Ktoś ostatnio narzekał, że rozdział krótki, to dzisiaj macie 8.5 strony.
Taka ciekawostka: Kiedy pisałam część o odliczaniu był Sylwester i życzenia zaczęłam pisać równo z jej wybiciem. To było takie magiczne, najlepszy Sylwester w moim życiu <3
================
– Nieważne – mruknęła i ponownie spuściła głowę.
Siedzieli
w milczeniu przez kilka minut. Demon próbował zrozumieć, o co jej chodziło. Nie
spodziewał się takich słów, nie potrafił znaleźć ich przyczyny. Za to doskonale
widział, że coś w hrabiance się zmieniło. Zdradliwy umysł wysyłał bolesny
impuls nadziei. Czy to możliwe, żeby
sobie przypomniała? Nie. Życzenie, które skrycie nosił w sercu nie miało
prawa się spełnić, nie mogło. Przyniosłoby ze sobą więcej bólu i problemów, niż
szczęścia. Nie mógł pozwolić sobie na takie samolubne myśli. Musiał skupić się na
czymś innym.
–
Panienko, co to jest? – zapytał, przerywając milczenie.
Jej natychmiastowa reakcja zdradzała jednoznacznie, po co
zdecydowała się do niego udać. Rozwinęła kartkę i złożyła w jego rękach.
Sebastian przyjrzał się dokładnie, następnie przeniósł pytające spojrzenie na
nastolatkę. Domyślał się, co przedstawiał szkic, ale chciał usłyszeć to od
niej. Obserwować każdy mikroskopijny ruch mięśni jej ciała, każde drgnienie
źrenic, zmianę natężenia głosu.
– Ta
pożal się boże artystka kazała mi narysować coś, co jest dla mnie najważniejsze
– wyjaśniła z pogardliwym naciskiem na „artystkę”. – Podoba ci się? – zapytała,
zupełnie zmieniając ton głosu. Przysunęła się bliżej demona, przytłaczająco
wbijając w niego wzrok.
Lokaj dotknął podbródka nagimi palcami.
– Widać
w nim pasję i mnóstwo emocji – ocenił po chwili zastanowienia. – Tylko,
dlaczego kruk z kawałkiem palca? – zapytał odsuwając rękę od twarzy.
Dopiero wtedy zorientowała się, że nie miał rękawiczek. Widok
bladej skóry kontrastującej z czarnymi paznokciami i równie ciemnym znakiem kontraktu,
zdobiącym wierzch lewej dłoni sprawił, że poczuła dziwne ciepło w sercu. Rozmyty
obraz przed oczami, jak wspomnienie czegoś, o czym powinna pamiętać, przywiódł
za sobą mieszankę ekscytacji, strachu przed nieznanym i paradoksalnego poczucia
bezpieczeństwa.
Wzięła kilka głębokich oddechów powoli dochodząc do siebie.
–
Wszystko w porządku, panienko? – Spojrzała nieprzytomnie na zatroskaną twarz
demona.
– Tak –
odparła, uśmiechając się lekko. – To metafora. Naprawdę tego nie widzisz? –
zapytała z przekąsem.
Była przekonana, że wiedział. Po prostu grał, chcąc usłyszeć
słowa z jej ust, móc pławić się w dumie.
–
Metafora – powtórzył, namiętnie szepcząc wprost do ucha dziewczyny.
Odwróciła głowę, odpowiadając na jego gest. Ich usta prawie
się zetknęły, kiedy obdarowała go wyjaśnieniem.
– Ten
kruk to ty, stojący w plugawej krwi moich oprawców, trzymający trofeum, znak
dopełnienia mojej zemsty. Dumny, bezwzględny. Demon u progu spełnienia –
wyszeptała drżącym głosem.
Nie spodziewała się, jakie wrażenie na niej samej wywrze
wypowiedzenie myśli na głos. Jej ciałem zawładnęła euforia. Zamknęła oczy,
wyobrażając sobie ostatnie chwile swojego życia. Demona, kroczącego w posoce
oprawców z dumą niosącego dowód wypełnienia umowy. Widziała jak bierze ją w
ramiona, jak obejmuje, wysysa z niej duszę. Jak staje się częścią istnienia
lokaja, a on wspiera jej bezwładne ciało na rękach, nim pozwala mu runąć w
kałuży krwi na zawsze kończąc kolejny rozdział niekończącej się pogoni za
spełnieniem.
– To
takie… piękne – jęknęła, drżąc z podniecenia.
Wtuliła się w niego, wciągając w nozdrza przyjemny, różany
zapach wzbogacony nutą tajemniczości. Przywarła do ciała kamerdynera, jakby
chciała już teraz stać się jego częścią. Pragnęła obdarzyć go takim samym
szczęściem, jakie sam obiecał na nią sprowadzić. Chciała, by chwila jej śmierci
była prawdziwym ukoronowaniem demonicznego poświęcenia. Tak jak ona, znosząc
cierpienie miała otrzymać oczyszczającą zemstę, tak on za swe upokorzenia miał
zostać wynagrodzony duszą, o której marzył. Nie potrafiła wyobrazić sobie
niczego piękniejszego. Należał do niej, był jej częścią. Od tamtego dnia, od
chwili zawarcia kontraktu, stali się jednością. Dwiema istotami, których
istnienie miało sens jedynie, gdy dzielili je wspólnie.
–
Sebastian… – szepnęła, odsuwając się od niego.
Widział płomienie tańczące w zmęczonych, błękitnych oczach. Cokolwiek
miała powiedzieć, cokolwiek czuła, jej dusza rozkwitała nieprzebraną pasją nadającą
nowego, głębokiego posmaku. Zadrżał na myśl o skonsumowaniu jej. Przepełniała
go duma. Dziewczyna rozwijała się, jej istota dojrzewała coraz bardziej
zbliżając się do mitycznego ideału, którego poszukiwał. Jedynego smaku, który
dałby mu prawdziwe spełnienie.
–
Panienko?
–
Należysz do mnie. Od tamtej chwili jesteś częścią mnie. Jesteś moim demonem,
Sebastianie. Kiedy to wszystko się skończy, chcę by twoja nagroda była tak samo
piękna, jak moja śmierć. Obiecaj, że zrobisz wszystko, by taka właśnie była – rozkazała
stanowczo, patrząc na niego z olbrzymim uśmiechem.
Od twarzy nastolatki bił żar podekscytowania, jej oczy
błyszczały, a uśmiech hipnotyzował. Sebastian chwycił dłoń młodej pani i zszedł
z łóżka, klękając przed nią z pochyloną głową. Delikatnie musnął ustami drobne
palce dziewczyny i popatrzył głęboko w jej źrenice, oczami tlącymi się krwistą
czerwienią.
– Yes,
my lady – odparł wiernie.
Kamerdyner podniósł się z kolan i
ostrożnie podniósł rysunek leżący na pościeli.
–
Zabierzemy go do posiadłości, dobrze panienko? – zapytał życzliwie, chowając
arkusz papieru w skórzanej walizce.
Skinęła głową, po czym ziewnęła przeciągle. Położyła się na
boku podkładając dłoń pod głowę i zaczęła obserwować jego ruchy.
–
Martwiłam się, że dalej będziesz zły – powiedziała, ponownie ziewając.
Demon zaśmiał się pod nosem, podszedł do dziewczyny i okrył
ją kołdrą. Usiadł przy biurku, otworzył tom encyklopedii medycznej i zakładając
okulary, zagłębił się w lekturze.
– Um… –
mruknę niezadowolona.
Mimo zmęczenia nie chciała jeszcze spać, miała nadzieję
porozmawiać z nim lub chociaż zmusić go, by na nią patrzył.
– Nie
myślałem, że znów będziesz chciała tu nocować. – Usłyszała w odpowiedzi.
Przyjrzała się lokajowi. Siedział zupełnie swobodnie, z
błogim zadowoleniem pochłaniając kolejne linijki fascynującego tomu. Wyciągnęła
dłoń spod głowy i przyciągnęła pierzynę obiema rękami pod samą brodę,
uśmiechając się radośnie.
–
Dziękuję. Dobranoc, Sebastianie.
–
Dobranoc, panienko – odpowiedział ciepło, nie odrywając wzroku od kodeksu.
–Jesteś naprawdę niezwykłą istotą.
~*~
Trójka
chłopców stała w odległej od budynku części ogrodu, niedaleko murowane
składziku, pocierając z zimna dłonie. Za piętnaście minut miał się zacząć
kolejny rok. 1897 miał przynieść ze sobą szczęście i powodzenie, właśnie
dlatego tak hucznie czczono jego nadejście. Wznoszenie toastów, głośna muzyka,
odliczanie do północy – wszystkie zwyczaje mające na siłę kreować podniosłość
tego dnia.
Od
samego rana, czterej mieszkańcy jednego z pokoi sierocińca chodzili zdenerwowani,
na każdym kroku wypatrując niebezpieczeństwa. Zarządca miłościwie odpuścił tego
dnia zajęcia edukacyjne, co wzbudziło niemałe zdziwienie wśród wychowanków i
nauczycieli. Na szczęście dla przyjaciół, mogli spędzić cały dzień w pokoju,
pilnując się na każdym kroku. Chociaż niewiele o tym rozmawiali, było jasne, że
nie myśleli o niczym innym.
Elizabeth poinstruowała kamerdynera, by nieprzerwanie ich
obserwował, będąc w każdej chwili zdolny do powstrzymania mordercy. Nie mogła
pozwolić na to, by któryś z nich rzeczywiście stracił życie.
Podejrzany mężczyzna przyjechał do przytułku równo o
trzeciej po południu. Wraz z zarządcą zniknął w jednym z pomieszczeń
pracowniczych. Od tego czasu nikt go nie widział, jednak Sebastian wyczuwał
jego obecność.
Wieczorem dziewczyna przedstawiła kolegom swój misterny plan,
odkryła przed nimi swój sekret i dokładnie wyjaśniła, na czym ma polegać
zasadzka. Musieli stworzyć dogodne dla siebie warunki.
Schwytanie zabójcy na
gorącym uczynku było jedynym sposobem, który mógł wytłumaczyć pozbawienie go
życia. Nie pierwszy raz zajmowała się takimi sprawami, to było dla niej
oczywiste. Mieli pozbyć się go po cichu, nie wzbudzając podejrzeń. Dobre imię
królowej i organizacji dbającej o bezdomne, porzucone dzieci wymagała specjalnych
środków.
Nie dziwili się bardziej, niż się spodziewała. Spokojnie
przyjęli jej pochodzenie, jedynie prawdziwa płeć szlachcianki wzbudziła w nich
poruszenie. Jednak koniec końców, nie miało znaczenia, czy zawarli przyjaźń z
kobietą, czy mężczyzną. Liczyła się więź, a szczerości tej wszyscy czworo byli
pewni.
– Skoro
profesor Michaelis…
– Nie
jest prawdziwym nauczycielem.
– Skoro
jest twoim kamerdynerem, to dlaczego pozwoliłaś, by cię zranił?
Pytanie z ust beztroskiego bruneta niesamowicie ją rozbawiło.
Obiecała, że dokładnie mu wszystko wyjaśni, gdy tylko pozbędą się zabójcy.
Plan był prosty, jeśli do wieczora nie spróbuje zaatakować
ich w pokoju, oddalą się w ustronne miejsce, gdzie oprawca będzie miał szansę
ich zabić, nie przykuwając niczyjej uwagi. Hrabianka wraz z kamerdynerem mieli
czaić się w pogotowiu, by zareagować w odpowiedniej chwili.
Dlatego
stali po kolana w stwardniałym śniegu, drżąc z zimna. Powbijali fajerwerki i
zdenerwowani próbowali rozmawiać, starając się nie wzbudzać podejrzeń.
– Myślicie,
że to się uda? – zapytał Benny, uśmiechając się nerwowo, co chwila zerkając
ukradkiem w stronę murowanego budynku, za którym w niskich iglakach czaił się
demon wraz ze swoją panią.
–
Uspokój się – zganił go Seth. – Jeżeli to prawda, to i tak jesteśmy martwi.
Taka jest kolej rzeczy, jeżeli uda nam się przeżyć to będzie dar. Jeśli
pomyślisz o tym w ten sposób, co strasznego może się wydarzyć? – odpowiedział,
wzbudzając w przyjacielu przerażenie.
Pierwszy raz od czasu, kiedy go poznali, chłopak wypowiadał
się w taki zimny, zobojętniały sposób. Zupełnie pozbawiony jakichkolwiek
emocji, racjonalnie analizował fakty. Mimo zgrozy, jaką budziły jego słowa, nie
dało się nie przyznać mu racji. Jeśli naprawdę mieli umrzeć tego dnia,
wszystko, co zmieni bieg wydarzeń będzie prezentem. Czego więc mogli się bać,
skoro najgorsze z założenia było nieuniknione? Powinni dziękować za nadzieję,
że coś może potoczyć się inaczej. Jeżeli umrą… To i tak miało się stać. Jeśli
nie zrobiliby nic, świat biegłby dalej wyznaczoną sobie trasą. Umarliby, nie
mając szansy przeciwstawić się przeznaczeniu. Powinni być wdzięczni za szansę
zmienienia biegu wydarzeń.
– Masz
rację. – Chłopiec skinął głową, uspokajając się.
Ben w osłupieniu patrzył na towarzyszy, którzy nagle wydali
mu się okropnie odlegli. Nie potrafił zrozumieć tego podejścia. Nie wierzył w
przeznaczenie. Uważał, że w życiu wszystko zależy od jego decyzji. Nie ma narzuconego
planu planu, nic nie jest z góry ustalone, wszystko można zmienić. Nawet śmierć
nigdy nie jest ostateczna. Istnieje sposób, by ją oszukać. Zawsze pragnął to
udowodnić. Chociaż nigdy nie powiedział tego na głos, marzył, by zostać
naukowcem i znaleźć cudowny lek, który pozwoliłby wygrać z czymś, co jak dotąd
było nieuniknione.
– O
czym wy gadacie?! Jak możecie po prostu godzić się na koniec?! – wrzasnął
zdenerwowany.
Jego twarz poczerwieniała, wykrzywiając się w zbolałym
grymasie wściekłości. Wyciągnął pięść w stronę śniadego kolegi.
–
Przestań gadać takie bzdury! Przestań udawać, że nic cię nie obchodzi!
Doskonale wiem, że to nie prawda! – kontynuował, wygrażając koledze.
Po jego policzkach powolnie zaczęły spływać łzy.
Seth przyglądał mu się niewzruszony, w końcu prychnął pod
nosem i odparł z pogardą:
– Tak
naprawdę niczego o mnie nie wiesz.
Jego słowa zszokowały przyjaciela. Czym, w takim razie, była obietnica, która
sobie złożyli? Jak mógł tak mówić? Czy naprawdę przerażenie zżerało go do tego
stopnia, że potrafił jedynie zaprzeczać?
Blondyn pochylił głowę. Rozluźnił dłoń, łącząc ze sobą palce
w pojednawczym geście.
–
Przepraszam – szepnął, nie patrząc na przyjaciela.
Złotooki wyciągnął rękę z kieszeni i uścisnął zmarzniętą
dłoń kolegi. Milczał nie okazując żadnych emocji. Jedynie ciemność jego źrenic
zdawała się tańczyć, podekscytowana tym, co miało nadejść.
– Seth,
znowu to robisz – upomniał go Benny, robiąc krok w tył.
Ciemnoskóry chłopak często roztaczał wokół siebie
niepokojącą aurę, szczególnie po zmroku. Współlokatorzy zauważyli to już
pierwszego dnia, kiedy zjawił się w sierocińcu. Początkowo żaden z nich nie
zdawał sobie sprawy, co było tego przyczyną. Właściwie wciąż nie do końca
wiedzieli. Pewne było jedynie to, że aura pochodzi od Setha. Nie znali
przyczyny, ani mechanizmu powstawania wprawiającego w dyskomfort uczucia, ale z
czasem chłopak nauczył się je tłumić.
–
Hahaha, przepraszam – zaśmiał się zażenowany, podrapał tył głowy i zamknął
oczy.
Po chwili otworzył je, a niepokojące uczucie zniknęło.
– Hmm…
–
Sebastian? – Szlachcianka zerknęła na demona, który z niebywałym skupieniem
przyglądał się brunetowi. – Coś się stało? O czym rozmawiają? No powiedz coś! –
Denerwowała się, jego całkowitym brakiem reakcji.
W końcu spojrzał na nią i uśmiechnął się uprzejmie,
naciągając jej czapkę na uszy.
– Tyle
razy cię prosiłem, żebyś się ciepło ubierała, panienko – skomentował jej
niezadowolony wyraz twarzy. – O niczym. To znaczy, o niczym istotnym dla sprawy
– wyjawił wreszcie.
– Jeszcze
pięć minut. Myślisz, że to się naprawdę stanie?
–
Wyczuwam obecność dostawcy, jest niedaleko.
– Ale
skąd mały Marvin miałby to wie… Sebastian! – Podniosła głos, patrząc na niego
zszokowana. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że on…
– Tak –
odparł krótko.
–
Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?! – wzburzyła się.
Demon zasłonił dłonią usta szlachcianki i przyciągnął ją do
siebie, spoglądając karcąco w błękitne oczy obdarzającego spojrzeniem pełnym
zaskoczenia i złości.
– To
nie było istotne. Panienko, proszę, zachowuj się ciszej. – Zabrał rękę i z
powrotem wbił wzrok w przynętę.
Nie powiedział jej, że zabójca był już na miejscu. Stał po
drugiej stronie budynku. Kamerdyner wyczuwał przyspieszone bicie jego serca.
Zdenerwowanie i wahanie. Przesunął się dwa kroki wprzód. Za chwile wszystko
miało się skończyć. Do północy została niecała minuta.
W końcu zaczęło się odliczanie.
Chłopcy czuli ulgę, niewiele brakowało, by doba się skończyła, a oni uszli z
życiem. Może jednak przepowiednie Marvina były jedynie zbiegiem okoliczności?
Ben wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę zapałek i stanął przy jednej z rac,
gotowy by odpalić ją, gdy zabije zegar zwiastując początek kolejnego roku.
~*~
– Panie
Sutcliff? – Ronald wiercił się niecierpliwie, spoglądając z dachu budynku na
stojących w grupce chłopców.
Jego towarzysz z podekscytowaniem przyglądał się całej
sytuacji. Widział ofiary, domniemanego zabójcę i swojego ukochanego demona, z
trudem powstrzymywał się przed
skoczeniem w dół prosto w jego ramiona. Nie zrobił tego tylko ze względu na
złość Williama. Obecność Shinigami na miejscu zbrodni miała pozostać niewykryta
dopóki nie zjawi się ich prawdziwy cel.
–
Uspokój się młody! – zganił blondyna i przeskoczył na drugą stronę dachu.
Zniecierpliwiony oparł się na kosie i nerwowo przestępując z
nogi na nogę, oczekiwał rozwoju wydarzeń.
Blondyn westchnął znużony, narzekając w myślach, że omija go
impreza. Miał tylko nadzieję, że wróg pojawi się, gdy tylko dusze będą gotowe
do przejęcia. Chciał jak najszybciej załatwić tę sprawę i dołączyć do znajomych
na noworocznej balandze.
~*~
–
Zaczyna się… – szepnęła hrabianka, słysząc początek odliczania.
– Ben,
przygotuj się – polecił Seth.
Chłopak odpalił zapałkę, zasłonił płomień dłonią i
podekscytowany zaczął wykrzykiwać wraz z kolegami.
–
Dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć!
–
Cztery, trzy. – Elizabeth zacisnęła pięści szepcząc pod nosem.
– Dwa,
jeden. – Sebastian dołączył się niemal bezgłośnie.
–
Szczęśliwego Nowego Roku! – Okolica zabrzmiała echem tysięcy głosów
świętujących początek pełnego nadziei początku kolejnego roku.
– Sebastian!
– wrzasnęła Elizabeth widząc czarną smugę z zawrotnym tempem kierującą się w
stronę chłopców.
Demon momentalnie ruszył z miejsca. Krzyk przyjaciół
sprawił, że szlachcianka na chwilę zamarła z przerażenia. Wszystko działo się w
zawrotnym tempie. Ciemność przerywały jedynie błyski flar na noworocznym
niebie. Krzyki radości mieszały się z rozpaczliwymi wrzaskami przerażenia.
Zaczęła biec w stronę przyjaciół. Potknęła się i upadła, uderzając twarzą w stwardniały
śnieg. Gdy się podniosła, ujrzała trójkę chłopców w osłupieniu przyglądających
powiększającej się szkarłatnej plamie na białym puchu. W jej centrum leżał
półprzytomny mężczyzna z nożem wbitym w klatkę piersiową. Sebastian pochylał
się nad nim, trzymając w dłoni materiał jego płaszcza, utrzymując plecy oprawcy
kilka centymetrów nad ziemią.
–
Czekaj! – powstrzymała go przed zadaniem ostatecznego ciosu.
Nie zważając na kolegów, zbliżyła się do zabójcy i patrząc
na niego z odrazą, westchnęła ciężko.
–
Dlaczego? – zapytała.
–
Dlaczego?! – powtórzył zdenerwowany. – Banda gnojków, takich samych jak wy,
pozbawiła życia moją ukochaną Madeline – wrzeszczał przez zaciśnięte zęby. Zaczął
się trząść i pociągać nosem, jednocześnie wzdrygając się z bólu.
–
Dlatego postanowiłeś się zemścić? – zapytała z niedowierzaniem. – To takie…
płytkie – dodała zaskoczona, przechylając głowę w bok.
Patrzyła na mężczyznę z obłędem w oczach, wyobrażając sobie,
jak przebija jego serce srebrnym sztućcem lokaja.
– Nie.
Powiedział, że jeśli zabiję odpowiednią ilość ludzi, to mi ją zwróci. Musiałem
to zrobić. Dla mojej Madeline! – krzyczał przez łzy.
Eilzabeth splunęła w twarz zabójcy i odsunęła się, zniechęcona
jego wyznaniem. Tłumaczenie mężczyzny skutecznie pozbawiło ją przyjemności,
jaką odczuwała jeszcze przed kilkoma sekundami.
Porozumiewawczo kiwnęła głową do
Sebastiana. Lokaj wziął zamach i energicznie machnął nożem. Nim zdążył zanurzyć
ostrze w klatce piersiowej zabójcy, niewidoczna siła skrępowała jego ciało.
Wokół wszystkich zebranych wzniosła się czarna mgła, konsystencją
przypominająca świeży popiół.
– Wydawało
mi się, że zrozumiałeś – zabrzmiał donośny, niski głos. – Dusze tych dzieci
miały należeć do mnie.
Ciało mężczyzny przesunęło się po ziemi, znikając w jednym z
kłębów. Przez chwilę panowała kompletna cisza. Jakby znajdowali się w miejscu
wyrwanym z czasu i przestrzeni. Sebastian bezskutecznie próbował wyswobodzić
się z uścisku ciemności.
–
Chodźcie tu! – Elizabeth wskazała sierotom miejscu u swego boku.
Nim zdążyli przebiec dzielące ich kilka metrów, drogę
zagrodził im zakrwawiony, krótko ścięty brunet. Lewą dłonią zatykał krwawiącą
ranę, w drugiej dzierżył srebrny nóż, którego ostrze pokryte było błyszczącymi
fioletowym blaskiem literami nieznanymi żadnemu z czwórki obserwatorów. Zanim
dziewczyna zdążyła zareagować, oprawca zanurzył ostrze broni w ciałach dwójki
jej przyjaciół.
– Nie!
– wydała z siebie rozpaczliwy jęk.
Chciała się na niego rzucić, ponownie stracić kontrolę i
rozszarpać na strzępy jego plugawe ciało. Czuła jak w ułamkach sekund wzbiera w
niej ogromna wściekłość, powoli przejmująca kontrolę nad ludzkim naczyniem,
którym dla niego była.
–
Panienko, nie! – Słyszała w oddali echo głosu Sebastiana.
Zatracała się, kiedy nagłe szarpnięcie wyrwało ją z
szaleńczego transu. Otworzyła oczy i wbiła zaskoczone spojrzenie w trzymającego
ją, młodego mężczyznę w czerwonym płaszczu nonszalancko opadającym na jego
ramiona. Krwiste włosy niemal zlewały się z ubraniem tworząc poświatę, w której
centrum lśniły limonkowe tęczówki jego oczu, przypatrujące się z zaciekawieniem
poprzez szkła oprawionych szkarłatem okularów. Sprawiał wrażenie kogoś
niezrównoważonego.
–
Puszczaj mnie! – rozkazała, próbując wyszarpnąć się z uścisku.
Shinigami zaśmiał się idiotycznie i rozluźnił uchwyt,
pozwalając by uderzyła o twarde podłoże.
–
Grell! – zawołał Sebastian, tonem nieznoszącym sprzeciwu, sugestywnie
spoglądając na wstęgę ciemnej mgły wijącą się wokół niego.
–
Sebuś, słonko! Tak cudownie wyglądasz skrępowany tą potworną ciemnością. A
kysz, a kysz potworo! Zostaw mojego ukochanego! – jęczał, wymachując Kosą
Śmierci.
W końcu zamachnął się porządnie przecinając mgliste więzy,
które rozpłynęły się w powietrzu z cichym syczeniem przypominającym spalany
papier. Demon rozejrzał się podejrzliwie naprężając mięśnie w gotowości do
walki. Czerwonowłosy Shinigami stał obok niego ponętnie kręcąc biodrami,
pajacując, jak zwykł robić zawsze. Elizabeth stała tuż za nim, z
niedowierzaniem przyglądając się jego zachowaniu. Nie dalej niż dziesięć metrów
od nich jasnowłosy chłopak, ubrany w czarny garnitur, przypierał zabójcę do
ziemi swoją nietypowo wyglądającą bronią. Pochylił się nad ciałami dwójki
świeżo zabitych chłopców i niezadowolony pokręcił głową. Podniósł się z kolan,
podejrzliwie powiódł wzrokiem po drżącym ciele śniadego chłopca i uśmiechnął
się do niego serdecznie.
– Tobie
i tak miało się dzisiaj upiec – powiedział radośnie i kiwnął ręką, nakazując
dziecku, by pobiegło w kierunku dziewczyny.
Seth bez chwili zwłoki popędził do szlachcianki, zatrzymał
się tuż przy niej i osłupiały spojrzał pełnymi przerażenia, jasnożółtymi oczami
na koleżankę.
– Ben
Muller i Ben Thacker, urodzeni dziewiętnastego października oraz dwudziestego
pierwszego maja tysiąc osiemset osiemdziesiątego pierwszego roku w Londynie.
Data śmierci: pierwszy stycznia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego siódmego
roku, 5 minut po północy – shinigami odczytał informacje zawarte na kartce,
którą wyciągnął z kieszeni czarnych, eleganckich spodni. – Panie Sutcliff, mamy problem – dodał, nie ukrywając
irytacji.
– Jaki
problem, o czym ty gadasz? – warknął Grell, zmuszony odwrócić wzrok od swego
obiektu westchnień.
– Ich
dusze… Zostały skradzione!
–
Skradzione? Ale zaraz, moment! Kiedy?! – dziwił się Shinigami.
Rozglądał się na wszystkie strony, jakby w mroku próbował
odnaleźć odpowiedź.
Przyglądająca się dotąd Elizabeth podeszła do Sebastiana i
patrząc krzywo na czerwonowłosego mężczyznę, szepnęła do ucha służącego.
– To
plugawe ścierwo i jego nóż. To pewnie jego sprawka – zwróciła się do Boga
Śmierci, pogardliwie cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
Żniwiarz popatrzył na fioletowowłosą zaskoczony i zbliżył
się, by dokładnie przyjrzeć się jej twarzy.
– Ty
jesteś tym dzieciakiem, którego niańczy Sebuś! – krzyknął odkrywczo.
Dziewczyna prychnęła pod nosem. Zdjęła czapkę z głowy i
rozpuściła włosy. Wrzosowe loki delikatnie opadły na jej ramiona.
– A ty
jesteś tym zidiociałym Shinigami, który próbował mnie ostatnio zabić –
warknęła.
=============
Tak, Sylwester w opku wypadł w Sylwester w życiu. Naprawdę było fajnie, to dużo lepsze niż ociekające alkoholem imprezy. Polecam!
<3 <3 <3
OdpowiedzUsuńBoże, Nami, to... To było coś! Jeju *o*
A ten początkowy fragment, gdzie prawie się pocałowali był taki cudowny :33
Aha, po drodze widzialam jakieś dwie literówki, ale nie burzyły zbyt szczególnie całości. Może poza jedną, inną rzeczą.
Mianowicie: "Kamerdyner podniósł się z kolan i ostrożnie podniósł rysunek leżący na pościeli." Podniósł i podniósł :P
A reszta bez problemu. Opis Grella jak zawsze trafny :D
Pozdro ~ :*
Jezu, masz rację, dzięki xD
UsuńJa ostatnio przez ból głowy mam takiego strasznego nieogara xD
poprawie to w domu :)
dzięki, dzięki i weeenyyyy :*
To było takie... wow Serio, wciągnęłam się. Strasznie podobała mi się scena w sypialni Seby. Mam ostatnio dziwny nastroj, a to mnie fajnie nastawiło. Dzięki Ci! :D
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, tak mi smutno że jednak dwóch z tych chłopców zginęło, a Grell niesamowity...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia