Komciów znowu brak, zaczyna mi być smutno TT_TT. I zaczynam poważnie myśleć nad porzuceniem dodawania rozdziałów w konkretne dni. Ostatnio ledwo się wyrabiam, a Wy i tak tego nie doceniacie, to chyba dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym publikowała rozdziały, gdy mam czas. I pewnie tak to się skończy, chociaż mam nadzieję, że i tym razem ze sobą nie przegram i uda mi się pociągnąć do końca w tym trybie, bo to jednak dla mnie ważne.
Miłego! ;*
=================================
Po krótkiej rozmowie z naukowcami Amonowi udało się odnieść sukces.
Urządzenie, nad którym tak długo pracowali, w końcu zaczęło działać. Był jednak
jeden szkopuł. By znaleźć poszukiwaną duszę, musieli udać się do świata ludzi.
Urządzenie pokazywało wprawdzie odpowiednią lokalizację, jednak odpowiednio
działało jedynie na terenach ludzkich, pokazując kierunek wprost do duszy
nastolatki, która znajdowała się na jednej z demonicznych wysp, które skryte
były w kieszonkowych wymiarach ludzkiego świata. Chociaż doprowadzenie
nawigatora do działania oznaczało, że utrata Elizabeth była o krok bliżej, Kruk
czuł się zadowolony. I tak planował wziąć ukochaną na wycieczkę po piekle, by w
drodze mogła zwiedzić piękną krainę, ale w ten sposób mogli nawet odwiedzić coś
po ludzkiej stronie świata, szczególnie że dusza dziewczyny znajdowała się
gdzieś na oceanie tuż za wschodnią granicą za wyspą Minami-Tori.
W drodze powrotnej król odwiedził swój gabinet, by jeszcze raz upewnić
się, że może wyjechać z czystym sumieniem, a kiedy sprawdził już wszystko,
wrócił do sypialni i nerwowo kręcąc się po mieszkaniu, czekał, aż jego ukochana
się obudzi. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatnio towarzyszył mu taki stres.
Bardzo łatwo było go pomylić z ekscytacją, której szczątkowe ilości również
wypełniały jego serce. Nie potrafił poradzić sobie z mieszaniną uczuć, które go
nawiedzały. Doskonale wiedział, że był zbyt mało doświadczony, by musieć
stawiać czoła tego typu trudnościom, lecz nie chodziło o niego, nie mógł
samolubnie odwieść ukochanej od trudnej decyzji, której podjęcie musiało
kosztować ją cały ogrom sił.
Samarel obserwował krzątającego się po apartamencie Sebastiana. Nie dawał
tego po sobie poznać, ale w pewien sposób bawiło go zachowanie władcy. Wszak
dla demonów emocje były oznaką słabości, tymczasem on miał jedyną w swoim rodzaju
okazję, by obserwować, jak głowa całego podziemnego królestwa pęka w szwach z
nadmiaru uczuć, których nie potrafiła odpowiednio okazać ani odreagować. Sam
żołnierz nie potrafił sobie nawet wyobrazić tego wszystkiego, co musiał
przeżywać Amon, dla niego sama radość była czymś, co nie do końca potrafił
pojąć, dlatego daleki był od naśmiewania się z Michaelisa. Nie mógł jednak
ukrywać, że władca dzieci ciemności rwący włosy z głowy na myśl o wyprawie
przez własne królestwo był nieco komiczny.
— Panie? Mogę zadać ci pytanie? — Odważył się zapytać, gdy zmęczony
krążeniem w tę i we w tę po holu przed drzwiami do sypialni Elizabeth, zasiadł
w zdobionym, drewnianym fotelu obitym purpurowym materiałem pokrytym
wyszywanymi czarną nicią implikacjami ze znakami w jednej z najstarszych odmian
xerfickiego.
— Słucham, Samarelu. Tylko mów cicho, nie chcę obudzić Elizabeth zbyt
wcześnie.
— Wiem, że nie wypada mi o to prosić, ale w związku z wyjątkowymi
okolicznościami… Chciałbym prosić o pozwolenie w towarzyszeniu tobie i twej
ukochanej, panie.
— No to proś, skoro tak ci zależy — odparł Kruk, rozbawiony wzruszając
ramionami. Chociaż dowcip był raczej niskich lotów, dowódca zaśmiał się,
doceniając starania rozmówcy, który wyraźnie potrzebował w jakiś sposób się
wyładować.
— Więc proszę o pozwolenie, panie.
— Będzie nosił nasze bagaże, ciągnął się za nami jak cień, udając, że
wcale cię z nami nie ma?
— Jeśli tylko taka jest twoja wola… panie — potwierdził zmieszany
Samarel. Od początku nie planował stawać się członkiem wyprawy stającym na
równo z królem i jego narzeczoną, ale takie całkowite uprzedmiotowienie nieco
godziło w dumę żołnierza.
— Możesz iść z nami, Samarelu — oświadczył podniośle Sebastian. — I nie
martw się, nie będzie tragarzem. To znaczy będziesz, ale jesteś demonem, masz
swoje zdanie, godność i potrzeby. Chciałem jedynie sprawdzić, jak bardzo ci na
tym zależy. Ta wyprawa jest dla mnie… I dla Lizzy, niezwykle ważna, nie
chciałbym, żeby cokolwiek ją zepsuło. Rozumiesz, Samarelu?
— Oczywiście, panie. Za pozwoleniem wezmę kilka dni wolnego, by nie
musieć meldować się dowódcy. Nikt się nie dowie — zapewnił szczęśliwy demon.
Wiedział, że w tej trudnej dla Kruka sytuacji stał na doskonałej pozycji.
Nigdy nie próbował wykorzystywać prywatnych porachunków, by zyskać awans czy
przywileje, tym razem nie było zresztą inaczej, jednak mimo to udało mu się
zyskać jedną z możliwie najlepszych pozycji u samego boku władcy, który zdawał
się darzyć go sympatią – zapewne przez wzgląd na ukochaną. Samarel był
niezwykle szczęśliwy, że jego monotonne życie i z góry skazany na porażkę los
tak bardzo się odmienił. Sądził, że zginie w walce w ciągu kilku najbliższych
lat, tymczasem udało mu się zyskać status prywatnego ochroniarza jednej z
najważniejszych osób w piekle, na dodatek stając się kimś wartym uwagi dla
Lizz, która pod pewnym względami miała w Piekle więcej do powiedzenia niż jej
dzierżący władzę mąż.
— Budzi się, panie. Proszę wejść do środka, zaniosę w tym czasie bagaże i
przygotuję smoka do drogi — zaoferował żołnierz. Skłonił się i odmaszerował, a
Michaelis wszedł do sypialni i przysiadł na skraju łóżka, witając ukochaną
szerokim uśmiechem.
— Jak ci się spało, kochanie? Wyspałaś się? Dziś wielki dzień, początek
naszej podróży. Mam ci tyle do pokazania! — powiedział podekscytowany, ledwo
dając radę wysiedzieć w miejscu.
Nastolatka zaś otworzyła oczy, leniwie przetarła je dłońmi i podniosła
się do siadu, obserwując ukochanego wzrokiem jasno wskazującym na to, że jej
umysł nie zdążył się jeszcze obudzić. Powitała narzeczonego uśmiechem i krótkim
przywitaniem, które przeciągnęło się w głośne ziewnięcie, po którym z ust
nastolatki wydobyły się nerwowe przeprosiny. Policzki na bladej twarzyczce nieco
się zarumieniły, włosy przysłoniły błyszczące ekscytacją oczy, a rozleniwiony
ogonek powoli sunął w stronę zapierającej się na materacu dłoni o czarnych,
długich szponach, których końcówki zostawiały zaciągnięcia na delikatnej
pościel.
— Dobrze, ciepło. Kocham cię — powiedziała w końcu i przysunąwszy się do
mężczyzny, wtuliła się w jego pierś. — Ubierz mnie tak, jak robiłeś to kiedyś.
Ostatni raz w takim eleganckim miejscu, dobrze?
— Oczywiście. W co chciałabyś, żebym cię ubrał?
— Nie zadawaj głupich pytań, demonie. Jesteśmy w piekle, moje życie
dobiega końca… Oczywiście, że spodnie, podkoszulek, przyduża koszula i kurtka.
Nie zamierzam przedzierać się przez piekło w kolejnej skąpej sukience —
odpowiedziała dawnym tonem, który tak dobrze zapadł Michaelisowi w pamięć, że
ledwie powstrzymał łzy wzruszenia. — I nie płacz, ty nie płaczesz. Masz być
szczęśliwy — upomniała go Lizz. Chociaż stał do niej tyłem, wyostrzone zmysły
pozwoliły usłyszeć ciche siorbnięcie nosem, drżenie głosu podczas nabierania
oddechu, a nawet dźwięk zaciskanych dłoni. Sebastian często powstrzymywał się
od okazywania emocji właśnie w taki sposób, prawdziwie po męsku: zaciskając
pięści i zęby, starając się odizolować, jakby sądził, że uczucia są jedynie dla
słabych i głupich.
— Przepraszam. Zatem niech tak będzie. Przyniosę ubrania, poradzisz sobie
w łazience, prawda?
— Nie jestem kaleką, dam radę — odparła, energicznie zrywając się z łóżka
i żeby zapewnić Krukowi absolutną pewność, że nic jej nie jest, doparła do
łazienki tanecznym krokiem, na koniec obracając się we framudze drzwi niczym
baletnica w dziewczęcych pozytywkach.
Dopiero w łazience, gdy upewniła się, że Sebastian jej nie usłyszy,
odkręcając wodę i wchodząc pod prysznic, pozwoliła sobie na to, by chwilę
popłakać. Bała się. Wiedziała, że przed ukochanym powinna wydawać się silna, bo
on sam ledwie daje radę, by nie zmusić jej do życia siłą, ale nie potrafiła
ignorować strachu, niepewności i uczucia straty, które nawiedzały ją zamiennie,
dodatkowo torturując, dając złudne chwile emocjonalnego spokoju raz na jakiś
czas. Potrzebowała pozbyć się całego napięcia, nastroić się optymistycznie,
zacząć podróż z czystą kartą, którą będzie mogła zapisać od nowa – najlepiej
samymi dobrym wspomnieniami, na co ogromnie liczyła. Nie była zaś w stanie
wytłumaczyć Michaelisowi, dlaczego musiała popłakać, sama nie do końca
wiedziała, czemu to pomagało, więc jak mogłaby udawać, że cokolwiek o tym wie,
by zaspokoić jego ciekawość? Nie umiała, dlatego właśnie wolała zrobić tak, jak
zdarzało jej się w młodości, gdy było jej smutno, a nie chciała, by ktokolwiek
o tym wiedział.
Wypłakawszy się, poczuła się znacznie lepiej. Gorąca woda pomogła zbyć
brud całego poprzedniego dnia, szczególnie eksperymentów i zapachu różnych
specyfików, które czuła dalej, chociaż miała pełną świadomość, że to nie było
możliwe, gdyż Forkas odpowiednio o to zadbał. Smród chemii istniał jedynie w
jej umyśle, ale nawet tam był zbyt irytujący i za dobrze przywoływał niedawne
wydarzenia, by mogła go zignorować. Jednak po kilkunastu minutach stania pod
ciepłą, bieżącą wodą, zapach zniknął, podobnie jak jej strach, niepewność,
niechęć, smutek i wszelkie inne negatywne emocje, jakie tylko przychodziły jej
do głowy.
Ubrała się w szlafrok, zerknęła w lustro, przemyła twarz, a potem
opuściła łazienkę i wróciła na łóżku, przy którym na krześle siedział
Sebastian, wyraźnie zmartwiony czekając na nią jak na szpilkach.
— Długo cię nie było, na pewno wszystko w porządku? Jeśli jesteś
zmęczona, możemy przełożyć wyprawę na jutro…
— Przestań. Nic mi ni jest. Musimy wyruszyć dziś, inaczej jeszcze zmienię
zdanie, a do tego nie mogę dopuścić — odpowiedziała stanowczo, siadając na
skraju materaca, by Michaelisowi było wygodnie ją ubrać.
Demon westchnął ciężko pod nosem, walcząc z chęcią, by namówić dziewczynę
na jeden dzień zwłoki, który mógłby odmienić całą ich przyszłość, ale
powstrzymał się. Zawiódł już zbyt wiele razy, więc tym ostatnim nie mógł się
ugiąć. Jako król Piekła, demon, który zawiązał kontrakt ze śmiertelniczką, w
której się zakochał, musiał udowodnić zarówno sobie, jak i Lizz, jak również
całemu królestwu, że bez względu na to, jak trudna byłaby decyzja do podjęcia i
jak niewykonalne byłoby postawione przed nim zadanie, podoła. Dlatego też w
ciszy zaczął ubierać nastolatkę, przygryzając język, ilekroć nasuwała mu się
kolejna myśl, kolejny argument, który mógłby przekonać nastolatkę, by została
na miejscu.
— Polecimy na ognistym smoku, wspominałem? — zapytał, kończąc ubierać
ukochaną.
— Naprawdę? Nie wspominałeś! A ja już widziałam ogniste smoki, były
urocze. Nie wiedziałam, że można na nich jeździć, przecież te płomienie mogą
poparzyć…
— Królewskie smoki są udomowione. Ich płomienie nie zrobią nam krzywdy,
nie musisz się martwić.
— Co to znaczy, że zostały udomowione? Znęcaliście się nad nimi?
Zmieniliście ich ciała? — zapytała zaalarmowana Lizz. Nienawidziła tego typu
ingerencji z naturę ze względu na to, co ją spotkało. Nie życzyła nikomu, nawet
największemu wrogowi, by musiał przejść przez coś podobnego, a co dopiero
niewinne zwierzęta!
— Skądże. Po prostu wychowywały się z demonami od małego, nauczyły się
kontrolować płomienie. Trzymamy je na specjalnie wydzielonym terenie, gdzie
mają zapewnione niemal naturalne warunki. Same zdobywają pożywienie, same o
siebie dbają, my jedynie korzystamy z ich uprzejmości — wyjaśnił spokojnie
Kruk, uśmiechając się ciepło do dziewczyny.
— No to dobrze. Wiedziałam, że można ci ufać. Jesteś kochany —
odpowiedziała, uśmiechając się do niego szeroko.
Spokój w sypialni zakłóciło pukanie do drzwi. Samarel wszedł do środka i
poinformował, że wszystko przygotował, a Elizabeth ucieszyła się, gdy poinformowali
ją, że żołnierz wybiera się w podróż razem z nimi. Polubiła go i nie miała nic
przeciwko temu, by podróżował razem z nimi. Gdy Kruk ruszył do drzwi, demon
pokazał nastolatce skrytego w wewnętrznej kieszonce munduru pająka, którego
zostawił mu Anasi, by nie musiała się martwić o informacje dotyczące badań
Forkasa i Baraksjela, dzięki czemu poczuła się już zupełnie spokojna i wraz z
dwoma towarzyszami mogła śmiało ruszyć na spotkanie ze smokiem, który zabierze
ich na miejsce jej śmierci.
Elizabeth wzięła swój plecak, trzy razy zapewniając Sebastiana, że nie
musi jej pomagać, bo w końcu jest demonem i sama da radę udźwigną taki mały bagaż.
Potem podekscytowana biegała korytarzami tam i z powrotem, nie mogąc się
doczekać lotu na smoku. Mimo tego, że miała przed sobą raczej niezbyt przyjemne
przeżycia w najbliższej przyszłości, starała skupiać się na pozytywach.
Wreszcie zwiedzi Piekło i będzie znała je już nie tylko ze wspomnień Amona,
przeleci się na smoku, odwiedzi inne piekielne miejsca, może nawet Bibliotekę,
o której jej ukochany bardzo ciepło wyrażał się we wspomnieniach i aż nie mogła
się nadziwić, że jakieś miejsce mogło być dla niego aż takie ważne. Zżerała ją
ogromna ciekawość, by dowiedzieć się dokładnie, co takiego tam było.
Spodziewała się pięknych, starych ksiąg w najrzadszych oprawach wykonanych
przez najznakomitszych w swoim fachu specjalistów, liczyła na jakieś dzieła
sztuki, bogate wnętrza, oryginalne meble. Wszystko to sprawiało, że im więcej
skupiała się na wyobrażeniach związanych z ulubionym miejscem Sebastiana, tym
mniej martwiła się własną śmiercią.
— Jesteśmy na miejscu. Poczekajcie, proszę, przyprowadzę smoka —
poinformował Samarek, zatrzymując się przy solidnym ogrodzeniu, przy bramie
którego stała czwórka wojskowych. Ich zadaniem było prowadzenie dokładnej
ewidencji, by wszystko pozostawało pod stałą kontrolą. Musieli w końcu
wiedzieć, ile zwierząt jest w stanie polecieć, które dopiero co wróciły i
potrzebują odpoczynku, które nie są w stanie latać, a które postanowiły opuścić
teren na własną rękę.
— Nie mogę się doczekać przejażdżki na smoku! Sebastian, umiesz prowadzić
smoka? Nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś! Będę mogła poprowadzić? —
dopytywała podekscytowana Lizz, krążąc nerwowo tam i z powrotem po drużce przed
bramą.
Kiedy tylko zobaczyła Samarela, szarpnęła Amona ogonem, by poszedł
przyjrzeć się smokowi razem z nią, a kiedy żołnierz przyprowadził do nich
zwierzę, które popatrzyło na nastolatkę, polizało jej rękę i otarło się łebkiem
o ramię króla, zaczęła piszczeć z zachwytu i prosić dowódcę, by się pospieszył.
Smok był bardzo duży, o ciemnozłotej barwie zmąconej ciemnoczerwonymi
pręgami, z których części wydobywały się ogniste języki. Jego masywny ogon
ochoczo uderzał w utwardzaną ziemię, a dźwięki, które z siebie wydawał, jasno
dawały do zrozumienia, że czekał na wycieczkę z równie zapartym tchem co
Elizabeth, na którą co chwilę zerkał zaciekawiony nowym, nieznanym zapachem,
który nosiła na sobie dziewczyna. Zazwyczaj zwierzęta były izolowane od
pojedynczych ludzi, którym zdarzało się gościć w Piekle. W związku z tym nie
znały ani ich wyglądu, ani zapach, a hrabianka, mimo że była demonem już jakiś
czas, widocznie dalej nosiła na sobie
ślad dawnego zapachu.
— Gotowe! Możemy ruszać! — krzyknął entuzjastycznie Samarel,
oporządziwszy smoka. Sebastian podał ukochanej dłoń, poprowadził ją do smoka i
pomógł wsiąść na jego grzbiet, cały czas upewniając się, że żołnierz dobrze go
trzymał, by przypadkiem nie odleciał z nastolatką na grzbiecie. Teoretycznie
nic jej nie groziło, ale mimo wszystko wolał unikać niepotrzebnych źródeł
niebezpieczeństw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz