Rozdział 1 - Tamtej nocy stracił coś więcej niż tymczasową tożsamość.

Nie publikowałam nic tak długo, że nie ogarniam, jak działa edytor Bloggera, bo wszystko jest totalnie inne niż było. Ale skoro już tu weszłam, to dodam nowe opko, bo napisałam 2 rozdziały i to raczej znów będzie coś krótkiego, ale nie pisałam tak dawno, że trzeba to celebrować, zanim mi przejdzie.


A więc oto przed Wami:

Tożsamość Diabła

Zainspirowana linijką z fanfiction Undusia (jak ogarniacie Słodki Flirt, to to ten fandom właśnie)


~*~

Dla Sebastiana nie było w tym nic nowego ani też nieoczekiwanego – każdy jego kontrakt zaczynał się i kończył właściwie tak samo. Najpierw otrzymywał zapłatę za to, że w ogóle zechciał usłyszeć przywołującego go nieszczęśnika i ujawnić przed nim swoje istnienie, a potem określał zasady kolejnego paktu. Zapłatą za dobrze wykonane zadanie zawsze było to samo – dusza tego, który go przywoływał. I chociaż Sebastian ostrzegał ludzi za każdym razem, oni – jakby nie do końca zdając sobie sprawę z powagi sytuacji – zawsze godzili się na pakt, który tak naprawdę nie dawał im niczego innego poza utratą wieczności.

Z młodym Phantomhivem nie było wcale inaczej – w chwili największej rozpaczy i desperacji chwycił pomocną dłoń potwora, odrzucając duszę i idącą z nią w parze wieczność oraz zbawienie. Jedyną różnicą była liczba zasad obowiązujących w trakcie kontraktu. Sebastian uznał, że skoro ma do czynienia z dzieckiem, będzie zabawniej, jeśli da mu nieco większe pole manewru.

I faktycznie – było zabawniej. Kilka lat spędzonych w roli kamerdynera szlacheckiego rodu pod ograniczeniami nałożonymi na jego niemal nieograniczoną moc były dobrą rozrywką, która chociaż na kilka chwil wyrwała go z marazmu nudnej codzienności. Bycie wiecznym miało mnóstwo zalet, ale nie było wolne od wad. Głównie dlatego demony żyły do pewnego stopnia w emocjonalnym otępieniu, przekonane o swojej przewadze nad ludźmi w tej kwestii. Im jednak dłużej Sebastian błądził pomiędzy ludzkim i piekielnym światem, szukając czegoś, co zaspokoi nie tylko głód fizyczny, ale przede wszystkim jego głód intelektualny, coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nie tyle zaspokojenia intelektu, co emocji szukał w rzeczywistości.

Wspólny czas pod dachem z piątką mniej lub bardziej poradnych służących, ukrywanie przed swoim panem ukochanych zwierząt – kotów – po kątach posiadłości, poznawanie nowych ludzi, którzy niejednokrotnie zaskakiwali demona tym, jak bardzo byli skorumpowani, a ich dusze wyżarte przez mrok, a nawet zwykłe wykonywanie codziennych obowiązków – wszystkie te rzeczy przyjemnie zapełniały pustkę dudniącą we wnętrzu demona. Dopiero kiedy kontrakt dobiegł końca, boleśnie uświadomił sobie, jak tych kilka lat uśpiło jego czujność i sprawiło, że się zmienił. Tamtej nocy stracił coś więcej niż tymczasową tożsamość.

Gdy życzenie Phantomhive’a zostało spełnione, nim jeszcze oddał demonowi dusze, upewnił się, że służący, którzy trwali wiernie u jego boku, nie zostali z niczym. Przepisał posiadłość po równo na Barda, Meirin i Finniego. Tanaka nie miał tyle szczęścia – sędziwy kamerdyner odszedł niespełna kwartał wcześniej, nie musząc stawiać czoła utracie ostatniego z okrytego tajemnicą szlacheckiego rodu Psów Jej Królewskiej Mości. Los Snake’a zakończył się niestety w dużo mniej przyjemnych okolicznościach.

Wraz z odejściem Phantomhive’a, zniknął również Sebastian, a Londyn u schyłku wiktoriańskiej ery pożegnał wszelkie niecodzienne wydarzenia, które towarzyszyły mu ostatnimi laty. Bard i Mei-rin zmienili posiadłość w sierociniec z prywatną szkołą kształcącą chłopców i dziewczynki, dając im szansę na zostanie kimś więcej niż wyrzutkami społecznymi, szybko zyskując rozgłos. Była gosposia znalazła mężczyznę swojego życia i założyła rodzinę. Bard tymczasem poradził sobie z traumą po wojnie i oddał się gotowaniu, stając się prawdziwym szefem kuchni, który nie tylko stołował podopiecznych Niepublicznej Szkoły imienia Ciela Phantomhive’a, ale również wielu szlachciców, którzy byli w stanie zapłacić krocie, by Bard raczył ich swoimi daniami na wyprawianych przez nich wydarzeniach kulturalnych w sercu miasta. Wszyscy zapomnieli o dziwnych zjawiskach i tajemnicach krążących wokół młodego hrabiego i jego kamerdynera. A przynajmniej tak się wydawało…

~~*~~

                Sebastian otarł z czoła plamę krwi ofiary, której czaszkę właśnie rozbił o ścianę. Uśmiechnął się półgębkiem, rozglądając po pełny trupów pobojowisku – dziele swoich rąk, wykonanym zadaniu na kolejne zlecenie swojego nowego kontraktora. Minął ciała i wyciągnął z torby aparat fotograficzny, którym dokumentował zdjęcia swoich ofiar. Jego nowy pan lubił mieć pewność, że zadanie zostało wykonane. Demon nie miał nic przeciwko temu, odnajdywał w tym nawet pewnego rodzaju przyjemność. Dobrze wykonana praca była tym, co wchodziło nie tylko w skład jego obowiązków, ale również zasad, których przestrzegał sam wobec siebie, będąc w końcu demonem z klasą – dalekim od prostaków, którzy wykradali ludzkie dusze, a którymi nieskrycie gardził.

                Udokumentowawszy swoje ofiary, schował aparat, przełożył torbę przez ramię i spokojnym krokiem opuścił skąpaną w mroku uliczkę. Zimne, wilgotne powietrze sprawiało, że ciała skrywała mgła i nie musiał martwić się o to, że w bladym świetle księżyca ktoś zbyt szybko je dostrzeże. Ważnym było jednak, by ciała zostały odnalezione – nie zabijał wszak bez przyczyny, robił to, aby przekazać wiadomość wrogom jego pana.

                Nim zawiązał kolejny pakt, opuścił Londyn i wyjechał w podróż, szukając… sam nie do końca wiedział czego. Na pewno musiał zadbać o ciągłość posiłków, więc znalezienie nowego pana było pewnym następnym krokiem naprzód, ale nim go zrobił, potrzebował odciąć się i odkryć na nowo to, kim był. Sentyment, który czuł wobec ostatnich lat swojego życia, skłonił go do zatrzymania sobie imienia Sebastian Michaelis, uprzednio upewniając się, że takowe nie znajduje się w żadnym oficjalnym dokumencie Yardu czy u jej Królewskiej Mości.

                Zwiedził kawał Anglii, ale nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca na dłużej, wciąż czując, że coś ciągnie go w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie spodziewał się, że gdy będzie ponownie przejeżdżać przez Londyn, uświadomi sobie, że to właśnie tego miejsca, którego dotąd unikał, szukał przez cały czas. W pogoni za wewnętrznym spokojem, postąpił w zgodzie ze sobą i pozostał w mieście. Zatrzymał się na poddaszu jednej z kamienic niedaleko centrum, skąd mógł swobodnie obserwować ludzi, zmieniające się trendy i zwyczaje. Czasami chadzał w miejsca, które odwiedzał wraz ze swoim byłym panem. Jego firma zabawkarska dalej prosperowała, choć prowadzona przez Mei-rin i jej męża powoli traciła rozgłos. Patrząc na niedbale wrzuconego do śmietnika, podartego Bitter Rabbita, Sebastian poczuł nawet nieprzyjemne ukłucie nostalgii.

                Skoro ponownie znalazł się w sercu Anglii, postanowił właśnie tu poszukać swojego nowego pana. Doskonale wiedział, jak działało tutejsze podziemie i było kwestią zaledwie kilku tygodni, nim znalazł kogoś, kto za cenę pozycji, bogactwa i respekty wśród szemranej części angielskiej szlachty był w stanie oddać duszę. Dzięki temu Sebastian na nowo zyskał cel w życiu, choć nie łudził się, że nowy pan zabawi go wystarczająco długo. Po sposobie, w jaki działał, nie dawał mu więcej niż rok, ale liczył na to, że po kilku latach bezcelowej tułaczki ponowne zatrzymanie się w dobrze znanym miejscu nawet na tych kilkanaście miesięcy pomoże mu ułożyć sobie wszystko w głowie i na zawsze zostawić za sobą to miejsce.

                Był środek nocy, dochodziła godzina trzecia, a w centrum Londynu wciąż dało się słyszeć odgłosy balów organizowanych niemal każdego dnia w okresie wiosenno-letnim. Chociaż sezon dobiegał końca i tego dnia było wyjątkowo chłodno, szlachcie wcale to nie przeszkadzało. Sebastian, upewniwszy się, że jego twarz i ubranie są wolne od dowodów zbrodni, wmieszał się w tłum, lawirując pomiędzy przechodniami i wozami odprawiającymi zmęczonych huczną zabawą szlachciców. Przez chwilę wydawało mu się, że w tłumie dostrzegł znajomą twarz, przez co zagapił się na chwilę na tyle długą, że zaszedł drogę kolejnemu z wozów. Woźnica zahamował nerwowo, wóz zatrzymał się dosłownie kilka centymetrów naprzeciw zaskoczonego demona.

­                — Najmocniej przepraszam — rzekł jedwabistym głosem, uśmiechając się do zdenerwowanego woźnicy. Służący nie odpowiedział, za to drzwi do powozu otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna ubrany w znoszoną, brązową kurtkę, którego głowę zdobił niemniej znoszony beret.

                — Hej? Co to miało być? Prawie przyjarałem sobie spodnie, co się stało? — krzyknął, rozglądając się i cały czas głośno coś komentując. Gdy jego wzrok zrównał się ze spojrzeniem Sebastiana, momentalnie zamilkł, a niedopałek papierosa, którzy przytrzymywał kącikiem ust, upadł na kocie łby pod jego nogami. — Sebastian? To naprawdę ty? Skąd się tu wziąłeś? — zapytał po chwili, pewnym siebie krokiem podchodząc do demona.

                Sebastian podziękował sobie w duchu za to, że postanowił dalej pozostać Sebastianem. Nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek spotka któregokolwiek z dawnych współpracowników. Tym bardziej nie spodziewał się, że po tylu latach, możliwościach i pieniądzach, jakie Phantomhive zostawił kucharzowi, on wciąż pozostanie takim samym nieokrzesańcem. Coś wewnątrz demona drgnęło jednak, sprawiając, że poczuł przyjemne ciepło na widok blondyna.

                — Bard. Cóż za niespodzianka — odparł Sebastian, poprawiając pasek przewieszonej przez ramię torby. — Od jakiegoś czasu mieszkam w Londynie — wyjaśnił, nie wiedząc, czemu właściwie tłumaczył się kucharzowi. Byłoby z dużo większą korzyścią dla niego, gdyby nie dzielił się takimi informacjami, jednak wspomnienia dawnych lat dawały o sobie znać, a jakaś niewidzialna siła ciągnęła demona w stronę byłego współpracownika.

                — Nie spodziewaliśmy się, że cię jeszcze kiedyś spotkamy! Stary, ale wspaniale! Mei-rin na pewno się ucieszy. Chodź, wsiadaj! Pojedziemy do posiadłości. Pokażę ci, co z nią zrobiliśmy! I spróbujesz mojej kuchni, zobaczysz, że w końcu cię prześcignąłem! — zachęcał kucharz, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy Sebastian nie miał przypadkiem jakichś planów.

                „Tyle lat, a on dalej tak samo w gorącej wodzie kąpany, jak zwykle…” Demon westchnął do siebie w myślach, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.

                — Chętnie bym was odwiedził, jednak jestem w trakcie realizowania zlecenia dla mojego pana. Z przykrością muszę odmówić. — Mówienie w ten sam teatralny sposób idealnego kamerdynera przychodziło Sebastianowi z większą łatwością, niż się tego spodziewał. Jakby przez te lata nic się nie zmieniło.

                — Coooo? Poważnie… Ehhh… No weź, Sebastian, nie bądź taki! To chociaż umówmy się na jutro! Wyślę po ciebie jedno z tych maleństw. — Naciskał Bard, poklepując ściankę powozu. — Mamy ich kilka na stanie, żeby dowozić dzieciaki do miasta i takie tam inne, hehe — wyjaśnił dumnie i podrapał się w tył głowy.

                Jego szczery uśmiech prostego człowieka gryzł się z garniturem, który na sobie miał, za to z wytartą kurtką i czapką komponował się idealnie. Sebastian zastanowił się przez chwilę. Właściwie był ciekaw, co byli służący zrobili z posiadłością. Dotąd się tym nie interesował, chcąc odciąć się od przeszłości, jednak zawsze ciekawiło go, czy nie spalili całego gmachu w ciągu kilku tygodni. Skoro jednak Bard zapraszał go w odwiedziny, wyglądało na to, że nie tylko gmach dalej stał, ale nawet funkcjonował, a jego mieszkańcom musiało wieść się całkiem dobrze, skoro mogli pozwolić sobie na kilka powozów i opiekę nad dziećmi.

                — Dzieciaki? — dopytał demon, nim ostatecznie dał odpowiedź.

                — Jutro wszystko ci wyjaśnię i pokażę. No dalej, stary druhu! Nie daj się prosić! — Bard podszedł do Sebastiana i przewiesił rękę przez kark demona, jak zwykł robić za dawnych czasów. I tak, jak Sebastian ignorował to wcześniej, tak i tym razem nie przyłożył do tego zbytniej uwagi, choć bliskość mężczyzny nie pozostała mu zupełnie obojętna. Wyciągnął z kieszeni notes i wypisał na nim adres.

                — Będę wolny od rana, przyślij wóz o 8, odwiedzę was. Nie zostanę jednak zbyt długo, mam masę obowiązków — zgodził się wreszcie.

                Niedługo potem Bard odjechał, a Sebastian ruszył przed siebie, żeby zdać raport z wykonanego zadania. Nie chciał tego przez sobą przyznać, ale czuł się… podekscytowany na myśl o ponownej wizycie w starych murach posiadłości Phantomhive.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.