Dzisiejszą notkę pisałam już po Wigilii i pamiętam tylko, że mózg przejął kontrolę i zaczął pisać to, co on chciał, żeby tutaj było. Nie do końca się z nim zgadzam, ale że czasem musimy iść na kompromis, bo inaczej robi mi bardzo pod górę, to jest jak jest.
Dajcie znać, co o tym sądzicie.
Bo ja w sumie nie wiem. xD
Z jednej strony rozumiem decyzję mózgu, ale z drugiej nie jestem jakoś szczególnie przekonana.
Z jednej strony rozumiem decyzję mózgu, ale z drugiej nie jestem jakoś szczególnie przekonana.
No nic, Wy decydujcie :P
Miłego!
Miłego!
====================
Sebastian zdusił w sobie wzbierającą
radość, tłumacząc sobie, że to tylko chwila słabości. Nie mógł wiecznie wierzyć
w odkupienie w jej oczach. A może jednak zrozumie? Dostrzeże prawdę, połączy
wszystkie fakty, zauważy, jak bardzo się starał? Może to jest chwila, w której
jednym słowem zaczaruje jej umysł, otwierając go na prawdę? Zrozumie, doceni,
będzie dumna.
Słabł.
Marniał w oczach, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Jednak zorientował się
dopiero patrząc na skąpaną w półmroku twarz nastolatki, której dwa słowa
potrafiły całkowicie omamić jego umysł. Pól roku gry również nie odeszło bez
echa. Był zły, gardził sobą. Bliźniacza natura demona spoglądała pobłażliwie z
oddali, szydząc z niego pod nosem. „Chciałeś być królem piekła, pokonało cię
dziecko. Chciałeś być panem świata, zapominając, do kogo należysz. Chciałeś
dawać szczęście, lecz demony potrafią jedynie szerzyć ból.” – głos odrzuconego
ja, rozwścieczonego, że odepchnął je, kiedy tylko powrócił do ludzkiego świata.
Ja, które wiedziało, że nie uda mu się wydobrzeć. Ja, które czekało na jego
śmierć. Ja, którym miał zostać zapamiętany. Zbyt ślepy na prawdę, pozwolił
sobie żyć złudzeniem, odpychając od siebie myśl o zbliżającym się końcu życia. Miał
szansę, jednak jej nie wykorzystał, zbyt pewny siebie, zbyt naiwny i dumny. Jednak
nie chciał umierać. Czuł, że to jeszcze zbyt wcześnie. Nie mógł odejść, nim
dziewczyna uwierzy w szczerość jego działań.
–
Dlatego, że się nie leczy. Odkąd mnie tu ściągnęłaś, cały czas jest w takim
samym stanie – wyjaśnił, nie chcąc ukrywać prawdy.
Nie liczył na współczucie,
zwyczajnie nie był w stanie zataić przed nią ani jednej rzeczy więcej. Był już
zbyt zmęczony.
–
Więc umierasz, demonie? – Trafiła w samo sedno.
Spostrzegła cień uśmiech, na moment
padający cieniem na zbolałą twarz demona. Uśmiech satysfakcji, jakby był dumny,
że wciąż była równie spostrzegawcza. Jej głos nie załamał się nawet na moment.
Chociaż umysł przegrywał walkę z serce, robił to z godnością, do ostatniej
chwili wytrwale trzymając je w ryzach. Była tak doskonała, choć tak daleka od
ideału. Pragnął jej dotknąć, objąć i chociaż raz jeszcze poczuć przyjemnie
ciepło jej ciała. By ukoiła jego strach. Strata anielskich włosów pozbawiła go
wszelkiej nadziei na poprawę swojej
sytuacji, a odkrycie, które brutalnie zrzucił na niego umysł, wyssało z demona
resztki sił. Miał jeszcze tyle planów, tyle rzeczy chciał zmienić, zreformować
królestwo, odzyskać zaufanie, spełnić marzenie…
–
Elizabeth… – jęknął i nie bacząc na nic, wyciągnął ręce w stronę dziewczyny,
przytulając ją do siebie.
W pierwszym
odruchu chciała się wyszarpnąć, lecz zinterpretowawszy jego gest, zastygła w
bezruchu. Zaparło jej dech w piersi, a w żołądek uderzyła swędząca fala ciepła,
powoli rozchodząc się po całym ciele, pozbawiając hrabiankę sił, by chociaż drgnąć.
Przez chwilę była jak lalka, zupełnie pozbawiona życia. Pragnęła zabić demona,
zemścić się, wyrwać mu serce, tak jak on zrobił to jej. Nie przypuszczała
jednak, że Sebastian zwyczajnie umrze. Odejdzie, jak zwykły człowiek, że straci
go jak rodziców. Nie tak to miało wyglądać. Nie zamierzała na to pozwolić.
Spróbowała się wyszarpnąć, jednak były kamerdyner trzymał ją w żelaznym
uścisku, ukrywając twarz w pachnących lawendą włosach.
–
Elizabeth, proszę… – powiedział drżącym głosem, samolubnie pragnąc, by ta
chwila trwała wiecznie.
Marzył o tym, by umrzeć w tym
momencie. Nie czekać kolejnych dni, nie odliczać godzin. Odejść tu i teraz,
czując na piersi uderzenia serca ukochanej osoby.
–
Puszczaj! – Otrzeźwił go krzyk nastolatki.
Nerwowo wyszarpnęła się z objęć
demona i zerwała się na równe nogi, przez chwilę próbując skupić rozbiegany
wzrok na jego twarzy, lecz jedynym, na co potrafiła patrzeć, była szkarłatna
plama krwi demona wsiąkająca w materiał błękitnej sukienki.
–
Myślisz, że pozwolę ci umrzeć? Zginiesz, nie musisz się o to martwić.
Odejdziesz z tego świata, już niedługo – mówiła nerwowo, pochylając się ku
ziemi. – Ale zrobisz to na moich zasadach.
Wyciągnęła wetknięty w cholewę buta włos i wcisnęła
go w dłoń demona, wzrokiem nakazując, by przeciął pieczęć. Drżąca dłoń
Sebastiana anemicznie przesunęła się nad jedną ze smug, upuszczając nad nią
cieniutką, anielską nitkę, której upadkowi zawtórowało głośne westchnienie
ulgi.
–
Co ja najlepszego wyprawiam?! Przecież on
zaraz ucieknie. Wyleczy się, zamorduje nas i ucieknie! – krzyczał umysł
hrabianki.
–
Nie zrobi tego, to Sebastian. Sebastian
mnie kocha. Wyleczy się, a potem tu zostanie. Nie oszuka mnie. Dla mnie zabił
Beliala, dla mnie został królem piekła, dla mnie nie uciekł z lochu – przekrzykiwało
rozszalałe serce.
Dziewczyna słuchała mówiących przez
siebie głosów, nie wiedząc, którego winna słuchać. Szczypiące oczy powoli
zachodziły łzami. Obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Wyciągnęła ręce i
nerwowo rozszarpała koszulę na wysokości rany, by na własne oczy widzieć, jak się
leczy. Z sekundy na sekundę głęboka, zakażona rana kurczyła się, coraz bardziej
blednąc, póki czerwień nie zeszła całkowicie ze skóry demona, nie pozostawiając
po sobie nawet najdrobniejszej blizny. Po kilku minutach było po wszystkim.
Mięśnie brzucha drgały delikatnie, kiedy oddychał głęboko zmęczony wysiłkiem
włożonym w regenerację. Minęło kilka kolejnych nim był w stanie coś powiedzieć.
Przez cały czas obserwował twarz szlachcianki, z ulgą patrząc, jak przerażenie
i troska ustępują miejsca rezygnacji. Przestała się bać, w tej chwili liczyło
się tylko to. Nie zawiedzie jej po raz kolejny, nie umrze wbrew jej woli.
Będzie miał czas, by wszystko zmienić lub odejść z godnością, wiedząc, że
spróbował i dał z siebie wszystko.
–
Elizabeth… – wydusił w końcu, płosząc wpatrującą się w niego nastolatkę.
Nerwowo podrapała lewe przedramię i
natychmiast zabrała włos z pieczęci, by po chwili znaleźć się poza celą,
szczelnie domykając jej bramę i przekręcając klucz.
–
Dla ciebie: panienko Elizabeth – powiedziała cicho i zniknęła w piwnicznym
mroku, pozostawiając demona samego z odrobiną nadziei, jaką zaszczepiła w jego
sercu, wraz z ostatnimi słowami.
–
Oczywiście, panienko – szepnął, delektując się słowami, niczym najwyśmienitszym
afrodyzjakiem.
~*~
Kolejne
godziny mijały nastolatce tak, jakby oglądała film w przyspieszonym tempie.
Wyzute z głębszych emocji rozmowy, gesty, miny. Docierały do niej słowa,
rozumiała ich znaczenie i nawet wiedziała, że powinna się nimi cieszyć,
denerwować, smucić, ale uczucia były dla niej jakby nieosiągane. Zamknięta w
bańce odbierała jedynie marne echo bodźców, które uderzały w ściany otaczającej
jej obojętności. Apatia, której podłoża nie potrafiła zrozumieć. Jeszcze kiedy
wdrapywała się po schodach piwnicznych była z siebie dumna; była szczęśliwa i
zaniepokojona zarazem. Nie wiedziała, kiedy dokładnie spłynęła na nią całkowita
obojętność, lecz uświadomiła sobie, że wcale jej nie przeszkadzała, a wręcz
pomogła przetrwać dzień. Rozmowa z Arthurem, z której pamiętała jedynie tyle,
że zagroziła mu śmiercią, jeśli po raz kolejny skontaktuje się z demonem bez
jej wiedzy i zgody. Pęk włosów ostentacyjnie rzucony pod jego nogi tak, by miał
pewność, że nie zachowała odrobiny dla siebie, tak na wszelki wypadek. Później
kolejna rozmowa z Sutcliffem. Musieli wyjaśnić całą sprawę z królem piekła, z
obowiązkami boga śmierci i wzajemnymi oczekiwaniami. Nie była nazbyt twórcza,
nie wyniknęło z niej nic nowego, bo i nie miało zbytnio jak. To, co
interesowało Elizabeth i to, co spędzało sen z powiek Grella nie było związane
z pracą, lecz z płaszczyzną emocjonalną, o której nie potrafili rozmawiać.
Następnie przyszła pora na posiłek, podczas którego dziewczyna już w zupełności
straciła kontakt z rzeczywistością. Słysząc jedynie szumy rozmów otaczających
ją bliskich, zjadła odrobinę posiłku, wciąż tkwiąc we własnym świecie,
zastanawiając się nad czymś, lecz nie do końca mając owego zastanawiania się
świadomość. Po prostu trwała, egzystowała, czekając na zmianę.
Jedynym,
czego żałowała podczas kilkugodzinnego trwania w obojętności, był czas spędzony
z Tomoko. Była pewna, że przyjaciółka dostrzeże jej obojętne nastawienie i
kiepską próbę imitacji podekscytowania. Żałowała, bo cieszyła się radością
przyjaciółki i chciała w pełni świadomie móc dzielić z nią to niezwykłe
uczucie. Na dodatek księżniczka musiała ją opuścić z samego sama, co oznaczało,
że ostatnie godziny przed kolejnym, nie wiadomo jak długim rozstaniem, obie
zapamiętają w tak nieodpowiedni sposób.
Hrabianka
otrząsnęła się z nienaturalnego stanu dopiero wieczorem, kiedy zegar wybił
godzinę dwudziestą, uderzeniami dzwonu zegarowego wprawiając ścianki mydlanej
bańki, w której ukrywała się dziewczyna, w tak silne drżenie, że w końcu pękły,
uwalniając ją ze swego wnętrza. Przyszedł czas, by porozmawiać z James i
Gilbertem. Ciężka rozmowa, z której nie miało wyniknąć nic dobrego, słowna
potyczka z góry skazana na przegraną, bez względu na to, która ze stron nie
zdawałaby się wygrać.
Siedziała
na fotelu, kiedy opuściła ją obojętność, nagle uderzając w nastolatkę mnóstwem
emocji, spośród których dopiero po chwili udało jej się wyłuskać istotną
wiadomość, którą pragnęła przekazać jej podświadomość. Kochała go. Chociaż
wiedziała o tym przez cały czas, dopiero kilka godzin pozbawionych uczuć
rozmyślań gdzieś poza jej wiedzą pozwoliło naprawdę poczuć ogrzewające uczucie,
bijące prosto z serca, przeszywające całe ciało, otulające umysł ukojeniem.
Wiedziała, ale nie czuła i dopiero w tej chwili pozwoliła sobie dopuścić całą,
emocjonalną mieszankę do głosu. Wszystkie zachowania, których wyjaśnienie
próbowała odrzucić, usilnie wmawiając sobie, że to jedynie słabość, okazały się
w rzeczywistości świadczyć o niesamowitej sile uczucia. Nie umiała przypomnieć
sobie, co, prócz zemsty, kiedykolwiek dało jej tyle motywacji do działania.
Gdyby kierowała się jedynie nienawiścią i chęcią ukarania go, nigdy nie
pozwoliłaby demonowi żyć tak długo. Nie martwiłaby się o jego stan, nie broniła
go przed aniołem, stawiając boga śmierci na straży więzienia. I chociaż
doskonale o tym wiedziała, miała pełną świadomość swoich czynów, to ich nie
czuła ich emocjonalnej strony, a całe zrozumienie zdawało się niepełne. Dopiero
przyznanie się do prawdziwości i głębokości uczucia, odrzucenie strachu i
wstydu, który z nim wiązała, sprawiło, że spłynęło na nią katharsis. To, co
dotąd wydawało się jednym, wielkim, emocjonalnym bałaganem, wstrzymującym ją
przed wróceniem na ścieżkę, w jednej chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki, zmieniło się w idealny ład i porządek, a to, co uważała za krok na
przód, a co w rzeczywistości było jedynie złudnym życzeniem, prysło wraz z
bańką, uwalniając ją ze swych więzów. Teraz wreszcie była wolna, chociaż to
miłość do demona uważała za swoje kajdany.
Podniosła
się z fotela, zdając sobie sprawę, jak nieswojo czuje się we własnym ciele,
jakby dopiero teraz stało się naprawdę jej. Była lekka, oddychała pełną
piersią, bez obawy, że na krótki moment tracąc czujność, pozwoli dojść do głosu
demonom przeszłości. To, o czym mówiła dziewczynka w jej snach, pewność, z jaką
wyrażała się o Sebastianie – zrozumiała, że to nie spersonifikowana słabość, a
siła. Podeszła do okna, by zerknąć na unoszącą się ponad koronami drzew,
ogromną gwiazdę, dumnie ogrzewającą świat swoim blaskiem. Na ustach hrabianki
zagościł pełen nadziei uśmiech. Wszelkie problemy i zmagania, cała uciążliwa
ciemność spowalniająca ją od miesięcy ginęła w świetle zbawiennych promieni
słońca, napełniając dziewczynę pozytywną energią. Wciąż nie wiedziała, co
powinna zrobić z demonem, dalej miała do niego niewyobrażalny żal, pragnęła
zemsty, lecz wszystkie negatywne myśli nie przyćmiewały jednej, która karmiła
jej duszę, pozwalając zregenerować upadłego ducha. „Poradzę sobie”
rozbrzmiewało w jej głowie. „Cokolwiek postanowię, wiem, że to będzie dobra
decyzja.” Nienawiść stała się jedynie przeszkodą na drodze do spełnienia
marzeń, nie pierwszą i nie ostatnią, za to Elizabeth wreszcie poczuła, że
możliwą do pokonania.
Idąc
do sypialni przyjaciela, zastanawiała się, jak spędzi resztę wieczoru. Chciała
miło pożegnać Tomoko. W przeciwieństwie do niej, dla przyjaciółki kilka
ostatnich godzin nie przyniosło takiego oczyszczenia duszy. Hrabianka czuła się
winna. Nie chciała, by księżniczka właśnie tak zapamiętała ich ostatnią
rozmowę. Po wszystkim, co musiała przez nią przejść, zasługiwała na coś więcej.
Rozmyślając, jak mogłaby wynagrodzić jej chociaż tę ostatnią, niefortunną
rozmowę, dotarła do drzwi pokoju przyjaciela
dzieciństwa. Nie obawiała się. Zamierzała przedstawić swoje racje i
wspólnie ze współpracownikami opracować najlepszy plan działania. Wprawdzie
wciąż nie była w stanie pozwolić umrzeć dwóm kobietom w imię pojmania jednego
zabójcy, lecz dostrzegała też uchybiania swojego planu. Samolubne ryzykowanie
życiem było zwyczajnie nie w porządku w stosunku do przyjaciół i teraz, kiedy,
nowonarodzona, w pełni zdała sobie sprawę, czemu podjęła taką decyzję, była
skłonna ją porzucić na rzecz innego, obiektywnie lepszego planu.
Zapukała
do drzwi i otworzyła je, słysząc dochodzący z wnętrza pokoju ciepły głos
Jamiego. Chłopak siedział na łóżku, po raz kolejny przeglądając dokumenty. Na
etażerce stały trzy kubki gorącej, świeżo zaparzonej herbaty. Earl Grey – zorientowała
się po przyjemnym zapachu bergamotki roztaczającym się wewnątrz. Wkroczyła do
środka i usiadłam na skraju materaca obok przyjaciela. Jem zamknął teczkę i
położył ją na poduszkę, po czym uśmiechnął się do niej i wskazał dłonią jedno z
naczyń.
–
Gdzie Gilbert? – zapytała, sięgając po herbatę.
Nim blondyn zdążył odpowiedzieć, Gil
wyłonił się z wnętrza łazienki. W dłoniach trzymał łyżeczkę i niewielką
szmatkę. Hrabianka zorientowała się, że odkąd weszli do pokoju kilkanaście
minut po dotarciu do posiadłości, nikt do jej przyjścia nie przekraczał drzwi
sypialni. Inaczej nie było żadnego powodu, by chłopak zmywał. Poza tym aromat
herbaty różnił się nieco od tego, którym raczyły obecne w posiadłości gatunku
Earl Greya. Przyjaciele musieli więc przez cały ten czas opracowywać plan
działania, co sprawiło, że Elizabeth poczuła się niepewnie na myśl o
przedstawianiu im swojego pomysłu.
–
Możemy zaczynać? Jestem zmęczony, chcę wreszcie iść spać – burknął niechętnie
brunet.
Odłożył łyżeczkę na umywalkę i
ponownie wyłonił się z łazienki, by przystawiając stojące pod ścianą krzesło
bliżej łóżka, spocząć na nim z teatralnym westchnieniem.
–
Też chciałbym mieć to już za sobą – przyznał James, spoglądając na przyjaciela.
Bez względu na to, co tutaj ustalą, oni
i tak mieli już swój plan: nie dopuścić do tego, by Elizabeth zrobiła z siebie
przynętę – dlatego zebranie się tutaj było jedynie formalnością, by dać
hrabiance złudne przekonanie, że kontroluje sytuację. W rzeczywistości było
jednak inaczej, bowiem knujący za jej plecami, oczywiście w dobrej wierze,
detektywi do wynajęcia cały dzień spędzili na dokładnej analizie każdego
przypadku morderstwa, wymyślaniu możliwych scenariuszy i ułożeniu odpowiedniego
planu działania w przypadku każdego z nich. Mówiąc kolokwialnie, czego nie
poskąpił sobie Gilbert, zwyczajnie rzygali całą sprawą Kolekcjonera. Jeden i
drugi byli tak zmęczeni i tak skupieni jedynie na zadaniu, że kiedy zamykali
oczy, zamiast kolorowych plam, widzieli przed sobą najróżniejsze sytuacje i całą
serię skrupulatnie ułożonych, doskonale przemyślanych kroków, mających na celu
pojmanie przestępcy i nie narażenie na zbędne ryzyko zarówno żadnego z ich
trójki, jak również nikogo z przypadkowych przechodniów.
–
Wiem, że chcecie poczekać na śmierć kolejnych dwóch ofiar i zobaczyć, co się
potem stanie, ale nie zaskoczy was, jeśli powiem, że się z tym nie zgadzam. Ta
opcja w ogóle nie wchodzi w grę. To zwyczajnie nieludzkie. Mamy bronić tych
ludzi, a nie pozwalać kolejnym osobom stracić życie – zaczęła hrabianka.
–
Ryzyko wliczone w koszty – odparł niechętnie Gil, obojętnie wzruszając
ramionami.
–
Nie ma czegoś takiego w przypadku ludzi. Nie jesteśmy mordercami! – uniosła się
Lizz, nerwowym ruchem wylewając odrobinę gorącego naparu na dłoń.
Spojrzała na nią, obserwując jak
skóra przybiera coraz ciemniejszy odcień czerwieni, i wzięła głęboki,
uspokajający oddech.
–
Po prostu na to nie pozwolę, to sprzeczne z rozkazem królowej.
–
On mówił jedynie o powstrzymaniu zabójcy, nie było tam nic o ratowaniu
pierwszej dziesiątki ofiar – zauważył brunet, coraz bardziej zirytowany
rozmową.
Niby była to jedynie scenka
odgrywana na potrzeby zapewnienia dziewczynie bezpieczeństwa, jednak jej upór
zwyczajnie denerwował zmęczonego wędrowca. Najchętniej odrzuciłby pozory i
zwyczajnie zmusił szlachciankę, by podporządkowała się jego woli. Delikatne
metody Jamesa wydawały mu się aż nazbyt zapobiegawcze. Nastolatka, która
pracuje dla królowej, bez wahania grzebie w zwłokach, musi być chroniona jak
jakieś jajko, bo jedna sprzeczna decyzja może zachwiać jej wrażliwą psychikę?
Bzdury.
–
Odpuść, Elizabeth – wtrącił Jamie, mając nadzieję, że uda mu się przemówić
przyjaciółce do rozumu. – Nie mogę pozwolić ci robić za przynętę.
Lizz chciała mu przerwać, ale uniósł
dłoń, powstrzymując ją.
–
Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co chcesz zrobić. Tak samo, jak wiem,
że nie jesteś w stanie pozwolić tym kobietom umrzeć. Musimy jednak wypracować
kompromis, bo ja zwyczajnie nie pozwolę ci się narażać – mówił spokojnie, skupiając
na sobie wzrok dwójki słuchaczy. – Dlatego po prostu odpuść. Nie upieraj się,
pozwól nam znaleźć sposób, by nie poświęcać kobiet i nie zmuszać cię do
ryzykowania życia. Co ty na to?
Dziewczyna zmarszczyła brwi i szybko
przeanalizowała całą sytuację.
–
Możemy przygotować zasadzkę, jednak skąd będziemy wiedzieć, kogo wybierze na
swoją następną ofiarę? – zapytała po chwili.
–
A skąd wiedzielibyśmy, że zainteresuje się tobą? Ten pomysł jest równie
niepewny. Lepiej więc nie ryzykować bez sensu życia kogoś, kto jest bezpieczny,
nie sądzisz? – jęknął znudzony Gilbert.
–
Macie rację, podeszłam do tego zbyt emocjonalnie. Nie ma sensu robić ze mnie
przynęty.
Poprzeczka podniesiona bardzo wysoko, bo zęby dokładnie zrozumieć, o co chodzi, musiałam się cofnąć do wcześniejszych rozdziałów, by nie stracić wątków. A potem się dziwisz, że ci wyświetlenia spadają. Jesteś wymagającym autorem, Nami-senpai.
OdpowiedzUsuńKyaaaa chyba nie będzie. Piszę zbyt późno od pierwszego odczytu, więc logika, umysł, racjonalizm i wiesz... zero romantyczności.
"By ukoiła jego strach" - Sebastian już dawno tak otwarcie nie myślał o swoich uczuciach, a czytelnik znowu może się utwierdzić w przekonaniu, że demony czują równie mocno, co ludzie ( teraz próżni obydwóch ras powinni zacząć słowną potyczkę, kto bardziej ).
Demon, który ma nadzieję <3 Wiesz, (co ja mam z tym słówkiem) bardzo mi to przypomina puszkę Pandory. Sebastian jest taką puszką Pandory. Piękny, mądry, inteligentny, ale przebywanie z nim sprowadza nieszczęście i cierpienie, choroby (wcześniejsze samookaleczania Elizabeth) i tak samo jak mityczna Pandora, zamyka swoje serce przed ostatnim darem bogów: przed ukrytą na samym dnie nadzieją, która nie zdążyła się wydostać i opanować świat. Demon jest taką skrzynką, która przetrzymuje ten ostatni prezent, a ja czekam z niecierpliwością, aż Lizz zbierze się na odwagę i go odkryje *.*
Ale że jesteś okrutną autorką, pewnie zakończysz to wszystko wyrokiem typu: "rozetnijcie dziecko na pół". Bo nie zrobisz szczęśliwego zakończenia, jestem pewna, chociaż kto co rozumie za szczęśliwy happy end.
Sebastian umierający i przytulający się do Elizabeth <3 Serduszko krwawi.
I teraz coś, co nie dawało mi spokoju, dlatego tak opieszale podeszłam do komentowania.
" – Dla ciebie, panienko Elizabeth – powiedziała cicho i zniknęła w piwnicznym mroku, pozostawiając demona samego z odrobiną nadzieji, jaką zaszczepiła w jego sercu, wraz z ostatnimi słowami.
– Oczywiście, panienko – szepnął, delektując się słowami, niczym najwyśmienitszym afrodyzjakiem. "
Dlaczego Lizz mówi do siebie w 3 osobie? Gdyby to była literówka, to z kolei następne zdanie nie miałoby sensu. Czy to możliwe, że właśnie mamy do czynienia z jej ukrytym, morderczym ja, czy to jest jej sumienie, czy głos serca, który uważa panienkę Elżbietę za oddzielny byt? Przecież oprócz nich nikogo nie ma w celi, prawda? *zerk* xdddd Kto to mówi, Nami, co tu się dzieje? Halo, szanowny mózgu Nami, jeśli nie chcesz powiedzieć jej, to powiedz mi! MEREDA xdddd
I te odkrywcze odkrycie roku, ja bym jej Nobla dała za to. Uwaga, drogie panie i panowie, lady Elizabeth Roseblack dochodzi do wniosku, w 45 rozdziale 3 tomu, ze jednak kocha Sebastiana *brawo*, pomimo wszystkiego, co się do tej pory między nimi wydarzyło. Coś mi się zdaje, że to uczucie nie pozwoli jej zrealizować swoich planów zabicia Sebastiana, tą ciepłą kluchę, brrr... Co to za demon, który ma takie problemy?! Który się boi?! Gdzie twoja duma, demonie?! Jesteś tylko cieniem dawnego siebie, nędznym prochem, którego zaczynam mieć dosyć. Tak się nie zachowuje ktoś potężny, tylko skończony, zakochany idiota. Mam nadzieję, że całe to jego siedzenie w klatce nie będzie bezcelowe, bo bardzo się zawiodę. I tak ma u mnie kredyt zaufania, który ostatnio bardzo nadwyręża.
Jak tak się nad tym zastanowić, to chyba masz rację. Ja za dużo wymagam od czytelników, a przecież większość jest młoda i pewnie wielu rzeczy do końca nie rozumie... No ale nie obniżę teraz poziomu boga, bo budowanie fabuły ociekającej niedopowiedzeniami i subtelnie (znaczy, no wychodzi na to, że ta subtelność mi wyszła xD) przemycanymi wyjaśnieniami sprawia mi zbyt dużą przyjemność, żeby z tego zrezygnować. Może powinnam kiedyś stworzyć jakieś opracowanie opowiadania, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości? KIEDYŚ. MOŻE. LENISTWO TAG BARDZO. (takie tak słowa kluczowe xD)
UsuńJeśli chodzi część, którą zacytowałaś... Zorientowałam się właśnie, że poległam interpunkcyjnie (w ogóle beta tego rozdziału była taka dzika, jakbym wcale jej nie robiła - wczuć się nie mogłam, bo ten rozdział pisał sam mózg xD). W miejscy przecinka powinien być dwukropek. Elizabeth w tym miejscu informuje Sebastiana, że ma się do niej zwracać per panienka, a co za tym idzie, i co właśnie wzbudziło w demonie nadzieję, oznacza, że pozwoliła mu uważać się za jej służącego. Nie oznacza to oczywiście, że Sebastian wychodzi z lochu i wszystko jest jak było (bo to ja, nie oszukujmy się, to byłoby zbyt proste i zbyt mało dramatyczne xD), ale jakaś część bohaterki (ta, która dostała Nobla - Elizabeth mówi, że jest wdzięczna "czy coś tam") ponownie otworzyła się na wpuszczenie go do jej życia.
Happyendu to raczej nie będzie. Mam zamysł, który w pewnym momencie robi się nieco kontrowersyjny w kontekście kanonu, ale na pewno nie będzie Happy Ever After, bo... No zwyczajnie ta historia nie ma prawa skończyć się dobrze. Staram się, żeby mimo wielu nieprawdziwych wątków/istot/wydarzeń/wstaw-inną-nadprzyrodzoną-pierdołę, zachować realizm sytuacyjny, a jak na to nie spojrzeć, słodkie "żyli długo i szczęśliwie" byłoby wymuszone i wręcz przerysowane.
Sebastian znowu przez pół roku, które spędził w piekle, a które w dalszym ciągu pozostaje tajemnicą (haha, cała ja), miał mnóstwo czasu, by o wszystkim pomyśleć. Na dodatek był sam i, jak wspominał w którymś rozdziale (nieznajomość własnych tekstów soł macz (y) ), nikomu nie może wyjawić całej prawdy, co dodatkowo wzbudza w nim nowe refleksje. Przez tak długi czas, mając właściwie tylko samego siebie za towarzysza rozmów, można dojść do wielu wniosków. Przecież on nawet rozwinął w sobie drugie ja - ten dualizm wskazujący na różnice między tym, jaki jest, a jaki stara się być. I właśnie zdaje mi się, że gdzieś na przestrzeni tych kilku miesięcy Sebastian zyskuje pełną świadomość swoich emocji, oswaja się z nimi, uczy się je nazywać i... No pozwala sobie je czuć i nie ucieka, chroniąc się łatką "Jestem demonem, nie mam uczuć. Jestem kamerdynerem - nie wypada mi."
I się rozgadałam... Byłaby z tego niezła rozprawka. Mam nadzieję, że nie walnęłam spoilerem xD Loffki :*