Na początek, chciałabym Wam wszystkim podziękować. Stuknęło 10000 wyświetleń!
Także: DZIĘKUJĘ!!! <3
A jeśli chodzi o notkę... Robię sobie betę, robię i robię i nagle czytam takie coś:
"Skinął głową i bez słowa zniknął na rogiem wąskiego korytarza, zostawiając dziewczynę z jeszcze większym majndfakiem niż dotychczas"
"Skinął głową i bez słowa zniknął na rogiem wąskiego korytarza, zostawiając dziewczynę z jeszcze większym majndfakiem niż dotychczas"
Pamiętam, że tamtego dnia, kiedy powstała ta część opowiadania, a było to na kilka dni przed sylwestrem, byłam już zmęczona i nie miałam pomysłu, co tam wstawić. "Poprawię później" w końcu nadeszło, ale nie powiem, żebym się nie uśmiała czytając o majndfakach. :)
Miłej lektury.
Miłej lektury.
======================
–
Dlatego, kiedy przebijemy się przez linię wroga, Ben i Benny ruszą z obu stron
odwracając uwagę pozostałych za murem, wtedy zaatakujemy znów frontalnie i
rozgromimy ich nędzny obóz! –krzyczała Elizabeth, z zaciśniętymi pięściami tłumacząc
swojej grupie taktykę.
Sam pomysł nie należał do specjalnie oryginalnych, czy nad wyraz
przebiegłych. Właściwie, był dosyć idiotyczny, ale stwarzał przy tym wiele
okazji do konfrontacji, do obrywania ciężkimi, śnieżnymi bryłami po twarzy i tarzania
się w białym puchu.
– Nie
podchodzisz do tego trochę zbyt poważnie? – zapytał Seth, poprawiając
naciągniętą na uszy czapkę.
Lubił takie gry, ale nie potrafił zrozumieć jej
zaangażowania. Mógł przyjąć, że chciała skorzystać z okazji, będąc sama pewnie
nie miała zbyt wiele szans na taką zabawę, ale tworzenie całej zawiłej taktyki,
jego zdaniem psuło spontaniczność i nadawało zabawie zbyt poważny charakter,
który kojarzył mu się z zajęciami wychowania fizycznego, a takie czekały na
nich jeszcze tego dnia.
– No co
ty! To jest wojna! – odparła entuzjastycznie, w jej tęczówkach tliły się
iskierki podekscytowania.
Chłopak przewrócił oczami i odpuścił. Wiedział, że niczego
nie wskóra. Reszta ich dwunastoosobowej drużyny wyglądała na równie
podekscytowaną, co jego udająca chłopca koleżanka. Nie pozostawało mu nic
innego jak dostosowanie się do sytuacji.
–
Zaczynamy na trzy! – krzyknął Dominik, stojący po drugiej stornie ogrodu za
świeżo ulepionym, sięgającym ledwie do pasa, śnieżnym murem.
Ktoś z jego drużyny rozpoczął odliczanie. Po chwili,
dziesiątki białych pocisków zaczęły lecieć w obie strony w akompaniamencie
wojennych okrzyków i nerwowo wydawanych poleceń. Ciemnowłosy zaczął lepić kule
i rzucać nimi w ślad za kolegami.
Elizabeth
szalała z radości. Biegała tam i z powrotem zręcznie unikając kolejnych
uderzeń. Wraz z Benem i innym blondwłosym mieszkańcem przytułku, którego
imienia nie pamiętała, nacierała na obóz przeciwników od lewej strony. Przeskoczyła
przez barykadę i zaczęła wcierać śnieg w twarz drobnego, zielonookiego chłopca,
który głośno piszcząc, zwijał się ze śmiechu. Wydawało się, że zabawa nie mogła
potoczyć się lepiej. Nie chodziło nawet o wygraną. Nigdy dotąd Lizz nie brała
udziału w czymś takim. Nie rzucała się na człowieka z głośnym okrzykiem, nie
przewracała go jedynie dla zabawy. W jej rzeczywistości coś, co dla nich było
zwyczajnie, było czymś wyjątkowym. Zawsze, gdy atakowała jakąś istotę,
przyświecał jej tylko jeden cel – pobić, pojmać, zabić. Niezwykła odmiana
napawała jej serce beztroską radością.
Z
cudownego świata normalności, młodą szlachciankę wyrwał przerażający, gardłowy
wrzask. Poczuła przypływ adrenaliny. Momentalnie ruszyła w stronę leżącego w
śniegu, wątłego chłopca. Czerwień wsiąkająca w jasny puch zszokowała ją. Rozbita
beztroską ciemność ponownie chwyciła jej ciało w szponiaste objęcia. Uczucie
było wyjątkowo dotkliwe, mogłaby przysiąc, że doświadczyła fizycznego bólu
towarzyszącego wizualizacji umysłu. Drżąc, upadła na kolana tuż obok chłopca z
rozszerzonymi źrenicami wpatrując się w karmazynowe kryształki
rozprzestrzeniające się wokół głowy chłopaka.
– Co
się stało? – krzyknęła roztrzęsiona.
Sieroty popatrzyły po sobie szemrając po cichu.
– W
śnieżce był kamień – krzyknął ktoś ze środka tłumu.
Powiodła wzrokiem po najbliższym otoczeniu. Niecałe pół metra
od głowy jęczącego spazmatycznie nastolatka, w bryłce śniegu, błyszczał
zakrwawiony, ciemnoszary kamień.
Hrabianka podniosła się w kolan i ciężkim, powolnym krokiem podeszła
do znaleziska.
–
Zawołaj Michaelisa – warknęła, spoglądając na Setha.
Chłopak skinął głową i pobiegł do wnętrza budynku.
Szlachcianka stanęła tuż nad bryłą, schyliła się i chwyciła
ją w dłoń.
– Kto
to zrobił? – wycedziła przez zęby, wyciągając rękę przed siebie.
Wszyscy odwracali wzrok, zarówno od narzędzia zbrodni jak od
wijącego się z bólu kolegi, przy którym klęczał Benny, drżącym głosem szepczący
słowa otuchy.
Rozwścieczona nastolatka rozglądała się morderczo,
zaciskając palce na kawałku skały.
– Ja –
usłyszała znajomy, niski głos.
Dominick wystąpił z tłumu. Patrzył na nią z kpiną, zupełnie
nie przejmując się tym, co zrobił.
– To
wojna, wszystkie chwyty dozwolone – zaśmiał się szyderczo.
Nie wytrzymała. Wyrzuciła trzymany w dłoni przedmiot i
podeszła do wyrośniętego chłopaka. Zamachnęła się i z całą siła uderzyła go w
brzuch. Osiłek zgiął się wypluwając ślinę z ust. Objął dłońmi obolałe miejsce i
przeciągle syknął. Nim zdążył się wyprostować, dziewczyna wyprowadziła kolejny
cios, celując w jego szczękę. Chwiejnie zrobił kilka kroków w tył. Splunął
krwią, przetarł usta i warknął niczym rozjuszony pies.
Z impetem powalił ją na ziemię, boleśnie uderzając pięścią w
kość policzkową przeciwniczki. Z rozcięcia na skórze zaczęła obficie sączyć się
krew. Ben dopadł do chłopaka. Próbował go odciągnąć, jednak ten zapachnął się
energicznie odpychając blondyna w tył. Upadł z cichym jękiem.
–
Jesteś żałosny – wycharczała szlachcianka.
Zwinnym ruchem, którego nauczyła się podczas jednego z
treningów, wyswobodziła się z uścisku Dominicka. Odskoczyła w tył przyjmując
pozycję obronną w oczekiwaniu na jego kolejny ruch. Ruszył na nią bez
zastanowienia, wystawiając się na szybkie, celne uderzenie w zgięcie kolana.
Ukląkł. Po chwili znów stanął na nogi zaskakując hrabiankę uderzeniem od boku.
Cios rozjuszył ją jeszcze bardziej. Przestała czuć pulsujący policzek, piekące
dłonie, których rozcięcia musiała nadwyrężyć, również ginęły w miarę jak
dudnienie w jej głowie stawało się coraz bardziej nieznośne. Zamknęła oczy,
próbując je uciszyć.
– Eddy,
uspokój się! – Usłyszała stanowczy głos, dobiegający z oddali.
Kiedy otworzyła oczu, zobaczyła twarz Sebastiana. Dopiero po
chwili zorientowała się, że leżała przyparta do ziemi. Demon krępował jej ręce
mocnym uściskiem.
– Co
się stało? – zapytała nie zważając na srogi wyraz jego twarzy.
–
Straciłaś kontrolę – szepnął, przeszywając ją chłodnym spojrzeniem. – To chyba
ty powinieneś mi wyjaśnić, młody człowieku? – warknął teatralnie.
Pomógł protegowanemu wstać i chwycił materiał jego okrycia.
Drugą ręką chwycił Dominicka i zaciągnął oboje do swojego gabinetu, prosząc
wcześniej wszystkich pozostałych o dyskrecję.
~*~
– Co z
dzieciakiem? – dopytywała, próbując wyrwać rękaw marynarki z żelaznego uścisku
kamerdynera.
Milczał, ignorując pytania i jęki obojga z nich. Wepchnął
ich do wnętrza pokoju i z głośnym hukiem zatrzasnął drzwi.
– Jak
myślicie, co teraz zrobię? – zapytał ze srogim wyrazem twarzy, siadając za
biurkiem.
Splótł dłonie i oparł na nich podbródek.
–
Pobije nas pan? – zapytał osiłek, zachowując pełną powagę.
Demon westchnął. Widząc jego reakcję, dziewczynie chciało
się śmiać. Wiedziała jednak, że nie był to czas, ani miejsce na takie
zachowanie. Był zły. Był wręcz rozwścieczony. Tym razem nie miała szansy wyłgać
się, ani uciec. Gdy tylko odegra scenę surowego nauczyciela, zacznie się
prawdziwe piekło.
– Pobiliście
się wystarczająco – odparł. – Nie mogę tego tak zostawić, dlatego każdy z was
przez kolejny miesiąc w trakcie przerw będzie pomagał obsłudze – zarządził.
Dominick wstał, gdy tylko usłyszał werdykt. Odwrócił się w
stronę drzwi i ruszył naprzód, nie pytając o pozwolenie. Nauczyciel ani myślał
go zatrzymywać. Szlachcianka przez chwilę chciała zrobić to samo, lecz chłodne
spojrzenie kamerdynera powstrzymało ją nim zdążyła drgnąć. Drzwi zamknęły się z
trzaskiem. Zapanowała niezręczna cisza.
– Nie
powinnaś zaniedbywać treningów. Takie są skutki – mówił spokojnie Michaelis,
nie spuszczając wzroku ze swojej poobijanej pani.
Jego srogie spojrzenie zatrzymało się na czerwonych
policzkach dziewczyny. Wiedziała, co próbował zrobić. Chciał wzbudzić w niej
poczucie winy, jednak ona nie czuła się niczemu winna. Zrobiła to, co powinna –
ukarała zbira za nieczyste zagranie. Łamanie zasad powinno być karane, co z
tego, że wymierzenie sprawiedliwości również nie było zgodne z regulaminem,
pobudka była szlachetna.
– Daruj
sobie – burknęła, kiedy otworzył usta. – Mów lepiej, co z dzieciakiem – dodała
rozkazującym tonem.
Demon uparcie wpatrywał się w nią nie zamierzając odpuścić. Jego
ojcowskie podejście niesamowicie irytowało nastoletnia hrabiankę. Czy
przypadkiem nie ona była tutaj panią? Zdawało jej się, że brunet zapomniał o
swojej prawdziwej roli, za bardzo wczuwając się w odgrywaną postać nauczyciela.
–
Doprawdy, czego ty chcesz? Mam przepraszać? Nie zamierzam. Jeśli nie powiesz mi,
co z chłopakiem, dowiem się tego sama – powiedziała hardo, próbując go
sprowokować.
Westchnął.
– Nic
mu nie jest, to była powierzchowna rana – wyjaśnił niechętnie. – Jeśli
następnym razem nie załagodzę sytuacji, co zrobisz? Zabijesz przypadkowego
dzieciaka? Z więzienia będzie ci się
ciężko zemścić, panienko… – wycedził.
Widziała złość płonącą w jego przymrużonych oczach. Młoda,
rozluźniona twarz przystojnego anglika, zwieńczona głębokim, dojrzałym
spojrzeniem, które zdawało się przeszywać jej duszę. Zaparcie przystawała przy
swoim, dopowiadając na niepokojący wyraz twarzy służącego zacięta miną. Skrzyżowane
na piersi dłonie delikatnie drżały, nieznacznie się pocąc. Denerwowała się,
jednak nie zamierzała dać mu wygrać. Była pewna swojej racji bez względu na
konsekwencje. Nie mogła pozwolić na taką niesprawiedliwość.
– To
dobrze, widzimy się wieczorem, na razie – powiedziała z udawaną lekkością,
wstając z krzesła.
Demon uderzył dłońmi w blat również stając na nogi. Ogarnęła
go furia. Lizz popatrzyła na niego zszokowana. Już kiedyś widziała ten wyraz na
jego twarzy, dawniej. Kilkakrotnie, kiedy jej życiu zagrażało
niebezpieczeństwo. Tak wyglądał, kiedy rzucał się na przeciwnika rozrywając
jego ciało na strzępy. Zupełnie inne demoniczne oblicze zamknięte w cherlawym
ludzkim ciele. Ten widok napawał ją grozą. Zawsze dziękowała w duchu, że nigdy
nie obdarzył jej tym nienawistnym spojrzeniem. Do tej chwili.
–
Sebastian! – podniosła głos, nieudolnie odgrywając rolę oburzonej pani.
Mężczyzna pochylił się w jej stronę. Napięte mięśnie na jego
twarzy drżały delikatnie obnażając ogarniającą go furię.
Odsunęła się w tył, zrzucając wszelkie skrywające uczucia maski.
Drżała nie wiedząc, czego powinna się spodziewać. Niepewność, która ogarnęła
jej serce, przypomniała bolesne wspomnienia. Miała wrażenie, że tonie w ciemnej
głębi szkarłatnych oczu.
–
Przestań zachowywać się jak rozwydrzony bachor. Jestem oddanym arystokratce
demonem, do cholery, nie niańką pięciolatki. Nie wyobrażasz sobie za wiele,
dziewczynko? – sączył powoli nienawistne słowa.
Była nieostrożna i porywcza. Wiedziała, czym może grozić
utrata świadomości. Wiedziała, że każde zachowanie ma swoje konsekwencje, a
jednak mimo to, wciąż potrafiła zachować się tak idiotycznie. Jakby wydawało
jej się, że lokaj załatwi za nią wszystko. Naprawi każdy błąd, pobije każde
dziecko, które zabierze jej zabawkę i wytrze zakatarzony nos. Nie darzyła go
najmniejszym szacunkiem. To nie dlatego… Ale
cóż innego mógł jej rzecz? Że jego serce zabiło szybciej, czując zapach jej
krwi? Że obawiał się najgorszego? Że odetchnął z ulgą widząc jak na oczach
kilkunastu świadków, w morderczym amoku okłada pięściami nieprzytomnego
nastolatka?
Otworzyła
usta, usiłując wydobyć z siebie głos. Jego słowa zdawały się ranić delikatną
duszę. Przeszywające igiełki przebijały zastygłe ze strachu serce. Bała się go.
Chociaż nie potrafiła przyznać nawet przed samą sobą, napięte mięśnie przygotowujące
ciało do ucieczki nie kłamały. Jeden nagły ruch był w stanie wywołać
natychmiastową reakcję. Czysty instynkt – uciekać przed drapieżnikiem. Nie
dostrzegała tego wcześniej, tego jak bardzo mógł być niebezpieczny. Chociaż nie
raz myślała, że szarga się na jej życie, podświadomie czuła, że to nie było to.
Ale tym razem było inaczej.
–
Zawiodłam cię… – szepnęła, nie odważywszy się na pytający ton.
Nie była pewna, o co tak naprawdę mu chodziło, za kipiąca w
mężczyźnie wściekłość była bardziej niż boleśnie oczywista.
– Ty –
warknął, jednak ściskające uczucie w gardle powstrzymało kolejne słowa.
Odchrząknął, rozluźniając się. Jej żal momentalnie rozwiał
całą wrzącą w nim złość. Miejsca ustąpiła jej frustracja. W stosunku do
dziewczyny nie potrafił być stanowczy. Wszystkie błędy, cała jej lekkomyślność,
wszystko było jego winą. Ciążył na nim obowiązek wychowywania jej, dobrze zdawał
sobie z tego sprawę już pierwszego dnia, kiedy chwycił drobną, pełną krwawych
śladów dłoń, rozpaczliwie błagającego o pomoc dziecka.
Nie
żałowała. Przynajmniej nie tego, co zrobiła. Jedynie sposób, na który się
zdecydowała mógł podlegać pod wątpliwość, bo słuszności swojego czynu była
równie pewna, co istnienia piekielnego demona. Mimo wszystko, czuła żal. Żal i
rozgoryczenie. Zawód? Niepewność? Nie potrafiła określić targających nią
emocji. Palące policzki, szczypiące oczy – dobrze wiedziała, do czego prowadzą.
Odwróciła się na pięcie i bez słowa opuściła jego gabinet, nim słone krople zdradziły
jej słabość. Przeszła ledwie kilka metrów, kiedy mieszanka niezrozumiałych
myśli i uczuć zalała roztrzęsione serce, pozbawiając ciało siły, by kroczyć
dalej. Oparła się o ścianę i powoli osunęła na podłogę. Podciągnęła kolana pod
brodę i pochyliła głowę, ukrywając niechcianą reakcję organizmu.
Stanęła w obronie krzywdzonego, zachowała się dobrze. Nie
ważne za jaką cenę. Mogliby ją zamknąć w więzieniu, nie żałowałaby. Więc
dlaczego płakała? Czemu kamerdyner tak strasznie się tym przejął? Miała
wrażenie, że w pewnym momencie straciła jakąś część siebie, nie mogła już
dłużej dojrzeć pełnego obrazu sytuacji. Nie rozumiała zarówno swoich reakcji,
jak pobudek pchających ją i demona do zachowania zupełnie przeczącego logice. Jej
logice – czyżby w tym leżało źródło problemu?
Poczuła
na sobie czyjś wzrok. Denerwujące uczucie bycia obserwowanym – chciała obrócić
w proch tego, kto wprawiał ją w dodatkowy dyskomfort.
– Wcale
nie płaczę! – krzyknęła, nie podnosząc głowy.
Zamiast tego napięła mięśnie kurczowo przyciskając kolana do
klatki piersiowej oplecionymi wokół nich rękami.
–
Rozumiem – odparł ciepły, wyrozumiały głos.
– Czego
jeszcze chcesz? Przyszedłeś się nade mną znęcać? – burknęła hardo.
Mężczyzna klęknął przed nią i delikatnie ujął dłońmi rozpaloną
twarz nastolatki, zmuszając ją, by spojrzała w czerwone tęczówki pochłaniające
ją wzrokiem.
Nie
przyszedł z niej kpić. Nie potrafiła odczytać z jego twarzy żadnych uczuć. Pozwoliła,
by odziane w białe rękawiczki, smukłe dłonie demona wytarły dowody
upokarzającego wyrazu słabości.
–
Pozwól, że poprawię ci fryzurę – poprosił uniżonym tonem, jakby sytuacja sprzed
kilku minut w ogóle nie miała miejsca.
Wstała i odwróciła się do niego plecami.
Grał, więc ona grała wraz z nim. Nie rozumiała, co się
działo, ale to nie miało znaczenia. Bez względu na wszystko, przedstawienie
musiało trwać dalej. Podjęła wyzwanie, odrzucając prawdziwe uczucia. Tak było
prościej – zwyczajnie ignorować fakty.
Wiedział,
że gra będzie korzystna nie tylko dla niego. Wiedział, a mimo tego, nie
potrafił zachować się inaczej. Musiał ją zobaczyć, upewnić się, że swoim
wybuchem nie wyrządził jej krzywdy. Chociaż jak coś takiego mogłoby ją zranić? Znów
się gubił. Kilka ostatnich dni uśpiło jego czujność, pozwolił odpocząć od
ciągłego kontrolowania samego siebie. Zgubne efekty niedopatrzenia,
zostawiające obrzydliwą skazę na jego wyobrażeniu o samym sobie, napawały go
obrzydzeniem.
– To takie proste! – Uderzyła w niego orzeźwiająca
myśl. – Jako kamerdyner jestem
zobowiązany dbać o nią bez względu na wszystko. Nie musimy znowu grać. –
Skończył zaplatać błyszczące fioletem włosy i spojrzał groźnie w wielkie,
błękitne oczy hrabianki.
Widział jak ginie w nich nadzieja, równie szybko jak się
pojawiła. Równie szybko, jak wzrastała w nim satysfakcja.
– Jak za dawnych lat – pomyślał
zadowolony.
Skinął głową i bez słowa zniknął na rogiem wąskiego
korytarza, zostawiając dziewczynę samą, zagubioną jeszcze bardziej niż
dotychczas.
~*~
–
Będziecie dzisiaj kończyć szkice martwej natury, które zaczęliście ostatnim
razem – oświadczyła radośnie długowłosa kobieta, poprawiając zsuwającą się z
ramienia szatę. – Na stole leżą wasze prace. Weźcie je i zabierajcie się do dzieła!
– Irytujące podekscytowanie w jej głosie, drażniło rozjuszoną szlachciankę.
Zastanawiała się, kiedy kobieta zda sobie sprawę. Czy w
ogóle się zorientuje? Stała naprzeciw pustej sztalugi, wzdychając teatralnie z
coraz większym zniecierpliwieniem. Nie zauważyła – tego można było się
spodziewać po kimś tak beztrosko zdekoncentrowanym. Bardziej niż na zajęciach,
zdawała się skupiać na hebanowych refleksach własnych włosów delikatnie
unoszących się za każdym razem, gdy energicznie obracała się na boki, lawirując
między stołami.
W końcu zatrzymała się, mrugnęła kilka razy i bezwstydnie
wbiła spojrzenie we fioletowowłosą, rozdziawiając usta ze zdziwienia.
–
Dlaczego nie rysujesz ee…
– Eddy
– dokończyła za kobietę, nie mogąc znieść sposobu, w jaki przeciągała
samogłoskę.
–
Racja, Eddy! – Dayton zaśmiała się nerwowo. – Czemu nie pracujesz?
Dłoń nastolatki drgnęła w złości. Miała ochotę z całej siły
uderzyć się w czoło. Może spowodowałaby jakiś uraz mózgu, który zmniejszyłby
jej inteligencję, żeby głupota nauczycielki nie wzbudzała w niej chęci mordu.
–
Skończyłem szkic martwej natury na poprzednich zajęciach – wycedziła przez zęby,
powstrzymując się, by na końcu zdania nie dorzucić adekwatnej inwektywy.
– Ach,
racja! Przepraszam! W takim razie… – zamyśliła się, dotykając smukłymi palcami
wyrazisty podbródek. Nagle drgnęła, rażona piorunem oświecenia. – Narysuj coś,
co jest dla ciebie najważniejsze! – krzyknęła niezmiernie zadowolona z pomysłu.
–
Dobrze.– Elizabet skinęła posłusznie głową.
Chwyciła ołówek i przysunęła jego końcówkę do ust. Wpatrywała
się szarą kartkę. Tonąc w wirze własnych myśli miała wrażenie, że traci
równowagę. Stanęła w lekkim rozkroku i na chwilę zastygła w myślicielskim
bezruchu.
– Coś, co jest dla mnie najważniejsze… Co jest
istotą mojego życia? Zemsta?
OMG, kiedy Sebastian dostał szału, tak mi podskoczyła drenalina, że nadal się trzęsę. Kocham takie napady. Tylko szkoda, że potem Lizz się na niego nie fochnęła xD
OdpowiedzUsuńRozdział genialny, a mindfak pasowałby idealnie xDD
Dużo weny i chęci! :D
Łoooo
OdpowiedzUsuńSuper, tylko co dalej? xD nie to, że coś, ale chyba cierpię na jakiś brak mocnej akcji :3
Albo nie. nie wiem. Wybacz. To po powrocie xD
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, wspaniała walka na snieżki, pytanie czy Dominik zrobił to specjalnie, czy ten chlopiec miał umrzeć, może Sebastiana narysuje...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia