Sesja zdana, wakacje za mną, pierwszy dzień japońskiego również.
Było... Dobrze. Początkowo się denerwowałam - jak to ja, bo jestem ciota społeczną - ale w końcu się ogarnęłam. Co prawda ciężko przywyknąć do nowego lektora i innego sposobu prowadzenia zajęć, ale mam sympatyczną grupę i myślę, że jakoś to będzie. Najważniejsze, ze lektor jest w porządku, a grupa nie jest pełna jakichś idiotów. Jest nas cała siódemka xD.
To tyle sprawozdania z japońskiego. Nauczyłam się tworzyć przysłówki i opowiadać, że coś stało się jakieś. BRAWO JA.
Więc oddaję w Wasze ręce nowy rozdział i wybaczcie, jeśli będzie w nim jakoś ponadprzeciętnie dużo błędów, ale ja mam dziś tyle do zrobienia, że ledwo wyrabiam, a nie chciałabym ominąć publikacji. Starałam się najlepiej, jak mogłam, no ale to ja - i tak zawsze coś przeoczę.
Czekam na Wasze komentarze. Nie wstydźcie się. Jestem ciekawa opinii :*.
Miłego <3
===========================
— Kontynuuj —
poprosiła, kiedy blondyn przerwał na chwilę, by przegryźć herbatę ciastkiem.
— Sługa
hrabiego Blake’a nazywał się Daniel Weils i podobno pochodził z Irlandii,
chociaż miał nienaganny akcent. Był idealny w każdym calu. Jego posiłki były
pyszne, wszystko, co wychodziło spod jego rąk wyglądało jak robione przez
mistrza kunsztu, na dodatek był oszałamiająco piękny. W jego towarzystwie
czułem się tak samo nieswojo, jak przy twoim kamerdynerze. Ludzie w wiosce
powiadali, że to demon i w strachu przed jego gniewem robili wszystko, czego
chciał Blake. Mówili też, że w kilku innych wsiach również byli tacy dziwni
ludzie. Dlatego to zapamiętałem. Rozumiesz? Wieśniacy, którzy nie są nawet
pewni, kto rządzi ich krajem, wiedzą, że w sąsiednich miasteczkach są tacy
dziwacy — skończył, szukając na twarzy Elizabeth zrozumienia.
Zaskoczyło go
jednak to, że zamiast salw śmiechu, których się spodziewał, usłyszał jedynie
pełne zamyślenia westchnienie. Hrabianka wpatrywała się w przestrzeń tuż obok
jego głowy, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. Jej reakcja przyprawiła
Jamesa o ciarki, przez chwilę przeszło mu nawet przez myśl, że może jednak te
historie były prawdziwe, a służący Lizz należał do tej wyklętej rasy.
Szlachcianka
intensywnie rozmyślała nad tym, co powiedział jej Jamie. Nigdy dotąd nie
słyszała o czymś podobnym, wydawało jej się to niesamowicie dziwne. Wprawdzie
nie uważała, że była aż tak wyjątkowa, iż tylko dla niej demon zniżył się do
roli ludzkiego sługi, jednak przez te kilka lat Sebastian ani razu nie
wspomniał o podobnych sobie istotach w okolicy. W ogóle nigdy nie wspominał o
innych demonach, a ona nie pytała, bo uważała, że to jego prywatna sprawa i nie
ma powodu, by się w to zagłębiała. Piekielne życie Michaelisa nijak nie
wpływało na jej losy – do czasu, lecz mimo to zwyczajnie nie widziała powodu,
by poruszać ten temat. W obliczu nowej sytuacji postanowiła, że będzie musiała
porozmawiać o tym z samy zainteresowanym. Obawiała się, że zjawienie się innych
demonów może mieć związek z nadchodzącą wojną, a najgorsze było to, iż nie
umiała stwierdzić, czy inne dzieci ciemności mogą stanowić pomoc czy może
raczej zagrożenie.
Zorientowawszy
się po chwili, że Jamie patrzy na nią tak, jakby zobaczył ducha, uświadomiła
sobie, iż zupełnie zapomniała o swojej masce. Momentalnie się poprawiła, a na
jej usta powoli zaczął wstępować uśmiech, który w krótkim czasie przerodził się
w regularny śmiech.
— Wybacz, na
chwilę się zawiesiłam — przeprosiła, chichocząc pod nosem. — Świetne, to wprost
cudowne! Wieśniacy są tacy głupi… Jak mogłeś w ogóle myśleć, że to prawda.
Jamie, nie poznaję cię — śmiała się, próbując pozbawić chłopaka resztek
złudzeń.
Udało się,
blondyn po chwili zaczął chichotać wraz z nią i zapewne spędziliby w tej
radosnej atmosferze co najmniej kilka kolejnych minut, gdyby nie przerwało im
pukanie do drzwi, które momentalnie odarło Jema z dobrego nastroju. Do pokoju
wszedł Sebastian i pokłoniwszy się nisko, poinformował Elizabeth, że przyszła
pora na trening.
— Pośmialiśmy
się, a teraz musisz mi wybaczyć. Jadę walczyć o swoje nogi! — stwierdziła
entuzjastycznie i po chwili mocowania się z topornym wózkiem, podjechała do
kamerdynera, pozwalając mu zabrać się do sali na piętrze, gdzie wcześniej
trenowała sztuki walki.
— Widzę, że
miło spędziła panienka czas, cieszę się — powiedział ciepło demon, prowadząc
dziewczynę korytarzem.
— Tak, to
prawda. Sebastian, a co z moją windą? Chciałabym sama pokonywać piętra —
zapytała, przypominając sobie o wcześniejszej prośbie.
— Proszę
wybaczyć. Ze względu na obecność pana Jamesa byłem zmuszony zatrudnić prawdziwą
ekipę. Panienki przyjaciel jest niezwykle podejrzliwy, gdybym użył swoich mocy,
znów zacząłby węszyć.
— Masz rację.
Lubię go, ale niedługo powinien opuścić ten dom. Jego obecność jest zbyt
kłopotliwa — westchnęła dziewczyna, opierając głowę na podpartej na
podłokietniku ręce.
~*~
Mijały
kolejne godziny, a królowa piekła wciąż siedziała w tym samym miejscu,
skrupulatnie przeglądając kolejne książki w poszukiwaniu chociaż strzępka
informacji. Wieża z dwupoziomowego wózka powoli zaczynała się kurczyć, a w jej
miejsce rosła nowa budowla z kodeksów, na stoliku tuż bok lampki. Enepsignos
zdążyła przejrzeć już piętnaście pozycji, jednak w żadnej z nich nie znalazła
ani jednej przydatnej informacji. Powoli zaczynała wątpić, tym razem jednak
nieprzyjemne uczucie nie odchodziło, coraz bardziej ją pochłaniając. Z każdą
kolejną, pożółkłą kartą piekielnej księgi, na której nawet słowem nie
wspomniano o niczym przydatnym, w kobiecie narastała coraz większa irytacja,
która stopniowo przeradzała się w złość, by w końcu wprawić demonicę w istną
furię. W pierwszym odruchu chciała cisnąć opasłym tomem w szybę, ale
powstrzymała się i w miejsce książki chwyciła lampę, rozbijając ją na ścianie
czytelni tuż obok okna.
Płynna
zawartość oliwnego źródła światła ozdobiła oleistą plamą stonowaną tapetę barwy
wypłowiałego cynobru. Tlący się na ścianie ogień powoli zajmował coraz większą
powierzchnię, tworząc w pomieszczeniu niewielkich rozmiarów pożar. Enepsignos
powinna była ugasić go od razu, lecz pozwoliła, by żywioł nabierał sił,
rozwijał się i rósł w coraz większą potęgę. Dopiero kiedy cała ściana płonęła
żywymi barwami czerwieni, nonszalanckim machnięciem ręki demonica ugasiła
ogień, przyzywając kojącą płomienie wodę.
Dwa
sprzeczne żywioły mieszały się ze sobą przez chwilę w śmiercionośnym tańcu,
póki woda nie okiełznała butnego przeciwnika, do reszty wymywając go z wnętrza
czytelni. Wartki strumień wzbił się w powietrze i podleciał do swej pani,
przyjmując formę półprzezroczystego, błękitnego węża, którego Enepsignos
pogładziła po głowie, mrucząc pod nosem słowa gratulacji. Wodny stwór pochylił
przed nią łeb, a potem rozpłynął się w powietrzu, zmieniając się w parę, która
zwyczajnie rozpłynęła się w powietrzu.
—
To nic nie da. Niczego tu nie znajdę, mogłabym równie dobrze wrócić – warknęła
sama do siebie, a potem podniosła się z pufy i ruszyła do drzwi.
Znów
potrzebowała chwili wytchnienia. Musiała oderwać się od czytania, od problemów.
Wiedziała, że na zmęczenie intelektualne najlepiej pomaga zmęczenie fizyczne,
dlatego wybiegła z Biblioteki i obierając za cel jeden ze szczytów majaczących
na horyzoncie, zaczęła biec w jego stronę, nie szczędząc sił, by dotrzeć tam w
jak najkrótszym tempie. Śnieżny krajobraz przemykał przed jej oczami z taką
prędkością, że po chwili biegu nie widziała już nic, poza swoim celem i
rozmazanymi, błękitno-białymi smugami, które mijała z obu stron. Ostry, mroźny
wiatr uderzał w jej twarz, drażniąc delikatną skórę na policzkach kobiety, ale
na jej ustach gościł uśmiech. Dwór zdecydowanie bardziej do niej pasował, uwielbiała
naturę w każdej swej odsłonie, choćby nawet tej najmniej życzliwej piekielnym
istotom. Nie znosiła życia w zamknięciu, ślęczenia przed książkami,
wielogodzinnej pracy w jednym miejscu. Urodzona na wsi, spędziła w otoczeniu
natury całe dzieciństwo; dostając się do armii, bez ustanku stacjonowała
nigdzie indziej, jak w piekielnych lasach, dolinach, górach…
Po
półgodzinnym – według ludzkiego odmierzania czasu – biegu dotarła do obranego
przez siebie celu. Stanęła na czubku górskiego szczytu, pozwalając, by lekki,
mroźny wiatr rozwiewał jej włosy i z triumfalnym uśmiechem na twarzy spoglądała
z oddali na majaczące pośród śniegowych zasp mury Biblioteki. Nie chciała do
niej wracać, to całe szukanie informacji było zbyt przytłaczające, męczące i
jedynie wprawiało ją w coraz większą rezygnację. Wiedziała bowiem, że jeśli
niczego nie znajdzie, nie będzie już szansy, by odnaleźć sposób na
pokrzyżowaniu planów anielskich władców. Ich sprytny plan ten jeden raz okazał
się solidniejszy niż przebiegłość piekielnych knowaczy, których historie
skrywały karty kodeksów. Cienkie, welinowe karty poznały mnóstwo okrucieństwa,
szemranych interesów, kłamstw, machlojek, lecz żadne z nich nie niosły ze sobą
tej drobiny nadziei, za którą goniąc, królowa zabrnęła aż na wschodni kraniec piekielnej
krainy.
Nad
głową Enepsignos przeleciały jakieś skrzydlate stworzenia. Zaciekawiona zadarła
głowę, by lepiej się im przyjrzeć, lecz szybko pożałowała tej decyzji.
Doskonale znała krwiożercze bestie, które w momencie, gdy się na nich skupiła,
wyczuły jej obecność i bez chwili zwłoki obrały ją sobie za cel. Zimowe sępy –
mawiali na nich ci o poetyckich duszach, podczas gdy wojskowi, w śród których
obracała się demonica, zwykli nazywać je dużo gorzej, słowami tak
kolokwialnymi, że nie warto ich nawet przytaczać. Dla samej Enepsignos były to
po prostu gównojady. Kreatury o ostrych jak brzytwy szponach, dziobach
zakończonych drobnymi ząbkami, ślepiach czerwonych niczym krew i pionowych,
wąskich źrenicach, które do złudzenia przypominały oczy ukochanych przez Kruka
zwierząt z ludzkiego świata – kotów. Jednak z puszystymi zwierzętami domowymi
miały niewiele wspólnego. Pokraczne, jasne ciała, niemal transparentne skrzydła
i obślizła maź, która okalała całe postaci potworów zawsze przyprawiały kobietę
o mdłości. Nienawidziła ich. Wprawdzie te, które widywała dotąd miały skórę
innego zabarwienia, lecz poza tą różnicą w obrębie gatunku pozostawały równie
obrzydliwe, mordercze i paskudne. Sępy, które teraz leciały w stronę królowej z
zamiarem rozszarpania jej, wzbudzały jeszcze większe obrzydzenie. Przez ich
jasną skórę można było dokładnie wejrzeć do wnętrza ich ciał, gdzie w
niewielkich żołądkach Eni dostrzegła resztki mięsa swoich braci. Nie wiedziała,
kim był ten, który padł ich ofiarą, nie miała jednak zamiaru dołączać do niego
wewnątrz układu trawiennego gównojadów.
Zeskoczyła z
górskiego szczytu, wykorzystując swoje umiejętności do stworzenia lodowej
deski, na której sunęła po śnieżnych zaspach, jak na grubej narcie. Dopiero,
kiedy dotarła do podnóża góry, zeskoczyła z tymczasowego środka transportu i
dalszą część drogi zaczęła pokonywać biegiem, obierając krętą trasę pomiędzy
wąskimi, górskimi przełęczami, wewnątrz niewielkich lasków, pod naturalnie
powstałymi, lodowymi mostami – wszystko po to, by utrudnić kreaturom
dosięgnięcie jej.
Tuż
przed drzwiami Biblioteki jeden z potworów zdołał zatopić pazury w ciele
królowej. Wyszarpnął kawał jej mięsa i pchnął ją na mury, a kiedy ta, uderzając
głową o ścianę, na chwilę straciła orientację, sęp wykorzystał sytuację, by
wczepić się w jej brzuch i paskudnym pyskiem pogryźć jej ręce, próbując oderwać
kolejny kawał ciała.
Kiedy
tylko królowej wróciły zmysły, wydarła się opętańczo i zaczęła szarpać potwora,
próbując go z siebie zrzucić, jednak szarpiący ból brzucha pozbawiał ją sił.
Nie zamierzała umrzeć, nie teraz, nie w tym miejscu. Spróbowała się uspokoić. W
końcu była w górach, w otoczeniu lodu, który właściwie był wodą – żywiołem
słuchającym jej rozkazów. Uniosła więc dłoń i zaczęła szeptać pod nosem słowa
zaklęcia, a kiedy kawałki zaspy zaczęły topnieć w powietrzu, uśmiechnęła się
złośliwie i pisnęła na zwierzę, zmuszając je, by w całości skupiło na niej
swoją uwagę.
Kolejne
płatki śniegu wznosiły się ponad zaspę, powoli topniejąc i zbijając się w
jedną, rosnącą z każdą sekundą, wodną kulą. Kiedy osiągnęła zadowalający
królową rozmiar, zaczęła drżeć nerwowo, a potem rozciągać się nienaturalnie,
jakby ktoś kłuł ją od wewnątrz włócznią. Po chwili kula zaczęła strzelać
zaostrzonymi soplami lodu, które, uderzywszy w ciało sępa, odrzuciły go od
kobiety. Zwierzę wyrwało Enepsi kawałek ciała, lecz celne lodowe strzały
pozbawiły je życia, tym samym ogłaszając wygraną demonicy.
Obolała
podniosła się z ziemi i czym prędzej wbiegła do biblioteki, zamykając za sobą
drzwi, nim kolejne sępy zdołały odnaleźć zagubiony trop. Przez niewielkie
okienko w głównych drzwiach królowa zerkała na zwłoki potwora. Kilka
skrzydlatych bestii wylądowało tuż przy nich i bez chwili zastanowienia zaczęło
pożerać ciało tego, z którym jeszcze kilka chwil temu wspólnie atakowali
przeciwnika w walce o pożywienie. Dlatego właśnie Enepsignos tak bardzo ich
nienawidziła. Nie dość powierzchownego paskudztwa, ich dusze i umysły były
równie obrzydliwe i odrzucające. Całkowity brak lojalności, zasad, przywiązania
czy chociażby hierarchii w stadzie. Były po prostu bandą bezmyślnych kreatur,
które pożerały demony i każdą padlinę, którą dostrzegły na swej drodze.
Upewniwszy
się, że sępy zniknęły, demonica udała się do jednej z łazienek na piętrze, by
zając się ranami. Piekielne zwierzęta, jak i wszystko, co istniało w tym
świecie, zdolne było skrzywdzić, a nawet zabić, dziecko nocy. Królowa nie była
pod tym względem wyjątkowa. Rany, które zadał jej drapieżnik, nie były
wprawdzie zbyt groźne, jednak ze względu na ich pochodzenie, nie mogła tak
łatwo ich wyleczyć. Musiała odpocząć. Bez względu na to, jak bardzo chciałaby
kontynuować poszukiwania ratunku dla męża, w tym stanie jedynie zmarnowałaby
czas, nie odnajdując nic przydatnego, nawet gdyby wielkimi literami zapisano je
wytłuszczonym krojem pisma w samym centrum optycznym kolumny kodeksu.
Świadoma
tego, że nie jest w stanie zrobić nic produktywnego, kobieta niechętnie
opuściła łazienkę i zaległa ciężko na łóżku. Na drugim piętrze bowiem
znajdowało się kilka sypialni, początkowo stworzonych z myślą o pracownikach
placówki, jednak nigdy nie zostały one wykorzystane zgodnie ze swym
przeznaczeniem. Architekci i budowniczy Biblioteki mieli co do niej wielkie
plany, niestety jednak poziom piekielnego czytelnictwa był zbyt niski, by warto
było na stałe zatrudniać kogoś w tym opuszczonym, zapomnianym przez większość
miejscu. Dlatego też królowa nie musiała martwić się, że zajmie używaną
sypialnię, nie przejmowała się równie czystością pościeli, bo chociaż
Biblioteka pozostawała opuszczona, dziwnym trafem wewnątrz nie było wcale tak
wiele kurzu, jak można by się spodziewać. Królowa miała nawet na ten temat
pewną teorię, jednak do jej sprawdzenia niezbędny był powrót do domu, a by
takowy cel osiągnąć, musiała położyć się, zasnąć i zwyczajnie odpocząć,
pozwalając, by procesy regeneracyjne wyleczyły jej rany.
~*~
Minęło
kilka spokojnych godzin. Proces regeneracji królowej powoli dobiegał końca.
Kiedy się ocknęła, nie czuła już paraliżującego bólu, pozostało jedynie uczucie
odrętwienia i lekkie zmęczenie. Wiedziała jednak, że w ciągu kilku godzin wróci
do pełni sił, a jej obecny stan psychofizyczny pozwalał na kontynuację
poszukiwań. Zwlekła się z łóżka i ciężko poczłapała do czytelni. Cała lekkość i
gracja ruchów Enepsignos, która towarzyszyła każdemu z jej dotychczasowemu krokowi,
zniknęła pod wpływem złego samopoczucia. Jednak królowa nie przejmowała się
takimi drobnostkami. Była sam na sam z wielkim, wypełnionym informacjami
budynkiem, a wiedza nie wyrażała swoich opinii, nie plotkowała i nie szydziła z
niej za plecami – przynajmniej nie w ten sposób, który przeszedł jej przez myśl.
Powrót
do czytelni nie napawał królowej optymizmem. Zaległa na pufie, sięgnęła po
butelkę z krwią, wypełniła nią kieliszek i pogrążyła się w studiowaniu
kolejnych ksiąg. Czytała i czytała, a lektura zdawała się nie mieć końca, tak
samo zresztą nie miała sensu. W żadnej z ksiąg nie było nawet wzmianki o czymś pomocnym,
jakby przez wszystkie rzeczywistości nikt wcześniej nie wpadł na pomysł
przeciwstawienia się najwyższej sile, a przecież ona nie zawsze była równie
potężna. Nie każdy świat był tak idealnie wyważony, o mocnych fundamentach,
konkretnych zasad. Bywały tak chwiejne czasy, że nie trzeba było się nawet
starać, by wszystko prysło. Inna sprawa, że tylko część Rzeczywistości mogła
zaistniej w taki sposób, jak ta. Gdyby nie była aż tak potężna, nie
przetrwałaby wielu trudnych chwil, a jednak zdołała to uczynić i nic nie
zapowiadało, by w najbliższej przyszłości stan rzeczy miał się zmienić. To
tylko dodatkowo przytłaczało Enepsignos. Skoro dawniej, gdy siła sprawcza nie
była aż tak potężna, nikt nawet nie podjął się próby, to szansa na to, że gdyby
nawet znaleźli sposób, to jego wykorzystanie przyniosłoby skutek, była znikoma…
—
A to co? — mruknęła do siebie królowa, kiedy spomiędzy dwóch pergaminowych kart
dawnej księgi wypadł oderwany kawałek wyglądający tak, jakby ktoś przełożył go
z innego kodeksu.
Na
szczęście Enepsignos, księga, z której pochodził skrawek, była wśród tych,
które miała do przeszukania. W jej sercu zatlił się niewielki płomyk nadziei,
jednak zgasł równie szybko, co pożar w czytelni gaszony przez nią kilka godzin
wcześniej, kiedy urwany świstek wraz z resztą książki traktowały jedynie o
ogromnym, zakazanym uczuciu pomiędzy dwójką demonów.
Cały
fragment brzmiał właściwie niczym baśń, jedna z tych, które opowiadano małym,
ludzkim dzieciom, i tych, którymi straszono młode demony. Historia o miłości,
poświęceniu, ogromnym, rozdzierającym serce bólu idealnie oddawała stan
emocjonalny królowej na myśl o tym, co czekało jej ukochanego. Postanowiła
zabrać księgę na zamek, przyjrzeć się jej z bliska, wiedząc, że miała chwilowo
większe zmartwienia, niż odnajdywanie bratniej duszy w kodeksach dawnych
pisarzy.
Poszukiwania
nie przyniosły jednak skutków. Długie, męczące godziny pracy kobiety poszły na
marne. W żadnej z ksiąg nie znalazła nawet krótkiej wzmianki, jakby sprawa
naprawdę nie istniała, jakby wszyscy rezygnowali z tego pomysłu, zanim myśleli
o nim na tyle długo, by warte było to choćby krótkiej wspominki. Nic. Cisza.
Zupełna pustka. Królowa była wściekła, smutna i jeszcze bardziej zrezygnowana.
Gdyby wiedziała, że poszukiwania nie przyniosą żadnego efektu, nawet by się nie
trudziła, ale dla swojego ukochanego była gotowa spróbować wszystkiego. W ten
sposób zmarnowała cenny czas, ludzki czas, który z racji zbliżającej się wojny,
mającej rozegrać się na płaszczyźnie ludzkiego świata, nabrała dla wszystkich:
aniołów, demonów, nawet obojętnych bogów śmierci, ogromnego znaczenia.
Nadeszły wakacje i muszę się postarać o to, aby przeczytać wszystkie części od początku. Pamiętam jak rok temu, 1 czerwca przeczytałem kilka pierwszych rozdziałów. Skutecznie umiliły mi pobyt na zielonej szkole. Jak zwykle zachwycasz wyszukanym doborem słów i ciekawą akcją. Widać, że pisane przez profesjonalistę.
OdpowiedzUsuńAhahahahaha, profesjonalistę xDDDD. You made my day! Nie no, dziękuję, ale do profesjonarnej pisarki to mi jeszcze ohohohhohoho tak daleko. Jestem zaledwie amatorką z niespełna dwuletnim stażem xD.
UsuńAle cieszę się, zr tok temu umiliłam Ci syjazd. To dobrze, gdy moje opko wywołuje pozytywne emocje. Lalala, hiposi, miłość blebleble. Jezu, wybacz. Mózg mi sie przegrzał, za dużo nauki xD.
Dziękuję za komcia :*.
Uwierz ta książka naprawdę wygląda jak pisana przez profesjonalistę albo kogoś i wielkim talencie :)
UsuńCiężko mi uwierzyć w coś takiego, bo nie wierzę w siebie xD. Ale cieszę się, że Wam się podoba, może będę miała szansę to wydać :P.
UsuńWitaj. To znowu ja XD. Rozdział zwalił mnie z nóg (jak zwykle zresztą). Biedna Enepsi. Tak się poświęciła dla Sebastiana, a nie znalazła sposobu, by uratować męża i tylko zmarnowała czas. Naprawdę mi jej szkoda. Elizabeth w ostatniej chwili zwiodła Jema. Brawo dla niej, bo James był naprawdę blisko odkrycia największej tajemnicy swojej przyjaciółki. No i co mogę powiedzieć... rozdział fantastyczny, ale mi się ogólnie twoja twórczość podoba (i to bardzo). Też chciałabym umieć tak świetnie pisać. Wybacz, że odzywam się dopiero teraz, ale wcześniej nie miałam czasu. Młodszy brat, pisanie rozdziału na swoim blogu (który wreszcie udało mi się opublikować) i te sprawy... Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział. Weny!
OdpowiedzUsuńHaha, dziękuję^^. Cieszę się, że rozdział Ci się podobał i miło mi ponownie gościć się w tych moich megabajtach. Zawsze miło, kiedy ktoś coś napisze <3.
UsuńLizz tym razem miała szczęście, ale musi uważać. Nie wiadomo, co jà czeka, a Jem jest naprawdę domyślny, szczególnie że chodzi o jego przyjaciółkę z dzieciństwa^^.
A Enepsi, no cóż... Mogła się tego spodziewać, nie bez powodu w końcu Sebastian wyslał ją do Biblioteki tak późno :P. Gdyby sądził, że jest duże prawdopodobieństwo, że znajdzie tam coś pomocnego, zrobiłby to wcześniej.
"tym z samy zainteresowanym"
OdpowiedzUsuń"skrywały karty kodeksów. Cienkie, welinowe karty poznały
" powtórzenie
"Rzeczywistości mogła zaistniej w taki"
Hehehehe, czyżbym miała po tym tet rozdziale zrozumieć, czym jest Rzeczywistość? Kpina. Dalej nie wiem, jednak teraz przyczyniam się ku opini, że jest to stały układ sił pomiędzy światami, i że po śmierci Michaelisa, nastanie Nowa Rzeczywistość. Może odkrywcze to to nie jest, ale boli mnie głowa i gardło i z własnego lenistwa nic więcej nie chce mi się kombinować.
I tak sobie myślę, że Sebastianowi chodziło właśnie o tę bajeczkę. Tylko dalej ma ten problem, czy lepiej mieć żonę mądrą czy głupią (dylematy Enepsignos)
Nieeeee. Ja nigdzie nie mówiłam, że miałabyś po przeczytaniu tego rozdziału zrozumieć. Mówiłam tylko, że jest tu kolejna wskazowka xD. Zresztą Rzeczywistość się wyjaśni jeszcze w tym tomie (chyba że będę musiała to rozwlec na sześć xD), więc w końcu się dowiesz i znowu będziesz bóldupić, że sie nie dało - jak przy Undym xD. To są subtelne wskazówki! Dla ludzi, których tak to obchodzi, że chcą kontemplować, aż dojdą prawdy xD. Zresztą na pewno byłoby łatwiej połączyć fakty, gdyby to był 5ekst ciągły i miałabyś to na świeżo xD.
Usuń