sobota, 30 maja 2015

Tom 2, XXXII

Tak jak wspominałam na fp, dziś notka później, bo byłam na Matsuri. Pozdrawiam azjatę, którego widziałam na Hanami, ale on nawet nie wie, o moim istnieniu TT_TT
Myślałyśmy, czy do nieog nie zgadać, ale przerywanie komuś pracy jest takie... takie bezczelne, więc sobie dałyśmy spokój. 
Ale kupiłam tangle tizer, 4 tom Śmiechu w Chmurach, Rock na szóstkę i jadłyśmy kakigoori z matchą, więc ogólnie dobry dzień dziś był.
Miłej lektury! :)

====================

                – Panienko, wszystko w porządku? – zapytał czule, klękając przed nastolatką.

Milczała i odwracała do niego wzrok. Objął dłońmi jej twarz i delikatnie uniósł ją tak, by musiała na niego popatrzeć.

                – Proszę powiedzieć mi, co się stało.

                – Kiedy nie wiem. Nie rozumiem, o co mi chodzi. Nie rozumiem, co czuję. Dlaczego mnie męczysz? – jęczała, próbując powstrzymać się od płaczu. – To przez te gorączkę – dodała po chwili, udając zdenerwowaną.

Lokaj westchnął cicho i objął dziewczynę, przyciągając ją do siebie. Zacieśnił uścisk, by mogła odnaleźć w nim oparcie i bezpieczeństwo, którego symbolem był dla niej przez te wszystkie lata. Pociągając nosem, odwzajemniła gest demona i mocno wtulając się w jego pierś, zaczęła głośno płakać.

Sebastian milczał zastygły w bezruchu, czekając aż jego nastoletnia pani uspokoi się i odepchnie go od siebie, jak zwykła robić, kiedy dochodząc do siebie zdawała sobie sprawę ze swojego dziecinnego zachowania. Gorączka zawsze osłabiała dojrzałą stronę dziewczyny, pozwalając by dziecko całkowicie przejęło kontrolę. Nie zamierzał jej za to karcić. Właściwie, odczuwał satysfakcję. Przez moment Elizabeth znów dała mu złudną nadzieję, że wciąż to on jest jedynym oparciem w jej życiu.

                Fioletowowłosa przestała drżeć. Zmożona łzami i podwyższoną temperaturą ciała zamknęła oczy. Z każda chwilą jej oddech stawał się spokojniejszy, nerwowo bijące serce zwalniało, a dłonie, kurczowo ściskające frak lokaja, stopniowo rozluźniały się, aż w końcu zupełnie bezwładnie opadły wzdłuż jego ciała na miękki materac. Zasnęła.

Demon delikatnie odsunął ją od swojej piersi i położył w łóżku, dokładnie przykrywając drobne ciało nastolatki pierzyną. Chwycił stojący na etażerce kandelabr i szepcząc łagodnie „dobranoc”, wyszedł z sypialni.

Gdy tylko znalazł się za drzwiami jego zatroskana twarz przybrała rozwścieczony wyraz. Żwawo przemierzył korytarze, dochodząc do drzwi nowego pracownika. Bez ostrzeżenia wtargnął do środka, zastając chłopaka stojącego przed lustrem, dumnie uśmiechającego się do swojego odbicia.

                – Nie chcę tego więcej widzieć – warknął, rzucając w chłopaka pogniecioną paczką papierosów.

Brunet zaśmiał się kpiąco i rzuciwszy okiem na pudełko, powiódł wzrokiem po groźnie wyglądającym zwierzchniku. Jego budząca grozę postawa nie robiła na chłopcu żadnego wrażenia. Wsunął rękę do kieszeni i zostawiając w niej paczkę, teatralnie podrapał się po głowie.

                – Zastanawiałem się, gdzie ją zostawiłem – odpowiedział bezczelnie, udając, że nie widzi zdenerwowania Sebastiana.

                – Jako służący rodu Roseblack twoim obowiązkiem jest zapewnienie naszej pani bezpieczeństwa i dostatku. A także zdrowia – ciągnął lokaj, powoli zbliżając się do beztroskiego nastolatka.

Chłopak niewzruszenie stał w miejscu, prowokując mężczyznę zadziornym spojrzeniem.

                – Nie rozumiem, o co ci chodzi – parsknął, odwracając głowę w stronę okna.

                – Panienka Elizabeth ma słabe zdrowie. Nie czuje temperatury tak, jak normalni ludzie. Wydaje jej się, że jest ciepło, a w rzeczywistości marznie – wyjaśnił nieco spokojniej, by po chwili powrócić do ciężkiego, oskarżycielskiego tonu. – Pozwoliłeś, by w cienkiej sukience siedziała przy otwartym na oścież oknie. Jesteś większym utrapieniem niż ta banda… Niż pozostali służący. – Próbował zachować spokój, miarkując wypowiadane słowa.

Znów zbliżył się o parę kroków, znajdował się zaledwie kilka centymetrów od śniadego nastolatka. Patrzył na niego z góry, pozwalając, by jego oczy przez ułamek sekundy obnażyły przed niekompetentnym sługusem swoje prawdziwe oblicze. Seth szczerzył się z zadartą do góry głową, ani myśląc, by się cofnąć. Nie mógł pozwolić, by kamerdyner poczuł nad nim wyższość. Nie zamierzał dać mu satysfakcji płynącej z kontrolowania go. Pokazywał Sebastianowi, że z nim nie pójdzie tak łatwo. Nie był pierwszym lepszym dzieciakiem z ulicy, który trząsł portkami przed każdym wyższym od siebie, kto miał kaprys spojrzeć na niego z grozą, bo coś mu się nie podobało.

                – Jeśli jeszcze raz zachowasz się tak lekkomyślnie, wyciągnę konsekwencje. – Ostatni słowa Michaelisa brzmiały niczym groźba.

Odwrócił się na pięcie i nie czekając na reakcję krnąbrnego dzieciaka, którego z każdą chwilą nie znosił coraz bardziej, wyszedł z obskurnej kwatery, zatrzaskując za sobą drzwi.

                – Gnojek za dużo sobie pozwala. Elizabeth, dlaczego zawsze musisz przysparzać mi nowych zmartwień? – jęknął w duchu, zmierzając do kuchni.

~*~

                – Nie martw się. Już niedługo się go pozbędę, obaj na tym skorzystamy. – Seth obrócił się w stronę lustra i pokazał swemu odbiciu język, puszczając oczko. – Spokojna głowa, mam plan. Zresztą dobrze o tym wiesz, w końcu jesteś jego częścią – burknął po chwili milczenia.

Cokolwiek widział w lustrze, z kimkolwiek zdawałoby mu się, że rozmawia, musiał go naprawdę rozbawić. Nastolatek parsknął głośnym śmiechem, opluwając szklaną powierzchnię.

                – Nie dziwię się, że spadłeś ze stołka. Fascynuje mnie za to, jak udało ci się tak długo na nim wysiedzieć. – Machnął ręką i odszedł od posrebrzanego szkła.

Usiadł na łóżku i przez chwilę wpatrywał się w swoje dłonie. Myślami błądził w marzeniach o niedalekiej przyszłości. O chwili, gdy pozbędzie się rywala i zdobędzie serce dziewczyny.
Nie potrafił darzyć kamerdynera szacunkiem. Nie, żeby chciał, ale zwyczajnie nie był w stanie. Elegancki i dostojny, Sebastian Michaelis sprawiał wrażenie inteligentnego, wykształconego i naprawdę bystrego, jednak w rzeczywistości niewiele różnił się odplebsu, z którym nastolatek obcował na co dzień.

                – Spostrzegawczość kreta – zachichotał pod nosem.

Położył się na łóżku i założył ręce za głowę. Wpatrywał się w szary, chropowaty sufit, uśmiechając się do własnych wyobrażeń. Nic nie było w stanie popsuć jego dobrego humoru po spotkaniu z dziewczyną, dodatkowo podsyconego wściekłością Sebastiana. Osiągnął już tak wiele, nic nie stanie mu na przeszkodzie. Sprawi, że szlachcianka odsunie się od wiernego kamerdynera, rzuci go w kąt, jak zepsutą zabawkę i ulokuje swoje uczucie w nim, wymawiając utęsknione słowa.

~*~

                Porywisty wiatr uderzał w mury posiadłości niosąc ze sobą mnóstwo płatków śniegu, które osadzając się na zimnym kamieniu, tworzyły na jego powierzchni wzory, jakie była w stanie stworzyć tylko nieprzewidywalna matka natura. Silne podmuchy wiatru świszczały echem po pustych korytarzach wielkiego domostwa. Zasnute chmurami niebo odgradzało promienie życiodajnego słońca od zamarzniętego, angielskiego terenu. Gdzie okiem sięgnąć, widać było jedynie odcienie szarości, ciągnące się po sam horyzont, którego dostrzeżenie stawało się coraz trudniejsze w miarę, jak nasilały się opady zamarzniętych kropki wody.

Drobna blondynka kończyła właśnie zakładać swój pracowniczy fartuszek, kiedy głośne łupnięcie, dobiegające z okolic kuchni, wprawiło ją w popłoch. Nie związawszy włosów, wybiegła z sypialni i pognała korytarzem w stronę wydobywającego się z pomieszczenia się dym. Kiedy wpadła do jego wnętrza, wśród ciemnych tumanów duszącego smogu dostrzegła dwie umorusane, męskie sylwetki. Machając rękami na wszystkie strony, podeszła do nich, by przyjrzeć się z bliska kolejnemu, codziennemu kataklizmowi.

                – Thomas, co się stało? – zapytała podniesionym głosem.

Stojący obok kucharza Seth, spuścił głowę z zażenowaniem i cały poczerwieniał na twarzy.

                – Chciałem zapalić i wznieciłem mały ogień… – zaczął się tłumaczyć.

                – Mówiłem, żebyś tu nie palił, mnóstwo mąki równa się wielki wybuch! – wydarł się kucharz, przecierając wybrudzoną twarz.

                – Przepraszam! – Chłopak niemal pisnął jak mała dziewczynka.

Zaczął się trząść. Po chwili po jego policzkach zaczęły spływać łzy, zbierając po drodze drobinki węgla z jego ciemnoskórego oblicza. Jeanny spojrzała ze złością na ciemnowłosego mężczyznę i podeszła do chłopca, lekko go obejmując.

                – Nie przejmuj się – pocieszała go.

                – Gdy Elizabeth się o tym dowie, na pewno mnie wyrzuci! – załkał, chowając twarz w fartuchu dziewczyny.

                – Nie, na pewno nie. Nie takie rzeczy się tu działy. – Pogłaskała nastolatka po głowie.  – Thomas!

                – Hę? – Brunet burknął z niezadowoleniem, próbując oczyścić skrawek kuchennego blatu.

                – Weźmiemy to na siebie, dobrze? – zapytała z uprzejmości, ponieważ kucharz dobrze znał specyficzny wzrok dziewczyny.

Wielkie, przeszklone oczy, wyrażające głębokie współczucie i chęć pomocy. Spojrzenie, które nie znosiło żadnego sprzeciwu. Wiedział, że nie ma najmniejszego sensu z nią dyskutować. Jeśli raz postanowiła pomóc, nie zmieni zdania.

                – Co tu się dzieje? – zapytał zrezygnowany Sebastian, niechętnie wchodząc do zrujnowanego, po raz piąty tego miesiąca, pomieszczenia.

Powiódł wzrokiem po trójce umorusanych służących i westchnął ciężko, ciesząc się w duchu, że nie zastał całej czwórki. Jeden, jedyny Tai wciąż dawał mu wiarę w stosowność tej całej szopki, którą odgrywali .

                – Chciałam zapalić świece i… i… i całe pomieszczenie było w mące i… – nerwowo tłumaczyła dziewczyna.

Lokaj uniósł dłoń w górę, nakazując pokojówce, by zamilkła.

                – Przestań Jeanny. Po co miałabyś zapalać świecę w środku dnia? – zapytał, gniewnie spoglądając na wtulonego w jej pierś nastolatka.

                – Pa-panie Sebastianie, je… – jąkała się dalej.

                – To moja wina. – Seth odsunął się od pokojówki i pewnym siebie wzrokiem spojrzał w oczy kamerdynera. – Skąd miałem wiedzieć, że mąka wybuchnie? – jęknął, próbując się wykpić.
Sebastian nie miał ochoty kontynuować niestosownej rozmowy z nieposłusznym młodzieńcem. Zwrócił się do kucharza.

                – Dlaczego… Dlaczego cała kuchnia była w mące? – spytał  do reszty zrezygnowany.

Złapał się na tym, że właściwie był naprawdę ciekawy, co tym razem skłoniło kucharza do tak irracjonalnego zachowania. Co tym razem było przyczyną kolejnego wybuchu. Dlaczego tym razem będzie musiał odbudować pomieszczenie i znów dopisać do listy zakupów kuchenne wyposażenie.

                – Chciałem przygotować mięso na obiad. Przyniosłem wór mąki, ale pomyślałem, że jęczmienna nadawałaby się lepiej. Nie mogłem jej znaleźć, więc przynosiłem worki tutaj, żeby się nie pomylić i w końc…

                – Wystarczy – przerwał mu lokaj, zupełnie tracąc zainteresowanie historią.

Była tak absurdalna, tak bezsensowna i tak… głupia, że marnowanie chociażby pięciu sekund więcej na jej wysłuchiwanie było niewybaczalną stratą, nawet dla kogoś, kogo życie trwało tysiące lat.

                – Macie to natychmiast posprzątać – zwrócił się do całej trójki. – A ty – pouczył nastolatka – jeśli jeszcze raz będziesz próbował wysadzić posiadłość w powietrze, powstrzymaj swoje żądze i wysadź siebie. Najlepiej w ogrodzie, z dala od budynku i wszelkich żywych istot – rozkazał.

                – Tak jest, łaskawy panie – odparł, kłaniając się nisko.

                – Pan Sebastian ma takie dobre serce… – szepnęła pokojówka, zupełnie nie zauważając, lub może raczej, nie rozumiejąc toczącej się walki pomiędzy Michaelisem, a złotookim chłopakiem.

                Demon wyszedł z kuchni. Wyciągnął kieszonkowy zegarek i spojrzał na wskazówki. Dochodziła jedenasta. Tak, jak się spodziewał – przez złe warunki pogodowe nauczycielowi nie udało się dotrzeć. Prawdopodobnie żadnemu z nich się nie uda. Przeszedł przez korytarz i zniknął w jednym z pomieszczeń. Podszedł do telefonu i wykręcił numer z zamiarem odwołania reszty zajęć, jednak linia telefoniczna nie działała.
                – Przez te pogodę pewnie znów została zerwana –westchnął, odkładając słuchawkę.
Przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Najpierw musiał zająć się Elizabeth. Nie miał dla niej śniadania, jednak nie było to problemem. Gorąca herbata w zupełności jej wystarczy, jeszcze będzie wdzięczna, że nie męczy jej posiłkiem. Chociaż godziło to w jego dumę, zaopatrzony jedynie w pachnącego Earl Greya poszedł obudzić fioletowowłosą.

                Zapukał do drzwi. Nie otrzymując odpowiedzi, wszedł do środka i po cichu postawił filiżankę na nocnym stoliku. Podszedł do okna i rozsunął ciężkie zasłony. Pomieszczenie rozjaśniło się lekko, jednak wypełniała je ponura atmosfera. Szare widoki za oknem nie napawały entuzjazmem. Wiedział, że kiedy hrabianka otworzy oczy i zobaczy depresyjnie wyglądające niebo, poczuje się przytłoczona. Wyolbrzymione przez gorączkę emocje wprawią ja w negatywny nastrój. Nie chciał znów oglądać smutku na jej twarzy.

                – Sebastian? Która godzina? – Usłyszał zaspany głos dziewczyny, leniwie jęczącej spod grubej warstwy kołdry.

                – Dochodzi jedenasta, panienko – odparł uprzejmie i podszedł do łóżka. – Proszę mi wybaczyć, ale z powodu, ekhem, niespodziewanego zdarzenia losowego, zawiodłem jako kamerdyner rodu Roseblack. Tego ranka raczyć mogę panienkę jedynie naparem ze specjalnie wyselekcjonowanych liści ceylońskich z dodatkiem bergamoty – recytował, głęboko się pochylając.
Zaciekawiona Elizabeth wysunęła głowę spod przykrycia i przyjrzała się czubkowi głowy służącego. W pierwszej chwili spodziewała się jakiegoś podstępu, jednak nigdzie wokół niego nie był żadnego talerza, ani wózka. Rozochocona usiadła, i kiedy zobaczyła, że lokaj się podnosi, wbiła w niego żarłocznie ciekawskie spojrzenie.

                – Mówisz o Earl Grey’u, jakby to było coś niezwykłego w tym domu – zauważyła. – Naprawdę nie ma śniadanie? – zapytała po kilku sekundach, nie mogąc się powstrzymać.

                – Naprawdę – przytaknął z żalem w głosie.

Dziewczyna zaśmiała się radośnie i chwyciła filiżankę. Upiła kilka łyków, odstawiła naczynie z powrotem na etażerkę i przekręcając się na łóżku tak, że jej nogi luźno zwisały ku ziemi, zaczęła nimi przebierać, kiwając głową na boki.

                – Se-ba-stian nie zrobił śniadania! – zachichotała.

Demon czuł, jak wzbiera w nim złość. Wszystko było winą cholernego gówniarza, którego sprowadziła do domu. Przez niego nie tylko cierpiała jego duma, ale stał się w oczach Elizabeth obiektem kpin. Może jednak powinien był coś przygotować, odrobinę nadszarpując zasady?

                – Panienko… – chciał się wytłumaczyć, ale widząc szczery uśmiech na drobnej twarzy hrabianki, zrezygnował.

Jeżeli bycie poniżonym przez nastoletnią sierotę miało sprawić, że jego najdroższa pani zapomni o swych smutkach, a jej serce wypełni szczera radość, mógł być poniżany nawet przez wieczność.

                – Może nie przez całą wieczność, ale przez jej połowę na pewno – zaśmiał się w duchu.

Dobry nastrój Elizabeth działa także na jego samopoczucie.

                – Powiesz mi, co to za „niespodziewane zdarzenie losowe”, czy będziesz grał tajemniczego? – zapytała, wydymając usta.

Demon uśmiechnął się do niej życzliwie.

                – Czy moje poniżenie nie jest wystarczającą karą?

                – Nie obracaj kota ogonem. Chcę wiedzieć, co się stało tym razem!

                – Szczerze mówiąc, sam nie wiem jak do tego doszło. Thomas zapełnił całą kuchnię mąką, a Seth…     

                – Seth? – zdziwiła się.

                – Tak, Seth. Chciał odpalić w kuchni papierosa. Panienko, wiedziałaś, że pali? – zapytał, marszcząc czoło.

Zbliżył się do dziewczyny i pochylił się tuż nad jej głową, wprawiając nastolatkę w niezręczne uczucie. Odsunęła się lekko w tył i zachichotała nerwowo, wyciągając ręce przed siebie, starając się stworzyć między nimi namiastkę dystansu.

                – Odsuń się, zarażę cię – powiedziała, unikając odpowiedzi.

Nie chciała go okłamać, ale nie chciała także przyznać się ani do wiedzy, ani do czynu, którego na pewno nie pochwali. Nie mógł, co prawda, niczego jej zabronić, ale pełne żalu spojrzenie jego szkarłatnych oczu wzbudzałoby nieznośne poczucie winy, którego nie chciała doświadczać.

                – Proszę, odpowiedz – nalegał, nie drgnąwszy nawet odrobinę.

                – No dobra! – warknęła, krzywiąc się.

Mężczyzna odsunął się, by triumfalnie patrzeć na nią z góry, gdy wreszcie się przyzna.

                – Wiedziałam – powiedziała krótko.

Widziała jego wyczekujący wyraz twarzy, niesamowicie ją bawił.

                – To wszystko, panienko? – upewniał się.

Skinęła głową.

                – Dobrze. W takim razie… Przyszła zamieć, gdybyś zastanawiała się, czemu nie obudziłem cię na zajęcia.

                – Nie pamiętam nawet jak poszłam spać… – mruknęła, próbując przywołać obrazy z zeszłego wieczoru.

                – Proszę się tym nie kłopotać. Zasnęłaś, pełna gracji, na kanapie na poddaszu – odparł złośliwie.

                – Nieprawda! – zaoponowała, chociaż tak naprawdę nie miała pojęcia, co zaszło.

Gorączka otumaniła ją bardziej, niż się spodziewała. Mimo usilnych prób nie potrafiła przywołać żadnego konkretnego obrazu. Jej twarz zalał lekki rumieniec. Odwróciła głowę, by spojrzeć przez okno.

                Rozbawiony demon, podszedł do szafy i wyciągnął z niej grubą, wełnianą suknię. Widząc niezadowolony grymas na twarzy nastolatki, powiesił ubranie na drzwiach szafy.

                – Co w takim razie chciałabyś założyć? – zapytał zaciekawiony. 

środa, 27 maja 2015

Tom 2, XXXI

Tak, wiem. Rozdział jest za krótki, ale chciałam skończyć w tym miejscu, jakoś tak mi pasowało. Poza tym, guess what, znowu jestem chora. Mam nadzieję, że nie jakoś bardzo, ale ból i łaskotanie w oskrzelach, czy tam płucach, kiedy oddycham, to raczej nie jest oznaka idealnego zdrowa. 
Znowu chora w czasie sesji? TT_TT OBY NIE.
Przy okazji, postałam moją kuroszową zapalniczkę i najnowszy artbook też już do mnie leci. <3
TYLE WYGRAĆ.

=================

~*~
                Siedziała na miękkiej, szerokiej sofie, delikatnie drapiąc purpurowe obicie. Denerwowała się oczekiwaniem na chłopaka. Była na siebie zła – mogła powiedzieć „dziesięć minut”, albo nawet „pięć”. Piętnaście zdawało się wiecznością, kiedy wsłuchując się w szybkie i niezwykle mocne uderzenia serca nerwowo machała stopami opartymi na skraju siedzenia. Co chwile zerkała w kierunku drzwi, gotowa, by w ostatniej chwili zmienić pozycję na taką, która bardziej odpowiadała osobie jej pokroju. Wszak, kto widział, żeby młoda szlachcianka siedziała w sukience z podkulonymi nogami, całkowicie obnażając to, co powinien ukrywać drogi materiał? Zazwyczaj zupełnie się tym nie przejmowała, bo rzadko zdarzało się, by nosiła suknie, kiedy nie miała gości. W ich towarzystwie nie było mowy o takiej swobodzie, z wyjątkiem Tomoko i Timmiego, dla których strój również miał drugorzędne znaczenie.

                W końcu usłyszała wyczekiwany stukot butów. Nerwowo opuściła nogi i wyprostowała się, opierając ręce na kolanach. Do środka przestronnego pomieszczenia wszedł ciemnowłosy chłopak. Rozejrzał się niepewnie i dopiero po chwili odnalazł w półmroku zarys sylwetki przyjaciółki. Uśmiechnął się, lekko skrępowany, i chwytając dłonią mankiet koszuli, zamknął za sobą drzwi i podszedł do kanapy.

                – Wreszcie jesteś! – powitała go szerokim uśmiechem.

W milczeniu skinął głową.

                – Siadaj. – Wskazała miejsce obok siebie.

Chłopak posłusznie wykonał polecenie i przyjrzał się fioletowowłosej z dziwnym skupieniem na twarzy. Jego milczenie, w połączeniu z przenikliwym spojrzeniem, wzbudzało w dziewczynie irytującą niezręczność.

                – Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała, czując narastającą niezręczność.

                – Nieswojo się czuję. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Nigdy wcześniej nie służyłem w tak bogatym domu. Właściwie nigdzie nie służyłem, nie licząc karnych prac w bidulu – odpowiedział przyciszonym głosem.

                – Rozumiem. – Kiwnęła głową. – Nie martw się, dobrze sobie radzisz! – Próbowała go rozweselić.

Jednak chłopak wciąż patrzył na nią wielkimi, złocistymi oczami wyrażającymi smutek.

                – O co chodzi? – zapytała ciepło i przysunęła się do niego.

                – Twój lokaj… Patrzy na mnie tak, jakbym mu pół rodziny wymordował. Starałem się, jak mogłem. I jeszcze to, co widziałem w tamtym pokoju. Jesteś pewna, że to jest w porządku? – wyrzucił z siebie na jednym wydechu.

Nastolatka zaśmiała się cicho i zasłoniła twarz ustami, po czym odchrząknęła i poklepała chłopaka po ramieniu.

                – Nie przejmuj się Sebastianem. Trzeba się nieźle napracować, żeby spartolić coś bardziej, niż reszta mojej służby. No i trzeba naprawdę się wysilić, żeby zostać przez niego pochwalonym – wyjaśniła rozbawiona. – On jest czasami strasznym gburem, wiesz. Zależy mu na porządku i tym całym utrzymywaniu szlacheckiego poziomu dużo bardziej niż mi – dodała, przedrzeźniając zdenerwowane spojrzenie demona.

Chłopak rozchmurzył się nieco i ośmielony głupawymi minami dziewczyny, dołączył do zabawy. Po kilku kolejnym grymasach i głośnych salwach śmiechu wypełniających całe poddasze, brunet znów spojrzał głęboko w oczy nastolatki.

                – Co tam robiliście?

                – Trenowaliśmy – odparła krótko, sugerując tonem głosu, by porzucił temat, jednak złotooki nie zamierzał odpuścić.

                – Elizabeth, czy to naprawdę w porządku? – powiedział poważnie, kładąc akcent na ostatnie słowo.

Przez chwilę szlachcianka poczuła się nieswojo. Seth sprawiał wrażenie, jakby wiedział więcej niż mówił. Nie była tylko pewna, czym było to „więcej”.

                – Tak. Nie musisz się martwić. – Machnęła ręką, bagatelizując jego zmartwienie.

Służący westchnął głęboko i po chwili wahania dotknął opuszkami palców bladą dłoń dziewczyny.

                – Wiesz, nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że prawdziwy kamerdyner powinien dbać o swojego pana i jego zdrowie. Tymczasem on cię rani – wytłumaczył niechętnie.

Hrabianka energicznie cofnęła rękę. Popatrzyła groźnie na zatroskaną, śniadą twarz i wzięła głęboki wdech.

                – Nigdy nie mów, że Sebastian mnie rani. Wszystko, co robi służy temu, by mi pomóc. Dba o mnie i opiekuję się mną, Seth – mówiła poważnie, intensywnie wbijając wzrok w błyszczące tęczówki nastolatka. – Dlatego nigdy nie mów, że robi coś przeciwko mnie. Nigdy – rzekła groźnie nieznoszącym sprzeciwu tonem.

                – Przepraszam – odparł, spuszczając głowę.

Nim zdążył wytrwać kilka sekund w niemym wyrazie skruchy, dziewczyna rozpromieniła się i ponownie poklepała go po ramieniu.

                – Skoro to sobie wyjaśniliśmy, to opowiadaj! Jak ci się tu podoba? – Uśmiechnęła się i usiadła swobodnie, zapominając o manierach i godnej postawie.

                Ciemnoskóry nastolatek przyglądał się przyjaciółce nie kryjąc zdziwienia. Fascynowała go bukietem emocji i zmiennych nastrojów, które płynnie przenikały przez nią, kreując wokół przedziwną aurę bliskości, której nie potrafił się oprzeć. Żadne z negatywnych uczuć nie pozostawało w niej wystarczająco długo, by odcisnąć swoje piętno na porcelanowej cerze. Chociaż nie znał całej historii życia fioletowowłosej wiedział, że nie było jej łatwo, a mimo to, zdawała się nie przywiązywać do smutku, czy żalu. Chłonęła pozytywne emocje i obdarowywała nimi innych. Z każdą chwilą czuł, że musi należeć do niego. Że do czegokolwiek będzie zmuszony, odbierze ją kamerdynerowi.

                – To strasznie duży dom. Reszta służby jest miła i zabawna. No i sam nie wiem… – zamilkł.

Po chwili wyciągnął z kieszeni piersiówkę, odkręcił ją i wyciągnął w kierunku Elizabeth.

                – Napijemy się? – zapytał z uśmiechem.

Fioletowowłosa kiwnęła przecząco głową i delikatnie pchnęła jego rękę.

                – Dziś nie mogę, mam jutro sporo zajęć – wytłumaczyła dojrzale. – Po jutrze. Poproszę Sebastiana, żeby odwołał wszystkie poniedziałkowe plany – dodała po chwili.

Nastolatek radośnie skinął głową i schował metalową butelkę, a na jej miejsce wyciągnął paczkę papierosów. Szlachcianka popatrzyła na jej zawartość lekko się krzywiąc.

                – Nie odmawiaj mi! – Podniósł głos, udając obrażonego.

Dziewczyna wahała się przez chwilę, jednak wzięła do ręki jednego papierosa i biorąc od chłopaka zapalniczkę, odpaliła tytoniową mieszankę. Zaciągając się z co drugim oddechem, podeszła do okna i otworzyła je na oścież, by wywietrzyć wewnątrz pomieszczenia. Brunet obserwował ją, z podziwem przyglądając się ruchom szczupłego ciała przyjaciółki, które dopiero w dopasowanej sukni ukazało mu się w całej swojej świetności.

                – Co, Sebastian będzie zły? – zaśmiał się złośliwie.

Nie odpowiedziała. Odwróciła się przodem do niego i lekko zarumieniona szła w kierunku sofy. Zauważyła jego pełne uznania spojrzenie i spłoszyła się. Potknąwszy się. z impetem upadła na siedzisko, uderzając głową w kolana służącego. Natychmiast się poderwała, i odwróciwszy się tyłem do niego, zaczęła poprawiać poczochrane włosy.

                – Wybacz – burknęła.

                – Nic nie szkodzi – zaśmiał się rozbawiony. – Czemu jesteś taka dziwnie spięta? To do ciebie nie pasuje.

                – Zauważyłeś – jęknęła i powoli się odwróciła.

Zmierzyła go wzrokiem i zatrzymała spojrzenie na złotych tęczówkach.

                – Sama nie wiem. Sprawiasz, że czuję się dziwnie. – Niepewnie wyciągnęła rękę w jego stronę i delikatnie położyła ją na dłoni chłopaka. – Ja… Nie dotykam ludzi. Ich dotyk napawa mnie strachem i obrzydzeniem. Unikam go jak ognia. Tylko Sebastian mógł to robić. Do niedawna.
Nastolatek patrzył na nią, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi.

                – Odkąd cię poznałam… Od razu wiedziałam, że jesteś inny. Nie doświadczam tego okropnego uczucia, kiedy mnie dotykasz. Mam wrażenie, że znamy się od dawna. Nie potrafię tego wyjaśnić. – zamilkła na chwilę i ponownie zaciągnęła się papierosem. – Może to zasługa tego paktu, ha! – Wybuchła śmiechem.

Chłopak zrobił to samo, chociaż słowa Elizabeth wcale go nie bawiły. Wzbudzały za to zaciekawienie i nadzieję. Widział jednak, że potrzebowała pozbyć się skumulowanego napięcia, więc zrobił to, czego oczekiwała, by nie wprawiać jej w niepotrzebne zakłopotanie.

                Rozmawiali przez kolejne dwie godziny. Elizabeth odmawiała przyjacielowi, ilekroć ponownie proponował jej papierosa. Nie mogła kłamać, że jej nie smakowały, ale nie zamierzała się od nich uzależniać. Właściwie, chciała z tym skończyć nim Sebastian zorientuje się, że to robi. A raczej, gdy uzna, że robi to zbyt często by dalej udawał, że o tym nie wie.

Nie poruszali więcej trudnych tematów. Konwencja luźnej rozmowy przeplatanej głupimi żartami, typowymi dla nastolatków, pasowała im obojgu. Czuli się niesamowicie swobodnie, byli odprężeni i zadowoleni. Szlachcianka dziękowała w duchu, że spotkała kogoś tak niezwykłego, jak ten śniady chłopak, który dodał jej życiu odrobiny normalności. A Seth cieszył się, że udało mu się wyrwać z przytułku i odnaleźć miejsce i osobę, z którą tak doskonale i ze wzajemnością się rozumiał.

                Uporczywe pukanie do drzwi przerwało beztroskie rozmowy. Do środka pomieszczenia wszedł elegancki mężczyzna, trzymający w dłoni srebrny kandelabr. Zmierzył srogim wzrokiem, zarówno  dziewczynę, jak i jej służącego, a następnie całe pomieszczenie. Milcząc, podszedł do okna i zamknął je z głośnym trzaskiem, który jednoznacznie dawało do zrozumienia, że był niezadowolony.

                – Seth, wracaj do siebie – polecił sucho i wpatrywał się w twarz chłopaka tak intensywnie, i tak długo, aż ten nie podniósł się i nie wyszedł.

                – Dobranoc! – rzuciła za nim dziewczyna. – Sebastian! Co to ma znaczyć? – krzyknęła na lokaja, kiedy przestała słyszeć stukot butów chłopaka.

                – Panienko, jest już późno. Czeka cię jutro wiele zajęć. Poza tym, nie powinna się panienka spoufalać w ten sposób z… ze służbą – wyjaśnił, krzywiąc się podczas wypowiadania ostatniego słowa.

                – Nie denerwowałbyś się tak, gdyby to był Tai – burknęła i skrzyżowała ręce na piersi.
Po chwili dotarło do niej, jak idiotycznie zabrzmiała. Sugeruję, że jesteś zazdrosny? Co ja robię?!
Demon nie przejął się zbytnio porywczymi słowami swojej pani.

                – Zapewniam cię, że moja troska nie ma najmniejszego związku z tym, w czyim towarzystwie zaniedbujesz odpoczynek, panienko – powiedział spokojnie. – Proszę pójść ze mną do sypialni, najwyższa pora, byś położyła się spać.

                – Racja.. – przytaknęła niechętnie.

Wstała i ruszyła za nim powolnym krokiem. Nie była zmęczona. Nie miała ochoty się kłaść. Tym bardziej nie miała ochoty zostać sama. Wolała posiedzieć i porozmawiać, ale dobrze wiedziała, że powinna wypocząć. Plan kolejnego dnia był rzeczywiście napięty.

                – Posiedzisz ze mną? – zapytała, wpatrując się w dłonie lokaja, kiedy dopinał ostatnie guziki jej  bluzki.

Zbyt duża męska koszula delikatnie zsuwała się z ramienia Elizabeth. Demon poprawił ją i odwrócił się do etażerki, by sięgnąć po filiżankę herbaty.

                – Boisz się czegoś, panienko? – zapytał, wręczając jej naczynie.

Upiła dwa łyki i przez chwilę delektowała się przyjemnym smakiem malinowego naparu.

                – Nie, po prostu chcę porozmawiać – odpowiedziała, przyglądając się swojemu odbiciu w herbacie.

                – Jeżeli tego chcesz. O czym chciałabyś porozmawiać?

                – Nie wiem – jęknęła niepocieszona. – Musisz zawsze pytać? Nie możesz tak po prostu, spontanicznie? – ciągnęła zirytowana.

                Wiedział, do czego zmierzała. Dokładnie rozumiał, czego od niego oczekiwała, ale z jakiegoś powodu jedynym ,co czuł była złość. Dotąd nie przeszkadzał jej sposób, w jaki się zachowywał. Teraz, kiedy poznała wartości płynące z rozmowy z kimś w swoim wieku, na dodatek z zupełnie innego środowiska, przestał jej wystarczać. Nie potrafił dobrze nazwać uczucia, które godziło w jego serce. Przestał być jej całym światem, jedyną osobą, której potrzebowała, pragnęła, której dawała się dotknąć. To ostatnie bolało go chyba najbardziej. Chociaż wiedział, że powinien się cieszyć, że w końcu po tylu latach ponownie zaczynała otwierać się na fizyczny kontakt – nie potrafił. W tamtej chwili przeklinał w duchu ludzkie uczucia, tak nielogicznie sprzeczne, w których nie potrafił odnaleźć, ani sensu, ani wskazówki do dalszego postępowania.

                – Wybacz mi. Nie przywykłem do tego – odparł uniżenie.

                – Usiądź – poprosiła, wskazując miejsce na łóżku tuż obok siebie.

Kamerdyner posłusznie wykonał polecenie. Patrzyła na drobne palce szlachcianki oplatające filiżankę i czekał na to, co teraz zrobi. Miał wrażenie, że gra na czas. sącząc powoli kolejną porcję naparu. Trzymała go przy ustach, jakby próbowała usprawiedliwić nim swoje milczenie. W końcu ujrzała śnieżnobiałe dno filiżanki. Ze zrezygnowaniem odstawiła ją na nocny stolik i spuściła wzrok.

                – To bez sensu – mruknęła.

                – Co jest bez sensu? – zapytał, chociaż doskonale wiedział, co miała na myśli.

Trzy proste słowa, które zadały mu fizyczny ból, miarowo przebijający serce z każdym jego uderzeniem. Naprawdę jej nie wystarczał. Zaczął myśleć nad tym, co powiedzieć, by sprostać prośbie jednak nie mógł się skupić, próbując jednocześnie opanować denerwujące ludzkie uczucia, które po raz kolejny przyćmiły trzeźwy umysł.

                – Nie ważne. Może jednak sobie idź… – szepnęła smutno i położyła się na boku.

Sebastian wstał mechanicznie, czując się jak widz, oglądający scenę zza szklanej szyby. Wszelkie bodźce, dochodzące do niego ze spowolnieniem, były stłumione. Powoli szedł w kierunku drzwi, kiedy usłyszał ciche siorbanie nosem, które nagle go otrzeźwiło. Podszedł do swojej pani i pochylił się, dotykając ustami jej czoła.

                – Masz lekką gorączkę… – powiedział zatroskany. – Katar najwyraźniej też.

Zniknął w łazience. Kiedy z niej wrócił, szlachcianka siedziała na łóżku i ze zwieszoną głową pociągała nosem. Demon podał jej chusteczkę, a kiedy wydmuchała nos i nieznacznie uniosła głowę, by odłożyć zużyty kawałek materiału na nocnym stoliku, zobaczył jej zaczerwienione oczy. 

Wtedy zrozumiał, co tak naprawdę się działo. 

sobota, 23 maja 2015

Tom 2, XXX

Jestem ciekawa, co pomyślicie o tym rozdziale, bo mi osobiście strasznie się spodobał. Nawet nie wiedziałam, że napisałam takie rzeczy, hahahaha. xD
Anyway, miłej lektury i widzimy się w środę. :)

===============

Niema wdzięczność, okazywana poprzez jego przenikliwe spojrzenie, wzbudziła w dziewczynie zakłopotanie. Motyw, którym się kierowała nie był szlachetny, nie zasługiwała na ten wzrok. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że był zazdrosny. A może był to jedynie skutek porannej rozmowy, którą mózg przetworzył po swojemu, płatając jej figla? Może w ten sposób podświadomość dawała znać, czego pragnie? Bez względu na to, musiała zabić w sobie wrażenie jego zazdrości, które z jednej strony było denerwujące, a z drugiej schlebiało jej w specyficzny sposób.

Kiedy pozbył się rozcięcia, odwróciła się i podeszła do drzwi.

                – Daj mu spokój na dziś – powiedziała, zatrzymując dłoń na klamce.

Stojący po drugiej stronie Seth, odskoczył jak poparzony i szybko pognał do kuchni, próbując wywnioskować z rozmowy, co właściwie wydarzyło się między jego przyjaciółką, a kamerdynerem. Cokolwiek to było, czuł zazdrość. Nie brzmieli, jakby to dotyczyło pracy, a tym bardziej treningu.

                Sebastian szedł w stronę kuchni, mogłoby się wydawać, że tak samo jak zwykle. Jednak przenikliwym oczom młodej głowy rodu Roseblack nie umknęła subtelna nerwowość, jaka nieznaczenie zaburzała płynność jego idealnych ruchów. Przyglądała się, jak kroczy szerokim korytarzem po miękkim, burgundowym dywanie, ani na chwile nie odwracając wzroku od jakiegoś punktu przed sobą, który obrał za cel. Nie do końca potrafiła pojąć jego zachowanie. Chwilami wydawało jej się, że jest dla kamerdynera kimś więcej niż posiłkiem zamkniętym w wątłym ciele, kuriozalnie odgrywającym rolę wielkiej pani i właścicielki potężnej istoty piekielnej. Jakby czasem dostrzegał w niej człowieka, jakby darzył ją uczuciem. Nie potrafiła zaufać tym myślom, doskonale zdając sobie sprawę, że nawet gdyby je posiadał, nie upadł by tak nisko, by się przed nią otworzyć. Nie zrobiłby tego, prawda? To byłoby całkowicie wbrew jego naturze – okazać demoniczną słabość, otwarcie przyznać się do zbrukania krystalicznie czystego jestestwa potwora, żądnego jedynie posiłku, który z umaszczeniem wychowywał od tak dawna.

                Sebastian zgoła odbiegał od opisywanych w księgach wysłanników szatana. Różnił się także od swojego własnego opisu istot mu podobnych. Ale czy miał tego świadomość? Elizabeth zdawało się, że im bardziej się przed nią otwierał, tym mniej na jego temat wiedziała. Jakby dodatkowe informacje jedynie burzyły porządek zbudowany na fundamentach nielicznych cech stworzenia, które mogła uznać za pewne. Tych niepodważalnych z każdą chwilą ubywało. Właściwie, mogła zacząć postrzegać go, jako osobną dziecinę nauki, Sebastianologię – jak niedorzecznie by to nie brzmiało – analogicznie do medycyny czy fizyki, z każdą nową wiadomością okazywało się, że poprzednie założenia były błędne. I tak toczyła się nieskończona historia brnięcia w stronę wiedzy absolutnej, doskonałości i ideału, który co zabawniejsze, nie ma prawa bytu w rzeczywistości.

                Porządkując swoją wiedzę, umiała jedynie stwierdzić, że zależy jej na nim w sposób, którego istoty nie umiała już objąć rozumiem. Miłość – to jedno słowo podsuwał jej skołatany umysł, jednak nie umiała go przyjąć bezdyskusyjnie. Miłość dziecka do opiekuna, miłość, którą obdarza się przyjaciela, miłość z wdzięczności, a w końcu miłość dwojga kochanków ­– żadna z nich nie definiowała tego, co ściskało serce młodej Elizabeth. Targające nią emocje były głębsze, silniejsze i dużo bardziej skomplikowane, niżwytłumaczalna, i tak nieprosta do zrozumienia, miłość sama w sobie.  

Wiedziała także, że nie wyobraża sobie życia bez demona. Że prawdopodobnie umarłaby, gdyby nie było go przy niej. Nie z braku życiowej zaradności, a z przytłaczającego uczucia pustki, wyżerającego jej wnętrze, nawet, kiedy znikał na ledwie kilka godzin. Gdyby straciła go bezpowrotnie, nie umiałaby znaleźć w sobie siły, by ciągnąć swój marny żywot, pozbawiony zarówno sensu jak godnego końca, o którym marzyła – końca z jego rąk.

I wreszcie – wiedziała, że niczego nie pragnie na świecie bardziej, niż sprezentowanie mu długo wyczekiwanego posiłku. To marzenie stało się ważniejsze, niż sama zemsta. Była ciekawa, czy zdawał sobie z tego sprawa. Sama nawet nie zauważyła, kiedy zorientowała się, że właśnie do tego brnie. Za tym wygląda w przyszłość i to pcha ją do działania. I chociaż zemsta wciąż była niesamowicie ważnym przystankiem na ścieżce do jej śmierci, ustąpiła miejsca na piedestale zaspokojeniu żądzy demona.

                Swoje uczucia względem kamerdynera, czy może raczej towarzysza jej życia, rozróżniała i nazywała coraz lepiej, odpowiednio katalogując je w głowie. Niestety o jego emocjach i pobudkach wciąż wiedziała niewiele.

Miała pewność co do jednego – pragnął jej duszy. Pakt zapoczątkowany z tego pragnienia i jej desperackiego szukania ratunku stał się początkiem wszystkiego, co nastało później. Niepodważalnie jego działania miały na celu spełnienie marzenia szlachcianki, które otwierało bramę do demonicznego nieba, którym była dla niego jej dusza. Niewątpliwie trwał przy niej związany paktem, pożądając niespotykanego smaku, który nosiła wewnątrz siebie. Ilekroć czuł krew fioletowowłosej, ilekroć jej smakował – upewniał dziewczynę w tym przekonaniu tak samo, jak obnażał przed nią skrywany na co dzień głód. Nie umiała sobie wyobrazić, jak nieskończenie musi cierpieć istota, która torturuje sama siebie, trwając nieustannie u boku swego posiłku, od lat nie mogąc go tknąć.
Znała przyzwyczajenia Sebastiana, a przynajmniej ich część. Fascynowali go ludzie, uwielbiał poznawać zawiłe kompilacje myśli, uczuć i emocji, które nimi miotały, pchając do czynów, które wydawać by się mogł groźne, niedorzeczne i samobójcze. Lizz zdawało się, że po trosze im zazdrościł. Że sam chciał poznać te niekończące się nawałnice czegoś, co jemu zostało poskąpione. Zdawało jej się, bo zarówno słowa lokaja, jak i jego czyny mówiły co innego. Demon nie mógł chcieć czuć, nie miał prawa tego robić. W książce przeczytała, że to zakazane, że jeśli poczuje, czeka go kara. Mimo to, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że w głębi jego szkarłatnych oczu płonął maleńki płomyk szczęścia, kiedy widział jej uśmiech. Że jego źrenice drżały niemal niedostrzegalnie, kiedy ktoś ją krzywdził. Że mięśnie twarzy ludzkiego oblicza demona napinają się mimowolnie na ułamki sekund, kiedy widzi ją z Sethem, lub gdy tylko o nim wspomina.

Wiedziała też, że bez względu na wszystko, on także wie, że łącząca ich więź opiera się na czymś więcej, niż znaku zdobiącym ciało każdego z nich.

                Przez chwilę chciała za nim pobiec, złapać go za ramię i prosić, by nie był zbyt surowy dla nowego pracownika, ale obawa przed wzbudzeniem w kamerdynerze zazdrości, wciąż pozostająca jedynie na poziomie wyobrażeń szlachcianki, skutecznie ją przed tym powstrzymała. W końcu i tak nie zrobi chłopakowi krzywdy, dobrze wie, że nie może.

Zmusiła się, by wbrew instynktowi podążyć do sypialni. Przebrała się w tę samą sukienkę, którą miała na sobie w trakcie biznesowego spotkania i poszła do biblioteki. Gdyby Sebastian wiedział, że będzie chciała znów włożyć na siebie ten strój, zostałby z nią i jej pomógł. Wtedy wszystkie wstążki byłyby zawiązane idealnie i elegancko, a całość leżałaby idealnie, podkreślając sylwetkę, a nie ukazując popłoch i brak umiejętności zawiązywania czegokolwiek bez patrzenia. Nie powiedziała mu, bo nie zamierzała odpowiadać na idiotyczne pytania, a nawet milcząc przekazałaby mu wszystko, co chciałby wiedzieć i wywołałaby złośliwy uśmiech na jego bladej, smukłej twarzy. Dlatego pozwoliła mu odejść, by samotnie zmagać się z materiałem, chcąc wyglądać dobrze, kiedy stanie naprzeciw śniadego chłopca. Oby tylko Sebastian niczego nie komentował, oby tylko nie znaleźli się wszyscy w jednym pomieszczeniu. Nie była przyzwyczajona do przejmowania się własnym wyglądem, właściwie nie do końca wiedziała, czemu wstydziła się wyglądać przed Sethem tak, jak zazwyczaj. Tym bardziej, zważywszy na to, że miał wątpliwą przyjemność podziwiania jej w mundurku, który otrzymała od zarządcy sierocińca.

                Wkroczyła do biblioteki, czując się zgoła idiotycznie w obliczu tego, co chciała zrobić. Skoro czarna księga nie dawała się odnaleźć, pojawiając się według własnego uznania, zamierzała siedzieć w fotelu pod oknem, czekając, aż zaszczyci ją swoją obecnością. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej. Czując sięgającą zenitu krępację, niezgrabnie przeszła po puchatym dywanie i chwytając po drodze pierwsza z brzegu książkę, usiadła przy okrągłym stoliku. Otworzyła opasły tom historycznej powieści, nim jednak dobrze zagłębiła się w jej treść, charakterystyczne uderzenie wzbudziło w niej niepohamowany śmiech. Sytuacja tak niedorzecznie abstrakcyjna, że nie potrafiła skomentować jej w żaden inny sposób. Spojrzała na blat. Złote litery błysnęły zachęcająco ze smoliście czarnej okładki. Szlachcianka odłożyła trzymaną dotąd książkę, na jej miejsce biorąc w dłonie to, po co się tutaj zjawiła.

Powoli przekręciła kilka kart, upewniając się, że tajemniczy autor nie pojawił się na żadnej ze stron równie magicznie, jak samo jego dzieło na zawołanie lądowało tuż obok niej. Jakby do pewnego stopnia była żywa, jakby ktoś próbował się z nią komunikować za pośrednictwem pożółkłych stron, na bieżąco kreśląc kolejne litery. Przejrzała treść. Tak, jak się spodziewała, przybył kolejny, niewielki jednak, kawałek informacji.

                – „Emocje odczuwane przez demona, są zupełnie nieporównywalne z tym, czego doznać może ludzkie plugastwo. Głębia i niesamowita siła skłonna pchnąć istotę w największe niebezpieczeństwo tylko po to, by ochronić ukochaną osobę. Bowiem jedynym, co wyzwolić mogło prawdziwą potęgę demonicznych emocji było to jedno uczucie, które zapoczątkowało rozpad świata. „– Wzięła głęboki oddech i przewróciła oczami. Po chwili zaczęła czytać dalej. – „Każdy drapieżnik przez całe swoje życie posiada tylko jedną miłość. Tylko ta istota potrafi zmusić go do wszystkiego, rozbudzić pożądanie i szaleńczą rozpacz. Dlatego posiadanie serca skrzętnie chronione jest przed zwykłymi śmiertelnikami, bowiem potęga, jaką niesie ze sobą bycie Sensem istnienia demona, dla człowieka bywa niemożliwa do opanowania. Na głupca, który spróbował wykorzystać tę moc, czekał najgorszy możliwy koniec.

Dla własnego bezpieczeństwa i poczucia potęgi, drapieżnik zabijał Sens swojego istnienia, gdy tylko zdawał sobie sprawę z tego, kim był, czyniąc się tym samym na wieczność bezpiecznym i wszechpotężnym. Uwolnienie zaklętych w sercu emocji dla demona jest największym dyshonorem, pozbawiającym szacunku, siły, trzeźwego spojrzenia i niezawodności. Gdy raz pozwoli sobie pokochać, do końca świata nie będzie w stanie odrzucić emocji, naznaczając się hańbą do końca istnienia wszelkich światów.” Ale autorze, poważnie? – dodała, sceptycznie obejmując wzrokiem dwa krótkie akapity. – Ta książka staje się z każdym dniem coraz głupsza! – burknęła i rzuciła tom za siebie.

W głębi dusza zaniepokoiła ją nowa treść, ale nie chciała, a raczej nie mogła się do tego przyznać. To by znaczyło, że arogancko wierzyła, iż Sebastian mógłby ją pokochać. A przecież to nie była prawda. Nie jest?

Podskoczyła ze strachu, kiedy coś uderzyło w tył jej głowy. Odwróciła się nerwowo, jednak nic nie dostrzegła. Po chwili, na jej kolanach wylądowała demoniczna księga. Otworzyła się samoczynnie, a kolejne karty przewracały się z zawrotną prędkością, by wskazać nastolatce jedną z ostatnich stron. Zaniepokojona spojrzała na kartę. Pojawiła się na jej niewielka kropka tuszu. Nim zdążyła zareagować kleks zmieniła się w linię, za którą pojawiły się kolejne, układając się w wykaligrafowane z wielkim umaszczeniem pytanie:

                „Zastanów się. Czy wciąż czujesz się bezpieczna?”

Dziewczyna parsknęła nerwowo.

                – Oczywiście, że tak. Cholerna, piekielna książko. Sebastian nigdy mnie nie zdradzi!

Kolejne słowa zaczęły pojawiać się w odpowiedzi na jej śmiały krzyk.

                „Jeśli Cię zabije, będzie miał całą wieczność, by znaleźć duszę stokroć lepszą niż Twoja. Dalej się nie boisz?”

Elizabeth zacisnęła zęby. Właściwie, co dawało jej pewność, że demon się od niej nie odwróci? Tajemniczy kodeks, a raczej ten, kto przemawiał za jego pośrednictwem, miał rację. Na pewno nie była aż tak niezwykła.  Jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna – ale tylko jako człowiek. Nie mogła być pewna, że od łatwej zdobyczy duszy o smaku takim samym lub dużo bardziej niezwykłym niż jej nie dzieli go jedynie ona. Jeden cios i byłby wolny.

                – Ale Sebastian mnie nie kocha. Nie musi się mnie obawiać.

                „A gdyby Cię kochał? Wciąż byłabyś tak pewna siebie?”

                – Zamknij się! – wrzasnęła rozwścieczona i cisnęła książką w okno.

Tom rozbił szybę i zniknął tuż za nią. Drobinki transparentnego szkła rozsypały się na parapecie.

                Kamerdyner wpadł jak burza do wnętrza biblioteki. Podbiegł do skulonej w fotelu nastolatki, kurczowo obejmującej rękami przyciągnięte do klatki piersiowej kolana. Oddychała nierówno, lekko drżąc. Popatrzyła na lokaja przeszklonymi oczami i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wpadła w ramiona mężczyzny, mocno zaciskając ręce w jego pasie.

                – P-panienko? – wykrztusił z siebie zaskoczony. – Co się stało?

                – Po prostu mnie przytul, proszę – jęknęła błagalnie, wciąż drżąc.

Prawą dłonią objął ją w pasie, lewa delikatnie oparł na jej głowie, łagodnie przyciskając drobne ciało do swojej piersi.

                Stali w bez ruchu przez dłuższą chwilę, póki drgawki całkowicie nie przestały dręczyć zdenerwowanej nastolatki. W końcu odsunęła się nieznacznie i wbiła wzrok w jego twarz, rozpaczliwie szukając na niej obojętności. Jak na złość, targające nim emocje były dużo wyraźniejsze, niż kiedykolwiek.

                – Czy ty się martwisz? – zapytała nieprzytomnie, nie zdając sobie sprawy, jakiego przerażającego charakteru nadała temu zdaniu jej dziwaczna intonacja.

Lokaj przez chwilę zastanawiał się, co powinien odpowiedzieć. Uśmiechnął się pod nosem i ponownie przytulił dziewczynę, dotykając ustami czubka jej fioletowej czupryny.

                – Oczywiście, że się martwię – odparł czule. – Powiesz mi, co tu się stało?

Odskoczyła od niego jak oparzona, z przerażeniem analizując każdy milimetr jego twarzy. Mówił szczerze. Poczuła jak strach paraliżuje jej ciało.

                – Nie… – jęknęła, przewracając się na ziemię.

Kamerdyner złapał ją w ostatniej chwili. Przykucnął i uniósł bezwładnie opadającą głowę hrabianki. Kiedy otworzyła oczy, odgarnął kilka kosmyków opadających na jej policzki.

                – Panienko, uspokój się i powiedz mi, o co chodzi – powiedział stanowczo, z poważnym wyrazem twarzy.

                Dotarło do niej, że nie może mu o tym powiedzieć. Nie może mu do końca ufać. Jeśli przedziwna książka mówiła prawdę, jeśli zaczął czuć, jeśli ją pokocha – straci go. Straci życie, odchodząc w niepamięć, a jej marzenie o zemście i zaspokojeniu go zniknie bezpowrotnie wraz z duszą. Jeśli od absolutnej wonności od uczuć, których tak nienawidził, dzielił go tylko jeden cios, dlaczego miałby z nim zwlekać?

                – Czy to prawda, że demony mogą kochać? – zapytała, dobrze zdając sobie sprawę, jak wiele ryzykuje.

                – Skąd przyszło ci do głowy coś takiego?

                – Odpowiedz! – podniosła głos, siadając na podłodze o własnych siłach.

Lokaj wstał i pomógł nastolatce się podnieść.

                – Tak – rzekł niechętnie, mrużąc oczy.

                – Czy to prawda, że jeśli demon pokocha człowieka, może się uwolnić od emocji jedynie zabijając go? –ciągnęła, drżącym głosem.

Znów miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, dlatego ostatkiem sił podeszła do fotela i opadła na niego z cichym stęknięciem.

Sebastian stał zamurowany, nie wiedząc jak powinien zareagować. Skąd o tym wiedziała? Czy znała całą prawdę? Przypomniała sobie? Co powinien teraz zrobić? Nie był jeszcze gotowy, by podejmować taką decyzję, wciąż nie wiedział, czy powinien ją zabić. Serce krzyczało, by nawet nie próbował, że bez niej nie będzie w stanie istniej, jednak rozum opanowanie podpowiadał, że z chwilą jej śmierci, z chwilą złamania paktu, to wszystko stanie mu się obojętne.

                – Ja… – zaczął, jednak głos utknął mu w gardle.

                – Mów! – warknęła.

                – To prawda – przyznał, spuszczając głowę.

                – W takim razie – powiedziała niepewnie – nie zakochaj się we mnie… – ciągnęła, nie umiejąc się zmusić, by dodać kluczowe „to jest rozkaz”, które na zawsze rozwiązałoby problem.
Wtedy zrozumiała. Była już pewna, że pragnie jego miłości. Uczucia, którego nigdy nie mogła otrzymać.

                Nie dała rady wydusić z siebie ostatnich słów. Po jej policzkach popłynęło kilka łez, które szybko starła rękawem sukienki, odwracając wzrok od demona. Przez chwilę miała wrażenie, że już kiedyś czuła coś podobnego. A on odwzajemniał to.

To musiał być tylko sen – pomyślała.

Mężczyzna próbował udawać, że wszystko jest w porządku, siląc się na typową, zgryźliwą uwagę.

                –Czy nie za dużo sobie wyobrażasz, panienko? Demona, takiego jak ja, nie można uwieść z taką łatwością. Szczególnie z takim charakterem, jak twój. – Uśmiechnął się złośliwie i przez chwilę wydawało się, że wszystko wróciło do normy. Że jest to tylko kolejna, nigdy niewyjaśniona do końca sytuacja.

Jednak oboje widzieli swój wzajemny ból, nieme okrzyki rozpaczy wypełniające ich umysły, rozrywające serca. Niepewni wzajemnych uczuć, pragnący ich, a zarazem przerażeni możliwością ich istnienia i konsekwencjami, które ze sobą niosą.

                – Zamknij się – odparła, wymuszając uśmiech. – Co z Sethem?

                – Tak jak prosiłaś, dałem mu wolne. Powinien być u siebie – odpowiedział, nie kryjąc niezadowolenia.

                – Idź do niego i powiedz, żeby za piętnaście minut przyszedł do… – zawahała się, myśląc nad dobrym miejscem spotkania. – Niech czeka na mnie na strychu! – Rozpromieniła się nagle, kiedy pomysł sam wpadł jej do głowy.

Miejsce, gdzie się poznali, choć nie do końca takie samo, jednak wciąż wystarczająco podobne. Tam, gdzie wyjawiła mu swój sekret, niech i tam ich znajomość zacznie się na nowo. 

środa, 20 maja 2015

Tom 2, XXIX

Nie uwierzycie, ale powoli zabieram się za skończenie licencjatu. Może dziś, z racji uciszenia nieznacznie poczucia winy, uda mi się napisać kilka storn trzeciego tomu?
Bo wiecie, strasznie za tym tęsknie. I bardzo bym chciała, żeby kolejny tom ujrzał światło dzienne, bo jest w nim ta krew i przemoc, której niektórym brakuje tutaj. Chociaż po poprzednim rozdziale nie powinniście narzekać na brak obrzydliwości. 
Życzcie mi szczęścia w dzisiejszej walce z sumieniem, chiechie.^^

PS Na końcu dodaję rysunek, który mogliście oglądać na fanpage'u bloga. Bo mogę! xD

======================

W głosie kamerdynera Elizabeth wyczuła nietypowy chłód. Zdawało się, że z jakiegoś powodu demon nie toleruje śniadego nastolatka. Nie przychodziło jej do głowy żadne sensownego wyjaśnienie jego zachowania. Skierowała się do wyjścia. Lokaj otworzył przed nią drewniane skrzydło i delikatnie się pochylił.

                – Czemu go nie lubisz? Czy on też jest, no wiesz? – Zatrzymała się w progu, spoglądając na niego, lekko zdenerwowana.

Obawiała się poznać prawdę, dlatego zwlekała z pytaniem. Jeśli z Sethem rzeczywiście było coś nie tak, wolała mieć te dwanaście godzin, by psychicznie przygotować się na cios. Śmierć dwójki współlokatorów zostawiła dziurę w jej sercu. Niewielką, niedoskwierającą zbyt poważnie, ale kiedy tylko spoglądała na wycięty na ręce znak, przed ojej oczami majaczyły uśmiechnięte twarze chłopców, którzy obdarzyli ją zaufaniem. Dotknęła dłonią materiał sukni w miejscu, gdzie znajdowała się świeża blizna pieczętująca więź z sierotami.

Widząc gest swojej pani, demon zmarszczył brwi i spojrzał na nią ze złością, lekko przymrużając oczy.

                – Rozumiem twoją wielkoduszność, ale wydaje mi się, że nie potrzebujemy pomocy. Doskonale radze sobie mając na głowię trójkę niekompetentnych służących – odpowiedział sucho.

                – Z nim będzie inaczej, zobaczysz. – Rozpromieniła się i żwawym krokiem ruszyła korytarzem w stronę jadalni.

Sebastian szedł tuż obok niej w całkowitym milczeniu. Zupełnie inaczej, niż zwykł robić zazwyczaj. Nie ganił jej, nie opowiadał o czekających obowiązkach. Za to Lizz wciąż wyczuwała jego niechęć. Zapytała, gdyby działo się coś poważnego nie okłamałby jej, w końcu musiał być szczery.

                – A może ty jesteś zazdrosny? – zaśmiała się, spoglądając na bruneta przez ramię.

Zbiegła ze schodów i odwróciła się przodem do niego, podpierając dłonie na biodrach.

                – Chciałabyś, żebym był? – odpowiedział pytaniem, przebiegle się uśmiechając.

                – Właściwie… tak – pomyślała, jednak w odpowiedzi kamerdynerowi, jedynie parsknęła śmiechem i poszła dalej.

                Nie spodziewał się, że mu odpowie, ale nie odbierało mu to prawa, by żywić nadzieję. Były momenty, kiedy zdawało się prawdopodobne, że pamięć dziewczyny wróciła. Chociaż częściowo. Gdyby skrawek uczuć, które oboje wtedy przeżywali, odkrył się przed jej świadomością, ból wyżerający serce demona wreszcie mógłby ustąpić. Sytuacja, w której obecnie się znajdował była gorsza niż wtedy. Teraz był świadomy swoich uczuć i konsekwencji, które niesie nie sobą ich istnienie. Konsekwencji, które prędzej czy później przyjdzie mu, a co gorsza także i jej, ponieść – w imię czegoś, z czego nawet nie mógł skorzystać. W murach posiadłości, w której serce demona zapłonęło żarem ludzkich emocji, trudniej było mu o tym nie myśleć. Każde pomieszczenie potrafiło wywołać jedno z licznych wspomnień, które pielęgnował. Najgorszym z nich było dudniące echo nadziei na przyszłość – jej nie potrafił sobie wybaczyć. Czasami myślał, że gdyby nie pozwolił sobie arogancko marzyć o tym, co mogło go spotkać, tamte zdarzenia nie miałyby miejsca. Zdawał sobie sprawę, jak idiotyczny był taki sposób rozumowania, jednak nie potrafił się powstrzymać.
Przystanął na chwilę, upajając się widokiem pełnej życia dziewczyny. Kiedy była szczęśliwa każdy jej gest, każde słowo i najdrobniejszy ruch pokazywały ogarniającą serce radość. Uwielbiał widzieć ją w tym stanie, całym sobą pragnął, by mogła być taka zawsze.

                Elizabeth z zapałem usiadła do stołu. Popatrzyła na przygotowany posiłek i szybko wcisnęła w siebie słodką bułkę, zupełnie ignorując pozostałe naczynia, wypełnione pięknie prezentującymi się potrawami. Pospiesznie wypiła herbatę i podniosła się z siedzenia z zamiarem ruszenia do swojego gabinetu. Chciała się czymś zająć, dopóki jej nowy służący nie rozpocznie pracy. Była ciekawa, jak sobie poradzi. Nie mogła się doczekać, aż o wszystko go wypyta. Była dziwnie podekscytowana jego obecnością, choć nie do końca zdawała sobie sprawę, czemu.
Sebastian stanął jej na drodze i marszcząc brwi, spojrzał groźnie w roześmianą twarz fioletowowłosej.  

                – Prawie nic nie zjadłaś – powiedział powoli, sugerując tonem głosu, że powinna się wrócić.

Nie chciał napierać na nią bezpośrednio. Po tym, co przeżyła w nocy, jej reakcja mogłaby być jeszcze gorsza niż ostatnim razem, gdy pozwolił sobie na zbyt wiele.

                – To coś niezwykłego? – zapytała beztrosko, przechylając głowę w bok.

Patrzyła na niego z teatralnym zdziwieniem, z trudem powstrzymując śmiech.

Nie potrafił się denerwować. Chociaż zupełnie nie popierał zachowania dziewczyny, nie chciał odbierać jej dobrego nastroju. Rzadko zdarzało się, by była aż tak zadowolona. Niemal promieniała energią.

Zrezygnowany westchnął cicho, delikatnie się uśmiechając i zszedł jej z drogi, przypominając o popołudniowym treningu. Podszedł do stołu i przestawiwszy pełne jedzenia talerze na srebrny stolik na kółkach, poszedł do kuchni.

                Wewnątrz, jak zwykle, siedział Thomas, grzebiąc w jednej ze swoich niebezpiecznych, wybuchowych zabawek, które dostawał pocztą od krewnego. Na krześle przy stoliku siedziała pokojówka, melancholijnie spoglądając przez okno. Brakowało jedynie Taia, który najprawdopodobniej w trakcie pracy postanowił urządzić sobie krótką drzemkę. Demon spojrzał karcąco na blondyna. Minął go i postawił talerze na stole tuż pod nosem Jeanny.

                – Częstujcie się – rzekł serdecznie, wskazując dłonią kulinarne dzieło sztuki.

                – Panie Sebastianie? – Zaskoczona dziewczyna otworzyła usta z wrażenia, z podziwem przyglądając się półmiskom.

                – Lizz znowu nie chciała jeść? – W głosie kucharza można było wyczuć zarówno troskę, jak i zadowolenie.

Martwił się o swoją panią, ale nigdy nie gardził resztkami, które po sobie zostawiała. Wszak Sebastian, doskonały w każdym calu, nie miał sobie równych także w kuchni. Blondyn dawno już przestał robić sobie nadzieję, że kiedykolwiek go doścignie. Niewiele potrafił. Chociaż niesamowicie się starał, jego potrawy wyglądem i konsystencją częściej przypominały pozostałości po pożarze niż zdatne do jedzenia menu.

                – Sebastian – zagaił Thomas, nerwowo wpychając do ust kolejną słodką bułkę. – Ten nowy będzie się tak cały dzień wylegiwał? To nie fair, nie sądzisz? – Naburmuszony nie przerywał konsumpcji.

                – Panienka prosiła, by go nie budzić. Sporo wczoraj przeszedł – wyjaśnił lokaj, zabierając się za zmywanie niewielkiej ilości naczyń pozostałych po śniadaniu.

                – Farciarz

                – Ale więcej jedzenia dla nas – zauważyła Jeanny, nakładając na talerzyk porcję warzywnej sałatki.

~*~

                Śniady chłopiec przekręcił się w łóżku, czując na twarzy promienie słońca z trudem prześlizgujące się pomiędzy ciemnymi firanami. Po chwili przetarł oczy i zdecydował się usiąść. Stojący na nocnym stoliku, niewielki zegar wskazywał wpół do drugiej.

                – Pospałem – zaśmiał się pod nosem i niedbale zmierzwił włosy.

Wstał z łóżka i rozejrzał się, przywołując zamglone wspomnienia minionej nocy. Elegancki kamerdyner zaprowadził go do tego pokoju i powiedział, że od dziś należy do niego.

                – Na krześle powinny być ubrania – szepnął pod nosem i zbliżył się do stojącego przy stole, skromnego siedziska. – Są.

Chwycił materiał w dłonie i rozłożył go, by dokładnie się przyjrzeć. Biała, wyprasowana koszula,  czarna kamizelka i tego samego koloru eleganckie spodnie zaprasowane w kant.

                – Co to ma być? – warknął rozgoryczony, rzucając ubrania na pościel.

Chciał wyrwać się z sierocińca, ale perspektywa wiecznego noszenia na sobie przygotowanych przez lokaja ciuchów napawała go obrzydzeniem. Nie lubił takiego sztywniactwa. Pod przeciwległą biurku ścianą chłopak dostrzegł wąską szafę, a tuż obok niej lustro. Przebrał się niechętnie i stanął naprzeciwko pokrytego srebrem kawałka szkła, by się sobie przyjrzeć.

                – Nie jest tak źle – skomentował po dokładnych oględzinach.

Machnął ręką i spoważniał, wbijając wzrok w swoje odbicie.

                – Wszystko idzie zgodnie z planem. Tak, łatwizna. Wiedziałem, że tak będzie.

                – Seth? – Głos kamerdynera zaskoczył nastolatka.

Wzdrygnął się nerwowo i wyraźnie zażenowany podrapał się po głowie.

                – Przepraszam. Właśnie się zbierałem! – krzyknął, stając na baczność.

Lokaj zmarszczył brwi, podejrzliwie popatrzył na chłopaka, po czym opuścił jego pokój, prosząc, by za chwilę zjawił się w kuchni. Kiedy mężczyzna zamknął za sobą drzwi, brunet skrzywił się i warknął pod nosem.

                – Ten idiota sprawia same kłopoty, jakież to irytujące – zwrócił się do własnego odbicia.
Poprawił kamizelkę i posłusznie ruszył korytarzem w kierunku kuchni.

                Zadanie miał niezwykle proste – wytrzeć kurze w sypialniach na górnym piętrze posiadłości. Cieszył się, że zadufany w sobie kamerdyner nie kazał mu czyścić kibli, których zapewne było w tym ogromnym domu nie mniej niż bogato zdobionych kominków. Zastanawiał się, jak osoba mieszkająca w takim miejscu mogła nie być zepsuta do szpiku kości. Od początku zauważył, że w nowym „koledze” było coś dziwnego, nie spodziewał się jednak, że okaże się tak obrzydliwie bogatą szlachcianką. Przynajmniej nie od razu. Znani mu bogacze byli z reguły nieczułymi na cierpienie biednych, wyniosłymi dupkami, chełpiącymi się swoją fortuną, roztrwaniając ją na wszystko wokół, bez względu na to, czy był to dziesiąty do kolekcji powóz, czy zestaw ubrań na każdą okazję. Nim Seth trafił do przytułku miał do czynienia z kilkorgiem. Najgorsze były jednak ich dzieci, które z racji posiadania pieniędzy czuły się lepsze od wszystkich wokół, traktując jak śmieci każdego mijanego przechodnia. Zapewne generalizował, ale nic go nie obchodziły wyjątki od reguły. Poza jednym, właściwie jedną. Ciemnowłosą dziewczyną, która kryła się w jednym z pomieszczeń. Chciał skończyć irytującą pracę i spędzić z nią trochę czasu. Mieszkanie w posiadłości wyobrażał sobie trochę inaczej. Wiedział, co prawda, że przyjdzie mu pracować, jako służącemu, ale żywił nadzieję, że większość czasu będzie towarzyszył Elizabeth, tak, jak robił to cholerny Michaelis. Ogromne rozgoryczenie targało szczupłym ciałem chłopca, całkowicie wypierając wdzięczność. Chciał zająć miejsce czarnowłosego, zamiast niego stać u boku przyjaciółki.

~*~

                Spotkanie nie trwało zbyt długo. Zarówno biznesmen jak i młoda właścicielka firmy odzieżowej nie była zadowolona z konieczności tego spotkania. Renegocjacje odbyły si ę w chłodnej atmosferze. Oboje pilnowali, by nie zboczyć z tematu, nie rozpoczynając tym samym przymusowej, zgodnej z etykietą, dygresyjnej pogawędki, która jedynie przedłużyłaby męki ich obojga. Gdy tylko mężczyzna wyszedł, Elizabeth spojrzała wymownie na najwierniejszego ze swych służących i po chwili zniknęła za drzwiami salonu. Pobiegła się przebrać. Miała niesamowitą ochotę na trening. Chciała stać się silniejsza, sprawniejsza i bardziej samodzielna. Poza tym, naprawdę czuła potrzebę wyszalenia się. Wyrzucenie z siebie negatywnych emocji w tak konstruktywny sposób uważała za najlepsze rozwiązanie.

                Po krótkiej rozgrzewce od razu przeszli od solidnego treningu. Demon był zaskoczony, jak negatywne przeżycia potrafiły na nią wpłynąć. Zdecydowane ciosy, zacięta mina i determinacja, z jaką co chwilę podnosiła się z ziemi, za każdym razem coraz bardziej poobijana. Na pewno odczuwała ból, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jej oczy błyszczały ekscytacją, odbijając promienie zachodzącego słońca.

                Atak. Blok. Kontra. Kolejne zwarcie zakończyło się porażką fioletowowłosej nastolatki. Uderzyła plecami o ścianę i powoli osunęła się na podłogę. Wzięła kilka głębokich oddechów i ponowie podniosła się, stając chwiejnie w lekkim rozkroku.

                – Panienko, wydaje mi się, że wystarczy na dzisiaj – powiedział spokojnie demon i opuścił gardę.

Zrobił kilka kroków, jednak dziewczyna zatrzymała go stanowczym „nie”, wycharczanym przez zalane szkarłatem gardło. Odchrząknęła i wytarła cienką strużkę krwi, powoli sączącą się z kącika ust. Krzyknęła i wyciągając z kieszeni spodni dwa spiczaste noże, skierowała ręce w stronę przeciwnika.

Sebastian popatrzył na nią z uznaniem. Nie spodziewał się, że podejmie trening z prawdziwymi ostrzami. Odkąd zaczęła obwiniać się za poniesione przez niego rany, ani razu nie odważyła się skierować żadnej broni przeciwko niemu. Nagła zmiana napawała go optymizmem. Wyobrażenie jej ciała skąpanego we krwi przeciwników działało na niego niezwykle pobudzająco. Zapomniał się przez chwilę, pozwalając, by czerwone tęczówki rozbłysły intensywnym, krwistym odcieniem.

                Szlachcianka badawczo obserwowała przeciwnika, pławiąc się w rozkoszy, jaką wywoływał w niej wyraz twarzy demona. Pożądliwy, pierwotny, dziki; dobrze wiedziała, o czym myślał i imponowało jej to. Właśnie taka pragnęła być w jego oczach – warta każdej chwili męczącego losu sługi, który sam na siebie sprowadził. Odnajdywała pocieszenie i siłę, ilekroć widziała, że dostrzegał jej starania.

Stała przez chwilę, głęboko oddychając. Czekała na odpowiedni moment. Na ułamek sekundy, gdy rozkojarzony wizją skonsumowania jej duszy, Sebastian na chwilę straci czujność. Cierpliwie przypatrywała się jego twarzy, szykując się na delikatne drgnięcie mięśni, które niczym wystrzał z pistoletu, zwiastujący początek wyścigu, dadzą jej sygnał do ataku.

                Ruszyła. Sprężając wszystkie mięśnie, energicznie wyskoczyła w jego stronę. Wzięła obszerny zamach i cisnęła nożami, celując wprost w jego oczy. Zareagował błyskawicznie. W jego dłoniach pojawiły się srebrne sztućce, którymi odbił lecące w ostrza. Odbite rykoszetem, z niewiarygodną prędkością kierowały się w stronę drzwi, które w tej samej chwili otworzyły się, ukazując skąpaną w cieniu, szczupłą sylwetkę.

~*~

                Pomieszczenie po pomieszczeniu, blat po blacie – śniady nastolatek sprzątał kolejne sypialnie. Cała jego złość i niechęć znikała wraz z warstwami kurzu, które dokładnie ścierał z kosztownych, drewnianych mebli. Przez ostatnie kilka godzin miał czas, by ochłonąć. Jeśli chciał osiągnąć swój cel, musiał zachować spokój. Nie mógł pozwolić na to, by dziewczyna zauważyła niechęć, jaką żywił do kamerdynera posiadłości Roseblack. Zżerająca go zazdrość zagradzała drogę do serca dziewczyny, jak obalone drzewa na niebezpiecznej górskiej ścieżce. Mechanicznie powtarzając szybko wyuczone czynności, opracowywał w głowie bardzo dokładny plan. Elizabeth – dziewczyna, z którą połączył go pakt przyjaźni – musiała oddać mu swoje serce. Nie dopuszczał do siebie porażki. Tylko w ten jeden sposób mógł osiągnąć sukces.

                Sprzątał jedną z ostatnich sypialni na piętrze, znajdującą się w głębi korytarza w północnym skrzydle posiadłości. Według mapy, którą podarował mu Sebastian, kolejny korytarz prowadził do nieużywanego salonu. Przynajmniej tak powiedział lokaj.

Kiedy zamykał za sobą drzwi, zadowolony ze skończonej pracy, usłyszał niepokojące dźwięki, dobiegające z opuszczonej części budynku. Przez chwilę zmagał się sam ze sobą, mając w pamięci wyraźny zakaz zapuszczania się w to miejsce, jednak młodzieńcza ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Zakradł się pod drzwi, zza których docierały do niego dźwięki walki. Stęknięcia, krzyki i trzaski tłuczonego szkła strwożyły go. Chwycił kandelabr stojący na stoliku przy ścianie i zdeterminowany wpadł do środka.

                Zobaczył dwa ostrza lecące w jego stronę. Nim zdążył zrozumieć, co się dzieje, jego ciało zareagowało instynktownie, uchylając się przed nożami.

                – Seth, uważaj! – Przerażony krzyk dziewczyny zmusił go, by spojrzał na jej twarz.
Przez chwilę, wszyscy troje zaskoczeni mierzyli się wzrokiem.

                – Nic ci nie jest? – Eliabeth przerwała, zdającą się trwać wiecznie, chwilę całkowitego milczenia i podbiegła do bruneta, dokładnie mu się przyglądając.

Ten, wzdrygnął się nieprzygotowany na tak nagłe zbliżenie, po czym robiąc krok w tył, podrapał się po czubku głowy. Uśmiechnął się beztrosko i nerwowo zachichotał.

                – Nie, chyba wszystko dobrze. Przestraszyłaś mnie! Co robicie? – zapytał, zerkając przez jej ramię na stojącego w głębi salonu kamerdynera.

Wyprostowany, ze srogim wyrazem twarzy wpatrywałcsię w niewielką przestrzeń, oddzielającą nastolatka od Elizabeth.

                – Ćwiczyliśmy – wyjaśniła, bez zbędnego owijania w bawełnę.

                – Jesteś cała poobijana – zauważył złotooki, dotykając opuszkami palców rozcięcia na przedramieniu dziewczyny. – To na pewno w porządku?

Pytanie wywołało w hrabiance rozbawienie. Parsknęła śmiechem i przetarła dłonie, subtelnie pozbawiając chłopaka kontaktu z jej skórą. Z jakiegoś powodu, tym razem dotyk sieroty wzbudzał w niej niepokojące uczucie, najprawdopodobniej za sprawą bacznie obserwującego ich demona, który najwyraźniej zmienił się z trenera w przyzwoitkę.

                – Tak, nie przejmuj się tym.

                – Twoje ręce… Rany zniknęły tak szybko? – zdziwił się nagle.

Lizz nerwowo schowała dłonie za plecami. Zupełnie o tym zapomniała. Tuz przed treningiem poprosiła lokaja, by użył swojej mocy i wyleczył rozcięcia, by nie przeszkadzały jej podczas walki. Przyzwyczajona do trójki służących, którzy nie zadawali pytań, zaznajomieni z niecodziennymi sytuacjami w domostwie, zapomniała, że przed brunetem musi zachowywać pozory. Przynajmniej przez kilka pierwszych tygodni.

                Milczący dotąd Sebastian podszedł do dwójki nastolatków i stając pomiędzy nimi, poprawił dziewczynie bluzkę, której lekko naderwany materiał, zsuwał się z prawego ramienia, tworząc spory dekolt.

                – Jako kamerdyner rodu Roseblack zobowiązany jestem potrafić nawet zranić moja panią, jeśli wymaga tego sytuacja, w taki sposób, by rany nie doskwierały jej dłużej, niż jest to niezbędne – wyjaśnił, delikatnie kłaniając się przez Elizabeth.

Kiedy się prostował jego wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem hrabianki. Patrzyła na niego z wdzięcznością, jednocześnie sugerując, by pozbył się chłopaka. Kamerdyner mrugnął porozumiewawczo i zwrócił się do nowego podwładnego.

                – Zdawało mi się, że wyraźnie zabroniłem ci tu przychodzić bez wyraźnego polecenia.

                – Tak jest! – odparł, stając na baczność. – Usłyszałem tłuczone szkło i zmartwiłem się – dodał, spoglądając na Lizz.

                – Jeżeli skończyłeś swoją pracę, idź do kuchni i pomóż Thomasowi – polecił chłodno lokaj i znacząco machnął ręką, dając śniademu chłopcu do zrozumienia, że ma się czym prędzej oddalić.
Służący przełknął swoją dumę, pokłonił się posłusznie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Nie odszedł jednak daleko. Zatrzymał się tuż za drewnianą przegrodą, która dzieliła go od pozostałej dwójki i przytknął do niej ucho, by lepiej słyszeć, co dzieje się po drugiej stronie.

                – Dziękuję. Uratowałeś sytuację. – Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

                – Powinniśmy skończyć trening na dziś – powtórzył nieugięcie.

                – Masz rację – przyznała zrezygnowana, wzdychając pod nosem.

Z niewielkiego rozcięcia na jej przedramieniu powoli sączyła się krew. Sebastian stanął na środku pomieszczenia plecami do swojej pani i w niewyjaśniony sposób, przywrócił salon do stanu sprzed treningu. Widząc to, nastolatka skrzywiła się, ale darowała sobie komentarz. Wszak zabroniła mu używania mocy w sytuacjach, które mogłyby go zdekonspirować. Teraz byli sami, więc postanowiła mu to wybaczyć.

                – Podejdź – powiedziała cicho, kiedy odwrócił się twarzą do niej.

Posłusznie zbliżył się do szlachcianki i popatrzył na nią pytającą, oczekując na rozkaz.

                – Możesz to zrobić. Potem wylecz – rzekła szeptem, wyciągając rękę w jego stronę.

                – Jesteś pewna? Dlaczego? – dopytywał, z uczuciem chwytając szczupłe przedramię swojej pani.

Na twarzy dziewczyny pojawił się lekki rumieniec. Nie chciała wyjawić mu swojego prawdziwego motywu. Niech domyśla się sam. Najlepiej, niech myśli, że po prostu chciała być miła, a przecież wiedziała, że smakując odrobiny jej krwi, mógł poczuć przedsmak czekającej go uczty. Już przestała się bać niepohamowanego pożądania, którym emanowały oczy demona na widok jej posoki. Oswoiła się z tym. Wiedziała również, że nie zrobi jej krzywdy. Nie złamie paktu, nie okłamie swojej pani.

                – Po prostu. Rób, co mówię – burknęła niechętnie.

Nie zwlekając, Sebastian wykonał polecenie. Niesamowity smak, który drażnił jego kubki smakowe sprawił, że przez chwilę zawładnęła nim euforia. Zacisnął dłonie na ręce dziewczyny i delikatnie, lecz zdecydowanie, sączył substancję dającą ciału szlachcianki siłę do życia. Kiedy oderwał się od rany, zdjął rękawiczkę i położył na niej dłoń. Po chwili nie było po niej śladu. 


.