Wybaczcie, że tak późno! Wstałam po czternastej i byłam taka rozleniwiona, że nie mogłam się zabrać za betę. Ale w końcu się udało. Tak więc kolejna część do Waszej dyspozycji. Na końcu art przedstawiający Elizabeth w mundurku, którego nigdy nie będzie na sobie mieć (ale miałam ochotę j w tym narysować, więc jest).
Miłej lektury :)
PS Kei, w kolejnych dwóch notkach też pojawia się Twoja ulubienica ^^
=============================
Gdy Sebastian wrócił
do jadalni, wszyscy dobrali się w dwuosobowe grupy. Elizabeth z japonką, Thomas
z Timmym, a Jeanny z Taiem.
– Mamy pół godziny. Kiedy
Sebastian da nam znak, wracamy – zarządziła hrabianka, poklepując kamerdynera
po plecach.
Demon posłał jej zdegustowane spojrzenie, ale zupełnie go
zignorowała. Wyciągnął z kieszeni zegarek i dał znak do rozpoczęcia zabawy. Kiedy
goście wybiegli z pokoju i zaczęli gorączkowo szukać podłużnych cukierków, on
usiadł na jednym z krzeseł przy kominku i odprężył się, patrząc na płonące kawałki
drewna wydające przyjemny, pękający dźwięk. W pewien sposób także i lokajowi
udzielił się świąteczny nastrój. Przyjemny zapach korzennej przyprawy i stonowana
muzyka uderzyły go przyjemnym połączeniem zmysłowych odczuć. Wiedział, że jest
to jedynie skutek uboczny jego kolejnej, przegranej walki z samym sobą. Nie
chciał jednak psuć sobie nastroju rozmyślaniami szczególnie, że znając jego
panią ten wieczór nie skończy się tak szybko. W dalszym ciągu nie pochwaliła
się śnieżnymi figurami. Z samego rana brunet ozdobił je kolorowymi światełkami,
by po ciemku prezentowały się jeszcze lepiej. Był ciekawy miny swojej pani, gdy
ujrzy jego dzieło. Jakiś głosik w jego głowie domagał się pochwały, pragnął
ujrzeć zdumiony wyraz twarzy nastolatki, beztroski uśmiech i błysk w jej oczach.
– Obrzydliwe, plugawe myśli… –
jęknął jedynie i całkowicie porzucił dalsze roztrząsanie prawości swoich myśli.
Elizabeth
korzystała z chwil sam na sam z przyjaciółką, żeby wreszcie poplotkować. Mimo,
że miały widywać się dużo częściej, to obowiązki, zarówno jej jak i japonki,
skutecznie im to uniemożliwiały. Poza tym, musiała trzymać ją na dystans,
chociaż tego wieczoru nie była w stanie. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek będzie
zdolna odepchnąć ją od siebie, chociaż wiedziała, że tylko tak uchroni
przyjaciółkę od cierpienia.
– Lizzy, co z twoją ręką? –
zapytała Tomoko, zastanawiając się nad tym, odkąd dziewczyna wróciła do
jadalni.
Ciemnowłosa popatrzyła na lekko zaczerwieniony bandaż i
zakłopotana podrapała się po głowie.
– Drobny wypadek. Wiesz, że
niezdara ze mnie – odparła wymijająco.
– Sebastian dobrze się tym zajął
– zauważyła czarnowłosa, przyglądając się kunsztownemu opatrunkowi.
– Tak, ma wiele talentów. Dlatego
jest moim kamerdynerem – zaśmiała się Lizz. – Tu jest kolejna. – Wskazała
palcem czerwono-białą laskę wiszącą za jemiołą nad drzwiami prowadzącymi do
kwater służby. – Podsadź mnie – poprosiła.
Japonka przyjęła odpowiednią pozycję i ze skupieniem na
twarzy, które niezwykle rozbawiło jej przyjaciółkę, oblizała usta. Elizabeth
stanęła na jej splecionych dłoniach i wyciągnęła rękę, by chwycić cukierek. Gdy
tylko ujęła go w dłoń, straciła równowagę i przewróciła się, z głośnym hukiem uderzając
głową o framugę.
– Lizzy! – krzyknęła
przestraszona Tomoko.
Podbiegła do koleżanki i pomogła jej wstać.
– Nic ci nie jest? – zapytała,
dokładnie oglądając głowę szlachcianki.
– Mówiłam ci, niezdara – odpadła,
pokazując jej język.
Japonka popatrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami i
zaczęła się śmiać. Rozbawione ruszyły dalej, jednak krzyk Sebastiana zmusił je
do odwrotu. Skończył się czas. Z torebką pełną cukierków skierowały się do
jadalni.
Kiedy
przekroczyły jej drzwi, cała reszta była już na miejscu. Podekscytowany
pięciolatek liczył swoją zdobycz, podczas gdy Thomas wyraźnie próbował
przekupić lokaja, który pozostawał zupełnie obojętny wobec kolejnych
proponowanych mu dóbr. Paczki papierosów, alkohole i inne wątpliwej wartości
przedmioty będące w posiadaniu kucharza, nie do końca wpasowywały się w krąg
zainteresowań demona. Co innego, gdyby zaproponował mu jakąś smakowitą duszę –
na to jednak nie mógł liczyć. Jedyna dusza, której pragnął już należała do
niego, teraz jedynie oczekiwał na dogodną okazję, by ją spożyć.
– Po przeliczeniu wszystkich
cukierków… – Sebastian zwrócił na siebie uwagę podekscytowanych gości –
ogłaszam, że wygrał panicz Thimothy i nasz kucharz, Thomas. Gratulacje. –
Uśmiechnął się i klasną w ręce.
– Lizzy, wygrałem! – krzyknął chłopiec,
spoglądając radośnie na kuzynkę.
Podbiegł do niej o mocno się przytulił. Dokładnie tak, jak
robił to notorycznie jeszcze niedawno.
– Brawo, Timmy. A teraz idź do
Sebastiana, będziesz rozdawać prezenty – poleciła mu.
Kiwnął głową i pobiegł do kamerdynera, który zaprowadził go
na specjalnie przygotowane, ozdobione biało-czerwoną wstęgą krzesło.
– Ale wciąż możemy zjeść te
cuksy, nie? – Thomas szepnął do pokojówki, która w odpowiedzi wybuchła
śmiechem.
– Thomas. Musisz się podzielić! –
skomentowała.
W tym czasie kamerdyner podał chłopcu pierwszą paczkę.
– Tai! – krzyknął podekscytowany
malec.
Demon wziął od niego pudełko i zaniósł właścicielowi.
Kilka
minut później wszyscy zaaferowani byli przeglądaniem podarunków. Nowe ubrania,
słodycze, herbata, zabawki. Cała jadalnia wypełniona była nimi po brzegi, jak
również podartymi skrawkami ozdobnego papieru, które Sebastian sukcesywnie
podnosił i wrzucał do wielkiej torby.
– Nie rozpakujesz swoich? –
zaczepiła go Tomoko delikatnie się rumieniąc.
Długo wybierała odpowiedni prezent, który przydałby się
komuś tak eleganckiemu. Mężczyzna posłał jej jeden ze swoich uprzejmych
uśmiechów.
– Jeśli to panienki nie obrazi,
wolałbym rozpakować prezenty w samotności – odrzekł jedwabistym głosem
powodując, że twarz brunetki przybrała odcień purpury.
– Ależ oczywiście – bąknęła
nerwowo.
~*~
Robiło
się późno. Cukiernicze arcydzieła kamerdynera zastąpiły kolację. Powoli trzeba
było kończyć przyjęcie, by wszyscy byli w stanie podnieść się z samego rana nie
wzbudzając podejrzeń hrabiny. Jej prezenty lokaj zaniósł do sypialni, przy
okazji upewniając się, że będzie spała aż do samego rana.
– Panienko, robi się późno.
Powinniśmy kończyć – upomniał nastolatkę, subtelnie szepcząc do jej ucha. –
Panicz Thimothy zaraz zaśnie.
Miał rację. Chłopiec, wykończony dobrą zabawa, co chwilę
opierał głowę o krzesło, by po chwili nerwowo podrywać ją do góry, ilekroć
usłyszał czyjś podniesiony głos. Jeśli Lizz chciała pokazać mu ogród, musiała
się spieszyć – inaczej mogłaby nie zdążyć. Stanęła na środku jadalni i
zakomunikowała podniesionym głosem:
– Ubierzcie się ciepło. Idziemy
do ogrodu obejrzeć nasze dzieło!
– Jakie dzieło Lizzy? – zapytał ospale
chłopiec.
– Za chwilę zobaczysz. Jeanny
pomóż mu się ubrać – poprosiła pokojówkę.
Sama ruszyła w stronę drzwi nie dbając o okrycie. Sebastian
zadbał o to za nią, jak zawsze zresztą. Kiedy wyszli na zewnątrz dziewczynie
zaparło dech w piersi. Zamierzała wszystko dokładnie opowiedzieć, przedstawić całą
scenkę i napawać się własną przemową, jednak widok oświetlonych
bałwanów-wojowników był tak ujmujący, że jedynym, co udało jej się powiedzieć,
było ciche „niesamowite”. Bacznie przyglądający się jej twarzy lokaj dostrzegł
upragniony wyraz podziwu na twarzy swojej pani. Uśmiechnął się triumfalnie i dobrodusznie
postanowił wspomóc nastolatkę w przemowie.
– Scena, którą dla państwa przygotowaliśmy
– zwrócił się do księżniczki i małego chłopca – przedstawia żołnierzy
broniących murów posiadłości. Na ich czele…
– Nie mów! – przerwała mu
fioletowowłosa.
– Proszę wybaczyć. Zechcą państwo
przejść dalej, by na własne oczy ujrzeć wykonane przez panienkę Elizabeth
dzieło. – Wskazał im drogę w głąb ogrodu.
Dziewczyna była niezwykle oszołomiona pięknym widokiem migoczących
światełek idealnie podkreślającym bałwanie kształty, nadającym im wyrazu, a
całej instalacji atmosfery, która dokładnie odwzorowywała tę, którą wyobrażała
sobie podczas projektowania.
– Diabelny geniusz – pomyślała i zaśmiała się z podwójnego
znaczenia słów.
Przez kilkanaście minut goście przechadzali się po ogrodzie
podziwiając kolejne rzeźby. To był ostatni punkt planu wspólnego wieczoru, w
każdej chwili mogli rozejść się do pokoi, jednak nikomu się nie spieszyło.
– Panienko, panicz Thimothy. – Kamerdyner
podszedł do dziewczyny niosąc na rękach ledwie przytomnego chłopca.
Nastolatka uśmiechnęła się do niego.
– Timmy, pora spać, prawda? –
zapytała, głaszcząc dziecko po głowie.
– Lizzy. Mogę spać dziś u ciebie?
– zapytał zaspanym głosem.
– Oczywiście, Sebastian zaraz cię
zaniesie.
– Tak się cieszę… – szepnął i
momentalnie zasnął.
– Sebastian, zanieś go do mojej
sypialni. Odprowadzę Tomoko i zaraz przyjdę. Przygotuj herbatę – rozkazała
lokajowi i ruszyła w kierunku przyjaciółki zachwycającej się ogromnym bałwanem stojącym
w samym centrum ogrodu.
– Jak ci się podoba? – zapytała,
stając obok niej.
– Cudowny – szepnęła zgodnie z
prawdą japonka. – Cieszę się, że dalej to robisz. – Popatrzyła na
fioletowowłosą ze łzami w oczach.
– Czemu płaczesz? – zdziwiła się.
Z kieszeni płaszcza wyciągnęła chusteczkę i podała ją
czarnowłosej. Jej płacz zaskoczył ją, w pierwszej chwili nie rozumiała, o co
jej chodzi. Dopiero kolejne słowa przyjaciółki rozjaśniły sytuację.
– Kiedy widziałyśmy się ostatnio
wydawałaś się taka smutna, oderwana od rzeczywistości. Martwiłam się o ciebie,
ale teraz… Teraz wiem, że wszystko jest w porządku – mówiła przez łzy,
delikatnie się uśmiechając.
Szlachcianka przytuliła ją do siebie. Poczuła przyjemny,
jaśminowy zapach jej włosów.
– Dziękuję – szepnęła do ucha
Tomoko.
Nie umiała odizolować się od wieloletniej znajomej. Była
jedną z niewielu żyjących osób, które znały ją z czasów zanim jej życie
zupełnie się zmieniło. Rozumiały się, dbały o siebie, kochały się. Księżniczka
dawała Elizabeth to, czego tak bardzo jej brakowało. Ludzkie ciepło, którego
nie musiała podważać. Przy niej nie musiała analizować każdego ruchu, szukać
prawdy, domyślać się szczerych motywów – ona nie była demonem. Była człowiekiem.
Jednym z niewielu, którzy jej pozostali. Jak mogła myśleć, że będzie w stanie
ją od siebie odepchnąć? To było niemożliwe. Sprawiła jej ból swoim zachowaniem,
co więc było w tym dobrego? I tak ją straci… Skoro było to uniknione niech wie,
że zawsze była jej bliska. To jedyne, co mogła zrobić. Dziecinne odcinanie się
w niczym już nie mogło pomóc.
– Wracajmy. Jutro będziemy miały
dużo czasu – odsunęła się od koleżanki, chwyciła ją za rękę i zaczęła ciągnąć w
stronę drzwi.
Demon
zdążył ułożyć śpiącego chłopca w łóżku swojej pani i dojść do kuchni. Przygotował
herbatę i postawił ją na srebrnym wózku, po czym wraz z nim opuścił
pomieszczenie i powoli zaczął kierować się korytarzem w stronę pokoju
szlachcianki, kiedy głośny huk dobiegający zza rogu zwrócił jego uwagę.
Domyślał się, co mógł zwiastować, dlatego bez chwili zwłoki poszedł na miejsce.
Jego oczom ukazało się to, czego się spodziewał – trójka rozkojarzonych
podwładnych śmiała się do rozpuku, zupełnie nie przejmując się późną godziną.
Thomas trzymał w dłoni srebrny świecznik, którym najwyraźniej chwilę wcześniej
oberwał po głowie.
– Możecie mi wytłumaczyć, co
robicie z tym kandelabrem? – zapytał zirytowany lokaj.
– Kardel… – próbowała powtórzyć
pokojówka.
– Nie, kandre… – wtórował Tai
– Kalendarbem? Co to takiego? –
Beztroski uśmiech na twarzy kucharza, doprowadził Sebastiana do szału.
Wyrwał przedmiot z ręki mężczyzny i energicznie postawił go
na szafce, która skrzypnęła – mogłoby się zdawać, że z bólu, i gdyby tylko była
żywa, najpewniej uciekłaby z płaczem, zalewając się krwią.
– Kandelabrem – powtórzył powoli,
podkreślając każdą sylabę.
– Aaaa, mówisz o tym. To samo
spadło, tak jakoś na mnie. Rzuciło się – żartował blondyn, starając się
udobruchać mężczyznę.
Jeanny zganiła go wzrokiem. Przypomniała sobie, że przecież
mieli wyręczać lokaja, ale przemiła, luźna atmosfera sprawiła, że zupełnie o
tym zapomnieli.
– Znikajcie z moich oczu –
warknął czerwonooki.
Nie musiał długo czekać na reakcję, po kilku sekundach po
służących nie było śladu.
Uspokoiwszy się nieco, wrócił po wózek.
Kiedy wszedł do sypialni Elizabth,
dziewczyna siedziała na łóżku przyglądając się śpiącemu chłopcu. Wyglądał tak
niewinnie i spokojnie. Jego twarz była rozluźniona, a usta układały się w
delikatny uśmiech. Trudno było uwierzyć, że to słodkie dziecko dopiero, co
straciło rodziców i dotychczasową stabilizację. Ciemnowłosa wciąż czuła się winna.
Wiedziała, że to uczucie będzie jej towarzyszyć do samego końca życia ilekroć
ujrzy choćby cień smutku w jego błękitnych oczach. Zrobiłaby wszystko, co w jej
mocy, by go od tego uchronić. Niestety nie potrafiła. Miała tylko nadzieję, że malec
nigdy się o tym nie dowie. Nie ze względu na siebie, lecz z powodu kuzyna,
któremu tak niewiele pozostało.
– Przyniosłem herbatę, Earl Greya
Jacksona – powiedział cicho lokaj, podając szlachciance filiżankę.
Pociągnęła dwa spory łyki i postawiła naczynie na nocnym
stoliku.
– Earl Grey wieczorem? – zdziwiła
się.
Co prawda nic nie stało na przeszkodzie upajaniu się smakiem
tej konkretnej mieszanki, jednak rzadko zdarzało mu się parzyć ją o takiej
porze. Z reguły przygotowywał wtedy napary o delikatnej, kwiatowej nucie, które
koiły zmysły i wyciszały umysł.
Odpowiadanie na, jak uważał retoryczne pytanie Elizabeth,
było zbędne. Sebastian wszedł do łazienki i zajął się przygotowywaniem kąpieli.
Dziewczyna dokończyła herbatę i nieśmiało weszła do środka. Popatrzyła na
klęczącego przed wanną, przystojnego mężczyznę w białej koszuli, który co chwilę
sprawdzał temperaturę wody w cienkich, gumowych rękawiczkach. Odwrócił głowę w
jej stronę i uprzejmie się uśmiechnął.
– Za chwilę będzie gotowa, proszę
jeszcze poczekać – zwrócił się do niej grzecznie.
Wzruszyła ramionami i usiadła na skraju obudowanej wanny
pokrytej zdobionymi kwiatowym motywem kafelkami. Patrzyła na rosnąca ilość
piany w jej wnętrzu. Miała wielką ochotę wziąć gorącą, odprężająca kąpiel.
Kiedy
woda nabrała wreszcie odpowiedniej temperatury, kamerdyner pomógł dziewczynie wejść
do środka. Obmył jej ciało uważając na ranę na przedramieniu, cały czas
próbując obrócić swoje myśli w zupełnie innym kierunku niż ten, w którym
właśnie zmierzały. Oczywistym było, że nie mógł odmówić wykonywania swoich
obowiązków, jednak ilekroć wspominał słodki smak krwi nastolatki, z trudem
dawał rade nad sobą panować.
– Chciałabym także umyć włosy –
powiedziała ospale.
Zanurzyła się w wodzie po samą szyję i odchyliła głowę do tyłu,
by ułatwić mu pracę. Delikatnie zaczął wcierać szampon w długie, lśniące ametystowym
blaskiem, lekko potargane pasma loków hrabianki. Zawsze zabawnie się podkręcały
w reakcji na kontakt z wilgocią. Strasznie tego nie lubiła i nie jeden raz z
ich powodu potrafiła odwołać spotkanie. Mimo, że wygląd stał w jej hierarchii
ważności na dosyć odległym miejscu, to sam dyskomfort spowodowany ciągle wpadającymi
w oczy, pokręconymi kosmykami wprawiał ją w tak zły nastrój, że niejedno
biznesowe spotkanie mogłoby się zakończyć olbrzymim konfliktem.
Leżała z zamkniętymi oczami, delektując się przyjemnym
ciepłem wody, która skutecznie wysysała zmęczenie z jej ciała. Opuszki palców
demona z gracją i niebywałym wyczuciem masowały skórę głowy pogłębiając stan
głębokiego odprężenia. Było jej tak przyjemnie, że niemal zasnęła.
Podczas
gdy nastolatka skupiała się na przyjemnych doznaniach, czarnowłosy walczył ze
sobą, by nie zachować się w nieodpowiedni sposób. Pokusa obnażenia dłoni i
zatopienia ich w pachnących różami, wilgotnych włosach dziewczyny była tak
silna, że jego oczy mimowolnie pobłyskiwały szkarłatem, szczęśliwie umykając
jej uwadze. Na nowo rozbudzone uczucia uderzały w niego ze zdwojoną mocą, jakby
próbowały się mścić za dni, kiedy skutecznie je ignorował. Mimo wszystko jego
ruchy były płynne i idealne jak zwykle, nie trudno było się o tym przekonać,
patrząc na jej rozmarzoną twarz. Leżała tak spokojnie, całkowicie przekonana o
swoim bezpieczeństwie. Gdyby chciał, w jednej chwili mógłby pozbawić ją życia.
Tracąc duszę, co prawda, ale nic nie stało na przeszkodzie, by tego dokonać.
Jak mogła być tak pewna, że nic jej nie zrobi? Nawet on sam chwilami nie był
przekonany, jednak Lizz zdawała się nie mieć najmniejszych wątpliwości. Bez
wahania oddałaby mu we władanie swój los wiedząc, że postąpiłby dla niej
możliwie najlepiej. Ta niezachwiana wiara zawsze go fascynowała. Nikt
wcześniej, nawet jego panicz – pierwsza ludzka istota, która rozbudziła w nim
prawdziwą ciekawość i chęć zrozumienia człowieczych myśli – nie ufała mu tak
bezgranicznie, nie wzbudzała tak natrętnej, chorobliwej wręcz fascynacji.
Pełna
mydlin woda spływała z cichym bulgotem do wnętrza rur. Szczupła dziewczyna
ubrana w białą, za dużą koszulę z zapiętą połowa guzików siedziała na skraju
wanny, na rozgrzanych kafelkach, i ze spuszczoną głową wpatrywała się we własne
stopy, które demon dokładnie wycierał puszystym ręcznikiem. Przeniosła wzrok na
przesiąknięty krwią bandaż i cicho westchnęła.
– Pozwoli panienka, że zmienię
jej opatrunek – zareagował natychmiast lokaj.
Podniósł się, poszedł po świeże bandaże i ponownie przed nią
klęknął. Ostrożnie zaczął zdejmować z ręki nastolatki kolejne warstwy
biało-czerwonej taśmy.
– Wygląda trochę lepiej –
poinformował ją, widząc jak przygląda się zaczerwienionemu rozcięciu. – Pozwól,
że ją zdezynfekuję, wtedy na pewno nie wda się zakażenie – tłumaczył łagodnie,
jak małemu dziecku.
Ciemnowłosa wpatrywała się bez słowa jak kamerdyner zajmuje
się głęboką raną, którą sama sobie zadała.
– Czyżby miał poczucie winy? – Przez chwilę przeszło jej przez
myśl.
Odkażacz wywołał nieprzyjemne szczypanie. Nie zdając sobie
sprawy z tego, co robi jej dłoń, chwyciła materiał koszuli mężczyzny i mocno go
ścisnęła.
– Przepraszam, czyżbym był zbyt
mało delikatny? – zapytał, odsuwając wacik od jej skóry.
– Nie – odparła krótko.
Jej zaprzeczenie nie
wydawało się zbyt szczere, dlatego zaczął coraz delikatniej i krócej przytrzymywać
nasączony alkoholem kawałek waty przy ranie. Kiedy była już zupełnie czysta,
założył opatrunek i dokładnie zawiązał rękę bandażem, upewniając się, że nie
był ściśnięty zbyt mocno.
– Gotowe – powiedział zadowolony
i dopiął ostatnie guziki jej bluzki.
– Kiedy ty byłeś ranny… –
zaczęła, kiedy demon zbierał zakrwawione resztki opatrunków z podłogi. Podniósł
wzrok i spojrzał zaciekawiony prosto w błękitne oczy Elizabeth. – Przepraszam, że
nie przeszłam zająć się tobą tak, jak ty zajmujesz się mną – ściszyła głos i
przygryzła dolną wargę.
Demon widział, że
naprawdę ją to trapiło.
– Dbanie o zdrowie swej pani jest
obowiązkiem każdego kamerdynera – odparł oficjalnie. – Jednak osobiste
doglądanie zdrowia służby nie leży w obowiązkach szlachty. Wysyłałaś do mnie
Jeanny, za co jestem ci wdzięczny. Nie powinnaś zawracać sobie tym głowy –
dodał uśmiechając się.
– Powinnam była o ciebie zadbać –
upierała się przy swoim. – Ty zawsze o mnie dbasz, a ja… Nie potrafię nawet dać
ci głupiego prezentu, z którego byłbyś zadowolony – zakończyła wypowiedź w
zaskakująco powierzchowny sposób.
Wycofywała się. Postanowiła nie odkrywać przed nim swoich
uczuć, przynajmniej nie w stu procentach, chociaż obniżenie rangi problemu do
czegoś tak prozaicznego jak świąteczny prezent było bardziej niż oczywistym,
desperackim chwytaniem się ostatniej deski ratunku. Demon postanowił odpuścić i
skupić się na temacie owego upominku.
– Skąd możesz o tym wiedzieć,
skoro jeszcze nawet nie rozpakowałem prezentów? – Popatrzył na nią
podejrzliwie.
– Bo w twoim pokoju, poza książką
i ramką ze zdjęciem, która pewnie w magiczny sposób zniknie w ciągu kilku dni,
nie ma nic osobistego. A prezenty zazwyczaj są osobiste. Wątpię, żeby
ktokolwiek, z wyjątkiem naszego tragicznego trio rzecz jasna, dał ci w
prezencie kiedykolwiek coś nieosobistego. Mimo tego, pokój wciąż pozostaje
pusty – wyjaśniła z goryczą w głosie.
– Panienko, dobrze wiesz, że
ludzkie dobra mnie nie interesują.
– Do znudzenia – burknęła
niezadowolona, bardziej z faktu, że uciekła przed uczuciami i przegrała walkę z
samą sobą, niż z powodu wysłuchiwania kolejnego ze sztampowych tekstów lokaja.
– Jestem tylko piekielnie dobrym
kamerdynerem. Co by było, gdybym nie był w stanie podołać temu zadaniu, to nie
wypada szlachciance, najmocniej przepraszam za swoje zachowanie – wyrecytowała
na jednym wdechu kilka pierwszych zdań ze standardowego słownika demona, które
ciągle powtarzał.
Popatrzył na nią ze zdziwieniem i po chwili wybuchając
śmiechem, za który natychmiast przeprosił ostatnią, wyrecytowaną przez nią
regułką. Sama zachichotała pod nosem zdając sobie sprawę z komizmu sytuacji. Wstała,
podeszła do łóżka i położyła się obok kuzyna poprawiając jego okrycie tak, by
mieć pewność, że chłodne powietrze nie będzie zaburzało jego spokojnego snu.
– Sebastian… – szepnęła, kiedy
lokaj zgasił światło w łazience i trzymając w dłoni świecznik powoli zaczął
zbliżać się do drzwi.
– Zostań ze mną aż zasnę? –
przedrzeźnił ją, jednak szybko przeprosił widząc jej zmarszczone brwi i
niezadowolenie na zaczerwienionej od ciepłej wody twarzy.
– Tak, to właśnie chciałam
powiedzieć… – burknęła i odwróciła się do niego plecami.
Usłyszała ciche
westchnienie, które towarzyszyło złośliwemu uśmiechowi na twarzy bruneta i
powolne kroki w stronę krzesła pod oknem. Kiedy fotel skrzypnął cicho pod jego
ciężarem, zamknęła oczy i otuliła kuzyna ramieniem.
Ah, te cudowne emocje rozszarpujące Sebe *.* Uwielbiam ich przedrzeznianie się !
OdpowiedzUsuńPostać Tomoko - coraz bardziej ją lubie. Taka prawdziwa, oddana przyjaciółka.
Miałam nadzieję, że ktoś wywinie wrednej ciotce jakiś kawał. A tu nic ;c
Świetny rozdział :) Pozdrawiam i ściskam :*
Żal mi Sebastiana... Ale rozdział był świetny, mimo wszystko. Tylko co do gumowych rękawiczek: jestem prawie absolutnie pewna, że w dziewiętnastym wieku jeszcze ich nie używano... :)
OdpowiedzUsuńDużo weny! (a ja dla siebie poproszę porządnego kopniaka)
Googlowałam to. Pierwsze już się wtedy pojawiły. Co prawda nie były tak znane jak teraz, ale używano ich :) Bodajże w latach 90 XIX wieku, a że historia dzieje się pod samiusieńki koniec, to się wlicza ^^
UsuńA właaaśnie. Co z historią dotyczącą czasów współczesnych? Szykujesz się coś pisać czy odpuściłaś ?:D
OdpowiedzUsuńPlik o wdzięcznej nazwie "cośtamno" liczy na chwilę obecną 25 142 słowa, przeliczane przez Worda na równiutkie 60 stron.
UsuńSukcesywnie, powolutku piszę dalej, ale zanim zacznę publikować to minie trochę czasu. Chcę wziąć udział w konkursie na wydanie książki dla dzieci (nie mój target, ale każda okazja do szlifowania skila jest dobra, a poza publikacją można wygrać 100 kawałków - nie pogardzę :3).
Ale prędzej, czy później pójdzie w świat ta historia :)
Mrru. :3 Fajnie, że Timmy nie stał się taki smutny i osowiały, lubię go :3 Tylko nadal nie dokońca wyobrażam sobie te bałwany .-. Może jestem jakaś ułomna, nie wiem xD
OdpowiedzUsuńHehe, a Sebastian jak zwyklę mrraśny :3
Lizzy fajnie wygląda w mundurku- niezły pomysł :D
Czekam z nieceirpliwością na kolejny rozdział i zapraszam na kolejny u mnie (dodany wczoraj, ale ćsiii XD)
http://kuroshitsuji4ever.blogspot.com/2015/03/vii.html
Życzę dużo weny i ściskam! ^^
Jeee, nowy rozdział <3 Już mi brakowało pomysłów, co tu dzisiaj czytać w kąpieli i miałam się uczyć xD Uratowałaś mi dzień <3
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, och Sebastian bardzo się postarał z tą inscenizacją w postaci bałwanów... i te rozmyślania Sebastiana...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Sebastian bardzo się postarał z tą inscenizacją w postaci bałwanów... no i jeszcze te rozmyślania Sebastiana... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Sebastian bardzo się postarał... I na do dodatek jego rozmyślenia mamy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza