Zaraz uciekam na zajęcia. Notkę poprawiałam na szybko, więc mogą pojawić się błędy - nie krepujcie się, wypiszcie je :P
Miłej lektury :)
Miłej lektury :)
==========================
Do jego nieludzko wrażliwych uszu dotarł odgłos nieśmiałych,
lekkich kroków. Ktoś zbliżał się do jego drzwi. Zignorował go, nie odrywając
się od pracy. Kiedy jednak trzy ciche puknięcia rozległy się delikatnym echem
po sypialni, nie pozostał obojętny. Bo nie mógł. Nim zdążył cokolwiek
powiedzieć, wrota jego samotni lekko się otworzyły. Przez niewielką szparę
zaglądała do pokoju jego pani, pytając wzrokiem o pozwolenie na wkroczenie do
środka. Nie odezwał się. Właściwie, odwrócił wzrok, choć mogłoby się to wydawać
bezczelne, i powrócił do pracy, którą naprawdę chciał mieć już za sobą. Elizabeth,
zachęcona brakiem jego reakcji, powoli weszła do środka i delikatnie pchnęła
drewniane skrzydło, które domknęło się z cichym skrzypnięciem. Odgarnęła z
twarzy niesforny kosmyk ciemnych włosów, do których wciąż jeszcze nie do końca
przywykła i nieśmiało podeszła do skupionego na pisaniu kamerdynera. Spojrzała
przez jego ramię i nie ukrywając zachwytu nad jego kaligraficznym talentem,
zaczęła odczytywać pod nosem zapisane przez niego słowa. Jej ciepły oddech, co
chwila wprawiający w ruch kosmyki czarnych jak smoła włosów demona, stawał się
coraz bardziej irytujący. Zupełnie odwracał jego uwagę od tego, na czym
powinien się skupiać. W końcu, zrezygnowany odłożył pióro i głęboko westchnął.
Następnie odwrócił się i spojrzał głęboko w oczy nastolatki, wzbudzając w niej
lekkie zakłopotanie. Uciekła wzrokiem nieznacznie się odsuwając.
– Czy coś się stało, panienko?
Nie możesz spać? – zapytał, chociaż wcale nie o to, o co naprawdę chciał.
Gdyby mógł, próbowałby się dowiedzieć, dlaczego przychodzi
do jego pokoju w samym środku nocy, tuż po tym, jak obiecał sobie, że wytrwa w
postanowieniu i zdusi wszelkie uczucia, które płonęły w jego sercu.
– Dlaczego przyszłaś mnie dręczyć, Elizabeth? – cisnęło mu się na
usta, jednak powstrzymał się, z trudem przełykając gorycz.
– Tak – odpowiedziała zgoła
idiotycznie.
– Dlaczego, w takim razie, nie
zawołałaś mnie, panienko? Nie musiałaś osobiście fatygować się aż tutaj. Może
przyniosę panience mleka? – zaproponował, próbując pozbyć się jej póki wciąż w
pełni nad sobą panował.
– Nie. Chcę tu chwilę zostać.
Mogę? – Rozespany głos i mętny wyraz twarzy nadawał jej niesamowicie
dziecinnego wyrazu.
Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że majaczy przez sen. Jednak
nigdy, przez całe cztery lata ich znajomości, ani razu nie lunatykowała.
Widział, że była zmęczona. Zastanawiał się, co spędza sen z jej śnieżnobiałych
powiek, ale o to też nie zamierzał zapytać. Postanowił nie robić nic, co w
jakikolwiek sposób mogłoby ich do siebie zbliżyć. Miał szansę powrócić do normy
i na nowo rozegrać tę grę, takiej szansy nie wypadało zmarnować.
– Oczywiście panienko, możesz
zostać tu tak długo, jak tylko zechcesz. Proszę tylko byś nie przeszkadzała mi
w pracy – odparł, brzmiąc bardziej jak zapracowany ojciec, niż zobojętniały
kamerdyner, ale z tego nie zdawał sobie sprawy.
Dziewczyna posłusznie kiwnęła głową. Rozejrzała się szukając
miejsca, które mogłaby sobie przysposobić na kilka najbliższych chwil. Łóżko wydawało
się zbyt niestosowne. Ponownie podeszła do lokaja i – nieco subtelniej niż
poprzednio, jednak wciąż równie denerwująco – spoglądała przez jego ramię. Gdy jej zaspane oczy, ledwo rozróżniające
półmroku poszczególne litery, dostrzegły datę zapisaną przez demona na samej
górze arkusza, na chwilę wstrzymała oddech z głośnym świstem. Lokaj spojrzał na
nią kątem oka i widząc osłupiały wyraz twarzy szlachcianki zdecydował, że ta
mina zasługuje na więcej niż jedynie zdawkowe spojrzenie.
– Czy wszystko w porządku? –
zapytał troskliwie.
– Czy… to jest jutrzejsza data? –
Trzęsącą się ręką wskazała wykaligrafowane cyfry.
– Zgadza się. Dziewiętnasty
grudzień, moja pani – odczytał na głos, by upewnić się, że patrzyli na to samo.
Elizabeth otworzyła szerzej oczy, a jej źrenice powiększyły
się, niemal całkowicie zakrywając błękit ogromnych tęczówek. Chwyciła dłońmi
materiał koszuli kamerdynera.
– Co my teraz zrobimy?! – wrzasnęła
przerażona. – Za pięć dni Boże Narodzenie, a ja nie kupiłam prezentów! Nie
wysłałam zaproszeń. Chciałam te święta spędzić z Timmim i Tomoko… – mówiła,
począwszy od krzyku, na całkowitym, zrezygnowanym szepcie kończąc.
Rozluźniła zaciśnięte dłonie pozwalając, by materiał
wyśliznął się spomiędzy jej palców i wrócił na właściwe sobie miejsce opadając
luźno na ramiona bruneta.
– Przepraszam – dodała po chwili
tym samym, zaspanym tonem – który słyszał przez cały czas, poza jedną chwilą nagłego
uniesienia – kiedy ujrzała jego zdziwione spojrzenie.
– Prezenty kupiła panienka w
Londynie kilka dni temu. Wszystkie zostały już zapakowane i obecnie znajdują
się na strychu. Zaproszenia do panicza Thimothiego i księżniczki Tomoko
wysłałem wczoraj – uspokoił ją.
– Nie pamiętam, żebym była w
Londynie.
– Pewnie przez gorączkę. Tyle
razy panience mówiłem, żeby się panienka cieplej ubierała. Teraz też… – Zdegustowany
popatrzył na nagie stopy nastolatki – biega panienka na bosaka po zimnej
posadzce – upomniał ją, na co fioletowowłosa skrzywiła się niezadowolona.
– Dużo ostatnio „panienkujesz” –
zauważyła, zmieniając temat.
Nie zamierzał odpowiadać. Nie miał przygotowanego żadnego
wyjaśnienia – właściwie, nawet nie miał ochoty na żadne się silić. Był
wystarczająco zmęczony powstrzymywaniem swędzącego uczucia, spychanego na samo
dno świadomości, które wciąż denerwująco podpowiadało mu nieprzyzwoite myśli. Oglądanie
szczupłego ciała szlachcianki odzianego jedynie w śnieżnobiałą koszulę nocną,
na dodatek stojącego na środku jego sypialni, było istną torturą. Walczył ze
sobą, by ani przez sekundę nie pozwolić swojemu ciału, tonowi głosu, czy mimice
twarzy wysłać żadnego sygnału, który dałaby radę odczytać.
Zbita z tropu brakiem odpowiedzi, Lizz usiadła w końcu na
jego łóżku ignorując głos podpowiadający, że nie powinna tego robić. Była
zmęczona, wręcz wykończona, ale nie potrafiła zasnąć. Nie była pewna, po co tak
naprawdę tu przyszła, prawdopodobnie jej mózg miał swój własny plan, którego nie
zdążył jej przekazać nim się wyłączył.
Sebastian niepostrzeżenie zerkał na nią ukradkiem za każdym
razem, gdy zapisywał kolejną linijkę, obserwując jak stopniowo coraz bardziej
pokłada się na jego pościeli, choć usilnie starała się wytrwać w oczekiwaniu.
– Na co ty czekasz, Elizabeth? – pytał sam siebie, nie wiedząc jednak,
że na to pytanie nawet ona nie znała odpowiedzi.
Gdy skończył pracę przy stole, dziewczyna już dawno spała.
Podszedł do łóżka i popatrzył na nią łapiąc się na tym, że jedynym, o czym
pomyślał była niedogodność, jaką mu sprawiła. Przez nieoczekiwaną, i
najwyraźniej bezsensowną, wizytę musiał teraz zanieść ją z powrotem do
sypialni. Nie mógł pozwolić, by hrabianka spała w łóżku swego służącego. Tak
samo on nie powinien był nigdy, pod żadnym pozorem leżeć w jej… Skup się! Delikatnie wziął dziewczynę na
ręce uważając, by przypadkiem jej nie obudzić. Okrył ją kocem i zabrał na górę,
gdzie ułożywszy do łóżka, otulił swoją panią kołdrą i po cichu wrócił na dół,
by zająć się przygotowaniami do kolejnego dnia.
~*~
Pierwszym,
co przyszło zrobić Sebastianowi tego ranka nie było, jak zazwyczaj, obudzenie
swojej pani, zaniesienie śniadania śniadanie i herbaty do łóżka. Poprzedniego
wieczoru wyraziła się jasno.
– Z samego rana obudzisz wszystkich i zaczniecie przygotowywać obiad.
Wszystko ma wyglądać idealnie. Ufam, że o to zadbasz. Nie przynoś mi śniadania,
nie budź mnie. Nie rób absolutnie niczego, co nie jest związane z popołudniową uroczystością.
Rozumiesz, Sebastianie? – Z trudem powstrzymując chichot, ilekroć powracały
do niego przepełnione powagą słowa młodej pani, skrupulatnie przygotowywał
posiłek bacznie obserwując nawet najdrobniejszy ruch każdego z niekompetentnych
podwładnych.
– Jeanny, nakryjesz do stołu. Tu
jest lista gości oraz ich miejsca przy stole. Wszystko zaniosłem do jadalni.
Poradzisz sobie? – zapytał ze zwątpieniem parząc na wyprostowaną jak struna
pokojówkę.
– Oczywiście! – Zasalutowała i
odebrała od niego kartę papieru.
– Tai!
– Tak jest! – ochoczo krzyknął
brunet.
– Przynieś piwnicy wszystko, co wypisałem
– Arkusz papieru wylądował w dłoniach ciemnowłosego chłopca.
– Thomas… – lokaj zawahał się,
nie wierząc w to, co zamierzał powiedzieć. – Zajmiesz się upieczeniem
ziemniaków i ugotowaniem warzyw. Ufam, że potrafisz je przygotować? – Twarz
demona niemal oślepiała sceptycyzmem, którego kucharz wydawał się nie zauważać.
Zbyt zaaferowany powierzonym mu, prawdziwie kucharskim,
zadaniem zdawał się topić w euforii, co zdecydowanie nie zwiastowało niczego
dobrego.
– Thomas! – upomniał go Sebastian.
– Tak, się robi! To dla mnie
pestka! – odparł, jak zwykle pewny siebie.
– Dobrze, zabierajcie się do
pracy. O trzeciej po południu pojawią się goście. Chciałbym, abyście wykonali
do tego czasu wasze zadania i – odchrząknął znacząco – zniknęli z pola
widzenia.
Kiedy
wybiegli z kuchni, omal nie pozabijawszy się o pierwszeństwo w drzwiach,
mężczyzna westchnął ciężko i zdjął z siebie frak. Podciągnął rękawy koszuli,
założył fartuch i zabrał się do gotowania. Obiad nie wymagał przygotowywania
ogromnej ilości potraw, lista gości była niewielka. Hrabianka, jej kuzyn,
japońska księżniczka oraz trójka służących. Sebastian zastanawiał się, co z
narzeczonym Elizabth. W jego sprawie nie odezwała się ani słowem, zapewne
licząc na to, że jak zwykle będzie gdzieś daleko. Nie, żeby cokolwiek obchodził
go ten mały, irytujący gówniarz, ale jego pani zdecydowanie zbyt otwarcie
okazywała mu swój całkowity brak zainteresowanie. Szczęśliwie, Elvis był zbyt
głupi, to znaczy, zbyt zajęty interesami, by zwrócić na to uwagę. Tak, czy
siak, przy dogodnej okazji będzie musiał upomnieć dziewczynę, by chociaż trochę
się postarała. Wiele zależało od dobrze utrzymywanych pozorów, a na tej
płaszczyźnie dziewczyna kulała.
Zatem obiad obejmował porcje dla 6 osób. Sebastian spokojnie
zabrał się za przygotowywanie migdałowego nadzienia.
Zapachy
z kuchni wypełniały cały parter podlondyńskiej posiadłości mieszaniną
przyjemnych, świątecznych zapachów. Korzenne ciastka, mięso, przyprawy – wszystkie
wonie współgrały ze sobą wprowadzając niepowtarzalny klimat, dodatkowo
potęgowany dekoracjami z jemioły i ostrokrzewu oraz bombkami i łańcuchami,
które Sebastian porozwieszał w nocy – bożonarodzeniowy, niepowtarzalny klimat,
którego nie sposób było odtworzyć żadnego innego dnia.
Thomas wyciągnął z pieca zarumienione na złoto, przyprawione
ziołami ziemniaki i postawił je na stole, tuż przed oczami kamerdynera, dumnie
opierając ręce na biodrach. Demon popatrzył na niego bez specjalnego
zainteresowania, podziękował i kazał wracać mężczyźnie do swojej kwatery,
upominając, niezwykle dosadnie, by cała trójka nie pokazywała mu się na oczy
bez wyraźnego polecenia.
Kucharz
wrócił posłusznie do pokoju, który dzielił z młodszym współpracownikiem. W
środku zastał Taia i Jeanny popijających herbatę, wyraźnie dobrze się bawili.
– Z czego tak rżycie beze mnie? –
zapytał, siadając na łóżku.
Blondynka podeszła do niego i podała mu gładką, białą
filiżankę wypełnioną pachnącym, gorącym naparem.
– Dzięki – odparł, wąchając
egzotyczną mieszankę smaków. – Co to jest?
– Pan Sebastian nam przyniósł.
Powiedział, że to indyjski czej – wyjaśnił ogrodnik.
– Czuj, głupolu! – poprawiła go
niebieskooka.
– Wyraźnie powiedział, że czej! –
wykłócał się dalej.
– Czuj i koniec!
– Czej!
– Skoro jesteś taki mądry, to
może idź go zapytać?! – krzyknęła wojowniczo.
Chłopak poderwał się z krzesła gotowy pobiec do kamerdynera
i rozstrzygnąć spór, jak był przekonany, na swoją korzyść, jednak Thomas
powstrzymał go.
– Ani się waż! – Kucharz spojrzał
na chłopca karcąco. – Sebastian wyraźnie powiedział, że mamy się stąd nie
ruszać, a uwierz mi, nie chcesz go denerwować. Poza tym, zapewne chodziło mu o
Czaj – wytłumaczył.
W tej chwili Thomas wydawał się pozostałej dwójce
niewiarygodnie dojrzały. Na dodatek miał rację – nie mogli się z tym spierać.
Lokaj wyraźnie zaznaczył, by nie wychodzili i chociaż odrobinę godziło to w ich
dumę nie chcieli przekonać się, jakie czekają ich konsekwencje, jeżeli nie
usłuchają rozkazu.
– Masz rację, ostatnio zrobił się
jakiś ponury. – Chłopiec, który chwilę temu z wypiekami na twarzy i waleczną postawą
spoglądał w stronę drzwi złagodniał, zamyślił się i opadł z powrotem na
zajmowane dotąd miejsce.
– Też to zauważyliście?
– Jean, trudno było nie zauważyć.
Od jakiegoś czasu praktycznie zabija wzrokiem! – zaśmiał się nerwowo blondyn,
pociągając spory łyk herbaty. – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta herbata była
zatruta – dodał po chwili.
Dziewczyna popatrzyła na niego wielkimi, przepełnionymi
wściekłością oczami sprawiając, że poczuł się jak malutki, bezbronny
szczeniaczek, podczas gdy ona rozmiarami przybrała wielkość niedźwiedzia.
– Nie mów tak o panie
Sebastianie, jak możesz! – krzyknęła niemal płaczliwie, po czym pochyliła głowę
i zaczęła lustrować wzrokiem zawartość trzymanego w ręku kawałka porcelany.
– Jeanny…
– Od kiedy pamiętam, zawsze byłam
sama. Robiłam wszystko, żeby przetrwać. Wszyscy mną gardzili, byłam strasznie
samotna. Pan Sebastian i panienka Elizabeth pozwolili mi tu pracować, zmienili
moje życie. To nic, że pan Sebastian jest surowy. Dzięki temu nauczyłam się
wielu rzeczy, zyskałam dom i was, moją rodzinę. Każdy może mieć gorsze dni… – Ponownie
popatrzyła na kucharza.
Jej przepełnione łzami wdzięczności oczy błyszczały w
świetle popołudniowego słońca.
– Masz rację – wtrącił się Tai. –
Gdyby nie on, pewnie już dawno bym nie żył. Uratował mnie i cierpliwie znosił
moje błędy.
– Zgadzam się. – Blondyn odstawił
herbatę i skrzyżował ręce na piersi. – Mimo to, nie powiecie mi, że nie
zachowuje się ostatnio, no, bardziej przerażająco niż zwykle.
– Mam nadzieję, że z panienką
wszystko w porządku – westchnęła pokojówka.
– Nie wygląda na chorą…
Zamilkli. Zastanawiali się, co może powodować zdenerwowanie
u idealnego, zrównoważonego kamerdynera. Nie był, co prawda impulsywny, nie
krzyczał na nich, nie wyzywał. Jego zachowanie niczym nie różniło się od
zwyczajnego. Jedynie w jego spojrzeniu dostrzegali coś lodowatego i zabójczego,
czego wcześniej nie widzieli. Jak przystało na kamerdynera rodu Roseblack, Sebastian
nie okazywał jawnie swoich uczuć. Niewzruszony, idealnie wykonywał powierzoną
mu pracę pilnując ich i dbając o swoja panią bez słowa skargi.
– Może to nie panience coś
dolega, tylko jemu? Przecież nie powiedziałby o tym ani nam, ani tym bardziej
Lizz – zauważył brunet, oczekując od towarzyszy komentarza.
Popatrzyli po sobie w milczeniu. Wyglądali jakby ich umysły
zlały się w jeden wspólny, jakby komunikowali się za pomocą myśli. Byli
niesamowicie zżyci. Każde z nich przeżyło wiele trudnych chwil, nim znaleźli
się w rezydencji hrabianki. Praca służących dawała im schronienie, stabilizacje
i bezpieczeństwo, którego dotąd im brakowało. Nie lubili wspominać dawnych
czasów. Między przeszłością, a ich nowym, szczęśliwym życiem postawili grubą
linię, spychając cierpienie w niepamięć. W pewnym momencie skinęli jednocześnie
głowami, a ich oczy zabłysły z zacięciem.
– Postanowione!
– Zrobimy wszystko, by pomóc panu
Sebastianowi!
– Odciążymy go!
– Tak! – krzyknęli zgodnie.
Wyciągnęli przed siebie dłonie, zetknęli je ze sobą i
podnosząc do góry głośno krzyknęli „tak jest!”.
Chociaż plan wymagał dopracowania, wszystko opierało się na
pomaganiu lokajowi tak, by miał możliwie najmniej pracy. Znaczyło to, że
musieli niezwykłe przykładać się do wszystkiego, co im zlecał, nie mogli popełniać
codziennych, głupich błędów dostarczających mu nowych zmartwień. Mieli
wywiązywać się ze swoich obowiązków i przejąć te, które brał na siebie.
Ciemnowłosy
mężczyzna przetarł ręką czoło i westchnął z zadowoleniem, podziwiając swoje
kolejne, kulinarne dzieło. Chociaż nie był w stanie docenić ludzkich smaków,
zdecydować, czy coś było dobre, czy też nie, lata praktyki pozwoliły mu
wypracować niezawodny system. Bazując na tym, co jego pani uważała za
wyśmienite odtwarzał wzorzec smakowy, mimo że dla niego żadna z potraw nie
smakowała lepiej niż, nie przymierzając, rozmokły papier z ledwie wyczuwalną
nutą jakiejś niskiej jakościowo duszy.
Spojrzał na zegarek. Do przyjazdu pierwszych gości zostało
niecałe pół godziny. Zadowolony, założył frak i zamierzał udać się do swojej
pani, by poinformować ją o zakończeniu przygotowań, a także pomóc jej wybrać
strój – ponieważ dobrze wiedział, że bez jego pomocy zapewne ubierze się w coś
skrajnie niestosownego. To, że lista gości obejmowała jedynie jej przyjaciółkę i
kilkuletniego chłopca oraz służbę, z którą miała styczność na co dzień nie
oznaczało, że może sobie pozwolić na ubiór poniżej swojej pozycji i godności.
Gdy otworzył kuchenne drzwi, drogę zablokowała mu niosąca w
dłoniach siatkę pełną popiołu, ubrudzona sadzą pokojówka.
– Doprawdy, nic do nich nie
trafia – pomyślał, mrugając
kilkakrotnie z niedowierzaniem.
– Pa-pa-pa-pa panie Sebastianie!
– wyjąkała, trzęsąc się jak osika.
– Wyraziłem się niewystarczająco
dobitnie? Czyżbym musiał ci toprzeliterować? – zadawał pytania, coraz bardziej
rozwścieczony niebezpiecznie zbliżając twarz do przerażonej dziewczyny.
– Ja-ja… ja tylko pomyślałam, że…
– jąkała dalej. Wyciągnęła trzymany w ręku worek zasłaniając nim twarz –
sprzątnę w kominkach, żeby…
– W takim razie przestań myśleć.
Kazałem wam się nie pokazywać. Czy to jest naprawdę tak bardzo skomplikowane? –
cedził przez zęby.
Zanim kolejny zbitek niezgrabnych sylab opuścił usta
dziewczyny, lokaj zupełnie stracił nią zainteresowanie przenosząc je całkowicie
na dwójkę przedstawicieli męskiej części pracowników, którzy, czy ja dobrze widzę…?, przenosili
ogromną, ozdobioną choinkę z korytarza do jadalni.
– Co wy robicie? – zapytał, z
całych sił próbując opanować rządzę mordu.
Wzbierająca w nim wściekłość sprawiała, że jego ludzka forma
zaczynała wymykać się spod kontroli. Zacisnął pięści, zamknął oczy i wziął
kilka głębokich oddechów. Irytujące głosy próbujące mu coś wytłumaczyć zlewały
się w jeden, niezrozumiały bełkot. Gdy ponownie podniósł powieki, cała trójka
przyglądała mu się uważnie, wyraźnie zaalarmowana.
– Nieważne – zaczął spokojnym
głosem. – Zostawcie to wszystko i wracajcie do siebie, zajmę się tym.
– Nie ma mowy! – brunet
zaoponował nerwowo, przypadkowo opluwając twarz demona.
Sebastian chwycił się za głowę, zrezygnowany nie miał siły
się dalej denerwować. Ta banda idiotów była zwyczajnie niereformowalna.
– Przyprawiacie mnie o migrenę –
jęknął nie przemyślawszy swoich słów.
Właściwie, nie wiedział skąd wzięło się ich nagłe, dziwaczniejsze
niż zwykle zachowanie. Nawet gdyby chciał wiedzieć pewnie nie udałoby mu się
zrozumieć kierującej mini, pokrętnej logiki.
– Przepraszamy! – krzyknęli
chórem.
– Zaniesiemy choinkę na miejsce,
proszę nam zaufać, damy radę. – Tai pociągnął kucharza za ramię.
Razem podnieśli ostrożnie ogromne, udekorowane drzewko i,
wzbudzając jeszcze większe zmieszanie w lokaju, wnieśli je do środka, po czym postawili
w odpowiednim miejscu nie tłukąc nawet jednej, najmniejszej bombki.
Gdyby był człowiekiem, zacząłby się zastanawiać, czy nie ma
gorączki, albo nie śni na jawie. Nigdy nie był nawet w stanie wyobrazić sobie czegoś
tak abstrakcyjnego jak ta, wątpliwych kwalifikacji – chociaż robił co mógł, by
to zmienić – dwójka narwanych ludzi, która z reguły miała problem, żeby dojść
ze swojego pokoju do kuchni, bez robienia hałasu, bałaganu i doprowadzania do
kolejnej katastrofy. Właściwie, całe pomieszczenie wyglądało niezwykle
elegancko. Nigdzie nie dostrzegał śladów kataklizmu. Zdawało się także, że tym
razem nic nie wybuchło, a pokojówka nie stłukła ani jednego talerza. Gdy się
nad tym zastanowił, rzeczywiście nie słyszał żadnych niepokojących krzyków
odkąd przydzieli im obowiązki. Może była to kwestia świątecznej atmosfery, a
może opatrzność postanowiła się do niego uśmiechnąć i obdarować świętym spokojem,
przynajmniej na chwilę. Zrezygnował ze złośliwości czując, że powinien wręcz
docenić ich trud. Uśmiechnął się z zadowoleniem ciągle nie dowierzając w to, co
właśnie zobaczył i poprosił ich, by do niego podeszli.
Słodko *.*
OdpowiedzUsuńTrochę rozwalił mnie fakt, że Sebastian powstrzymuje swoje "instynkty typowe dla ludzi". Czemu? Trochę ciężko jest się przestawić, że poczuwa pociąg fizyczny. W końcu w mandze ( nie opieram się na wzorcu z anime, chociaż tam też się takie rzeczy działy) usilnie przekonywał, że to jest okropne. :)
Ale może z czasem przywyknę ( pomińmy to co stanie się kiedyś u mnie) :D
Służba, która nic nie rozwaliła = CUD!
Błąd trafił się tylko jeden, chyba że coś przeoczyłam. Jak Sebastian mówił coś o literowaniu rozkazów, to zjadłaś spację. Było chyba "toprzeliterować" :P
Poza tym rozdział super, nie wiem jak dotrwam do następnego ( tak boleśnie uświadamia mnie to fakt, że wtedy będę już po szkole, ferie mi się kończą) jakoś tak przy czytaniu Twojego opka szybciej mi tygodnie zchodzą :D
Wszystko się powoli wyjaśni. W końcu Elizabeth pociąga Sebę nje tylko z powodu przymusu Imperatywu Narracyjnego xD ale nie będę spoilerować, doczekasz się :3
UsuńDzięki za zauważenie błędu, poprawię jak tylko usiądę do kompa :)
Świetny rozdział *-* Po raz pierwszy chyba opisałaś sytuację z perspektywy służacych i bardzi mi to przypadło do gutu :D
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością, co powie im Sebastian i jak będą przebiegać święta.
Ps. Lizzy w sypialni Sebbyego *-* To budzi tyyyyle możliwościii :33
Zapraszam też na kolejny (spóźniony) rozdział u mnie.
http://kuroshitsuji4ever.blogspot.com/2015/02/v.html
Reklama musi być xDD
No właśnie ja Ci miałam nawet mówić, żebyś mi dawała znać tutaj, albo przez facebooka, o nowych rozdziałach. Lubię być na bieżąco^^
UsuńMuszę w ogóle popracować nad pisaniem wątków pobocznych, ale to takie... Chwilami nudne xD
Znam Twój ból, uwierz T-T
UsuńOk, nie chciałam Ci się narzucać pisząc wiadomości, więc pomyślałam, że kiedy będę komentować posty to "wplotę" w niego linka xD
Haha, narzucaj się, narzucaj. :P To bardzo wskazane, bo ja sklerozę mam i czasem zapominam wpaść i sprawdzić, czy jest coś nowego. ^^
UsuńA nie przeżyłabym, jakby mnie ominęła jakaś notka. :O
Haha, ok, ok ^^ Cieszę się bardzo, że komuś spodobały się moje urojenia xD
UsuńBędę Cię informować na bierząco.
Trójka służących zawsze będzie mnie bawić :D Seba i jego usilne powstrzymywanie własnych żądzy. W sumie, nie miałabym nic przeciwko, gdyby nagle rzucił się na nią xD eh :(
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na next :*
Zgadzam się w zupełności! Ciekawi mnie jak Lizzy by zareagowała gdyby to zrobił (^•^)
UsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, no nawet ja jestem pod wrażeniem służby, cichutko spokojnie i bez jakiś wypadków się obyło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, jestem pod ogromnym wrażeniem służby... cichutko spokojnie i bez wypadków się nawet obyło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, jestem pod ogromnym wrażeniem służby... cichutko spokojnie i bez wypadków się nawet obyło tym razem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza