Słuchajcie!
To się dzieje. Dzisiejszy rozdział jest przedostatnią częścią tego tomu, a co za tym idzie w przyszłą środę (lub może sobotę - w zależności od tego, co stanie się jutro, będę wiedzieć, czy potrzebuję chwili przerwy) przejdziemy do tomu czwartego. Na razie nowym tom ma tylko sześć stron, ale dziś zamierzam walczyć o zapas.
Pamiętacie te czasy, kiedy miałam ponad sto stron rezerwy? No, ja też nie. Wszystko przez licencjat. Ale powiem Wam, że mały zapas też ma swoje dobre strony. Łatwiej wykorzystywać Wasze pomysły i sugestie.
Dobra, koniec bełkotu, na który nie zwracacie uwagi. Zapraszam na rozdział.
Miłego ;*
====================
Nastolatka
kroczyła po ogrodzie, wpatrując się w leniwie tańczące na wietrze kwiaty
różnobarwnych bylin. Letni skwar niesamowicie dawał jej się we znaki,
sprawiając, że czuła się niezwykle ciężka i zmęczona. W końcu przysiadła na
jednej z drewnianych ławek pokrytych białą farbą i położyła się na niej,
opierając głowę na leżącej przy podłokietniku poduszce. Spojrzała w niebo i
przez chwilę próbowała doszukiwać się znajomych kształtów na błękitnym
nieboskłonie poprzecinanym delikatnymi obłoczkami. Nie było ich wiele, więc
szybko się znudziła i zamknęła oczy, dając sobie chwilę wytchnienia. Kiedy
otworzyła je ponownie, znajdowała się we wnętrzu posiadłości. Przy jej łóżku
siedział odziany w czerń mężczyzna. Uśmiechnął się łagodnie, kiedy zdezorientowana
usiadła i nerwowo zaczęła rozglądać się wokół. Nie poznawała służącego.
Widziała go na oczy pierwszy raz w życiu, a wystrój pokoju, w którym się
znajdowała, był jej równie obcy, co oblicze mężczyzny.
Zdenerwowana poderwała
się na nogi i chciała wyjść z pokoju lecz lokaj zaszedł jej drogę i pokłoniwszy
się, poinformował, że za chwilę nadejdzie pora podwieczorku i żeby poszła wraz
z nim do altanki. Nie przypominała sobie, żeby miała altankę, ani tym bardziej,
by miała jeść jakiś posiłek. Jednak nie czując się zbyt pewnie, skinęła głową i
pozwoliła, by starszy mężczyzna zaprowadził ją we wspomniane wcześniej miejsce.
Przy stole, na finezyjnie powykręcanych krzesłach, siedziała jej matka, ojciec
oraz jakichś młody chłopak, którego twarz wydała jej się znajoma, lecz za nic
nie potrafiła przypomnieć sobie, kim był. Ojciec uśmiechnął się do niej i
wskazał miejsce między sobą i matką. Dziewczyna posłusznie usiadła i w
milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań, która nie miała najmniejszego
sensu. Słowa wypływały z ust jej rodziców i nieznajomego, ale nim docierały do
jej uszu, przeradzały się w niezrozumiały bełkot przerywany pojedynczymi
słowami, z których nie umiała skleić żadnego, sensownego przekazu. Jakby jej
zmysły specjalnie wypaczały odbiór rzeczywistości, by pozostawić ją w
niewiedzy. Tak samo zresztą zachowywały się widoki w oddali. Kiedy się na nich
nie skupiała, wydawały się oczywiste i jednoznaczne, ale gdy tylko próbowała się
im przyjrzeć, to, co wydawało się skrajem lasu, dobrze znanym jej krajobrazem sprzed
własnego domu, rozmywało się, tworząc mieszankę błękitno-zielonych smug, które
niczym nie przypominały niczego konkretnego.
Po
chwili na stoliku pojawiły się słodycze. Mnóstwo kolorowych ciastek
poukładanych na czteropiętrowej paterze tak, by eksponować najokazalsze z nich
i wręcz kierować uczestnika podwieczorku, sugerując, w jakiej kolejności
powinien po nie sięgać. Kolorowe, delikatne filiżanki wypełniał brunatny napar
o silnym aromacie bergamotki – Earl Grey Royal, jej ulubiony, poznałaby go
wszędzie. Nie wiedziała jednak, skąd to wszystko wzięło się na stole. Jeszcze
przed chwilą niczego tu nie było. Rozejrzała się i ujrzała ciemną postać. W
pierwszej chwili myślała, że to ten sam służący, który ją tu przyprowadził, ale
ten wyglądał inaczej. Był wyższy, smuklejszy i dostojniejszy, lecz nie widziała
jego twarzy. Przyglądała mu się intensywnie, ale, podobnie jak w przypadku
krajobrazu, im dłużej to robiła, tym mniej mogła dostrzec. W końcu
zrezygnowała. Siedziała bezczynnie przy stole, próbując wyłuskać jakiś sens ze
strzępów rozmów. Zmęczona bełkotem zamknęła oczy i zdumiona zorientowała się,
że głosy ucichły. Poruszyła się nerwowo, przetarła oczy i ujrzała fortepian.
Siedziała na kolanach matki, a ta prosiła ją właśnie, by zagrała melodię, którą
ćwiczyła od kilku dni, jednak Elizabeth odwróciła się przez ramię i spojrzała
na ojca. Szedł wraz z tym samym chłopakiem, którego widziała przed chwilą w
altance, do jednego ze swoich gabinetów, a w ślad za nim kroczyła ta sama
osnuta aurą tajemniczości postać. Dopiero wtedy szlachcianka zorientowała się,
że to, co widzi, to jej wspomnienia. Zeskoczyła z kolan matki i podbiegła do
drzwi, by spojrzeć przez dziurkę od klucza. Jej ojciec kłócił się z nieznajomym.
Nie słyszała, o czym rozmawiali, lecz do jej uszu dotarło imię gościa ojca.
Ciel. Cóż to za dziwne imię? Dlaczego wydawało jej się znajome? Przez chwilę
próbowała sobie przypomnieć, kiedy nagle matka szarpnęła ją za rękę i
zaciągnęła do sąsiedniego pokoju. Tłumaczyła, że nie powinna przeszkadzać
tacie, że to sprawy dorosłych i żeby trzymała się z daleka, ale nie słuchała
jej. Zastanawiała się nad imieniem, a kiedy wreszcie to do niej dotarło,
ponownie podbiegła pod drzwi gabinetu, jednak tym razem otworzyła je i wbiegła
do środka.
–
Ciel Phantomhive! Powiedz mi, jak zginąłeś! – krzyknęła, wskazując chłopaka
palcem.
Ten jedynie prychnął pod nosem i
machnął ręką na swojego służącego. Mężczyzna położył dłoń na piersi, pochylił
lekko głowę i podszedł do dziewczynki. Kucnął przed nią i wyciągnął z kieszeni
fraka karmelowego lizaka firmy Funtom.
–
Panienko, oto prezent od samego prezesa firmy Phantomhive. Ufam, że odpowiednio
go panienka doceni – powiedział służący, uśmiechając się do niej, eksponując
zamazane oblicze, które powoli zaczęło nabierać kształtu, jakby głos mężczyzny
zdjął z niego jakieś zaklęcie.
–
Sebastian! – krzyknęła zaskoczona i chwyciła nadgarstek demona, próbując go do
siebie przyciągnąć. – Co ty tu robisz? Co ja tu robię?! Dlaczego jesteś u mnie
w domu? Przecież rodzice jeszcze żyją, jeszcze jest zbyt wcześnie! – krzyczała,
szamocząc się z kamerdynerem.
Ciel warknął na niego, widząc
niepokój hrabiego Roseblacka. Demon natychmiast odsunął się od dziewczynki i
pokornie przeprosił za zaistniałą sytuację, by po chwili, w towarzystwie
chłopca, opuścić pokój. Ojciec Elizabeth wziął ją na ręce i wyniósł z gabinetu,
zostawiając pod opieką zatroskanej matki. Rodzice porozumieli się bełkotliwym
szeptem, po czym hrabia pobiegł za Cielem i Sebastianem. Dziewczyna zrozumiała,
że nie ma po co za nim iść. To nie był jej Sebastian, on jeszcze jej nie znał.
Nie miała pojęcia, jak to wszystko było możliwe i czy rzeczywiście była we
własnych wspomnieniach, czy działo się coś zgoła odmiennego, ale jedno było
pewne – Ciel Phantomhove w towarzystwie czarnego kamerdynera był u niej w domu
na długo zanim wiedziała, kim był dostojny mężczyzna.
Hrabiankę
ogarnęła niesamowita wściekłość. Skoro był u niej wcześniej, musiał ją znać.
Skoro był tu Ciel, na pewno miał powód. I Sebastian miał powód, by niczego jej
nie powiedzieć. Czyżby wiedzieli, co stanie się z jej rodzicami? Co tak
naprawdę się tam zaszło? Dlaczego demon nigdy o tym nie wspominał? Elizabeth
zaczęła krzyczeć i biegać po całym domu, próbując znaleźć wyjście. Musiała
wrócić do swoich czasów, musiała dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło.
Przecież już dawno miała zapytać demona o Phantomhive’a. Czemu tego nie
zrobiła? Jak mogła dać się tak omotać uczuciom? Co tak naprawdę się z nią
działo?
Natłok
pytań powoli zaczął wypaczać otaczającą ją rzeczywistość. Ściany posiadłości
zaszły cieniem, a postać jej matki powoli zaczęła tracić skórę, która odchodząc
płatami, kruszyła się w powietrzu niesiona przez wiatr. Na miejscu kobiety
pojawiła się odziana w czarny płaszcz postać. Mężczyzna. Ten sam, którego
twarzy widywała nie raz w koszmarach. Ten sam, który zakatował na śmierć
kilkoro dzieci, z którymi dzieliła celę w podziemiach ośrodka
przeprowadzającego na niej nieludzkie badania. Potwór zaczął się śmiać, a
nastolatka upadłą, czując jak przygniatają ją niewidzialne głazy. Próbowała się
przed nimi zasłaniać, lecz były zbyt ciężkie. Krzyczała, podczas gdy kolejne
porcne gruzu coraz bardziej grzebały ją żywcem, odcinając dopływ powietrza i
światła.
–
Więc umarłam… – mruknęła zdziwiona, nie wiedząc, jak to było możliwe.
Przecież Sebastian podpisał z nią
kontrakt. Przecież przysięgał, że bez względu na wszystko będzie obok niej.
Pomoże wypełnić zemstę i odbierze jej duszę. Ale skoro zachowała świadomość, to
znaczyło, że dusza wciąż należała do niej, a to oznaczało, że demon zawiódł.
Gdzie więc się znajdowała? Czy tak wyglądała śmierć? Czy te wypaczone
wspomnienia to Cinematic Records, o które zabiegali shinigami? Przecież
nagranie się skończyło, teraz powinna zapaść decyzja i ktoś powinien na zawsze
odebrać jej prawo do kroczenia po ludzkim świecie. Powinna zostać zesłana do
piekła i zgnić tam, gdzie trafiają dusze potępionych, byle z dala od króla
demonów, który stracił do niej prawo.
–
Obawiam się, że jednak wciąż panienka żyje – rozbrzmiał znajomy, przepełniony
pewnością siebie głos.
Elizabeth nie wiedziała, czemu
Sebastian był tam, gdziekolwiek ona się teraz znajdowała. Przecież stracił do
niej prawo, nie powinno go tu być. Chociaż co ona właściwie wiedziała na temat
wędrówki duszy? Nigdy się nad tym nie zastanawiała, zbyt skupiona na tym, by
osiągnąć swój cel. Zbyt obojętna na to, co ją otaczało, nie chciała o tym
myśleć. Nawet przez chwilę nie dopuszczała do siebie możliwości śmierci w
sposób naturalny. Tak bardzo zaufała demonowi, że tradycyjny zgon i to, co
następowało po nim, było dla niej równie nieprawdziwe, co wielkanocny zajączek
dla dorosłych odartych przez rzeczywistość z magii, którą dostrzegali za młodu.
Powoli
otworzyła oczy. Niewyraźny obraz i zbyt intensywny blask słońca sprawił, że
jęknęła z bólu, ponownie zamykając oczy.
–
Skoro nie umarłam, to gdzie jestem? I dlaczego ty tu jesteś? – zapytała
podejrzliwie.
Zaskoczyło ją obce brzmienie jej
własnego głosu. Chrypiała, jakby była niesamowicie chora, lecz wcale nie bolało
ją gardło. Nie pamiętała też, żeby chorowała. Właściwie nie była już pewna, co
było prawdą, co fikcją i w jakim punkcie swojego życia obecnie się znajdowała. Podniosła
dłoń, by przetrzeć oczy, ale zamiast skóry, poczuła opatrunek.
–
Proszę tak nie robić, ma panienka zabandażowaną rękę – poinformował demon.
W takim wypadku nie miała innego
wyjścia, jak tylko otworzyć oczy po raz kolejny i zobaczyć, co się dzieje.
~*~
Delikatne
swędzenie kontraktu przerwało rozmowę służących. Sebastian zamilkł wpół zdania
i stwierdził, że panienka Elizabeth się obudziła i koniecznie musi do niej iść.
Ani Thomas, ani Jeanny nie mieli pojęcia, skąd mógł to wiedzieć, ale żadne z
nich go nie zatrzymywało. Widzieli, w jakim był stanie i doskonale wiedzieli,
że nigdy by się przed nimi nie skłonił, gdyby nie zależało mu na dziewczynie.
Zresztą przez kilka ostatnich godzin, które spędzili w kuchni, przekonali się,
jak głębokie było oddanie kamerdynera. Przystawał bez słowa sprzeciwu na każdą
zaproponowaną przez nich zmianę, zgodził na kontrolę swego zachowania, zdawanie
relacji i mnóstwo innych, które uwłaczały mu jako istocie ludzkiej. Przez
kolejny miesiąc miał być właściwie całkowicie zależy od dwójki podwładnych, a
jeśli uznają, że jest warty większego zaufania, usiądą przy stole po raz
kolejny i ustalą nowe zasady. Demonowi nie podobała się większość wymogów
służby, lecz nie mógł nic zrobić, dlatego dumnie stawił czoła swemu losowi,
tłumacząc sobie, że to jedynie etap przejściowy i poradzi sobie w imię dobra
swej pani.
Kiedy
tylko poczuł zmianę w kontrakcie, natychmiast opuścił kuchnię i już po kilku
sekundach był w sypialni nastolatki. Choć jeszcze do końca się nie wybudziła,
wiedział, że ten moment za chwilę nastąpi. Stał więc wyprostowany przy łóżku,
chwytając prawdopodobnie ostatnie sekundy swej służby i wsłuchując się w zdarty
głos bełkoczącej pod nosem nastolatki. Kiedy wspomniała imię jego poprzedniego
pana, Sebastian wiedział, że przypomniała sobie, o co pytała go jakiś czas temu
i w końcu powróci do tego tematu, a on nie będzie mógł nawet wyznać jej całej
prawdy.
Przez
chwilę trwał przy łóżku nastolatki z ciepłym uśmiechem na ustach wsłuchując się
w jej kolejne, niewyraźne słowa. Cokolwiek jej się śniło, nawet, jeśli czekały
go przez to nieprzyjemności, musiało być niesamowicie ciekawe. Elizabeth nie
zwykła mówić przez sen. Zdarzało jej się to niesamowicie rzadko i tylko, kiedy
brały nad nią górę ogromne emocje. Demon nie powinien się dziwić. Bo co, jak
nie bliskie spotkanie ze śmiercią i ponownie stanięcie oko w oko z dawnym
oprawcą, miałoby wzbudzić w niej taki silną reakcję? Przychodziło mu do głowy
parę sytuacji, ale skarcił się za samo myślenie o takich okropnościach.
W końcu
szlachcianka wydusiła z siebie wyraźne pytanie, którego treść niezwykle
rozbawiła demona. Naprawdę myślała, że pozwoliłby jej umrzeć? Jednak go nie
doceniała…
–
Obawiam się, że jednak wciąż panienka żyje – odpowiedział, a jego słowa do
reszty wybudziły nastolatkę ze snu.
Powinien lepiej przygotować się na
jej powrót. Nie sądził, że blask popołudniowego słońca będzie dla niej aż tak
uciążliwy. Kiedy przetarła oczy, naruszając lekko jeden z licznych opatrunków,
poprosił, by się od tego wstrzymała i podszedł do okna, by odciąć dopływ
światła. W sypialni zapanował półmrok. Jedynie stojący na sekretarzyku
kandelabr delikatnie oświetlał wnętrze. Na tyle, by mogli się wzajemnie
zobaczyć, lecz tak, by nie wprawiać dziewczyny w dyskomfort.
Sebastian
zbliżył się do łóżka hrabianki i pochylił się nad nią, żeby poprawić poduszki.
Widział jej zaskoczone spojrzenie. Wielkie, błękitne oczy wpatrywały się w
niego, szukając odpowiedzi i wsparcia. Lizz była całkowicie zdezorientowana. Z
trudem podniosła rękę i chwyciła demona na rękaw fraka, zmuszając go, by się
zatrzymał.
–
Odpowiedz – wycharczała stanowczo i zmarszczyła lekko brwi, starając się
zachować pozory kontrolowania sytuacji.
Demon wiedział jednak doskonale, że
w tej chwili była zupełnie bezbronna. Podatna na jego wpływ, uwierzyłaby we
wszystko, cokolwiek chciałby jej wmówić. Jednak nie pragnął niczego więcej, jak
tylko upewnienia hrabianki, że jest bezpieczna.
– Jest panienka w swoim domu, w swojej sypialni
– odparł, unikając drugiego pytania z nadzieją, że dziewczyna nie będzie
dociekać.
Szlachcianka puściła rękaw fraka,
sunąc po nim palcami, póki nie dotknęła dłoni mężczyzny. Wciąż nie do końca
wiedziała, co się z nią dzieje. Lekko kręciło jej się w głowie, a obraz przed
oczami wciąż był nieco niewyraźny. Zorientowała się, co właśnie zrobiła dopiero,
kiedy wzrok demona powędrował ku jej dłoni, a przez jego twarz przemknął
subtelny uśmiech.
–
Dalej – ponagliła, próbując usiąść.
Sebastian ponownie się nad nią
pochylił, wdychając przyjemny zapach ciała swej pani i podłożywszy poduszki pod
jej plecy, pomógł hrabiance usiąść. Z trudem powstrzymywał się, by zwyczajnie
się chwycić jej w ramiona, opowiadając, jak niesamowicie się martwił i jak
bardzo jego serce przepełnia euforia na sam widok, że udało jej się przebudzić.
Jednak stłamsił w sobie wszelkie uczucia, ograniczając się jedynie do pomocy.
Nie mógł wszak pozwolić sobie na coś tak wylewnego. Po wszystkim, co się
wydarzyło, nie miał prawa tak bezczelnie ignorować ostatnich miesięcy rozłąki,
by sobie ulżyć.
–
Uwolniłem się z lochu, by cię uratować – wyjaśnił niechętnie. – Powinna się
panienka napić – dodał po chwili, nim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, i podał
jej szklankę z wodą.
Dziewczyna chwyciła ją i chwiejnie
podsunęła sobie do ust. Upiła odrobinę płynu i mruknęła cicho, czując jak woda
przyjemnie koi podrażnione gardło, którego drapanie towarzyszyło jej od samego
przebudzenia. Demon odebrał od niej szklankę i odstawił ją na etażerce, a potem
spojrzał na swoją panią, która ani na chwilę nie odrywała od niego wzroku,
jakby w obawie, że kiedy to zrobi, wydarzy się coś okropnego.
–
Jak? – zapytała krótko.
Obawiała się wypowiadania dłuższych
zdań. Nie dość, że jej głos brzmiał niesamowicie obco, to jeszcze to dziwne
uczucie zagubienia i chęć, by przytulić się do demona, którą usilnie próbował
zwalczyć gardzący nim umysł, nie pozwalały jej się skupić.
–
Zorientowała się panienka, kim był Arthur, prawda? – zapytał kamerdyner,
doskonale znając odpowiedź.
Lubił czasem zaczynać wypowiedź w
ten sposób, co niesamowicie irytowało Lizz i doskonale o tym wiedział. Chciał
jednak sprawdzić, jak bardzo zmieniła się ich relacja. Na ile może sobie w tej
chwili pozwolić i jak bardzo dziewczyna go do siebie nie dopuści. Krzywiąc się
wymownie, dała służącemu znać, że było lepiej, niż się spodziewał. Poczuł się
nieco lżej, choć wciąż miał w sercu tę najgorszą obawę i czuł, że hrabianka
powoli odzyskuje pamięć, a co za tym idzie, niedługo podzieli jego strach.
–
Nie jest tylko aniołem, jest kimś zdecydowanie ważniejszym i bardziej…
problematycznym. Naprawdę nazywa się Michał – jeden z czwórki archaniołów
rządzących niebem – wyjaśnił, przerywając, by dać hrabiance chwilę na
przetworzenie nowych informacji.
Spodziewał się zaskoczenia, nawet
niedowierzania, jednak nastolatka zachowywała się tak, jakby ta wiadomość w
ogóle nie robiła na niej wrażenia. Nie interesował jej archanioł, ani jego
władza, wyraźnie czekała, aż demon przejdzie do sedna. Kontynuował więc.
–
Jego przybycie na ziemię łączy się niejako ze sprawą Kolekcjonera, nad którą
panienka pracowała, jednak o tym porozmawiamy później. Michał zjawił się na
ziemi, by nawiązać ze mną nowe porozumienie pomiędzy niebem i piekłem. Odkąd
stałem się królem, było to możliwe – tłumaczył dalej.
Elizabeth zdawała się nieco bardziej
zaciekawiona, jednak wciąż na jej twarzy królowało zniecierpliwienie. Sebastian
nie mógł się powstrzymać, by nie zaśmiać się pod nosem.
–
Do rzeczy, demonie – mruknęła dziewczyna w reakcji na malującą się na ustach
kamerdynera radość.
–
Michał wiedział, że nie zgodzę się na jego warunki, dlatego wykorzystał
panienki udział w sprawie, by wymusić na mnie zgodę, a kiedy podpisałem
niekorzystne przymierzę, wypuścił mnie z lochu – wydusił z siebie w końcu,
opuszczając głowę.
Dziewczyna zadrżała zaskoczona,
próbując przeanalizować w głowie wszystkie informacje. Zabójstwa, niewyjaśnione
pobudki Kolekcjonera, ponad przeciętna zdolność obserwacji i magiczne
przewidywanie jej postępowania. Miała rację – siły ponad naturalne maczały w
tym palce. Nigdy jednak nie podejrzewałaby, że akurat Arthur był tym, który
czyhał na jej życie.
Na początek wyprowadzę Cię z błędu, bo ja czytam to, "na co nie zwracamy uwagi".
OdpowiedzUsuńNo, nareszcie wracamy do Ciela. Właściwie, czekałam na to tak długo, że zdążyłam zapomnieć XDDD (a nie, sr, mam sklerozę) Znowu to "ale nie bd mógł jej odpowiedzieć". Sekrety, tajemnice (ale przez to mamy przed sobą kolejne tomy :") nie marudzę, bo to ciekawe). Czeeekam. Cały czas ta zagadka Ciela i Seby, że człowiek cieszy się z najmniejszej poszlaki, a i tak nic nie wie. Mam mózg przeciążony, niezdatny do wysnuwania teorii spiskowych. Więc właściwie to nie bd ich na siłę wymyślać l. Sorki, inspiracji nie bd. Eee, chyba pójdę spać, nie myślę co piszę. Weny i tak dalej. Czekam na fajowe zakończenie tomu (cokolwiek to oznacza ^^)
Jak piszesz, że czekasz na "fajowe zakończenie tomu", to się zastanawiam, czy to moje w ogóle takie jest? Nie wiem, mam nadzieję, że tak będzie. W końcu nie ma nic tak ważnego, jak początek i koniec. Środek jakoś tak umyka, a jednak początek i koniec zostają w pamięci najbardziej. Dlatego zawsze się boję je opisywać, bo to takie ważne TT_TT. No ale mam nadzieję, że to, co wymyśliłam, sprosta Twoim, i nie tylko Twoim, wymaganiom. Bo początek czwartego tomu osobiście mi się podoba, no ale to ja... Ja jestem dziwna xD.
UsuńA sprawę Ciela rozwijam pomału, bo nie chcę od razu wszystkiego wyjaśnić, bo wtedy będzie zwyczajnie nudno. W każdym razie przynajmniej wiesz, że nie zapomniałam o tym. To specjalny zabieg :P.
Do zobaczenia i miłych snów :*.
Melduję się!
OdpowiedzUsuńUwaga #1 ZA KRÓTKO.
Jakoś wyjątkowo, od już dłuższego czasu i niepamiętnego przeczytałam rozdział z taką lekkością. Nie wiem, co na to wpłynęło i mnie samą też to nieźle dziwi.
Dziwi mnie bardziej, że Lizz już się wybudziła. Sądziłam, że pobędzie jeszcze trochę nieprzytomna, troszkę pochoruje, jakieś komplikacje ( bo znasz moja teorię, że chciałam zrobić z niej kalekę i nasza debatę, jak bardzo to jest Mary Sue bądź nie.
Sebastian... Z zaskakująca pewnością zdaje się powrócić na stare tory dnia. Pomóc Elizabeth, służyć Elizabeth, blablablabla. Niby zaznaczasz, że chciałby zrobić cos innego, a w porównaniu z zachowaniem, gdy niósł ją do szpitala, to w ogóle pełen profesjonalizm ( z buta wjeżdżam, wyłamuję zamek - Undzio drzwi r.i.p. )
Jak równiez dziwne jest to, że Elizabeth nie odtrąca, nie dziwi się, przyjmuje to wszystko tak na spokojnie, że aż trochę nienaturalnie w moim Odczuciu. Coś na wzór:
- Kochanie, muszę ci coś powiedzieć. Jestem KRÓLEM PIEKŁA. ^^
- Aha.
Prawda, że żal się robi osoby chwalącej, a tą od aha posądza się o gburowatość/złośliwość/mamtowdupizm?
Plus dzisiejszej części: Lizzy dowiaduje się, że Sebastian był Cielusiowy, a ona ma foszek <3
Nieskładnie, że ojojoj, ale wiesz, że bardziej elokwentnie czasami nie potrafię, bo poduszka jest zbyt gorąca :D
Czekam na ostatni rozdział :*
To ZAWSZE wina gorącej poduszki xD. A i ta z elokwencją nie wyszło tak najgorzej. Biorąc pod uwagę, co my dzisiaj... No, mniejsza xD.
UsuńLiz go nie odtrąca, bo jest zmęczona i wyrwana z kontekstu. Poza tym, no przecież wszyscy wiemy, że ona go kocha, a skoro teraz ma pretekst, żeby oszukiwać samą siebie... Widać miłość do Sebusia jest silniejsza niż nienawiść. Chociaż kto wie?
A profesjonalizm Sebastiana został zapowiedziany w poprzednich rozdziałach, kiedy, ponownie zresztą, brzydzi się swojej ludzkości i postanawia zakończyć ten żałosny etap swojego życia. Ciekawe, czy tym razem pójdzie mu lepiej niż ostatnio?
Tutaj ogólnie jest teraz dziwnie, ale weź pod uwagę, że to jest sama końcówka, a więc moment na wyciszenie akcji, na jakieś elementy zwiastujące kolejne wydarzenia i takie tam. Jej zachowanie jest wynikiem lekkiego szoku, szczególnie po tym pogmatwanym śnie (ona może nawet nie być 100% pewna, że to nie jest sens przecież :P), a jego wynikiem obietnicy, którą złożył sam sobie. No i służącym, nie zapominajmy o nich. Jakby zaczęła się drzeć, gdyby się na nią rzucił, to Jeanny chyba by go zjadła xD. No i generalnie Sebastian założył, że powrót do normalności sprzed jego zniknięcia, jest tym, czego potrzebuje Lizz, bo jakby nie patrzeć, ona tego chce, tylko no... Nie zapomni ot tak, że tyle czasu coś było nie tak. Jednak sam fakt, że demon ją uratował, wzbudza w niej nowe myśli i wątpliwości i w ogóle :P.
Do zobaczenia w sobotę :*.