Ucieszyłam się, że w tej notce będzie jednak z moim ukochanych scen, ale to jeszcze nie w tej. Chociaż to, co się dzieje w dzisiejszej, również lubię.
Mam nadzieję, że i Wy polubicie.
Miłej lektury :)
==================
–
Pamiętam, że byłam w szoku. Błąkała się korytarzami rudery niczym nieprzypominającej
mojego domu. Minął chyba tydzień, może trochę więcej. Zdawało mi się, że mijały
miesiące. Kiedy zdałam sobie sprawę, że nie jestem martwa, wrócili. Zabrali
mnie, zamknęli w klatce i... Zmuszali do strasznych rzeczy. – Pochyliła głowę,
chowając twarz w przestrzeni między klatką piersiową, a kolanami.
Chłopak słuchał opowieści w milczeniu, drżąc z przerażenia.
Nie rozumiał, jak w ogóle była w stanie o tym rozmawiać. Jak udało jej się
podnieść, wrócić do normalnego świata.
– Wtedy
zjawił się Sebastian. Uratował mnie – szepnęła niemal niesłyszalnie, wciąż ukrywając
twarz. Wspomnienie imienia mężczyzny rozbrzmiało radośniejszym tonem słabego
głosu nastolatki. – Zabił ich wszystkich, bezlitośnie. Słyszałam błagania,
widziałam, jak wyrywa serca z nich plugawych ciał. Wszędzie była krew.
Siedziałam w czerwonej kałuży, czekając aż mnie wypuści. Wziął mnie na ręce i
wyniósł stamtąd. Powiedział, że… – zawahała się.
Wyciągnęła na wierzch błyszczący medalion, który dostała od
demona na urodziny i zacisnęła kamień w dłoni.
Nie mogła powiedzieć mu prawdy, musiała szybko zmienić
historię. I tak wiedział już zbyt wiele. Jego obietnica była jedynie pustym
słowem, nie powinna dać jej wiary bez najmniejszych wątpliwości, gdyby Sebastian
się o tym dowiedział, byłby zły. Tyle razy powtarzał, a ona przekornie chciała
udowodnić mu, że nie wszyscy są tak bezwartościowi. Z czasem sama zwątpiła, a
raczej przestała okłamywać się, że było inaczej.
–
Powiedział, że przyszedł mnie ocalić, że zaopiekuje się mną i nigdy mnie nie
opuści. Od tego czasu trwał przy mnie bez względu na wszystko. Każdego dnia
znosząc moje dziecinne zachowania, humory, płacz, choroby, nocne koszmary,
nieporadność. Znosił wszystko, zastąpił mi rodzinę. Żyję tylko dzięki niemu.
Obiecał, że nie odejdzie. Był jedyną osobą, której się nie bałam. Jedyną, która
miała prawo mnie dotknąć. – Podniosła głowę i popatrzyła na Setha z radosnym
uśmiechem, przepełnionym wdzięcznością. – Żyję tylko dla niego. Dla niego i dla
swojej zemsty.
Ciemnowłosy
patrzył na nią tępo, nie mogąc wykrztusić słowa. Wiedział, że nauczyciel był
dla niej kimś wyjątkowym. Spodziewał się łzawej historii o nieobecnych
rodzicach ginących w wypadku i wiernym lokaju, który postanowił trwać u jej
boku. W scenariuszu, który obmyślił nastolatek nie było miejsca na więzienie i
krwawą masakrę z rąk Michaelisa, której nawet nie był w stanie sobie wyobrazić.
– Nie
boisz się go? – zapytał jedynie, nieśmiało, obawiając się zranienia dziewczyny.
Podniosła brwi i zaśmiała się zdziwiona.
– Czemu
miałabym się go bać?
– Mówiłaś, że wyrywał serca z
piersi i w ogóle.
– Bo tak było… – przytaknęła. –
Robił to z niezwykła gracją i lekkością, jakby był do tego stworzony. Ale
obiecał, że będę przy nim bezpieczna. Dlaczego miałam w niego wątpić? I tak byłam
już martwa. On mnie ożywił, dał mi kolejną szansę. Nawet gdyby rozerwał moje
ciało na malutkie kawałeczki, przynajmniej zginęłabym wolna. To i tak byłoby
wiele. I tak byłabym wdzięczna – tłumaczyła koledze, który zdawał się nie
pojmować jej uczuć.Jak miał to zrobić? Co mógł
wiedzieć o cierpieniu, którego doświadczyła? Gdyby powiedziała mu o wszystkim,
uciekłby, doniósł zarządcy i zniszczył ich misterny plan.
– Musisz bardzo go kochać –
powiedział łagodnie.
– Kochać? – powtórzyła, patrząc
na kolegę, jak na idiotę.
– Jak inaczej to nazwiesz?
Uratował cię, dba o ciebie i zawsze jest obok. Ufasz mu, wierzysz w niego i
bronisz nawet przed oszczerstwami kogoś tak nieistotnego, jak my. Jeśli to nie
jest miłość, to co?
– Nigdy tak na to nie patrzyłam… Jest
bardzo ważny, ale to wszystko.
Nagle Lizz poczuła nieznośny, kłujący ból w czaszce. Nie
miał żadnego związku z zatruciem alkoholowym. Ani jego siła, ani specyficzne,
pulsujące w głowie igły nie przypominały towarzyszącego od rana dyskomfortu.
Stłumiła krzyk, dotknęła dłońmi głowy i skuliła się. Przed jej oczami pojawiły
się niewyraźne obrazy. Ciemna komnata wzbudzająca niepokój. Młoda kobieta
wpatrywała się w nią z rządzą mordu. W czerni dostrzegła zarys postaci. Nie
wiedziała, kim była.
–
Elizabeth? Co się dzieje? – krzyczał zdenerwowany Seth.
Nie słyszała go. Nieznośny szum tłumił wszelkie bodźce z
zewnątrz. Była zupełnie odcięta od rzeczywistości.
– Pada śnieg. Podoba ci się?
– Mogę sprawić, że przestaniesz
czuć ból.
– Pozwól mi sobie pomóc – jęczały
znajome głosy, wielokrotnie powtarzane przez echo.
Zobaczyła demona. Siedział obok niej, obejmował ją. Mówił
coś, jednak słowa były zbyt niewyraźne, by mogła je odróżnić. Próbowała się w
nie wsłuchać, kiedy nagle znikły, tak samo szybko jak się zjawiły.
–
Elizabeth? – powtórzył Seth, dotykając jej ramienia.
Wzdrygnęła się. Popatrzyła na niego spłoszona i ponownie
objęła kolana rękami.
–
Wszystko dobrze. Przez chwilę bolała mnie głowa. To pewnie przez kaca –
wyjaśniła idiotycznie. – Chodźmy do reszty. Nie chce, żeby byli podejrzliwi.
Poza tym, powinnam dać Benowi szansę na rewanż – zdecydowała, zmieniając
zdanie.
Z jakiegoś powodu nie chciała dłużej siedzieć w niewielkim
pomieszczeniu.
~*~
Nad
sierocińcem zapanowała noc. Wyjątkowo spokojna i bezwietrzna. Wszyscy
współlokatorzy szlachcianki spali, doprowadzając ją do szału miarowymi oddechami.
Nie mogła zmrużyć oka, wciąż myślała o rozmowie z brunetem. O wszystkim, co mu
powiedziała. Od dawna spychane w głąb świadomości wspomnienia tragicznych chwil
odżyły na nowo. Leżąc w łóżku czuła strach paraliżujący prawie tak samo jak ten
sprzed kilku lat. Czuła się jak w celi, po raz pierwszy do dawna ciemność
napawała ją przerażeniem. Miała wrażenie, że w czeluściach mroku czai się
niebezpieczeństwo. Irracjonalny, dziecinny strach – bo przecież ciemność to
jedynie brak światła, nic nie może w niej mieszkać. Pragnęła go zobaczyć.
Potrzebowała jego niewzruszonej obojętności, zapewnienia, że wszystko jest w
porządku.
Nie
mogła dłużej kryć się pod pierzyną, mając nadzieję, że w końcu zaśnie z
przemęczenia. Wstała. Po cichu podreptała do drzwi i wyśliznęła się z sypialni,
lądując na spowitym mrokiem czarniejszym niż smoła, korytarzu sierocińca.
Wiedziała, gdzie znajdowała się jego sypialnia i tam się kierowała, szczerze
wierząc, że go zastanie. Weszła po schodach. Z końca korytarza dostrzegła
światło umykające szczeliną przy podłodze. Westchnęła z ulgą i podbiegła do
drzwi. Miała wrażenie, że coś ją obserwuje. Zapukała nerwowo i kiedy tylko
usłyszała jego głos, wpadła do środka, jakby od ucieczki z nieoświetlonego
korytarza zależało jej życie.
–
Panienko? – powiedział cicho.
Popatrzył na nią zaskoczony i podniósł się z krzesła. Dziewczyna
zrobiła kilka kroków na przód. Stanęła tuż przed nim. Zadarła głowę w górę, by
dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Był tak blisko niej, a jego ciało już z
tej odległości pachniało delikatną, różaną nutą. Poczuła wzbierające do oczy
łzy. Bez słowa wtuliła się obejmując go z całej siły.
Nie wiedział, co powinien zrobić, ani dlaczego dziewczyna
zachowywała się w tak dziwny sposób. Przytulił ją do siebie i czekał na to, co
się wydarzył. Czuł drżenie całego jej ciała. Była zmarznięta, przyszła do niego
w samej koszuli, na bosaka, po zimnej podłodze przez nieogrzewane korytarze, w
samym środku zimy. Znów robiła wszystko, by się przeziębić.
–
Panienko, usiądź na łóżku. Przeziębisz się – poprosił.
Zareagowała dopiero po chwili, ze zrezygnowaniem odsuwając
się od lokaja. Ze spuszczoną głową zrobiła, o co prosił ani razu na niego nie
spoglądając. Niezrażony defensywną reakcją, którą zdążył poznać przez te kilka
lat, okrył hrabiankę pierzyną i usiadł na przeciwległym krańcu materaca.
–
Powiesz mi, co się stało? – zapytał łagodnie.
Milczała, lecz nie napierał. Wiedział, że teraz musi dać jej
czas. Najwyżej kilka minut, zanim przegra wewnętrzną walkę z samą sobą i
dokładnie wszystko opowie.
– Nie
mogę spać. Boję się… – szepnęła zawstydzona, siorbiąc nosem.
–
Naprawdę się przeziębisz – skomentował z dezaprobatą, ignorując jej słowa.
Podszedł do komody i wyciągnął z jednej z szuflad grube
skarpety. Klęknął przed nastolatką i założył je na zimne jak lód stopy
fioletowowłosej. Kiedy skończył, znów usiadł na łóżku, tym razem odrobinę
bliżej niej.
– Czego
się boisz? – Usłyszała upragniony, troskliwy głos. Jak ten, którym uspokajał ją
kiedyś każdego wieczora.
– Nie
wiem. Mam wrażenie, że w ciemności jest coś złego… – jęknęła.
Przysunęła się do niego, oplotła jego ramię chudymi, zimnymi
rękami i przytuliła twarz do jego barku, mocno zaciskając powieki. Drżała. Ze
strachu.
Demon nie doświadczył tego od dawna. Był pewny, że miała to
za sobą. Nie rozumiał, dlaczego koszmary na jawie wróciły akurat teraz.
– Nie
boisz się ciemności. Przecież dobrze wiesz, że nic tam nie ma – tłumaczył
cierpliwie, nie zrażając się brakiem odpowiedzi. – Wiesz, że jesteś bezpieczna,
dopóki przy tobie jestem.
–
Dlatego przyszłam. Nie chciałam być dłużej z dala od ciebie – wyszeptała,
łamiącym się, dziecięcym głosikiem. –Wszyscy już śpią, to mnie przeraża.
Chciałam cię zawołać, ale nie mogłam. Przepraszam. Pewnie ci przeszkadzam…
– Nie
przeszkadzasz, panienko. Jestem tu dla ciebie. Twoje dobro jest dla mnie
najważniejsze – odparł, uśmiechając się ciepło.
– Mogę
tu zostać? – zapytała, spoglądając na niego błagalnie.
Wiedział, że nie był to dobry pomysł. Ktoś mógł ich
przyłapać. A już na pewno sieroty z jej pokoju zauważyłyby, że zniknęłą. Duże
ryzyko, zbyt duże.
– Nie
powinnaś. Co z twoimi współlokatorami? –
Próbował przemówić do jej rozsądku.
– Seth
wie, kim jesteśmy i po co tu jesteśmy. Wymyśli coś – rzuciła zdecydowanie. –
Proszę. Nie chcę tam wracać. – Ścisnęła materiał jego fraka, delikatnie
szczypiąc skórę ramienia. – Sebastian, proszę – powtórzyła.
Demon przymknął oczy i westchnął głęboko. Co mógł zrobić?
Jej życzenie było rozkazem, a nawet jeśli nie było nim dosłownie, w każdej
chwili mogło się stać.
– Yes,
my lady – odparł uprzejme, uśmiechając się do niej. – Połóż się i spróbuj
zasnąć.
–
Będziesz tutaj cały czas? Nie zostawisz mnie? – dopytywała przestraszona.
– Jeśli
tego chcesz, zostanę tu do rana, bez względu na wszystko – odparł i pomógł szlachciance
ułożyć się w łóżku.
Kiedy zamknęła oczy, wrócił do biurka i kontynuował czytanie
książki. Słyszał nierówny, przyspieszony oddech Elizabeth. Dobrze wiedział, że
nie śpi i był pewny, że zaraz poprosi go o coś. Tak, jak robiła przez pierwsze
dwa lata.
–
Poczytaj mi coś… – poprosiła, patrząc na profil jego ukrytej we włosach twarzy.
– To,
co teraz czytam, na pewno ci się nie spodoba – odpowiedział, nie odrywając
wzroku od kart kodeksu.
– Ale
masz tu Szekspira. Poczytaj mi Hamleta, Makbeta, albo Otella. Proszę. – Naciskała.
Podniósł się bez słowa, wziął do ręki książkę i siadając na
skraju materaca, zaczął czytać.
– Dwa
rody, zacne jednako i sławne – Tam, gdzie się ta rzecz rozgrywa, w Weronie… –
recytował dobrze znane im obojgu słowa.
Dlaczego Rome i Julia? Dlaczego historia o nieszczęśliwych
kochankach? Gdyby zaczął czytać Makbeta, pewnie miałaby koszmary – tak sobie
tłumaczyła. Co innego mogło nim kierować?
–
Dziękuję – szepnęła i zamknęła oczy.
Widział, jak z każdą chwilą napięcie opuszcza jej twarz
ustępując miejsca błogiemu ukojeniu.
–
Ona zawstydza świec jarzących blaski;
Jak drogi klejnot u uszu
Etiopa.
Jak śnieżny gołąb wśród
kawek tak ona
Świeci wśród swoich
towarzyszek grona.
Zaraz po tańcu przybliżę
się do niej
I dłoń mą uczczę
dotknięciem jej dłoni.
Boś jeszcze nie znał
równego uroku. – Zamknął książkę.
Popatrzył na hrabiankę,
chichocząc pod nosem i wrócił do biurka, powracając do lektury kolejnej
encyklopedii medycznej.
Ludzki
organizm był dla niego taką samą tajemnicą, jak ludzka psychika. Kruche istoty
intrygowały go. Wiedząc, jak efemeryczny był ich żywot odważnie parli do
przodu, stawiali czoła przeciwnościom, snuli plany na przyszłość, która mogła
nigdy nie nadejść. Krótka linia ludzkiego życia, nietrwała i krucha, w każdej
chwili zdolna się przerwać odbierając im marzenia, na które tak ciężko
pracowali. On był wieczny, niewiele istniało na świecie istot, które mogły mu
zagrozić. Nie szukał niepotrzebnej zwady, doceniał dar życia, który został mu
ofiarowany. Spędzał wieczność obserwując ludzi, poznając ich naturę, smakując
ich dusz. Widział piękno pracy człowieczych rąk. Chociaż byli jedynie przelotną
rozrywką, stającą na niekończącej się drodze demona, te robaki zasługiwały na
jego szacunek. Odkąd poznał poprzedniego pana, odkąd poznał Elizabeth, zafascynowali
go jeszcze bardziej. Pragnął znać każdy szczegół mający wpływ na ich decyzje i
postępowanie.
Przeniósł
wzrok znad książki na śpiącą nastolatkę opatuloną kołdrą, widział jedynie czubek
jej głowy. Poruszyła się nieznacznie i cicho jęknęła jego imię. To nie był
kolejny koszmar, była rozluźniona. Wyraźnie słyszał spokojny oddech i miarowe
bicie serca.
–
Ludzie… – westchnął, uśmiechając się niewyraźnie.
Odsunął się lekko, dotykając plecami drewnianego oparcia
krzesła.
~*~
Nie rozumiałem cię.
Byłaś całkowicie inna niż on. Delikatniejsza, bardziej otwarta. Potrzebowałaś
mnie i nie wstydziłaś się tego okazać.
Nie rozumiałem cię.
Kiedy nie pozwoliłaś mi zabrać się w bezpieczne miejsce. Kazałaś bronić się za
wszelką cenę i zasnęłaś w moich ramionach pośród drzew. Nie znałaś mnie. Nie
wiedziałaś nawet, kim tak naprawdę byłem. Nie rozumiałaś znaczenia naszego
przymierza, wtedy widziałaś we mnie jedynie wybawcę. Zimnokrwistego zabójcę.
Mimo to, nie bałaś się.
Nie rozumiałem cię. Gdy
nazwałaś mnie demonem, bez najmniejszej oznaki wahania. Dziękowałaś za ratunek.
Tak, jakbym zrobił to bezinteresownie, chociaż powiedziałem ci, z czym wiąże
się moja pomoc.
Zaskoczyłaś mnie. Mówiąc,
że chcesz zapamiętać swój ból. Był dowodem prawdziwości tego, co cię spotkało. Nie
myślałem, że to rozumiesz, byłaś tak cholernie dziecinna, irracjonalna. A
jednak było w tobie coś więcej. Twoja druga twarz, zupełnie inna, dojrzała. Zniknęła
w chwili, gdy zapytałaś o moje oczy.
Bawiłaś mnie. Dziecinnymi
pytaniami. Czy naprawdę kolor moich oczu był najciekawszą rzeczą, którą
chciałaś poznać? Nazwałaś mnie nieokrzesanym, pewnie do końca nie pojmowałaś
znaczenia tego słowa.
Zaskoczyłaś mnie. Okrążyli
cię, chcieli dotknąć, zranić. Kurczowo trzymałaś rękaw mojego fraka, dlaczego
przestałaś? Usłyszałem twój głos. Wiedziałem, że nic ci nie grozi, ale ruszyłem
na pomoc. Powiedziałaś, że tylko ja mam prawo cię dotknąć. Skąd ten pomysł? Nie
rozumiałaś, że jestem groźniejszy od nich? W każdej chwili mogłem zmienić
zdanie, zerwać pakt i zwyczajnie cię zabić. Nie wiedziałaś, albo tak bardzo
pragnęłaś, by to nie była prawda. Pomyślałem, że zabicie cię byłoby nie w
porządku.
Zadziwiłem cię. Naprawiłem
ruderę, którą nazywałaś domem, to nie było nic wielkiego. To nie było pierwszy
raz, kiedyś robiłem to nieustannie. Widziałem podziw w dziecięcych oczach i
chłodny dystans w ich głębi. Spojrzenie drugiej ciebie. Zabroniłaś używania
mocy, jak on.
Denerwowałaś mnie. Nie
mówiłaś wiele, ciągle będąc w szoku. Nie chciałaś jeść. Krzyczałaś, jakbym
próbował zrobić ci krzywdę. Czyżbyś zrozumiała, kim naprawdę jestem? Nie. To
nie było to. Wypiłaś herbatę nawet nie patrząc na jedzenie, byłaś niezwykle
uparta.
Zaskoczyłaś mnie. Przez
cały czas byłem dla ciebie bezimiennym demonem. Myślałem, że nie zapytasz, że
do końca będziesz tytułować mnie budzącym grozę terminem, który z twych ust
wydobywał się z niebywałą lekkością. Jakbym był czymś… Dobrym.
Sebastian. Przez jakiś
czas nie słyszałem tego imienia. Byłem pewien, że nikt więcej mnie tak nie
nazwie. Że ta postać zniknęła wraz z moim panem. Drgnąłem słysząc twój
dziecięcy, słaby głos, wymawiający moje dawne imię. Moje nowe imię. Nigdy nie
zapytałem, dlaczego ono? Nie potrafiłem uwierzyć, że zwyczajnie nic nie
przychodziło ci do głowy.
Uczyłem się. Każdego
dnia poznawałem cię, kawałek po kawałku. Rozpoznawałem zachowania, gesty,
mimikę twarzy. Wiedziałem, kiedy jesteś smutna, zła, szczęśliwa… Wiedziałem,
kiedy się boisz. Kiedy potrzebujesz ciepłego mleka, a kiedy aromatycznego Earl
Greya. Twojego ulubionego.
Uczyłem cię. Nie
potrafiłaś tylu rzeczy, a mimo to zapragnęłaś przejąć rodzinny interes. Z
przywiązania, wiedziałem to. Chciałaś zachować ich cząstkę, chociaż nigdy nie
powiedziałaś tego na głos. Minęło sporo czasu, zanim zatrudniliśmy nauczycieli.
Sam zajmowałem się twoją edukacją, każdym jej aspektem.
Poznawałem cię. Twoje
myśli, charakter i pragnienia. Dwie sprzeczności zaklęte w jednym, kruchym ciele,
powoli odkrywały przede mną swoje tajemnice. Wciąż nie chciałaś jeść, a ja nie
napierałem. Czekałem, aż głos rozsądku pokieruje twoim działaniem. Tak też się
stało. Odniosłem sukces.
Oswajałaś się. Stopniowo
mrok przestawał przypominać o przeszłości. Koszmary coraz rzadziej spędzały sen
z twoich powiek. Chociaż wciąż potrzebowałaś, bym był obok, czułaś się pewniej.
Żałowałem. Życie stało
się monotonne. Musiałem zmuszać cię do jedzenia, martwiłem się o twoje zdrowie.
Wątpiłem w wartość kontraktu. Nie byłem twoim ojcem, dlaczego nie umiałaś tego
zrozumieć? Zatrudniliśmy nauczycieli i służbę, przejęli część moich obowiązków.
Tłumaczyłem, że nie mogę zajmować się tobą jak dotąd. Że musi to robić kobieta.
Odmówiłaś. Kazałaś mi pełnić wszystkie dotychczasowe obowiązki, nie potrafiłaś
dorosnąć. Nie potrafiłaś traktować mnie jak służącego. A ja ci w tym nie
pomagałem. Powinienem od samego początku utrzymywać dystans. Nie zrobiłem tego,
nie spodziewałem się, że tak bardzo się do mnie przywiążesz.
Miałem dość. Powtarzałaś,
że mnie kochasz, wtulając się we mnie, jak w ojca. Chciałem cię zabić. Rzucić w
cholerę cały zbędny trud, rozszarpać cię na strzępy i znaleźć kogoś wartego
uwagi.
Zawiodłem się.
Dzieciak wewnątrz ciebie zachłannie trzymał stery, nie pozwalając dojść do
głosu drugiej tobie. Tej, która zawarła pakt. Tej, która gotowa była walczyć
dla swojej zemsty. Tej… której
pragnąłem.
Starałem się. Wytrwale
wykonywałem swoje obowiązki, nie porzucając nadziei. Wciąż liczyłem na to, że
się zmienisz. Gdy teraz o tym myślę, powinienem cię wtedy zabić. Kiedy wszystko
dopiero się zaczynało. Chociaż dostrzegam, czemu tego nie zrobiłem, tamtego
dnia byłbym w stanie. Mimo to, czekałem.
Triumfowałem. Instynkt
mnie nie zawiódł. Każdy dzień, kiedy się odsuwałem, tworząc między nami
barierę, stawał się kolejnym dniem twojej przemiany. Przestałaś mówić, że mnie
kochasz, przestałaś prosić, bym był przy tobie, póki nie zaśniesz. Przestałaś
wiecznie wybrzydzać. Zapragnęłaś stać się silna. Chciałaś, bym cię trenował. Z
radością patrzyłem, jak instynkt mordercy bierze nad tobą górę. Widząc furię w twoich błękitnych oczach,
przeszył mnie dreszcz. Nie myliłem się. Jakbym mógł? W końcu trochę cię wtedy
znałem.
Pragnąłem. Szalenie
marzyłem o tym, by zobaczyć twoją twarz, skąpaną we krwi oprawców, którzy
odebrali ci szczęście. Wyobrażałem sobie, jak zatapiasz ostrze w ich drżących ciałach.
Jak bezdusznie ignorujesz błagania i z uśmiechem na ustach dopełniasz swej
zemsty. Za każdym razem, gdy napierałaś na mnie, pokracznie trzymając rękojeść,
widziałem twój koniec. Czułem smak twojej duszy. Niepowtarzalny, idealny. Nawet
nie marzyłem o tym, że kiedykolwiek dane mi będzie posmakować równie niezwykłej
esencji. Podobnej do smaku mojego pana. Podobnej, a jednocześnie zupełnie
innej.
Byłem dumny. Kiedy
zabiłaś po raz pierwszy. Własnoręcznie pozbyłaś się problemu nękającego twoja
Królową. Nie mogłem być bardziej pewny.
Poczułem cię. Smak
twojej słodkiej krwi wypełnił moje usta, bombardując kubki smakowe tysiącem
wrażeń. Patrzyłaś zaniepokojona, kiedy moje oczy rozbłysły demoniczną rządzą. Jednak
nie uciekłaś, nie bałaś się. Wysunęłaś dłoń w moją stronę, prosząc bym smakował
dalej.
Nie zauważyłem. Kiedy
moje podejście zupełnie się zmieniło. Zacząłem widzieć w tobie nie tylko duszę,
ale także osobę. Istotę, której pragnąłem w całości. Twoje ciało, twój śmiech,
twoja duchowa esencja. Wszystko należało do mnie. Niesamowite uczucie.
Uczucia. To one mnie zgubiły.
Za późno zdałem sobie sprawę z ich istnienia. Tych, których nigdy nie powinienem
był czuć. Zapragnąłem dla ciebie czegoś więcej niż pusta zemsta. Chciałem, byś
była szczęśliwa. Chociaż wciąż mnie denerwowałaś, byłaś uparta i
nieodpowiedzialna, tolerowałem to. Wciąż brałem udział w naszej grze, nie
porzuciłem prawdziwego celu. Jedynie subtelnymi gestami próbowałem sprawić, by
twoje życie było pełniejsze.
Kochałem cię. Zrozumiałem,
że się zatraciłem. Nienawidziłem się za to. Zawładnęła mną słabość, byłem
nieuważny. Niemal przeze mnie zginęłaś. A potem? Wszystko zniknęło. Jak
zaczarowana, straciłaś świadomość moich uczuć. Swoich uczuć. Znów przyszły
spokojne, nudne dni. Nie mogłem się skupić, nie potrafiłem nad sobą panować.
Kochałem cię. Jednak ty
już tego nie widziałaś. Zapomniałaś. O wszystkim, zwyczajnie zapomniałaś. Nie
potrafiłem się z tym pogodzić. Zniszczenie jej nie było żadnym pocieszeniem. Musiałem
wziąć się w garść. Od nowa wejść w rolę zdystansowanego służącego, odgonić
myśli. Zepchnąć je w ciemne zakamarki umysłu.
Wygrałem. Ze sobą, z
uczuciami, z przeznaczeniem, którego istnienia nigdy nie zaakceptowałem. Wszystko
wracało do normy. Przyzwyczajałem się do myśli, że to nigdy nie wróci. Umrzesz,
odbiorę ci duszę i będę wolny, na wieczność. Czekałem na ten dzień. Ten, który
odda mi dotychczasowe życie wolne od ludzkich słabości. Uczucia, brzydziłem się
nimi. Paskudne konsekwencje życia pośród tych robaków. Zabiłbym ich wszystkich,
gdybyś mi nie zabroniła. Wyrywał im kończyny, słuchając przyjemnych,
rozrywających gardła, krzyków cierpienia. Ukarałbym każdego za samo istnienie. A
na koniec… Na koniec pożarłbym każdego bez wyjątku, na zawsze równając z ziemią
tę żałosną, słabą rasę. Gdybym nie był takim idiotą, nie zainteresował się
ludzką naturą, żadna z tych rzeczy nigdy by się nie wydarzyła. Być może
zabiłbym cię, zanim zdążyłabyś zaistnieć.
Kochałem cię. Nie.
Kocham cię. Uwielbiam ten stan tak sam jak go nienawidzę. Nie mogę znieść, jak
uczucia zmieniają prawdziwego mnie w to… coś. Żałosne i słabe. Mimo to, jestem
szczęśliwy, że cię poznałem. Kiedy wszystko dobiegnie końca, zatrzymam w sercu
wspomnienie o tobie i twoich zimnych zwłokach, które oddały mi wolność. Jeśli
tylko będę w stanie cię zabić.
Kocham cię. Elizabeth.
Zaufanie. Z każdym
dniem, uczę się czegoś nowego. Poznaję ludzi. Poznaję ją.
Sebastian
zamknął oczy i odwrócił twarz od śpiącej nastolatki. Myślami powrócił do studiowanej
encyklopedii.
– Flebotomia.
Ciekawe… – mruknął wiodąc wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu.
Taki tam bazgroł. Tak, wiem, że yaoi hand, ale niewiele większa niż w oryginale! :P
Yaaasss! Wreszcie! Ciekawie było :33
OdpowiedzUsuńTylko, nie wiem, może to mój telefon, ale przy pierwszym cytacie Romea i Julii coś Ci się pomieszało z wielkością czcionki o.o Albo telefon mi zwariował xD
Ciekawe, co takiego jest w nastepnym, skoro tak go lubisz =3 I Lizzy znowu coś sobie przypomniała, yay! <3
To chyba zwariował, bo mi na kompie wygląda dobrze :P
UsuńW sumie to,c o mi się podoba nie jest niczym szczególnym, ale po prostu mi się spodobało :P) Mam nadzieję, że to już w następnej, a nie dalej xDD
... Wiesz, teraz to juz wygląda moralnie o.O Poza jednym. Fragment rozmowy z Seth'em o wyrwaniu serc jest jakoś wyśrodkowany xD
UsuńOjaciepierniczę *^* To było takie, genilne, że aż zaniemówiłam. Serio, zrobiło mi się smutno, że ja pisze takie gunwa, a Ty takie majstersztyki XD
OdpowiedzUsuńBrakowało mi takiej bomby emocjonalnej :3 Nie moge się doczekać kolejnych rozdziałów, bo ta wstawka nie mogła tam być po nic! XD
Ściskam mocno, dużo weny, zdrówka, humoru i mało ciepełka! ^^
Hahaha, ojej, dziękuję. To takie miłe <3
UsuńAle nie nazywaj swojego opowiadania gunwnem, bo ja je uwielbiam. Dzisja przeczytam, bo wczoraj za późno się zorientowałam i już byłam po kąpieli, a łazienka mi nie wybaczy, jeśli jej nie przeczytam :P BTW, napisałam dziś trzy strony i w nocy będę kontynuować ^^
Dziękuję i życzę Ci dużo ciepełka, humoru i weny do tych zimnych emocji <3
oki, oki :D
UsuńYaaay! Koffam Cię <3 Cieszę się, że będzie dalej :D
I dziękuję bardzo <3
Ohoho. Elizabeth powoli odzyskuje wspomnienia. Jeśli w najbliższym czasie nie dojdzie do ich konkretnej, bezpośredniej rozmowy to chyba nie wiem co ze sobą zrobię. Mogłaby sobie już wszystko przypomnieć. Wiem, jestem niecierpliwa, ale aż mną trzęsie, gdy wyobraże sobię jak wyglądałaby ich konwersacja po tym wszystkim. Jak by się zachowywali w stosunku do siebie i w ogóle.. no, rozumiesz :D
OdpowiedzUsuńTego mi było trzeba. Takiego oderwania, głębszych refleksji i przyznania się przed sobą do uczuć.
Buziak :*
Tak, doskonale rozumiem o co Ci chodzi :P
UsuńCoś bym powiedziała, ale spoilerować nie będę :P Zobaczymy, co tam się dalej wydarzy^^
Swoją drogą, mogłabyś też coś napisać, stęskniłam się już :P
Super! Kolejny genialny rozdział ;) Te końcowe myśli Sebastiana mnie rozsadziły od środka i myślałam że będę wyć z nadmiaru uczuć ;-; Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i serdecznie pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobało :)
UsuńNastępny rozdział już w środę :P
Gdy zakryje się palce to dłoń wygląda spoko, ale rysunek mi się podoba.
OdpowiedzUsuńChyba nie muszę mówić, że rozdział też. :D
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńgenialny rozdział, te myśli Sebastisna, te odczucia na każdą sytuację... ale czy naprawdę ktoś ja obserwował...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia