Powoli zbliżamy się do końca tego tomu. Myślę, że jeszcze koło pięćdziesiąt stron, może trochę mniej, może więcej.
Tak, czy owak ogłaszam już teraz:
PO TRZECIM TOMIE NASTĄPI PRZERWA.
PO TRZECIM TOMIE NASTĄPI PRZERWA.
Tygodniowa, bądź dwu - zależnie od tego, ja będzie mi szło pisanie na zapas.
Nienawidzę pisać na bieżąco, irytuje mnie to i nie pozwala wprowadzać drobnych zmian, kiedy wymyślę coś lepszego. Dlatego tak właśnie być będzie.
A teraz miłego rozdziału :*
==============
Oświadczenie dziewczyny, chociaż
wyartykułowanie z dużym trudem, sprawiło, że przez chwilę w pokoju zapanowała
kompletna cisza. Zarówno James, jak i Gil byli zaskoczeni tym, jak łatwo
Elizabeth odpuściła swój, idiotyczny w gruncie rzeczy, plan. Brunetowi przeszło
nawet przez myśl, że niepotrzebnie tracili tyle czasu, co uzewnętrznił kpiącym
prychnięciem.
–
W takim razie musimy zdobyć listę potencjalnych ofiar. Jakie to było
przykazanie? Nie pożądaj żony, coś takiego? – mruknął Gilbert.
Sięgnął po leżącą na poduszce teczkę
i po raz kolejny tego dnia przekartkował ją, z nadzieją, że jakaś wskazówka
sama wpadnie mu do głowy. Za to Elizabeth walczyła ze sobą, by nie skorzystać z
pomocy demona. Doskonale wiedziała, że tak proste zadanie jak oszacowanie
ilości potencjalnych ofiar, czy nawet wskazanie jednej konkretnej, nie zajęłoby
mu więcej niż dwie godziny. Jednak świadomość żywionego wobec demona uczucia
nie sprawiała, że mu wybaczyła, czy też zaczęła ufać. Wiedziała, że ryzyko było
zbyt wielkie, a wysługiwanie się kimś, kto nie zasługiwał, by wierzyć jego
najprostszym osądom, nie mógł stać się jej oparciem. Nie tym razem, nie w tej
sprawie. Udowodni sobie i jemu, że nie potrzebuje pomocy piekła, by stawić
czoła przeciwnościom.
–
Podaj kartkę – rozkazała Gilowi, wyciągając rękę w jego stronę.
Niezadowolony, mrucząc pod nosem,
wstał i podszedł do sekretarzyka, zabierając z niego notes i pióro, które po
chwili wylądowały w dłoniach nastolatki. Od razu zabrała się do pracy,
dokładnie rozpisując schemat, w oparciu o który zamierzała wywnioskować, kim
mogłyby być potencjalne ofiary Kolekcjonera.
–
Nie pożądaj żony, czyli nie myśl o zdradzie, nie pragnij, nie odbieraj. Można
to rozumieć na wiele sposobów, szczególnie w jego przypadku. Liczy się jednak
to, że ofiara miałaby pragnąć, a może nawet dopuścić się do cielesnego aktu z
czyjąś żoną.
–
Mówimy więc o homoseksualistkach? – zapytał James.
–
Niekoniecznie. Może to być równie dobrze mężczyzna. Wiemy jedynie, że ofiarami
są kobiety, które dopuściły się jednego z wymienionych w dekalogu grzechów.
Musimy więc odnaleźć wszystkie kobiety, które wpasowują się w dotychczasowy
schemat, a potem znaleźć wśród nich te, które dopuściły się złamania
przykazania.
–
I myślisz, że każda z nich chętnie opowie nam o tym, jak przeleciała męża, albo
żonę, kogoś innego, bo powiemy im, że co? Że inaczej mogą zginąć? – kpił
Gilbert.
–
Dokładnie tak! W mieście szerzy się panika. Młode kobiety zniknęły z ulic,
rodziny trzymają je w domach pod kluczem w obawie o ich życie. Słusznie, czy
też nie, bronią ich – tłumaczył James.
–
Dlatego dotarcie do nich nie będzie stanowiło większego problemu, a groźba
śmierci i zapewnienie poufności skutecznie rozwiąże ich języki – wtórowała
Elizabeth.
–
A nawet jeśli nie, zmuszą ich do tego rodziny, no albo my – skwitował nieco
mniej sceptyczny już brunet.
Plan w dalszym ciągu wydawał się
ciężki do zrealizowania. W końcu w Londynie było mnóstwo młodych kobiet, które
pasowały do przyjętych przez Kolekcjonera, dosyć szerokich determinantów.
Przeprowadzenie rozmowy z każdą z nich było niezwykle czasochłonne. Dlatego
zgodnie doszli do wniosku, że przygotują listę pytań, a jutro z samego rana
odwiedzą Yard, wręczą kopię komisarzowi i wraz z oficerami wszystkich
posterunków będą sukcesywnie sprawdzać każdą kobietę w mieście. Z obliczeń Jema
wynikało, że jeśli zabiorą się za to z
samego rana, angażując do pomocy wszystkie policyjne siły, do wieczora powinni
zdobyć niezbędne informacje. Później trzeba będzie jedynie chronić te kobiety,
które w trakcie wywiadu okażą się najbardziej zagrożone. Zatem całą trójkę
czekała pracowita noc.
O
trzeciej nad ranem udało im się, w telefonicznym porozumieniu z Yardem, ustalić
nazwiska oraz miejsca zamieszkania kobiet, które uznano za grupę ryzyka ataku
Kolekcjonera. Było ich ponad dwa tysiące. Biorąc pod uwagę podział dzielnic
miasta, Elizabeth wraz z Jemem podzielili funkcjonariuszy pośród konkretne
rejony. Dzięki temu istniała szansa, że do wieczora będą mieli dokładny obraz
sytuacji. Najgorsze było jednak niebezpieczeństwo, że ilość kobiet wymagająca
ochrony przekroczy możliwości policji. Wtedy jedynie straciliby czas. Niestety
nie mieli żadnego lepszego pomysłu, a działać trzeba było szybko. Zabójca mógł
zaatakować w każdej chwili, bowiem różnica czasu pomiędzy kolejnymi zbrodniami
była zupełnie przypadkowa. Chociaż zarówno Elizabeth, Jamie, Gilbert oraz
najtęższe umysły pracujące dla policji, próbowali dostrzec w odstępach czasu
zabójstw jakiś wzorzec, wszelkie próby spełzły na niczym. Wydawało się więc, że
element przypadkowości był kolejną przesłanką, która wskazywała na to, że
wszystkie zbrodnie zostały zaprojektowane w taki sposób, by w pewnej chwili
zabójca zwrócił uwagę hrabianki. Niestety i przyczyna tego zagrania nie była
nikomu znana. Szlachcianka martwiła się w duchu, że zarówno zabójca, jak i jego
zbrodnie, mogą mieć związek z więżącą ją organizacją. Obawiała się, że kobiety
mogły zginąć z jej powodu. W połączeniu z tym, czego się o sobie ostatnio
dowiedziała, byłoby to zbyt ciężkie do zniesienia. Przemyśleniami nie
podzieliła się jednak z nikim, nawet z Tomoko, próbując wybić sobie z głowy
idiotyczne myśli. Żaden z elementów wzorca nawet trochę nie przypominał
działania tajnego ugrupowania.
Podczas
gdy dwójka przyjaciół dopieszczała organizacyjne aspekty zbliżającego się
zadania, Gilbert zasnął, zastygając w bezruchu na krześle. Był wykończony,
zirytowany i głodny. Przez cały dzień wraz z Jemem pracowali umysłowo, i
chociaż brunet doskonale radził sobie ze wszelkimi umysłowymi łamigłówkami,
zbyt długie skupianie się na tego typu problemach doprowadzało go do szału. Lubił
zachowywać równowagę pomiędzy myśleniem i działaniem, a tego dnia została ona
całkowicie zachwiana. Dlatego w pewnym momencie zwyczajnie przestał walczyć sam
ze sobą, pozwolił opaść ociężałym powiekom i bezwstydnie zasnął na krześle,
mimowolnie pochrapując co jakiś czas, czym z kolei powoli denerwował Elizabeth.
–
Twój przyjaciel jest niezwykle… nieprzydatny – skomentowała w pewnej chwili,
kiedy brunet niemal zsunął się z krzesła.
Przed uderzeniem o podłogę
powstrzymało go ramię towarzysza, który chwycił go w ostatniej chwili i mocno
szarpiąc, przerzucił przyjaciela na łóżko. Zaśmiał się nieco zakłopotany i
podrapał tył głowy.
–
Przez cały dzień myśleliśmy nad sprawą. Gilbert nie lubi zbytnio się przemęczać
– wyjaśnił szczerze rozbawiony. – Jest leniwy.
–
Leniwy, gburowaty i niekulturalny – dodała Lizz. – Co ty w nim właściwie
widzisz?
Pytanie hrabianki niezwykle rozbawiło
Jamiego. W gruncie rzeczy fioletowowłosa miała rację. Patrząc na Gila
obiektywnie, nie był kimś wzbudzającym sympatię, a już tym bardziej zaufanie.
Jednak blondyn znal go od kilku dobrych lat, poznali się w okolicznościach,
które sprzyjały poznaniu prawdziwej natury jego towarzysza. I chociaż nie mógł
zaprzeczyć, ze Gilbert był gburowaty, leniwy i introwertyczny, pod warstwą
gruboskórnego gbura krył się godny zaufania człowiek o dobrym sercu. Jem nie
raz miał szansę się o tym przekonać, dlatego cenił bruneta i w pełni akceptował
jego sposób bycia.
–
Wiesz… Z nim jest trochę tak, jak z tobą. Na pozór wydajecie się zupełnie inni.
Potrzeba czasu, by was poznać i zaakceptować. Ale kiedy komuś uda się już
przebić przez obronne mury, poznaje was naprawdę. Skoro ufasz mi, powinnaś dać szansę
i jemu.
–
Może masz rację – mruknęła hrabianka, z ukosa spoglądając na śliniącego się na
łóżku chłopaka.
Sama nigdy nie czuła potrzeby
nawiązywania bliższych relacji z ludźmi, mając na uwadze fakt, że jej życie
zbyt szybko dobiegnie końca. Wiedziała jednak, że przyczyną tak niewielkiego
grona jej znajomych nie była tylko świadoma, wycofana postawa, którą
prezentowała na co dzień, ale także niechęć jaką wzbudzała. Nigdy jej to nie
przeszkadzało, bo i nie miała ambicji zdobywania nowych znajomych, jednak
patrząc na siebie z innej perspektywy, jeszcze bardziej doceniła garstkę osób,
którą wokół siebie miała. Wspaniałą przyjaciółkę, ukochanego kuzyna, wiernych
służących…
–
Wybacz, Jamie, muszę coś zrobić! – zerwała się nagle.
Wpadła na genialny pomysł. Prosty
gest, którym mogła odwdzięczyć się przyjaciółce i chociaż odrobinę
zrekompensować jej wyrządzone krzywdy.
Wybiegła
z sypialni przyjaciela i pędem pognała na parter, do skrzydła budynku, w którym
znajdowały się pokoje służących. Delikatnie zapukała do drzwi jednej z
sypialni, jednak nie usłyszała odpowiedzi. Nic dziwnego, w końcu był środek
nocy, dlatego zwyczajnie weszła do wnętrza. W ciemności dostrzegła zawiniętego
w pościel chłopaka. Pochyliła się nad nim i szepnęła kilka razy jego imię, póki
ten nie przebudził się i nie spojrzał na nią nieprzytomnie.
–
Tai, muszę ci o czymś powiedzieć – powiedziała przejęta, czekając aż kamerdyner
wybudzi się ze snu.
–
Co się stało Lizz, jestem taki zmęczony? – jęknął brunet.
Dopiero po chwili zorientował się,
co powiedział. Zmieszany otworzył szeroko oczy i lekko się zaczerwienił.
Dziewczyna jednak nie wydawała się zdenerwowana. Wręcz przeciwnie. Chociaż w
pomieszczeniu panował mrok, przywykłe do ciemności oczy młodego służącego
dostrzegły radosny uśmiech zdobiący twarz jego pani. Usiadł, zapalił lampę i
zapytał:
–
Panienko, co się stało? Czegoś panienka potrzebuje?
–
To bardzo ważne, skup się – mówiła przejęta, wpatrując się w oczy kamerdynera.
– Za twoje zasługi i ciężką pracę chcę wynagrodzić cię dwutygodniowym urlopem –
powiedziała nieco podniesionym głosem.
Tai patrzył na hrabiankę
nieprzytomnie, powoli składając do kupy jej słowa. Dopiero po chwili dotarł do
niego przekaz. Jego twarz przyozdobił radosny uśmiech, który po chwili zmienił
się w grymas zdziwienia.
–
Dlaczego? Zwalnia mnie panienka?
–
Nigdy w życiu! Tomoko jutro wyjeżdża. Chcę, żebyś jej towarzyszył – wyjaśniła.
Trudno opisać szczęście, jakie nagle
zawładnęło nastolatkiem. Ledwie powstrzymywał się, by nie objąć swojej pani,
dziękując jej za ten cudowny gest. Po jego policzkach spłynęło kilka łez
szczęścia, które otarł niezgrabnie rękawem nocnej koszuli.
–
Wracaj spać, wyjeżdżacie z samego rana. Mnie też już nie zobaczysz, jadę do
miasta. Miłych wakacji, Tai – powiedziała przyciszonym głosem i wyszła z
sypialni kamerdynera.
Nie zastanawiała się nad tym, jak
poradzi sobie z samą pokojówką i kucharzem, tym bardziej, że również Timmy i
Arthur mieli opuścić posiadłość. Chociaż nienawidziła anioła całym sercem, co
podkreślała sama przed sobą, za każdym razem, kiedy tylko zbłądziła myślami w
jego stronę, nie sposób było nie przyznać, że był niezwykłą pomocą dla jej
służących. Zastąpienie go Sebastianem nie wchodziło w grę, a Jeanny i Thomas
pozostawieni sami bez nadzoru mogli narobić sporo szkód. Jednak nie był to
problem na tyle poważny, by nie dać tej odrobiny szczęścia dwójce ludzi, którzy
tak bardzo pomogli młodej Roseblack.
Odwiedziła
przyjaciółkę. Przebieg rozmowy był bardzo zbliżony do tej, którą przeprowadziła
z Taiem. Nie chciała rozbudzać Tomoko, a sama także powinna wreszcie wrócić do
łóżka i odpocząć. Do sypialni jednak ruszyła bardzo okrężną drogą, chcąc przy
okazji sprawdzić jak radzi sobie Sutcliff. Mężczyzna siedział na krześle i w bladym
świetle świecy czytał jakąś książkę. Kiedy tylko usłyszał dźwięk obuwia
hrabianki, momentalnie podniósł wzrok znad tekstu, a upewniwszy się, że to ona,
odetchnął z ulgą.
–
Sprawdzasz mnie, dziewczyno? – zapytał podejrzliwie, odkładając kodeks blokiem
na blat. – Nie martw się, nie zawiodę twojego zaufania.
Chociaż miała iść spać, nie chciała
odmawiać sobie chwili rozmowy z shinigami, czując, że powinna poinformować go o
swoich planach.
–
Jadę jutro do Londynu – zakomunikowała, ignorując pytanie żniwiarza.
–
Po co?
–
Musimy przesłuchać potencjalne cele Kolekcjonera, żeby wybrać te, których
musimy pilnować.
–
Więc już nie chcesz robić z siebie przynęty? Słusznie.
–
Skąd ty?!
–
Wiem więcej, niż myślisz, dziewczyno – mruknął Grell, odwracając wzrok od
przyglądającej mu się uważnie Elizabeth. – Masz na siebie uważać.
–
Czyżbyś się martwił, Sutcliff? – zapytała podejrzliwie.
Mężczyzna poruszył się nerwowo na
krześle. Nie zamierzał odkrywać przed nią więcej, niż już zdążyła zauważyć. Nie
zasługiwała na jego zainteresowanie, a już na pewno, nie zasługiwała na jego
zmartwienie. Jednak martwił się, naprawdę nie chciał, by coś jej się stało.
Przywykł do obecności nastolatki, irytującego charakteru, głupiej upartości i
delikatności, którą tak bardzo próbowała w sobie zdusić. Słowa Sebastiana
odbiły się echem w jego głowie „Kocham ją”. Prychnął pod nosem i machnął głową,
by odrzucić od siebie nieznośne myśli.
–
Chciałabyś, irytująca dziewczyno. Chcę tylko, żebyś tu wróciła, wygnała gołębia
i wreszcie zabiła tego demona, żebym mógł wrócić do domu – burknął, udając
strasznie niezadowolonego z obecności na terenie posiadłości Roseblack.
–
Podobno nic cię tu już nie trzyma. Możesz sobie iść – zauważyła, odnosząc się
do ich ostatniej rozmowy.
Brew boga śmierci drgnęła nerwowo,
świadcząc o wzbierającej w nim irytacji. Nadął policzki i skrzyżował ręce na
piersi, po czym teatralnie wypuścił z ust powietrze.
–
Chcę zobaczyć, jak go zabijasz, żeby mieć pewność, że naprawdę nie żyje –
odparł obrażony i podniósł leżącą na blacie książkę, skupiając wzrok na
kolejnej linii liter, jednoznacznie dając Elizabeth do zrozumienia, że nie ma
ochoty kontynuować rozmowy.
–
Dobranoc, Grell – pożegnała go, niezwykle radośnie jak na siebie i zniknęła w
głębi korytarza.
Żniwiarz dopiero po chwili
zorientował się, że po raz pierwszy użyła wyłącznie jego imienia. Podniósł
wzrok znad kart kodeksu i przez chwilę przyglądał się spowijającej korytarz
ciemności, wewnątrz której ginęło echo stukotu butów hrabianki.
–
Dobranoc, dziwaczna dziewczyno – mruknął i po raz kolejny pogrążył się w
lekturze.
A w sumie, czemu nie Dobranoc, Grellu? Tak mi teraz przyszło do głowy, że nie odmieniany imion naszych bohaterów, chociaż w sumie się da, a ja jestem gorącą zwolenniczką nie tłumaczenia imion i tym podobnych. Poprostu taplam się w ich oryginalnym uroku.
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że Lizz jakoś tak bez sensu za szybko się zgodziła, no ale emocje, bla bla bla. Nieważne. Przesłuchanie dwóch tysięcy ofiar? To jest żałosne! Musi być jakaś wskazówka, którą ominęli, przecież to, co chcą zrobić to czyste szaleństwo. I głupota oraz marnowanie czasu.
I tak "fajnie" pozbywasz się nudnych bohaterów z fabuły, jakbyś co najmniej robiła czystki, bo masz ich zwyczajnie za dużo na chwilę obecną.
Krótki komcio, bo nic więcej mi do głowy nie wpadło. I nawet nie zdziwiła mnie wizja przerwy. Jestem z siebie dumna.
To nawet nie chodzi o czystki, ale Tomoko musi wyjechać - minęło pół roku, ma obowiązki. Nie może wszystkiego olać i dalej siedzieć u Lizz - to nielogiczne, a że ona księżniczkę olała, to jakoś chce jej to wynagrodzić - Tai wróci za dwa tygodnie. Timmy też nie może siedzieć wiecznie. To bardziej przymus upływu czasu, niż pozbywanie się bohaterów :P
UsuńNo, a niestety pan Kolekcjoner jest sprytny i nic więcej nie mogą zrobić, za dobrze to sibie obmyślił. Dziwne, nie? Aż za dobrze. Oo
Ja w soalogsch nie odmieniam imion, kiedy postaci miałyby się do siebie zwracać w wołaczu z uwagi ns naturalne brzmienie. Poza "Sebastianie", którego używam, żeby dać wypowiedzi konkretną wymowę (w przyimlu o tym pisali :p), zostaje przy formie mianownikowej, bo zwyczajnie tak ludzie ze sobą rozmawiają w sytuacjach nieoficjalnych. Nawet jak kto nie woła oo imieniu (a się zdarza jeszcze niestety) to właśnie w mianowniku, jakby to zrobili w wołaczu, to zarowno ja, jak i ci "oni", o których wspominam, czulibyśmy się jie swojo. Więc żeby dodać doslogom realizmu, robię właśnie tak :P
Konbanwa Nami-senpai!!!
OdpowiedzUsuńPominęłam poprzedni rozdział? Kami-sama! A wracając do tematu rozdział jest niesamowity, wspaniały, niesamowity i fantastyczny. Jesteś jedną z blogerów, która mi się spodobała najbardziej, a tym bardziej twój charakter pisma. Kiedy następny rozdział?
Sayonara Nami-senpai!!!
Zapewniam, że gdybyś zobaczyła mój charakter pisma, za nic w świecie nie stwierdziłabyś, że Ci się podoba - jestem dysgrafikiem, albo po prostu leniem, ale piszę nieczytelnie.
UsuńChodziło Ci raczej to styl pisania - dziękuję za komplement, tak sądzę...
Rozdziały pojawiają się w każdą środę i każdą sobotę. Po prawej stronie na belce bloga masz baner do FP, gdzie informuję o notkach...