Dziś notka później i średniej długości, bo mam pierwszy wolny dzień bez nauki od 2 tygodni i poszłam sobie na miasto kupić "wszystko zależy od przyimka". No i kupiłyśmy jedzonko i cukierki.
Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie Wam się dobrze czytało, bo w zasadzie ten rozdział jest taki strasznie obyczajowo rozkoszny. Dla odmiany taki lżejszy. :D
Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie Wam się dobrze czytało, bo w zasadzie ten rozdział jest taki strasznie obyczajowo rozkoszny. Dla odmiany taki lżejszy. :D
Zapraszam!
====================
Sebastian roześmiał się. Chociaż zasłonił usta dłonią, nie
dało się nie usłyszeć tłumionego parsknięcia, przed którym naprawdę szczerze
się wzbraniał. Mordercze spojrzenie czerwonej jak burak dziewczyny szczęśliwie
przywołało go do porządku. Na twarzy demona pozostał jedynie pobłażliwy
uśmiech.
– Dość
kuriozalna zachcianka. Nie uważasz, panienko? – zapytał, odchrząknąwszy
uprzednio.
Elizabeth prychnęła z lekkim oburzeniem.
–
Zamknij się – warknęła i nie przejmując się zupełnie tym, co myślał, otworzyła
szufladę i wyciągnęła z niej kucharską czapkę.
Następie podniosła stojącą na blacie miskę i chwyciła w dłoń
drewnianą łyżkę. Popatrzyła na lokaja z rozbrajającym, dziecinnym uśmiechem.
Sebastian przyglądał się podekscytowanej nastolatce. Niesforne kosmyki
fioletowych włosów lekko zachodziły na jej oczy. Biała, przyduża czapka z każdą
chwilą zsuwała się z głowy coraz bardziej na jej lewą stronę. Wiedział już, że szlachcianka
nie odpuści, nie pozostało mu nic innego jak przystać na kolejną, dziwaczną
zachciankę. Pomyślał, że nie powinien się dziwić – ten dzień pełen był
przedziwnych zwrotów akcji, a szalejąca za oknem śnieżyca miała na młodą głowę
rodu Roseblack niecodzienny wpływ.
Podszedł do niej i poprawił budyniówkę tak, by więcej nie zsuwała
się z głowy.
–
Proszę o wybaczenie, ale z tego, co mi wiadomo, nigdy przedtem niczego nie
piekłaś, prawda? – zapytał łagodnie.
– Nie –
odparła z przekonaniem.
Czego mógł się spodziewać? Osoba, która nie była w stanie
zjeść jednego, pełnego posiłku, na pewno nie posiadała żadnych kulinarnych
umiejętności, tym bardziej szlachetnie urodzona.
– W
takim razie będziesz musiała robić dokładnie to, o co cię poproszę, panienko –
pouczył, wyciągając w jej stronę wskazujący palec.
Elizabeth posłusznie skinęła głową i zmarszczyła brwi,
gotowa, by wypełnić pierwsze polecenie. Demon podszedł do kartki z przepisem i
zaczął czytać.
–
Będzie nam potrzebna mąka pszenna, ziemniaczana, proszek do pieczenia, kakao,
gorzka i słodka czekolada, cukier puder, jajka, masło, mleko, olejek waniliowy,
olej i wiśnie – wymienił wszystkie składniki.
Od kiwania głową po każdym wymienionym przez demona
produkcie, Elizabeth aż zakręciło się w głowie. Nie spodziewała się, że do
upieczenia ciasta potrzeba aż tylu różnych rzeczy. Nigdy nie zastanawiała się,
z czego dokładnie powstawało, ale wydawało jej się, że komponentów jest
znacznie mniej.
– Dużo
tego… – jęknęła.
Sebastian uśmiechnął się czule, sprawiając, że dziewczyna
poczuła się jak małe dziecko. Nie przeszkadzało jej to. Właściwie, właśnie tak
wyobrażała sobie wspólną pracę w kuchni z rodzicami. Tę, o której zawsze
marzyła, ale nigdy się jej nie doczekała. Była szczęśliwa, że może poczuć się w
ten sposób chociaż teraz.
– To
nie jest dużo – wyprowadził ją z błędu – do deseru, który przygotowywałem w
zeszłym miesiącu potrzeba było dwa razy więcej składników – dodał.
Ze zdziwienia nastolatka aż otworzyła usta, niemal krztusząc
się głęboko wciągniętym powietrzem. Kamerdyner właśnie takiej reakcji się spodziewał
– zdziwienia i zachwytu, które przyjemnie połechta jego demoniczne ego.
–
Proszę za mną, musimy przynieść wszystko ze spiżarni – poprosił, otwierając
przed nią drzwi.
Zeszli po schodach do chłodnego pomieszczenia oświetlanego
jedynie blaskiem świec z trzymanego przez Sebastiana kandelabru.
– Czy
Jeanny i reszty nie powinno tutaj być? – Głos Elizabeth odbił się echem od
kamiennych ścian.
– Nie
tutaj, sprzątają drugą spiżarnie – odparł krótko i wskazując jej drogę, wszedł
między regały.
Podniósł stojącą na ziemi skrzynkę i wrzucił do niej kilka
produktów. Kątem oka widział wyraz twarzy hrabianki, ukazujący, jak bardzo
chciała mu pomóc. Jak chciała poczuć, że towarzyszy procesowi od samego
początku. Chwycił więc skrzynię obiema dłońmi, uprzednio odkładając listę na
jedną z półek.
–
Panienko, mogłabyś? – poprosił, kiwnięciem głowy wskazującą kartkę.
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i wzięła ją do ręki.
– Więc
mamy mąkę i mąkę i proszek i kakao i… co to jest? – wskazała palcem niewielki
pojemniczek ukrywający się za torebką mąki.
–
Olejek waniliowy.
– Więc
mamy też olejek. To teraz eee… Mleko? – Popatrzyła niepewnie w oczy bruneta.
Twierdząco skinął głową i wskazał jej kierunek. Bez namysłu
pobiegła do wskazanej półki, jednak demon nie poszedł za nią. Stał w miejscu po
raz kolejny powstrzymując się od śmiechu. Po chwili dziewczyna przybiegła z
powrotem i zachichotała.
–
Kandelabr! Chodźmy! – krzyknęła i znów żwawo ruszyła przed siebie.
Tym razem Sebastian podążył za nią. Nastolatka zatrzymała
się przed wysokim regałem wypełnionym mnóstwem kartonów i butelek. Ogrom
produktów przytłaczał ją i wprawiał w niemałe zdziwienie. Była tu po raz
pierwszy, nigdy wcześnie nie zapuszczała się w tę część posiadłości –
zwyczajnie nie miała ku temu powodów. Sprawami zaopatrzenia zajmowali się jej
rodzice, a później Sebastian. Ona tylko podpisywała kwity, dając mężczyźnie
uprawnienia do zakupu wszystkiego, co uważał za niezbędne. W kwestii pieniędzy
ufała mu bezgranicznie, chociażby z tego względu, że dla demona materialne,
ludzkie dobra nie miały żadnego znaczenia. Pieniądze, ubrania, biżuteria – nie
potrzebował takich rzeczy. Jedynym, na czym mu zależało były dusze. I to nie
byle jakie dusze. Starannie dobrane, „wychowywane” – jak lubił mawiać,
pogrążone w rozpaczy, pałające tak szczerą chęcią zemsty, że ich rdzeń
pozostawał na swój sposób krystalicznie czysty.
Elizabeth dostrzegła mleko
stojące na najwyższej półce. Wspięła się po regale i chwyciła butelkę. Zeskoczyła
i ze zwycięskim wyrazem twarzy, włożyła ją do trzymanej przez kamerdynera
skrzynki.
–
Dobrze, teraz cukier – zarządziła i spojrzała na towarzysza, czekając aż wskaże
jej kierunek.
Biegała po spiżarni tam i z powrotem, co chwila zapominając
o kandelabrze. Doskonale się bawiła, odnajdując wszystkie potrzebne składniki,
jednocześnie odkrywając fascynujące pomieszczenie, którego wspaniałości nigdy
przedtem nie dane jej było docenić. Korzystała z każdej sekundy upragnionego
powrotu do dzieciństwa. Nie żałowała sobie głośnych pisków, śmiechu ani głupich
żartów. Miała w nosie, co Sebastian o niej pomyśli, liczyła się tylko dobra
zabawa. Nawet nie spostrzegła, kiedy przytłaczające ją od kilku godzin
rozmyślania o tym, do czego doszło przed obiadem, opuściły ją zupełnie,
pozwalając w pełni cieszyć się beztroską.
Po
kilkunastu minutach ponownie trafili do kuchni. Demon wystawił zawartość
skrzyni na podłużny, drewniany blat i rzucił okiem na przepis. Zastanawiał się,
jaką prace powinien powierzyć nastoletniej szlachciance, by dała sobie radę i
nie przysparzała mu zbędnych problemów. Spodziewał się, że praca w kuchni
będzie przychodzić jej z podobnym trudem, z jakim pozostałym służącym
przychodziło poprawne wykonanie jakiegokolwiek zadania bez zburzenia co
najmniej jednego pomieszczenia. Miał rację. Gdy tylko dziewczyna wzięła do ręki
worek mąki, kuchnia zamieniła się w pobojowisko. Tumany białego proszku unosiły
się w powietrzu, osiadając na każdej odkrytej przestrzeni, jednak irytacja
kamerdynera sięgnęła zenitu, kiedy hrabianka bez skrępowania, czy też
najmniejszego wahania, rzuciła w niego opakowaniem, brudząc mąką cały jego
frak.
Powoli odwrócił się na pięcie, uprzednio odkładając trzymaną
w dłoni trzepaczkę i popatrzył na nią błyszczącymi szkarłatem oczami. Sama
również była pokryta mąką, od stóp po samiutki czubek bakłażanowej czupryny.
Mączne ślady na twarzy sprawiały, że wyglądała jeszcze dziecinniej i mniej
poważnie niż dotąd. Nie był pewien, jak powinien ją w tej chwili potraktować –
upomnieć jak dorosłego człowieka, czy skarcić jak dziecko.
–
Panienko… – westchnął jedynie, nim kolejny biały kłąb wylądował na jego twarzy.
Nie widziała go, ale po donośności huku, jaki rozległ się w
pomieszczeniu, kiedy uderzył dłonią w blat, poznała, że był naprawdę zły. Jednak
zbytnio się tym nie przejmowała. Zawładnęła nią niezwykła euforia
niepozwalająca dojść do głosu żadnemu, nawet najcichszemu szeptowi rozsądku.
Nim się zorientowała, Sebastian chwycił jej dłoń w nadgarstku
i spojrzał na nią z przerażającą miną.
– Co
robisz? – zapytała z uroczą niewinnością.
–
Proszę, przestań rzucać mąką i wymieszaj te składniki – powiedział, z trudem
zachowując uprzejmy ton obowiązujący służbę.
Wręczył dziewczynie niewielką miskę wypełnioną białkami
jajek.
– Co
mam z tym zrobić? – zapytała, spoglądając z obrzydzeniem na zawartość
trzymanego naczynia.
–
Musisz mieszać tym – odparł, podając jej trzepaczkę – tak długo, aż nie
powstanie na tyle zwarta piania, by nie wypływała z pojemnika – wyjaśnił
poważnie.
Sceptyczna mina Elizabeth satysfakcjonowała go. Liczył na
to, że dziewczyna się znudzi i zwyczajnie sobie pójdzie. W zasadzie, mógł dać
jej zwykły widelec, wtedy znudziłaby się jeszcze szybciej. Nie rozumiał skąd u
niej nagła chęć pomagania w kuchni. Nie rozumiał, co chciała w ten sposób
osiągnąć. Czy starała się zrobić mu na złość? Jeśli tak – szło jej doskonale. Jednak
wątpił w to, była zbyt radosna, zbyt szczera, by jej jedyną pobudką była zwykła
złośliwość. Czyżby chciała się do niego zbliżyć? Po tym, co powiedziała wcześniej,
powinna go raczej unikać. A po tym, na co sobie pozwolił, powinna go ukarać i
nie dopuszczać do tego, by zostali sami. Ona jednak wierzyła w jego
profesjonalność –a przynajmniej tak mu się zdawało.
– To w
ogóle możliwe, żeby te gluty przestały wypływać? – zapytała dziewczyna, po
kilku minutach nieudanych prób ubicia białek.
Sebastian zaśmiał się pod nosem i wyniośle odpowiedział na
jej pytanie:
–
Oczywiście, że się da. Proszę włożyć w to więcej uczucia, nie może się panienka
spieszyć.
– Ale
wiesz, to jest nudne. Chciałam się bawić… – mruknęła niepocieszona.
– To
dlatego chciałaś piec ciasto? Żeby się bawić? – zdziwił się.
Nie przypuszczałby, że kierować nią będzie tak pierwotna i
błaha pobudka. Dziewczyna, która na swoich dłoniach miała krew kilkudziesięciu
własnoręcznie zabitych, rosłych mężczyzn; mroczna szlachcianka, która usidliła
demona, dążąc do zemsty; jego uparta i zawzięta pani, która pomimo ran gotowa
była walczyć na śmierć i życie w obronie swoich wierzeń – chciała piec, żeby
się bawić. Nie potrafił wyrazić, jak niezwykle wysokiego poziomu absurdu
właśnie doświadczał.
– Kiedy
byłam mała… – zaczęła przyciszonym głosem, skupiając wzrok na trzepaczce –
zawsze chciałam upiec ciasto z rodzicami, ale wstydziłam się powiedzieć. Poza
tym, oni nie mieli zbyt wiele czasu, a potem… – urwała, wzdychając ciężko.
–
Rozumiem – odparł lokaj.
Podszedł do dziewczyny i zabrał jej miskę. W kilkanaście
sekund ubił jajka i przechylił naczynie dnem do góry. Elizabeth obserwowała
białą pianę z ogromnym zachwytem i zaskoczeniem za razem.
–
Naprawdę nie wypływa! – krzyknęła, pochylając się tak, by jej twarz znalazła
się tuż pod miską.
– Tak,
jak mówiłem.
– Ale co
ja w takim razie będę teraz robić? – Zmarkotniała i wyprostowała się, lekko
pochylając ramiona.
Rozejrzała się po kuchni. Nie wyglądało na to, by do pracy
potrzebna była więcej niż jedna osoba. Zrozumiała, że demon zwyczajnie jej tu
nie chciał. Powoli zaczęła cofać się w stronę drzwi, po cichu, tak by nie
zauważył, kiedy wyjdzie i zostawi go samego.
–
Proszę – powiedział, odsuwając się na bok.
Wskazał dłonią leżące na ladzie tabliczki czekolady.
–
Trzeba je pokroić na drobne kawałki. Z tym nie powinna mieć panienka problemu –
wytłumaczył.
Podekscytowana Lizz wyciągnęła z szuflady jeden z większych
noży i zabrała się za krojenie. Ze skupieniem cięła tabliczki na drobne
kawałki, lekko przygryzając wystawiony język. Chciała, by poczuł, że nie jest
ciężarem, że może mu pomóc. Że jej chęć spełnienia marzeń z dzieciństwa nie
musi kolidować z jego harmonogramem.
– Skończyłam!
– oznajmiła dumnie, wymachując ostrzem, nieomal zahaczając nim o ramię demona.
–
Bardzo dobrze – pochwalił i zręcznie wyciągnął nóż z jej dłoni.
~*~
–
Pomożesz mi włożyć ciasto do piekarnika? – zapytał życzliwie Sebastian,
uśmiechając się do szlachcianki, łagodnie przymrużając oczy.
–
Oczywiście! – odparła od razu, niezwykle entuzjastycznie.
Mężczyzna podał Elizabeth rękawice, sam założył drugie. Chwycił blaszkę
i wyciągnął ją w jej stronę. Niepewnie złapała za brzeg podstawki i pozwoliła,
by demon pokierował jej ruchami. Po chwili ciasto znalazło się w piecu. Dziewczyna
ściągnęła rękawice i zaczęła się cofać, chcąc oprzeć się o blat. Kładąc na nim
ręce, przypadkiem musnęła dłoń kamerdynera. Lekki rumieniec zalał jej twarz.
Szybko cofnęła rękę i wskoczyła na blat, udając, że przypadkowy dotyk nie
wywarł na niej żadnego wrażenia.
Siedziała,
w milczeniu wpatrując się w podłogowe płytki. Sebastian krzątał się po pomieszczeniu,
zmywał naczynia i przecierał pokryte mąką blaty.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się w
taki sposób. Ciepłe, znajome uczucie, zarazem tak odległe. Próbuję sobie
przypomnieć, ale nie mogę. Nigdy nie myślałam, że moje serce jeszcze raz zadrży
w ten sposób. Zawsze, kiedy był obok… Zawsze było normalnie. – Położyła na
kolanie przybrudzoną białym proszkiem dłoń. – Wciąż czuję jego ciepło. Dlaczego? Co się zmieniło? Czy to właśnie o
tym mówiła Tomoko? Dlaczego to zrobił, czemu mnie nie powstrzymał? Boję się. Myśl,
że może czuć to samo napawa mnie tak ogromnym lękiem, że niemal czuję, jak w
nim tonę. Zapadam się w ciemność. Tylko on trzyma mnie przy życiu. Tylko on
sprawia, że mam siłę walczyć. Tylko on… Bez niego nie istnieję. Ale to przecież
normalne. Przecież tak było od samego początku. Więc dlaczego jego dotyk tak
mnie poruszył?
–
Seba?! – krzyknęła, wyrwana z przemyśleń.
Śnieżnobiała rękawiczka przykryła jej niewielką dłoń. Demon
wytarł ją zwilżoną ściereczką.
– Pytałem,
czy zamierzasz siedzieć tu przez całą godzinę – powtórzył beznamiętnie,
uwalniając rękę hrabianki.
Nerwowo przyciągnęła ją do klatki piersiowej i spojrzała na
niego z uśmiechem zakłopotania na drżących ustach.
–
Dlaczego godzinę? – zapytała, jakby przez ostatnie kilka minut w ogóle nie
słuchała, co do niej mówił.
Westchnął zrezygnowany i podszedł do zlewu, by wypłukać
trzymany kawałek materiału.
– Tyle
czasu będzie się piekło ciasto – wyjaśnił.
–
Oczywiście, że tak! – odpowiedziała entuzjastycznie, wciąż nie do końca
rozumiejąc, co do niej mówił.
Jego sceptyczny wyraz twarzy uświadomił jej, że zachowuje
się dziwacznie. Odchrząknęła i zeskoczyła z blatu.
– Masz
rację, nie będę czekać – powiedziała dumnie i ruszyła w stronę drzwi.
–
Panienko… – rzekł, nim zdążyła dotknąć klamki.
Odwróciła się przez ramię.
– Przyszedł
do panienki list. – Wyciągnął kopertę z kieszeni fraka.
Elizabeth od razu rozpoznała charakterystyczną pieczęć.
Inicjały wytłoczone na powierzchni tarczy, które zawsze niosły ze sobą nadzieję
i lęk.
– To… –
Głos utknął szlachciance w gardle.
– Od
pana Gerlanda – dopowiedział Sebastian.
Dziewczyna wyciągnęła w jego stronę roztrzęsioną dłoń,
chwyciła kopertę i delikatnie ją otworzyła. Nim rozłożyła znajdującą się
wewnątrz kartę, popatrzyła w oczy lokaja, szukając w nim wsparcia. Mężczyzna
skinął głową, zachowując poważny wyraz twarzy. Oboje wiedzieli, co oznaczała
sama obecność listu.
–
Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? – Chociaż hrabianka chciała zabrzmieć
groźnie, głos, który udało jej się wydobyć był zaledwie drżącym jęknięciem.
Pierwszy raz kamerdyner widział, jak z takim zdenerwowaniem
reaguje na kolejne informacje. Wiedział, co znajduje się w środku i czuł, że
jego pani w jakiś niewyjaśniony sposób także to wiedziała.
–
Proszę o wybaczenie – odpowiedział jedynie, pochylając głowę.
Nie miała siły tego komentować. Nie chciała znów brzmieć jak
przerażony szczeniak. Wzięła głęboki oddech i nieco pewniejszym ruchem
rozłożyła kartę. Sebastian obserwował w skupieniu jak dziewczyna wodzi wzrokiem
po kolejnych linijkach tekstu, z każdą chwilą z coraz większym niedowierzaniem.
Kiedy doczytała do końca, na jej twarzy widoczny był jedynie szok
przyćmiewający wszystkie inne emocje targające drobnym ciałem. Powoli podniosła
głowę i spojrzała wprost w oczy demona. Milczała, nie była w stanie wydusić z
siebie ani słowa. Chociaż setki myśli krzyczały w głowie jedna przez drugą,
żadnej nie była w stanie wymówić na głos. Obróciła się na pięcie, wypuszczając
kartkę z rąk.
– Przygotuj
wszystko, wyjeżdżamy – rozkazała apatycznie, opuszczając kuchnię.
Co?! Znowu wyjazd?
OdpowiedzUsuńBoże, jednak armagedon nie nadszedł xD odroczony na czas bliżej nieokreślony :P
Myślałam, że to pójdzie w jakąś inną stronę, ale się nie udało :3
Weny ~
O-ya, o-ya! Sorki, że dopiero teraz. Jestem z klasą w totalnym zadupiu, bez internetu:/ A rozdzialik cudny. Ciepło się zrobiło, po prostu cieszę się zawsze razem z Lizzy. Jednak najlepsze jest to, że jutro sobota:D
OdpowiedzUsuńEjejej ! A CO Z CIASTEM !?! XD
OdpowiedzUsuńRacja, co z ciastem?!
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, to piecznie ciasta, co za beztroskość, ale jak teraz... co z ciastem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia