sobota, 11 listopada 2017

Tom V, XXXIX

Kiedy tylko Elizabeth usiadła na smoka, wyraz jej twarzy niesamowicie się rozpromienił, niemal jakby ognisty smok uwalniał płomienie za pomocą jej ciała. Miło było obserwować tę dziecięcą radość, która ujmowała nie tylko Kruka, ale nawet w nie znającym uczuć sercu Samarela wzbudzała delikatnie mrowienie, którego demon zupełnie nie rozumiał, ale nawet nie próbował. Krótki, acz bardzo intensywnie spędzony, czas, jaki dane mu było obcować z nastolatką, nauczył go, że w chwilach radości należy się po prostu cieszyć. Działając wbrew piekielnym naukom – by zawsze pojmować wszystko rozumowo, szukając przyczyny i rozpatrując ich wszystkie możliwe konsekwencje – dał się ponieść chwili i kiedy tylko całą trójką znaleźli się na grzbiecie smoka, rozkazał mu lecieć niezwykle szybko, po drodze obracając się, robiąc salta a nawet zionąc ogniem z paszczy, byle tylko podtrzymać radosny nastrój.
— Samarel, uważaj, to niebezpieczne… — upomniał go Kruk, lecz żołnierz zapewnił, że nikomu nic nie grozi. Smok, na którym lecieli, był jego prywatnym towarzyszem na najróżniejszych wyprawach, młody dowódca wychowywał go od drugiego miesiąca życia, obcując z matką i resztą rodzeństwa. Dzięki temu udało mu się nawiązać odpowiednio głęboką więź ze zwierzęciem, by to rozumiało jego potrzeby i ufało mu tak samo, jak on ufał smokowi.
— Ale to jest wspaniałe! Samarel, jeszcze raz, zrób to z leceniem do góry i szybko w dół! — krzyczała rozentuzjazmowana Lizz.
— Kochanie, nie uważasz, że już wystarczy? — sugerował nieśmiało Sebastian.
— Nieee, Sebuś, proszę, jeszcze raz. Ostatni!
— Chyba nie mam innego wyjścia. — Demom uśmiechnął się pod nosem i zacisnął nieco ogon w talii ukochanej, by mieć pewność, że nie wyśliźnie mu się podczas niebezpiecznych manewrów. Nie miał serca jej odmawiać, więc to było jedyne możliwe wyjście.
Samarel dał znać smokowi, co planuje. Wniósł go tak wysoko, że całe zabudowani piekielnego miasta zdawały się malutkie niczym domek dla lalek obserwowany z dachu czteropiętrowej posiadłości szlacheckiej, co wzbudziło ponowne okrzyki zachwytu młodej Roseblack. Nagle jednak smok zahamował, jakby się czegoś przestraszył, obrócił się łbem do ziemi i zaczął bezwładnie spadać. Michaelis doskonale wiedział, że żołnierz tylko się bawi, ale Lizz nie była o tym aż tak przekonana. Spadając prosto w stronę zbiornika wodnego tuż za granicami miasta, krzyczała, co chwilę zamykając oczy, lecz ciekawość wygrywała i po kilku sekundach otwierała je ponownie. Jednak im mniejsza odległość dzieliła ich od uderzenia w taflę wody, tym głośniejsze stawały się krzyki nastolatki, a zaciśnięte na ogonie Amona dłonie coraz boleśniej nużyły się w skórze mężczyzny.
— Samarel! Samaler, uważaj! Zaraz udeeeeeeeeeeeee! — krzyknęła, gdy nagle smok ocknął się i energicznie wyrównawszy lot do poziomu względem powierzchni wody, unosząc się raptem kilka stóp nad nią, sunął dalej z niewyobrażalną prędkością, rozpryskując wodę na boki.
— Ahahahaha, wspaniałe! Jesteście cudowni! Dziękuję! — komplementowała zachwycona Lizz, niemal podskakując z podniecenia na grzbiecie smoka, gdy opadł stres, pozostawiając po sobie jedynie podwyższony poziom adrenaliny i nieopisaną radość oraz wolność, które napawały nastolatkę ogromnym optymizmem. Chwilami zapominała nawet o przykrym losie, który ją czekał.
Gdy oddalili się od miasta, Samarel z Amonem zgodnie uznali, że należy przestać męczyć smoka akrobacjami. Mieli do przemierzenia spory kawałek drogi, by zwiedzić Piekielną Bibliotekę i przejść do ludzkiego świata przez portal umiejscowiony w okolicach miejsca, które wskazywało malutkie urządzenie przejęte od bogów śmierci. Co jakiś czas Sebastian zarządzał postój w okolicach innych portali, by przekraczając na chwilę ich granice, sprawdzać, czy kurs w dalszym ciągu pozostaje niezmienny. Mógł oczywiście otwierać portal samodzielnie – jako jeden z wyższych, w dodatku król, posiadał odpowiednią siłę, wiedzę i umiejętności, ale nie chciał niepotrzebnie pozbawiać się energii, woląc przyjąć zapobiegawczą postawę, by w razie jakichkolwiek problemów był w stanie obronić narzeczoną. Zawiódł już tyle razy, że tym nie zamierzał, ich ostatnia wspólna podróż miała być dowodem na to, jak bardzo Elizabeth go zmieniła, jak mu na niej zależało i jak desperacko pragnął dotrzymać słowa.
Lecieli całe trzy dni, zatrzymując się wszędzie tam, gdzie Lizz wskazywała ogonem, zachwycona niesamowitymi widokami, zarówno tymi pochodzenia naturalnego, jak ciągnące się po horyzont lasy, wodospady, góry i skalne szlaki, których głazy przypominały najprzeróżniejsze postaci i przedmioty. Sebastian również często dawał znak, by się zatrzymać, wspominając miejsca bliskie jego sercu, opowiadając o nich ukochanej i uzupełniając wiedzę, jaką posiadała dzięki jego wspomnieniom. Te trzy krótkie dni pełne ekscytacji, zwiedzania i wzajemnych opowieści sprawił, że czuli się sobie tak bliscy, jak jeszcze nigdy. Jakby cały świat zupełnie przestał mieć znaczenie, zatrzymał się, dając im ostatnie chwile, by mogli nacieszyć się sobą bez najmniejszych obaw.
Im dalej zmierzali, tym temperatura coraz bardziej spadała. Początkowo nikomu to nie przeszkadzało. Kiedy jednak zimno dorównało Ziemskiemu biegunowi, wszyscy troje musieli się ubrać. Na szczęście byli na to przygotowani. Elizabeth zdołała nawet samodzielnie zrobić sobie czapkę i szalik, a zachwycona sukcesem postanowiła, że stworzy również dwa kolejne zestawy dla towarzyszy. Tym sposobem lecieli dalej, przedzierając się przez śnieżyce z niemal zerowej widoczności, poubierani w czapki z uroczymi kocimi uszkami, szaliki w smoki i rękawiczki, z których każdy palec prezentował inne zwierzątko – na jednej ręce były zwierzęta z ludzkiego świata, na drugiej zaś z piekielnego.
— Daleko do tej biblioteki? Dlaczego aż tak ci na tym zależy? — dopytywała nastolatka, wtulając się w narzeczonego, by nieco się rozgrzać. Mimo że była demonem i chłód nie doskwierał jej tak, jak robiłby to, gdyby wciąż była człowiekiem, przyzwyczajony do ludzkiego toku rozumowania umysł okłamywał właścicielkę, sprawiając, że było jej zimniej niż w rzeczywistości.
— Wybacz, Lizzy, to wina burzy. Gdyby nie ona, widzielibyśmy już zamek. W ciągu godziny powinniśmy być na miejscu — odpowiedział spokojnie, tworząc koc, którym dodatkowo owinął dziewczynę, by dać jej trochę więcej ciepła.
Zmarznięta i zmęczona, hrabianka zasnęła w objęciach Sebastiana, tym samym przyjemnie łechtając jego ego, dając do zrozumienia, że mu ufała. Ostatnimi czasy zdążył w to nieco zwątpić, dlatego cieszył go każdy drobny gest świadczący o tym, że w dalszym ciągu był wart jej zainteresowania.
Gdy dotarli na miejsce, dalej spała. Kruk wziął ją na ręce i zaniósł do swojej ulubionej sypialni na samej górze, która przylegała bezpośrednio do obserwatorium, które pozwalało demonom spoglądać w daleką, podniebną otchłań, badając gwiazdy i inne ciała niebieskie skryte w nieprzejednanym mroku nieskończoności. Pragnął pokazać jej te widoki, pozwolić zachwycać się wiekowymi zbiorami ksiąg pełnymi kunsztownie wykonanych, skórzanych opraw wszelkiego rodzaju, które tak lubiła podziwiać. Chciał również, by zobaczyła dzieła sztuki, również tej jego, chłonęła piękno i spokój tego miejsca, przypomniała sobie, co on czuł za każdym razem, gdy się tu zjawiał. Wiedział, że to zapomniane przez większość dzieci ciemności miejsce wpasuje się w jej gusta. Dlatego właśnie chciał, by był to ostatni przystanek ich podróży nim przejdą na drugą stronę i spotkają się z przeznaczeniem.
~*~
Grell Sutcliff krzątał się po swojej sypialni, wyrzucając z szuflad wszystkie ubrania po kolei, przy czym krzyczał, złościł się i ciskał każdym napotkanym przedmiotem, którego kontakt ze ścianą mógł skutkować głośnym hukiem. Był wściekły. Przez ostatnie zlecenie, które William przyniósł mu osobiście prosto do sypialni, miał zbyt mało czasu, by przygotować się na spotkanie z Rafelem. Odkąd spotkali się na wyspie demonów, a ich więzi zaczęły się zacieśniać, stali się doskonałymi partnerami – zarówno w sferze uczuciowej, jak i praktycznej. Zdążyli poznać się na tyle, że walka ramię w ramię była dla nich czystą przyjemnością, dlatego kiedy brzydły im romantyczne wieczory, udawali się w miejsca wojen i starć pomiędzy ludźmi, gdzie dawali upust swojej energii, walcząc z demonami obecnymi na polu walki.
Tego dnia jednak mieli udać się w szczególne miejsca. Rafael nie powiedział Grellowi dokładnie, dokąd go zabiera, jednak znając potrzeby żniwiarza, dał mu wskazówki, by wiedział, jak ma się ubrać. Niestety niczego „seksownego, ale praktycznego” nie można było znaleźć w jego szafie, zaś na zakupy było już zbyt późno. Wobec powyższego, nie trudno było sobie wyobrazić poziom wściekłości boga śmierci, który bezskutecznie starał się odnaleźć pośród sterty ubrań coś, co by się nadawało.
Swoimi krzykami zainteresował nawet Ronalda, który przechodząc korytarzem nieopodal sypialni rudzielca, usłyszał siarczystą wiązankę przekleństw i postanowił sprawdzić, czy może jakoś pomóc – bądź pośmiać się z przełożonego, co było znacznie bardziej prawdopodobne.
— Panie Sutcliff? — Odezwał się, stukając niedbale w drzwi. Chociaż nie usłyszał odpowiedzi, wszedł do środka, gwiżdżąc ze zdziwienia na widok pobojowiska. — Oho, szykuje się romantyczny wieczór!
— Nie będzie żadnego romantycznego wieczoru! Nie mam się w co ubrać! Will jest taki okropny, przez swoją zazdrość uniemożliwił mi kupienie sukienki! — lamentował Grell, nie przejmując się nieproszonym gościem.
Ronald wszedł do środka, usiadł na krześle i przyjrzał się jeszcze raz stercie krwistoczerwonych ubrań porozrzucanych po całym pokoju.
— Widziałem jedną ładną kieckę na Stephanie z działu kadr. Jak ją zagadam, to ci ją odda.
— Naprawdę byś do dla mnie zrobił?! — krzyknął podekscytowany. — Ronuś, jesteś kochany! — dodał, rzucając się podwładnemu na szyję.
Ronald zrzucił go z siebie, wstał, poprawił wymięty garnitur i kazał Sutclifowi iść za sobą. Grell narzucił na siebie wysłużony płaszcz, zasłonił niepomalowaną twarz okularami przeciwsłonecznymi i maseczką, po czym pędem pobiegł na szpilkach za Knoxem.
Wspólnie dotarli do odpowiedniego działu i podeszli do okienka, przy którym siedziała znużona pracą, rzeczona Stephanie. Grell chciał się wyrwać i wymusić na niej sukienkę, jednak Ronald powstrzymał go i poszedł do niej sam. Rudzielec obserwował niecierpliwie, jak blondyn kokietował kobietę, która czerwieniła się i chichotała jak głupia z każdym kolejnym wyssanym z palca komplementem, póki przez niewielkie wycięcie w szklanej szybkie nie przekazała Knoxowi kluczyka do swojego pokoju.
— Panie Sutcliff, sukces! — krzyknął zadowolony z siebie Ronald i pożegnawszy się ciepło z pracownicą, zaprowadził przełożonego do jej pokoju.
Do środka wszedł sam, nie chcąc ryzykować, że Grell przetrząśnie cały pokój i ukradnie co ładniejsze sukienki. W ten sposób było również szybciej, bo po zaledwie pięciu minutach wyszedł ze zdobyczą, z którą Sutcliff pognał natychmiast do siebie, skacząc z radości i nucąc pod nosem, jak bardzo nie może doczekać się spotkania z Rafaelem.
Wyszykował się niemal idealnie na czas. Obcisła sukienka z rozszerzanym dołem i falbaną na piersi sprawiała, że przypominał kobietę, jaką zawsze pragnął być, podkręcone na lokówce włosy opadały luźno na jego ramiona, a sztuczne rzęsy dodawały żniwiarzowi nuty tajemniczości. Gdy opuszczał sypialnię, był spóźniony zaledwie pięć minut, a kiedy dotarł na miejsce spotkania – na róg londyńskiego Big Bena – było raptem dwa kwadranse po umówionej godzinie. Sutcliff zatrzymał się za rogiem, by przejrzeć się w jednej ze sklepowych witryn naprzeciwko, upewniając się, że wygląda równie zjawiskowo, co pół godziny temu. Dopiero wtedy odważył się wyjść i skierować w stronę Rafaela ubranego w czarny garnitur z czerwoną różą w przedniej kieszonce. Doskonale przewidział, w co ubierze się jego towarzysz, zresztą nie było to trudne, Grell naprawdę uwielbiał czerwień w każdej postaci.
— Rafciu! To ja! Twoja ukochana! — krzyknął rudzielec, wieszając się na nieco zaskoczonym archaniele. Było widać, że ten nie spodziewał się partnera tak szybko, nie zaczął nawet spoglądać na zegarek. Sutcliff doceniał jego cierpliwość i wyrozumiałość. Był taki, jak anioły, o których ludzie opowiadali swoim dzieciom: piękny, dobry i niewiarygodnie pozytywnie nastawiony do życia, czego wcale nie było widać, gdy rozmawiało się z nim rzadziej. Zazwyczaj sprawiał wrażenie samotnika niezbyt zainteresowanego tym, co dla jego braci było priorytetem, jednak przez ten niedługi czas Sutcliff zdążył go przejrzeć na wskroś i doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele rzeczy liczyło się dla Rafaela. Właśnie dlatego miał w torebce fiolkę jego ulubionych perfum, by cały czas zapewnić archaniołowi przyjemne wrażenia węchowe podczas spotkania.
— Dzień dobry, Grell. Tylko pól godziny spóźnienia, jestem pod wrażeniem. I nawet ubrałeś się zgodnie z zaleceniami — pochwalił zadowolony, obejmując Sutcliffa w pasie.
Shinigami zadrżał z wrażenia, kiedy silne dłonie anioła przyciągnęły go do siebie, by złożyć pocałunek na jego ustach. Nie musieli ograniczać się z wyrażaniem uczuć. Zarówno anioły jak i bogowie śmierci mogli być widoczni dla ludzi na życzenie, wyjątek stanowiły osoby blisko związane ze śmiercią, posiadające kontrakt z demonami lub mające przy sobie coś, co należało do ciała jednej  istot ponadnaturalnych. Dzięki temu mogli spotykać się wszędzie i otwarcie robić to, na co mieli ochotę, nie przejmując się niczym ani nikim.
Tego dnia jednak Rafael planował zabrać Grella w miejsce, które odwiedzały jedynie demony. Bardzo długo szukał, ślęczał nad księgami i dokumentami całe noce po pracy, jednak w końcu mu się udało. Nie chciał jednak mówić o tym zbyt wcześnie, do ostatniej chwili planował pozostawić cel ich podróży w tajemnicy. Wiedział, że gdyby wyznał prawdę wcześniej, Sutcliff oburzyłby się, wyparł swoich uczuć i nie zgodził się z nim iść, podczas gdy w rzeczywistości później niezwykle żałowałby, że tego nie zrobił.
Rafael miał świadomość tego, co działo się zarówno w świecie aniołów, bogów śmierci jak i demonów. Dzięki utrzymywaniu kontakt z Amonem za pośrednictwem przekazujących informacje pająków Anasiego, wiedział o przemianie Elizabeth, o zmianach władzy w departamencie zbieraczy dusz, wiedział nawet o drobnostkach ze świata ludzi. Wiedzę tę jednak zachowywał dla siebie, nie dzieląc się nią, jeśli nie było to niezbędne.
— Rafciu, to dokąd mnie zabierzesz? — zapytał Grell, rozglądając się wokół za czymś, co by go zachwyciło, jednak niczego takiego nie ujrzał.
— W pewne mroczne i wspaniałe miejsce, w którym będziesz miał okazję zamknąć pewną ważną sprawę — odparł tajemniczo, nadstawiając rudzielcowi ramię.
— No powiedz! Nie mogę się doczekać! Nawet nie wiesz, ile przeszedłem, żeby zdobyć tę kieckę!
— Domyślam się. Ale to niespodzianka, nie naciskaj. I tak ci nie powiem — oświadczył stanowczo anioł.

Z kieszeni marynarki wyciągnął jedwabną, czerwoną przepaskę, którą zawiązał na oczach boga śmierci, by ten nie pooglądał. Następnie wziął go na ręce i wzbiwszy się w powietrze, ruszył w tylko sobie znanym celu, wiedząc, że to, co robił, było dobre, nawet jeśli spotka się z niechęcią ze strony jego partnera. Nie pierwszy i nie ostatni raz musiał odgrywać głos rozsądku, zdążył do tego przywyknąć, zaakceptować, a nawet odnaleźć w tym swego rodzaju przyjemność. W końcu był aniołem, czuwanie nad innym było jednym z jego obowiązków – tym najbardziej zapomnianym przez jego braci, odkąd Wielka Wojna odebrała większość z tych, którzy wciąż trwali w wierności wobec martwego boga.

piątek, 3 listopada 2017

Tom V, XXXVIII

Komciów znowu brak, zaczyna mi być smutno TT_TT. I zaczynam poważnie myśleć nad porzuceniem dodawania rozdziałów w konkretne dni. Ostatnio ledwo się wyrabiam, a Wy i tak tego nie doceniacie, to chyba dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym publikowała rozdziały, gdy mam czas. I pewnie tak to się skończy, chociaż mam nadzieję, że i tym razem ze sobą nie przegram i uda mi się pociągnąć do końca w tym trybie, bo to jednak dla mnie ważne.

Miłego! ;*

=================================

Po krótkiej rozmowie z naukowcami Amonowi udało się odnieść sukces. Urządzenie, nad którym tak długo pracowali, w końcu zaczęło działać. Był jednak jeden szkopuł. By znaleźć poszukiwaną duszę, musieli udać się do świata ludzi. Urządzenie pokazywało wprawdzie odpowiednią lokalizację, jednak odpowiednio działało jedynie na terenach ludzkich, pokazując kierunek wprost do duszy nastolatki, która znajdowała się na jednej z demonicznych wysp, które skryte były w kieszonkowych wymiarach ludzkiego świata. Chociaż doprowadzenie nawigatora do działania oznaczało, że utrata Elizabeth była o krok bliżej, Kruk czuł się zadowolony. I tak planował wziąć ukochaną na wycieczkę po piekle, by w drodze mogła zwiedzić piękną krainę, ale w ten sposób mogli nawet odwiedzić coś po ludzkiej stronie świata, szczególnie że dusza dziewczyny znajdowała się gdzieś na oceanie tuż za wschodnią granicą za wyspą Minami-Tori.
W drodze powrotnej król odwiedził swój gabinet, by jeszcze raz upewnić się, że może wyjechać z czystym sumieniem, a kiedy sprawdził już wszystko, wrócił do sypialni i nerwowo kręcąc się po mieszkaniu, czekał, aż jego ukochana się obudzi. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatnio towarzyszył mu taki stres. Bardzo łatwo było go pomylić z ekscytacją, której szczątkowe ilości również wypełniały jego serce. Nie potrafił poradzić sobie z mieszaniną uczuć, które go nawiedzały. Doskonale wiedział, że był zbyt mało doświadczony, by musieć stawiać czoła tego typu trudnościom, lecz nie chodziło o niego, nie mógł samolubnie odwieść ukochanej od trudnej decyzji, której podjęcie musiało kosztować ją cały ogrom sił.
Samarel obserwował krzątającego się po apartamencie Sebastiana. Nie dawał tego po sobie poznać, ale w pewien sposób bawiło go zachowanie władcy. Wszak dla demonów emocje były oznaką słabości, tymczasem on miał jedyną w swoim rodzaju okazję, by obserwować, jak głowa całego podziemnego królestwa pęka w szwach z nadmiaru uczuć, których nie potrafiła odpowiednio okazać ani odreagować. Sam żołnierz nie potrafił sobie nawet wyobrazić tego wszystkiego, co musiał przeżywać Amon, dla niego sama radość była czymś, co nie do końca potrafił pojąć, dlatego daleki był od naśmiewania się z Michaelisa. Nie mógł jednak ukrywać, że władca dzieci ciemności rwący włosy z głowy na myśl o wyprawie przez własne królestwo był nieco komiczny.
— Panie? Mogę zadać ci pytanie? — Odważył się zapytać, gdy zmęczony krążeniem w tę i we w tę po holu przed drzwiami do sypialni Elizabeth, zasiadł w zdobionym, drewnianym fotelu obitym purpurowym materiałem pokrytym wyszywanymi czarną nicią implikacjami ze znakami w jednej z najstarszych odmian xerfickiego.
— Słucham, Samarelu. Tylko mów cicho, nie chcę obudzić Elizabeth zbyt wcześnie.
— Wiem, że nie wypada mi o to prosić, ale w związku z wyjątkowymi okolicznościami… Chciałbym prosić o pozwolenie w towarzyszeniu tobie i twej ukochanej, panie.
— No to proś, skoro tak ci zależy — odparł Kruk, rozbawiony wzruszając ramionami. Chociaż dowcip był raczej niskich lotów, dowódca zaśmiał się, doceniając starania rozmówcy, który wyraźnie potrzebował w jakiś sposób się wyładować.
— Więc proszę o pozwolenie, panie.
— Będzie nosił nasze bagaże, ciągnął się za nami jak cień, udając, że wcale cię z nami nie ma?
— Jeśli tylko taka jest twoja wola… panie — potwierdził zmieszany Samarel. Od początku nie planował stawać się członkiem wyprawy stającym na równo z królem i jego narzeczoną, ale takie całkowite uprzedmiotowienie nieco godziło w dumę żołnierza.
— Możesz iść z nami, Samarelu — oświadczył podniośle Sebastian. — I nie martw się, nie będzie tragarzem. To znaczy będziesz, ale jesteś demonem, masz swoje zdanie, godność i potrzeby. Chciałem jedynie sprawdzić, jak bardzo ci na tym zależy. Ta wyprawa jest dla mnie… I dla Lizzy, niezwykle ważna, nie chciałbym, żeby cokolwiek ją zepsuło. Rozumiesz, Samarelu?
— Oczywiście, panie. Za pozwoleniem wezmę kilka dni wolnego, by nie musieć meldować się dowódcy. Nikt się nie dowie — zapewnił szczęśliwy demon.
Wiedział, że w tej trudnej dla Kruka sytuacji stał na doskonałej pozycji. Nigdy nie próbował wykorzystywać prywatnych porachunków, by zyskać awans czy przywileje, tym razem nie było zresztą inaczej, jednak mimo to udało mu się zyskać jedną z możliwie najlepszych pozycji u samego boku władcy, który zdawał się darzyć go sympatią – zapewne przez wzgląd na ukochaną. Samarel był niezwykle szczęśliwy, że jego monotonne życie i z góry skazany na porażkę los tak bardzo się odmienił. Sądził, że zginie w walce w ciągu kilku najbliższych lat, tymczasem udało mu się zyskać status prywatnego ochroniarza jednej z najważniejszych osób w piekle, na dodatek stając się kimś wartym uwagi dla Lizz, która pod pewnym względami miała w Piekle więcej do powiedzenia niż jej dzierżący władzę mąż.
— Budzi się, panie. Proszę wejść do środka, zaniosę w tym czasie bagaże i przygotuję smoka do drogi — zaoferował żołnierz. Skłonił się i odmaszerował, a Michaelis wszedł do sypialni i przysiadł na skraju łóżka, witając ukochaną szerokim uśmiechem.
— Jak ci się spało, kochanie? Wyspałaś się? Dziś wielki dzień, początek naszej podróży. Mam ci tyle do pokazania! — powiedział podekscytowany, ledwo dając radę wysiedzieć w miejscu.
Nastolatka zaś otworzyła oczy, leniwie przetarła je dłońmi i podniosła się do siadu, obserwując ukochanego wzrokiem jasno wskazującym na to, że jej umysł nie zdążył się jeszcze obudzić. Powitała narzeczonego uśmiechem i krótkim przywitaniem, które przeciągnęło się w głośne ziewnięcie, po którym z ust nastolatki wydobyły się nerwowe przeprosiny. Policzki na bladej twarzyczce nieco się zarumieniły, włosy przysłoniły błyszczące ekscytacją oczy, a rozleniwiony ogonek powoli sunął w stronę zapierającej się na materacu dłoni o czarnych, długich szponach, których końcówki zostawiały zaciągnięcia na delikatnej pościel.
— Dobrze, ciepło. Kocham cię — powiedziała w końcu i przysunąwszy się do mężczyzny, wtuliła się w jego pierś. — Ubierz mnie tak, jak robiłeś to kiedyś. Ostatni raz w takim eleganckim miejscu, dobrze?
— Oczywiście. W co chciałabyś, żebym cię ubrał?
— Nie zadawaj głupich pytań, demonie. Jesteśmy w piekle, moje życie dobiega końca… Oczywiście, że spodnie, podkoszulek, przyduża koszula i kurtka. Nie zamierzam przedzierać się przez piekło w kolejnej skąpej sukience — odpowiedziała dawnym tonem, który tak dobrze zapadł Michaelisowi w pamięć, że ledwie powstrzymał łzy wzruszenia. — I nie płacz, ty nie płaczesz. Masz być szczęśliwy — upomniała go Lizz. Chociaż stał do niej tyłem, wyostrzone zmysły pozwoliły usłyszeć ciche siorbnięcie nosem, drżenie głosu podczas nabierania oddechu, a nawet dźwięk zaciskanych dłoni. Sebastian często powstrzymywał się od okazywania emocji właśnie w taki sposób, prawdziwie po męsku: zaciskając pięści i zęby, starając się odizolować, jakby sądził, że uczucia są jedynie dla słabych i głupich.
— Przepraszam. Zatem niech tak będzie. Przyniosę ubrania, poradzisz sobie w łazience, prawda?
— Nie jestem kaleką, dam radę — odparła, energicznie zrywając się z łóżka i żeby zapewnić Krukowi absolutną pewność, że nic jej nie jest, doparła do łazienki tanecznym krokiem, na koniec obracając się we framudze drzwi niczym baletnica w dziewczęcych pozytywkach.
Dopiero w łazience, gdy upewniła się, że Sebastian jej nie usłyszy, odkręcając wodę i wchodząc pod prysznic, pozwoliła sobie na to, by chwilę popłakać. Bała się. Wiedziała, że przed ukochanym powinna wydawać się silna, bo on sam ledwie daje radę, by nie zmusić jej do życia siłą, ale nie potrafiła ignorować strachu, niepewności i uczucia straty, które nawiedzały ją zamiennie, dodatkowo torturując, dając złudne chwile emocjonalnego spokoju raz na jakiś czas. Potrzebowała pozbyć się całego napięcia, nastroić się optymistycznie, zacząć podróż z czystą kartą, którą będzie mogła zapisać od nowa – najlepiej samymi dobrym wspomnieniami, na co ogromnie liczyła. Nie była zaś w stanie wytłumaczyć Michaelisowi, dlaczego musiała popłakać, sama nie do końca wiedziała, czemu to pomagało, więc jak mogłaby udawać, że cokolwiek o tym wie, by zaspokoić jego ciekawość? Nie umiała, dlatego właśnie wolała zrobić tak, jak zdarzało jej się w młodości, gdy było jej smutno, a nie chciała, by ktokolwiek o tym wiedział.
Wypłakawszy się, poczuła się znacznie lepiej. Gorąca woda pomogła zbyć brud całego poprzedniego dnia, szczególnie eksperymentów i zapachu różnych specyfików, które czuła dalej, chociaż miała pełną świadomość, że to nie było możliwe, gdyż Forkas odpowiednio o to zadbał. Smród chemii istniał jedynie w jej umyśle, ale nawet tam był zbyt irytujący i za dobrze przywoływał niedawne wydarzenia, by mogła go zignorować. Jednak po kilkunastu minutach stania pod ciepłą, bieżącą wodą, zapach zniknął, podobnie jak jej strach, niepewność, niechęć, smutek i wszelkie inne negatywne emocje, jakie tylko przychodziły jej do głowy.
Ubrała się w szlafrok, zerknęła w lustro, przemyła twarz, a potem opuściła łazienkę i wróciła na łóżku, przy którym na krześle siedział Sebastian, wyraźnie zmartwiony czekając na nią jak na szpilkach.
— Długo cię nie było, na pewno wszystko w porządku? Jeśli jesteś zmęczona, możemy przełożyć wyprawę na jutro…
— Przestań. Nic mi ni jest. Musimy wyruszyć dziś, inaczej jeszcze zmienię zdanie, a do tego nie mogę dopuścić — odpowiedziała stanowczo, siadając na skraju materaca, by Michaelisowi było wygodnie ją ubrać.
Demon westchnął ciężko pod nosem, walcząc z chęcią, by namówić dziewczynę na jeden dzień zwłoki, który mógłby odmienić całą ich przyszłość, ale powstrzymał się. Zawiódł już zbyt wiele razy, więc tym ostatnim nie mógł się ugiąć. Jako król Piekła, demon, który zawiązał kontrakt ze śmiertelniczką, w której się zakochał, musiał udowodnić zarówno sobie, jak i Lizz, jak również całemu królestwu, że bez względu na to, jak trudna byłaby decyzja do podjęcia i jak niewykonalne byłoby postawione przed nim zadanie, podoła. Dlatego też w ciszy zaczął ubierać nastolatkę, przygryzając język, ilekroć nasuwała mu się kolejna myśl, kolejny argument, który mógłby przekonać nastolatkę, by została na miejscu.
— Polecimy na ognistym smoku, wspominałem? — zapytał, kończąc ubierać ukochaną.
— Naprawdę? Nie wspominałeś! A ja już widziałam ogniste smoki, były urocze. Nie wiedziałam, że można na nich jeździć, przecież te płomienie mogą poparzyć…
— Królewskie smoki są udomowione. Ich płomienie nie zrobią nam krzywdy, nie musisz się martwić.
— Co to znaczy, że zostały udomowione? Znęcaliście się nad nimi? Zmieniliście ich ciała? — zapytała zaalarmowana Lizz. Nienawidziła tego typu ingerencji z naturę ze względu na to, co ją spotkało. Nie życzyła nikomu, nawet największemu wrogowi, by musiał przejść przez coś podobnego, a co dopiero niewinne zwierzęta!
— Skądże. Po prostu wychowywały się z demonami od małego, nauczyły się kontrolować płomienie. Trzymamy je na specjalnie wydzielonym terenie, gdzie mają zapewnione niemal naturalne warunki. Same zdobywają pożywienie, same o siebie dbają, my jedynie korzystamy z ich uprzejmości — wyjaśnił spokojnie Kruk, uśmiechając się ciepło do dziewczyny.
— No to dobrze. Wiedziałam, że można ci ufać. Jesteś kochany — odpowiedziała, uśmiechając się do niego szeroko.
Spokój w sypialni zakłóciło pukanie do drzwi. Samarel wszedł do środka i poinformował, że wszystko przygotował, a Elizabeth ucieszyła się, gdy poinformowali ją, że żołnierz wybiera się w podróż razem z nimi. Polubiła go i nie miała nic przeciwko temu, by podróżował razem z nimi. Gdy Kruk ruszył do drzwi, demon pokazał nastolatce skrytego w wewnętrznej kieszonce munduru pająka, którego zostawił mu Anasi, by nie musiała się martwić o informacje dotyczące badań Forkasa i Baraksjela, dzięki czemu poczuła się już zupełnie spokojna i wraz z dwoma towarzyszami mogła śmiało ruszyć na spotkanie ze smokiem, który zabierze ich na miejsce jej śmierci.
Elizabeth wzięła swój plecak, trzy razy zapewniając Sebastiana, że nie musi jej pomagać, bo w końcu jest demonem i sama da radę udźwigną taki mały bagaż. Potem podekscytowana biegała korytarzami tam i z powrotem, nie mogąc się doczekać lotu na smoku. Mimo tego, że miała przed sobą raczej niezbyt przyjemne przeżycia w najbliższej przyszłości, starała skupiać się na pozytywach. Wreszcie zwiedzi Piekło i będzie znała je już nie tylko ze wspomnień Amona, przeleci się na smoku, odwiedzi inne piekielne miejsca, może nawet Bibliotekę, o której jej ukochany bardzo ciepło wyrażał się we wspomnieniach i aż nie mogła się nadziwić, że jakieś miejsce mogło być dla niego aż takie ważne. Zżerała ją ogromna ciekawość, by dowiedzieć się dokładnie, co takiego tam było. Spodziewała się pięknych, starych ksiąg w najrzadszych oprawach wykonanych przez najznakomitszych w swoim fachu specjalistów, liczyła na jakieś dzieła sztuki, bogate wnętrza, oryginalne meble. Wszystko to sprawiało, że im więcej skupiała się na wyobrażeniach związanych z ulubionym miejscem Sebastiana, tym mniej martwiła się własną śmiercią.
— Jesteśmy na miejscu. Poczekajcie, proszę, przyprowadzę smoka — poinformował Samarek, zatrzymując się przy solidnym ogrodzeniu, przy bramie którego stała czwórka wojskowych. Ich zadaniem było prowadzenie dokładnej ewidencji, by wszystko pozostawało pod stałą kontrolą. Musieli w końcu wiedzieć, ile zwierząt jest w stanie polecieć, które dopiero co wróciły i potrzebują odpoczynku, które nie są w stanie latać, a które postanowiły opuścić teren na własną rękę.
— Nie mogę się doczekać przejażdżki na smoku! Sebastian, umiesz prowadzić smoka? Nigdy wcześniej mi o tym nie mówiłeś! Będę mogła poprowadzić? — dopytywała podekscytowana Lizz, krążąc nerwowo tam i z powrotem po drużce przed bramą.
Kiedy tylko zobaczyła Samarela, szarpnęła Amona ogonem, by poszedł przyjrzeć się smokowi razem z nią, a kiedy żołnierz przyprowadził do nich zwierzę, które popatrzyło na nastolatkę, polizało jej rękę i otarło się łebkiem o ramię króla, zaczęła piszczeć z zachwytu i prosić dowódcę, by się pospieszył.
Smok był bardzo duży, o ciemnozłotej barwie zmąconej ciemnoczerwonymi pręgami, z których części wydobywały się ogniste języki. Jego masywny ogon ochoczo uderzał w utwardzaną ziemię, a dźwięki, które z siebie wydawał, jasno dawały do zrozumienia, że czekał na wycieczkę z równie zapartym tchem co Elizabeth, na którą co chwilę zerkał zaciekawiony nowym, nieznanym zapachem, który nosiła na sobie dziewczyna. Zazwyczaj zwierzęta były izolowane od pojedynczych ludzi, którym zdarzało się gościć w Piekle. W związku z tym nie znały ani ich wyglądu, ani zapach, a hrabianka, mimo że była demonem już jakiś czas, widocznie dalej  nosiła na sobie ślad dawnego zapachu.
— Gotowe! Możemy ruszać! — krzyknął entuzjastycznie Samarel, oporządziwszy smoka. Sebastian podał ukochanej dłoń, poprowadził ją do smoka i pomógł wsiąść na jego grzbiet, cały czas upewniając się, że żołnierz dobrze go trzymał, by przypadkiem nie odleciał z nastolatką na grzbiecie. Teoretycznie nic jej nie groziło, ale mimo wszystko wolał unikać niepotrzebnych źródeł niebezpieczeństw.


.