Coraz bliżej końca, a ja wciąż nie piszę. Dziś muszę to zmienić. Jest zbyt gorąco, żeby spać, narysowałam coś i wrzucam na koniec notki (mam też jeden rysunek Lizzy w zanadrzu, ale on zasługuje na jakąś dobrą retrospekcję :P), nie muszę się dzisiaj uczyć, więc to idealne warunki, żeby coś napisać. Mam nadzieję, że jeszcze pamiętam, gdzie stanęłam... Chociaż się trochę boję, ale nic, zobaczymy.
Okay, nie przedłużając - miłego czytania!^^
========================
–
Sebastianie. Mam nadzieję, że te informacje pomogą wam w końcu ich odnaleźć.
Wiem, że poprzednie wieści były dla Elizabeth trudne do przetrawienia. Ten
biedny dzieciak… – zamyślił się szarowłosy. – Biedna dziewczyna z tej naszej Lizz.
– Nie
musisz się o nią martwić, doskonale daje sobie radę – powiedział Michaelis,
obdarzając rozmówcę chłodnym uśmiechem.
– Nie
denerwuj się. Uważam po prostu, że to ogromny ciężar dla dziecka – strata
rodziców, zabicie własnego stryja.
– Jak
już mówiłem, Fredericku, panienka Elizabeth ma się doskonale – powtórzył ozięble
lokaj.
Szarowłosy przybysz widział kłębiącą się pod pozorną
obojętnością irytację kamerdynera. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły, nie
znał szczegółów relacji łączących młodą hrabiankę z eleganckim służącym i nie
wiele go one obchodziły. Dla niego liczyło się tylko wykonanie zadania i
otrzymanie zapłaty. Pozostał wierny rodzinie Roseblack, ale dobro dziewczyny
nie leżało w jego interesie. Był to jedynie spontaniczny wyraz zatroskania
starego znajomego; zmartwienie nie spędzało snu z jego powiek.
– Masz
rację, to nie moja sprawa – przyznał.
Ponownie chwycił filiżankę obiema rękami i dopił jej
zawartość. Wstał i założył kapelusz. Sebastian również się podniósł. Wraz z
gościem podszedł do drzwi i otworzył je przed nim.
–
Gdybyście znów mnie potrzebowali, wiesz jak się ze mną skontaktować. – Frederick
uśmiechnął się na odchodne, dotykając dłonią nakrycia głowy i wyszedł, znikając
po chwili wśród wirujących w powietrzu śnieżnych płatków.
Demon zamknął za nim drzwi i opuścił kuchnię, kierując się
na piętro, jak to robił nim mu przerwano, by powiadomić swoją panią, że
przygotowania do posiłku zostały zakończone.
Znalazł
dziewczynę siedzącą na podłodze pod oknem. Ze znudzeniem na twarzy wodziła
wzrokiem po kolejnych kartach książki. Był pewny, że nawet nie czytała tekstu,
sądząc po prędkości, z jaką przewijała kolejne strony.
–
Panienko, obiad jest już gotowy – powiadomił uprzejmie, stając tuż przed nią.
Pochylił się, by zerknąć na tekst.
– To
zupełnie nie w twoim guście – skomentował, odczytując dwa zdania nim
dziewczyna, zupełnie go ignorując, przerzuciła kolejną kartkę.
Powoli podniosła głowę i spojrzała sceptycznie na złośliwy
uśmiech zdobiący jego blade oblicze.
– Nic
ci do tego – burknęła, ostentacyjnie zamykając kodeks. – Nie jestem głodna –
dodała, zaprzeczając przewlekłemu dźwiękowi, który wydobył się z wnętrza jej
żołądka.
– Twój
organizm ma odmienne zdanie – zaśmiał się Sebastian.
Zdenerwowana Elizabeth uderzyła książką o podłogę i
podniosła się. Żwawym krokiem minęła służącego i wyszła z biblioteki. Ciężki,
przyspieszony krok fioletowowłosej jednoznacznie świadczył o ogarniającym ją
niezadowoleniu. Jak to możliwe, że ona siedziała rozmyślając o tym, co się
wydarzyło, nie mogąc skupić się zupełnie na niczym, podczas gdy on wpada do
pokoju i jakby nigdy nic robi sobie z niej żarty? Dlaczego zachowuje się tak
jak zwykle, jakby ich pocałunek nie miał miejsca, jakby zupełnie nic nie
znaczył? Może nie znaczył? Może jednak tylko naigrywał się z jej słabości, z
potrzeby bliskości? Może to był nowy, dotkliwie bolesny sposób, by raz na
zawsze wybić jej z głowy zbliżanie się do niego? W obliczu tego, co sama mu
rozkazała, nie powinien był się o to martwić. W końcu wyraziła się jasno – ma
się w niej nie zakochać. Nie mógł wnioskować, że go o to podejrzewała – ona
jedynie podejmowała środki zapobiegawcze.
– Więc czemu, do jasnej cholerny, jesteś taki
spokojny?! – krzyczała w myślach, z trudem powstrzymując instynkt, który
kazał jej odwrócić się na pięcie i wyrzucić mu w twarz wszystko, co ją gnębiło.
Usiadła
przy stole i oparła na nim łokcie. Twarzy ukryła w dłoniach, przez chwilę
zakrywając nimi oczy. Kiedy usłyszała kroki lokaja i ciche piszczenie kółek
srebrnego stolika, podniosła głowę i zbierając w sobie całą niechęć, popatrzyła
na błyszczącą paterę z niesamowitym obrzydzeniem. Widząc wyraz jej twarzy,
Sebastian z trudem powstrzymał się od śmiechu. Przeniósł jedzenie na stół i
zaprezentował szlachciance danie, po czym nałożył porcję na talerz i postawił
go przed nią.
–
Ciasto? – warknęła niezadowolona, nie odnajdując słodkiego przysmaku pośród
wykwintnych potraw.
– Pomyślałem,
że będzie lepiej, jeżeli podam je trochę później – wyjaśnił, nalewając wina do
kieliszka.
Niechętnie popatrzyła na szkarłatny trunek do złudzenia
przypominający krew. Nie wiedziała, czy to tylko jej wyobraźnia, czy odcień cieczy
naprawdę przypominał ludzką posokę. Podniosła szklane naczynie i upiła odrobinę
alkoholu, wczuwając się w bukiet smaków.
– Mamy
tego więcej? – zapytała, niby mimochodem.
–
Oczywiście. Dziesięć pełnych butelek w piwnicznej winiarni – odpowiedział.
–
Świetnie. To kiedy zrobisz to ciasto? – ciągnęła, nadziewając jedzenie na
widelec.
– Dwie
godziny po obiedzie.
Lizz prychnęła z dezaprobatą. Wepchnęła do ust kilka
kawałków soczystego mięsa i odrobinę marchewki, po czym ostentacyjnie wstała od
stołu.
–
Panienko!
–
Zjadłam coś, tak? Błagam, nie zawracaj mi tym głowy, mdli mnie – jęknęła, nie
zatrzymując się.
Przez chwilę, Sebastian zastanawiał się, czy powinien
podążyć za nią i wypytać o przyczynę rzekomego „mdlenia”, ale jak bardzo by się
nie starał, nawet grając kompletnego idiotę, nie mógł udawać, że nie zna
przyczyny jej rozgoryczenia. Jednak, cóż innego mógł zrobić? Znów pozwolić
sobie na chwilę słabości, ryzykując utratę posiłku w imię ludzkich emocji,
które skaziły jego umysł? Chciał tego, sam Lucyfer mu świadkiem, że każda
komórka jego ciała drżała, jakby próbowała na własną rękę, wbrew jego woli,
ponownie dotknąć drobnego ciała nastolatki. Ten sam Lucyfer zniszczyłby go w
jednej chwili, gdyby tylko się o tym dowiedział, dlatego musiał w końcu przestań
słuchać splamionego serca nim naprawdę będzie za późno. Zachowywał się więc
tak, jakby nic się nie stało, korzystając z tego samego, wypracowanego
schematu, który oboje, wraz z jego panią, doskonale znali. Dziwił się, że i ona
tego nie zrobiła.
– Może jednak pamięta? Może znów to czuje? –
Niesfornej myśli udało się dotrzeć do jego świadomości, nim zdusił ją w
zalążku.
– Nawet
jeśli tak jest, nie ma to dla mnie żadnego znaczenia – szepnął, jakby liczył na
to, że werbalizując myśl sprawi, iż się urzeczywistni.
~*~
–
Grellu Satcliff! Nie mogę uwierzyć w to, jak niepojęta jest twoja
nieodpowiedzialność. Miałeś jedno, proste zadanie: zidentyfikować złodzieja
dusz i nie doprowadzić do ich kradzieży. Czy to naprawdę wykracza poza twoje
kompetencje?! – wrzeszczał Willam T. Spears, wzbudzając ogólne poruszenie wśród
wszystkich zebranych w holu biblioteki Shinigami. – Do mojego gabinetu! –
rozkazał, spoglądając z obrzydzeniem zarówno na czerwonowłosego, jak na leniwie
stąpającego za nim, świeżo upieczonego pracownika – Ronalda.
Grell kurczowo trzymał w ramionach swoją kosę, tuląc ją do
piersi. Lamentował coś o stracie swojej ukochanej, o tragicznym losie dwojga
kochanków i innych, równie kuriozalnych, metaforach przedstawiających jego i
spersonalizowaną broń, którą za chwilę miał ponownie stracić. Blondyn szedł
obok niego ze spuszczoną głowa, trzymając ręce w kieszeniach. Dobrze wiedział,
co go czeka – nadgodziny. Kara, jaką otrzymywali wszyscy, którym nie udało się
sprostać wymaganiom zarządcy. Spaprali – to było oczywiste, ale dlaczego musiał
obrywać za przełożonego? Był w tym wszystkim nowy, miał prawo popełniać błędy.
Dlaczego los pokarał go takim towarzystwem? Chociaż Grell był niezwykle dobry w
tym, co robił, jego chora fascynacja demonem, który z nieznanej nikomu
przyczyny był zawsze tam, gdzie akurat ich wysyłano, rozpraszała go do tego
stopnia, że nie był w stanie skupić się na pracy. Na dodatek, to zadanie było
inne. Daleko mu było do rutynowej procedury obowiązującej w przypadku kradzieży
dusz. Tego go nie uczyli. Na żadnych zajęciach nie było mowy o mgle
czasoprzestrzennej i całej reszcie dziwnych rzeczy, które widział po raz
pierwszy. To nie wyglądało jak zwykłe przejęcie. Ktokolwiek popełnił zbrodnię,
na pewno nie był podrzędnym demonem, z jakimi mieli zazwyczaj do czynienia. Spears
musiał o tym wiedzieć, a jednak wysłał właśnie ich. Czego się spodziewał?
– Wejść.
– Stanowczy ton przełożonego wyrwał młodego shinigami z rozmyślań.
Posłusznie wkroczył za Sutcliffem do gabinetu zarządcy i
zajął wskazane przez niego miejsce.
William zmierzył ich groźnym wzrokiem i
poprawił okulary ostrzem swojej Kosy Śmierci.
–
Grellu Sutcliff. Wyjaśnij mi, co się tam wydarzyło – nakazał.
Czerwonowłosy shinigami nerwowo przełknął ślinę i nabrał
powietrza.
– Will!
To było okropne. Właśnie wkroczyliśmy, kiedy zapanowała ciemność. Ktoś
przemówił, ale nie widzieliśmy jego twarzy. Ale to nie było najgorsze! Ta
brudna mgła wybrudziła mój płaszcz. Sam zobacz! – jęczał bóg śmierci,
podtykając pod nos przełożonego przybrudzony materiał.
William odsunął się i karcącym spojrzeniem przywołał
pracownika do porządku.
–
Ronaldzie Knox, chciałbyś coś dodać? – Skierował wzrok na blondyna.
– Chyba
tylko tyle, że sprawcą nie był Michaelis. To nie moja wina, jestem nowy. Wiedział
pan, że to nie była zwykła kradzież, prawda? – zapytał żywiąc nadzieję, iż uda
mu się uniknąć kary.
Przez chwilę brunet zwlekał z odpowiedzią. Oparł podbródek
za splecionych w koszyczek palcach i westchnął pod nosem, zastanawiając się nad
czymś.
–
Brudna mgła? – powtórzył cicho. – Do wieczora czekam na wasze raporty. Sprawa
zostanie przekazana wyżej. To wszystko – powiedział chłodno, odchylając się.
Ruchem nadgarstka dał im znak, by wyszli. Pracownicy bez
słowa opuścili gabinet, wiedząc, że cokolwiek się działo, sprawa musiała być
naprawdę poważna. Nie dość, że żaden z nich nie dostał nadgodzin, to Grell
wciąż trzymał w dłoniach swoją ukochaną broń. To zupełnie przeczyło naturze
Spearsa i chociaż obaj bogowie śmierci byli zadowoleni, że im się upiekło, w
sercach czuli tlący się niepokój.
– Panie
Sutcliff, jak pan myśli, o co chodzi? – zagaił blondyn.
Czerwonowłosy popatrzył na niego z zaskoczeniem. Przez
chwilę wydawał się niezwykle skupiony, ale wypowiedziane przez niego słowa
całkowicie zaprzeczyły złudzeniu.
– Nie
mam pojęcia. Najważniejsze, że moja ukochana wciąż jest przy mnie i ramię w
ramie możemy przelewać ludzką krew! – krzyknął i zostawiając towarzysza w tyle,
pobiegł w głąb korytarza.
~*~
Elizabeth
nie wiedziała, dokąd właściwie idzie. „Tam, gdzie nie ma Sebastiana” było
najkonkretniejszym miejscem, jakie przyszło jej do głowy, niestety
niewystarczająco konkretnym, by określić cel jej niedługiej podróży. Zatrzymała
się w holu przed schodami, wbijając wzrok we włókna czerwonego, puchatego
dywanu, które zdawały się pochłaniać jej płaskie buty. Był tu, od kiedy
pamiętała. Gdy była jeszcze dzieckiem, spędzała wiele godzin tarzając się na
nim wraz z dziećmi znajomych jej rodziców. Teraz byłoby nie do pomyślenia, by
się tak zachowała. I chociaż nawet jej wydawało się to zgoła absurdalne,
usiadła na puchatej wykładzinie i przejechała dłonią po przyjemnym materiale. Po
chwili położyła się i podłożyła ręce pod głowę. Błogi uśmiech przyozdobił jej twarz, kiedy
spoglądając na ogromny, złoty żyrandol przypominała sobie dawne chwile. Cały
dom pełen był wspomnień, którym na ogół nie pozwalała powracać z taką
łatwością, ale tego dnia, może za sprawą szalejącej śnieżycy, towarzyszył jej
melancholijny nastrój. Zamknęła oczy, zagłębiając się we wspomnienia. Słyszała
spokojne dźwięki fortepianu – to jej matka grała walca. W powietrzu unosił się
przyjemny zapach świeżo ściętych róż.
– Tatusiu! – krzyknęła
czerwonowłosa dziewczynka, zrywając się z podłogi.
Podbiegła do ojca i
wtuliła się w jego ramię. Mężczyzna obdarzył córkę serdecznym uśmiechem i
położył dłoń na jej głowie, lekko mierzwiąc bujną czuprynę.
– Lizzy, skarbie. To jest mój
przyjaciel, hrabia Ciel Phantomhive – przedstawił stojącego u swego boku
nastolatka.
Spłoszona popatrzyła
niepewnie na nieznajomego. Był od niej zaledwie kilka lat starszy, ale
wyczuwała bijący od niego ogromny smutek
i dojrzałość, jaka towarzyszyła wszystkim przyjaciołom ojca.
– Przedstaw się ładnie –
upomniał ją hrabia Roseblack.
– Lizzy Roseblack, miło mi pana
poznać – powiedziała, delikatnie się uśmiechając.
Chłopak jedynie
prychnął pod nosem, zupełnie niezainteresowany jej obecnością.
– Tatusiu, ale ten chłopiec jest
od ciebie dużo młodszy – powiedziała czerwonowłosa, stając na palcach, jakby
próbowała dosięgnąć do ucha ojca.
Mężczyzna zaśmiał się
zakłopotany. Zażenowany podrapał tył głowy i przeprosił wyraźnie obrażonego
chłopaka, lekko się uśmiechając. Widząc bijący od jego oka chłód, dziewczynka
pokazała mu język i schowała się na ojcem.
– Dlaczego on nie ma oka? –
szepnęła na tyle głośno, że i to nietaktowne pytanie dotarło do uszu
nastolatka.
Warknął zirytowany i
wyminął towarzysza, kierując się w stronę jego gabinetu.
– Pospiesz się Roseblack, nie
mam całego dnia – powiedział twardo.
Brunet ponownie
pogładził córkę po głowie i błagalnym wzrokiem popatrzył na swoją żonę. Kobieta
uśmiechnęła się ze zrozumieniem i rozłożyła ramiona.
– Lizzy, chodź do mamy. Tatuś
jest teraz zajęty – poprosiła melodyjnym głosem.
Jednak dziewczynka
wcale nie chciała puścić marynarki ojca. Pragnęła spędzić trochę czasu z
wiecznie zajętym mężczyzną, który bez przerwy zaszywał się w gabinecie,
goszcząc różnych, dziwnych ludzi.
– Chodź, nauczę cię grać na
fortepianie – zachęcała matka.
W końcu dziewczynka
uległa. Wyciągnęła rączki w stronę twarzy ojca, a ten podniósł ją, ucałował i
postawił na dywanie, by mogła dołączyć do matki. Czerwonowłosa usiadła koło
szczupłej, jasnowłosej kobiety i wtuliła się w nią.
– Połóż ręce tutaj, kochanie
– Tu? – zapytała, napierając
palcami na klawisze, wydając z instrumentu nieprzyjemny dźwięk.
Susane zaśmiała się i
chwytając córkę za dłonie, poprowadziła je po klawiszach, wygrywając kilka
podstawowych dźwięków.
– Mamusiu, gram na pianinie! –
ucieszyła się Lizzy.
– Dobrze, a teraz zapamiętaj
kolejność i zagramy razem – poleciła matka.
Zaczęła grać, dając
dziecku znak, by się przyłączyło. Po wnętrzu eleganckiego holu ponownie
popłynęły przyjemne dźwięki walca.
–
Panienko, wszystko w porządku? – Jeanny stanęła nad fioletowowłosą nastolatką.
Zafrapowana przyglądała się spokojnemu wyrazowi twarzy
swojej pani. Z natury bywała histeryczką, dlaczego przez myśl przechodziły jej
najgorsze scenariusze.
Elizabeth leniwie otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie do
końca wiedząc, gdzie się znajduje. Widząc zmartwioną blondynkę, usiadła i
potrzasnęła głową.
–
Wszystko w porządku, dziękuję Jeanny – uspokoiła ją.
–
Dlaczego leżała panienka na podłodze? –
zapytała niepewnie.
Szlachcianka lekko wydęła usta i zawiesiła wzrok na stojącym
nieopodal fortepianie.
–
Wspominałam. Ta śnieżyca dziwnie mnie nastroiła – wyjaśniła, podnosząc się. – Co
robicie? Jakoś strasznie tu cicho?
Chociaż od obiadu nie minęło wiele czasu, Elizbeth nie
widziała tego dnia żadnego ze służących, z wyjątkiem zdenerwowanej pokojówki.
– Pan
Sebastian kazał nam uporządkować piwnicę.
–
Wszystkim?
– Tak
jest – odpowiedziała energicznie.
– Co
się wcześniej stało?
Pytanie hrabianki wyraźnie zestresowało blondynkę. Zająknęła
się i spuściła wzrok.
–
Jeanny – ponagliła ją.
– Razem
z Sethem myliśmy okna, kiedy z kominka buchnął ogień. Zasmolił całe
pomieszczenie, a Seth został poparzony – wyjaśniła skruszona, wciąż nie mając
całkowitej pewności, czy to, co widziała miało miejsce naprawdę.
Nagły płomień wzniecony w tak burzliwy sposób nawet jej
wydawał się nieco dziwny. Martwiła się, że nastolatka ją wyśmieje. Jednak
Elizabeth nie wydawała się ani zdziwiona, ani przestraszona. Jeanny miała
wrażenie, że jej panią zawładnęła ciekawość. Widziała błysk w jej oczach i
skupienie na twarzy.
– Co na
to Sebastian? – zapytała po chwili zadumy.
– Pan
Sebastian powiedział, żebyśmy uważali. Chyba nam nie uwierzył, ale panienko! To
się wydarzyło naprawdę! – zapewniała nastolatkę.
–
Wierzę ci Jeanny. Wracaj do pracy, zanim cię tu znajdzie.
Służąca pokłoniła się i wróciła do piwnicy.
Hrabianka powoli zbliżyła się do pięknego fortepianu z
ciemnego drewna. Nosił na sobie nieliczne ślady użytkowania. Pamiętała, że
matka niezwykle o niego dbała. Jedynie przetarte klawisze i jedna, głęboka rysa
na pokrywie świadczyły o tym, że kiedykolwiek był używany. Historia rysy
przywołała kolejne, ciepłe wspomnienie. Dostała od ojca prezent, metalowego
żołnierzyka. Biegała z nim po całej posiadłości, niejednokrotnie przewracając
się, czym doprowadzała Charlesa do stanu przedzawałowego. Przybiegła do matki i
potykając się o własny bucik, upadła, uderzając zabawką w fortepian. Miecz
żołnierza wbił się w pokrywę instrumentu. Pamiętała karcący wzrok matki, jej
smutek i swoje poczucie winy. Pamiętała, jak po chwili Susane uśmiechnęła się,
mówiąc, że nic się nie stało.
– Teraz
rozumiem, jak musiało być ci ciężko nie rozszarpać mnie na strzępy – zaśmiała
się, gładząc gładką powierzchnię.
Usiadła na krzesełku i położyła palce na klawiszach. Wzięła
głęboki oddech i zawahała się. Chociaż chciała zagrać, nie potrafiła. Ulubionego
utworu matki nauczyła się jeszcze zanim wraz z ojcem zostali jej odebrani,
znała go na wyrywki. Kilka razy grała go na pianinie w jednym z gabinetów na
piętrze. Ale nie tutaj. Nie na ukochanym instrumencie matki. Nie mogła się
przemóc, jakby bała się, że pamięć o Susane Roseblack rozpłynie się w powietrzu
niesiona wraz z dźwiękiem jej ukochanej melodii.
Zrezygnowana wstała i zakryła klawisze.
– Ile
można czekać na ciasto? – jęknęła zniecierpliwiona.
Przez moment udało jej się oderwać od uporczywych myśli. Chwila
ulgi sprawiła, że umysł podpowiedział nietypowy pomysł. Uśmiechnęła się sama do
siebie i pewnym krokiem ruszył w stronę kuchni.
Jej zapał opadł, kiedy stojąc tuż pod drzwiami usłyszała
stukot obcasów. Nie zamierzała się jednak poddać. Chwyciła klamkę i weszła do
środka.
–
Panienko? – Pytający wzrok mężczyzny powitał dziewczynę wprawiającym w
zakłopotanie chłodem.
Bez słowa podeszła do blatu i zerkając przez ramię demona,
przeczytała nagłówek strony.
–
Ciasto czekoladowe z wiśniami? – powiedziała na głos, spoglądając podejrzliwie
na lokaja.
Mężczyzna postawił na blat trzymaną w dłoniach miskę i
skupił całą soją uwagę na zaciekawionej twarzy nastolatki. Przyglądała mu się,
niczym tropikalnemu zwierzęciu w zoo, które widziała po raz pierwszy w życiu. Sebastian
zastanawiał się, co takiego mogło chodzić jej po głowie. Nie miała zwyczaju
przychodzić do kuchni, nigdy nie uważała tego miejsca za ciekawe. Właściwie, to
była jedna z niewielu rzeczy typowych dla szlachty, których nie musiał jej
nigdy uczyć – omijanie kuchni szerokim łukiem. Błękitnokrwiści nie zajmowali
się czymś tak błahym jak gotowanie.
Elizabeth czekała na reakcję kamerdynera w zupełnej ciszy i
bezruchu, jednak ten nie zamierzał niczego powiedzieć. W końcu zrezygnowała.
Minęła go i dokładnie rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym demon spędzał
zazwyczaj sporą część czasu, bezsensownie przygotowując wykwintne dania. Zdziwiła
ją przyjazna aura roztaczająca się we wnętrzu. Rzadko tu bywała i nigdy nie
skupiała się na takich detalach. Meble z jasnego drewna, brązowa podłoga i
kremowe ściany – promieniste wnętrze zabawnie kontrastowało z mroczną postacią,
zupełnie niepasującą do sielankowego obrazka.
– Czy
to… – zapytała, ucinając zdanie w połowie, gdy dostrzegła dobrze sobie znany,
obramowany szkic, wiszący na ścianie koło okna.
– To
twoja praca ze szkoły – potaknął demon, z nutą rozbawienia w głosie.
– Co on
tu robi? – mruknęła sceptycznie, próbując na własną rękę odgadnąć intencje
skłaniające lokaja do powieszenia rysunku właśnie tutaj.
– Strasznie
spodobał się Jeanny. Chociaż, rzecz jasna, nie ma bladego pojęcia, co
przedstawia. Pomyślałem, żeby go tutaj powiesić, by przypominał o tym, co jest
dla ciebie najważniejsze, moja pani – wytłumaczył z dozą ironii.
Szlachcianka zaczerwieniła się. Nie wiedziała, czy bardziej
przemawiała przez nią złość, czy zażenowanie. Chciała odpowiedzieć w równie
złośliwy sposób, ale żadne słowa nie wydawały się odpowiednie. Westchnęła
ciężko i wymamrotała ciche „nieważne”.
–
Panienko, jeśli mogę spytać, co tu właściwie robisz? – W końcu przeszedł do
rzeczy.
Na to czekała. Wyprostowała się i oświadczyła z niezachwianą
dumą:
–
Przyszłam upiec ciasto! – odparła z triumfalnym uśmiechem.
Aż mnie na słodkości wzięło^^ Szkoda, że nie dłuższe. Najlepiej, żeby starczyło mi do środy;) Ciel... Coś z tego wyniknie. No i może Lucyferek ruszy cztery litery z tronu w piekle, hehe. Mam dziwne wrażenie, że znajomość Phantomhive'a z ojcem Lizzy doprowadzi do czegoś nieprzyjemnego... Oby nie;) Weny, kochana!
OdpowiedzUsuńDzięki^^ Na pewno się przyda, bo napisałam dzisiaj już 3 strony. Jestem z siebie dumna^^
UsuńCo do Twoich domniemywań, to wszystko się jeszcze okaże^^
Najciekawsze jest to, że ja sama nie znam odpowiedzi na wiele pytań, bo moje postaci żyją swoim życiem, a ja tylko opisuje ich poczynania. Autentycznie. Tak mnie dziś właśnie zaskoczyła Lizz xD
Kryć się!! Nadchodzi zagłada! XD
OdpowiedzUsuńLizzy bierze się za gotowanie, a to na pewno nie skończy się dobrze. Chociaż jednocześnie, może to doprowadzić do czegoś innego :P
Nami, dwie rzeczy: "Satcliff"- pomyliłaś się c:
" Mężczyzna postawił na blat trzymaną w dłoniach miskę i skupił całą soją uwagę na zaciekawionej twarzy nastolatki. "- "swoją" chyba.
Ogółem było nawet, nawet. Ciekawi mnie czemu Willuś tak jakoś niemrawo zareagował na sprawę.
Aż mam ochotę na ciasto xDD
Weny~ i siły żeby przeżyć mój rozdział;)
Bo William jest taki jakiś byle jaki :P
UsuńNie no, WIlluś miał jakiś tam swój powód.
Zaraz poprawię błędy, dzięki ^^
A przeczytać dam radę. Co, ja bym nie dała? :P Na pewno nie jest źle, jeśli nie stworzyłaś tych yaoi wątków, o których pisałyśmy xDDD
Pozdro^^
Wiesz, wątki yaoi... Tego, znaczy się eee xD Nie wiem dokąd poszły xD
UsuńWill to Will. Może miał ciężką nockę? Jakąś imprezkę? Ziółka albo inne środki sprawiające"radość". XDD
Jeśli tak, do Wyczuwam wpływ Ronaldzia:) Ja myślę że to grubsza sprawa, ale zaraz się dowiemy
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Grell zachował swoją kose, chyba że ten zapomnial mu hą odebrać :) a może właśnie znajomosc ojca Lizzi z Cielem przyniosła kłopoty...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia