sobota, 12 maja 2018

Tom V, LXXI

I tak, po trzech latach pracy, po tysiącach stron i milionach literek, przedstawiam Wam ostatni rozdział Róży. Zjawia się z ogromnym opóźnieniem i zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to zakończenie. Właściwie do ostatniej chwili nie wiedziałam, jak będzie wyglądało, dlatego tak zwlekałam z jego napisaniem, ale przyszedł ten dzień, kiedy oddaje Wam ostatni rozdział Róży.
Nie martwcie się jednak, będzie jeszcze epilog. Pojawi się najprawdopodobniej w grudniu w okresie świątecznym, tak zaplanowałam i liczę na to, że się uda.

Rozdział, który będziecie zaraz czytać, powstałam łącznie przez dwa miesiące, bo nie miałam czasu, weny i zwyczajnie nie czułam się gotowa, by skończyć tę historię. Wciąż nie jestem. Ponadto doskonale wiem, że przez zmiany w moim życiu, wszystko, co robię i jak mało mam już czasu, opowiadanie nie do końca wyglądało tak, jakbym sobie tego życzyła. Jednak za jakiś czas zacznę je przerabiać od początku, licząc na to, że kiedy mi się to uda, wydam je i Czarna Róża Demona kiedyś zagości na Waszych pułkach jako utwór niezależny. A jeśli się nie uda? Cóż, zamierzam pisać dalej. Mam Dziwaka, Mam Mrok i mam Dym, na który ostatnio wpadł mi do głowy pomysł, także nie martwcie się, fani i antyfani, słuch o mnie jeszcze długo nie zaginie :).

Mam nadzieję, że mimo tej ciężkiej końcówki, mnóstwa czekania, do którego Was zmusiłam i zmęczenia materiałem, rozdział Wam się spodoba i będziecie miło wspominać Różę. Jeśli Wam się podobało - zostawcie po sobie ślad. Jeśli nie - również dajcie znać, co Wam się nie podobało, bo w końcu historia w każdej chwili może zostać dopieszczona, poprawiona... No i nie ukrywam, że po tylu wspólnych latach z Wami, czytelnikami, i  samym opowiadaniem, będzie mi zwyczajnie miło dowiedzieć się, że ktoś jeszcze tu został, wytrwał i doczytał. Więc jeśli ten wstęp czyta ktoś, komu udało się przeczytać cały pięcioksiąg, chcę, by ta osoba miała świadomość, że jestem jej niezwykle wdzięczna i bardzo mi miło.

Do zobaczenia w nowym rozdziale Dziwaka bądź w Epilogu Róży. Kocham Was <3.


========================================


Sebastian się wahał. Doskonale wiedział, że Samarel miał całkowitą rację – jego ukochana zasługiwała na to, by samodzielnie o sobie decydować. Jeśli wiadomość o mieczu, który może pomóc na zawsze zakończyć odwieczny konflikt pomiędzy rasami, mogła wpłynąć na jej decyzję o odejściu ze świata, musiała wiedzieć. Nic co skutkowało odebraniem sobie życia, nie mogło zostać postanowione bez wzięcia pod uwagę każdej najdrobniejszej ewentualności, każdej konsekwencji. To była zbyt poważna decyzja, nieodwracalna, nie można było bagatelizować okoliczności jej podjęcia.
— Powinna wiedzieć — przyznał rację żołnierzowi, wzdychając ciężko. — Wiem jednak, że… Będzie miała mi za złe, jeśli jej powiem. Zdecydowała już, uzna, że próbuję ponownie zmienić jej decyzję.
— Rozumiem twoje obawy, panie, jednak dobro całego świata jest ważniejsze od dobra jednostki, szczególnie takiej, od której tak wiele zależy — odparł Samarel. Wyczuwszy, że Kruk potrzebuje pomyśleć, usunął się, informując, gdzie w razie czego będzie można go znaleźć.
Amon tymczasem wrócił do ukochanej. Przysiadł na krześle koło jej łóżka i obserwował spokojny wyraz twarzy, któremu towarzyszył powolny oddech. Elizabeth wyglądała tak, jakby żadne zło tego świata nigdy nie spędzało snu z jej powiek. Choć przeżyła tak wiele, delikatne rysy twarzy, nieco dziecięca buzia i pofalowane włosy rozlane w nieładzie na pościeli tworzyły niemal mistyczny obraz efemerycznej istoty będącej ucieleśnieniem jego najskrytszych wizji ideału. Nie wyobrażał sobie, że mogłaby zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu niczym kłębek dymu z ust palacza, po którym kilka sekund później pozostawał już tylko zapach – jedyne, co pozwalało upewnić się, że był prawdziwy. Za każdym razem, gdy wyobrażał sobie życie bez niej, czuł, jak pożera go pierwotne uczucie strachu, niekontrolowanej paniki, która zdawała się trawić go od wewnątrz. Chciał odrzucić od siebie do uczucie, nie dopuścić go do siebie i znów zamknąć się w twardej skorupie demonicznej obojętności, lecz jednocześnie usilnie się go trzymał, jakby sądził, że tylko lęk da mu siłę, by zmienić jej zdanie.
Im dłużej siedział, przyglądając się ukochanej i rozmyślając o całej sytuacji, tym większa pogrążała go beznadzieja. Krwiste tęczówki powoli przesłoniła cieniutka warstwa łez sprawiających, że lśniły żałośnie w wątłym blasku świecy stojącej na etażerce. Delikatny przeciąg targał płomykiem, sprawiając, że tworzone przez niego cienie tańczyły na skórze nastolatki, sprawiając nienaturalne dla demona wrażenie ruchu. Jakby była martwa, a ogień pragnął ukoić jego ból, raz jeszcze pozwalając jej się poruszyć, choć tylko poprzez złudzenie.
W końcu spuścił wzrok, zaciskając dłońmi oczy, by nie pozwolić popłynąć łzom. Wiedział, że jeśli nie powstrzyma ich teraz, dopuści do tego, by opuściły jego organizm, nie będzie już w stanie się uspokoić. Jednak cały ból i smutek skumulowane w jego sercu w samotności jeszcze bardziej trawiły substytut jego duszy, przybierając na sile do tego stopnia, że nie był w stanie sobie z poradzić z udźwignięciem ich ciężaru. Podniósł się z krzesła i niepewnym krokiem – niczym żałosny ludzki odpad zapijający swoje smutki w morzu alkoholu – slalomem dotarł do łóżka i usiadł obok dziewczyny. Wyciągnął w jej stronę szponiastą dłoń i delikatnie odgarnął opadające na twarz nastolatki kosmyki włosów.
— Dlaczego jesteś taka uparta, Elizabeth…? Nie chcę cię pożreć, pragnę żyć przy tobie na zawsze. Czemu nie możesz, ten jeden raz, po prostu zrobić tego, co dla ciebie dobre? Przestań w końcu o mnie myśleć, nie potrzebuję tego. Albo… albo myśl o mnie, żyj dla mnie. Jestem samolubnym idiotą, zdaję sobie z tego sprawę, ale żyj… Po prostu żyj… — mówił cicho. Z każdym kolejnym słowem jego głos coraz bardziej się łamał, pełne łez oczy sprawiały, że jej drobna postać rozmywała się przed jego oczami, napawając serce przerażającym uczuciem, jakby już ją tracił. — Lizzy, kochanie-e… — załkał w końcu, wtulając się w nią.
Jedynym, z czego się cieszył, był fakt, że wykończona ćwiczeniami spała tak mocna, iż nawet nie drgnęła, gdy wziął ją w ramiona, tuląc do siebie ze wszystkich sił. Gdyby tak mógł jej więcej nie wypuszczać, gdyby mogli zostać razem na zawsze… Przecież mogli, tak niewiele stało im na przeszkodzie, tylko jej głupia upartość, głupia lojalność, którą tak bardzo znienawidził.
Położył się wraz z nią, zdjąwszy wierzchnie okrycie, by ostatecznie wylądować w łóżku nago. Nie chciał się z nią kochać, nie myślał nawet tymi kategoriami. Chciał zaś czuć ją całym ciałem. Jej ciepło, kształt ciała, fakturę skóry, zapach – pragnął chłonąć je każdą komórką swojego ciała, by nauczyć się jej na pamięć, by chociaż odtwarzać po wieczność w pamięci, tułając się bez celu po świecie pozbawionym sensu. Jeśli ją pożre, jakaś cząstka niej zostanie w nim, będzie żyła w jego wnętrzu, dlatego nie mógłby nawet się zabić. Nie wyobrażał sobie starcia z tego świata resztek pamięci o jej istnieniu, zwyczajnie by nie mógł.
— Sebastian…? — Usłyszał niewyraźne mruknięcie dobiegające tuż spod jego podbródka.
— Lizzy, kochanie… Obudziłem cię? — zapytał, nerwowo ocierając twarz dłonią, nim rozbudziła się na tyle, by zrozumieć, w jakim stanie właśnie go zastała.
— Trzęsiesz się, to dlatego — przyznała, rozbrajając go szczerością i całkowitym wolnością od wszelkich emocji, które targały nim. Ta beztroska towarzysząca jej podczas snu zwyczajnie go rozbrajała. Uśmiechnął się przez łzy, czując, jak odrobina radości walczy w jego wnętrzu z rozpaczą, by w efekcie ukłuć w serce jeszcze mocniej.
— Przepraszam, nie chciałem cię obudzić. Śpij dalej.
— Ale tu zostań, dobrze? — poprosiła, nieudolnie chwytając jego mały palec z wątłym uścisku.
— Nigdzie się nie wybieram, zostanę z tobą, dopóki się nie obudzisz — zapewnił łagodnym głosem, głaszcząc nastolatkę po głowie.
Zasnęła w ciągu minuty, może dwóch. Amon był pewien, że rano nawet nie będzie pamiętała o tym, że w ogóle się obudziła. Tak bardzo zmęczyła się nauką tylko po to, by osiągnąć tę ostatnią rzecz przed śmiercią… Podziwiał ją za tę determinację i dążenie do celu w każdej sytuacji. Podział ją za odwagę, wierność przyjaciołom, wewnętrzną siłę. Podziwiał ją za każdą wadę i zaletę, nie widział świata poza nią i nie obchodziło go, jaka była w obiektywnym odczuciu. Dla niego była chodzącym ideałem, doskonałą mieszanką cech, która zebrana w jedno na nowo podbijała jego serce za każdym razem, gdy tylko z nią obcował. Był tak beznadziejnie zakochany... Jak mógłby przeżyć jej odejście? Choćby myślał nad tym przez kilka Rzeczywistości, nie znalazłby odpowiedzi. Miłość demona – choć była zjawiskiem niezwykle rzadkim, uznawanym za abominację, którą powinno się tępić w zalążku – okazywała się silniejsza niż jakakolwiek inna na świecie. Żaden człowiek, bóg śmierci, anioł czy sam stworzyciel świata, nie byli w stanie żywić równie silnej miłości. Przynajmniej tak się czuł Sebastian i nie sądził, by nie miał racji. Choć z drugiej strony, gdy pomyślał o tym przez ułamek sekundy, może jego odbiór własnych uczuć był aż tak subiektywny? Może pierwszy raz w życiu wydał się sobie jedyny i wyjątkowy? Nie umiał ocenić, lecz w rzeczywistości nie miało to najmniejszego znaczenia. Czuł, co czuł, i tak mocno, jak tylko mógł – niczyja opinia na ten temat nie mogła zmienić ani jego uczuć, ani tym bardziej przyczyny cierpienia, która pchnęła go do tak głębokich refleksji.
Przez całą noc zmagał się z emocjami, by ostatecznie nie dojść do niczego, co mogłoby mu podjąć decyzję. Kres życia nastolatki zbliżał się zaś coraz większymi krokami. Doskonale wiedział, że gdy tylko się obudzi, będzie chciała udać się na miejsce i wypełnić warunki kontraktu. Dlatego właśnie wcale nie spiesznie było mu ją budzić, najchętniej pozwoliłby jej trwać w tym stanie tak długo, aż nie znajdzie wyjścia z sytuacji, lecz wiedział, że to nie byłoby sprawiedliwe. Tylko dlaczego? Dlaczego świat pozwolił jej stać się demonem, zyskać wieczne życie, tylko po to, by zaraz je oddać? Czy jej przeznaczeniem musiał być idiotyczny heroizm? Nie potrafił zrozumieć planu opatrzności, był zbyt skomplikowany, by potrafił to zrobić, nawet gdyby nie targały nim tak silne, sprzeczne emocje.
— Sebastian? Co się stało? — Usłyszał za plecami znajomy, słodki głos. Dziewczyna przetarła oczy dłońmi, usiadła i podrapawszy się po głowie, uśmiechnęła się do niego radośnie. Nie wyglądała jak ktoś, kto miałby zaraz umrzeć. Jeśli tak dobrze kryła to, co czuła, musiała być… najsilniejszą istotą, jaką Amonowi dane było poznać.
— Nic, kochanie, zamyśliłem się.
— Myślałeś, jak dostaniemy się ta, gdzie jest moja dusza?
— Można tak powiedzieć — odparł, posyłając jej niewyraźny uśmiech. — Na tę wyspę dostaniemy się ze wzgórza, które widać z okna tej sypialni. Jesteśmy już naprawdę blisko. Możemy tam być… W ciągu trzech godzin — powiedział, z trudem kontrolując łamiący się głos.
— Sebastian… Nie próbuj się rozklejać, dobrze? To niesprawiedliwe — stwierdziła, momentalnie poważniejąc. — To nasze ostatnie godziny razem, nie psuj ich. Chcę, żebyś miał o mnie dobre wspomnienia.
— Racja, przepraszam… Pójdę przygotować wszystko do drogi.
Sebastian speszył się nieco i wyszedł, zostawiając Elizabeth samą. Dziewczyna czuła się nieco dziwnie. Nic jej nie dolegało fizycznie, za to psychicznie czuła się tak, jakby jedynie obserwowała swoje życie z boku. Mimo tego, że doskonale rozumiała, co się dziś wydarzy, nie docierało to do niej. Koniec życia, przepadnięcie na zawsze, nieistnienie wydawało jej się tak abstrakcyjne i odległe, że im bliżej tego była, tym mniej się martwiła, jakby czuła, że to dziwne coś, co ma się stać, wcale nie było prawdą. Nie przeszkadzało jej to jednak. Z dwojga złego wolała się nie martwić, by nie pogłębiać rozpaczy ukochanego. W końcu ciążyła na niej ogromna odpowiedzialność. Bez względu na wszystko, musiała odejść z uśmiechem na ustach, nie okazując przerażenia i wątpliwości, by demon nie wyrzucał sobie, że to jego wina. By nawet odtwarzając te ostatnie momenty, widział ją w wyobraźni szczęśliwą, że zjawił się w jej życiu i sprawił, że stało się tak niesamowicie wspaniałe.
Nigdy nie sądziła, że dzięki niemu osiągnie tak wiele. Gdy się spotkali, właściwie godziła się z wizją śmierci, nie miała planów na przyszłość ani marzeń. Była pustą skorupą czekającą na ostateczną destrukcję. Jednak on zjawił się przy niej, uratował ją od całego zła, pomógł stanąć na nogi, a potem sprawił, że poznała miłość, nauczyła się na nowo kochać świat, żyć w społeczeństwie, mieć przyjaciół i po prostu cieszyć się najdrobniejszymi rzeczami, które spotykały ją na co dzień. Wiedziała, że los okazał się dla niej łaskawy. Miała dobre rzeczy – bez względu na to, co pomyśleliby inni.
Wstała z łóżka i ubrała się w sukienkę, którą zostawił dla niej Amon. Chciała wyglądać pięknie, by mógł nacieszyć nią oczy jeszcze przez te kilka chwil. Upięła włosy, użyła perfum, nawet nieco przypudrowała twarz i zaróżowiła policzki. Sama przed sobą przyznała, że wyglądała pięknie.
Gdy skończyła się szykować, opuściła bezpieczną strefę – sypialnię, która niejako izolowała ją od rzeczywistości – i odnalazłszy Samarela, poszła wraz z nim do holu, gdzie czekał zdenerwowany Sebastian. Starał się zachowywać spokój, lecz niewiele to dawało. Na dodatek Lizz miała nieodparte wrażenie, że było coś, o czym jej nie mówił. Nie chciała jednak pytać, martwić go jeszcze bardziej. Jeśli się tym z nią nie podzielił, widać nie było aż tak istotne, a gdy umrze… Straci świadomość na zawsze, nie będzie mogła więc żałować, że się tego nie dowiedziała. Nie było więc sensu niepotrzebnie ciągnąć Amona za język.
Wyruszyli w milczeniu. Malownicze zimowe krajobrazy umilały podróż, napawając nastolatkę niewytłumaczalną nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Przez cały czas posłusznie słuchała poleceń, rzucanych zdawkowo przez Michaelisa, który starał się odzywać najmniej, jak to tylko było możliwe. Jakby obawiał się, że jeśli z jego ust zaczną płynąć słowa, ich potok zaleje Elizabeth żalem, strachem, rozpaczą i poczuciem niesprawiedliwości. Dlatego też, choć wiedział, że powinien wykorzystać te ostatnie godziny, nie potrafił. Samarel również niewiele mówił. Wyczuwał napiętą atmosferę, lecz nie potrafił w żaden sposób pomóc, dlatego uznał, że najlepszym wyjście, będzie milczenie. Wciąż nie wiedział, czy król zamierzał powiedzieć hrabiance o mieczu i możliwości zabezpieczenia Podwaliny. Wydawało mu się, że to mogłoby zmienić decyzję dziewczyny, zaś tłumaczenie Amona zupełnie do niego nie przemawiało. Nie posiadając jednak tak rozwiniętych emocji, nie mają na ich temat odpowiedniej wiedzy, nie był w stanie ocenić, czy faktycznie Kruk postępował źle. Dlatego też nie komentował, skupiając się na zapewnieniu towarzyszom komfortowej podróży, póki nie dotarli do wnętrza jaskini, w której znajdować się miało przejście tam, gdzie raz na zawsze zakończyć miała się ich wspólna podróż.
~*~
— Powiesz mi, co my tu właściwie robimy? — dopytywał zirytowany Grell. Już od kilku godzin siedzieli nad brzegiem zbiornika wodnego, którego shinigami nie potrafił jednoznacznie określić. Biorąc pod uwagę, jak się tu zjawili, powinien uznać, że to morze, jeśli nie ocean – nie był zbyt dobry z geografii, dlatego często błądził do posiadłości Roseblack, zamiast w miejsce, w którym zlecano mu zebranie dusz. Jednak byli teraz w innym wymiarze, kieszonkowym – w dziwnej wnęce rzeczywistości, która właściwie nie powinna istnieć, a jednak demony zdołały pokonać nawet prawa fizyki.
— Czekamy. Widzisz tamten błyszczący punkt? To dusza Elizabeth Roseblack — odpowiedział spokojnie Rafael, wskazując dłonią punkt na drugim końcu brzegu, tuż przy lesie. Światło zdawało się brodzić w chłodnej wodzie, ciesząc się przyjemnością płynącą z orzeźwienia.
— Czekaj, co?! — wydarł się bóg śmierci. — Jesteśmy tu od kilku godzin, a ty mówisz mi o tym dopiero teraz?! Trzeba ją zebrać!
— Uspokój się. Nigdzie nie pójdziesz. Nie po to cię tu przyprowadziłem. Spójrz na nią — kontynuował spokojnie archanioł, chwytając Sutcliffa za przedramię, by powstrzymać go przez zrobieniem czegoś, czego będzie później żałował. — Przyjrzyj się dokładnie.
— Ale o co ci chodzi? To jej dusza, jeśli ją zbiorę, może będzie mogła odejść do nieba!
— Spójrz na nią…
Grell pokręcił nosem i wytężywszy wzrok, zaczął wpatrywać się w błyszczącą sylwetkę. Z pozoru wydawała się normalna, po prostu zagubiona dusza, która błąkała się po piekielnej wyspie, nie wiedząc, jak się z niej wydostać. Jednak po chwili udało mu się dostrzec to, co od początku próbował mu przekazać Rafael.
— Ona… umiera — szepnął zaskoczony Sutcliff.
— Oddzielona od ciała nie może istnieć zbyt długo, prawda? Póki jej blask nie zniknie, nadaje się do pożarcia, do tego czasu powinien zjawić się tu Amon i Elizabeth. Pomyślałem, że chciałbyś się pożegnać. W końcu nie widziałeś się z nią od tego czasu…
— Żartujesz?! Byłem pewien, że ona nie żyje!
— Tym bardziej powinieneś tu być.
Ton anioła zdradzał ogromną powagę. Nie można było powiedzieć, by odejście dziewczyny wzbudzało w nim smutek. Nie znał jej, a nawet gdyby znał… Nigdy nie przywiązywał się do ludzi, zbyt dobrze wiedział, jak bardzo boli ich śmierć. Kiedyś, dawno temu, jeden raz pozwolił sobie polubić człowieka i bardzo tego żałował. Rozpaczliwie szukał sposobu na przedłużenie jego życia, nie potrafiąc zaakceptować rzeczywistości. Tamtego dnia obiecał sobie, że nigdy więcej nie poczuje nic poza odrazą i nienawiścią wobec żadnego ze śmiertelników.
— Masz rację… — przyznał w końcu Grell. Uspokoił się i nieco osowiały wtulił się w ramię towarzysza. Myśl o tym, że Elizabeth odejdzie bezpowrotnie, napawała go złością, której nie miał jak wyładować. Zwykle po prostu wrzeszczał, wymachiwał kosą i drażnił wszystkich wokół, póki nie pomogli mu zyskać tego, czego pragnął. Tym razem wiedział, że nawet gdyby udało mu się osiągnąć cel, wystąpiłby wbrew woli nastolatki, a ona nigdy by mu tego nie wybaczyła. Siedział więc dalej, spokojnie czekając, aż powłoka wymiaru rozewrze się ponownie, a z jego wnętrza wyjdzie jego jedyna przyjaciółka. Wreszcie umiał to przed sobą przyznać, zależało mu na Lizz, zaś w chwili, w której zrozumiał, na co czeka, z całego serca zapragnął móc to zmienić. Był przekonany, że Sebastian myślał podobnie. Nie wiedział tylko, czemu jej nie powstrzymał.
~*~
— Idą — oświadczył w końcu Rafael, trącając przysypiającego na jego barku Grella.
— Co?! Kto?! Już ja pokażę tym złodziejskim łajzom, jak się kończy podkradanie moich szpilek! — krzyczał, momentalnie stając na równe nogi i dobywając swojej broni.
— Uspokój się. Elizabeth z Amonem przyszli. Jeśli chcesz się pożegnać, to dobry moment.
— No co ty… nie podejdę tam — odparł Sutcliff, uspokajając się nieco. Bardzo szybko powrócił do apatycznego stanu, w którym archanioł miał go szansę widzieć jako jeden z bardzo nielicznych na przestrzeni setek lat jego służby w szeregach żniwiarzy.
— Czemu?
— To ich moment. Nawet ja wiem, że nie powinienem go psuć. Wystarczy, że popatrzę… Ale z bliska, chcę ich słyszeć — odpowiedział, wyciągając rękę do partnera.
Archanioł podniósł się, rozłożył skrzydła i chwycił Sutcliffa, wzbijając się wraz z nim w powietrze. Po cichu wylądował nieopodal miejsca, gdzie przechadzała się dusza. Skryci pośród bujnej zieleni wyczekiwali momentu ich nadejścia, czując wzajemne napięcie, które sprawiało, że każda minuta ciągnęła się niczym godzina.
— Sebastian! To moja dusza! — Usłyszeli nad wyraz, jak na przyszła nieboszczkę, entuzjastyczny ton. — Samarel, chodźcie! To ona! Szybko, już prawie umarła.
— Kochanie, dusze nie umierają — odparł Michaelis. W przeciwieństwie do Elizabeth, w jego ruchach i słowach nie było ani krzty entuzjazmu. Wlókł się jak na skazanie, rozglądając wokół, jakby liczył na to, że uda mu się znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, drogę ucieczki, jakąś lukę.
— Pospiesz się. Nie chcę, żeby moja śmierć poszła na marne! — krzyknęła za nim dziewczyna.
Całą trójką powoli zbliżyli się do transparentnej sylwetki, od której biło wątłe, ciepłe światło. Gdy dusza wyczuła swoja właścicielkę, powoli zaczęła przesuwać się w jej stronę, jednak kiedy jej dotknęła, niewielki, ostry blask światła sprawił, że odbiło ją w tył.
— Nie możemy się połączyć… — zmartwiła się nastolatka.
— Nie możecie, nie zrobisz tego tak po prostu. Kochanie…
— Tak?
— Nic… — Demon spuścił głowę, przygryzając wewnętrzną część policzka. — Pójdę ją przygotować, poczekaj tu z Samarelem — poprosił, ruszając za duszą, która zniknęła pomiędzy drzewami.
Sebastian niechętnie poszedł jej śladem. Najchętniej pozwoliłby jej uciec albo poczekał, aż przestanie nadawać się do spożycia. Nie chciał jej, gardził nią, nienawidził jej całym sercem. Gdyby wiedział, że zakocha się w Lizz, nigdy nie podpisałby z nią paktu. Lecz skąd mógł wiedzieć? Nikt nie potrafił przewidzieć przyszłości, nawet bóg. Jedynie władca bogów śmierci miał wgląd w daty śmierci śmiertelników, a i tak widział je jedynie z niewielkim, w skali całej istoty czasu, wyprzedzeniem. Nie mógł jednak zrezygnować teraz, postanowił sobie spełnić wolę ukochanej bez względu na to, jak się z tym czuł.
Nagle spomiędzy krzaków dobiegł do niego nienaturalny dźwięk. Natychmiast odwrócił się w stronę jego źródła, wyrzucając na wszelki wypadek kilka ostrzy. Nie spodziewał się jednak, że jeden z krzaków jęknie z bólu głosem Sutcliffa. Sebastian momentalnie znalazł się tuż przy nim, uciskając gardło boga śmierci dłonią, podnosząc go nad ziemię tak, by wiedział, że od śmierci dzieliło go zaledwie jedno złe słowo.
— Jak się tu dostałeś i czego chcesz od duszy Elizabeth? — zapytał Michaelis, mierząc Grella spojrzeniem dwóch wściekle jarzących się tęczówek. Nim jednak usłyszał odpowiedź, na plecach poczuł delikatne ukłucie zimnego ostrza.
— Spokojnie, Amonie, jest ze mną. Postaw mojego mężczyznę na ziemię — poprosił spokojnie Rafael. Brak reakcji ze strony demona poskutkował delikatnym dźgnięciem, które przedarło materiał ubrania Michaelisa, wzbudzając w nim dodatkową nutę irytacji.
— Przyszliście się nade mną pastwić? Dajcie jej odejść w spokoju!
— Przyszliśmy się pożegnać.
— Więc czemu się nie żegnasz?
— Zrozumiałem, że nie powinienem… Sebusiu, naprawdę mi przykro — odparł Grell, gdy tylko Kruk wypuścił go z uścisku. Podszedł do niego i położył dłoń na ramieniu króla dzieci ciemności we wspierającym geście.
Michaelis momentalnie się wściekł. Gdyby nie Rafael i jego jednoznaczny przekaz dotyczący statusu Sutcliffa w jego oczach, rozerwałby go na strzępy. Jednak w zaistniałej sytuacji nie mógł tego zrobić, za bardzo szanował dawnego przyjaciela. Przytłoczony kolejna dawką bezradności zwyczajnie padł na kolana, ukrywając twarz w dłoniach. Nie obchodziło go już, co pomyśli bóg śmierci, nie mógł płakać przy ukochanej, ale nie potrafił się już dłużej powstrzymywać.
— Sebastian… — Grell kucnął przed nim zmartwiony, chcąc jakoś go pocieszyć, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. — Weź się w garść, ona cię potrzebuje.
— Ja… Nie potrafię, Sutcliff. Nie chcę jej stracić, nie zależy mi już na tej duszy, chcę być z nią… — łkał Kruk, drżąc niczym galaretka w powozie przejeżdżającym przez kocie łby.
— Więc powiedz jej to.
— Mówiłem, to nic nie zmienia…
— Złapię tę duszę, zanim będzie za późno — zaoferował Rafael, zostawiając mężczyzn samych. Wiedział, że nie będzie w stanie pomóc Sebastianowi, zresztą Grell również nie potrafił. Skoro jednak próbował go wesprzeć, mógł zostawić ich na chwilę, by wyręczyć przyjaciela w pochwyceniu posiłku. Choć tyle mógł zrobić.
— Przepraszam. Nie powinienem się rozklejać. Zapomnij o tym, nie widziałeś tego — powiedział po chwili demon, gdy w końcu udało mu się nieco opanować.
— Jasne, spokojnie. Nikomu nie powiem. Zresztą pewnie i tak nie zobaczymy się przez dłuższy czas.
— Nigdy się już nie zobaczymy, więcej nie opuszczę piekła — stwierdził stanowczo Amon, doprowadzając się do porządku. Gdy tylko Rafael przyprowadził duszę, podziękował im, kazał pozostać niezauważonymi i wrócił do ukochanej.
— Mam ją, Lizzy…
— Doskonale, Samarel już mi powiedział co i jak, jestem gotowa. Możesz ją we mnie wepchnąć —odpowiedziała, podbiegając do ukochanego, by przytulić go chociaż jeszcze ten jeden raz.
Sebastian wziął ją w ramiona, wcześniej przekazując duszę generałowi, i wtulił twarz w jej pachnące włosy. Była taka drobna, bezbronna, kochana, piękna, idealna… była jego. Była całym światem, który miał dla niego jakiegokolwiek znaczenie, nic innego się już nie liczyło. Gdy tak przytulał ja do siebie, czując, jak zdrowe serce w jej piersi bije szybko i pewnie, coś w nim pękło. Po jego twarzy zaczęły spływać łzy, a uścisk stawał się coraz silniejszy, jakby pragnął wcisnąć dziewczynę do swojego wnętrza i chronić ją przed całym światem.
— Nie rób tego, błagam… Nie zostawiaj mnie. Lizzy, nie odchodź…
— Przestań, Sebastianie. Wiesz, że muszę. A kiedy to zrobię, część mnie połączy się z tobą na zawsze. Będę żyć w twojej pamięci i twoim wnętrzu w taki piękny, pozytywny sposób, niczego więcej nie mogłabym chcieć — odpowiedziała, sięgając ogonem do jego głowy, by delikatnie pogładzić jej czubek, chcąc dodać demonowi otuchy. — Sebuniu, proszę…
— J-jest coś! — krzyknął nagle Samarel.
Lizz spojrzała na niego zszokowana, czując, jak mięśnie jej ukochanego napinają się momentalnie.
— Co jest, Samarelu?
— Jest coś, o czym musisz wiedzieć! Twoja dusza, ona… Wy… Możecie zakończyć walki o rzeczywistość raz na zawsze! — kontynuował, z nerwów na zmianę krzycząc i niemal szepcząc.
— Sebastian… O czym on mówi? – zapytała zaskoczona Lizz. Instynktownie odsunęła się od demonów, patrząc na Sebastiana z mieszaniną niezrozumienia, strachu i złości. — Co to znaczy, ż mogę zakończyć walki o rzeczywistość? Czemu mi o tym nie powiedziałeś?
Amon tymczasem milczał. Buzowała w nim ogromna wściekłość, której nie chciał dać ujścia, doskonale wiedząc, że żołnierz miał rację. Powinna wiedzieć, miała do tego pełne prawo, ale on… zwyczajnie nie chciał utrudniać jej decyzji.
— Jesteś pierwszym człowiekiem, który stał się demonem. Stara legenda mówiła… Ale nie sądziłem, że to może być prawda. Nie chciałem utrudniać ci decyzji, wydawałaś się taka pewna — tłumaczył, jąkając się z nerwów co drugie słowo. Jego dławiący glos był jednoznacznym dowodem na to, z jak skrajnymi emocjami zmagał się przez cały ten czas. Czuł, że dłużej nie da już rady. Podszedł do dziewczyny i przytulił ją mocno, nie pozwalając wyswobodzić się z uścisku.
— Puszczaj! — krzyknęła, bezskutecznie próbując się wyrwać.
— Nie puszczę… Nie potrafię. Elizabeth, wysłuchaj nas.
— Samarel, powiesz mi, co tu się odstawia?! Czego ja nie wiem? O co chodzi?! Czemu mącicie mi w głowie?! To nie jest zabawne! Nie jest… zabawne… — krzyczała, próbując stłumić ogarniającą ja rozpacz. Dotąd była przekonana, że wie co robi, że jej decyzja – chociaż niesamowicie ciężka do podjęcia i wytrwania w postanowieniu – była słuszna. Nawet łzy ukochanego nie pozwalały jej poddać w wątpliwość słuszności czynu, którego zamierzała się podjąć. Kiedy jednak generał wspomniał o jakiejś innej możliwości, o czymś, co jeszcze mogłaby zrobić, poczuła tak silny ścisk w piersi, że była niemal pewna, że na moment jej serce zwyczajnie stanęło. A gdy znów ruszyło, biło ogromnym bólem, smutkiem i poczuciem niesprawiedliwości, jakby wszystkie emocje Kruka przeniosły się na nią, uświadamiając uśpionej cząstce jej osobowości, że wcale nie chciała umierać. Nienawidziła tego i zrobiłaby wszystko, by móc oddać duszę Sebastianowi, pozostając żywą. Gdyby tylko wiedzieli wcześniej… Gdyby nie musiała być pierwsza, wyjątkowa – jakby to było coś dobrego, a przecież wiedziała z doświadczenia, że tak pożądana przez ludzi oryginalność była najgorszym brzemieniem, jakie można było nosić.
Po jej policzkach zaczęły spływać łzy, których w żaden sposób nie potrafiła powstrzymać, nawet nie chciała tego robić. Przez tak długi czas była silna, nie pozwalała sobie na okazywanie przerażenia i smutku, zwyczajnie była tym wyczerpana. W silnych ramionach demona, który czuł dokładnie to samo, nie umiała dłużej udawać. Jej łkanie przerodziło się w głośny, zawodzący jęk niosący w sobie tak ogromna dawkę cierpienia, że nawet siedzące na gałęziach na skraju lasu ptaki odleciały spłoszone, wyczuwając niebezpieczeństwo.
— Sebastian, ja nie chcę umierać! Przepraszam, nie potrafię! Nie mogę, nie chcę. Proszę, pozwól mi żyć. Nie chcę cię zostawić… — wypłakała wreszcie, odwzajemniając silny uścisk ukochanego.
— Spokojnie, kochanie. Nie płacz, już wszystko jest dobrze — odparł Michaelis, właściwie bardziej automatycznie, niż świadomie. Tyle razy odtwarzał w myślach ten scenariusz, że jego umysł i ciało doskonale wiedziały, co mają robić, mimo że on sam był tak zszokowany, że zwyczajnie nie wierzył w to, co się działo. — Możesz ze mną zostać, żyjmy razem, Elizabeth. Samarelu… Powiedz jej — poprosił, wiedząc, że w obecnym stanie sam nie zdoła wyjaśnić jej, o co chodziło.
Tymczasem przyglądający się całej sytuacji Rafael i Grell z zapartym tchem śledzili rozwój wydarzeń. Archanioł doskonale wiedział, czego pragnął bóg śmierci. Widząc pełny nadziei wyraz jego twarzy, jedynie utwierdził się w tym przekonaniu.
— Zrobi to? Rafciu, jak myślisz? Zrezygnuje?
— Patrząc na te zakochaną dwójkę, myślę, że zrezygnuje. Amon za bardzo ją kocha, nie pozwoli jej odejść.
— Oszalałeś?! — wydarł się żniwiarz. — Przez cały ten czas ją wspierał! Kretyn, idiota! On nie może jej kochać! Nikt normlany nie pozwoliłby ukochanej zrobić czegoś tak skrajnie głup… — uciął, oberwawszy w głowę płaską dłonią Rafaela.
— Mało wiesz o miłości, Grell — przyznał tonem pełnym dezaprobaty. — Jeśli naprawdę kogoś kochasz, chcesz dla niego tego, co najlepsze. Dlatego ona chciała oddać mu duszę, wiedząc, jak wielką ma wartość. I dlatego on jej na to pozwolił, mając pełną świadomość, że niedopełnienie obietnicy zwyczajnie ją zniszczy.
— Więc co by się miało teraz zmienić, geniuszu?!
— Jeśli jej dusza może zażegnać odwieczny spór, a sądząc po pewności, z jaką ten żołnierz im jej o tym opowiada, sprawa wygląda teraz zupełnie inaczej. Oddanie duszy królowi może i dalej jest zgodne z zasadami kontraktu, jednak on, przyjmując ją, postawiłby siebie ponad królestwem. Ba, ponad całym światem. Dlatego też, jeśli jej dusza może zapewnić nam pokój, muszą to przynajmniej rozważyć, a jak sam widzisz, ta biedna dziewczyna wcale nie chce umieć.
— Dziwisz się jej? Ma raptem kilkanaście lat, a nacierpiała się za dziesięciu. Nawet ja… W porównaniu do niej, moje ludzkie życie było pełne radości… — odparł Sutcliff, pokorniejąc nieco, gdy zrozumiał, co miał na myśli Rafael. — Zostaniemy do końca? Chcę wiedzieć i to widzieć.
— Oczywiście. Myślisz, że czemu cię tu przyprowadziłem? — Samarel uśmiechnął się przebiegle.
— Wiedziałeś o tym, ty draniu?!
— Nie wiedziałem, mogłem się jedynie domyślać. Uspokój się już i obserwuj.
— I dlatego, gdy chwycisz ostrze i zrobisz, co powiedziałem, twoja dusza połączy się z nim. A kiedy wbijemy miecz w podwalinę, raz na zawsze zostanie zabezpieczona. Obrońcy będą na twoje rozkazy tak długo, jak będzie to dotyczyło ochrony kamienia, a moc, którą posiądą… Wątpię, by istniało cokolwiek będącego w stanie się jej przeciwstawić — wyjaśnił Samarel.
— Nie rozumiem… Co jest we mnie takiego wyjątkowego? — zapytała zdenerwowana Lizz, drżąc w ramionach ukochanego.
— Kiedy Enepsi oddawała mi życie, stałaś się demonem. To nigdy nie powinno się wydarzyć, ówczesny bóg doskonale o tym wiedział. Ludzie i demony nigdy nie miały żyć w zgodzie, z założenia jesteście naszym posiłkiem. I dlatego specyficzny rodzaj energii, którym emanuje człowiek zmieniony w demona – ten sam rodzaj, którego nie potrafili zrozumieć nasi uczeni, dlatego wszyscy w królestwie się ciebie obawiali – jest kluczem do zabezpieczenia kamienia. Nieświadomie udało nam się osiągnąć coś, o czym zawsze marzył bóg. Zrozumieliśmy się wzajemnie, dojrzeliśmy w sobie coś więcej niż tylko rasę, nauczyliśmy się siebie kochać. Właśnie tego pragnął — dodał Sebastian.
Jego głos przepełniony był ogromną duma i narastającą radością, która przybierała na intensywności, gdy widział, jak oczy jego ukochanej ponownie rozświetlają się żywym blaskiem. Ten sam pełny przygód wzrok, którym patrzyła na niego pełna energii dziewczyna, której tak bardzo nie znosił – to właśnie on dawał mu pewność, że od teraz wszystko będzie już dobrze.
— J-ja… Czy ty… Czy wybaczysz mi, jeśli to zrobię? — zapytała Elizabeth, wtulając się w Amona jeszcze mocniej, by chociaż częściowo przejąć kontrolę nad dygoczącymi kończynami.
— Oczywiście! Lizzy… Dzięki tobie konflikty międzyrasowe odejdą w niepamięć, zażegnamy największy spór, który był przyczyną mnóstwa wojen i śmierci miliardów niewinnych. Jako król, jest moim obowiązkiem wykorzystanie twojej duszy w tym celu, jeśli tylko mi na to pozwolisz.
— A co z twoim głodem?
— Nie musisz się o to martwić, znajdziemy inne dusze, będziemy polować razem. Mam jeszcze mnóstwo siły — zapewniał, głaszcząc ją po głowie z oczami pełnymi łez radości.
— Więc… Zróbmy to. Wróćmy po ten miecz i raz na zawsze zakończmy te walkę.
— Rafael! — krzyknął Michaelis, odwracając głowę w stronę pobliskich krzaków.
Lizz i Samarel również spojrzeli w tamtą stronę. Archanioł w towarzystwie Grella wyłonili się spośród zieleni, uśmiechając się z ulgą, jakby i oni nie mniej przeżywali to, co się właśnie wydarzyło.
— Słucham, Amonie?
— Pomożesz nam z transportem? Nie damy rady dotrzeć tam na czas bez ciebie.
— A co z przejściami?
— Doskonale wiesz, że tu nie zadziałają. Za to twoje powinny bez żadnego problemu.
— Och… Czyżbyś chciał powiedzieć, że jestem od ciebie lepszy? — zapytał Rafael, podchodząc bliżej, by ze złośliwym uśmiechem na ustach nachylić się nad uchem demona. — Dla ciebie zrobię wyjątek, podaj mi tylko współrzędne.
— Dziękuję, odwdzięczę ci się — odparł Kruk. Oderwał kawałek swojej szaty i rozciął zębem opuszkę palca, by zapisać archaniołowi wszystkie niezbędne wytyczne. Obejmując Elizabeth jedną dłonią, drugą kreślił kolejne symbole, na koniec odrysowując królewski znak, który zalśnił na ochłapie materiału, potwierdzając swoja autentyczność. — Dzięki temu cię wpuszczą. Weź ze sobą Samarela, na wszelki wypadek, poczekamy tu — poprosił, ponownie przytulając Lizz obiema rękami.
— Za chwilę wracam. — Rafael odsunął się i zaczął zamaszyście machać skrzydłami, powoli zmuszając przejście pomiędzy wymiarami, by się otworzyło. — Wyjdźcie stąd ze mną, nie ma sensu nadwyrężać powłoki.
— Rafael… — odezwała się Lizz, gdy przeszedłszy na drugą stronę, stanęła o własnych siłach pośród tonących w bieli górskich szczytów. — Dziękuję.
— Nie ma za co, Elizabeth, twoje poświecenie przyczynia się również i mnie, dlatego to ja… Nie, wszystkie anioły, demony, bogowie śmierci i ludzie powinni być ci wdzięczni — odparł archanioł.
Chwilę potem zniknął, a gdy pojawił się ponownie, w dłoni dzierżył miecz, który przekazał Amonowi, by to on wręczył go ukochanej. Jej zadaniem było wzięcie go w dłoń, wymierzenie w dusze i przyzwanie jej do siebie. Ta ostatnia część była najtrudniejsza, ponieważ nie dało się tego zrobić tak po prostu. Nie było do tego instrukcji czy porad. Każda istota musiała znaleźć swój własny sposób, by nawiązać kontakt z istotą swojego jestestwa. Z Lizz było oczywiście tak samo. Nieco obawiała się tego, że nie podoła, jednak nauczona doświadczeniem, odrzuciła od siebie wszystkie emocje, oczyściła umysł i spojrzała na wątłą łunę, która drżała coraz bardziej niestabilnie, jednoznacznie dając zebranym do zrozumienia, że jej czas się kończył.
— Rafaelu, otwórz przejście, musimy być gotowi, nie zostało wiele czasu — polecił Michaelis, z trudem zmuszając się, by odejść od dziewczyny, żeby mogła zrobić swoje.
No już, duszo… Proszę, chodź do mnie. Musimy uratować świat, Sebastiana. Jeśli to zrobimy, zapanuje pokój. Nikt już niepotrzebnie nie zginie, nie będzie cierpiał. Istotny z różnych światów nie będą walczyć o dominację nad światem, nikogo już nie spotka to, co spotkało nas. Nikt już nie będzie musiał zabijać części siebie, jak zrobiła to Ida.
Chociaż w myślach starała się przekonać duszę najlepiej, jak potrafiła, ta nie reagowała na jej niewerbalne błagania, wciąż stojąc w miejscu, czekając na swój koniec. Nie wiedząc, co robić, Lizz wyrzuciła miecz i mimo protestów Amona, zaczęła zbliżać się do duszy. Uznała, że skoro była częścią niej, będzie wiedziała, czego pragnie i co powinna zrobić. Ruszyła więc naprzód, a kiedy słaby blask się nie wycofał, zachęcona sukcesem poruszała się oraz szybciej, pod koniec niemal biegiem. Wyhamowała tuż przed duszą, orientując się, że przecież nie jest materialna i nie może jej objąć.
— Nie chcę umierać — usłyszała w głosie znajomy głosik małej, przerażonej dziewczynki.
— Nie umrzeć, pomożesz zagwarantować pokój wszystkim nacjom.
— Ale przestanę istnieć. Boję się.
— Nie przestaniesz istnieć. Staniesz się częścią Podwaliny Rzeczywistości, najważniejszej rzeczy, jaka kiedykolwiek istniała w tym świecie.
— A co będzie z tobą?
— Ja jestem demonem. Jeśli mi pomożesz zostanę tu, by cię pilnować. Nie będziesz sama.
— Obiecujesz?
— Obiecuję.
— My nie kłamiemy, wierzę ci.
Głos w umyśle nastolatki ucichł, zaś dusza zadrżała niezwykle energicznie, po czym rozpadła się, tworząc wokół Elizabeth błyszczący, tęczowy pył. Nikt poza nią nie widział, co tak naprawdę znajdowało się pośród błyszczących drobinek. Dziewczyna zaś widziała pośród nich całe swoje życie. W przeciwieństwie do nagrania życia, nie wyświetlały się chronologicznie czy jedno po drugim. Wszystkie wirowały wokół niej na raz, zaś sama zainteresowana, choć nie pojmowała jak, była w stanie śledzić je wszystkie, doskonale rozumiejąc, co istota niej samej chciała jej przekazać.
— Elizabeth! — krzyknął Amon, wyrywając naprzód. Rafael jednak zdążył go powstrzymać, zapewniając, że gdyby coś było nie tak, Grell dałby im znać. Żniwiarz obserwował całą sytuację z zapartym tchem. Pierwszy raz widział, by dusza zachowywała się w ten sposób. Dotąd nie miał okazji obserwować powtórnego połączenia się takowej z ciałem. Chociaż zasady żniwiarzy dopuszczały taką ewentualność, zdarzało się to zdecydowanie zbyt rzadko, a niektórzy powiadali nawet, że nie zdarzało się nigdy, by miał szanse tego doświadczyć. Dlatego też tym bardziej go to ekscytowało.
— Stój, poradzi sobie. Spokojnie — uspokajał go Amon.
Dusza tymczasem zaczęła coraz ciaśniej oplatać ciało nastolatki, a kiedy nawet Sutcliff zaczął się martwić, blask ponownie zniknął, pozostawiając po sobie jedynie tęczowe refleksy na ostrzu miecza.
— Gotowe, możemy iść! — krzyknęła radośnie Elizabeth, machając do reszty dumnie ściskaną w dłoni bronią. Gdy do nich dobiegła, Sebastian ponownie ją przytulił i kilkukrotnie obejrzał, by mieć pewność, że nic jej nie jest. W tym czasie Rafael otworzył przejście, którym natychmiast przenieśli się w okolice podwaliny.
Pozostałości po wojnie wciąż sprawiały, że teren wyglądał niepokojąco. Przekopana, bordowa od zaschniętej krwi, jałowa ziemia rozciągała się po horyzont nawet tam, gdzie jeszcze niedawno było spore, zalesione wzgórze. Nie został po nim nawet ślad, żadnych gałęzi, zieleni, korzeni. Jakby wszystko, co tu było, umarło wraz z tymi, którzy polegli w imię obrony tego, w co wierzyli. Wszechobecna szarość i brud nie napawały optymizmem, jednak w żaden sposób nie były w stanie odebrać nastolatce siły do życia, którą zdobyła, słysząc wieści. Po raz kolejny udało jej się pogodzić z samą sobą. Tak jak kiedyś udobruchała Idę, tak i tym razem rozsądek i dobro innych stanęło ponad jej prywatnymi przekonaniami. A co więcej… miała żyć. Cały ten trud, udawanie radosnej, silnej i zdecydowanej – nie miały już znaczenia. Mogła znów odetchnąć, być sobą i nie robić jedynie tego, co powinna, zaś to, czego naprawdę pragnęła.
Gdy tylko podeszła wraz z Sebastianem w stronę wielkiego dołu, z dna którego pobłyskiwała Podwalina, spod ziemi zaczęły wyłaniać się kolosy gotowe do walki. Lizz nie cofnęła się jednak, wyciągnęła w ich stronę miecz i pełna nadziei czekała, aż poznają energię, którą emanował, i sami zrozumieją. W końcu doskonale wiedziała, że nie rozumieją mowy, a słowa nie mają dla nich najmniejszego znaczenia. Nie powstrzymało jej to jednak przed wyjaśnieniem sprawy, ta potrzeba była zbyt głęboko zakorzeniona w jej naturze, by nie czuła konieczności wytłumaczenia się.
— Przyszłam, by raz na zawsze zakończyć walki. Będziecie mogli odpocząć — powiedziała, uśmiechając się ciepło do kamiennych twarzy pozbawionych jakichkolwiek emocji. Jedynie w ich oczach jarzył się złowrogi blask, dając znać, że w każdej sekundzie gotowi są ją zabić, jeśli tylko zrobić coś innego, niż mówiła im energia miecza. Byli zaprogramowani w taki sposób, by odpowiednio na nią zareagować, ale ich twórca nie był głupi i zostawił dodatkowe zabezpieczenia, na wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy spróbować ich kiedyś oszukać.
Nastolatka wskoczyła do dołu i zaczęła zsuwać się po stromym boku, napawając się prędkością, która pobudzała w niej dodatkowy zastrzyk adrenaliny.
— Elizabeth, czekaj! — krzyknął za nią Kruk, lecz kiedy spróbował podążyć za ukochaną, ogromna dłoń jednego ze stworzeń przesłoniła mu drogę. — Nie chcą mnie wpuścić! Lizzy! Uważaj!
— Spokojnie, Sebastian! Dam radę! Za chwilę wrócę! — odpowiedziała tak pewnie, że nawet Amon za sprawą jej słów poczuł się nieco uspokojony.
Gdy wylądowała na dole leja, powoli zbliżyła się do kamienia. Pulsował jasnym blaskiem, jakby coś w jego wnętrzu się poruszało. Gdy go obserwowała, odnosiła wrażenie, jakby patrzyła na brzuch kobiety w zaawansowanej ciąży. Pod niepozorną powłoką znajdowało się nowe życie. I tak, jak cud narodzin człowieka zapierał dech w piersi całej rodziny, tak dech świata zaprzeć miały narodziny nowej Rzeczywistości, zupełnie dojrzałej, która zdoła nastać dokładnie w tym czasie, w którym powinna. Jak zmieni świat, który znała? Czy demony i ludzie wciąż będą mogli odwiedzać swoje światy? Czy ludzie znów będą władać magią? A może tym razem postęp technologiczny zabrnie nieco dalej? Zastanawianie się nad tym wszystkim było tak ekscytujące, że zahipnotyzowana dziewczyna nie potrafiła przebić Podwaliny ostrzem, zbyt pochłonięta własnymi myślami. Ta, która przed chwilą nie miała przed sobą nawet kolejnego dnia, teraz mogła patrzeć wprzód tak daleko, jak pozwalała jej wyobraźnia. Nic już nie stało jej na przeszkodzie. Gdy tylko jej dusza ochroni kamień, czeka na nią wieczne życie w szczęściu.
W końcu otrząsnęła się z transu. Pokręciła głową, a potem starła łzę z policzka, której dotąd nie była nawet świadoma. Łzy wzruszenia… Nie miała ich sobie za złe, napawały ją jeszcze większym optymizmem. Uniosła miecz na głową i zamachnęła się, by ze wszystkich sił wbić je w kamień, by ugrzązł w Podwalinie niczym legendarny Excalibur, który wyciągnąć mógł tylko przepowiedziany śmiałek. Czy w tym wypadku będzie tak samo? Nie wiedziała, nie znała wierzeń demonów tak dobrze, ale już jej to nie przeszkadzało. Miała w końcu całą wieczność, by się tego dowiedzieć.
— Sebastian. Kocham cię — krzyknęła do Kruka, odwracając do niego głowę, by po raz ostatnie nacieszyć oczy widokiem najważniejszej osoby w tym zmęczonym, uszkodzonym świecie, który miał za chwilę dobiec końca.
— Ja ciebie tez, kochanie! — odkrzyknął demon, docierając na krawędź dołu, dokąd dopuściły go kolosy, najwyraźniej wyczuwając, że nie stanowił zagrożenia.
Dziewczyna ponownie skupiła wzrok na kamieniu, po czym pomagając sobie pokrzepiającym stęknięciem, machnęła nim, wbijając w, nieco mniej twarda, niż się spodziewała, strukturę podwaliny. Wnętrze dołu rozbłysło tak oślepiającym światłem, że przez moment cały świat przestał widzieć, zamierając na te kilkanaście sekund w całkowitej, oczyszczającej bieli. Przerażony Michaelis próbował przedrzeć się do ukochanej. Potknął się i zaczął zsuwać na sam dół, czując, jak całe podłoże drży i przesuwa się w nienaturalny sposób.
— Elizabeth! Elizabeth! Gdzie jesteś! Odezwij się! — krzyczał coraz bardziej przerażony. Z oddali słyszał głosy innych, Grella, Rafela, Samarela – pomagali mu odnaleźć ukochaną, jednak równie bezskutecznie.
Dopiero gdy upadając na samym dnie, uderzył głową w coś twardego, jego oczy znów zaczęły widzieć. Pierwszym, co ujrzały, była skąpana w bieli twarz jego ukochanej, która z delikatnym, łagodnym uśmiechem na ustach wpatrywała się w niego, głaszcząc czoło i odgarniając z niego pojedyncze kosmyki zmierzwionych włosów.
— Sebastian… To wciąż ta sama rzeczywistość, ale już zupełnie inny świat. Teraz już jesteśmy bezpieczni — powiedziała cicho, a w kącikach jej oczu zaczęły się zbierać łzy. Demon podniósł się i przez moment milczał, nie wiedząc, od czego zacząć. Nie umiał wyrazić ogromu radości, jaki teraz czuł. Nawet gdyby wybuchł szczęściem podobnie jak kamień oślepił cały świat, nie zdołałby oddać tego, jak bardzo radowało się jego serce.
— Elizabeth… Teraz już na zawsze będziemy razem — odparł Michaelis, dotykając policzka ukochanej, jakby upewniał się, że naprawdę była tuż przy nim.
— Ha! Zrobiłaś to! Dziewczyno, musze przyznać, że jestem z ciebie dumny! — Romantyczną chwilę przerwał znajomy krzyk. Grell wskoczył do wnętrza dołu, a zaraz potem rzucił się na fioletowowłosą, ściskając ją mocno. — Gratuluję! Odzyskałaś życie, demona i przyjaciela!
— Sutcliff! Odsuń się ode mnie, ty cholero! Nikt nie mówił, że się przyjaźnimy! — krzyknęła na niego, przez chwilę próbując wyszarpnąć się z uścisku, ale gdy jej spojrzenie spotkało się z dwiema lśniącymi soczystą, limonkową zielenią i radością tęczówki, zaczęła się śmiać i wtuliła się w niego.
— Grellu Sutcliff… Zostaw moją narzeczoną, to nasz moment — wtrącił Sebastian, podnosząc się i otrzepując ubrania z pyłu. Bóg śmierci posłuchał jego szorstkiej prośby, wypuszczając nastolatkę z objęć. Podeszła do Kruka i chwyciła go za dłoń.
— Amonie… Królu Demonów, Legendarny Kruku i pierwszy władco, który pokochał śmiertelniczkę… Dziękuję ci za to, jak zmieniłeś moje życie. Ja… Kocham cię, po prostu cię kocham. I nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie możemy być razem.
— Po tym wszystkim, co przeszliśmy, to prawie jak sen — odpowiedział, obejmując ją delikatnie.
— Najpiękniejszy sen, jaki mogłam sobie wyśnić. Niemal tak piękny, jakby nie był prawdziwy…


.