środa, 2 marca 2016

Tom 3, LXI

Słuchajcie! 
To się dzieje. Dzisiejszy rozdział jest przedostatnią częścią tego tomu, a co za tym idzie w przyszłą środę (lub może sobotę - w zależności od tego, co stanie się jutro, będę wiedzieć, czy potrzebuję chwili przerwy) przejdziemy do tomu czwartego. Na razie nowym tom ma tylko sześć stron, ale dziś zamierzam walczyć o zapas. 
Pamiętacie te czasy, kiedy miałam ponad sto stron rezerwy? No, ja też nie. Wszystko przez licencjat. Ale powiem Wam, że mały zapas też ma swoje dobre strony. Łatwiej wykorzystywać Wasze pomysły i sugestie. 
Dobra, koniec bełkotu, na który nie zwracacie uwagi. Zapraszam na rozdział.

Miłego ;* 

====================

                Nastolatka kroczyła po ogrodzie, wpatrując się w leniwie tańczące na wietrze kwiaty różnobarwnych bylin. Letni skwar niesamowicie dawał jej się we znaki, sprawiając, że czuła się niezwykle ciężka i zmęczona. W końcu przysiadła na jednej z drewnianych ławek pokrytych białą farbą i położyła się na niej, opierając głowę na leżącej przy podłokietniku poduszce. Spojrzała w niebo i przez chwilę próbowała doszukiwać się znajomych kształtów na błękitnym nieboskłonie poprzecinanym delikatnymi obłoczkami. Nie było ich wiele, więc szybko się znudziła i zamknęła oczy, dając sobie chwilę wytchnienia. Kiedy otworzyła je ponownie, znajdowała się we wnętrzu posiadłości. Przy jej łóżku siedział odziany w czerń mężczyzna. Uśmiechnął się łagodnie, kiedy zdezorientowana usiadła i nerwowo zaczęła rozglądać się wokół. Nie poznawała służącego. Widziała go na oczy pierwszy raz w życiu, a wystrój pokoju, w którym się znajdowała, był jej równie obcy, co oblicze mężczyzny.
Zdenerwowana poderwała się na nogi i chciała wyjść z pokoju lecz lokaj zaszedł jej drogę i pokłoniwszy się, poinformował, że za chwilę nadejdzie pora podwieczorku i żeby poszła wraz z nim do altanki. Nie przypominała sobie, żeby miała altankę, ani tym bardziej, by miała jeść jakiś posiłek. Jednak nie czując się zbyt pewnie, skinęła głową i pozwoliła, by starszy mężczyzna zaprowadził ją we wspomniane wcześniej miejsce. Przy stole, na finezyjnie powykręcanych krzesłach, siedziała jej matka, ojciec oraz jakichś młody chłopak, którego twarz wydała jej się znajoma, lecz za nic nie potrafiła przypomnieć sobie, kim był. Ojciec uśmiechnął się do niej i wskazał miejsce między sobą i matką. Dziewczyna posłusznie usiadła i w milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań, która nie miała najmniejszego sensu. Słowa wypływały z ust jej rodziców i nieznajomego, ale nim docierały do jej uszu, przeradzały się w niezrozumiały bełkot przerywany pojedynczymi słowami, z których nie umiała skleić żadnego, sensownego przekazu. Jakby jej zmysły specjalnie wypaczały odbiór rzeczywistości, by pozostawić ją w niewiedzy. Tak samo zresztą zachowywały się widoki w oddali. Kiedy się na nich nie skupiała, wydawały się oczywiste i jednoznaczne, ale gdy tylko próbowała się im przyjrzeć, to, co wydawało się skrajem lasu, dobrze znanym jej krajobrazem sprzed własnego domu, rozmywało się, tworząc mieszankę błękitno-zielonych smug, które niczym nie przypominały niczego konkretnego.
                Po chwili na stoliku pojawiły się słodycze. Mnóstwo kolorowych ciastek poukładanych na czteropiętrowej paterze tak, by eksponować najokazalsze z nich i wręcz kierować uczestnika podwieczorku, sugerując, w jakiej kolejności powinien po nie sięgać. Kolorowe, delikatne filiżanki wypełniał brunatny napar o silnym aromacie bergamotki – Earl Grey Royal, jej ulubiony, poznałaby go wszędzie. Nie wiedziała jednak, skąd to wszystko wzięło się na stole. Jeszcze przed chwilą niczego tu nie było. Rozejrzała się i ujrzała ciemną postać. W pierwszej chwili myślała, że to ten sam służący, który ją tu przyprowadził, ale ten wyglądał inaczej. Był wyższy, smuklejszy i dostojniejszy, lecz nie widziała jego twarzy. Przyglądała mu się intensywnie, ale, podobnie jak w przypadku krajobrazu, im dłużej to robiła, tym mniej mogła dostrzec. W końcu zrezygnowała. Siedziała bezczynnie przy stole, próbując wyłuskać jakiś sens ze strzępów rozmów. Zmęczona bełkotem zamknęła oczy i zdumiona zorientowała się, że głosy ucichły. Poruszyła się nerwowo, przetarła oczy i ujrzała fortepian. Siedziała na kolanach matki, a ta prosiła ją właśnie, by zagrała melodię, którą ćwiczyła od kilku dni, jednak Elizabeth odwróciła się przez ramię i spojrzała na ojca. Szedł wraz z tym samym chłopakiem, którego widziała przed chwilą w altance, do jednego ze swoich gabinetów, a w ślad za nim kroczyła ta sama osnuta aurą tajemniczości postać. Dopiero wtedy szlachcianka zorientowała się, że to, co widzi, to jej wspomnienia. Zeskoczyła z kolan matki i podbiegła do drzwi, by spojrzeć przez dziurkę od klucza. Jej ojciec kłócił się z nieznajomym. Nie słyszała, o czym rozmawiali, lecz do jej uszu dotarło imię gościa ojca. Ciel. Cóż to za dziwne imię? Dlaczego wydawało jej się znajome? Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, kiedy nagle matka szarpnęła ją za rękę i zaciągnęła do sąsiedniego pokoju. Tłumaczyła, że nie powinna przeszkadzać tacie, że to sprawy dorosłych i żeby trzymała się z daleka, ale nie słuchała jej. Zastanawiała się nad imieniem, a kiedy wreszcie to do niej dotarło, ponownie podbiegła pod drzwi gabinetu, jednak tym razem otworzyła je i wbiegła do środka.
                – Ciel Phantomhive! Powiedz mi, jak zginąłeś! – krzyknęła, wskazując chłopaka palcem.
Ten jedynie prychnął pod nosem i machnął ręką na swojego służącego. Mężczyzna położył dłoń na piersi, pochylił lekko głowę i podszedł do dziewczynki. Kucnął przed nią i wyciągnął z kieszeni fraka karmelowego lizaka firmy Funtom.
                – Panienko, oto prezent od samego prezesa firmy Phantomhive. Ufam, że odpowiednio go panienka doceni – powiedział służący, uśmiechając się do niej, eksponując zamazane oblicze, które powoli zaczęło nabierać kształtu, jakby głos mężczyzny zdjął z niego jakieś zaklęcie.
                – Sebastian! – krzyknęła zaskoczona i chwyciła nadgarstek demona, próbując go do siebie przyciągnąć. – Co ty tu robisz? Co ja tu robię?! Dlaczego jesteś u mnie w domu? Przecież rodzice jeszcze żyją, jeszcze jest zbyt wcześnie! – krzyczała, szamocząc się z kamerdynerem.
Ciel warknął na niego, widząc niepokój hrabiego Roseblacka. Demon natychmiast odsunął się od dziewczynki i pokornie przeprosił za zaistniałą sytuację, by po chwili, w towarzystwie chłopca, opuścić pokój. Ojciec Elizabeth wziął ją na ręce i wyniósł z gabinetu, zostawiając pod opieką zatroskanej matki. Rodzice porozumieli się bełkotliwym szeptem, po czym hrabia pobiegł za Cielem i Sebastianem. Dziewczyna zrozumiała, że nie ma po co za nim iść. To nie był jej Sebastian, on jeszcze jej nie znał. Nie miała pojęcia, jak to wszystko było możliwe i czy rzeczywiście była we własnych wspomnieniach, czy działo się coś zgoła odmiennego, ale jedno było pewne – Ciel Phantomhove w towarzystwie czarnego kamerdynera był u niej w domu na długo zanim wiedziała, kim był dostojny mężczyzna.
                Hrabiankę ogarnęła niesamowita wściekłość. Skoro był u niej wcześniej, musiał ją znać. Skoro był tu Ciel, na pewno miał powód. I Sebastian miał powód, by niczego jej nie powiedzieć. Czyżby wiedzieli, co stanie się z jej rodzicami? Co tak naprawdę się tam zaszło? Dlaczego demon nigdy o tym nie wspominał? Elizabeth zaczęła krzyczeć i biegać po całym domu, próbując znaleźć wyjście. Musiała wrócić do swoich czasów, musiała dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło. Przecież już dawno miała zapytać demona o Phantomhive’a. Czemu tego nie zrobiła? Jak mogła dać się tak omotać uczuciom? Co tak naprawdę się z nią działo?
                Natłok pytań powoli zaczął wypaczać otaczającą ją rzeczywistość. Ściany posiadłości zaszły cieniem, a postać jej matki powoli zaczęła tracić skórę, która odchodząc płatami, kruszyła się w powietrzu niesiona przez wiatr. Na miejscu kobiety pojawiła się odziana w czarny płaszcz postać. Mężczyzna. Ten sam, którego twarzy widywała nie raz w koszmarach. Ten sam, który zakatował na śmierć kilkoro dzieci, z którymi dzieliła celę w podziemiach ośrodka przeprowadzającego na niej nieludzkie badania. Potwór zaczął się śmiać, a nastolatka upadłą, czując jak przygniatają ją niewidzialne głazy. Próbowała się przed nimi zasłaniać, lecz były zbyt ciężkie. Krzyczała, podczas gdy kolejne porcne gruzu coraz bardziej grzebały ją żywcem, odcinając dopływ powietrza i światła.
                – Więc umarłam… – mruknęła zdziwiona, nie wiedząc, jak to było możliwe.
Przecież Sebastian podpisał z nią kontrakt. Przecież przysięgał, że bez względu na wszystko będzie obok niej. Pomoże wypełnić zemstę i odbierze jej duszę. Ale skoro zachowała świadomość, to znaczyło, że dusza wciąż należała do niej, a to oznaczało, że demon zawiódł. Gdzie więc się znajdowała? Czy tak wyglądała śmierć? Czy te wypaczone wspomnienia to Cinematic Records, o które zabiegali shinigami? Przecież nagranie się skończyło, teraz powinna zapaść decyzja i ktoś powinien na zawsze odebrać jej prawo do kroczenia po ludzkim świecie. Powinna zostać zesłana do piekła i zgnić tam, gdzie trafiają dusze potępionych, byle z dala od króla demonów, który stracił do niej prawo.
                – Obawiam się, że jednak wciąż panienka żyje – rozbrzmiał znajomy, przepełniony pewnością siebie głos.
Elizabeth nie wiedziała, czemu Sebastian był tam, gdziekolwiek ona się teraz znajdowała. Przecież stracił do niej prawo, nie powinno go tu być. Chociaż co ona właściwie wiedziała na temat wędrówki duszy? Nigdy się nad tym nie zastanawiała, zbyt skupiona na tym, by osiągnąć swój cel. Zbyt obojętna na to, co ją otaczało, nie chciała o tym myśleć. Nawet przez chwilę nie dopuszczała do siebie możliwości śmierci w sposób naturalny. Tak bardzo zaufała demonowi, że tradycyjny zgon i to, co następowało po nim, było dla niej równie nieprawdziwe, co wielkanocny zajączek dla dorosłych odartych przez rzeczywistość z magii, którą dostrzegali za młodu.
                Powoli otworzyła oczy. Niewyraźny obraz i zbyt intensywny blask słońca sprawił, że jęknęła z bólu, ponownie zamykając oczy.
                – Skoro nie umarłam, to gdzie jestem? I dlaczego ty tu jesteś? – zapytała podejrzliwie.
Zaskoczyło ją obce brzmienie jej własnego głosu. Chrypiała, jakby była niesamowicie chora, lecz wcale nie bolało ją gardło. Nie pamiętała też, żeby chorowała. Właściwie nie była już pewna, co było prawdą, co fikcją i w jakim punkcie swojego życia obecnie się znajdowała. Podniosła dłoń, by przetrzeć oczy, ale zamiast skóry, poczuła opatrunek.
                – Proszę tak nie robić, ma panienka zabandażowaną rękę – poinformował demon.
W takim wypadku nie miała innego wyjścia, jak tylko otworzyć oczy po raz kolejny i zobaczyć, co się dzieje.
~*~
                Delikatne swędzenie kontraktu przerwało rozmowę służących. Sebastian zamilkł wpół zdania i stwierdził, że panienka Elizabeth się obudziła i koniecznie musi do niej iść. Ani Thomas, ani Jeanny nie mieli pojęcia, skąd mógł to wiedzieć, ale żadne z nich go nie zatrzymywało. Widzieli, w jakim był stanie i doskonale wiedzieli, że nigdy by się przed nimi nie skłonił, gdyby nie zależało mu na dziewczynie. Zresztą przez kilka ostatnich godzin, które spędzili w kuchni, przekonali się, jak głębokie było oddanie kamerdynera. Przystawał bez słowa sprzeciwu na każdą zaproponowaną przez nich zmianę, zgodził na kontrolę swego zachowania, zdawanie relacji i mnóstwo innych, które uwłaczały mu jako istocie ludzkiej. Przez kolejny miesiąc miał być właściwie całkowicie zależy od dwójki podwładnych, a jeśli uznają, że jest warty większego zaufania, usiądą przy stole po raz kolejny i ustalą nowe zasady. Demonowi nie podobała się większość wymogów służby, lecz nie mógł nic zrobić, dlatego dumnie stawił czoła swemu losowi, tłumacząc sobie, że to jedynie etap przejściowy i poradzi sobie w imię dobra swej pani.
                Kiedy tylko poczuł zmianę w kontrakcie, natychmiast opuścił kuchnię i już po kilku sekundach był w sypialni nastolatki. Choć jeszcze do końca się nie wybudziła, wiedział, że ten moment za chwilę nastąpi. Stał więc wyprostowany przy łóżku, chwytając prawdopodobnie ostatnie sekundy swej służby i wsłuchując się w zdarty głos bełkoczącej pod nosem nastolatki. Kiedy wspomniała imię jego poprzedniego pana, Sebastian wiedział, że przypomniała sobie, o co pytała go jakiś czas temu i w końcu powróci do tego tematu, a on nie będzie mógł nawet wyznać jej całej prawdy.
                Przez chwilę trwał przy łóżku nastolatki z ciepłym uśmiechem na ustach wsłuchując się w jej kolejne, niewyraźne słowa. Cokolwiek jej się śniło, nawet, jeśli czekały go przez to nieprzyjemności, musiało być niesamowicie ciekawe. Elizabeth nie zwykła mówić przez sen. Zdarzało jej się to niesamowicie rzadko i tylko, kiedy brały nad nią górę ogromne emocje. Demon nie powinien się dziwić. Bo co, jak nie bliskie spotkanie ze śmiercią i ponownie stanięcie oko w oko z dawnym oprawcą, miałoby wzbudzić w niej taki silną reakcję? Przychodziło mu do głowy parę sytuacji, ale skarcił się za samo myślenie o takich okropnościach.
W końcu szlachcianka wydusiła z siebie wyraźne pytanie, którego treść niezwykle rozbawiła demona. Naprawdę myślała, że pozwoliłby jej umrzeć? Jednak go nie doceniała…
                – Obawiam się, że jednak wciąż panienka żyje – odpowiedział, a jego słowa do reszty wybudziły nastolatkę ze snu.
Powinien lepiej przygotować się na jej powrót. Nie sądził, że blask popołudniowego słońca będzie dla niej aż tak uciążliwy. Kiedy przetarła oczy, naruszając lekko jeden z licznych opatrunków, poprosił, by się od tego wstrzymała i podszedł do okna, by odciąć dopływ światła. W sypialni zapanował półmrok. Jedynie stojący na sekretarzyku kandelabr delikatnie oświetlał wnętrze. Na tyle, by mogli się wzajemnie zobaczyć, lecz tak, by nie wprawiać dziewczyny w dyskomfort.
                Sebastian zbliżył się do łóżka hrabianki i pochylił się nad nią, żeby poprawić poduszki. Widział jej zaskoczone spojrzenie. Wielkie, błękitne oczy wpatrywały się w niego, szukając odpowiedzi i wsparcia. Lizz była całkowicie zdezorientowana. Z trudem podniosła rękę i chwyciła demona na rękaw fraka, zmuszając go, by się zatrzymał.
                – Odpowiedz – wycharczała stanowczo i zmarszczyła lekko brwi, starając się zachować pozory kontrolowania sytuacji.
Demon wiedział jednak doskonale, że w tej chwili była zupełnie bezbronna. Podatna na jego wpływ, uwierzyłaby we wszystko, cokolwiek chciałby jej wmówić. Jednak nie pragnął niczego więcej, jak tylko upewnienia hrabianki, że jest bezpieczna.
                –  Jest panienka w swoim domu, w swojej sypialni – odparł, unikając drugiego pytania z nadzieją, że dziewczyna nie będzie dociekać.
Szlachcianka puściła rękaw fraka, sunąc po nim palcami, póki nie dotknęła dłoni mężczyzny. Wciąż nie do końca wiedziała, co się z nią dzieje. Lekko kręciło jej się w głowie, a obraz przed oczami wciąż był nieco niewyraźny. Zorientowała się, co właśnie zrobiła dopiero, kiedy wzrok demona powędrował ku jej dłoni, a przez jego twarz przemknął subtelny uśmiech.
                – Dalej – ponagliła, próbując usiąść.
Sebastian ponownie się nad nią pochylił, wdychając przyjemny zapach ciała swej pani i podłożywszy poduszki pod jej plecy, pomógł hrabiance usiąść. Z trudem powstrzymywał się, by zwyczajnie się chwycić jej w ramiona, opowiadając, jak niesamowicie się martwił i jak bardzo jego serce przepełnia euforia na sam widok, że udało jej się przebudzić. Jednak stłamsił w sobie wszelkie uczucia, ograniczając się jedynie do pomocy. Nie mógł wszak pozwolić sobie na coś tak wylewnego. Po wszystkim, co się wydarzyło, nie miał prawa tak bezczelnie ignorować ostatnich miesięcy rozłąki, by sobie ulżyć.
                – Uwolniłem się z lochu, by cię uratować – wyjaśnił niechętnie. – Powinna się panienka napić – dodał po chwili, nim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, i podał jej szklankę z wodą.
Dziewczyna chwyciła ją i chwiejnie podsunęła sobie do ust. Upiła odrobinę płynu i mruknęła cicho, czując jak woda przyjemnie koi podrażnione gardło, którego drapanie towarzyszyło jej od samego przebudzenia. Demon odebrał od niej szklankę i odstawił ją na etażerce, a potem spojrzał na swoją panią, która ani na chwilę nie odrywała od niego wzroku, jakby w obawie, że kiedy to zrobi, wydarzy się coś okropnego.
                – Jak? – zapytała krótko.
Obawiała się wypowiadania dłuższych zdań. Nie dość, że jej głos brzmiał niesamowicie obco, to jeszcze to dziwne uczucie zagubienia i chęć, by przytulić się do demona, którą usilnie próbował zwalczyć gardzący nim umysł, nie pozwalały jej się skupić.
                – Zorientowała się panienka, kim był Arthur, prawda? – zapytał kamerdyner, doskonale znając odpowiedź.
Lubił czasem zaczynać wypowiedź w ten sposób, co niesamowicie irytowało Lizz i doskonale o tym wiedział. Chciał jednak sprawdzić, jak bardzo zmieniła się ich relacja. Na ile może sobie w tej chwili pozwolić i jak bardzo dziewczyna go do siebie nie dopuści. Krzywiąc się wymownie, dała służącemu znać, że było lepiej, niż się spodziewał. Poczuł się nieco lżej, choć wciąż miał w sercu tę najgorszą obawę i czuł, że hrabianka powoli odzyskuje pamięć, a co za tym idzie, niedługo podzieli jego strach.
                – Nie jest tylko aniołem, jest kimś zdecydowanie ważniejszym i bardziej… problematycznym. Naprawdę nazywa się Michał ­– jeden z czwórki archaniołów rządzących niebem – wyjaśnił, przerywając, by dać hrabiance chwilę na przetworzenie nowych informacji.
Spodziewał się zaskoczenia, nawet niedowierzania, jednak nastolatka zachowywała się tak, jakby ta wiadomość w ogóle nie robiła na niej wrażenia. Nie interesował jej archanioł, ani jego władza, wyraźnie czekała, aż demon przejdzie do sedna. Kontynuował więc.
                – Jego przybycie na ziemię łączy się niejako ze sprawą Kolekcjonera, nad którą panienka pracowała, jednak o tym porozmawiamy później. Michał zjawił się na ziemi, by nawiązać ze mną nowe porozumienie pomiędzy niebem i piekłem. Odkąd stałem się królem, było to możliwe – tłumaczył dalej.
Elizabeth zdawała się nieco bardziej zaciekawiona, jednak wciąż na jej twarzy królowało zniecierpliwienie. Sebastian nie mógł się powstrzymać, by nie zaśmiać się pod nosem.
                – Do rzeczy, demonie – mruknęła dziewczyna w reakcji na malującą się na ustach kamerdynera radość.
                – Michał wiedział, że nie zgodzę się na jego warunki, dlatego wykorzystał panienki udział w sprawie, by wymusić na mnie zgodę, a kiedy podpisałem niekorzystne przymierzę, wypuścił mnie z lochu – wydusił z siebie w końcu, opuszczając głowę.
Dziewczyna zadrżała zaskoczona, próbując przeanalizować w głowie wszystkie informacje. Zabójstwa, niewyjaśnione pobudki Kolekcjonera, ponad przeciętna zdolność obserwacji i magiczne przewidywanie jej postępowania. Miała rację – siły ponad naturalne maczały w tym palce. Nigdy jednak nie podejrzewałaby, że akurat Arthur był tym, który czyhał na jej życie.

4 komentarze:

  1. Na początek wyprowadzę Cię z błędu, bo ja czytam to, "na co nie zwracamy uwagi".
    No, nareszcie wracamy do Ciela. Właściwie, czekałam na to tak długo, że zdążyłam zapomnieć XDDD (a nie, sr, mam sklerozę) Znowu to "ale nie bd mógł jej odpowiedzieć". Sekrety, tajemnice (ale przez to mamy przed sobą kolejne tomy :") nie marudzę, bo to ciekawe). Czeeekam. Cały czas ta zagadka Ciela i Seby, że człowiek cieszy się z najmniejszej poszlaki, a i tak nic nie wie. Mam mózg przeciążony, niezdatny do wysnuwania teorii spiskowych. Więc właściwie to nie bd ich na siłę wymyślać l. Sorki, inspiracji nie bd. Eee, chyba pójdę spać, nie myślę co piszę. Weny i tak dalej. Czekam na fajowe zakończenie tomu (cokolwiek to oznacza ^^)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak piszesz, że czekasz na "fajowe zakończenie tomu", to się zastanawiam, czy to moje w ogóle takie jest? Nie wiem, mam nadzieję, że tak będzie. W końcu nie ma nic tak ważnego, jak początek i koniec. Środek jakoś tak umyka, a jednak początek i koniec zostają w pamięci najbardziej. Dlatego zawsze się boję je opisywać, bo to takie ważne TT_TT. No ale mam nadzieję, że to, co wymyśliłam, sprosta Twoim, i nie tylko Twoim, wymaganiom. Bo początek czwartego tomu osobiście mi się podoba, no ale to ja... Ja jestem dziwna xD.
      A sprawę Ciela rozwijam pomału, bo nie chcę od razu wszystkiego wyjaśnić, bo wtedy będzie zwyczajnie nudno. W każdym razie przynajmniej wiesz, że nie zapomniałam o tym. To specjalny zabieg :P.
      Do zobaczenia i miłych snów :*.

      Usuń
  2. Melduję się!
    Uwaga #1 ZA KRÓTKO.
    Jakoś wyjątkowo, od już dłuższego czasu i niepamiętnego przeczytałam rozdział z taką lekkością. Nie wiem, co na to wpłynęło i mnie samą też to nieźle dziwi.
    Dziwi mnie bardziej, że Lizz już się wybudziła. Sądziłam, że pobędzie jeszcze trochę nieprzytomna, troszkę pochoruje, jakieś komplikacje ( bo znasz moja teorię, że chciałam zrobić z niej kalekę i nasza debatę, jak bardzo to jest Mary Sue bądź nie.
    Sebastian... Z zaskakująca pewnością zdaje się powrócić na stare tory dnia. Pomóc Elizabeth, służyć Elizabeth, blablablabla. Niby zaznaczasz, że chciałby zrobić cos innego, a w porównaniu z zachowaniem, gdy niósł ją do szpitala, to w ogóle pełen profesjonalizm ( z buta wjeżdżam, wyłamuję zamek - Undzio drzwi r.i.p. )
    Jak równiez dziwne jest to, że Elizabeth nie odtrąca, nie dziwi się, przyjmuje to wszystko tak na spokojnie, że aż trochę nienaturalnie w moim Odczuciu. Coś na wzór:
    - Kochanie, muszę ci coś powiedzieć. Jestem KRÓLEM PIEKŁA. ^^
    - Aha.

    Prawda, że żal się robi osoby chwalącej, a tą od aha posądza się o gburowatość/złośliwość/mamtowdupizm?

    Plus dzisiejszej części: Lizzy dowiaduje się, że Sebastian był Cielusiowy, a ona ma foszek <3

    Nieskładnie, że ojojoj, ale wiesz, że bardziej elokwentnie czasami nie potrafię, bo poduszka jest zbyt gorąca :D
    Czekam na ostatni rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ZAWSZE wina gorącej poduszki xD. A i ta z elokwencją nie wyszło tak najgorzej. Biorąc pod uwagę, co my dzisiaj... No, mniejsza xD.
      Liz go nie odtrąca, bo jest zmęczona i wyrwana z kontekstu. Poza tym, no przecież wszyscy wiemy, że ona go kocha, a skoro teraz ma pretekst, żeby oszukiwać samą siebie... Widać miłość do Sebusia jest silniejsza niż nienawiść. Chociaż kto wie?
      A profesjonalizm Sebastiana został zapowiedziany w poprzednich rozdziałach, kiedy, ponownie zresztą, brzydzi się swojej ludzkości i postanawia zakończyć ten żałosny etap swojego życia. Ciekawe, czy tym razem pójdzie mu lepiej niż ostatnio?
      Tutaj ogólnie jest teraz dziwnie, ale weź pod uwagę, że to jest sama końcówka, a więc moment na wyciszenie akcji, na jakieś elementy zwiastujące kolejne wydarzenia i takie tam. Jej zachowanie jest wynikiem lekkiego szoku, szczególnie po tym pogmatwanym śnie (ona może nawet nie być 100% pewna, że to nie jest sens przecież :P), a jego wynikiem obietnicy, którą złożył sam sobie. No i służącym, nie zapominajmy o nich. Jakby zaczęła się drzeć, gdyby się na nią rzucił, to Jeanny chyba by go zjadła xD. No i generalnie Sebastian założył, że powrót do normalności sprzed jego zniknięcia, jest tym, czego potrzebuje Lizz, bo jakby nie patrzeć, ona tego chce, tylko no... Nie zapomni ot tak, że tyle czasu coś było nie tak. Jednak sam fakt, że demon ją uratował, wzbudza w niej nowe myśli i wątpliwości i w ogóle :P.

      Do zobaczenia w sobotę :*.

      Usuń

.