Nie zapytała więc. Uznała, że w takiej sprawie może mu zaufać. Po jego
zachowaniu odniosła wrażenie, że przyjął do wiadomości jej decyzję i chociaż
nie musiała szukać oznak niezadowolenia, bo doskonale wiedziała, że wcale nie
podobało mu się to, co planowała, doskonale sobie z tym radził. Albo tak dobrze
udawał. Nie chciała się upewniać, z jakiegoś powodu czuła, że to tylko bardziej
ją dobije, a sama ledwo dawała radę wziąć się w garść.
Po śniadaniu Sebastian pomógł jej się ubrać w kolejną wyzywającą kreację,
która właściwa była na wydarzenie takie jak igrzyska. Wolałaby założyć coś z
większej ilości materiału niż kilka pasków, do których poprzyszywano
półprzezroczyste kawałki innego, które ledwie cokolwiek zakrywały, ale nie
oponowała. Odkąd się zmieniła, nie przeszkadzał jej kontakt fizyczny, czuła się
bardziej pewna siebie i doskonale wiedziała, że z obiektywnego punktu widzenia
podobała się mężczyznom. Nigdy dotąd nie przyznawała tego nawet przed sobą, nie
starała się podkreślać swoich atutów ani zdobywać za ich pomocą przewagę, ale
teraz, gdy już niewiele miała do stracenia, odważyła się na to. Postanowiła
nawet sprawdzić, jak wiele mogłaby dzięki temu osiągnąć, mając do dyspozycji
wielkie sypialniane łóżko i swojego narzeczonego, który w chwili obecnej
uchyliłby jej nieba, byle tylko nie chowała urazy za jego kolejne kłamstwo w
dobrej wierze.
— Sebastian? — zapytała nieśmiało, wcześniej klękając na łóżku z dłońmi
opartymi na materacu przed sobą, by lepiej wyeksponować piersi. — Trochę mi
zimno, wiesz? — dodała, gdy demon nie odwrócił się na sam dźwięk swojego
imienia.
Pozwoliła, by włosy luźno opadały na jej ramiona, plecy i klatkę
piersiową, przysłaniając nieco niewielkie, krągłe piersi, by jeszcze bardziej
spotęgować efekt, który planowała osiągnąć. Gdy Kruk wreszcie się odwrócił,
trzymając w dłoniach kolejny prześwitujący kawałek materiału, którym chciał
zapewnić jej nieco więcej ciepła, zamarł, wpatrując się w ukochaną z lekko rozchylonymi
ustami.
Nigdy wcześniej tak nie robiła, nie próbowała go kusić, nawet nie starała
się wyglądać seksownie. Amon cenił sobie te nieliczne chwile, gdy przypadkiem,
zupełnie nieświadomie, udawało jej się przyjąć taką pozę, która momentalnie
wywoływała ucisk w jego kroczu, ale nie sądził, że kiedyś uda mu się
doświadczyć czegoś równie pięknego, jak tym razem. Elizabeth była ideałem,
spełnieniem jego marzeń w każdym calu. Drobną, delikatna, blada, nieśmiała, o
wielkich błękitnych oczach i uśmiechu, który potrafił rozgrzać jego serca.
Przez moment, kiedy tak chłonął ten mistyczny widok, poczuł zazdrość na myśl o
tym, że ktokolwiek inny miałby zobaczyć ją w tym stroju, w tej pozie, z tym
lekkim grymasem na ustach…
— Elizabeth, co to znaczy? — zapytał niepewnie, przysiadając się do niej
na kraju materaca.
— Nic. Po prostu byłam ciekawa, jak zareagujesz. Skoro niedługo mam
umrzeć, uznałam, że mogę tego spróbować chociaż raz. Teraz trochę żałuję, że
nie robiłam tak częściej, pewnie byłoby mi dużo łatwiej przekonać cię do wielu
rzeczy, ale to takie nie w moim stylu, że zwyczajnie bym nie potrafiła inaczej
— odpowiedziała otwarcie, dzieląc się z narzeczonym swoimi przemyśleniami.
