Trochę długo nie było rozdziału, ale musiałam przemyśleć, jak to opowiadanie ma się skończyć. Miałam od dwóch lat jego wizję, bardzo niewyraźną, która dopiero z czasem nabierała kształtu, ale ostatnio w nią zwątpiłam, bo wydała mi się pozbawiona sensu. Poza tym, o ile część mnie wiedziała, że to mogłoby być dobre, to druga część zwyczajnie nie chciała tak poprowadzić fabuły. Dlatego usiadłam przy stole ze swoim mózgiem, serce, dwunastnicą i wszystkimi alterego, w które wcielam się, gdy o czymś piszę, no i wspólnie doszliśmy do nowego zakończenia. Dlatego mogę zacząć pisać dalej, bo już mniej więcej wiem, co zrobię. Chociaż dalej nie jestem w 100% pewna, że to będzie dobre zakończenie. Koniec opka przewiduję na początek kwietnia, biorąc pod uwagę, ile ostatnio udawało mi się pisać, także już możecie się szykować :P.
===================================
Nie trudno było zauważyć zachwyt w oczach nastolatki, gdy zewsząd
docierały do niej kolejne obrazy, rzeźby i twory, których nie potrafiła nawet
przyporządkować do konkretnej kategorii. Część z nich miała formę tradycyjną –
płótna zamknięte w ramach, pokryte farbą, której odpowiedni dobór kolorystyczny tworzył niemal przestrzenne
pejzaże natury. Rzeźby, które bardziej przypominały utrwalonych w kamieniu
ludzi, niż bezkształtne bryły, którym z czasem nadawano konkretnych rys.
Wszystko, co widziała, było tak perfekcyjne, że dłuższe podziwianie dzieł
sztuki wywoływało w niej poczucie niepewności, wewnętrznego lęku, jakby ludzka
część umysłu próbowała się buntować, nie dopuszczając do siebie idealności
tego, co widziały oczy.
Zawsze jej się wydawało, że to Sebastian był idealny i doskonały we
wszystkim, za co tylko się brał i przez całe jej wspólne życie z demonem nie
znalazła twardych dowodów na to, by było inaczej. Dopiero teraz, gdy dostąpiła
zaszczytu stanięcia przed obliczem czegoś w każdym calu idealnego, zrozumiała,
jak bardzo się myliła. Jej ukochany, król piekła, był zaledwie przeciętny w
tym, co prezentował, w porównaniu do artystów, których prace zebrano w
bibliotece. Nie odważyła się powiedzieć tego na głos, ale była pewna, że
narzeczony doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
— Sebastian, to jest piękne. Wszystko tu, to jest… jest takie idealne.
Nie umiem tego opisać, to jest najbardziej idealna rzecz, jaką widziałam przez
całe życie — zachwycała się, lawirując pomiędzy kolejnymi eksponatami,
uważając, by przypadkiem niczego nie potrącić
obawie o zniszczenie jednego z dzieł. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby z jej
powodu coś tak doskonałego przestało istnieć.
— Wiedziałem, że ci się spodoba. Jednak jest coś, co bardziej chciałbym
ci pokazać, nim na zawsze opuścimy to miejsce — odparł, uśmiechając się do niej
łagodnie.
Gdy zaciekawiona w pośpiechu przejrzała pozostałe cuda, podbiegła do
Kruka, chwyciła go ogonem za dłoń i dziarsko ruszyła naprzód, ciągnąc byłego
kamerdynera za sobą, póki w połowie kolejnego korytarza nie zorientowała się,
że nie miała pojęcia, dokąd go właściwie prowadzi.
— Sebastian, dokąd idziemy?
— Nie wiem, Lizz, to ty prowadzisz. — Na ustach króla pojawił się
złośliwy uśmiech, a blask ostrych kłów sprawił, że po plecach nastolatki
przeszedł znajomy, przyjemny dreszcz ekscytacji.
— A spadaj! Po prostu się ekscytuje, po prostu mnie zaprowadź! A czy
Samarel może iść z nami? Zniknął gdzieś, może coś się stało?
— Miło, że się o niego martwisz, ale z całą pewnością nic m nie grozi.
Kazałem mu zadbać o nasze bezpieczeństwo, na wszelki wypadek. W tych okolicach
potrafi dochodzić do różnych niecodziennych sytuacji.
— Dlaczego? — zdziwiła się, nerwowo zerkając na błękitno-granatowy witraż
w jednym z okien.
— Wspominałem, że rzadko kto tu bywa, prawda? Niedaleko znajduje się
granica piekła, a dokładniej terenu, nad którym mam władzę. Dalej jest już
tylko lodowa pustynia, gdzie mieszkają odpadki z tego świata, skazańcy,
zmutowane zwierzęta. Czasem udaje im się przedrzeć tutaj. Zdziczali po latach
samotności i życia w głodzie i trudach zwyczajnie tracą zmysły. Atakują
wszystko, co napotkają, niszczą, są agresywni, zachowują się jak zwyczajne
zwierzęta. To takie demony, jakimi dorośli straszą ludzkie dzieci.
— Mnie nigdy nie straszyli demonami… — przyznała, starając się nie
skupiać na cierpieniu biedaków. Pod pewnym względem utożsamiała się z nimi.
Sama przecież była na skraju psychicznego upadku, jej istota podzieliła się na
dwie osobne, tworząc zupełnie nową świadomość potrafiącą zawładnąć jej ciałem.
Gdyby tkwiła w niewoli dłużej, zapewne skończyłaby podobnie do tych, których
opisywał Sebastian. — Trzymanie tam kogokolwiek jest złe, to niszczy, a wy
nawet nie możecie spokojnie czekać na śmierć. To okrutne… — dodała, spuszczając
głowę.
Michaelis zatrzymał się i popatrzył z góry na zmarkotniałą nastolatkę.
Zrozumiał, jakim brakiem delikatności się wykazał i chociaż miał niewiele na
swoją obronę, położył dłonie na ramionach dziewczyny, tym samym sprawiając, że
na niego spojrzała, po czym uśmiechnął się do niej błogo.
— To się zdarza bardzo rzadko, a jeśli chcesz, sprawię, że będzie jeszcze
rzadsze. Jednak to jedna z najwyższych kar na wykroczenia demonów, nie mogę jej
znieść, straciłbym poparcie i siłę w oczach poddanych.
— Rozumiem, jesteś królem. Dlatego musisz być silny i nie powinien cię
obciążać żaden zbędny balat.
— Lizz… Czy dlatego chcesz to zrobić?
— Nie. Już ci mówiłam, dlaczego chcę to zrobić, nie zmienię zdania, za
bardzo cię kocham, by to zrobić. Po prostu dostrzegam pozytywne strony.
Nieprzyjemne, silne ukłucie w sercu zdławiło głos w gardle Michaelisa. Po
raz kolejny pozwolił wyobraźni zabrnąć zbyt daleko, aż do wyobrażenia jej
śmierci, jej braku, przejmującej pustki, o której sama myśl zdawała się trawić
jego umysł. Ogarniająca demona niemoc tylko cudem nie zdołała ponownie zwalić
go z nóg, lecz ból serca nie pozwalał wydusić ani jednego słowa.
— Nie rób tego… — jęknął niemal bezgłośnie, natychmiast mijając
nastolatkę. — Tędy. No chodź, bo ci nie pokażę tej niespodzianki! — krzyknął po
chwili, licząc na to, że dziewczyna nie zwróciła uwagi na jego moment słabości.
Wiedział, że dalsze błagania o to, by zmieniła zdanie, krzywdziły ją tak samo,
jeśli nie bardziej, niż jego bolała decyzja, którą podjęła. Było więc niezwykle
samolubnym z jego strony, po raz kolejny zmuszać ją, by przemyślała to
wszystko, podejmując kolejną niemożliwą do podjęcia decyzję.
— Już idę, poczekaj! — odpowiedziała radośnie, sprawiając, że Michaelis
odetchnął nieco z ulgą. Zaprowadził nastolatkę na najwyższe piętro, gdzie w
wielkiej wieży na najwyższym poziomie znajdowały się masywne drzwi zdobione
najróżniejszymi gwiezdnymi motywami komponującymi złoty blask z głębokim,
ciemnogranatowym niebem, które imitowało odpowiednio pomalowane drewno. Już sam
ich widok doskonale zdradzał, czego mogła spodziewać się po drugiej stronie,
jednak Elizabeth nie zapytała. Chciała zostawić sobie tę niespodziankę, by na
własne oczy przekonać się, co tak niezwykłego pragnął jej pokazać. A może nawet
miał tam kawałek nieba zamknięty w próżni pod jakimś niepozornym, szklanym
naczyniem? Nawet by jej to nie zdziwiło, piekło zaskakiwało na każdym kroku,
zaczynała się przyzwyczajać.
Sebastiana nieco zdziwił brak dociekań z jej strony. Przywykł już, że
bywała niecierpliwa, lubiła wszystko wiedzieć i nie pozostawiała zbyt wielu
rzeczy przypadkowi. Tym razem jednak nie dopytywała, co sprawiło, że znów
zaczął się obawiać, że go usłyszała. Czy jednak zareagowałaby wtedy tak
spokojnie? Nie wiedział. W tej sprawie niczego nie wiedział, nie potrafił
znaleźć żadnego rozwiązania i nie dawało mu to spokoju. A gdyby podał jej
środek nasenny, sprawiając, że straci przytomność, a potem oszuka ją, że znów
coś poszło inaczej i uda jej się przeżyć? Pragnął móc tak zrobić, ale nie byłby
w stanie udźwignąć przemienia tak wielkiego kłamstwa. Nie po tym, co obiecał,
nie, brzydząc się kłamstwem. Zwyczajnie nie umiał.
— Zapraszam — rzekł w końcu, otwierając przed dziewczyną drzwi. Wspólnie
powoli wkroczyli do środka, a zaraz za nimi Samrel, który zameldował, iż
skończył obchód i nie zauważył niczego wzbudzającego podejrzenia.
— Co tutaj jest? — zapytała Lizz, podchodząc do teleskopu. Nigdy
wcześniej nie widziała takiego na żywo, jedynie w książkach. Na dodatek ten
piekielny był tak ozdobny, że nawet najbardziej charakterystyczne elementy
wyglądało zupełnie odmiennie, sprawiając, że gdyby nie wszechobecne motywy
astronomicznie, nie każdy domyśliłby się, do czego służyło stojące na samym
środku urządzenie, wokół którego zaaranżowano resztę przestronnego wnętrza o
kształcie koła.
— To obserwatorium, a to teleskop. Jak dotąd najlepszy na świecie,
najbardziej zaawansowana technologia. Podejdź, spójrz — zachęcił nastolatkę
Kruk, delikatnie popychając ją naprzód dłonią położoną tuż nad jej pośladkami.
Dziewczyna spojrzała na niego nie pewnie, ale powoli zaczęła postępować z
nogi na nogę, kierując się do maszyny.
— Samarel, byłeś tu wcześniej? — zapytała jeszcze, jakby sądziła, że
wspólna nowość sprawi, że będzie jej łatwiej. Czuła się nazbyt onieśmielona,
niemal niegodna, by dotknąć czegoś tak pięknego i zaawansowanego.
— Wewnątrz jestem pierwszy raz, dotąd nie miałem wstępu na wieżę — odparł
zgodnie z prawdą. — Na twoim miejscu zobaczyłbym, co widać, to musi być
niesamowity widok.
— Pewnie tak… — westchnęła, ponownie zerkając na Michaelisa, który
uśmiechał się do niej, aż czuła niemal, że spojrzenie przez teleskop było jej
obowiązkiem.
Ostrożnie weszła po trzech schodkach i delikatnie objąwszy wąski tubus,
przyłożyła oko, by zerknąć przez okular na obraz, który tak bardzo chciał jej
pokazać narzeczony. To, co ujrzała, całkowicie zaparło dech w jej piersiach.
Niebo jeszcze nigdy nie było tak jasne, piękne i wyraźne. Mogła dostrzec
pojedyncze punkciki, które dotąd były zaledwie częścią bladego, jasnego pasa na
niebie. Nie sądziła nawet, że faktycznie składał się z innych punkcików, nigdy
wcześniej aż tak się nad tym nie zastanawiała. Przy całym natłoku pracy, trudów
i obowiązków, skupiała się na tym, co naprawdę ważne, ignorując te strzępki
wiedzy powszechnej, które nie były jej potrzebne w obawie przed tym, że w
krótkim życiu nie starczy jej pamięci, by przyswoić to, od czego zależał los
jej życzenia, a tym samym – los ukochanego demona.
Teraz jednak mogła sobie pozwolić na doświadczanie tego niesamowitego piękna,
na zachwyt nad każdym z punkcików, radość, jaką niosło odnalezienie jednego z
tych, które znała z nieba widzianego gołym okiem.
— Jak to w ogóle działa? Tam są soczewki, jak w tych u nas, czy coś
więcej? Obraz jest niesamowicie wyraźny, prawie jakbym tam była! — zapytała
podekscytowana, z trudem odrywając się od niemal mistycznego widoku, by
spojrzeć na ukochanego, poszukując odpowiedzi.
— Tak, działa dokładnie w taki sam sposób jak zwykłe teleskopy. Jest po
prostu stąd, nasza technologia pozwala stworzyć dokładniejsze urządzenia. W
świecie ludzi tak zaawansowanych teleskopów nie zobaczysz jeszcze przez
kilkadziesiąt tak — odparł, nie ukrywając dumy, podobnie jak zawodu, który
przedarł się przez nią, gdy uświadomił sobie, że nie skupiła się na tym, na
czym mu zależało. — Spójrz jeszcze raz, skup się na kolorach — poprosił,
podchodząc bliżej, niż czuła go tuż za swoimi plecami, by dodatkowe wsparcie
pozwoliło jej się uspokoić i zerknąć na niebo w nieco bardziej analityczny
sposób.
— Widzę… Widzę jakąś fioletową gwiazdkę! A obok niej kilka innych i taka
większa, co tak słabo świeci — opowiedziała, gdy tylko ponownie przyłożyła oko
do teleskopu.
— Znasz legendę o Altairze i Vedze? — szepnął Michaelis, pochylając się
nad uchem ukochanej.
— Tomoko kiedyś mi opowiadała. To dwie gwiazdy, które się kochały, ale
mogły się widzieć tylko raz w roku — odparła po chwili namysłu.
— Tak, para kochanków, którzy spotykają się siódmego dnia siódmego
miesiąca, gdy na Srebrnej Rzeczy ptaki użyczają im swych skrzydeł, tworząc na
wodzie post pozwalający im się połączył — dokończył Amon, przytulając do siebie
demonicę.
— I co, to one?
— Nie, Aitaira i Vegi nie widać z piekła, tylko z ludzkiego świata —
wtrącił Samarel.
— Racja, nasze niebo jest nieco inne niż to wasze, ale pod pewnymi
względami się łączy. Ta fioletowa, którą przed chwilą widziałaś, wyznacza
granicę widoczności na niebie. W ludzkim świecie pojawia się kilka razy w roku,
lecz tylko raz, na początku października, można ją obserwować w towarzystwie
tej drugiej, ciemnej. U nas zaś widać je cały czas.
— To prawie w moje urodziny, niesamowite!
— Prawda? Dlatego też, jako król Piekła, zdecydowałem, że nadam jej imię…
— kontynuował Sebastian. Sięgnął ręką w prawą stronę, gdzie na drewnianym
stoliku leżała opasła księga cała w zapiskach i rysunkach gwiazd zapisywanych
raz staroxerfickim, a czasem nowszym, który nastolatka dawała radę odczytać. —
Od dziś będzie się nazywała Elizabeth, tak jak ty.
— A ta druga? Czy ona może być Amonem? — zapytała natychmiast, nim
jeszcze dotarło do niej, jak wielki prezent otrzymała.
— A chcesz? Myślałem o tym, ale wolałem pozostawić tę decyzję tobie —
przyznał, uśmiechając się pod nosem.
— Oczywiście, że chcę! Sebastian, to takie wspaniałe! Raz w roku, gdy w
ludzkim świecie te gwiazdy spotkają się na niebie, myśl o mnie, dobrze? Może…
Może będziesz czuł moją obecność? — poprosiła, ze łzami radości w oczach
chwytając go za dłonie. — Na zawsze… zostanę zapamiętana… I… i będą mówić nasze
imiona, opowiadając legendę piekielnych kochanków. Kochanie, to jest najlepszy
prezent, jaki mogłam od ciebie dostać! — krzyknęła, wreszcie wybuchając
radością. Zwyczajnie zaczęła płakać, drżąc i nie mogąc się opamiętać.
Zdołała jedynie nie szarpać Kruka, by mógł spokojnie zapisać nowe nazwy
gwiazd, ich lokalizację na niebie oraz okoliczności nadania nazwy. To były
jedne z tych przywilejów korony, które uważał za najistotniejsze. Nie
zabijanie, tworzenie prawa i rozstawianie innych pod swoje dyktando liczyło się
dla niego najbardziej, ale właśnie te rzeczy, które innym wydałyby się mało
istotne – możliwość sprawiania, by coś stało się zapamiętane. Wiedział również
doskonale, że Elizabeth potrzebowała pozostawić coś po sobie, zarówno dla
siebie jak i dla niego, bo przecież nie umiałaby myśleć zupełnie samolubnie. Dlatego
też czuł się niemal jak wybraniec tworzący najważniejszą część nowej historii,
gdy smukłe litery wyłaniały się spod jego pióra, układając w imię, które zawsze
przywodziło cudowne myśli i dobre emocje, nawet te najodleglejsze, z czasów,
gdy ledwo był w stanie znieść jej zachowanie.
— Gotowe. Od dziś Elizabeth i Amon staną się nową legendą na świecie.
Zadbam o to, by wśród ludzi zrobiło się o tym głośno, wtedy pamięć o tobie
nigdy nie zaginie — zapewnił Michaelis, odkładając pióro do kałamarza.
— Przekażesz też Tomoko i reszcie? Nie wiem jak, ale proszę, spróbuj.
Zostawiłam ich w taki okropny sposób, nawet się odpowiednio nie pożegnałam.
Gdyby się o tym dowiedzieli, to może byłoby im chociaż trochę łatwiej.
— Kim są te osoby, o których mówisz? — Samarek po raz kolejny przerwał
dyskusję kochanków.
— To moi ludzcy przyjaciele. Japońska księżniczka, przyjaciel z
dzieciństwa – wędrowiec, no i moi służący. Chciałabym jakoś dać im znać, że
wszystko ze mną w porządku. Idą święta już chyba, prawda? Chciałabym dać im
nieco radości, nadziei? Sama nie wiem, ale mam poczucie winy, że przeze mnie
mogliby cierpieć.
— Rozumiem… Nie znam się zbyt dobrze na tych całych emocjach i waszych
dziwnych przywiązaniach, ale jeśli król pozwoli, osobiście upewnię się, by się
o tym dowiedzieli — zapewnił Samarel, uroczyście klękając przed królewską parą.
— W takim razie zostawiam to w twoich rękach, Samarelu — zgodził się
Amon, widząc ogromną radość i ulgę na twarzy ukochanej.
Smutno jest patrzeć na taki brak komentarzy,na taki koniec,tak dobrego opowiadania. Na początku było tu nas wiele-teraz zostali nieliczni. :( Smutne
OdpowiedzUsuńPłakałam, płaczę i boję się czytac dalsze rozdziały, bo wiem, ze będę cały czas płakać... A już chusteczki mi się skończyły!!! .-.
OdpowiedzUsuń