Dzisiejsza notka jest odrobinę dłuższa niż poprzednie. pewnie nawet nie zauważycie, dlatego Wam o tym mówię. Znów nie pisze, bo się skupić nie mogę przez licencajty. Na dodatek ZNOWU jestem chora. Muszę się chyba zainteresować wycinaniem migdałów, bo to się zaczyna robić zbyt upierdliwe.
Dobra, koniec narzekania.
Mam nadzieję, że rozdział będzie Wam się podobał. Nie jestem jakaś dobra w opisywaniu scen walki, więc będę wdzięczna, jeśli dacie znać, co sądzicie na jej temat. Oczywiście na wszelkie wskazówki, hejty itepe również liczę. Za pochwały także bić nie będę, więc, no... Samowolka jak zwykle :P
Endżojcie :*
==========
Tai
wraz z Jeanny i Arthurem stali w milczeniu, patrząc jak sylwetki dwójki
szlachciców znikają za drzwiami posiadłości. Służący rodu Roseblack nie
rozumieli, co się przed chwilą wydarzyło. Chociaż zdenerwowanie na twarzy ich
młodej pani było niezwykle przejrzyste, to jego przyczyna pozostawała
tajemnicą. W przeciwieństwie do nich, kamerdyner chłopca zdawał się doskonale
rozumieć sytuację. Stał wyprostowany, rozluźniony i z obojętnym wyrazem twarzy
wodził wzrokiem po murach budynku.
–
Prze-przepraszam, panie Arthurze? –zaczęła niepewnie Jeanny.
– Czy
wie pan, o co chodziło panience Elizabeth? – zapytała, czerwieniąc się z
zawstydzenia.
Brunet popatrzył na nią pobłażliwie i z gracją przeczesał
włosy dłonią, uśmiechając się przebiegle. Przez chwilę, pokojówka poczuła
dziwnie znajome uczucie bijące od przystojnego mężczyzny. Jakby już kiedyś
miała z nim do czynienia.
– Nie
mam pojęcia. Wydaje mi się jednak, że skoro zabawa dobiegła końca, powinniśmy
wracać do obowiązków – rzekł aksamitnym głosem i nie czekając na odpowiedź
dziewczyny, ruszył w kierunku drzwi.
– Ma
rację, chodź. Pójdę odwiedzić księżniczkę… – powiedział Tai, kiedy mężczyzna
zniknął wewnątrz budynku.
Jego głos rozdzierał smutek, ilekroć wspominał o Tomoko. Pokojówka
miała nadzieję, że to już nie potrwa długo, że Lizz w końcu się opamięta i
wszystko wróci do normy.
–
Dobrze. – Skinęła głową.
Młody kamerdyner poszedł do kuchni. Przygotował tacę ze
szklanką wody, lekką sałatką i kawałkiem ciasta. Chociaż wiedział, że
księżniczka pewnie nawet nie tknie deseru, miał nadzieję, że chociaż przez
moment na jej strudzonej twarzy pojawi się uśmiech.
Zszedł do piwnicy, zapalił oliwną lampę i podszedł do celi.
W jej rogu siedziała skulona brunetka. Na widok kamerdynera przetarła zapłakane
oczy i delikatnie pochyliła się do przodu.
– Dzień
dobry, księżniczko. Przyniosłem ci coś do jedzenia – powiedział uprzejmie chłopak
i przez pręty celi postawił talerze z jedzeniem i szklankę po drugiej stronie
krat.
Tomoko mruknęła coś pod nosem i z ogromnym trudem, na
kolanach przysunęła się do przeciwległej ściany. Chwyciła szklankę w dłoń i
duszkiem wypiła całą jej zawartość.
–
Dziękuję, Tai – szepnęła, stawiając naczynie na kamiennej podłodze po
zewnętrznej stronie klatki, która od pół roku była dla niej domem.
–
Powinnaś coś zjeść… – zmartwił się nastolatek, widząc obrzydzoną minę Tomoko na
widok niewielkiego półmiska wypełnionego barwną sałatką włoską.
– Nie
chcę – odparła twardo.
Jej smutne, ciemne oczy zasnute mgłą zmęczenia chwytały
chłopaka za serce. Z trudem powstrzymywał się przed uwolnieniem księżniczki.
Gdyby tylko potrafił wytłumaczyć Elizabeth jak bardzo druzgocące w skutkach
jest jej zachowanie. Gdyby tylko mógł jej się przeciwstawić. Jednak nie mógł.
Musiał wierzyć, że młoda Roseblack sama rozumie swój błąd. Był tylko służącym,
mógł nie dostrzegać szerszej perspektywy, która pchnęła Lizz do tego czynu. Wierzył,
że miała cel, że nie zamknęła przyjaciółki w lochu owładnięta jedynie ślepą
rozpaczą. Jednak za każdym razem, kiedy schodził do piwnicy, kiedy spoglądał w
twarz zdruzgotanej japonki, jego wątpliwości narastały. Czuł, że któregoś dnia
nie wytrzyma i wbrew wszystkiemu, w co wierzył i czym kierował się przez całe
życie, zdradzi zaufanie swojej pani.
–
Porozmawiam z panienką… – mruknął niewyraźnie, powstrzymując wzbierające do
oczu łzy. – Wytłumaczę jej, że to nie ma sensu! Wydostanę cię…!
– Nie –
przerwała mu stanowczo. – Lizzy wie, co robi. Wiem, dlaczego tak postępuje i
nie mam jej za złe. Na jej miejscu… Pewnie znienawidziłabym ją tak samo, jak
ona nienawidzi mojego ojca. Dla nas obu to jest równie trudne, Tai. – wyjaśniła
spokojnie i delikatnie się uśmiechnęła.
Brunet nie był w stanie dłużej tego znieść. Dobroć serca
Tomoko, rozpacz panienki Elizabeth, zniknięcie Sebastiana – to wszystko go
przerastało. Chciał cofnąć czas, wrócić do tamtego poranka, do tamtej nocy, do
tamtej chwili. Chciał powstrzymać kamerdynera przed zniknięciem. Chciał
naprawić życie ich wszystkich.
–
Jeżeli tak uważasz, ufam ci – rzekł, zaciskając pięści i odwróciwszy się na
pięcie, opuścił loch.
Idąc
korytarzem w kierunku kuchni, Tai minął Elizabeth. Starał się nie dać jej
poznać, jak się czuje, ale bystra nastolatka od razu się zorientowała. Zatrzymała
się i przygryzając dolną wargę, opuściła głowę.
– Byłeś
u Tomoko, Tai? – zapytała cicho.
– Tak –
odpowiedział, zatrzymując się wpół kroku.
Starał się brzmieć normalnie, ale drżenie jego głosu nie
pozostawiło hrabiance żadnych wątpliwości.
– Wiem,
co o tym myślisz. Ja też tego nie chcę, ale nie mogę zrobić nic innego –
tłumaczyła.
–
Księżniczka jest panienki przyjaciółką, nie rozumiem, jak może…
– Gdyby
temu skurwysynowi na niej zależało, już dawno byłaby w domu! – wrzasnęła
fioletowowłosa, odwracając się przodem do służącego.
Zadrżał, przerażony jej wybuchem. Panienka Elizabeth nie
przeklinała, nie w taki sposób. Była kulturalna, była zrównoważona, była…
zupełnie inna. Utrata Sebastiana całkowicie ją odmieniła. Stała się zimna,
zdystansowana, a jednocześnie traciła nad sobą panowania. Cierpiała tak samo,
jak księżniczka Tomoko. Tak jak japonka powiedziała mu przed chwilą.
Młody kamerdyner niepewnie się odwrócił i padł na kolana,
napotykając pełne bólu spojrzenie swojej pani. Zrozumiał. Teraz już naprawdę zrozumiał.
Pozwolił, by jego ślepota przesłoniła prawdę. Żadna z nich tego nie chciała,
ale obie godziły się z rzeczywistością w imię wyższego dobra. W cokolwiek
zamieszany był ojciec czarnowłosej, to wciąż mogło ranić kolejne, niewinne
dzieci. Stawka była wyższa niż uczucia dwójki przyjaciółek.
– Panienko,
proszę mi wybaczyć. Byłem głupi, nie umiałem tego zrozumieć. Byłem taki głupi…
– powiedział z żalem, nie podnosząc głowy.
Nie czuł się godzien, by na nią spojrzeć.
Lizz przyglądała się osłupiała jak, niewiele starszy od niej,
chłopak pada na kolana, błagając o wybaczenie. Dlaczego przepraszał? Nie zrobił
nic złego, chciał jedynie bronić kogoś, kogo kochał. Nie miał prawa rozumieć,
co się działo. Nikt nigdy nie opowiedział mu, co tak naprawdę się wydarzyło,
nikt nie zadbał o to, by nie miał wątpliwości.
Nastolatka zbliżyła się i kucnęła tuż przed nim.
– Tai…
– zaczęła spokojnie, sprawiając, że przepełniony żalem i poczuciem winy chłopak
spojrzał jej w oczy. – Nie musisz przepraszać, to nie twoja wina. Nie mogłeś
wiedzieć. Nie mam ci za złe. Chcę tylko, żebyś wiedział, że w tym wszystkim nie
chodzi o nas – wyjaśniła, uśmiechając się łagodnie.
– Panienko…
– Lizz
– poprawiła go i podniosła się.
– Lizz,
naprawdę przepraszam – powtórzył brunet i powoli wstał.
– Nie
szkodzi. Wracaj do swoich zajęć. Przygotuj coś dobrego na obiad – poleciła
radośnie i nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła w kierunku pokoju, w którym
miała odbyć się jej lekcja.
~*~
Nadeszła
pora wyczekiwanego przez Elizabeth treningu. Te kilkadziesiąt minut miało
zaważyć na dalszych losach kamerdynera Timmiego. Dziewczyna wiedziała, że mając
po swojej stronie nowe umiejętności oraz czerwonowłosego żniwiarza, bez
problemu będzie w stanie zakończyć plugawy żywot istoty, która postanowiła
zniszczyć życie jej ukochanego kuzyna. Jedynie myśl o jego cierpieniu
sprawiała, że jej dłonie delikatnie drżały, irytująco przypominając o bólu, który
zadała chłopcu, odbierając mu rodziców.
Kiedy
Arthur zjawił się przed drzwiami salonu, który szlachcianka wykorzystywała do
ćwiczeń, wraz z Timmim, Jeanny i Grellem, hrabianka otworzyła drzwi i dumnie
wkroczyła do środka.
– Tu
będziemy ćwiczyć – wyjaśniła, wskazując dłońmi przestronne pomieszczenie.
–
Rozumiem. – Kamerdyner skinął głową i rozejrzał się, wiodąc wzrokiem po
ustawionych pod ścianami meblach. – Nie uważa panienka, że te przedmioty
powinny na wszelki wypadek zostać wyniesione? – zapytał, zawieszając spojrzenie
na porcelanowej, kwiecistej wazie, stojącej na regale pomiędzy złotymi
statuetkami.
– Nie
uważam – odparła chłodno. – Timmy, razem z Jeanny i Grellem musicie opuścić
pokój. – poleciła.
– Ale
ja chcę zobaczyć, jak ćwiczysz z Arthurem! – oponował blondyn.
Dziewczyna westchnęła głęboko i podeszła do kuzyna. Kucnęła
i położyła dłoń na jego ramieniu.
–
Wiesz, że podczas treningu używam ostrych przedmiotów. Jeżeli tu będziesz, to
będę się martwiła, że zrobię ci krzywdę – wytłumaczyła cierpliwie.
Chłopiec posmutniał.
– Ale
chciałbym popatrzeć. Ty i Arthur nic mi nie zrobicie! – krzyknął pewny siebie.
Ufał im. Bezgranicznie wierzył zarówno jej, jak
zdradzieckiej istocie, która postanowiła go omamić. Hrabianka była wściekła.
Nie zasługiwała na jego zaufanie. Gdyby wiedział, co zrobiła, znienawidziłby
ją. Był tak niewinny i czysty, nie potrafił dostrzec prawdy. Co gorsza, ufał
demonowi, który bezczelnie wykorzystywał jego pełne miłości serce do swoich
niecnych celów. Czegokolwiek nie planował, Lizz obiecała sobie, że potwór
zapłaci najwyższą cenę, zginie w straszliwych męczarniach, będzie błagał o
śmierć.
Wzięła głęboki wdech, próbując zebrać myśli.
–
Paniczu, hrabina miałaby mi za złe, gdyby dowiedziała się, że dopuściłem, byś
był świadkiem przemocy. Proszę, pozwól, by pokojówka panienki Elizabeth się
tobą zajęła – wtrącił się ciemnowłosy kamerdyner, lekko chyląc czoła przed
swoim panem.
Timmy popatrzył na niego ze zmarszczonym czołem i nadętymi
policzkami. Po chwili rozluźnił mięśnie twarzy i teatralnie wepchnął dłonie do
kieszeni spodenek.
– No
dobra – burknął niezadowolony, odwrócił się na pięcie i wyszedł z
pomieszczenia.
–
Dziękuję – mruknęła Elizabeth.
Wyprostowała się i stanęła na środku pomieszczenia, po
drodze dając Grelowi subtelny sygnał, by zajął pozycję. Czerwonowłosy klasnął w
ręce, zanucił coś pod nosem i również wyszedł z pokoju, w towarzystwie
pokojówki.
Hrabianka została sam na sam z istotą z innego świata.
Świata, do którego niedane było jej wkroczyć, świata, z którego pochodził jej
ukochany. Tego, który odebrał jej szczęście. Ubrana w niekrępującą ruchów,
obcisłą bluzkę i luźne, materiałowe spodnie, stanęła w pozycji wyjściowej,
wyciągając z cholewy buta niewielki, ostry sztylet.
–
Stawaj do walki, demonie – warknęła, kierując czubek ostra w stronę
przeciwnika.
Arthur stał rozluźniony kilka metrów od niej. Słysząc słowa
dziewczyny, uśmiechnął się kpiąco i nieznacznie naprężył mięśnie.
– Demon,
powiada panienka? – odparł, udając zdziwienie.
Elizabeth z trudem powstrzymywała się, żeby się na niego nie
rzucić. Pochłonęła ją rządza mordu. Jak mógł być do tego stopnia bezczelny? Nienawidziła
go, nie mogła dłużej na niego patrzeć. Opuściła głowę i na chwilę zamknęła
oczy, próbując się uspokoić. Czuła, że traci nad sobą kontrolę. Zwierzęcy
instynkt mordercy po raz kolejny dawał o sobie znać. Myślała, że zdołała go
uśpić, że górowała nad tą plugawą częścią siebie, która boleśnie przypominała o
przeszłości. Jednak się myliła. Czuła drżenie rąk, od przypływu adrenaliny
szumiało jej w uszach. Kiedy podniosła głowę, ledwo dostrzegła stoją
naprzeciwko niej smukłą sylwetkę tego, który doprowadzał ją do tak szaleńczej
wściekłości.
– Musisz zachować spokój. Pozwól, by cała
złość swobodnie przepłynęła przez twoje ciało, lecz nie dopuść do tego, by
zawładnęła umysłem. Oddychaj, słuchaj bicia swojego serca. Wyobraź sobie, jak
rozszarpujesz ofiarę. I pamiętaj, nie zamykaj oczu, nie przejmiesz nad sobą
kontroli, nie wiedząc, dokąd lgnie morderczy instynkt. – Odtworzyła w
głowie słowa Sebastiana.
Demon spędził mnóstwo czasu na nauczeniu jej, jak się
kontrolować, a jednak wciąż ledwie dawała radę zapanować nad rządzą mordu. Z
całej siły zacisnęła dłoń na rękojeści sztyletu i zastosowała się do wskazówek
cichego szeptu wewnątrz czaszki.
–
Oddychać… – szepnęła. – Dokładnie tak. Wiem, kim jesteś. Wiem, czego chcesz od
Timmiego, ale przysięgam, że tego nie dostaniesz – rzekła stanowczo, mierząc
przeciwnika wzrokiem.
Wciąż stał swobodnie, nie traktował jej poważnie.
– A
czegóż to, twoim zdaniem, panienko, może chcieć taki podły demon, jak ja? –
Kpiący ton głosu Arthura dudnił rytmicznie w uszach fioletowowłosej.
Zrobiła krok naprzód.
– Chcesz
zabrać duszę mojego kuzyna! Nie pozwolę ci na to! – wrzasnęła i ruszyła w jego
stronę.
Silne, perfekcyjne pchnięcie ostrza minęło się z tętnicą na
ramieniu mężczyzny zaledwie o milimetr, zanurzając się w muskularnym ciele.
Elizabeth szybko cofnęła rękę, by wykonać kolejne cięcie, jednak kamerdyner
zablokował jej ruch. Chwycił nadgarstek hrabianki i wyprowadził uderzenie
prosto w jej splot słoneczny. Zaczęła się krztusić. Opadła na podłogę,
rozpaczliwie próbując złapać oddech. Arthur pochylił się nad nią rozbawiony.
– Co
zamierzasz zrobić? – zapytał pobłażliwie.
Niespodziewanie zaatakowała. Rozcięła udo mężczyzny i szybko
odskoczyła tył. Z głębokiej rany zaczęła
sączyć się krew, szybko zabarwiając spodnie demona. Popatrzył na rozcięcie i
zachichotał pod nosem. Momentalnie zjawił się przy dziewczynie i wyrwał jej
nóż. Przystawił go do gardła dziewczyny i zapytał:
–
Naprawdę myślałaś, że będziesz w stanie mnie zranić? – zapytał pewny siebie.
Elizabeth sięgnęła dłonią do kieszeni spodni. Wyciągnęła z
niej niewielkie zawiniątko, którym rzuciła w twarz mężczyzny. Szary proszek
osiadł na bladej skórze Arthura. Ten, popatrzył osłupiały na przeciwniczkę,
której dłoń ugrzęzła w jego klatce piersiowej. Nawet się nie zorientował, kiedy
go ugodziła. Odrętwiała ręka odmówiła mu posłuszeństwa, wypuszczając z uścisku
nóż, który z głośnym szczękiem uderzył o kamienną posadzkę. Dziewczyna
wyciągnęła dłoń z ciała przeciwnika i z obrzydzeniem strzasnęła z niej krew.
– Zanim
cię zabiję, chciałabym, żebyś dokładnie powiedział mi, czego chciałeś od
Tommiego – powiedziała, uspokajając oddech.
Stanęła nad brunetem, chwyciła go za włosy i pociągnęła je
do góry, zmuszając potwora, by spojrzał w jej oczy. Wbrew temu, czego się
spodziewała, na zbrukanej krwią, bladej twarzy kamerdynera nie było śladu bólu,
ani niepewności. Zdobił ją obrzydliwy, złośliwy uśmiech.
– Przeliczyłaś
się – wysyczał Arthur i dotknął skóry dziewczyny trzymanym w dłoni niewielkim
medalionem z wygrawerowanymi znakami, których szlachcianka nigdy wcześniej nie
widziała na oczy.
Ostry, złocisty blask i tępe uderzenie były wszystkim, co
zarejestrował zdezorientowany umysł nastolatki. Palący ból zdawał się
zwiastować koniec jej życia. Zaczęła żałować tej decyzji. Nie rozumiała także,
dlaczego Sutcliff nie ruszył jej na ratunek. Nie taki był plan. Nie mogła teraz
zginąć, jeszcze nie zdążyła się zemścić.
– Nie!
– krzyknęła rozpaczliwie.
Tak teraz mi to przyszło, choć borykam się z tym od dłuższego czasu... Choćby nie wiadomo w co była ubrana Elizbeth, oczami wyobraźni widzę ją w czymś zupełnie innym. I to diametralnie. Mianowicie, nie kojarzy mi się z tymi wszystkimi sukniami, czy spódnicami.
OdpowiedzUsuńAle to nie ma związku z rozdziałem. Arcio jednak był tym złym, hm. Powiedz, jak ręka Lizz mogła znaleźć się wewnątrz jego ciała? Bo jakoś tego noe wyłapałam xD
No i co, Timmy chyba odszczeli kuzynkę z rozpaczy.
No bo go przebiła, bo mogła, bo siła i w ogóle tajemnica i to jest chyba wyjaśnione dalej, a jak nie, to CI wyjaśnię xD
UsuńA co do Lizz, też zawsze widzę ją w czym innym i ona też zawsze widzi siebie w czym innym. W zasadzie - efekt zamierzony. Ona i te jej suknie to coś, co zupełnie do niej nie pasuje, ale nosi, bo tak wypada. Gdyby żyłą w XXI wieku byłaby jedną z tych osób, która słysząc "strój galowy" ubiera się po prostu na czarno, albo wielce niezadowolona zakłada spódnicę, czarny top i narzuca białą koszulę starszego brata :P
Łoooo.
OdpowiedzUsuńA teraz bardziej elokwentnie.
Chyba Sebunio się bardzo zdenerwował tymi ciągłymi utratami podwładnych, że wystosował jakiś specjalny medalik dla potępionych (XD) Dobry ziomek z tego Artura.
Przez chwilę myślałam, że ten proszek, którym rzuciłaś dłońmi Elizabeth to ta substancja żrąca demonów, z poprzednich epizodów. Dlatego zdziwiłam się, gdy nie wywołała żadnej reakcji na przeciwniku. I, tak jak moja poprzedczyni, nie bardzo załapałam momentu z ręką w klatce piersiowej. Sądziłam, że wyrwała mu serce (Sebciowe metody) , ale tak też się nie stało. Zatem, według ciebie, jak należy uśmiercić demony? Jak należy je uszkodzić? Przecież dla człowieka to by się równało (pomijając krwotok wewnętrzny i zewnętrzny) uszkodzenie opłucnej, osierdzia, może nawet serca, płuc, złamanie żeber, duszności, zatrzymanie akcji serca...
Tak, wiem, że demonów NIE MOŻNA mierzyć ludzką miarą.
I mały szczegół: jedna ręka jest bezwładna, więc gdzie trzymał medalik? W kieszeni? Skąd się wziął? Nie mógł trzymać go cały czas w ręce podczas walki.
I poniekąd współczuję Elizabeth. Tyle ćwiczyć, by być w stanie pokonać zaledwie miernoty piekielne. Aż mi jej żal, naprawdę.
I albo uśmierć Tomoko, albo daj jej moc pokonania Sebcia. Byłoby ciekawie XD Taki as z rękawa.
CO do tej bezwładnej ręki, to się temu przyjrzę, ale nie teraz. Teraz mam gorączkę i kurna nie ogarniam nawet, o czym był ten rozdział xD
UsuńWiesz, miernoty piekielne, ale dla zwykłego człowieka, to i tak wyzwanie, pokonać JAKIEGOKOLWIEK demona, więc w zasadzie nie jest z nią aż tak tragicznie, jakby się wydawało. Co do reszty się nie wypowiadam :P Ale w jednym miejscu dobrze wykombinowałaś ^^ W sobotę się okaże.
Wybacz, że tak nieskładnie, nie mam siły TT_TT
Zdrowiej! Oby dożyć do soboty. Sama w końcu zasilę szeregi studentów, także... będzie ciekawie.
UsuńPodczas czytania tego rozdziału przyszło mi na myśl, że Arturem może być Sebastian. Coś mi się kojarzy, że on postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
OdpowiedzUsuńDroga Nami, jakiś czas temu zapytałam się o to, jak wyglądałby opening i ending Twojego opowiadania gdyby zrobić z niego anime. Bardzo mi się spodobało jak to wtedy opisałaś, z chęcią bym obejrzała, a teraz załóżmy, że robią drugi sezon i ponawiam pytanie :)
Drogi anonimie,
UsuńZ chęcią odpowiem na Twoje pytanie, tylko niech mi najpierw gorączka zejdzie, bo w tej chwili niezbyt myślę. Postaram się odpisać do soboty, więc jak nie znajdziesz odpowiedzi w komentarzy, to pojawi się przed lub po treści sobotniego rozdziału.
Pozdrawiam :P
Oooo, to było mega *^* Potrzebuję teraz takiej akcji. Bardzo <3
OdpowiedzUsuńKurde, nie mam się do czego przyczepić. Wydaje mi się, że nudzę Cię pisząc w kółko to samo, że Twoje rozdziały są super i nie mogę się doczekać nexta. Ale to za każdym razem prawda xD
Tak więc do napisania!!
ZDANIA TEGO LICENCJATU I POTEM MAGISTERKII!! :D
+ kubeczek Earl Gray'a ode mnie :3
Bye :*
W sumie nie rozumiem, czemu Lizz wybrała akurat piwnicę z jej wszystkimi, ekhem, wygodami dla Tomoko. Przecież nie chodzi o to, aby doprowadzić księżniczkę do stanu bliskiego śmierci, nie wysyłała żadnych jej zdjęć jej ojcu, aby tego zaszantażować bardziej, więc po co? Chce ją tylko przetrzymać, więc doskonale mogła po prostu nie wypuszczać jej z posiadłości lub jakiegoś pokoju, po co ją i siebie, i służących męczyć?
OdpowiedzUsuń"w tym wszystkim nie chodzi o nas" jak nie, Lizz XD Mści się za siebie. Czy coś ją tknęło i chce obronić innych, niewinnych dzieciaczków?
Gdzieś w drugiej połowie rozdziału napatoczyła się "rządza" D:
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, czyli to demon a jednak mam wrażenie że ma jakiś cel, a może ma zadanie od Sebastiana...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia