Nie publikowałam nic tak długo, że nie ogarniam, jak działa edytor Bloggera, bo wszystko jest totalnie inne niż było. Ale skoro już tu weszłam, to dodam nowe opko, bo napisałam 2 rozdziały i to raczej znów będzie coś krótkiego, ale nie pisałam tak dawno, że trzeba to celebrować, zanim mi przejdzie.
A więc oto przed Wami:
Tożsamość Diabła
Zainspirowana linijką z fanfiction Undusia (jak ogarniacie Słodki Flirt, to to ten fandom właśnie)
~*~
Dla Sebastiana nie było w tym nic nowego ani
też nieoczekiwanego – każdy jego kontrakt zaczynał się i kończył właściwie tak
samo. Najpierw otrzymywał zapłatę za to, że w ogóle zechciał usłyszeć
przywołującego go nieszczęśnika i ujawnić przed nim swoje istnienie, a potem
określał zasady kolejnego paktu. Zapłatą za dobrze wykonane zadanie zawsze było
to samo – dusza tego, który go przywoływał. I chociaż Sebastian ostrzegał ludzi
za każdym razem, oni – jakby nie do końca zdając sobie sprawę z powagi sytuacji
– zawsze godzili się na pakt, który tak naprawdę nie dawał im niczego innego
poza utratą wieczności.
Z młodym Phantomhivem nie było wcale inaczej –
w chwili największej rozpaczy i desperacji chwycił pomocną dłoń potwora,
odrzucając duszę i idącą z nią w parze wieczność oraz zbawienie. Jedyną różnicą
była liczba zasad obowiązujących w trakcie kontraktu. Sebastian uznał, że skoro
ma do czynienia z dzieckiem, będzie zabawniej, jeśli da mu nieco większe pole
manewru.
I faktycznie – było zabawniej. Kilka lat
spędzonych w roli kamerdynera szlacheckiego rodu pod ograniczeniami nałożonymi
na jego niemal nieograniczoną moc były dobrą rozrywką, która chociaż na kilka
chwil wyrwała go z marazmu nudnej codzienności. Bycie wiecznym miało mnóstwo
zalet, ale nie było wolne od wad. Głównie dlatego demony żyły do pewnego
stopnia w emocjonalnym otępieniu, przekonane o swojej przewadze nad ludźmi w
tej kwestii. Im jednak dłużej Sebastian błądził pomiędzy ludzkim i piekielnym
światem, szukając czegoś, co zaspokoi nie tylko głód fizyczny, ale przede
wszystkim jego głód intelektualny, coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że nie
tyle zaspokojenia intelektu, co emocji szukał w rzeczywistości.
Wspólny czas pod dachem z piątką mniej lub
bardziej poradnych służących, ukrywanie przed swoim panem ukochanych zwierząt –
kotów – po kątach posiadłości, poznawanie nowych ludzi, którzy niejednokrotnie
zaskakiwali demona tym, jak bardzo byli skorumpowani, a ich dusze wyżarte przez
mrok, a nawet zwykłe wykonywanie codziennych obowiązków – wszystkie te rzeczy
przyjemnie zapełniały pustkę dudniącą we wnętrzu demona. Dopiero kiedy kontrakt
dobiegł końca, boleśnie uświadomił sobie, jak tych kilka lat uśpiło jego
czujność i sprawiło, że się zmienił. Tamtej nocy stracił coś więcej niż tymczasową
tożsamość.
Gdy życzenie Phantomhive’a zostało spełnione,
nim jeszcze oddał demonowi dusze, upewnił się, że służący, którzy trwali
wiernie u jego boku, nie zostali z niczym. Przepisał posiadłość po równo na
Barda, Meirin i Finniego. Tanaka nie miał tyle szczęścia – sędziwy kamerdyner
odszedł niespełna kwartał wcześniej, nie musząc stawiać czoła utracie
ostatniego z okrytego tajemnicą szlacheckiego rodu Psów Jej Królewskiej Mości.
Los Snake’a zakończył się niestety w dużo mniej przyjemnych okolicznościach.
Wraz z odejściem Phantomhive’a, zniknął również
Sebastian, a Londyn u schyłku wiktoriańskiej ery pożegnał wszelkie niecodzienne
wydarzenia, które towarzyszyły mu ostatnimi laty. Bard i Mei-rin zmienili
posiadłość w sierociniec z prywatną szkołą kształcącą chłopców i dziewczynki,
dając im szansę na zostanie kimś więcej niż wyrzutkami społecznymi, szybko
zyskując rozgłos. Była gosposia znalazła mężczyznę swojego życia i założyła
rodzinę. Bard tymczasem poradził sobie z traumą po wojnie i oddał się gotowaniu,
stając się prawdziwym szefem kuchni, który nie tylko stołował podopiecznych
Niepublicznej Szkoły imienia Ciela Phantomhive’a, ale również wielu
szlachciców, którzy byli w stanie zapłacić krocie, by Bard raczył ich swoimi
daniami na wyprawianych przez nich wydarzeniach kulturalnych w sercu miasta.
Wszyscy zapomnieli o dziwnych zjawiskach i tajemnicach krążących wokół młodego
hrabiego i jego kamerdynera. A przynajmniej tak się wydawało…
~~*~~
Sebastian
otarł z czoła plamę krwi ofiary, której czaszkę właśnie rozbił o ścianę.
Uśmiechnął się półgębkiem, rozglądając po pełny trupów pobojowisku – dziele
swoich rąk, wykonanym zadaniu na kolejne zlecenie swojego nowego kontraktora.
Minął ciała i wyciągnął z torby aparat fotograficzny, którym dokumentował zdjęcia
swoich ofiar. Jego nowy pan lubił mieć pewność, że zadanie zostało wykonane.
Demon nie miał nic przeciwko temu, odnajdywał w tym nawet pewnego rodzaju
przyjemność. Dobrze wykonana praca była tym, co wchodziło nie tylko w skład
jego obowiązków, ale również zasad, których przestrzegał sam wobec siebie,
będąc w końcu demonem z klasą – dalekim od prostaków, którzy wykradali ludzkie
dusze, a którymi nieskrycie gardził.
Udokumentowawszy
swoje ofiary, schował aparat, przełożył torbę przez ramię i spokojnym krokiem
opuścił skąpaną w mroku uliczkę. Zimne, wilgotne powietrze sprawiało, że ciała
skrywała mgła i nie musiał martwić się o to, że w bladym świetle księżyca ktoś
zbyt szybko je dostrzeże. Ważnym było jednak, by ciała zostały odnalezione –
nie zabijał wszak bez przyczyny, robił to, aby przekazać wiadomość wrogom jego
pana.
Nim
zawiązał kolejny pakt, opuścił Londyn i wyjechał w podróż, szukając… sam nie do
końca wiedział czego. Na pewno musiał zadbać o ciągłość posiłków, więc
znalezienie nowego pana było pewnym następnym krokiem naprzód, ale nim go
zrobił, potrzebował odciąć się i odkryć na nowo to, kim był. Sentyment, który
czuł wobec ostatnich lat swojego życia, skłonił go do zatrzymania sobie imienia
Sebastian Michaelis, uprzednio upewniając się, że takowe nie znajduje się w
żadnym oficjalnym dokumencie Yardu czy u jej Królewskiej Mości.
Zwiedził
kawał Anglii, ale nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca na dłużej, wciąż czując,
że coś ciągnie go w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie spodziewał się, że gdy będzie
ponownie przejeżdżać przez Londyn, uświadomi sobie, że to właśnie tego miejsca,
którego dotąd unikał, szukał przez cały czas. W pogoni za wewnętrznym spokojem,
postąpił w zgodzie ze sobą i pozostał w mieście. Zatrzymał się na poddaszu
jednej z kamienic niedaleko centrum, skąd mógł swobodnie obserwować ludzi,
zmieniające się trendy i zwyczaje. Czasami chadzał w miejsca, które odwiedzał
wraz ze swoim byłym panem. Jego firma zabawkarska dalej prosperowała, choć
prowadzona przez Mei-rin i jej męża powoli traciła rozgłos. Patrząc na niedbale
wrzuconego do śmietnika, podartego Bitter Rabbita, Sebastian poczuł nawet
nieprzyjemne ukłucie nostalgii.
Skoro
ponownie znalazł się w sercu Anglii, postanowił właśnie tu poszukać swojego
nowego pana. Doskonale wiedział, jak działało tutejsze podziemie i było kwestią
zaledwie kilku tygodni, nim znalazł kogoś, kto za cenę pozycji, bogactwa i
respekty wśród szemranej części angielskiej szlachty był w stanie oddać duszę.
Dzięki temu Sebastian na nowo zyskał cel w życiu, choć nie łudził się, że nowy
pan zabawi go wystarczająco długo. Po sposobie, w jaki działał, nie dawał mu
więcej niż rok, ale liczył na to, że po kilku latach bezcelowej tułaczki
ponowne zatrzymanie się w dobrze znanym miejscu nawet na tych kilkanaście miesięcy
pomoże mu ułożyć sobie wszystko w głowie i na zawsze zostawić za sobą to
miejsce.
Był
środek nocy, dochodziła godzina trzecia, a w centrum Londynu wciąż dało się
słyszeć odgłosy balów organizowanych niemal każdego dnia w okresie
wiosenno-letnim. Chociaż sezon dobiegał końca i tego dnia było wyjątkowo
chłodno, szlachcie wcale to nie przeszkadzało. Sebastian, upewniwszy się, że
jego twarz i ubranie są wolne od dowodów zbrodni, wmieszał się w tłum,
lawirując pomiędzy przechodniami i wozami odprawiającymi zmęczonych huczną
zabawą szlachciców. Przez chwilę wydawało mu się, że w tłumie dostrzegł znajomą
twarz, przez co zagapił się na chwilę na tyle długą, że zaszedł drogę kolejnemu
z wozów. Woźnica zahamował nerwowo, wóz zatrzymał się dosłownie kilka centymetrów
naprzeciw zaskoczonego demona.
—
Najmocniej przepraszam — rzekł jedwabistym głosem, uśmiechając się do
zdenerwowanego woźnicy. Służący nie odpowiedział, za to drzwi do powozu
otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna ubrany w znoszoną, brązową kurtkę,
którego głowę zdobił niemniej znoszony beret.
— Hej?
Co to miało być? Prawie przyjarałem sobie spodnie, co się stało? — krzyknął,
rozglądając się i cały czas głośno coś komentując. Gdy jego wzrok zrównał się
ze spojrzeniem Sebastiana, momentalnie zamilkł, a niedopałek papierosa, którzy
przytrzymywał kącikiem ust, upadł na kocie łby pod jego nogami. — Sebastian? To
naprawdę ty? Skąd się tu wziąłeś? — zapytał po chwili, pewnym siebie krokiem
podchodząc do demona.
Sebastian
podziękował sobie w duchu za to, że postanowił dalej pozostać Sebastianem. Nie
spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek spotka któregokolwiek z dawnych
współpracowników. Tym bardziej nie spodziewał się, że po tylu latach,
możliwościach i pieniądzach, jakie Phantomhive zostawił kucharzowi, on wciąż
pozostanie takim samym nieokrzesańcem. Coś wewnątrz demona drgnęło jednak,
sprawiając, że poczuł przyjemne ciepło na widok blondyna.
— Bard.
Cóż za niespodzianka — odparł Sebastian, poprawiając pasek przewieszonej przez
ramię torby. — Od jakiegoś czasu mieszkam w Londynie — wyjaśnił, nie wiedząc,
czemu właściwie tłumaczył się kucharzowi. Byłoby z dużo większą korzyścią dla
niego, gdyby nie dzielił się takimi informacjami, jednak wspomnienia dawnych
lat dawały o sobie znać, a jakaś niewidzialna siła ciągnęła demona w stronę
byłego współpracownika.
— Nie
spodziewaliśmy się, że cię jeszcze kiedyś spotkamy! Stary, ale wspaniale!
Mei-rin na pewno się ucieszy. Chodź, wsiadaj! Pojedziemy do posiadłości. Pokażę
ci, co z nią zrobiliśmy! I spróbujesz mojej kuchni, zobaczysz, że w końcu cię
prześcignąłem! — zachęcał kucharz, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy
Sebastian nie miał przypadkiem jakichś planów.
„Tyle
lat, a on dalej tak samo w gorącej wodzie kąpany, jak zwykle…” Demon westchnął
do siebie w myślach, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu.
—
Chętnie bym was odwiedził, jednak jestem w trakcie realizowania zlecenia dla
mojego pana. Z przykrością muszę odmówić. — Mówienie w ten sam teatralny sposób
idealnego kamerdynera przychodziło Sebastianowi z większą łatwością, niż się
tego spodziewał. Jakby przez te lata nic się nie zmieniło.
—
Coooo? Poważnie… Ehhh… No weź, Sebastian, nie bądź taki! To chociaż umówmy się
na jutro! Wyślę po ciebie jedno z tych maleństw. — Naciskał Bard, poklepując
ściankę powozu. — Mamy ich kilka na stanie, żeby dowozić dzieciaki do miasta i
takie tam inne, hehe — wyjaśnił dumnie i podrapał się w tył głowy.
Jego
szczery uśmiech prostego człowieka gryzł się z garniturem, który na sobie miał,
za to z wytartą kurtką i czapką komponował się idealnie. Sebastian zastanowił
się przez chwilę. Właściwie był ciekaw, co byli służący zrobili z posiadłością.
Dotąd się tym nie interesował, chcąc odciąć się od przeszłości, jednak zawsze
ciekawiło go, czy nie spalili całego gmachu w ciągu kilku tygodni. Skoro jednak
Bard zapraszał go w odwiedziny, wyglądało na to, że nie tylko gmach dalej stał,
ale nawet funkcjonował, a jego mieszkańcom musiało wieść się całkiem dobrze,
skoro mogli pozwolić sobie na kilka powozów i opiekę nad dziećmi.
— Dzieciaki?
— dopytał demon, nim ostatecznie dał odpowiedź.
— Jutro
wszystko ci wyjaśnię i pokażę. No dalej, stary druhu! Nie daj się prosić! —
Bard podszedł do Sebastiana i przewiesił rękę przez kark demona, jak zwykł
robić za dawnych czasów. I tak, jak Sebastian ignorował to wcześniej, tak i tym
razem nie przyłożył do tego zbytniej uwagi, choć bliskość mężczyzny nie
pozostała mu zupełnie obojętna. Wyciągnął z kieszeni notes i wypisał na nim
adres.
— Będę
wolny od rana, przyślij wóz o 8, odwiedzę was. Nie zostanę jednak zbyt długo,
mam masę obowiązków — zgodził się wreszcie.
Niedługo
potem Bard odjechał, a Sebastian ruszył przed siebie, żeby zdać raport z
wykonanego zadania. Nie chciał tego przez sobą przyznać, ale czuł się…
podekscytowany na myśl o ponownej wizycie w starych murach posiadłości
Phantomhive.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz