Szczęśliwie i niespodziewanie udało mi się skończyć licencjat.
Teraz do środy mam całkowicie wolne od wszystkiego, bo nie ma absolutnie nic, co mogłabym zrobić, żeby przyspieszyć sprawy związane z zakończeniem studiów, czy magisterkę, czy czymkolwiek.
Teraz do środy mam całkowicie wolne od wszystkiego, bo nie ma absolutnie nic, co mogłabym zrobić, żeby przyspieszyć sprawy związane z zakończeniem studiów, czy magisterkę, czy czymkolwiek.
Dlatego mam nadzieję, że to będzie płodne pięć dni i w końcu przekroczę magiczną granicę plottwistu, której nie udaje mi się zdobyć od kilku miesięcy.
Mam nadzieję, że notka przypadkiem Wam do gustu i przepraszam, że nic się nie pojawiło w środę, ale... No sami wiecie :P
==================
Nim popołudniowe
lekcje Elizabeth dobiegły końca, Grell Sutcliff zdążył zajść za skórę wszystkim
obecnym w posiadłości. Znudzony bóg śmierci towarzyszył kolejno każdemu ze
służących, sprawiając, że wykonywana przez nich praca w swej niekompetencji do
złudzenia przypominała tę sprzed pół roku. Czegokolwiek się dotykał, chcący
pomóc rudzielec, obracało się w pył. Przez całe popołudnie spokojny tok lekcji
hrabianki przerywały odgłosy kłótni i tłuczonych naczyń.
Denerwowała się, słysząc kolejne odgłosy rozbijanej porcelany,
jednak ilekroć zamykała oczy, zwiastująca zniszczenia melodia przypominała jej
o dawnych czasach, o chwilach, kiedy Sebastian trzymał w ryzach trójkę
nieporadnych, ludzkich istot. O dniach wypełnionych beztroskimi złośliwościami
i wiecznymi zagwozdkami, jakie przysparzały dziewczynie dwuznaczne miny
kamerdynera.
Za każdym razem, gdy do uszu nastolatki docierał zakłopotany
głos Taia, uśmiechała się pod nosem. Pomyślała, że zachowanie żniwiarza może
ich czegoś nauczy, pokaże, z czym na co dzień musiał się zmagać ich
zwierzchnik, kiedy to oni w tak beztroski sposób rujnowali jego ciężką pracę.
Cieszyła się, że nie brakowało jej pieniędzy, w przeciwnym razie
zbankrutowałaby już niejednokrotnie.
Po
godzinie osiemnastej, młody kamerdyner odprowadził do wyjścia ostatniego z
nauczycieli. Strasznego, siwego mężczyznę, którego Elizabeth darzyła szczególną
sympatią. Kiedy tylko powóz zabrał wykładowcę poza bramy posiadłości,
pozytywnie nastrojona hrabianka wybiegła przed mury domostwa, przebrana w strój
do gry, i biegnąc na tyły ogrodu, zaczęła wołać służących. Nim którykolwiek z
nich zdołał dotrzeć w umówione miejsce, przed obliczem fioletowowłosej pojawił
się rozbawiony bóg śmierci.
–
Sutcliff! – krzyknęła, udając obrażoną.
–
Roseblack! – odpowiedział tym samym, wymownie gładząc rękojeść swojej broni.
Dziewczyna przewróciła oczami i skrzywiła się, wskazując
dłonią kosę mężczyzny.
– To z
nami nie gra – wyjaśniła.
– Toooo
nie jest to, tylko moje maleństwo! No chyba nie myślisz mała, że zostawię ją
tak na pastwę losu? – zaczął jęczeć, przytulając do siebie urządzenie.
Chociaż szlachcianka z czasem przyzwyczaiła się do dziwnego zachowania
Grella względem jego broni, to wciąż wzdrygała się na ten widok z niesmakiem. W
tym wypadku jednak, nie chodziło nawet o jej niechęć, a o zwyczajną
przyzwoitość. Służący rodu Roseblack wiedzieli sporo na temat swojej pani i jej
pracy dla królowej, ale istnienie istot pokroju shinigami, czy demonów wolała
pozostawić w tajemnicy tak długo, jak tylko to możliwe. W tym wypadku, odkrywanie
tożsamości narwanego mężczyzny nie było niezbędne.
– Po
domu też z nią biegałeś? – zapytała pogardliwie.
– Nigdy
w życiu! Schowałem ja w najbezpieczniejszym miejscu w całym domu! – odparł
momentalnie, urażony dziewczęcym zarzutem.
– To
znaczy, gdzie?
– W
twoim łóżku – wyjaśnił zadowolony z siebie.
Jego radość nie trwała długo. Po kilku sekundach, poczuł
ostry ból głowy. Hrabianka z całej siły rzuciła w niego kamieniem. Mężczyzna
pisnął jak mała dziewczynka i zaczął energicznie rozcierać obolałe miejsce.
–
Pogięło cię dziewczyno?! Chcesz mnie zabić?! – wydarł się opętańczo.
–
Wybacz, ćwiczyłam zamach – odpowiedziała uśmiechając się słodko. – Schowaj to.
– Machnęła ręką i zorientowała się, że broń mężczyzny w niewyjaśnionych
okolicznościach zniknęła.
– Lizz!
Jesteśmy! – Kłótnie współpracowników przerwał radosny okrzyk nadbiegającego
wraz z dwójką towarzyszy Thomasa.
Kucharz machał do niej ręką, szczerząc się niemal od ucha do
ucha. Był niezwykle podekscytowany
propozycją dziewczyny. Od dawna nie widział zadziornego uśmiechu na jej
wychudzonej twarzy, nie słyszał nawet, by przez ostatnie miesiące wypowiedziała
się na jakiś temat nawet z odrobiną pozytywnego podejścia. Nagła zmiana
zachowania Lizz dawała mu nadzieję, że sprawy wreszcie zaczną się układać. Że
po trudnym okresie serce hrabianki zaczęło się goić, gotując się na ponowne
przyjęcie radości. Całym sobą tego dla niej pragnął. Gdyby było coś więcej poza
gotowaniem, co mógłby zrobić, by jej pomóc, wykonałby to bez wahania.
–
Nareszcie! – Podskoczyła radośnie. – Zaczynajmy!
Grali
ponad dwie godziny. Chociaż nierówna ilość graczy i sposób przebiegu rozgrywki
daleki był od jakiejkolwiek wariacji na temat zasad oryginalnego baseballu,
żadnemu z graczy to nie przeszkadzało. Jak za dawnych czasów – liczyła się
dobra zabawa i możliwość rozładowania napięcia w niezagrażający nikomu sposób.
Rozgrywka zakończyła się, kiedy zmęczona Elizabeth biegnąc
do kolejnej bazy, potknęła się o własne nogi, upadając na twarz. Natychmiast
podbiegł do niej Tai. Pomógł hrabiance usiąść i dokładnie przyjrzał się jej
twarzy. Była spocona i blada, cienie pod oczami zdawały się jeszcze większe niż
zwykle. Chłopak podał jej wyciągniętą z kieszeni chusteczkę.
–
Panienko, jadłaś coś dzisiaj? – zapytał strapiony.
Odpowiedziało mu groźne spojrzenie błękitnych oczu. Lizz
chwyciła kawałek materiału, przetarła czoło i gardząc pomocą chłopaka,
samodzielnie podniosła się z ziemi.
– Gramy
dalej! – zarządziła, jednak wszyscy zebrani, zamiast ruszyć na pozycję, jedynie
popatrzyli po sobie porozumiewawczo.
Nastała chwila niezręcznego milczenia.
– No co
z wami? – zapytała słabo szlachcianka, przerywając ciszę.
Z trudem powłóczywszy nogami, zbliżała się do leżącej
nieopodal piłki. Zmęczenie znów wzięło górę i dziewczyna ponownie przewróciła
się, lądując na trawie.
– Lizz,
wystarczy na dziś. Powinnaś coś zjeść – powiedziała ciepło Jeanny, podbiegając
do zbierającej się z ziemi nastolatki.
– Jadłam.
Zjadłam przecież obiad… – jęknęła z trudem.
Nie rozumiała, co się z nią działo. Dlaczego była tak
niesamowicie słaba? W porównaniu do poprzednich lat jadła naprawdę dużo.
Czasami zdarzało się, że nawet trzy pełne posiłki. Może nie były to porcje
dorównujące wielkością zwyczajowym daniom spożywanym przez arystokrację, ale na
pewno były dużo większe niż te, które jadała całe życie. Więc czemu? Skąd brała
się ogarniająca ciało niemoc? Dlaczego chudła? Tak, dobrze zdawała sobie z tego
sprawę. Chociaż przed służącymi udawała, że tego nie dostrzega, miała całkowitą
świadomość zmian zachodzących w jej ciele. Jakby zagnieździł się w nim jakiś
pasożyt, który powoli wyżerał ją od środka. Nie chciała się temu poddać. Nie
mogła. Musiała udowodnić sobie i wszystkim innym, że wciąż jest silna, że nawet
bez idealnego kamerdynera u boku, w dalszym ciągu jest tak samo skuteczna.
Nie
pozwoliła, by służący pomogli jej iść. Dała radę sama. Chociaż brakowało jej
demona, który w chwilach takich, jak ta, brał ją na ręce, obdarzając
przyjemnym, pełnym troski dotykiem i zanosił ją wszędzie tam, gdzie mu kazała.
Teraz go nie było, nie było nikogo, kto mógłby przejąć jego rolę. Dlatego
musiała poradzić sobie samodzielnie i choć sprawiało jej to wiele trudu,
wytrzymała.
~*~
Siedziała w fotelu naprzeciwko
kominka, popijając wieczorną herbatę. Wpatrywała się w tańczące na drewnie
płomienie. Ich blask przyjemnie rozświetlał wnętrze saloniku na piętrze, do
którego zaprosiła żniwiarza. Nie zamierzała przyjmować go w głównej sali, nie
był nikim wyjątkowym. Poza drobną pomocą, stwarzał jedynie problemy, powinien
być jej wdzięczny, że jeszcze się go nie pozbyła.
Tymczasem Grell siedział z założonymi nogami i sączył gorący
napar, nucąc pod nosem jedną ze swoich miłosnych wyliczanek. Tak naprawdę, od
kilku minut zbierał się, by zapytać nastolatkę o jej słabowitość, ale wciąż nie
wyczuł odpowiedniego momentu. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli
rozegra to w zły sposób, szlachcianka wykopie go przez okno i po raz kolejny wybrudzi
mu ukochany płaszcz, w zamian nie dając nawet słowa wyjaśnienia. Dlatego
czekał, sprzecznie ze swoją naturą, gotując się od wewnątrz.
Nastolatka postawiła zdobioną różanym motywem filiżankę na
spodek i zanurzyła plecy w oparciu siedzenia, uprzednio podnosząc ze stojącego
na niskim stole z ciemnego drewna talerzyka jedno z korzennych ciasteczek. Nie
były nawet w połowie tak dobre, jak słodycze, którymi raczył ją były lokaj, ale
ich smak przywoływał dobre wspomnienia. Tym razem jednak, wkładając przekąskę
do ust, nie umiała przestać myśleć o dotyku żniwiarza i swojej niemocy.
Westchnęła ciężko, przyznając przed samą sobą, że nie ma pojęcia, co może się z
nią dziać.
– Wiliam
wspominał, że za kilka dni będzie miał dla nas robotę – zaczął żniwiarz,
mrucząc sponad krawędzi filiżanki.
– To
niech ma. To i tak nic nie daje – burknęła w odpowiedzi Lizz.
– Cokolwiek
się z tobą dzieje, kontroluj to – wyrzucił z siebie i napotkawszy wrogie
spojrzenie dziewczyny, spuścił wzrok
Czy naprawdę musiał drążyć ten temat akurat teraz? Gdyby
tylko mogła, na pewno podjęłaby jakieś działania.
– Jeśli
zawiedziesz, zginiesz – bąknął shinigami, dopijając resztę herbaty.
– No i
co z tego? Czyżbyś się martwił? – zadrwiła.
–
Skądże. Po prostu, jeśli umrzesz, będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie, to
będzie kłopotliwe – odparł niewyraźnie, uświadamiając sobie, że jakaś drobna
jego część naprawdę martwiła się o to słabowite, ludzkie dziecko.
– Nie
przejmuj się, nic mi nie będzie – odpowiedziała, uśmiechając się ze
zrozumieniem.
Włożyła do ust resztkę ciastka i skrzyżowała ręce na piersi.
– Nie
powiem, żeby obecny stan rzeczy wpływał na mnie pozytywnie, ale zapewniam cię,
że możesz być spokojny. Nie umrę. Zrobię, co do mnie należy i zemszczę się –
wyjaśniła, mocno akcentując ostatnie zdanie.
Na twarzy żniwiarza pojawił się przebiegły uśmiech. Siła,
jaką emanowały słowa dziewczyny, imponowała mu. Nigdy wcześniej nie spotkał się
z człowiekiem tak przekonanym o powodzeniu swojego działania. Ta na pozór
zwyczajna, skąpana w rozpaczy nastolatka, w rzeczywistości odznaczała się
nietypową siłą ducha, której mógłby jej pozazdrościć nie jeden bóg śmierci. Czy
to tragiczne przeżycia z przeszłości ukształtowały jej charakter? Nie potrafił
odpowiedzieć. Za to przez chwilę pomyślał, że idealnie nadawałaby się do roli
bogini śmierci, gdyby tylko mogła takową przejąć.
Z przemyśleń wyrwał Grella dźwięk obcasów uderzających o
podłogę. Nawet nie zauważył, kiedy hrabianka wstała i zaczęła iść w stronę
drzwi. Podniósł się energicznie i pobiegł w jej stronę, zatrzymując się krok za
nią.
Przystanęła. Po jej ciele rozeszło się dziwnie znajome
uczucie, którego nie potrafiła bezpośrednio powiązać z żadnym wydarzeniem.
Jakby kolejne, głęboko zakorzenione w podświadomości wspomnienie, którego
manifestacji właśnie doświadczyła. Ruszyła ponownie, powoli stawiając kolejne
kroki. Wyszła z salonu. Bóg śmierci, chichocząc pod nosem, szedł krok w krok za
nią, niczym małe kaczątko za swoją matką. Przeszli tak aż do głównego holu na
parterze budynku. Elizabeth zatrzymała się gwałtownie, a na jej usta wstąpił
szyderczy uśmiech.
– Długo
zamierzasz to robisz, Sutcliff? – powiedziała z wyższością.
Siła, z jaką uderzyło w nią wspomnienie, wywołała zawroty
głowy. Zachwiała się i tracąc równowagę, poleciała do tyłu, jednak zręczne ręce
boga śmierci uchroniły hrabiankę przed upadkiem. Przyszył ją zimny, nieprzyjemny
dreszcz. Odskoczyła jak oparzona, obróciwszy się twarzą do czerwonowłosego. Na
jej obliczu królowała panika, której żniwiarz nie potrafił wytłumaczyć.
– Co
jest? – zapytał niepewnie, przyglądając się przedziwnej ekspresji ludzkiego
dziecka.
– Twoje
dłonie, to… Nic, wszystko w porządku – wybełkotała nieskładnie. – Powinieneś
już iść. Muszę się wyspać – dodała po chwili nieco pewniej, wskazując
mężczyźnie drzwi.
–
Spodziewałem się. Jak zwykle wyganiasz mnie, kiedy zaczynam się dobrze bawić –
bąknął niezadowolony.
– Tak,
niezwykle mi przykro Sutcliff. Żłobek czas zamknąć. W razie czego, wiesz, jak
mnie znaleźć – powiedziała i odwróciła się na pięcie, nie czekając aż bóg
śmierci opuści jej dom.
Tym razem wiedziała, że na pewno to zrobi, w końcu, w przeciwieństwie
do demonów, shinigami potrzebują snu, a zegar już kilkadziesiąt minut temu
wybił dziesiątą.
Cichy
szczek zamka wejściowych drzwi oznajmił subtelnie, że czerwonowlosy shinigami
opuścił należący do hrabianki budynek. Zadowolona z tego faktu, Elizabeth
pomaszerowała do biblioteki. Dla niej było jeszcze wcześnie. Zawsze uwielbiała
żyć w nocy, kiedy cały świat zapadał w sen, kiedy nawet na odludziu, na jakim
stanął gmach posiadłości Roseblack, czuć było nostalgiczną ciszę. Tylko wtedy
potrafiła się skupić, być w pełni sobą. Pamiętnego dnia, kiedy demon wyrwał ją
z objęć brutalnej śmierci, narodziła się na nowo. Skąpana we krwi swych ofiar,
została wyniesiona z czarnej otchłani na rękach mrocznego wybawcy, niczym
noworodek splamiony krwią matki, po raz pierwszy widzący promień słońca,
niesiony na rękach przyjmującego poród lekarza. Tamtego dnia, niewinne serce
dziecka wypełniła ciemność, której niedane było poznać nawet większości
dorosłych ludzi.
Dziewczyna weszła do biblioteki i lawirując między pękającymi
w szwach regałami, wodziła wzrokiem po dobrze znanych sobie tytułach. Ponownie
wróciła tu z tą samą nadzieją w sercu, licząc na to, że magiczny tom księgi
demonów znów zagości na niewielkim stoliku pod oknem. Pragnęła, by dał jej
jakiś znak, powiedział, co powinna zrobić. Jak mogła wypełnić swoje zadanie.
Jeżeli na pytanie dziewczyny istniała odpowiedź, bez wątpienia musiała być
zawarta w tej książce. Jednak odkąd Sebastian wraz z Królem Piekieł zniknęli w
podziemnej otchłani, po tomie zaginął wszelki ślad.
Zrezygnowana Elizabeth oparła się o jeden z regałów i
westchnęła ciężko.
–
Proszę, pojaw się. Chciałabym się czegoś dowiedzieć – wyszeptała, spoglądając w
sufit.
Ha! Pierwsza :) Rozdział nie zawiera nawet śladowych ilości Sebastiana, więc mogę na trzeźwo go przeanalizować.
OdpowiedzUsuńCzyli, Elizabeth dalej nie odzyskała wszystkich swoich wspomnień z demonem pomimo jego deklaracji? A to, szczerze mówiąc, umknęło mi. Jakoś założyłam, że skoro ma tak głęboką ranę w sercu, to dlatego, ze wszystko pamięta. No, nie ważne.
Grell w żłobku jako niania? Makabryczne. Jako wychowanek? jeszcze bardziej XD Ale rozbawiłaś mnie tym tekstem.
Ale, ale, czyżby nowy paring GrellxLizz? Myślę, że nie. Lizzy mogłaby go potraktować jako substytut Sebastiana, ale Grell jest wierny demonowi i swojej pile. On się po prostu dobrze bawi ze szlachcianką i nic więcej.
Mam wrażenie, że Elizabeth nie zdaje sobie sprawy z tego, ze rośnie i potrzebuje budulca. Trzy herbaty dziennie już nie wystarczą ( znając Sebastiana na pewno dosypywał do herbaty jakiś suplement diety, aby nie umarła z wygłodzenia ^^ o ile taki był. Moce piekielne są nieograniczone. Reszta to fikcja literacka)
I, tak myślę, że tej księgi nie otrzyma, z dwóch przyczyn. Po pierwsze: we wspomnieniach Sebastiana jasno napisałaś, że to on się nią bawił ze śmiertelnikami swojego czasu. Więc do tanga trzeba dwojga. Seth? Ale on jest zdegradowany, nie zemści się, nawet jeżeli to zrobi, nie odzyska poparcia u ojca, nie może sam zawiązywać kontraktów, po prostu dno . Chyba, że jakimś cudem Enepsi, aby zaszantażować Sebastiana, aby został z nią na wieczność. W końcu wiedza o jedynej prawdziwej miłości demona to bardzo potężna broń. Raczej nie zabiłaby Lizzy, bo wówczas foch od Sebastiana gwarantowany. Ale szantażowanie tej dwójki? Jak najbardziej. Tym bardziej, że myślę, że ona naprawdę zagra na dwa fronty.
Lizzy rzut kamieniem - chowam się, aby samej nie oberwać za moje herezje ^^
Hahah, nie spodziewałam się. No, dobra, przez kilka sekund wydawało mi się, że Lizz może być w ciąży, Ale analiza czasu i wszystkiego to wykluczyły (chyba, że ciąża z demonem trwa dłużej xDDD)
OdpowiedzUsuńTak poza tym, mam szczerą ochotę dobić Grella, więc przekaż mu to. Jakoś tak zaczyna mi działac na nerwy.
Congrats za napisanie licencjatu~
Haha, ja miałam tak tylko z Grellem. Czytam pierwsze zdanie: "Nim lekcje Lizzy dobiegly końca, Grell zdążył zajść..." Dwa razy przecieralam oczy, by zorientować się, że mam omamy wzrokowe XDDD
UsuńxD No cóż, przejęzyczenie x3
UsuńJako że pierwsza rzeczą jaką chcę zrobić, to po prostu się zabić, nie sklecę zbyt długiego komentarza ;-; Już nie mg się doczekać, aż zacznie się akcja;) Rzuciło mi się jedynie w oczy, że zamiast "starszy mężczyzna", czy jakoś tak, napisalas "straszny". No chyba że to zamierzone. Mam wrażenie, że rozdział jak rozdział, ale zaciekawil mnie wątek z Grellym. Co z tym jego dotykiem???
OdpowiedzUsuńJa myślę, że to jednak tylko pamięć komórkowa (tak bardzo drastycznie obdzieram to z wszelkiej romantyczności).
UsuńMega *^* Trochę martwię się o Lizz, ale widzę jakąś nadzieję :D
OdpowiedzUsuńBłędów nie znalazłam :D Może dlatego, że pochłonęłam ten rozdział w szkole na informatyce, ale ćsiii xD
I wybacz mi tak długą nieobecność :( Naprawdę obiecuję, że wtym tygodniu wszystko będzie skończone.
I gratuluję skończenia licencjatu :3
Ściskam mocno <3
Mai
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no właśnie co tak się dzieje je więcej niż jak był Sebastian a słabnie... Grell i nianka w żłobku nie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia