korzyści, to jestem zobowiązana, żeby dotrzymać swojej części umowy. W kontrakcie nie było mowy o zaistniałej sytuacji, mój znak wypłowiał, jakby nie miał już mocy, ale to nie znaczy, że skoro mam szansę uciec, to zachowam się jak tchórz i z tego skorzystam. Obiecałam, więc dotrzymam słowa — wyjaśniła poważnie bezdyskusyjnym tonem, sprawiając, że Samarel poczuł się przy niej malusieńki.
Gdyby był na jej miejscu, skorzystałby z możliwości ucieczki, nie próbowałby na siłę wypełniać umowy, skoro nic by go już nie zobowiązywało. Demony podejmowały decyzje w taki sposób, by dzięki nim osiągać możliwie najwięcej korzyści. Dobrowolne przyjęcie śmierci, której można było bez trudu uniknąć, zupełnie przeczyło tej idei i chociaż w oczach dzieci ciemności postępowanie Lizz było zwyczajnie głupie, żołnierz był pod wrażeniem jej honorowości. Widział, jak było jej ciężko, przecież dopiero co opowiadała mu o tym, jak czuje się wolna, szczęśliwa i jak wreszcie ma szansę poznać szczęście. Nie zmieniało to jednak faktu, że słowo złożone demonowi w potrzebie znaczyło dla niej więcej niż radość i życie, które we własnym mniemaniu otrzymała na kredyt.
— Nie sądzisz, że król wolałby, żebyś żyła?
— Nie obchodzi mnie, co on woli. Ja złożyłam konkretną obietnicę, umowę. Korzystałam z jego siły do woli, wykorzystywałam go, wspierałam się na nim, osiągnęłam dzięki niemu cel, a teraz przyszła pora, żeby się odwdzięczyć.
— Wybacz, ale wydaje mi się, że jeżeli jedna ze stron z jakiegoś powodu przestała czuć się usatysfakcjonowana z warunków umowy, obie mogą to przemyśleć i znaleźć inny sposób zapłaty, który będzie dla stron korzystny, nie sądzisz?
— Nie, Samarelu, nie sądzę. To nie jest sprawiedliwe. On zasłużył na to, żeby w końcu coś zjeść. Widziałam, jak na mnie patrzył, jak się powstrzymywał i głodził przez lata. Widziałam, jak kiedyś zawisł nad moim łóżkiem bliski zabicia mnie przed czasem. Kusiłam go swoją krwią, która sprawiała, że jego zmysły szalały i znów ledwie się powstrzymywał. Robiłam to wszystko, bo chciałam go sprawdzić, bo należał do mnie, bo musiałam wiedzieć, że umie się powstrzymać i w końcu dlatego, że miałam pewność, że jego trud się opłaci. Nie spieprzę tego tylko dlatego, że udało mi się dostać drugą szansę — wyjaśniała dalej, ani przez chwilę nie dając się przekonać żołnierzowi, że ma inne wyjście.
Była zbyt pewna i zdeterminowana, nie dopuszczała do siebie innego wyjścia, od początku tak miało zakończyć się jej życie i chociaż wiązało się ze stratą wieczności, którą właśnie zyskała, paradoksalnie gdzieś w głębi duszy czulą ulgę, że jednak spełni swoją powinność, jakby nareszcie wszystko znalazło się na swoim miejscu. I tak była teraz w znacznie lepszej sytuacji, mogła odwlec ten moment, ile się dało, mogła też umrzeć od razu. Miała w rękach swój własny los, po raz pierwszy od lat to od niej zależało, jak potoczy się przyszłość, dlatego mimo żalu, smutku, złości i przerażenia, w jej sercu gościła również odrobina spokoju, która tliła się jasnym blaskiem, rozrzedzając ciemność innych przytłaczających ją emocji.
— Więc zamierzasz go zmusić, żeby odebrał swoją nagrodę? — zapytał kpiąco Samarel.
Podszedł do dziewczyny i objął ją delikatnie, pozwalając, by dała upust emocjom, które nie dawały jej spokoju. Kiedy zacisnęła ręce w jego talii, zaczęła lekko drżeć, a chwilę później żołnierz poczuł przez ubranie jej łzy. Płakała niesamowicie cicho, tak, że gdyby o tym nie wiedział, nawet by się nie zorientował. Smuciło go to, że nawet w takiej chwili czuła się ograniczona, jakby nie dawała sobie prawa do płaczu, bo przecież robi tylko to, na co się zgodziła.
— Nie mam innego wyjścia. Kocham tego zakłamanego idiotę i nienawidzę go jednocześnie. Nienawidzę tego, że po tym wszystkim znowu mnie okłamał, a jeszcze bardziej nienawidzę tego, że doskonale go rozumiem i sama pewnie zrobiłabym tak samo. Nienawidzę całej tej sytuacji, tego, że w ogóle go poznałam, że zranię go swoją śmiercią, że nie będę mogła żyć w spokoju, wiedząc, że nie otrzymał swojej nagrody i nie wiem już, co jest gorsze. Chciałabym… Chciałabym, żeby to wszystko już się skończyło — wyłkała dziewczyna, wreszcie nie wytrzymując natłoku emocji.
Zaczęła płakać, właściwie wyć, drżąc, szarpiąc się i dopiero teraz pokazując, jak naprawdę czuła się z tym wszystkim. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia, wiedząc, że niezależnie od tego, co zrobi, ani ona, ani Michaelis nie będą szczęśliwi.


.