Nie porzuciła jednak ani roli, w którą się wcieliła, ani planów, które
pragnęła zrealizować. Z kocią zwinnością podeszła do niego na czworakach,
oparła się o jego bok i delikatnie położyła rękę na jego kolanie, przesuwając
ją powolutku w stronę krocza, w miarę jak coraz bardziej się do niego
przysuwała.
— Wybacz, naprawdę mi chłodno. Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli
posiedzę tak przez chwilę, prawda? — zapytała, zerkając na niego wielkimi
oczami. Oblizała usta, przesunęła rękę o kolejne kilka cali, a kiedy Sebastian
nie wytrzymał i chwycił ją w ramiona, sadzając sobie na kolanach i
przyciągając, by ją pocałować, zaparła się na jego piersi na wyprostowanych
rękach i zadziornie spojrzała mu w oczy. — Nie przesadzasz? Chciałam tylko,
żebyś mnie ogrzał — zapytała z nutą wyrzutu w głosie.
— Wybacz, kochanie, ale wyglądasz tak pociągająco, że nie mogłem się
powstrzymać. Pozwól, że ogrzeję cię w taki sposób, dobrze? — poprosił, śmiejąc
się po cicho z lekkim zażenowaniem.
Odgarnął włosy nastolatki do tyłu, by móc dokładnie jej się przyjrzeć, a
potem ujął delikatnie podbródek Elizabeth i złożywszy pocałunek na jej ustach,
przytulił ją mocno i począł poruszać rękami w górę i w dół, by naprawdę
przekazać jej trochę ciepła.
— Nie chcesz iść na igrzyska, o to chodzi?
— Nie ma znaczenia, czy chcę na nie iść. Jestem narzeczoną króla piekła,
to mój obowiązek. Dlatego pójdę, niezależnie od tego, co naprawdę myślę, a tym
się z tobą specjalnie nie podzielę, bo nie chcę, żebyś wiedział, jaki mam do
tego stosunek. Mogę, prawda?
— Oczywiście, że możesz. Ale gdybyś przyznała, że nie chcesz, po prostu
pozwoliłbym ci zostać i nie musiałabyś się męczyć — odparł rozbawiony jej
szczerym wyjaśnieniem i szlachetnym powodem decyzji o wzięciu udziału w
piekielnym wydarzeniu.
— Pewnie tak. Ale muszę dodać otuchy temu, który dla mnie wygrał, prawda?
A dziś jest już ostatni dzień, sam mówiłeś. Potem wyruszymy na tę tajemniczą
wycieczkę, a potem odbierzesz mi życie na zawsze. Solidny plan, podoba mi się.
Przejdźmy więc do realizacji — odparła optymistycznie i zeskoczyła z kolan
Sebastiana, obracając się wokół siebie i tańcząc po sypialni, póki radosnym
pląsem nie znalazła się pod drzwiami.
— No chodź, zaraz się zacznie. Królowi nie wypada się spóźniać, jak to
będzie wyglądało?
— Właściwie król jest jedyną osobą, której wypada się spóźnić, ale wiem,
co masz na myśli. Już idziemy, tylko wezmę ulubioną krew, żeby umilić sobie
czas w loży.
— A jaka to twoja ulubiona krew? — zapytała zaintrygowana, na powrót
podbiegając do Sebastiana.
Wtedy oczy demona rozbłysły, a lekko uchylone usta obnażyły ostre kły.
Wokół nich zrobiło się ciemno. Czarna mgła smagała skórę Elizabeth chłodem,
wszystko oprócz nich zniknęło, jakby nagle znaleźli się gdzieś poza czasem i
przestrzenią, gdzie nigdy nie powinni trafić.
Amon odkrył szyję nastolatki i pocałował ją delikatnie. Następnie
oblizał, wprawiając nastolatkę w lekkie drżenie, by w końcu przebić skórę kłami
i począć ssać najpyszniejszą z krwi, jakiej przyszło mu smakować. Uwielbiał ją,
szalał na jej punkcie, a ona, jakby z wdzięczności za jego wierność, dalej
smakowała dokładnie tak samo, mimo że dusza dziewczyny – która w dużej mierze
wpływała na smak życiodajnej cieczy płynącej w jej żyłach – opuściła ciało już
jakiś czas temu. Nie pojmował, jak to było możliwe, ale wcale nie musiał tego
rozumieć. Zwyczajnie cieszył się tym, co było mu dane, bo na nic więcej nie
mógł już liczyć.
— Ach, więc o to chodziło… — zaśmiała się Lizz, mocno chwytając
Sebastiana za ręce, bo odchylona w tył cały czas miała wrażenie, że za chwilę
się przewróci. Na szczęście Kruk trzymał ją tak, że nie było nawet o tym mowy,
a puścił dopiero wtedy, gdy zaspokoił swoje pragnienie.
— Może też masz ochotę? Służę uprzejmie.
— Nie trzeba. Jak będzie mi się chciało, to napiję się na miejscu. Chodźmy
już, bo zaraz naprawdę się spóźnimy! — poganiała go.
Ostatecznie udało im się dostać na arenę w samą porę. Pierwsza grupa
walczących dopiero wychodził na pole bitwy, a trybuny nie zdążyły nawet dobrze
się zapełnić. Jedynie służący biegali tam i z powrotem, roznosząc napoje, przekąski
i małe dawki narkotyków, by umilić gościom oglądanie zmagać wojowników.
Sebastian wraz z narzeczoną przywitał zebranych, poinformował, że to
ostatni dzień walk otwartych, że na inne trzeba będzie zakupić bilety i że tego
wieczora wybiera się w podróż, w związku z czym przez kilka najbliższych dni
nie będzie w stanie przyjmować demonów w sprawach zmian w królestwie. Niektórzy
nie wydawali się z tego powodu zbytnio zadowoleni, jednak większość rozumiała,
że Amon miał również inne ważne sprawy. Odkąd został królem, pracował w pocie
czoła na to, by jak najszybciej polepszyć sytuację mieszkańców piekła. Dzięki pomocy
wiernego Anasiego i gruby doświadczonych doradców udało mu się zmienić już to,
co najbardziej niszczyło dotychczasowy system, jednak w dalszym ciągu miał
przed sobą mnóstwo pracy, by naprawić to, co jego zdaniem było najgorsze –
całkowite wyparcie emocji – jednak nad tym musiał jednak popracować.
Co więcej, im dłużej myślał o tej zmianie, zastanawiał się nad tym, co
czuł i co poczuje, gdy jego ukochana odejdzie z tego świata, zaczynał wątpić,
czy rzeczywiście powinien się tym zajmować. Chociaż decyzja jego ojca wydawała
się tchórzliwa, samolubna i całkowicie sprzeczna z dobrym interesem demonów,
czując wyżerający serce ból, Amon zaczynał dochodzić do wniosku, że jego ojcu
nieświadomie, a może tylko poza jego prywatną świadomością, zdołał uchronić
podwładnych przed trudem akceptacji faktu, że wszystko wokół, z wyjątkiem
demonów, przemijało. Nawet anioły dożywały naturalnego końca swego życia, choć
to potrafiło trwać rzeczywistości. Jedynie demony nigdy się nie zmieniały. Osiągały
fizyczny wiek, który dla danej jednostki był optymalny, i zamierały w nim na
całą wieczność, mogąc uciec od beznadziei codzienności jedynie dając się zabić
i tylko przez innego demona, anioła bądź boga śmierci. Nie był pewien, czy
usposobienie sobie, w jak tragicznej sytuacji w rzeczywistości się znajdowali,
na pewno było dobrym wyjściem. Dlatego też postanowił odłożyć podjęcie tej
decyzji. Najpierw chciał pogodzić się ze śmiercią Elizabeth, stwierdzając, że
jeśli zdoła to przejść, będzie mógł dopiero zastanawiać się, czy gotować
podobny los wszystkim innym demonom.
Walki wyjątkowo się ciągnęły. Na początku wystąpił demon, któremu Lizz
życzyła powodzenia, dlatego przez cały ten czas bacznie przyglądała się walce,
pokrzepiając swojego wojownika i ciesząc się wraz z resztą kibicujących, gdy
udawało mu się pokonywać jednego za drugim przeciwnikiem. Doszedł nawet do
finału, co więcej, wygrał go! Ale po jego odejściu reszta walk nie była już w
stanie wzbudzić większych emocji ani w Elizabeth, ani w Sebastianie. Oboje
siedzieli i uśmiechali się wtedy, gdy było trzeba, wiwatowali, gdy robili to
inni i nawet z daleka można było uznać, że doskonale się bawili, jednak wcale
tak nie było. Chociaż nawet przed sobą starali się udawać, że doskonale się
bawią, w rzeczywistości marnowanie czasu na walki, podczas gdy ich wspólny czas
dobiegał końca, było zbyt bolesne i trudne, by mogli o nim zapomnieć.
Dopiero wieczorem, gdy część oficjalna dobiegła końca, udało im się
opuścić lożę. Amon chciał zaprowadzić ukochaną do sypialni, żeby odpoczęła po
całym dniu, ale Lizz zaciągnęła go na zamkowy dziedziniec, żeby wspólnie mogli
podziwiać niebo. To piekielne wyglądało zupełnie inaczej niż ludzkie, jakby
piekło było planetą, która znajdowała się za drugim końcu wszechświata. Żadne z
błyszczących punkcików nie wydawały się nastolatce znajome. Patrząc w niebo
czuła lekki niepokój i przeszywające kości zimno, a jednocześnie takie
obcowanie z potęgą sprawiało, że nabierała pokory do wielkości świata, na
którym miała szansę żyć.
— Opowiesz mi o gwiazdach? Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Chciałabym
wiedzieć, jak się nazywają, czy któraś z nich też wskazuje drogę. Którą lubisz
najbardziej i czym jest tamta mała, która lśni intensywnym fioletem. Nie wiedziałam,
że są fioletowe gwiazdy.
— Bo to nie jest gwiazda. To nienazwana planeta, która znajduje się w
takim miejscu, że odbijając od siebie światło daje takie właśnie złudzenie. A
może naprawdę jest fioletowa? Ciężko powiedzieć. Nie jestem astronomem, nie
wiem, jak wygląda z bliska.
— Ale jest piękna. Chciałabym móc podziwiać ją częściej — westchnęła
zachwycona nastolatka.
Przez głowę Sebastiana przeszła myśl, która sprawiła, że znacznie się
rozpogodził. Zdążył już nawet ułożyć plan i zastanowić się nad szczegółami,
chociaż uznał, że w samotności zajmie się tym raz jeszcze, by mieć pewność, że
o wszystko odpowiednio zadba.
— Widzisz tamtą dużą, trochę ponad tą fioletową? — zapytał, wskazując
pazurem punkcik na niebie.
— No widzę. Co z nią?
— To taki nasz odpowiednik waszej Gwiazdy Polarnej. Nazywa się Kelopez i
widać ją na niebie bez względu na wzajemne ustawienie się słońc przez całą
dobę. Ona wyznacza piekielne południe, dlatego ten kierunek jest u nas głównym.
Trochę inaczej niż u ludzi, ale tak już się przyjęło i sprawdza się od zarania
dziejów. Pierwsi ludzie zaczęli korzystać z kierunków świata zaledwie trzy
rzeczywistości temu. Wcześniej radziliście sobie w dużo dziwniejszy sposób —
opowiedział, podśmiewając się pod nosem, na co Lizz przewracała tylko oczami,
dusząc w sobie nieprzyjemne uczcie, które ogarniało ją, ilekroć przypominała
sobie, że w jej krótkim życiu nie będzie już okazji, że zapytać o to później.
— A jakieś konstelacje? Na pewno jakieś macie, prawda? A znaki zodiaku? A
inne zależności… Poopowiadaj mi trochę, naprawdę chcę wiedzieć! — prosiła
dalej.
Usiadła na schodkach oddzielających taras od ogrodu i oparłszy ręce za
sobą, zadarła głowę i z uśmiechem na ustach przyglądała się rozgwieżdżonemu
niebu.
— W piekle pada deszcz? Są tornada, huragany, trzęsienia ziemi i inne
kataklizmy? A może to naprawdę jest inna planeta, skoro macie nawet zupełnie
inne niebo? Sebastian, wiesz takie rzeczy? Czemu nic mi nie opowiadasz?
— Bo… Może jeśli ci o tym wszystkim nie opowiem, zmienisz zdanie i nie
zabijesz się. Może będziesz chciała się tego dowiedzieć tak bardzo, że dasz
sobie więcej czasu, a w końcu zrozumiesz, że wolisz żyć u mego boku, porzucając
myśl o nakarmieniu mnie… — przyznał gorzko, siadając obok nastolatki ze
spuszczoną głową.
Nie miał odwagi, by na nią spojrzeć. Wiedział, że nie powinien był
dzielić się z nią takimi myślami. Cały dzień się powstrzymywał, starał udawać
entuzjastycznego, a gdy przychodziło co do czego, znów zawiódł. Świadomość
końca tych pięknych chwil zwyczajnie za bardzo go przytłaczała. Jedynie, co
potrafił robić, to powstrzymywanie się przed tym, by zalać się łzami, a i to
przychodziło mu z niewyobrażalnym trudem.
Nagle poczuł na swoim ramieniu delikatny ucisk. Elizabeth przytuliła się,
oplotła go ogonem w pasie i pochyliła się, by zerknąć na jego twarz. Widząc
łzę, która zebrała się w kąciku oka i powoli zaczynała spływać po policzku
demona, starła ją palcem i delikatnie pocałowała narzeczonego.
— Mnie też to boli, nawet nie wiesz jak, ale pamiętaj, że tak miało być
od samego początku. To dobra decyzja.
— Nie jest dobra. Zostawisz mnie samego. Znikniesz, a ja będę musiał
istnieć nadal, zupełnie sam w tym miejscu, gdzie wszystko będzie mi o tobie
przypominać. Będę marzyć o tym, byś wróciła, a to przecież niemożliwe i wiem o
tym tak dobrze, że to mnie zwyczajnie zniszczy.
— Nie zniszczy cię, poradzisz sobie…
— Skąd możesz wiedzieć? Naprawdę aż tak bardzo chcesz mnie zranić? Aż tak
zaszedłem ci za skórę? Nie możesz po prostu mnie znienawidzić i żyć życiem,
które ci ofiarowano?!
Biedny Amon aż tak bardzo cierpi nie chce zostawać sam...I co na to Lizz zrobi
OdpowiedzUsuńWitaj Nami..yy..takie pierwsze pyanie- A GDZIE PRZEMOWA?????? Tak miło zawsze się czytało przedmowe a tu pusto :(;(
OdpowiedzUsuńA rozdzial świetny chociaz robi sie coraz smutniej :( ale i tak cudnie się czyta!!! Tak więc duuużo weny i pisz jak najwiecej.pozdrawiam
A ostatnio nie mam weny i czasu na przemowy. Przemówię za tydzień, jeśli obronię magisterkę. Jak nie obronię, to pewnie nswet rozdziału nie napiszę xD.
UsuńEee Lizzy kusi xddddd.
OdpowiedzUsuńDługo mnie tu nie było! No a rozdział, piękny!
PS. Niech Roseblack nie umrze, bo mi smutno będzie!
To trzeba pogadać z nią, bo widzisz jaka stanowcza :P. Za nic nie chce się przekonać.
UsuńBardzo dobrze Sebus! Lizzy kretynko !(ostro siostro, ale co poradzić... GRR) Los dał Ci drugą szanse u boki ukochanego, a ty znowu chcesz to zaprzepaścić z powodu kontraktu, który i tak wygasł... Yhh
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie, ale obawiam sie, ze nie dotrwam. Wykończę się i dostanę nerwicy xD 😂