Kilka osób dało znać, że nie chce przerwy, kilka osób zagłosowało w ankiecie, którą niezgrabnie udało mi się umieścić. Postanowiłam więc, że przerwy nie będzie, ale prawdopodobnie w którymś momencie notki zaczną pojawiać się raz w tygodniu - nie wiem kiedy, raczej nie w przeciągu najbliższego miesiąca, ale istnieje kiedyś taka ewentualność.
Bez zbędnego biadolenia:
Oddaję w Wasze ręce pierwszy rozdział drugiego tomu + art na samym końcu. Nie jest najlepszy i nie do końca oddaje to, co chciałam przedstawić, ale na razie brakuje mi umiejętności, żeby narysować lepiej. Zdjęcia są dwa, na drugim lepiej widać kolory.
Miłej lektury i dziękuję za wszystkie miłe słowa. ;)
========================
Śnieżny puch otaczał mury ogromnej posiadłości niedaleko
Londynu. Ogromny teren, otoczony, pokrytym bielą, lasem tworzył kameralną
atmosferę tego urokliwego miejsca. Na pozór wydawało się opustoszałe, nie
mieszkała w nim żadna wielopokoleniowa rodzina, jednak nie dało się powiedzieć,
by to miejsce było oazą spokoju. Tętniące życiem, za sprawą trójki
roztrzepanych służących oraz ich nastoletniej pani, właścicielki tej wielkiej
rezydencji, głowy rodziny Roseblack – panienki Elizabeth – i jej wiernego
kamerdynera, czasami zdawała się bardziej przypominać park rozrywki. Ciągłe
krzyki i wybuchy każdego by przekonały, że nie było to miejsce przeznaczone do
odpoczynku. Na szczęście, ściany budynku były wystarczająco grube, by tłumić
większość niepokojących dźwięków.
Szlachta
dzieliła się na dwa rodzaje. Pierwszy z nich – uwielbiający towarzystwo i
wszelakie bale, spędzał możliwie najwięcej czasu w swoich rezydencjach w
mieście, uczęszczając na wszelkie wydarzenia. Szlachetnie urodzeni traktowali
je jako rozrywkę i okazję do ubicia interesu. Drugi rodzaj zamożnych anglików
cenił sobie spokój, przebywając na terenach podmiejskich, gdzie tworzyli w
swych posiadłościach muzea zbieranego przez wszystkie generacje dobytku. Elizabeth
Roseblack nie należała ściśle do żadnej z grup. Co prawda, wolała mieszkać pod
miastem otaczając się względnym spokojem, jednak dbanie o dzieła sztuki nie
należało do jej kręgu zainteresowań. Najbardziej ceniła sobie możliwość
stronienia od ludzi, którzy przytłaczali ją swoją obecnością, nudzili rozmowami
i denerwowali powierzchownym zachowaniem. Lubiła zaszyć się w swoim gabinecie
lub w bibliotece i zagłębić się w lekturze. Biblioteka była jedynym miejscem,
które liczyło się dla niej pod względem ilości zebranych arcydzieł. Często
spędzała też czas wraz ze służbą, przeważnie uprawiając sport. Grali w baseball,
piłkę nożną, rzadziej w krokieta. Dziewczyna odbywała sporo lekcji, które miały
na celu zapewnićenie jej obycia i odpowiedniej wiedzy, niezbędnej szlachciance.
Ćwiczyła także wszelakie sztuki walki. Od szermierki po zwyczajne, brutalne
mordobicie – wszystko, by była w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo, gdyby u
jej boku zabrakło wiernego lokaja.
To on dbał o wszystko, poczynając od zaserwowania jej
porannej herbaty, poprzez troszczenie się o terminarz zajęć, spełnianie
obowiązków, naukę, na wieczornej kąpieli kończąc. Mężczyzna wiecznie miał pełne
ręce roboty. Jego pani nie należała do ludzi pokornych, bez słowa skargi
wypełniających swoje powinności . Uwielbiała spać do południa i zarywać noce,
beztrosko błąkając się ciemnymi korytarzami ogromnego domu. Przysparzała mu
wielu problemów. Czasami czuł się jak jej ojciec, a nie służący. Z biegiem lat
zdążył jednak przywyknąć do trudnego charakteru dziewczyny, co więcej,
odnajdywał w nim sporo pozytywów. Była uparta i zawzięta, ciężko było ją do
czegokolwiek zmusić. Jeśli coś sobie postanawiała, żadna siła nie była wstanie
powstrzymać jej od osiągnięcia celu. Cechowała ją również ponadprzeciętna inteligencja,
dziedziczna w rodzinie od wielu pokoleń. Zdawała sobie z tego sprawę i często
wykorzystywała zdolności, by dodatkowo denerwować czarnowłosego mężczyznę.
Prowadzili zawziętą grę złośliwości, subtelnie ukrywaną pod
pozorami kulturalnych stosunków, jakie panować powinny pomiędzy panią, a jej służącymi.
Mimo bliskości, jaka niepodważalnie między nimi istniała, dającej się zauważyć
nawet postronnym obserwatorom, uparcie tworzyli między sobą dystans. Demon
zawsze powtarzał nastolatce, że nie powinna spoufalać się z podwładnymi i
chociaż nie przestrzegała tej zasady w stosunku do ogrodnika, kucharza i
pokojówki, dbał o to, by między nimi panowała profesjonalna atmosfera. Z
biegiem czasu z coraz większym trudem.
Przez ostatnie miesiące wydarzyło się wiele
rzeczy, które bezpowrotnie zmieniły jego stosunek do młodej hrabianki. Czy
żałował? Trudno było jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Jak z każdą
rzeczą – taki obrót spraw miało swoje plusy i minusy. Gdyby wszystko było tak
proste i ograniczało się jedynie do tego, co myśli na ten temat… Wiele rzeczy
uległo zmianie, na pozór nie wydawały się jednak widoczne. Zdawał sobie sprawę
z ciążącego na nim brzemienia, które musiał samotnie dźwigać każdego dnia.
Godził się z tym. Obowiązkiem kamerdynera jest spełnianie rozkazów i zachcianek
swojej pani, dbanie o jej szczęście i komfort. Bez względu na to, jakich rzeczy
nie dotyczyłoby to w jego przypadku, musiał trzymać się zasad.
Stał przy kuchennym oknie
obserwując trójkę podwładnych, którzy głośno komentując swoje poczynania,
usiłowali odśnieżyć kolejne drzewo. Gdyby sam się za to zabrał, wszystkie
drzewa od dawna byłyby odśnieżone, jednak cóż byłby z niego za lokaj, gdyby
całą pracę wykonywał sam? W końcu jednym z obowiązków dobrego kamerdynera było
zlecanie pracy podlegającej mu służbie. Nie mógł o tym zapominać, choć czasami
miał ochotę wyrzuć całą trójkę za ogrodzenie i wreszcie mieć święty spokój. Ciągłe
renowacje kuchni tak bardzo weszły już w jego krew, że był w stanie robić to z
zamkniętymi oczami. Listę zakupów wiecznie wypełniały wzmianki o nowej zastawie
stołowej, przyrządach kuchennych, meblach, sztućcach. Cóż… Musiał przyznać, że
ostatni punkt pojawiał się tam z jego winy. Co mógł na to poradzić? Noże i
widelce były niezwykle poręczną bronią, szczególnie te ze srebra wysokiej
próby.
Przełożył talerz ze śniadaniem na
wózek i mijając go, dołączył do służących przed posiadłością.
– Nieźle wam idzie – zakpił
patrząc na chwiejąca się, ludzką piramidę.
– Prawa? Jeszcze tylko tamte. –
Młody brunet wskazał ręką rząd drzew ciągnący się wzdłuż murów ogradzających
posiadłość.
Widocznie nie zrozumiał ironii. Demon westchnął i jednym
kopnięciem w pień zrzucił cały śnieg prosto na ich głowy.
– Panie Sebastianie, to było
niesamowite! – przemówiła jedna z zasp.
Po chwili wyłoniła się z niej blondwłosa dziewczyna. Otarła
twarz i podniosła się z ziemi. W ślad za nią podążyły kolejne góry śniegu.
– Sebastian, może sam byś się tym
zajął, skoro tak dobrze ci to wychodzi? – zapytał cwany kucharz, krzyżując ręce
na piersi.
Michaelis popatrzył na niego złowrogo, dając do zrozumienia,
że takie rozwiązani nie wchodzi w grę. Thomas zamierzał się kłócić, jednak zanim
zdążył ponownie otworzyć usta głośny krzyk, dobiegający ze środka budynku,
całkowicie odwrócił od niego uwagę demona.
– Sebastian! – donośny głos
dziewczyny odbijał się echem w całym domu.
Mężczyzna bez chwili zwłoki pobiegł do sypialni swojej pani,
przy okazji zabierając ze sobą śniadanie. Skoro się obudziła, będzie musiała
zjeść – po co miał chodzić dwa razy? Wiedział, że nie groziło jej żadne
niebezpieczeństwo, dlatego pozwolił sobie nadłożyć kawałek drogi.
– Sebastian, co to jest?! –
wrzasnęła, patrząc na niego z przerażeniem, kiedy otworzył drzwi jej sypialni.
Popatrzył na nastolatkę trzymającą w dłoniach pasmo swoich,
długich do połowy pleców, włosów. Cała była poczochrana, a na jej twarzy
malowało się osłupienie i strach. Z trudem opanował śmiech. Zakrył usta dłonią,
odchrząknął i zapytał:
– Czy coś nie tak, panienko?
Jej wielkie, błękitne oczy wpatrywały się w niego niczym w
kosmitę. Machnęła parę razy ręką, w której trzymała pukiel włosów pewna, że służący
zrozumie przesłania. On jednak wciąż patrzył na nią z rozbawieniem, zdając się
w ogóle nie zauważać problemu.
– Zgłupiałeś, czy oślepłeś? –
zapytała zdenerwowana.
– Czuję się doskonale, jeśli o to
chciałaś zapytać… – droczył się.
Mrugnęła parę razy i popatrzyła w lustro, przez chwile
zastanawiając się, czy jej się nie przewidziało. Były tam, nijak nie wyglądając
na złudzenie – fioletowe, błyszczące w świetle słońca, długie włosy. Jej włosy.
Musiały być jej, bo czyje inne miałaby na głowie? Ponownie obróciła się w
stronę rozbawionego lokaja.
– Powiedz, że też to widzisz –
zabrzmiała niemal błagalnie.
Widząc ogarniający nastolatkę strach, nie mógł dłużej się
nad nią znęcać. Przeszedł parę kroków i staną tuż za nią, spoglądając w jej
odbicie w lustrze. Zmarszczył czoło i wydał z siebie charakterystyczne chrząknięcie.
– Rzeczywiście, wyglądają trochę
inaczej – powiedział spokojnie.
– Trochę inaczej?! One są
fioletowe! – krzyknęła do lustra.
Odeszła od niego i nadąsana usiadła na łóżku. Cieszyła się,
że nie miała omamów wzrokowych, ale nagła zmiana koloru włosów była tak szokująca,
że nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Skąd ten kolor wziął się na jej
głowie? Czy to miało jakiś związek z kontraktem? Czy ten kolor w ogóle jej się
podoba? Masa pytań zaczęła pojawiać się w jej biednej, małej głowie koloru dojrzałego
bakłażana. Demon, z delikatnym uśmiechem na twarzy obserwował przez chwilę
wewnętrzne zmagania hrabianki. Bawiła go jej nieświadomość, zaskoczenie i to,
jak kręciła nosem, próbując wyciągnąć jakiś konstruktywny wniosek. Niestety im
dłużej się starała, tym bardziej czułą się zagubiona.
– Wyjaśnisz mi to jakoś, czy
będziesz tak stał i się ze mnie nabijał? – zapytała niezadowolona.
– Nie wiem, co się z nimi stało,
za to mogę cię zapewnić, że ci w nich do twarzy – odparł z błyskiem w oku.
Machnęła ręką i głośno jęknęła, po czym podniosła się z
łóżka, by ponownie stanąć przed lustrem. Dokładnie przyjrzała się
ciemnofioletowemu kolorowi, który w słońcu błyszczał wrzosowymi refleksami. Unosiła
pasemka do góry i puszczała, by bezwładnie opadały na ramiona. Obróciła się
jednym bokiem, potem drugim, a następnie tyłem. Niepoważny wyraz twarzy
kamerdynera zaczynał wzbudzać w niej
coraz większą irytację.
– Naprawdę myślisz, że wyglądają
dobrze? – zapytała z nutą niepewności w głosie.
– Tak sądzę. Nie spodziewałem się
jednak, że coś takiego, jak kolor włosów wzbudzi w tobie tyle emocji, panienko.
Czy nie mówiłaś, że wygląd ma drugorzędne znaczenie? – odparł prowokująco/
Elizabeth zalała się rumieńcem. Zmarszczyła brwi i wydęła
usta.
– Bo jest drugorzędna, po prostu
mnie to zaskoczyło – burczała pod nosem. – Skoro mówisz, że wyglądają dobrze,
to niech tak będzie. Chciałabym tylko wiedzieć, skąd one się w ogóle wzięły.
Czy to ma jakiś związek z kontraktem?
– Najprawdopodobniej –
odpowiedział wymijająco.
Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że podjęta przez nią
decyzja będzie niosła ze sobą pewne konsekwencje. Poza oczywistą, możliwe było
kilka drobniejszych, ale nigdy nie przeszłoby mu przez myśl, że zmieni się jej kolor
włosów. Ten obrót spraw wcale go nie zmartwił, nowy odcień zdecydowanie
bardziej pasował do burzliwego charakteru dziewczyny. Oddawał prawdziwy urok
jej duszy – niebezpieczny, tajemniczy, zarazem czysty i niewinny. To jego
zdaniem reprezentował ten kolor, od zawsze. Gdyby wierzył w przeznaczenie,
pewnie dostrzegłby w zmianie pewną prawidłowość jednak, jako demon nie łudził
się, że takie zabobony istnieją naprawdę.
Dziewczyna
zrezygnowała z dalszych pytań, widząc, że nic z niego nie wyciągnie. Cokolwiek
wiedział na ten temat, nie był skory do dzielenia się informacjami.
– Ciekawe tylko, jak ja to
wytłumaczę ludziom? – zastanawiała się, idąc w stronę okna.
– Mógłbym coś zasugerować? –
zapytał.
– Tak?
– Szlachcianka o twojej pozycji
społecznej nie musi tłumaczyć się ze zmian w swoim wyglądzie. Pewnie nikt nawet
nie będzie cię o to pytać, a jeśli zapyta… Wystarczy, że popatrzysz na tę osobę
tak, jak teraz patrzysz na mnie. – Mrugnął do niej. – Wtedy temat pójdzie w
niepamięć.
– Nie wiem, czy powinnam ci podziękować,
czy cię zatłuc. Nieważne. Przygotuj mi jakieś ubrania. Co w ogóle mamy dzisiaj
w planach? – zmieniła temat.
– Po śniadaniu lekcja literatury,
po obiedzie spotkanie z przedstawicielem gazety. Chce przeprowadzić z tobą
wywiad – referował.
– Gazeta? – podniosła głos. –
Będą chcieli robić zdjęcia… – mruknęła niezadowolona.
Po chwili dotarło do niej, że tak naprawdę nie miało to
znaczenia. Tak, jak mówił Sebastian – nie musiała się z niczego tłumaczyć.
Pewnie nikt nawet nie będzie pytać. Po prostu musiała zaakceptować zmianę, na
którą nie miała żadnego wpływu i skupić się na istotnych rzeczach. Zbliżający
się wywiad miał być jej pierwszym. Dotąd
była zbyt młoda, by samodzielnie reprezentować firmę, jednak niedawne urodziny
wprowadziły ją w wiek do tego odpowiedni.
Podeszła do okna i zaskoczona, energicznie nabrała powietrza
w płuca.
– Śnieg? – powiedziała cicho.
Mężczyzna przerwał przygotowywanie ubrań i wychylił się zza
skrzydła szafy.
– Spadł niedawno – wyjaśnił.
– Wiesz, co to oznacza? –
zaśmiała się z podekscytowaniem klaszcząc w dłonie.
Wzruszył ramionami i powrócił do swojego zajęcia. Podbiegła
do niego i stając na palcach pochyliła się, by spojrzeć mu w twarz.
– Jak ten pismak sobie pójdzie,
to wszyscy ulepimy ogromnego bałwana! – oświadczyła przyciszonym,
uwodzicielskim głosem przymykając oczy.
Wiedziała, że nie tolerował takie zachowania – wspólnej
zabawy pani ze służbą – jednak każdego roku, pod jej ogromnym naciskiem, na to
jedno musiał się zgadzać. Dawno temu pogodziła się z tym, że niewidoczna
zasłona, która ich oddzielała, nie opadnie. Że nie będzie grał z nimi w piłkę,
chowanego, czy cokolwiek innego, z uśmiechem na twarzy czerpiąc z tego
przyjemność. I akceptowała to. Nie mogła przecież zmuszać go do robienia czegoś
wbrew sobie, przynajmniej nie cały czas i nie w stosunku do tak nieistotnych
spraw. Upierała się jedynie przy bałwanie. Kiedy była dzieckiem, każdego roku,
kiedy tylko pojawił się pierwszy śnieg wraz z rodzicami, guwernerem i pozostałą
służbą wychodzili do ogrodu, by lepić całe armie śnieżnych grubasów. Podtrzymywanie
tej tradycji przywoływało przyjemne wspomnienia beztroskiego życia, było
częścią niej, jak daleko sięgała pamięcią. Pragnęła kontynuować zabawę, czcząc
poprzez nią pamięć o kochającej matce, stanowczym i spontanicznym ojcu. O małej
czerwonowłosej dziewczynce, której wiecznie towarzyszył uśmiech. Bez względu na
to, co się wydarzyło zawsze będzie ich córką, zawsze będzie dziedziczką rodu
Roseblack, który właśnie tak świętował nadejście zimy.
Mężczyzna
westchnął ciężko i podszedł do łóżka. Elizabeth pobiegła za nim i z gracją
usiadła na skraju materaca. Nie interesowało ją, w co zostanie ubrana,
zapomniała także o niespodziewanej zmianie. Jej myśli w całości skupiły się na
bałwanie.
Lokaj popatrzył na zadowolony
wyraz jej twarzy czując przyjemne ciepło przechodzące przez całe jego ciało.
Lubił widzieć szczery uśmiech na jej twarzy, nawet wtedy, gdy wywołanie go kosztowało
bruneta sporo nerwów i wysiłku. By dać szlachciance chwilę szczęścia, warto
było się poświęcić, chociaż ten raz na jakiś czas. Bez względu na wszystko,
świat się nie skończy, gdy pomoże jej zbudować śnieżnego potwora. Tak samo, jak
nie skończył się w zeszłym roku.
Dziewczyna pochyliła głowę, kiedy
dłoń demona dotknęła kołnierza jej koszuli. Nagle zorientowała się, że na jej szyi
brakuje ametystowego wisiorka, który dostała od niego na urodziny. Wzdrygnęła
się nerwowo i przesunęła w tył. Sebastian poczuł nieprzyjemne ukłucie, za które
momentalnie się zgani. Zdawał sobie sprawę, o co jej chodziło. Dziwił się, że
dopiero teraz zauważyła brak naszyjnika, jednak jakiś uporczywy głos w jego
głowie, próbował przekonywał, że to nie był prawdziwy powód jej nagłego
odsunięcia się.
– Już ci
nie ufa. Już nie możesz jej dotknąć, straciłeś szansę.– Słyszał wewnętrzne
echo swojego umysłu.
Próbował odgonić myśli, które niewiele miały wspólnego z
prawdą. Nie rozumiał, skąd wzięło się w nim to typowo ludzkie powątpiewanie. Gardził
sobą za to, jak słaby się przy niej stał. Patrząc w lustro nie widział
bezwzględnego, logicznie analizującego fakty demona. Ten, którego sylwetkę
dostrzegał obecnie był piekielnym wynaturzeniem, miękką imitacją krwiożerczej
bestii. Cieszył się tylko, że był jedyną osobą, która dostrzegała tę zmianę,
bowiem na pozór zachowywał się raczej normalnie.
– Co się stało? – zapytał
troskliwie, cofając dłoń.
Dziewczyna spojrzała na niego spłoszona. Nie chciała się
przyznać, że zgubiła medalion. Był dla niej bardzo ważny i obiecała, że zawsze
będzie mieć go przy sobie. Nie chciała złamać obietnicy, zawieźć wiernego
lokaja.
Odchrząknęła i uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Sama się dzisiaj ubiorę –
wyjaśniła. – Zanieś śniadanie do jadalni, za chwilę przyjdę – dodała po chwili.
Służący skinął głową i posłusznie wyszedł z pokoju, pchając
przed sobą srebrny wózek z posiłkiem. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi,
dziewczyna zaczęła nerwowo przeszukiwać sypialnię. Przetrząsnęła cały pokój,
jednak nigdzie nie znalazła medalionu. Była na siebie niesamowicie zła. Przez
cały ten czas pilnowała go, ciągle miała na sobie. Cieszyła się, że Sebastian
coś jej podarował, ten niepozorny kamień stał się dla niej szczególnie ważnym
symbolem wzajemnego zaufania i jej przywiązania do lokaja. Jak więc mogła go
tak po prostu zgubić? Gdyby chodziło o cokolwiek innego, poprosiłaby, żeby
przeszukał posiadłość. Jeśli w niej był, na pewno by go znalazł. To był jednak
urodzinowy prezent od samego mieszkańca piekła, od jej demona. Co by o niej
pomyślał, gdyby dowiedział się, że była tak nieuważna i go straciła? Wyśmiałby
ją, zapewne i stwierdził, że nie dba o to, co ma.
Zrezygnowana usiadła na łóżku i przebrała się. Straciła cały
zapał do życia, zgubienie prezentu strasznie ją przybił. Nawet kreacja, którą Sebastian
dla niej wybrał nie była w stanie zmienić przytłaczającego uczucia smutku i
żalu, który poczuła. Niedbale związała włosy, przewiązała szyję chustką, by
choć trochę opóźnić moment, gdy dowie się o wisiorku, i zeszła do jadalni.
Kiedy wkroczyła do środka, zdziwiony wzrok lokaja zawisł na
granatowym kawałku materiału, nieumiejętnie przewiązanym przez jej kark. Zignorowała
spojrzenie i w ciszy usiadła przy stole.
– Na śniadanie przygotowałem
delikatny omlet z warzywami – poinformował ją, ani słowem nie odnosząc się do
nietypowej dekoracji jej ciała.
Chwyciła sztućce i powoli zaczęła jeść. Nie dość, że
jedzenie z reguły było dla niej przykrym, przywracającym okrutne wspomnienia
obowiązkiem, to podły humor i przytłaczające spojrzenie lokaja dodatkowo
obrzydzały posiłek. Wmusiła w siebie połowę omletu. Odsunęła krzesło i obróciła
się w stronę lokaja.
– No już, wyduś to z siebie –
rozkazała.
Demon podszedł do niej i delikatnie pochylił się, by dokładnie
przyjrzeć się chustce.
– Nie wiedziałem, że zaczęłaś podążać
za modą, panienko – skomentował złośliwie.
– Nie muszę ci się z niczego
tłumaczyć – burknęła pod nosem.
– Pozwól chociaż, że ją poprawię
– powiedział, wyciągając ręce w jej stronę.
– Nawet nie próbuj mnie dotykać!
– podniosła głos odchylając się od niego, cudem powstrzymując się przed utratą
równowagi.
Złośliwy głos w głowie Sebastiana znów zaczął powtarzać
swoją mantrę.
– Już nie możesz jej dotknąć – powtarzał, niemal się z niego śmiejąc.
Coraz bardziej zaczynała przerażać go myśl, że mogła to być
prawda. Czy możliwe było, by tak bardzo unikała jego dotyku jedynie z powodu głupiego
medalionu?
– Jak sobie życzysz – odparł
krótko i wrócił na swoje miejsce.
Dziewczyna westchnęła z ulgą. Poprawiła szal, podniosła się
z krzesła i bez słowa wyszła, zostawiając go sam na sam z niedojedzonym
posiłkiem.
– Nie powinienem się tym przejmować – tłumaczył sobie, przekładając
naczynia na wózek, czując jak myśli godzą zażenowaniem w jego dumę. – Te irytujące myśli. Te całe… uczucia.
Najwyższa pora, bym o nich zapomniał.
Wiedział, że w tym momencie była to najlepsza decyzja, jaką
mógł podjąć. Zepchnięcie w odmęty podświadomości tego, co było niewygodne.
Praktyka, której jego pani była mistrzynią. Chciał się wreszcie uwolnić od
rozpraszających, wadliwych przemyśleń.
Elizabeth po metamorfozie ^^
Chcę więceej x3
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane, wprowadza napięcie i będę odliczać dni i ogodziny do kolejnego rozdzialu ^^
Ja snie.... taki obrot sytuacji... xD Jednakze, cudowne! <3 Czekam na kolejny rozdzial z niecierpliwoscia <33
OdpowiedzUsuńByło ciekawie. Jednak jedna uwaga. Tam, na samym początku napisałaś, że grali w krokieta. Muszę Cię poinformować, że owa gra zwie się krykiet :)
OdpowiedzUsuńPlus, nie rozumiem jednego. Dlaczego Lizzy szuka tego medalionu, skoro Sebastian go zniszczył, aby odnowić kontakt? Czy ona bie pamięta tamtego dnia?
Nazwa gry się zgadzam, jest taka gra jak krokiet :)
UsuńNa resztę pytań nie odpowiem, bo to byłby spoiler :P
Jaka śliczna Lizzy! *-* Nami, starasz się :D Idę czytać dalej, bo jestem tu nowa. Pozdrowionka!
OdpowiedzUsuńKłamczysz. Rysujesz pięknie.
OdpowiedzUsuńNieprawda! Jezu, teraz na to patrze i... Kiedyś mi się to podobało TT_TT. Teraz to chociaż umiem kolorować xD.
UsuńHejeczka, hejeczka,
OdpowiedzUsuńto było cudowne, Elizabeth bardzo przejęła się zniknieciem tego medalionu... ale przecież Sebastian wie o tym... i jaka radość jak Lizz jest szczęśliwa...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcudnie, och Elizabeth bardzo przejęła się zniknieciem tego medalionu... jaka radość jak Lizz jest szczęśliwa...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Elizabeth bardzo przejęła się zniknięciem tego medalionu... taka radość jak Lizz jest szczęśliwa... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza