Dziś trochę się wyjaśni!
Wreszcie, po trzech domach, dowiedzie się czegoś konkretnego!
Wreszcie, po trzech domach, dowiedzie się czegoś konkretnego!
A może jednak nie?
To ja, spodziewajcie się niespodziewanego.
Miłego :*
==================
Sebastian
siedział w swojej celi. Zaczęło bawić go to, jak przez ten krótki czas zdążył
przywyknąć do tego miejsca, a nawet nazywać go własnym. Chwilami myślał, że już
nigdy się stąd nie wydostanie, że Elizabeth rozkaże mu gnić tu do końca życia,
nie zdając sobie sprawy, iż jej słowa wciąż były dla niego wiążące. Mógł
wyrządzić jej krzywdę, a ona mogła pragnąć zemścić się na nim jakkolwiek będzie
chciała, lecz nic nie mogło zmienić faktu, że od dnia, gdy po raz pierwszy
połączył ich kontrakt, jej wola stała się sensem jego istnienia. Puste,
niekończące się życie zyskało zupełnie nowe znaczenie wraz z kilkoma prostymi
słowami. Pragnienie mocy, pragnienie zemsty i spełnienia, które tak
niesamowicie go pobudzały – nie sądził, że jeszcze kiedyś się tak poczuje. Nie
dopuszczał do siebie myśli, że kiedykolwiek będzie w stanie podnieść się po tym,
co stało się z jego poprzednim kontrahentem. To on, Ciel Phantomhive – młody
hrabia, który wywrócił jego życie do góry nogami.
To właśnie te
kilkanaście lat temu, zaledwie mgnienie oka w obliczu całej demonicznej
egzystencji, po raz pierwszy coś poczuł. Zrozumiał, czym jest prawdziwa
lojalność i chociaż szlachcic na każdym kroku podważał autentyczność emocji
demona, ten był świadom, że coś się w nim zmieniło. Czas spędzony z grymaśnym,
dumnym nastolatkiem był dla niego niezwykle cenny. Mijały lata, a cherlawy
nastolatek na jego oczach zmieniał się w prawdziwego władcę szlacheckiego
półświatka. Trząsł całym Londynem, jego firma odnosiła na rynku niebywały
sukces, a wszystko za sprawą inteligencji młodzieńca i pomocy jego wiernego
sługi. Swego czasu wszyscy znali hrabiego Phantomhive’a i Czarnego Kamerdynera,
jak zwykli zwać go w szlacheckim kręgu, który kroczył za młodzieńcem jak cień.
Razem byli niepokonani, bezduszni i wzbudzający trwogę.
Ciel był
pierwszym człowiekiem, który wywarł na Sebastianie tak ogromny wpływ, a dzień,
w którym ich współpraca dobiegła końca i fioletowa pieczęć zniknęła z ręki
demona, był dla niego jednym z najgorszych jakie kiedykolwiek przyszło mu
przeżyć. Nie tak miało się to skończyć – oboje doskonale wiedzieli o tym już
wcześniej. Zadaniem lokaja było umożliwienie Phantomhive’owi zemsty, jednak coś
poszło nie tak. Zbyt wiele nieoczekiwanych przeszkód stanęło na ich drodze. To,
co demonowi od zawsze wydawało się dziecinnie proste, okazało się jednym z
najgorszych koszmarów. Jak mógł być tak ślepy? Od początku nie brał całej
sprawy na poważnie, pozwalał chłopcu bawić się sobą i odwlekać moment zemsty,
zaciekawiony jego niezwykłym sposobem bycia i upartością. „Będę czekał aż
przyjdą po mnie po raz kolejny, a wtedy pożałują wszystkiego, czego się
dopuścili” powtarzał raz po raz, groźnie mierząc wzrokiem służącego, ilekroć
ten śmiał napomknął o upływającym czasie. Mijały lata, dziecko stało się
mężczyzną, a zemsta będąca zaledwie na wyciągnięcie ręki – jak zdawało się
Michaelisowi – wciąż cierpliwie czekała na spełnienie. Ale coś poszło nie tak.
Jak mógł do tego dopuścić?
Powinien być
sprytniejszy, doskonale wiedział, że igra z siłami, którym w pojedynkę nie jest
w stanie sobie poradzić, a jednak królewskie korzenie i duma nie pozwoliły mu
spojrzeć na sprawę trzeźwym okiem. Popełnił błąd, a co gorsza – Ciel zrozumiał
to przed nim. Partia szachów, której od początku nie byli w stanie wygrać, choć
przez większość rozgrywki zdawało się, że są na dobrej drodze do zwycięstwa.
Powinien wiedzieć, powinien pamiętać! Szachy to zdradliwa gra – jeden zły ruch
może doprowadzić do przegranej. Wahanie, niepewność, lenistwo; jak mógł być tak
głupi?
Tego dnia, kiedy
płomień życia młodego hrabiego zgasł na zawsze, Sebastian siedział w kuchni,
popijając ulubioną herbatę swego pana – Earl Grey Royal – i napawał się
słonecznym porankiem. W pewnej chwili poczuł niepokój. Nagle go olśniło,
zrozumiał, czemu jego pan ostatnio zachowywał się tak dziwnie. Połączył
wszystkie puzzle, lecz ktoś już zdążył zedrzeć z nich obrazek. Zagrożenie cały
czas było tak niesamowicie blisko. Pluł sobie w brodę na myśl o tym, że pozwolił
sobie zaufać tym, którzy stanowić mogli zagrożenie.
Demon rzucił się
biegiem do pokoju swego pana, ale było już zbyt późno. Ranny hrabia leżał w
łóżku, a kiedy ujrzał służącego, uśmiechnął się do niego kpiąco.
– Jesteś idiotą, Sebastian –
wycharczał ciężko.
Mężczyzna podszedł do niego
chwiejnym krokiem. Wiedział już, że nic nie może zrobić. Swąd trucizny był aż
nazbyt wyczuwalny, ranił jego nozdrza i napełniał serce wściekłością oraz innym
uczuciem, którego wtedy nie potrafił jeszcze nazwać – rozpaczą. Ukląkł przy
wezgłowiu łóżka i chwycił Ciela za dłoń.
–
Zawsze mówiłem, że jesteś tylko moim pionkiem. Miałem rację. Jesteś tylko
demonem, koniec końców byłeś zbyt głupi, by przejrzeć naszą grę.
–
Paniczu… – jęknął demon przerażony drżeniem swego głosu. – Paniczu, kto jest
twoim przeciwnikiem?
Jeśli Ciel miał odejść, jeśli miał
stracić jego cenną duszę, musiał wiedzieć. Zamierzał wypełnić zemstę
Phantomhive’a, nawet jeśli on sam nie będzie miał szansy tego zobaczyć.
Przysięgał i postanowił dotrzymać obietnicę. Bez względu na wszystko – ludzie,
którzy go poniżyli, będą cierpieć. Będą błagać o litość, a on rozszarpie ich na
strzępy, zmiecie z powierzchni ziemi, wychwalając imię swego pana.
–
Zbliż się, Sebastianie – mruknął słabo Ciel.
Kamerdyner przysunął się do niego i
nadstawił ucho. Nie mogli ryzykować, że ktoś pozna najważniejszy sekret, cały
czas mogli być obserwowani. Sprawa nie była zamknięta, młodzieniec nie
zamierzał odpuścić. Śmierć była jedynie kolejną przeszkodą i doskonale zdawał
sobie z tego sprawę.
–
Paniczu… – powtórzył Sebastian, odsuwając się od swego pana i mierząc go
wzrokiem.
Próbował ocenić, czy mówił poważnie,
czy trucizna jeszcze nie odebrała mu zmysłów, ale błękitne oko chłopaka
patrzyło na niego zupełnie trzeźwo,
podczas gdy drugie, opatrzone kontraktem, błyszczało bladym fioletem,
potwierdzając jego słowa.
–
Yes, my lord – dodał gorzko lokaj, chyląc czoła przed najdroższym panem, przed
najcudowniejszą duszą, którą utracił przez własną głupotę, po raz ostatni.
Kiedy
życie Ciela dobiegło końca, a jego dusza powoli ulotniła się z ciała, kiedy
chwilę pożegnania przerwał jeden z bogów śmierci, demon wydał z siebie
nieludzki krzyk, który spłoszył okoliczne zwierzęta. Rzucił się przez okno i
biegł. Zwyczajnie uciekał jak najdalej od własnych myśli, od poczucia winy i
wstydu. Gardził sobą, nie mógł znieść tego, jak bardzo zawiódł swego pana. Nie
potrafił pojąć jak hrabia mógł mu wybaczyć i czemu, w swej nieopisanej
perfidności, nie wyjawił mu prawdy, pozostawiając po sobie ostatnie, wiążące
rozkazy. Nie rozumiał ich znaczenia. Nie wiedział, czy jest w ogóle godzien, by
je wykonać. Biegł, niszcząc wszystko na swojej drodze, a jego przepełnione
wściekłością i bólem krzyki wzbudzały trwogę we wszystkich, którzy słyszeli je
choćby z oddali.
Potem
zamknął się. Na ludzi, na demony – na wszystko i wszystkich. Ogarnęła go
apatia. Zapomniał o wszelkich swych ideałach i błąkając się po ludzkim świecie,
zabijał podrzędne dusze, upajając się ich obrzydliwym smakiem. Mordował, nie
dbając o to, czy jego czyny miały swoich świadków. Nie zwracał uwagi na strój,
pokryty zaschniętą krwią włóczył się po lasach, atakując każdego, kogo
napotkał. Nie widział sensu dalszego życia, nie rozumiał rozkazu. Nie potrafił
wybaczyć sobie, że do tego dopuścił. „Za kilka lat staniesz naprzeciw okazji
zdobycia wartościowej duszy. Rozkazuję ci, byś złożył jej ofertę. Od niej
zależeć będzie moja zemsta.” Co miał na myśli? Skąd wiedział? Jak mógł znać
przyszłość?! Nie wiedział, nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie i,
ilekroć przywoływał w pamięci słowa panicza, na nowo ogarniała go ciemność.
Dopiero
kilka lat później zdołał doprowadzić się do ładu. Pamiętał, że nawet Grell
Sutcliff i Undertaker, których znał przecież tak dobrze, kpili z niego na każdym
kroku, by w końcu porzucić gorzkie słowa i zwyczajnie zacząć go żałować. Musiał
wreszcie pogodzić się z własnym losem. Był demonem – a przecież i one czasem
popełniają błędy. W końcu był zmuszony dojść do siebie. Zrozumiał, że komuś
takiemu jak on nie przystoi przez lata ubolewać nad straconą duszą. Jednak
zorientował się też, że nie tylko utrata posiłku wzbudzała w nim tak okropne
emocje, lecz świadomość tę zepchnął w najczarniejsze odmęty umysłu, nie mając
siły, by się z nią mierzyć.
Uspokoił
się. Żył pośród ludzi, w cieniu, obserwując działania podziemia, kontrolując
sekty i kościoły, bacznie rozglądając się za czymkolwiek, co tłumaczyłoby
rozkaz jego pana, lecz nic takiego nie nadchodziło. I kiedy porzucił nadzieję,
uznając, że źle ocenił stan Phantomhive’a i ten jednak zwyczajnie majaczył,
stało się coś, co tak boleśnie podobne do przeszłości uderzyło w niego falą
niesamowitej fascynacji.
Znał
ten dom, znał tę rodzinę. Bywał tu kiedyś wraz ze swym panem, za zamkniętymi
drzwiami dzielącymi szlachecką sielankę od realnego, brutalnego świata,
omawiając kolejne układy półświatka. Dom hrabiego Roseblack. Ale dlaczego
akurat ten dom? Czy Ciel wiedział, że to się tak skończy? Czy przewidział
przyszłość? A może ktoś, przeciwnik, którego imienia niedane było demonowi
poznać, zdradził mu swój plan? Nie miał pojęcia, lecz czuł, nie – wiedział, co
musi zrobić. Przyglądał się krwawej masakrze. Obserwował jak złoczyńcy zabijają
całą służbę, jak porywają rodzinę bezbronnego dziecka, a je samo zostawiają w
ogromnym, zrujnowanym domu. Siedział na jednym z drzew i całe dnie przypatrywał
się wątłej dziewczynce, napawając się zapachem czystej duszy, którą z dnia na
dzień pochłaniała ciemność.
Po kilku dniach
wrócili, zabrali ją i zaciągnęli do lochu, gdzie zaczęli przeprowadzać na niej
okrutne badania. Demon nie spodziewał się tego. Nigdy nie przyszłoby mu do
głowy, że w swych desperackich poszukiwaniach upadną na samo dno najgorszej
dewiacji. Naprawdę sądzili, że karmienie zwłokami pomoże przyzwać demona? Nie,
to nie to. Nie o to im chodziło. Oni… Oni nie chcieli przyzwać bestii!
Próbowali ją stworzyć. Zniszczyć psychikę dziecka i opierając się na pradawnych
księgach i zasłyszanych wierzeniach, starali się zmienić je w pozbawione wolnej
woli maszyny do zabijania. Przerażające, jak blisko byli celu. Tak niewiele
brakło, a ona… Ta mała, czerwonowłosa dziewczynka tak rozpaczliwie błagała o
ratunek.
Czuł, że się
pogrążała, że jeszcze kilka dni i osiągną zamierzony cel – zabiją w niej
człowieka, pozostawiając jedynie skorupę. Nie sądził jednak, że konsekwencje
ich czynów będą aż tak wielkim… sukcesem. Zaślepiona żądzą mordu wyrwała się z
silnych, męskich objęć i zabiła kilku mężczyzn, by po chwili zemdleć, a kiedy
się obudziła, znów była słabym dzieckiem, które ledwie miało siłę płakać. Wtedy
postanowił to przerwać. Zgodnie z rozkazem swego pana i zgodnie z pragnieniem,
które zrodziło się w nim podczas obserwacji, pojawił się przed nią i
zaproponował swą pomoc, a ona przystała na jego warunki. Skąd wiedział? Jak
mógł to przewidzieć? Dlaczego jej dusza jest tak niesamowicie kusząca?
Znak przymierza
ponownie zagościł na jego dłoni. Znów zyskał w życiu cel, znów musiał opiekować
się marudnym, słabym dzieckiem, jednak z czasem przekonał się, że poza
niezwykłym smakiem, dziewczynka w niczym nie przypominała jego panicza. Nawet
nie nadała mu imienia, kazała przyjąć to, którego używał poprzednio, nie
wiedząc nawet, w jak czuły uderzyła punkt. „Sebastian” – dźwięk imienia znów
drażnił jego uszy, powoli kojąc ból po stracie pielęgnowanej latami duszy.
Zyskał nową panią, wypełnił pierwszy z ostatnich rozkazów swego pana.
Gdyby to rude
dziecko wiedziało, jak wielką odgrywa rolę, gdyby miało pojęcie, że uratowało
go od obłędu, pewnie nigdy by nie uwierzyło. Te wszystkie lata, które z nią
spędził, uleczyły zraniony substytut jego duszy. Elizabeth próbowała się do
niego zbliżać, a ten konsekwentnie tworzył pomiędzy nimi dystans, nie
pozwalając sobie na ponowne przywiązanie. I tak dziewczynka powoli stawała się
nastolatką, a on, nie zauważając nawet kiedy, nie tylko przyzwyczaił się do
niej, lecz również ją pokochał.
– Elizabeth,
chciałbym kiedyś opowiedzieć ci o wszystkim. Przysięgam, że pewnego dnia
rozwiążemy tę sprawę, a wtedy zdradzę ci całą swoją historię… – mruknął sam do
siebie, melancholijnie spoglądając przez niewielki, piwniczny lufcik na
błękitne niebo, którego piękna już nigdy nie miał docenić. – Uratowałaś mnie,
panienko.
~*~
Elizabeth
siedziała wewnątrz powozu, konsultując z Jamesem wyniki ankiet, które
przeprowadzili wśród kobiet. Sprawa nie wyglądała najlepiej. Wciąż było zbyt
dużo niewiadomych, jednak nic, nawet konsultacja u grabarza, w tym wypadku nie
mogłoby pomóc. Szacując pospiesznie, dziewczyna obliczyła, że pozostaje około
stu kobiet, które trzeba będzie tej nocy ochraniać, a i to nie dawało pewności,
że nie dojdzie do zbrodni. Wszak mogli przeoczyć istotną zmienną. Sprawa
Kolekcjonera była niesamowicie trudna. Kimkolwiek był, doskonale zacierał
ślady, całkowicie kontrolował sytuację. To była jego gra, w której hrabianka i
jej towarzysze byli zaledwie pionkami, poruszającymi się po polu rozgrywki
dokładnie tak, jak to zaplanował. Im dłużej się nad tym zastanawiali, tym
pewniejsi byli, że wszystko idzie zgodnie z jego planem, że bez względu na ich
kolejny ruch, wpadną prosto w sidła zabójcy. Po raz pierwszy Elizabeth stanęła
przed tak trudnym zadaniem. Wielokrotne przeglądanie dowodów i snucie nowych
teorii nie przynosiło żadnych nowych poszlak. Czuła się niezwykle zirytowana,
co jedynie wzmagało zmęczenie. Wiedziała, że potrzebuje odpoczynku, ale nie
mogła sobie na niego pozwolić.
Czy
zawsze tak było? Gdyby nie pomoc Sebastiana, czy z każdą sprawą miałaby tyle
problemów? Zaczynała przypuszczać, że bez demona wcale nie była tak doskonałym
detektywem jak sądziła. Wydawanie odpowiednich rozkazów to jedno, lecz to
własne umiejętności i przenikliwość świadczyły o prawdziwym kunszcie. A jeśli
wszystko było tylko ułudą? Jeśli demon jedynie pozwalał jej myśleć, że się
nadaje, podczas gdy kpił z niej za plecami?
–
Nie możesz tak myśleć. Czemu wciąż masz
wątpliwości? Czy nie mówiłam ci, że Sebastian zawsze będzie przy tobie?
Wszystko, co robił, robił dla ciebie, więc przestań w niego wątpić! Przestań
wątpić w siebie! – krzyknęło na nią widmo przeszłości, którego
półprzeźroczysta sylwetka pojawiła się przy boku Jamiego, marszcząc w złości
dziecięce czoło.
Może miała rację, hrabianka ostatnio
za dużo w siebie wątpiła. Nie mogła wiecznie popadać w rozpacz i wątpliwości,
zależało od tego życie niewinnych kobiet, a może nawet i całego miasta, w końcu
dalej nie wiedzieli, co tak naprawdę próbuje osiągnąć Kolekcjoner. Pewnym było
tylko powiązanie z dekalogiem. Poza tym wciąż błądzili jak dzieci we mgle, co
chwilę potykając się o rozrastające się korzenie niepewności.
–
Widzę, że księżniczka znowu na nogach. Wyspałaś się? – burknął znajomy,
szorstki głos.
Gilbert wszedł do wnętrza wozu i,
jak zwykle ignorując wszelkie konwenanse, usiadł obok hrabianki, rozpychając
się na siedzeniu.
–
Jak zwykle w doskonałym nastroju – zakpiła. – Czyżby odrobina pracy dała ci się
we znaki?
Jamie obserwował ich krótką wymianę
zdań. Po minach obojga poznał, że koniecznie musi ukrócić kłótnię na samym jej
początku, inaczej w karecie rozpętałaby się prawdziwa wojna, a przecież nie
mieli na to ani czasu, ani nawet siły.
–
Skoro już wymieniliśmy się uprzejmościami, proponuję wracać do domu. Komisarz
obiecał zadzwonić do nas, kiedy rozdzielą funkcjonariuszy pomiędzy grupę
wysokiego ryzyka. Byłoby więc dobrze, gdybyśmy do tego czasu dotarli do domu –
wtrącił stanowczo, uważnie dobierając słowa.
Dwójka towarzyszy spojrzała na niego
i niemal jednogłośnie wydała z siebie zirytowany pomruk.
–
Prowadź, muszę odpocząć – rzekł Gilbert i wstawszy z siedzenia, pociągnął
przyjaciela za rękę, po czym rozsiadł się na zajmowanej dotąd przez niego
ławce.
–
Nie wiem, czy to dobry pomysł… – jęknął blondyn.
–
Wiesz, nie obchodzi mnie, które z was będzie prowadzić. Możemy wydelegować
księżniczkę. Ja, w każdym razie, się stąd nie ruszam.
–
A ja nie zamierzam tutaj z tobą tkwić, nadęty pawianie – burknęła Lizz,
śmiertelnie urażona określeniem, którego Gil użył wobec niej.
Co jak co, zrozumiałaby wiele
różnorakich przezwisk, ale nigdy, w żadnym wypadku, nie była księżniczką. Nie
tylko ze względu na status społeczny, również jej zachowanie w żadnym wypadku
nie pasowały do stereotypowego obrazu kobiety, która kryła się pod szyderczym
porównaniem bruneta.
Nastolatka
podniosła się z siedzenia i, ignorując sprzeciwy Jamesa, wyszła na zewnątrz i
przejęła rolę stangreta, za nic mając sobie, że to nie wypada, by kobieta
pełniła tę funkcję. Nie był to pierwszy raz kiedy łamała przyjęte obyczaje. Właściwie
w swoim niedługim życiu złamała więcej zasad niż nie jedna wiekowa hrabina. Nie
przywiązywała jednak zbyt wielkiej uwagi do czegoś takiego. Skoro trzeba było
się czymś zająć, nie miało znaczenia, kto to zrobi, liczył się efekt –
przynajmniej w jej mniemaniu takie właśnie rozumowanie było najsensowniejsze.
Była przeciwniczką wysługiwania się mężczyznami i statusem społecznym przy
każdej okazji, byle tylko się nie
napracować.
"spoglądając przez niewielki, piwniczny lufcik na błękitne niebo, którego piękna już nigdy nie miał docenić" co to ma znaczyć. JA SIĘ PYTAM DO CHOLERY JASNEJ CO TO MA ZNACZYĆ! ZABIJESZ MI DRUGI RAZ SEBCIA TO RZUCAM CZYTANIE RÓŻY!
OdpowiedzUsuńCiel taki mądry <3 musiał dowiedzieć się za wczasy o organizacji lub wpaść na jej trop. A Sebastian...mam wrażenie, że przejął całą panikę z rp xd to nie jest Sebastian, on by tak nie latał kilka lat tylko dlatego, że stracił duszę. Co z jego dumą? Co z jego dewizą, że nie ma uczuć? Co z jego demonicznym instynktem? Dlaczego okazuje się głupszy niż otaczający go ludzie, śmiertelnicy, istoty ograniczone?
Czyli alter ego Lizz jest bestią, czyli demonem. Czyli Lizz jest śmiertelnym demonem? Wow wow wow.
Szybko zleciało, ale jakieś krótkie to było. Ponadto, nie podobało mi się ( złe określenie, może bardziej nie podobało mi się) że szczęknięcia między Gilbertem a Lizz nazwałaś wymianą zdań. No niby to poprawnie, i to jest wymiana zdań, ale to było tak suche, że aż można było usłyszeć trzask.
Ciel otruty, ciekawe przez kogo. Pewnie przez kogoś, kto był zamieszany w organizację. Ciel wiedział o ich planach, a oni skorzystali z tego, że miał zbyt wiele wrogów w podziemiu, którzy z przyjemnością by się go pozbyli. Jeszcze jedno. Dlaczego Sebastian pił wówczas herbatę? Twoje uniwersum zakłada przecież, że nie czuje ludzkich potraw. Nie sądzę, aby ludzie zależało na stworzeniu bestii do zabijania, wyjątkiem byłaby organizacja wojskowa. Jest jednak ktoś, kto mógłby chcieć mieć takich podopiecznych, szczególnie, że zbliża się walka.
Stawiam na aniołów.
Bo byłabym skrajnie głupia sądząc, że zadowolą się kontraktem narzuconym przez demonów i z korzyścią dla nich. To jest zmyłka, najwyraźniej w ten sposób próbują kupić sobie czas. A Sebastian oddaje się miłościom. Brawo, durniu.
Sebastian już nie pierwszy raz dla przyjemności pije herbatę. To po prostu taki jego suchy nawyk. Coś, co wypracował sobie, żyjąc wśród ludzi, żeby być bardziej ludzkim, i co weszło mu zwyczajnie w krew. I po prostu w tym pustym przyzwyczajeniu odnalazł coś, co w jakiś sposób mu się podoba, a co? To takich szczegółów, to ja już nie wiem.
UsuńJego zachowanie było spowodowane wściekłością - on, Sebastian, wielki demon, który stracił duszę i nawet nie wie właściwie przez kogo, bo go przechytrzono, a co gorsza - ta dusza wiedziała, o co chodzi. I to też go bolało. Jego duma boli, denerwuje niewiedza, no i to jest jakby pierwszy raz, kiedy on czuł, chociaż dużo wcześniej niż w ogóle pozwolił sobie nawet myśleć o tym w takich kategoriach. Wtedy był po prostu wściekły i przekonany, że jego zachowanie z tej wściekłości wynika, a że rozpacz, to on zdaje sobie sprawę dopiero teraz (opkowe teraz), kiedy to wspomina.
Było trochę krótsze niż zazwyczaj, ale niewiele w sumie. Może szybko się czytało? Nie znam się, nie czytam. A relacja Lizz z Gilbertem jest taka właśnie drewniana i skoro słyszałaś trzask, to jest dobrze. Oni się tolerują, widzą w sobie wzajemnie, czemu James ich lubi, ale siebie niezbyt trawią, a ich wszelkie rozmowy, nawet te niby przepełnione emocjami, są wymuszone, bo najlepiej w ogóle by nie rozmawiali. Widzieć pozytywy, to jeszcze za mało, żeby kogoś polubić. :P
Co tam jeszcze... Aaaa, nie planuje go zabijać. Przynajmniej nić mi o tym nie wiadomo. To zdanie miało się odnosić do jego przekonania, że zostanie w tej piwnicy do końca życia, bo ta część również była pisana jakby z jego perspektywy, dlatego takie sformułowanie. Bo u mnie wszystko ma znaczenie xD A potem się dziwie, że grono czytelników się kurczy.
A Sebastianowi z RP to mojemu jeszcze trochę brakuje xD
"– Jesteś idiotą, Sebastian – wycharczał ciężko."
OdpowiedzUsuńTak bardzo Ciel <3 Sebastian wręcz pokochał tajemniczego Ciela :D a co do tego czy Ciel zna przyszłość... przecież już raz był w domu Elizabeth , robił interesy z jej ojcem... może Ciel gdy zobaczył małą Lizzy czuł że to czysta dusza ? Ah ale co ja tam wiem !
Uwielbiam tą opowieść :D Pisz, pisz ..pisz! Bo jestem ciekawa ;_;
ps. Mówiłam , że się odezwę :3
Jejku, uwielbiam jak w Twoim opowiadaniu pojawia się (Świętej pamięci xD) Ciel 💙 I to takie prawdziwe i w jego stylu :
OdpowiedzUsuń„Jesteś idiotą, Sebastian.” 😂💙👌🏻 I jeszcze ten jego uśmieszek... No po prostu coś pięknego 💙 wyobraziłam to sobie ^^ ahh
I te myśli Sebastiana 🖤 O tym, ze będzie chciał kiedyś wyjawić Lizzy całą prawdę. Ahh x2 😂
Podobają mi się wszystkie rozdziały, ale ten jest jednym z moich ulubionych 💗💗💗