Mam dla Was ciekawą wiadomość!
W sobotę udało mi się zebrać rekordową (od kiedy to śledzę xD) liczbę wyświetleń dziennych bloga :D. To Wasza zasługa, dziękuję! Oby tak dalej! Mam nadzieję, że niedługo te wyświetlenia zmienią się w komentarze i Wasze ciekawe opinie. Bo tak, ja je po prostu uwielbiam, nic na to nie poradzę xD.
Poza tym na uczelni powoli mówi się już o terminach poprawek, a ja? Ja obserwuję to tylko i cieszę się, że mnie nie dotyczy, bo Wasza ulubiona kuroszowa autorka jest taką pilną studentką, ze rok akademicki się jeszcze nie zaczął, a ona już ma dwie piątki z wykrzyknikiem. Tag, na starość zrobiłam się pilna... xD.
Miłego rozdziału kochani! :*
======================
Nie wiedziała
nawet, jak się tu znalazła. Przez chwilę wróciła do ciemności w swojej głowie,
wpatrując się w pourywane obrazy przeszłości. Zupełnie odcięła się od
rzeczywistości, nie odbierając żadnych bodźców zewnętrznych.
Demon podniósł
na nią wzrok i uśmiechnął się łagodnie, a w oczach dziewczyny stanęły łzy.
Kochała go bez pamięci. Kochała go tak mocno, że jeden pozytywny wyraz jego
twarzy odpychał kłębiące się za ich plecami czarne chmury, poluzowując macki
owinięte wokół jej szyi.
— Gdyby nie ty,
zgniłabym w mroku… To dlatego ja… Dlatego ci wybaczyłam — powiedziała
półprzytomnie, dając się zahipnotyzować dwójce błyszczących czerwienią
tęczówek. Demo zaśmiał się pod nosem, zamknął oczy i po chwili otworzył je
ponownie. Pochylił się i delikatnie pocałował stopę dziewczyny, wprawiając ją w
osłupienie. Nie czuła jego dotyku, ale to nie przeszkodziło przyjemnemu dreszczowi
przeszyć na wskroś jej ciało.
— Jestem tu, by
ci służyć, pani. Jedyny mrok, w jakim utoniesz, będzie tym, na który zgodziłaś
się tamtego dnia, gdy połączył nas kontrakt.
— Dlatego już
nigdy mnie nie okłamiesz, prawda? Zostaniesz przy mnie, bez względu na
wszystko, i spełnisz moje życzenie. Nie zdradzisz mnie, tak, jak ja nie
zdradziłam ciebie. To rozkaz, Sebastianie.
— Tak, pani —
odparł cicho demon, a jego głos załamał się lekko przepełniony podnieceniem.
Uwielbiał, gdy mu rozkazywała. Nie miał pojęcia, dlaczego właśnie teraz znów
wpadła w ten melancholijny i waleczny nastrój, ale był wdzięczny, że tych kilka
dźwięcznych słów wypłynęło z jej ust, napawając ciało ogromną dawką energii,
porównywalnej z tą, jaka uderzyła w niego, gdy wyznała mu miłość.
Trening dobiegł
końca. Zmęczona hrabianka przez cały czas dawała z siebie wszystko, obserwując
rozrzedzającą się ciemność. Ilekroć cofała się o kolejny cal, miała ochotę
śmiać się w głos, rzucić się na szyję ukochanego i porzucić wszelkie hamulce.
Nie mogła jednak tego robić, nie była bezkarna, nigdy już nie będzie i
doskonale o tym wiedziała.
Michaelis nie
był głupi. Dobrze widział, co czaiło się w oczach i umyśle dziewczyny. Sam czuł
się podobnie. Przez tak długi czas nie mógł pozwolić sobie na to, by się do
niej zbliżyć, a teraz, gdy udało mu się odzyskać zaufanie i zrzucił z siebie
ciężar kłamstw, chciał zasmakować zakazanego owocu, który sam takim uczynił.
Przesadził
Elizabeth na wózek i odsuwając się od niej, zatrzymał się tuż naprzeciwko jej
twarzy, z uśmiechem na ustach zerkając w błękitne oczy. Dostrzegł w nich
zaskoczenie, niepewność i skrywane pod nimi pragnienie. Nie potrzebował niczego
więcej. Opuszkami palców ujął podbródek dziewczyny i złożył na jej ustach
niewinny, delikatny pocałunek. Następnie odsunął się, ułożył nogi dziewczyny na
rozkładanych skrzydełkach wózka, by nie wlekły się po ziemi, i pokłonił się
lekko.
— Se-bastian!
Co to było? — powiedziała skrępowana, czerwieniąc się jak świeży buraczek.
— Widziałem w
twoich oczach, że tego chcesz, panienko. Ja też tego chciałem — odpowiedział
lekko demon. Zaśmiał się złośliwie,
doprowadzając tym Elizabeth do wściekłości, i stanął za nią, by doprowadzić
wózek do salonu.
— Zawieź mnie
do Jamesa. Nie będzie przecież wiecznie przywiązany, wtedy nie na dam spokoju —
burknęła wciąż zawstydzona, krzyżując dłonie na piersi.
Demon
przytaknął i zawiózł swą panią we wskazane miejsce, a potem opuścił ją,
prosząc, by w razie potrzeby przyzwała go bez wahania. Lizz jednak nie
zamierzała korzystać z jego propozycji. Miał przygotować obiad, a ona…
Potrzebowała odrobiny mroku. Musiała ponownie się w nim zatopić, uspokajając
rozszalałe serce, by zrozumieć przyjaciela i rozegrać wszystko w odpowiedni
sposób, aby się go pozbyć. Nie chciała tracić przyjaźni Jema, choć było to z jej
strony niezwykle samolubne. Powinna zrazić do siebie każdego, kto był jej
bliski, w końcu już niedługo będzie po wszystkim. Zemści się, unicestwi wrogą
organizację i odda duszę demonowi. James przecież by z niej nie zrezygnował.
Nie przyjąłby do wiadomości, że zaginęła i nigdy więcej jej nie zobaczy.
— Lizzy. Czemu
znowu… Co się stało? — Usłyszała głos skołowanego blondyna. Podjechała bliżej
łóżka i wyciągnąwszy sztylet z cholewy buta, rozcięła nim sznur krępujący ręce
i nogi nastolatka.
— Znów miałeś
atak szału. Uspokoili cię. Podobno stanowiłeś dla mnie zagrożenie. Przewróciłeś
Jeanny, a potem pobiegłeś do mnie i wraz z wózkiem próbowałeś mnie zrzucić ze
schodów, pamiętasz? — skłamała, licząc na to, że luka w pamięci da
przyjacielowi do myślenia.
Oczywiście nie
pamiętał zajścia, do którego nie doszło, co jednak dziwniejsze, popchnięcia
pokojówki również nie był świadomy. Nie pamiętał nawet, co go tak zdenerwowało.
W krótkiej rozmowie powiedział tylko, że nazwał Sebastiana demonem, a wszystko,
co nastąpiło po tym, było rozmazane i nic z tego nie rozumiał. Lizz zaczęła się
martwić, że lek, którym służący faszerowali chłopaka, miał zły wpływ na jego
umysł. Postanowiła, że nie dopuści do tego, by służący ponownie mu go podali.
— Jamie, musisz
wziąć się w garść — zaczęła, wyciągając do niego rękę. W ostatniej chwili
jednak cofnęła ją, przypominając sobie, że nie był Sebastianem ani nawet
Sutcliffem, by jego dotyk nie wpłynął na nią negatywnie. — Śmierć Gilberta i
jej okoliczności to tragedia, ale jeśli tak dalej pójdzie, oszalejesz —
dokończyła prosto z mostu.
— To nie to.
Lizzy, Sebastian, twój kamerdyner… On nie jest człowiekiem — wydukał, powoli siadając
na łóżku. Słowa drażniły jego suche gardło. Zaczął kaszleć i z trudem nabierać
oddech, póki Lizz nie podjechała do stolika i nie wróciła ze szklanką wody. —
Dziękuję, już mi lepiej.
— Jamie, wiesz,
że nazywanie Sebastiana demonem to tylko twój sposób na poradzenie sobie ze
stratą przyjaciela? Widziałeś, że służący przybył mnie uratować, ale było już
za późno. Byłeś zdenerwowany, zresztą wszyscy byliśmy. Ja doznałam urazu,
Gilbert okazał się kłamcą – to zrozumiałe, że próbujesz sobie jakoś poradzić,
ale nie możesz winić za wszystko Sebastiana — kontynuowała hrabianka, z coraz
większym trudem zmuszając się, by nie wyznać przyjacielowi prawdy. Nie chciała
go okłamywać, nienawidziła tego, że robiła z niego obłąkanego, ale tylko tak
mogła go uchronić. Gdyby poznał tożsamość kamerdynera, przypłaciłby to życiem.
— To nieprawda!
Nie jestem szalony! — krzyknął blondyn, gwałtownie zrywając się z łóżka.
Zachwiał się na nogach i upadł na podłogę tuż przy wózku przyjaciółki.
Zorientował się, że jeśli za chwilę nie weźmie się w garść, znów zostanie
uśpiony. Usiadł więc i oparł się plecami o jedną z drewnianych nóg łoża. —
Wiem, co widziałem. Nie musisz mi wierzyć. Po prostu więcej o tym nie wspomnę,
ale zostanę z tobą, by cię chronić.
— Naprawdę
sądzisz, że… Że mogłabym się zakochać w demonie i tego nie zauważyć?! —
krzyknęła hrabianka. Sięgnęła po ostatnią deskę ratunku. Nie zamierzała wyznawać
chłopakowi uczuć do Sebastiana, ale nie miała wyjścia. Uznała, że jeśli i teraz
jej nie uwierzy, będzie musiała pozwolić Michaelisowi działać na własną rękę.
W odegraniu
odpowiednio autentycznej złości pomogło jej zażenowanie. Uroniła kilka łez i
odwróciła wózek najszybciej, jak tylko potrafiła, opuszczając sypialnię
przyjaciela. Przemieszczała się niezwykle głośno, specjalnie w taki sposób, by
James zdołał ją znaleźć, kiedy już przemyśli sprawę i postanowi ją przeprosić.
Powinien, bo zmuszając szlachciankę do takiego wyznania, naprawdę sprawił, że
postąpiła wbrew sobie. Nie czuła się jeszcze gotowa, by mówić na głos o
uczuciach, szczególnie że dobrze wiedziała, iż nie powinna ich żywić.
Lizz udała się
do biblioteki – jednego z niewielu pomieszczeń na piętrze, które uznała za
odpowiednie, by przyjąć i wysłuchać przyjaciela, kiedy już wszystko przemyśli.
Normalnie poszłaby na dół, a najchętniej na dwór, żeby pobiegać i się wyżyć,
ale w obecnym stanie mogła tylko ostentacyjnie uderzać kołami wózka o wszystko
po drodze – co zastępowało jej głośne tupanie. Wprawdzie tylko udawała
wściekłą, by wreszcie wybić Jamesowi z głowy podejrzewanie Sebastiana o
demoniczność, ale im dłużej o tym myślała, tym bardziej się denerwowała.
Czy
kiedykolwiek wcześniej tak otwarcie przyznała się do miłości? Słowa tak łatwo
opuściły jej usta, werbalizując całą mieszankę uczuć, której wyznanie wcale nie
było tak magiczne, jak przeżywanie i pielęgnowanie emocji wewnątrz siebie.
Chyba właśnie to ją tak denerwowało. Nie to, że się przyznała, nie to, że
Jamiemu i nawet nie to, że nie czuła się z tym swobodnie. Najgorsza była
zwyczajność tych słów. „Kochać” – co to właściwie znaczyło? Czy naprawdę można
było zamknąć eksplozję tak silnych, jasnych i ciepłych uczuć w jednym słowie?
Miała wrażenie, że ono nie oddało nawet w połowie jej prawdziwych emocji.
Zaczęła
uporczywie przeczesywać umysł, próbując znaleźć jakieś inne, ważniejsze,
rzadsze i górnolotne słowa, które oddałyby chociaż w połowie, co czuła względem
Sebastiana. Potem próbowała stworzyć własne określenia, ale i tutaj poległa.
Nic nie było wystarczająco magiczne. Może więc magia? Nie umiała wiele, raptem
kilka zaklęć unieruchamiających demony, na dodatek tylko z pomocą woreczków z
demonicznym pyłem. Umiała też stworzyć jasną poświatę, świetlistą kulę, która w
teorii miała zadawać rany, a w praktyce nie dawała nawet rady rozciąć skóry
człowieka, za to jej przyjemne ciepło mogło się przydać w razie gdyby kiedyś
została zamknięta w jakimś zimnym pomieszczeniu. I tyle, nic więcej. Żadna była
z niej wiedźma, w końcu uczyła się tego tylko po to, by odzyskać demona. Bez
pomocy Esmery nie zdołałaby zrobić nic więcej, bo nawet nie nauczyła się
podstaw tworzenia eliksirów.
James zamarł w
bezruchu, wpatrując się bezsensownie w drzwi, na tle których jeszcze kilka
minut temu siedziała jego przyjaciółka. Jej wyznanie całkowicie go oszołomiło.
Wiedział, że czuła coś do kamerdynera, ale nigdy by nie przypuszczał, że owo
„coś” będzie akurat miłością. Naprawdę była aż tak bardzo pozbawiona gustu?!
Nie… To po prostu przemawiała przez niego irracjonalna zazdrość. Irracjonalna –
bo przecież sam kochał Elizabeth tylko platonicznie. Nie chciał tego przyznać,
ale w obliczu jej wyznania zrozumiał, jak okropnie się zachowywał. Ona nie
wyrażała się o Gilbercie w taki sposób, a przecież po tym, co zrobił, miała do
tego pełne prawo. Mogłaby nawet kazać mu wynieść się z posiadłości, obwiniając
go za lekkomyślność i nieodpowiedni dobór towarzyszy. Ale tego nie zrobiła. Co
więcej – rozumiała go, wspierała i próbowała pomóc.
Było mu wstyd,
tak bardzo, że jeszcze przez pół godziny układał w głowie przeprosiny, by miały
sens i przekazywały to, co chciał powiedzieć. Wiedział, że będzie mu ciężko
wypowiedzieć się o Michaelisie w sposób inny od negatywnego, ale był to winien
przyjaciółce. W porównaniu z nią był zwyczajnie żałosny.
Wreszcie uznał,
że dłuższe siedzenie i powtarzanie raz po raz kilku zdań nie przyniesie niczego
dobrego, a jedynie sprawi, że cała wypowiedź będzie brzmiała sztucznie. I tak
był idiotą, skoro potrzebował aż tyle czasu, by w ogóle zmusić się do zrobienia
czegoś, co powinno być dla niego naturalne. Gdyby chciał zachować się
odpowiednio, nie pozwoliłby Lizz w ogóle wyjść z pokoju – właściwie nawet od
tego zamierzał zacząć przeprosiny.
Wyszedł z
sypialni i poszedł za głosami stukających kół wprost do biblioteki. Zastał
Elizabeth bezsensownie kręcącą się w kółko, kończąc i zaczynając obrót od
stuknięcia wózkiem w jeden z regałów. Przestała, dopiero gdy zobaczyła
przyjaciela. Opuściła ręce i urażona spojrzała mu w oczy.
— No i co?
Przemyślałeś sobie wszystko? — mruknęła niechętnie.
— Tak, ja…
Powinienem ruszyć za tobą od razu — wyznał zgodnie z tym, co powtarzał przed
chwilą w sypialni. — Ale jestem idiotą i musiałem to wszystko przemyśleć. Duma
i zazdrość nie pozwoliły mi zobaczyć prawdy. Sebastian nie jest demonem, za to
ja jestem samolubnym kretynem. Ty traktujesz mnie dobrze, mimo że to przeze
mnie siedzisz teraz na wózku. Gdybym nie sprowadził tutaj Gilberta, do niczego
by nie doszło.
— Jem, to nie
do końca tak…
— Nie. To
właśnie tak. Martwisz się o mnie, okazujesz zrozumienie, a ja obrażam twojego
służącego bez żadnego powodu. Ranię cię, bo sam zostałem zraniony. Ale to, że
ktoś zawiódł moje zaufanie, nie oznacza, że i twoje ktoś złamie. Chcę powiedzieć…
Przepraszam — wydusił ciężko, spuszczając wzrok.
Lizz patrzyła
na niego w milczeniu, analizując to, co powiedział. Nigdy tak nie myślała. Nie
obwiniała Jema za sprowadzenie do domu wysłannika anielskich zastępów. Pewnie
dlatego, że znała jego pobudki. Teraz, kiedy chłopak rzucił na sprawę nieco
inne światło, przez moment poczuła ściskanie w sercu i miała ochotę naprawdę
wyżyć się na blondynie, lecz powstrzymała się, zaciskając zęby i mocno wbijając
paznokcie w podłokietniki wózka.
— Ja nie mam i
nigdy nie miałam ci tego za złe. Nie mogłeś wiedzieć. Takie rzeczy się
zdarzają. Ale masz rację co do jednego, zraniłeś mnie. Sebastian jest dobrą
osobą, dba o mnie, chroni mnie i chce mojego dobra. Jestem dla niego
priorytetem, całe jego życie kręci się wokół mnie. Więc kiedy mówisz, że jest
jakimś potworem, to tak, jakbyś negował to, że komuś może na mnie zależeć —
wyjaśniła cierpko.
— Wiem, w końcu
zrozumiałem. Jestem idiotą, mówiłem. — Chłopak zaśmiał się smutno i podsunął
sobie krzesło, na które opadł ciężko, jakby przez kilka ostatnich godzin nosił
ciężkie worki kamieni.
— No, to skoro
już to sobie wyjaśniliśmy, pomóż mi zejść na dół. Niedługo obiad, potem
trening, a później muszę popracować. Dziś będziesz musiał sam się sobą zająć.
No i wypadałoby, żebyś przeprosił Jeanny, ale po obiedzie — powiedziała nieco
radośniej Lizz.
Nie zamierzała
bezsensownie pastwić się nad przyjacielem. Osiągnęła swój cel, zwątpił w
prawdę, którą przypadkiem odkrył i przestał być zagrożeniem. Teraz łatwiej
będzie mu wyjechać i hrabianka wreszcie będzie mogła kazać Sebastianowi
zbudować windę. Miała dość proszenia wszystkich o pomoc, to było zbyt
denerwujące. Na dodatek była zmuszona nawiązywać nieprzyjemny kontakt fizyczny,
no i była skazana na ciekawski wzrok pracowników – tak wiele denerwujących
rzeczy za sprawą raptem jednego chłopaka. Niezwykłe.
~*~
Nastał wieczór.
Hrabianka była wykończona po kolejnym, pracowitym dniu. Kilka serii ćwiczeń
rehabilitacyjnych, wypełnianie dokumentów, rozwiązanie problemu Jamesa – niby
nie tak dużo, ale wciąż była słaba i wiele brakowało jej do dawnej świetności.
Siedziała w
wózku naprzeciwko łóżka, czekając, aż Sebastian przyniesie jej koszulę nocną i
przebierze ją do snu. Odkąd powiedziała Jemowi, co czuła do demona, w jego
obecności nie potrafiła zachować spokoju. Kiedy Michaelis pochylił się nad nią
i zaczął zdejmować z niej ubrania, nerwowo odsunęła się w tył.
Zaciekawiony
służący zaśmiał się pod nosem i cofnął ręce, obserwując reakcję swojej pani.
Wiedział, co ją nękało. Właściwie robił to świadomie, czekając, aż w końcu
podzieli się z nim wątpliwościami. Oficjalne przywrócenie do służby i wyznanie
prawdy napełniło go nową pewnością siebie, sprawiając, że wreszcie czuł, iż
naprawdę udało mu się przejąć upragnioną kontrolę nad swoim życiem i może
bezkarnie naigrywać się z dziecinnych problemów hrabianki.
— Panienko,
czyżbym zrobił coś nie tak?
— Nie. Zamknij
się i przebierz mnie wreszcie, chcę iść spać — burknęła zawstydzona, odwracając
wzrok. Michaelis skinął głową i powrócił do przerwanej czynności, cały czas
ostentacyjnie wpatrując się w swoje dłonie, które z każdą chwilą odsłaniały
coraz większą część mlecznej skóry nastolatki.
— Zamknij oczy,
zboczeńcu.
— Och,
przepraszam. Dotąd się panienka nie wstydziła. Proszę się nie przejmować, to
dojrzewanie. Prędzej czy później dopada każdego — kpił w najlepsze. Zamknął
oczy i kontynuował, niby przypadkiem muskając jej nagi obojczyk.
Dziewczyna
odepchnęła jego rękę i zdenerwowana stwierdziła, że przebierze się sama.
Chwyciła piżamę i obróciła się w wózku tyłem do służącego, a potem zrzuciła z
siebie górną część ubrania i włożyła w jej miejsce luźną, męską koszulę, która
wciąż delikatnie pachniała różami. Potem odwróciła się z powrotem do demona i
kazała mu dokończyć, bo jednak się przeliczyła i nie umiała ściągnąć spodni z
bezwładnych nóg.
Kiedy Michaelis
skończył, chwycił ją pod pachami i przeniósł na łóżko, a potem przykrył
pierzyną i zapaliwszy świeczkę, postawił ją na etażerce. Życzył dziewczynie
dobrej nocy i ruszył do wyjścia.
— Sebastian… Czekaj.
Chodź tu — mruknęła zawstydzona hrabianka. Słysząc zbliżającego się demona,
kurczowo zacisnęła dłonie na pościeli i napięła się cała, co jedynie bardziej
rozbawiło obserwującego ją bacznie mężczyznę.
Szok i niedowierzanie... Nie napisałaś zwyczajowego "Endżojcie"... Jak mam teraz cieszyć się rozdziałem?
OdpowiedzUsuńDemo zaśmiał się - bo Sebastian jest tak zajebisty, że opracował własną demoniczną wersję demo.
wtedy nie na dam?
Rozdział pod tytułem: perypetie młodej Liz dojrzewania, które przecież dopada każdego ( a kiedy dopadnie ono demona? ) no i żal mi Dżema. Czemu od dał się przekonać, że myśli źle, jak myśli dobrze? Powinien swoje wiedzieć, tylko udać, ze się zgadza, że zbłądził i tak dalej.
Propsuję grafikę.
I to chyba tyle, no... jakoś nie jara mnie pocałunek w stópkę, chyba, że to by była moja, a i tak chyba wybrałabym przytulenie...
A może demona ono już dopadło i teraz ma bzdurki za sobą, hęęę?^^
UsuńMuszę potem sprawdzić ten dziwny błąd, bo jak jest taki wyrwany z kontekstu, to nawet nie wiem, o co mogło chodzić Oo.
A endżojcie nie ma zawsze, raz na jakiś czas, jak akurat się nawinie :P.
A Dżem... Dżema podłamało to, że nie pamięta, jak zrobił kuku Jeanny i Lizz i sobie nie dowierzał. Resztę załatwiła jego wiara w Lizz i ich przyjaźń, no i tak chłopak się poddał, uznając, że może jednak szaleje, no. Lepiej tak, niż gdyby miał zginąć, próbując udowodnić swoją rację, dosyć już tych zgonów, weny na angst w rp mi zabraknie xD.
Popieram Andatejkę. Śmiałam się z tego pocałunku w stópkę bo przed oczami stanęła mi scena kiedy to Claude cmoknął Ciela no i dostał kopniaka w tą pierdoloną morde. No a Lizz , cóż rozumiem ją. Bo sama tak miałam ( tak minęło mi). No a teraz tylko czekac na dalsze poczynania Sebusia! Czekam na nexta!
OdpowiedzUsuń(Kurwa! Co za pierdolony telefon! Sebastian chodź to i mi pomóż!*nadziera sie na Sebusia*)
Ahahahahahahaha, lierdolona morda Claude'a - popieram! XD
UsuńNo tak to już jest, Sebuś sobie z nià logrywa. Jak widać - wiele nie trzeba xD.
Bardzo lubię czytać twoje opowiadanie, szczególnie podoba mi się twój styl pisania, świetnie opisujesz sytuacje i różne wątki, doskonale rozwijasz myśli postaci,opowiadanie bardzo interesujące czasami mam takie wrażenie, że czuję to co Elizabeth tak jakby "wczuwam się" w nią. Za każdym razem gdy wstawiasz nowy rozdział sprawiasz mi wielką radość . Cenię cię za to, że tak bardzo poświęcasz się dla czytelników i wstawiasz 2 rozdziały na tydzień.Czytałam dużo kuroszowych opowiadań i niektórzy wstawiają jeden rozdział na miesiąc, aż odechciewa się czytać :/ Co do postaci samego Sebastiana to mimo, że jest demonem i wydaje się taki zły, to w środku wydaje się być dobrą osobą,bardzo zależy mu na Lizzy, kocha ją i uratował . Czy swoją przyszłość wiążesz właśnie z pisaniem ? A może przyjdzie taki dzień, w który wydasz "Czarną Różę Demona"? ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu śmieszyło mnie to, że Lizzy chce pozbyc sie Jema XD
Też nienawidze Claude'a hahaha XDD
Dziękuję, miło mi. Staram się.
UsuńNie wiem, na co dzień mówię, że wiąże, ale dziś mam doła i sama nie wiem. Brakuje mi kogoś, kto by się na pisaniu trochę znał, kto by mi to ocenił, wytknął błędy itp..
Miałam ambicje to wydać, ale się zobaczy. Może się nie nadaje, nie umiem stwierdzić.