– Serdecznie witamy w posiadłości
Roseblack! – Sebastian pokłonił się nisko przed wychodzącym z powozu mężczyzną w
średnim wieku, ubranym w markowy garnitur. Gość odpowiedział skinieniem głowy, a kiedy lokaj wskazał mu
wejście, pewny siebie wkroczył do środka. Przez chwilę rozglądał się po bogatym
wnętrzu salonu. Marmurowe, błyszczące posadzki odbijały od siebie blask złotych
ram obrazów wiszących licznie na ścianach koloru wypłowiałego karminu. Między
jasnymi kolumnami ustawionymi wzdłuż dywanu prowadzącego do szerokich schodów,
u których szczytu wisiał oryginał Sądu Ostatecznego Memlinga, dumnie wypinały
się popiersia znanych poetów. Przedsiębiorca wiedział, że znalazł się w domu
prawdziwej, inteligenckiej szlachty.
– Hrabianka Elizabeth Roseblack.
– Kamerdyner przedstawił stojącą na środku ogromnego holu młodą, chuda
dziewczynę, ubraną w przepiękną czerwoną suknie.
Wokół niej roztaczała się niesamowita, promienista aura.
Miała delikatny makijaż i długie kolczyki w kształcie róż w komplecie z
naszyjnikiem na złotym łańcuszku. Włosy miała podpięte do góry, było widać, że
niezbyt umiejętnie, ale to jedynie dodawało jej młodzieńczego, zadziornego
uroku. Zdecydowała się je związać w ostatniej chwili, schodząc już po schodach.
Właściwie zamierzała je spiąć od samego początku, ale miała ochotę zrobić
Sebastianowi na przekór.
Uśmiechnęła się serdecznie, widząc oszołomionego gościa.
– Witam. To wielki zaszczyt
gościć taką osobistość w mojej posiadłości.
Podeszła do mężczyzny i podała mu dłoń, którą delikatnie
chwycił i pocałował.
– Może zechcą państwo przejść do
jadalni, obiad jest już gotowy – zaproponował Sebastian, spoglądając znacząco
na swoją panią.
– Dziękuję, Sebastianie – odpowiedziała
i z gracją baletnicy podążyła do jadalni.
Pomieszczenie było ogromne i niezwykle gustowne. Wszystko, co
znajdowało się w środku, zdawało się być częścią kompozycji, swoistym dziełem
sztuki – jak przystało mieszkać angielskim szlachcicom. Centrum pomieszczenia
zajmował wielki, dębowy stół, mogący pomieścić dobrze ponad 20 osób. Przykryty
był białym obrusem wykończonym złotymi aplikacjami. Dziewczyna usiadła przy jego wąskiej krawędzi, Holland zaś po jej lewej stronie, tyłem do wystawnego
kominka.
Kamerdyner przyniósł i zaprezentował posiłek, po czym nalał do
kieliszków obojga wytrawnego wina, doskonale komponującego się ze smakiem
pieczonego mięsa. Odsunął się na skinienie Elizabeth i pokornie stanął obok
drzwi, przysłuchując się prowadzonej rozmowie.
Gdy
obiad dobiegł końca, Sebastian pozbierał naczynia i wyszedł, żeby przynieść
herbatę, zostawiając dziewczynę sam na sam z przedsiębiorcą.
– Twój lokaj jest niezwykły – pochwalił
przedsiębiorca, szczerze zachwycony powierzchownością służącego. – Prawie tak
samo niezwykły jak ty.
– Musi być, w końcu jest moim służącym
– odpowiedziała znużona. – Przejdźmy do interesów.
– Oczywiście. – Wzdrygnął się Holland, słysząc chłodny ton głosu nastolatki. – Mówiąc
w skrócie…
~*~
Trójka
służących siedziała na dworze, na ławce ustawionej pod ścianą tuż koło drzwi do
kuchni. Rozmawiali, żartując i głośno się śmiejąc. Kiedy usłyszeli kroki
nadchodzącego kamerdynera, zamilkli. Demon wszedł do pomieszczenia i popatrzył na
zegarek. Wpół do piątej. Nie zwracając uwagi na przyglądających mu się zza okna
pracowników, zaczął przygotowywać ulubionego Earl Greya swojej pani.
– Panie Sebastianie! Co tam się
dzieje, jak przebiega spotkanie? – zaczął dopytywać Tai, wbiegając do wnętrza budynku. Za nim podążyła zaciekawiona pokojówka oraz kuchar, wciąż
niepewnie spoglądający na bruneta od czasu ich porannego starcia.
– Ma na sobie tę piękną, czerwoną
suknię. Wygląda w niej tak cudownie, jest taka idealna! – piszczała podekscytowania
Jeanny.
Sebastian spojrzał na nich zrezygnowany, jednak po chwili
rozpromienił się nieco.
– Tai, Thomas, Jeanny!
Słuchajcie, mam dla was zadanie. – Słysząc to, ruchliwa trójka podwładnych stanęła przed
nim na baczność. – Dopóki nasz gość nie opuści posiadłości, musicie dopilnować,
by nic złego nie wydarzyło się w ogrodzie. Rozumiecie? – Popatrzył na nich
poważnie.
– Tak jest! – krzyknęli salutując
i bez chwili zwłoki pobiegli do ogrodu wykonać powierzone im, nieprzeciętnie
ważne, zadanie.
Woda zdążyła się już zagotować, więc lokaj przelał ją do
dzbanka, przestawił klepsydrę i szybko ruszył do jadalni. Wiedział doskonale,
co zastanie w środku.
~*~
– Nareszcie! – krzyknęła czerwonowłosa, gdy drzwi do jadalni otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. – Spóźniłeś się, idioto! – warknęła na służącego.
– Najmocniej przepraszam. Widzę
jednak, że nieźle panienka sobie poradziła.
Rozejrzał się po
pomieszczeniu. Wokół nastolatki leżało kilku pobitych do nieprzytomności
mężczyzn.
– Och, cóż za straszny bałagan –
westchnął lokaj, łapiąc się za głowę.
– Nie chciałabym ci przerywać,
ale masz coś do zrobienia – upomniała go zniecierpliwiona nastolatka.
– Zamknijcie się oboje!!! – wrzasnął zdenerwowany mężczyzna, przytykając rewolwer do skroni swej zakładniczki. Był zdesperowany i przerażony. Nie potrafił zrozumieć, jakim
cudem wszyscy jego ludzie, zarówno ci w środku, których bez trudu położyła na
łopatki młoda dziewczyna, jak ci na zewnątrz, którzy przez cały dzień byli
sukcesywnie eliminowani przez Michaelisa, zostali pokonani. Dobrze, że w chwili nieuwagi
dziewczyna potknęła się o suknie i udało mu się ją związać.
Sebastian
popatrzył z troską na swoją panią. Hollad, zdenerwowany brakiem jego reakcji
na groźbę, uderzył dziewczynę w twarz rękojeścią broki. Tak, jak się spodziewał, tym gestem niezwykle zdenerwował lokaja. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, co zrobił. Oczy demona
rozbłysły krwistą czerwienią, a frak zjednał się z jego cieniem. Bezkresna
ciemność okryła całe pomieszczenie. Mężczyzna zaczął krzyczeć. Wystrzelił parę
kul w stronę przerażającej istoty, jednak nie zrobiło to na niej żadnego
wrażenia.
– Kk…kim ty jesteś?! – wykrzyczał
przerażony przedsiębiorca.
– Kim jestem? Jestem lokajem
rodziny Roseblack. Piekielnie dobrym lokajem… – Po tych słowach demoniczny kamerdyner
zniknął z pola widzenia zarówno dziewczyny, jak i jej napastnika.
– Proponowałbym zostawić tę broń,
może pan zrobić sobie krzywdę. – Chwycił mężczyznę za nadgarstek tak mocno, że
stracił czucie w dłoni i upuścił pistolet, który uderzając o podłogę, wystrzelił w
przestrzeń.
– Skończ się już bawić – rozkazała
dziewczyna.
– Yes, my lady – odpowiedział Michaelis i
jednym zgrabnym ruchem zakończył życie mężczyzny.
Czarny cień skurczył się i powrócił do poprzednich
rozmiarów, a oczy służącego przestały złowieszczo błyszczeć. Podszedł do hrabianki,
rozwiązał ją i wziął na ręce.
– Jesteś ranna… – powiedział
prawie niesłyszalnym szeptem, jednak ona dokładnie zrozumiała każde słowo.
Jej serce zabiło szybciej. Przez głowę przebiegła nieśmiała
myśl: Czyżby naprawdę się o mnie martwił?
Czyżby on był skłonny odczuwać jakiekolwiek ludzkie uczucia? Po chwili jednak wyśmiała tak naiwne, pozbawione podstaw myśli.
– Postaw mnie – rozkazała.
Bez chwili zwłoki, demon wykonał polecenia. Elizabeth popatrzyła mu prosto w oczy, jakby próbowała odnaleźć w nich jakikolwiek ślad
uczuć. Zbliżyła się do służącego, a on – rozumiejąc, na co dostał pozwolenie – przysunął
się do swej pani tak, że ich ciała prawie się zetknęły. Czuła jego ciepły oddech na
delikatnej skórze. Czuła, jak chłonął jej zapach. Zdjął lewą rękawiczkę, pod
którą ukrywał znak ich kontraktu i delikatnie przejechał palcem po bladym
policzku hrabianki, zbierając z niego kroplę krwi pozostałą po uderzeniu
pistoletem. Oblizał palec i odsunął się od niej. Elizabeth przyglądała się z
zaciekawieniem, jak impuls energii przechodzi przez całe ciało służącego. Niesamowita
rozkosz przypływu siły, którą tak uwielbiała obserwować. Demon uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie i w
podziękowaniu skinął głową.
– Musze się przebrać –
zakomunikowała szlachcianka, spuszczając głowę i zerkając na poniszczoną sukienkę.
– Panienko, jeśli mogę… Jak to
się stało, że zostałaś obezwładniona? Znowu. – Sebastian nie umiał się
powstrzymać przed dogryzieniem hrabiance. To była ich rzecz, wzajemne złośliwości i wytykanie błędów, którymi umilali sobie szarą codzienność.
– To twoja wina, wybrałeś złą
suknie – odpowiedziała krótko, nadymając policzki.
– Najmocniej przepraszam, to się
już więcej nie powtórzy. Cieszę się, że nic panience nie jest.
– Mhm – burknęła, wyczuwając
ironię, którą ociekały jego słowa.
– Nie wiem jakbym zniósł, gdyby
coś ci się stało – dodał.
Lizz popatrzyła na niego złowrogo.
– Mówisz tak tylko z powodu mojej
duszy. Powiedz nauczycielowi, że pojawię się za piętnaście minut. Muszę zdjąć z siebie
te ciuchy. Nie musisz iść ze mną, dam sobie radę… A, i Sebastian. – Demon
popatrzył na nią pytająco – Posprzątaj tu – dodała sucho, opuszczając pomieszczenie
i swojego lokaja, który z trudem powstrzymywał uśmiech satysfakcji.
~*~
A gdybym nagle wstała i wyskoczyła? Czy pognałbyś na ratunek, by
chwycić mnie w ostatniej chwili, nim zmienię się w krwistą plamę na podjeździe?
Na pewno, przecież nie masz wyboru. Ale czy zrobiłbyś to tylko dlatego?
Dlatego że moje życie nie może się skończyć póki nie osiągnę celu? Tylko wtedy
będę gotowa by odejść, w pełni dojrzała. Najlepszy kucharz potrafi cierpliwie
czekać, w tym tkwi jego sekret. Idealne połączenie przypraw i wyczucia czasu.
Dlatego wciąż tu jestem. Dlatego zrobisz wszystko, bym dojrzewała bez
przeszkód, by nic nie zmąciło tego procesu. Nie muszę tam stawać, patrzeć w
dół, czuć strachu. Jestem pewna, nie pozwolisz mi odejść. Dlatego chociaż chcę,
nie mogę tego sprawdzić, to nie miałoby sensu. Zachwiałoby jedynie naszą
wzajemną wiarę w siebie. Muszę skupić się na wyższych celach. Nie zawiodę cię.
Nie będę sabotować własnego losu. Sprawię, że oboje dostaniemy idealny produkt,
wymarzony, niepowtarzalny. Drzewo, które ugościło jemiołę, dobrze zna swój
koniec…
~*~
Hrabianka siedziała przy stole, wspierając głowę na łokciu. Włosy koloru wina lśniły w promieniach słońca, które przedzierał się przez krystalicznie czyste szyby. Pojedyncze kosmyki opadały na jej twarz, przesłaniając oczy. W dłoni trzymała pióro, którym od niechcenia mazała po kartce papieru. Nie była w stanie skupić się na słowach nauczyciela. Literatura angielska może i była ciekawa, ale recytacja Hamleta w jego wykonaniu wlała o pomstę do nieba.
– I z
czego tu robić notatki? – pytała się w myślach.
Dobrze wiedziała, o czym traktuje dramat wybitnego pisarza.
W końcu sam tytułowy bohater był jej tak bliski, że i bez lektury doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, co czuł. Była świadoma tego, że w ostateczności
skończy tak jak on… Nie! Skończy inaczej, lepiej. Jej śmierć nie pójdzie na
marne, będzie nagrodą dla kogoś innego. Dla kogoś, kto przysiągł jej bronić,
zrobić wszystko, co rozkaże, w zamian za jej duszę. Chociaż wiedziała, że nie
jest to koniec jakiego pragnąłby ktokolwiek na świecie, była szczęśliwa.
Dostała szansę, by spełnić marzenie i nadać swojemu końcowi sens. I jeśli
demon potrafi odczuwać szczęście, to zadba o to, by właśnie to poczuł, gdy w
końcu ją pożre…
– Ekhm… – Po pokoju rozniósł się
dźwięk sugestywnego chrząknięcia.
– Hm?
– Pytałem, czy zdążyła panienka
wszystko zanotować… – powtórzył
podirytowany, starszy mężczyzna trzymający w rękach książkę.
Elizabeth spojrzała na nią i zmrużyła oczy. Do końca zostało
tylko kilka stron. Nareszcie! Jeszcze tylko kilkanaście minut i
mogła pozbyć się tego człowieka, a wtedy, w końcu mogła przebrać się w coś
wygodnego. Miała już serdecznie dość uciskającego gorsetu. Denerwowało ją, że
nie może ubierać się w co chce, jak mężczyźni. Zawsze, kiedy chciała przyjąć
nauczyciela w spodniach i koszuli, była karcona przez Sebastiana. Tego akurat
mu nie rozkazała, sam ją do tego zmuszał, to znaczy: sugerował hrabiance
odpowiednią garderobę. Lokaj nie mógł przecież rozkazać czegokolwiek swojej
pani. Miał za to mnóstwo sposobów, by przekonać ją do swego. Chociażby: „To nie przystoi
osobie twojego pokroju, panienko.”. Nienawidziła tego, ale musiała przyznać, że
miał rację. Gdyby zaczęła pokazywać się publicznie ubrana jak chłopak, po
mieście zaczęłyby krążyć plotki i jej pozycja w towarzystwie mogłaby
drastycznie spaść. To było zwyczajnie w złym guście. Nie, żeby Elizabeth, a
raczej Lizz, ewentualnie Lizzy – jak kazała się do siebie zwracać przyjaciołom –
była jakąś fanką spotkań towarzyskich. Miała przecież na głowie dużo ważniejsze
sprawy. Będąc jednak szlachcianką prowadzącą firmę odzieżową, musiała zawsze
wyglądać nienagannie. Na dodatek, jak całkiem spora grupa ludzi, należała do
szlacheckiego półświatka, a polecona przez znajomego rodziny, pomagała czasem
królowej w rozwiązywaniu spraw, z reguły kryminalnych. To była ta rzecz w
rodzinie Roseblack, która ciągnęła się zarówno za każdym kolejnym pokoleniem,
jak i za zaprzyjaźnionymi rodami znajomych jej rodziców. Przynajmniej tak to
zapamiętała. Chociażby chłopaka z przepaską na oku, który zawsze przynosił ze sobą
zabawki, a potem zabierał rodziców do innego pokoju, by po jakimś czasie
wszyscy troje wychodzili z domu i zostawiali ją samą z guwernerem.
– Tak, dziękuję – odpowiedziała
szybko i wróciła do udawania, że robi dokładne notatki.
Gdy nauczyciel skończył prowadzić wykład, dziewczyna
pociągnęła za złoty sznur przy oknie, przywołując tym samym lokaja. Po chwili
mężczyzna wszedł do środka, uprzednio pukając.
– Słucham? – zapytał.
– Sebastian, odprowadź pana – poleciła.
Podeszła do nauczyciela, pożegnała go i starając się nie
biec, by nie okazać braku szacunku, wyszła z pomieszczenia. Gdy tylko znalazła
się na korytarzu, zdjęła buty, by nie było słychać stukania obcasów i pędem
ruszyła do swojego pokoju, żeby zrzucić zmienić niewygodne ubranie.
Lokaj tymczasem położył dłoń na piersi i skinął głową. Wziął do ręki torbę Lauri’ego i
odprowadził go do wyjścia.
– Dziękujemy za wizytę – pożegnał
gościa, pomagając mu wejść do powozu, gdy dotarli na podjazd.
~*~
Obowiązkiem kamerdynera jest
dbanie o to, by w posiadłości panował porządek. Każde pomieszczenie musi być
nieskazitelnie czyste, każdy przedmiot ma swoje miejsce, którego nie powinien
opuszczać. Ogród zawsze musi być zadbany, posiłek smaczny, przygotowany na czas
i elegancki. Nie wystarczy, żeby był dobry, musi wyglądać jak dzieło sztuki bez
najmniejszej skazy. Herbata musi być idealnie zaparzona, pościel świeża i
pachnąca. Jednym słowem - wszystko MUSI być dopracowane w najmniejszych
szczegółach. Nie ma tutaj mowy o jakimś przeoczeniu, nic nie może się nie
zgadzać, byłoby to zniewagą dla całego rodu, dlatego Sebastian miał ciągle
pełne ręce roboty. Rzadko zdarzało się, że mógł usiąść w spokoju, odpocząć lub
pomyśleć.
Mimo tego, że nie był jedynym służącym posiadłości Roseblack, w
rzeczywistości wszystko robił sam. Reszta, mimo wielkiego zapału i
starań, była zwyczajnie niekompetentna. Każde zadanie, jakie powierzał któremuś
z nich, w rezultacie prowadziło do przysporzenia kamerdynerowi większej ilości
pracy. Jedynie Tai, od czasu do czasu, zrobił, co do niego należało we właściwy
sposób – był jedyną pomocą Sebastiana. Tak naprawdę lokaj nie potrzebował
nikogo, w końcu był demonem i właściwie nie był w stanie zmęczyć się powierzaną
mu ludzką pracą, jednak czasem każdy, nawet wysłannik piekieł, zasługiwał na chwilę
wytchnienia.
Na
szczęście dzień powoli dobiegał końca. Jedynym obowiązkiem, jaki pozostał mu na
dziś, było zagotowanie wieczornej herbaty i przygotowanie swojej pani do snu.
Po raz pierwszy od kilku dni mógł faktycznie nic nie robić. Zupełny brak
zajęcia nie był jednak jego ulubionym sposobem na relaks, przez setki lat miał
na to wystarczająco dużo czasu. Teraz wybierał czynny odpoczynek, chociażby
przechadzając się korytarzami posiadłości. Były na tyle długie i kręte, że spacerowanie
nie powodowało większego znużenia, jeśli nie robiło się tego zbyt często,
oczywiście. Lubił czasem okazać odrobinę narcyzmu, podziwiając idealny
porządek, który własnoręcznie utrzymywał. Umeblowanie i szykowne dekoracje
zbierane latami przez rodzinę hrabianki, tworzyły w ogromnym budynku niepowtarzalny nastrój. Znajdując się wewnątrz, czuło się kimś
wyjątkowym – tak myśleli ludzie, którzy dostąpili zaszczytu przebywania w rezydencji.
Kamerdyner znał doskonale każde pomieszczenie, każdy mebel. W tych szlacheckich
murach czuł się niemal przytulnie. Tak, jak czuje się rodzina siedząca chłodnym
wieczorem przy kominku, popijając herbatę i rozmawiając o najróżniejszych
sprawach w gronie najbliższy.
Mijając
kolejne pokoje, kamerdyner oglądał drogocenne obrazy porozwieszane na ścianach.
Niektóre z nich wymagały nie lada wysiłku, by móc zawisnąć w tym właśnie
miejscu, były znakiem dobrego smaku i majątku rodziny.
– Zabawne… – szepnął pod nosem,
mijając jedno z malowideł, przedstawiające szlachciców witających swego władcę.
Przez jego twarz przemknął delikatny uśmiech. Pamiętał jak malowano ten obraz. Był wtedy niedaleko, czając się na
duszę pewnego młodego mężczyzny należącego do uczniów autora płótna. Wspominając smak jego duszy, oblizał wargi.
Wielki drewniany zegar, stojący na końcu korytarza, zabił kilka razy,
oznajmiając upływ kolejnej godziny. Demon leniwie przechadzał się dalej. Wciąż
miał jeszcze parę godzin spokoju.
======================
W ten sposób pojawia się druga notka. Zrobiłam korektę raczej dlatego, że jestem zbyt zmęczona, by napisać coś nowego, chociaż mam pomysł, w skrócie zapisany w zeszycie, żeby go nie stracić. Chociaż mało prawdopodobne, że zapomniałabym o tym cudownym wątku. W każdym razie, kupiłam dziś jeden z ostatnich brakujących tomów mangi. Zamierzam z nim spędzić upojną godzinę w gorącej wannie :D
Zachęcam do komentowania, naprawdę potrzebuję Waszej pomocy. Wiem, że na pewno jest tu mnóstwo błędów, których nie potrafię dostrzec.
Zachęcam do komentowania, naprawdę potrzebuję Waszej pomocy. Wiem, że na pewno jest tu mnóstwo błędów, których nie potrafię dostrzec.
Podoba mi się :) Piszesz lekko. Łatwo się czyta.
OdpowiedzUsuńLecę dalej czytać
Naprawde polubiłam tego bloga ^^ Gdyby nie lekcje i szkoła przeczytałabym więcej niż 2 rozdziały xd W weekend nadrobie :3
OdpowiedzUsuńWitaj ponownie i wracaj do zdrowia!
OdpowiedzUsuńTak, przeczytałam, że chora jesteś. Przykro mi, ale przynajmniej dzisiaj trochę pośpisz. Ja zawsze pierwszego dnia spać nie mogę - nawet już nie próbuję, bo wiem, że nie dam rady.
Haha, postawiłaś mi wyzwanie, tak jakby. Muszę zobaczyć, czy nie pisze się "suknię" w tym wypadku po tym, jak przeczytam i skomentuję rozdział. Drugi raz widzę "suknie" a byłam przekonana, że w tym przypadku powinno to być zapisane inaczej. Czasami człowiek może zwariować.
"Implikacjami"? Rany, faktycznie muszę się doedukować.
Niech zgadnę - coś stanie się w ogrodzie? Muahushua...!!!
Sebastian z tym swoim "bałaganem" mnie rozwalił. A ta Elizabeth, hahahaha, zabójczyni zawodowa! (; I nie da rady, ona zawsze będzie mi przypominała Ciela, chyba. Zachowuje się tak jak on.
Kurde, haha, a ja myślałam, że nasz lokaj to myśli podczas robienia czegoś i od kiedy to demony potrzebują odpoczynku?
Ale i tak ci służący są jakby dla takiej "przykrywki"... ;)
A po wyjściu z tej wanny nie byłaś nieprzytomna? O ile w ogóle wyszłaś. Ciepła woda wiesz, co powoduje plus emocje związane z czytaniem. Oj, ryzykowna mikstura. ;)
Nic nie stało się z ogrodem. Gah, powinni go spalić.
Hah, nie wiem, jak mam ocenić ten rozdział. Chyba wymieniłam wszystko, co mi się podobało - do tej pory. ;)
Aha! Internet twierdzi, że "suknię". Kocham cię, internecie!
UsuńHah, gdyby internet był mężczyzną, to myślisz, że jak by wyglądał...?
Trzymaj się!
Witam,
OdpowiedzUsuńoch, Sebastian to wzór kamerdynera – idealny.... a Lizz to prawdziwa zabójczyni...
przepraszam, że po tak długim czasie wracam, ale niestety siły wyższe, i w najbliższym czasie nie zapowiada się wcale lepiej...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Sebastian to wzór kamerdynera idealnego... a Lizz to och naprawdę prawdziwa zabójczyni...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, och tak z Sebastiana to wzór kamerdynera idealnego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza