Byłam na Orientaliach, całkowita klapa. Ale nie ma tego złego, wydałyśmy z Kei kupę forsy na rzeczy, bez których spokojnie byśmy się obyły, ale po co, skoro można nie. Dlatego uważam dzień za całkiem udany. Dziś natomiast, znów będę się obwiniać, że nie napisałam licencjatu, ale może zacznę w nocy, a może nie. Któż to wie? Chciałabym mieć to już za sobą, a zwyczajnie nie mam weny.
Dobra, dosyć jęków. Napiszę licencjat, to będę miała wenę do trzeciego tomu, bo szczerze mówiąc od tygodnia nie tknęłam ani jego, ani też żadnego rysunku.
Wish me luck :P
PS Złota myśl na dziś: "Żeby łamać konwencję, trzeba ją najpierw znać, więc niech te ćwierć inteligenckie, pisarskie niedojdy mje tutej se nie pierdzielą bzdurów."
======================
Końcem ołówka dotknęła arkusza papieru. Niczym
zahipnotyzowana zaczęła kreślić kolejne linię, ruchami pełnymi pasji, jakby
poza bielą materiału i czernią grafitu nie liczyło się nic więcej. Zrozumiała,
co było dla niej najważniejsze. Głęboka radość płynąca z nowego odkrycia sama
pchała jej dłoń ku stworzeniu dzieła obrazującego cały mętlik w jej głowie. Wszystkie
niezrozumiałe myśli, wszystkie wątpliwość, radości, obawy. Wszystko to
odciskało swój ślad w kolejnych pociągnięciach ołówkiem.
Z transu wyrwał ją melodyjny głos kobiety, która stojąc tuz
obok niej z niezrozumiałym grymasem przyglądała się mrocznemu rysunkowi.
–
Miałeś narysować to, co jest dla ciebie najważniejsze – powiedziała, chcąc
upewnić się, że chłopak zrozumiał polecenie.
–
Zgadza się – odparła błękitnooka, z dumą spoglądając na efekt swojej
natchnionej pracy.
Rysunek wyglądał lepiej niż mogła przypuszczać. Ciemność
zdawała się wyciągać macki w stronę dumnie wypinającego pierś czarnego kruka
trzymającego w dziobie kawałek ludzkiego palca. Stał we krwi swej ofiary
wielkimi oczyma spoglądając z zacięciem wprost w obserwatora. Wzbudzał niepokój
i strach, ale jego postawa jednoznacznie wskazywała na zachwyt, jakim obdarzyła
go autorka.
– Więc,
dlaczego narysowałeś jakiegoś ptaka z palcem z dziobie? – skrzywiła się,
marszcząc brwi.
Jej prosty umysł nie był w stanie zrozumieć metaforycznego
przesłania obrazu, bez względu na to, jak mądrze starała się wyglądać.
– Ja… –
Elizabeth chciała spróbować wyjaśnić kobiecie znaczenie swojego dzieła, jednak kobieta
nie dała jej dokończyć.
– Nie
ważne. Możesz to zabrać ze sobą. – Bagatelizująco machnęła ręką i zniknęła w
głębi pomieszczenia.
Czy to ze strachu przez błaźnieniem na oczach małoletnich
adoratorów, czy ze zwykłego braku kultury, najważniejszym był fakt, że
zostawiła dziewczynę w spokoju.
Elizabeth poczuła tlącą się w sercu złość. Wiedziała, że
urodziwa brunetka nie była żadnym autorytetem w dziedzinie sztuki, ale
niedocenienie jej pracy bolało. Godziło w dumę. Przez chwilę przypatrywała się dostojnemu
ptaszysku powątpiewając w swój obiektywizm. Może olśniło ją pierwsze wrażenie,
gdy resztki emocji wciąż targały serce, w zawrotnym tempie pompującym krew.
Zdjęła arkusz ze sztalugi i ostrożnie zwinęła go w rulon. Postanowiła
zabrać go ze sobą, by przypominał jej oczyszczające czucie zrozumienia. Tę
niesamowitą lekkość na duszy, kiedy tajemnica, którą skrywała sama przed sobą,
ukazała się w pełnym majestacie, dając poczucie kontroli i pewności siebie.
~*~
Ostatnimi
zajęciami tego dnia było wychowanie fizyczne. Prosta gra, polegająca na
uderzaniu w przeciwnika piłką, jednocześnie unikając otrzymania ciosu. Dwie
drużyny, dziesięć pocisków i mnóstwo biegania. Młodzież, w szczególności
chłopcy, potrzebowali takich zajęć. Czegoś, co pozwoliłoby im pozbyć się
nadmiaru energii, pod kontrolą opiekuna, by uniknąć niebezpiecznych sytuacji.
Wszyscy zgodnie milczeli na temat wydarzenia sprzed kilku
godzin. Bali się narażać nowemu nauczycielowi, nie chcieli przysparzać kolegom
dodatkowych zmartwień. Zarządca nie powinien się o tym dowiedzieć. To odbiłoby
się na wszystkich, sensowniej było milczeć.
Półtorej godziny zażartej
rywalizacji wycisnęło z chłopców mnóstwo potu, jednocześnie uspokajając nerwy. Ostatnie
zajęcia tego dnia. Zmęczeni rozeszli się do swoich sypialni, gdzie oczekiwali
na kolację.
Elizabeth
wpadła do pokoju jako pierwsza. Szybko zmieniła ubranie, nim jej współlokatorzy
zdążyli do niej dołączyć. Uniknęła problemu z przebieraniem się przy nich. Pod
tym względem miała niesamowite szczęście. Zdawało jej się, że odkąd Seth poznał
tajemnicę, pomagał jej w subtelny sposób, wszak jakież było prawdopodobieństwo,
by ani razu nie przyłapali jej w sytuacji obnażającej prawdę?
Współlokatorzy dołączyli od hrabianki, przebrali się i całą
czwórką usiedli przy stole. Do kolacji zostało niecałe pół godziny. Byli
zmęczeni po całym dniu.
– Po
kolacji idę spać, jestem kompletnie padnięty – jęczał blondyn, pokładając się
na stole.
Wyciągnął ręce i delikatnie stukał krótkimi paznokciami w
blat, wybijając rym ulubionej przyśpiewki. Benny siedział naprzeciwko niego,
podpierając głowę na dłoni. Spoglądał bezmyślnie w pęknięcie na ścianie.
– Seth,
czy oni wiedzą? – Dziewczyna zwróciła twarz w stronę śniadego nastolatka,
uporczywie skubiącego lakier z kantu stołu.
Przez chwile nastolatek zdawał się jej nie słyszeć
całkowicie pochłonięty dziecinną zabawą. Dopiero po kilku minutach nieznośnego
oczekiwania podniósł głowę i spojrzał łagodnie w zaszklone, błękitne oczy,
których rozszerzone źrenice delikatnie drżały targane niepokojem.
–
Oczywiście, że wiedzą. Wszyscy już wiedzą – odparł z lekkością, posyłając jej
uspokajający uśmiech.
Twarz dziewczyny zalała się rumieńcem, tworząc szkarłatny
parkiet, na którym złość i niedowierzanie tańczyły w pełni ukazując swe
gorejący wstyd. Nagle spojrzała nerwowo w stronę szyby. Poderwała się z krzesła
trącając kolanem blat i podbiegła do okna otwierając je na oścież.
~*~
– Ci
dwaj, panie Sutcliff – oświadczył młody blondyn, wskazując palcem jedno z okien
sierocińca. Po drugiej stronie szklanej tafli siedziała czwórka chłopców.
–
Rozumiem. Nic ciekawego – odparł czerwonowłosy, krzywiąc się z niezadowoleniem.
– Nie lubię zabierać dzieci, na dodatek chłopców. Dlaczego Will mi to robi? Tak
bardzo chciałbym odebrać duszę jakiejś śpiewaczki operowej! Ach, cóż to byłoby
za widowisko! – narzekał, jednak po chwili, jego biadolenie zmieniło się w
kolejną fantazję.
– A ja
chciałbym zdążyć na imprezę działu kadr… – burknął Ronald, opierając się na rękojeści
swojej kosy.
Obaj Bogowie Śmierci byli znużeni kilkudniowymi obserwacjami
dwójki chłopców, których życie nieubłagalnie zbliżało się do końca. Nie było
pewności, że złodziej dusz przyjdzie właśnie po nich, jednak William wyraził się
jasno – mają ich pilnować, zabrać dusze i pozbyć się złodzieja. Nie obchodziły
go plany podwładnych, liczyło się jedynie wykonanie zadania. Honor Shinigami
nie mógł zostać splamiony czymś tak obrzydliwym, jak kradzież. Spears czuł, że
za wszystkim musiał stać demon, cholerne plugastwo, którego szczerze
nienawidził.
– Nie
dość, że przez tę pogodę zniszczą mi się końcówki, to jeszcze przez Sebusia
musiałem użyć tego śmierdzącego kremu! – Fantazje Grella ponownie przerodziły
się w narzekanie. – Oo, a to kto? –Zmienił ton głosu dostrzegając wewnątrz
pomieszczenia profil jednego z siedzących przy stole chłopców.
– Kto?
– zainteresował się blondyn, poprawiając okulary.
Podszedł do towarzysza i spojrzał z jego perspektywy w
stronę siedzących przy stole dzieci.
–
Wydaje mi się znajomy. Chodźmy, chcę mu się przyjrzeć! – W czerwonowłosego boga
śmierci wstąpiła nagła ekscytacja.
Chwycił swoją kosę i przeskoczył po dachach budynków, by
znaleźć się możliwie najbliżej okna. Ronald ruszył jego śladem.
– Kim
jest to dziecko, panie Sutcliff? – zapytał konspiracyjnym szeptem, podnosząc
głowę ponad krawędź parapetu okna, za którym siedziały sieroty.
– Nie
wiem, ale kogoś mi przypomina. Ta blada cera, długie rzęsy… Aaaa! – przerwał,
głośno krzycząc.
Szarpnął blondyna za rękaw i pociągnął w dół. Obaj stracili
równowagę. Spadli z dachu lądując w śnieżnej zaspie.
– Panie
Sutcliff? – burknął Knox, wypluwając z ust resztki śniegu.
– Chyba
nas zauważyli! Co za emocje! – ekscytował się żniwiarz, wpychając głowę
współpracownika z powrotem w górę białego puchu.
~*~
– Eddy,
co się stało? – Ben leniwie przekręcił głowę w stronę okna, wciąż opierając ją
na drewnianym blacie.
–
Wydawało mi się, że ktoś nas obserwował, ale… – ucięła głęboko się pochylając.
– Nikogo tu nie ma – dodała po chwili, zamykając oszklone skrzydła.
Zdziwiona, wróciła do stołu i ze zwieszoną w dół głową
zaczęła nerwowo bawić się dłońmi.
– Nie
przejmuj się, nic nam nie będzie! – zaśmiał się Benny, widząc, że chłopak
wyraźnie przejmował się sytuacją. – Przecież to nie tak, że Marvin naprawdę
sprowadza na nas śmierć… – dokończył odrobinę mniej pewny siebie.
– To
bez znaczenia. Nawet, jeśli ktoś spróbuje nas zabić, nie damy się… – jęknął
zirytowany Ben.
Nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Bez względu na to,
czy przepowiednie Marvina naprawdę były przepowiedniami, czy tylko kuriozalnymi
zbiegami okoliczności, nie mieli na to wpływu. Mogli jedynie zachować czujność
i w razie niebezpieczeństwa próbować walczyć. Było ich trzech, jeśli będą
trzymać się razem, powinni sobie poradzić. Przynajmniej taką miał nadzieję.
– Może
zapalimy przed kolacją? Tak dla rozładowania atmosfery? – Złotooki klepnął w wypukłą
kieszeń spodni.
Przewodniczący pokoju wydał z siebie przeciągły,
przypominający zwierzęcy ryk, niski dźwięk, który pozostała dwójka odebrała
jako potwierdzenie. Dziewczyna wstała wraz z nimi, zastanawiając się, jakim
cudem nastolatek dał radę ryknąć w tak przedziwny sposób. Nie zamierzała pytać,
nie chciała go dodatkowo denerwować.
Nie
odmówiła sobie kolacji. Stosunkowo świeżą kromkę chleba i trzy plasterki
pomidora ciężko było nazwać prawdziwym posiłkiem, ale dla niej był
wystarczający. Zachowała pozory, lekko wypełniła żołądek i spędziła czas na
rozluźniającej konwersacji, zupełnie niezwiązanej z prawdziwymi problemami.
Dopiero, kiedy opuszczali jadalnie, chwyciła Setha za rękaw prosząc, by z nią
porozmawiał. W drodze powrotnej do sypialni zboczyli z trasy udając się do
składziku, w którym ostatnio palili.
– Co
się stało? – zapytał zainteresowany brunet, wyciągając z kieszeni paczkę.
Przez chwilę dziewczyna czuła irytację, miała wrażenie, że
chłopak specjalnie prowokował sytuację, by nakłonić ją do palenia. Spojrzała na
skierowany w jej stronę filtr i wyciągnęła papierosa.
– Nie
mogę palić – oświadczyła, trzymając odpalony zwitek tytoniu w ustach.
– To
dlaczego to robisz?
– Sama
nie wiem. To takie… odprężające. Ale to już ostatni raz – stwierdziła
stanowczo, wypuszczając dym z płuc.
Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Nie wierzył jej. Nie
pierwszy raz widział jak ludzie popadają w nałóg. Zawsze zaczynało się od
jednego, okazjonalnego papierosa. I zawsze kończyło się na całkowitym poddaniu
się niepohamowanej rządzy. Z pozoru wydawała się taka nieszkodliwa, jednak jego
niewidoczna, druzgocąca zdrowie siła wyniszczała człowieka od środka, powoli
prowadząc go w stronę śmierci. Nastolatka niezwykle fascynowało, jak inni łatwo
poddawali się działaniu niezwykłej, uzależniającej substancji. Obserwował
zachodzące w nich zmiany. Z miesiąca na miesiąc, coraz bledsza, zniszczona
cera, żółknące palce, chrypiący głos. Coś tak niepozornego mogło tak bardzo pogrążyć.
– Niech
ci będzie. Więc, co się stało? – powtórzył pytanie.
Dziewczyna ponownie wypuściła dym z płuc i spojrzała na
twarz chłopaka przez kłąb szarego dymu.
– Idę
dziś w nocy do Sebastiana – powiedziała cicho, lekko zawstydzona. – Chciałam
zapytać, czy mógłbyś mnie znowu kryć? – Uśmiechnęła się zakłopotana, delikatnie
przymykając oczy.
Chłopak zmarszczył brwi, napiął mięśnie twarzy, a jego usta
wygięły się w niezadowolony grymas.
– Po
co? – warknął, zaciągając się energicznie. – I dlaczego myślisz, że skoro znam
twój sekret, to będę wszystko dla ciebie robić?
Wydawał się urażony. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło.
– To
związane z… z jutrem – wyjąkała zaskoczona. Odwróciła się bokiem do niego i
spuściła wzrok. – Przepraszam, zapomnij o tym. Nie powinnam cię wykorzystywać –
przyznała ze skruchą.
–
Zrobię to dla ciebie.
Zaśmiała się, odwracając od niego twarz. Tak jak się
spodziewała. Była z siebie zadowolona, idealnie go odczytała. Chociaż był
zazdrosny, czuła, że to dla niej zrobi. I dla siebie, bo przecież także jego
życie było stawką w tej grze. Nie musiał znać całej prawdy.
–
Naprawdę? – Rozpromieniła się, patrząc na kolegę z szerokim uśmiechem. –
Dziękuję! – Chwyciła jego dłoń.
To miała być część jej gry. Czuła, że może go dotknąć, nie
obawiała się. Uczucie ciepła, które przeszyło jej ciało zupełnie zrujnowało poczucie
wyższości. Zaczerwieniła się i szybko cofnęła rękę, chowając ją w kieszeni
spodni. Zgasiła papierosa i wrzuciła niedopałek do stojącego w rogu
pomieszczenia, niewielkiego słoika.
Wyszli bez słowa nie chcąc rozpoczynać rozmowy, która dla
obojga była zbyt niezręczna i przepełniona niedomówieniami, by odważyli się na
jej podjęcie.
~*~
Dochodziła
północ. Spowity ciemnością sierociniec ucichł, tłumiąc w swoim wnętrzu wszelkie
dźwięki zwątpienia. Niespokojne dusze wychowanków pogrążonych we śnie koiły
skołatane umysły podsuwając podświadomości relaksujące marzenia senne. Przedburzowe
milczenie, napięta atmosfera tego miejsca, niezauważalna na pierwszy rzut oka,
dotkliwie godząca w drobną nastolatkę. Leżała wpatrując się w mrok, nadając w
myślach nazwy kształtom, które dostrzegała zmęczonymi oczami. Kolorowe plamy
formujące się w pustce w metaforyczny sposób przedstawiały jej obawy i
przeżycia. Czekała. Musiała mieć pewność, że jej współlokatorzy śpią.
Wiedziała, że niedane jej było zasnąć, na pewno nie tu. W sercu czuła
niepokojący ból, pulsujący w rytm uderzeń serca. Nie wiedziała, czego powinna
spodziewać się po kolejnej, niezapowiedzianej wizycie w pokoju demona. Odkąd
spojrzał na nią ostatni raz chłodnym, pozbawionym emocji wzrokiem, kiedy smukłe
dłonie z gracją tańczyły między kosmykami jej niesfornych włosów, ich wzrok nie
skrzyżował się ani razu. Widziała go na korytarzu i w jadalni. Była wręcz
przekonana, że idąc ramię w ramię z Sethem, tuż po wyjściu ze składziku,
również na nią patrzył. Czuła na sobie jego wzrok. Uczucie, którego nie mogła
pomylić z niczym innym. Spojrzenia, których pragnęła całym sercem. Uwielbiała
być w jego oczach jedynym obiektem zainteresowania, uwielbiała mieć go tylko
dla siebie. Zdała sobie z tego sprawę, była zazdrosna. Rzadko była zmuszona
dzielić się najwierniejszym służącym, wypożyczać go zwykłym ludziom, nawet w
imię królowej. Nienawidziła, gdy był na nią zły. Naprawdę zły. To nie miało
żadnego związku z ich codziennością, tysiącami min i zgryźliwych komentarzy. One
istniały od początku, były budulcem ich więzi. Im dłużej o tym myślała, tym
dostrzegała więcej subtelnych znaków. Zaczęła czytać między wierszami, wśród
opasłych tomów swojej przeszłości, odnajdując ukryte przesłania. Nawet nie
zauważyła, kiedy się pojawiły. To trwało już dłuższy czas. Lecz prawdziwa złość
z jego strony uciążliwie prześladowała ją na każdym kroku. Wciąż była pewna
swego, jednak zaczynała rozumieć, dlaczego tak się zachował. Dlaczego nie
odpuścił wychodząc za nią na korytarz. Dlaczego uparcie starał się udowodnić,
że nie miała racji.
– Kiedy pozwoliłam mu tak bardzo wpływać na
moje decyzje? – zastanawiała się, dostrzegając ile znaczyła dla niej opinia
lokaja.
Za każdym razem, gdy komplementował wygląd, doradzał w
kwestii ubioru. Kiedy wymuszał na niej zjedzenie posiłku. Nie chodziło o sferę
racjonalną – nie potrzeba uzupełnienia energii przechylała szalę zwycięstwa na
jego stronę. Opieka. Szczery głos, mikroekspresje, których nie sposób zagrać;
kiedy pokazywał jej tę stronę siebie, robiła wszystko, czego pragnął. Schlebiała
jej troska, którą z niezwykłą łatwością potrafił obdarzyć kogoś tak słabego,
jak ona. Okazywał uczucia, których od zawsze się wypierał. Wszystkie impulsywne
reakcje zaczęły nabierać sensu, każde nielogiczne zachowanie łączyła z
nieopisaną łatwością, jakby ten jeden pomijany dotąd detal, otworzył jej oczy
na całkiem nową sferę ich znajomości. Tę, którą zawsze pragnęła w nim odnaleźć,
a w której istnienie nigdy nie pozwoliła sobie w pełni uwierzyć.
– Czy wciąż będzie zły? Czy sprawi, że wyjdę,
przygnieciona ciężarem poczucia winy? – zadręczała się, nerwowo ruszając
stopami owiniętymi poszarzałą pierzyną. – Jest
tylko jeden sposób, żeby się przekonać! – Doprowadziła niesforny umysł do
porządku.
Powoli podniosła się z łóżka i po cichu, na palcach, wyszła
z sypialni chwytając po drodze zwinięty rulon papieru. Pobiegła pod drzwi
Sebastiana. Zobaczyła blade światło niewyraźnie rozjaśniające kawałek podłogi. Wyciągnęła
dłoń, luźno zgiętą w pięść i zawahała się na moment, nim białe kostki dotknęły
ciemnego drewna.
– Nie wygłupiaj się. To Sebastian! – skarciła
się i biorąc głęboki oddech, trzykrotnie zapukała.
Ciepły, melodyjny głos kamerdynera zezwolił jej na wejście.
Siedział na łóżku, naprzeciwko drzwi, odziany jedynie w spodnie i rozchełstaną
koszulę. Spojrzał w jej kierunku. Wyglądał, jakby czekał na nią od dłuższego
czasu, gotowy odegrać kolejną, ukazującą niezadowolenie scenę pełną głęboko
ukrytych podtekstów.
–
Sebastian… – mruknęła tępo, patrząc na niego z rozszerzonymi źrenicami.
Zamknęła za sobą wrota i nieśmiało zrobiła dwa kroki
naprzód. W prawej dłoni trzymała zwiniętą kartkę, coraz bardziej gniotąc ją z
nerwów. Mężczyzna uśmiechnął się rozbawiony, zerkając na napięte mięśnie
przedramienia dziewczyny.
–
Słucham panienko, czy coś się stało? – zapytał udając, że nie rozumie, po co
się zjawiła.
W rzeczywistości zrobiła dokładnie to, czego się spodziewał.
Jakby wraz z szorstkim traktowaniem przekazał jej scenariusz, który sumiennie
odgrywała linijka po linijce.
– Teraz się naburmuszy, próbując maskować
wstyd. – Zachichotał pod nosem.
– Coś
musi się dziać, żebym tu przyszła? Nie bądź bezczelny! – oburzyła się, mocniej
zaciskając dłoń na rysunku. – Chciałam po prostu… – kontynuowała, jednak słowa
utknęły w jej gardle.
Nie chciała przyznawać się do błędu, którego istnienia w
pełni nie akceptowała, a jednak była pewna, że nie będzie potrafiła otwarcie
wyznać, co dokładnie czuje. A może on już
to wie? Badawczo popatrzyła na demona, dokładnie przyglądając się jego
twarzy. Westchnęła, rozluźniając ramiona.
–
Dobrze wiesz, po co przyszłam. Po co ta szopka? Wygrałeś – szepnęła gorzko i
podeszła do łóżka, siadając tuż przy mężczyźnie, przy jego prawym ramieniu.
Położyła rulon na kolanach i objęła go obiema rękami.
– Proszę
o wybaczenie, ale chyba nie rozumiem, o co ci chodzi, panienko – odparł
zaintrygowany.
Elizabeth prychnęła nerwowo, patrząc na niego z ukosa.
–
Skończ tę zabawę. Miałeś rację – przyznała, po sekundzie dodając: – po części.
– Hmmm?
– mruknął, tym razem szczerze zaciekawiony. – Co masz na myśli, mówiąc „po
części”? – zapytał ciepło, delikatnie przysuwając się w jej stronę.
Czuła się dziwnie nieswojo, nie przywykła do braku swobody w
jego obecności. Nie chciała, by dostrzegł zmianę w jej zachowaniu. Właściwie, dlaczego?
– Dlaczego miałabym cię
okłamywać? – zapytała, unosząc głowę.
Jej nos znajdował się zaledwie kilka centymetrów od jego
ust, kiedy wbiła spojrzenie w jego błyszczące czerwienią tęczówki. Widziała
drgnięcie jego źrenic, widziała zaskoczenie. To szczere, które dawało jej
satysfakcję. Znów poczuła się pewnie, czasem tak niewiele było trzeba, by
otrzymać ten niezwykły przywilej.
–
Okłamać mnie? Przepraszam, ale naprawdę nie rozumiem. – Uśmiechnął się
beztrosko, przymykając oczy.
Aww *-*
OdpowiedzUsuńTo zakończenie :3 I Ronald taki niecierpliwy. Nie mogę się doczekać rozwiązania tego wszystkiego :D
A tak btw. herbata się znalazła? xD
Dzisiaj tak mi się jakos czytało, że nie wiem czy to było tak krótkie, czy aż tak skupiłam się na akcji :33
Uh, ta gra mnie nakręca <3 Ja chcę jeszcze ^^
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, ale ja chcę akcję :D
I zapraszam za pół godzinki do mnie xD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och ta końcówka, nasz Shinigami taki niecierpliwy, ale ten rysunek piękny...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia