sobota, 9 stycznia 2016

Tom 3, XLVI

Powoli zbliżamy się do końca tego tomu. Myślę, że jeszcze koło pięćdziesiąt stron, może trochę mniej, może więcej.
Tak, czy owak ogłaszam już teraz:
PO TRZECIM TOMIE NASTĄPI PRZERWA.
Tygodniowa, bądź dwu - zależnie od tego, ja będzie mi szło pisanie na zapas.
Nienawidzę pisać na bieżąco, irytuje mnie to i nie pozwala wprowadzać drobnych zmian, kiedy wymyślę coś lepszego. Dlatego tak właśnie być będzie. 

A teraz miłego rozdziału :* 

==============

Oświadczenie dziewczyny, chociaż wyartykułowanie z dużym trudem, sprawiło, że przez chwilę w pokoju zapanowała kompletna cisza. Zarówno James, jak i Gil byli zaskoczeni tym, jak łatwo Elizabeth odpuściła swój, idiotyczny w gruncie rzeczy, plan. Brunetowi przeszło nawet przez myśl, że niepotrzebnie tracili tyle czasu, co uzewnętrznił kpiącym prychnięciem.
                – W takim razie musimy zdobyć listę potencjalnych ofiar. Jakie to było przykazanie? Nie pożądaj żony, coś takiego? – mruknął Gilbert.
                – Naprawdę nie wiesz? Żałosne, przyjacielu – zaśmiał się Jamie.
Sięgnął po leżącą na poduszce teczkę i po raz kolejny tego dnia przekartkował ją, z nadzieją, że jakaś wskazówka sama wpadnie mu do głowy. Za to Elizabeth walczyła ze sobą, by nie skorzystać z pomocy demona. Doskonale wiedziała, że tak proste zadanie jak oszacowanie ilości potencjalnych ofiar, czy nawet wskazanie jednej konkretnej, nie zajęłoby mu więcej niż dwie godziny. Jednak świadomość żywionego wobec demona uczucia nie sprawiała, że mu wybaczyła, czy też zaczęła ufać. Wiedziała, że ryzyko było zbyt wielkie, a wysługiwanie się kimś, kto nie zasługiwał, by wierzyć jego najprostszym osądom, nie mógł stać się jej oparciem. Nie tym razem, nie w tej sprawie. Udowodni sobie i jemu, że nie potrzebuje pomocy piekła, by stawić czoła przeciwnościom.
                – Podaj kartkę – rozkazała Gilowi, wyciągając rękę w jego stronę.
Niezadowolony, mrucząc pod nosem, wstał i podszedł do sekretarzyka, zabierając z niego notes i pióro, które po chwili wylądowały w dłoniach nastolatki. Od razu zabrała się do pracy, dokładnie rozpisując schemat, w oparciu o który zamierzała wywnioskować, kim mogłyby być potencjalne ofiary Kolekcjonera.
                – Nie pożądaj żony, czyli nie myśl o zdradzie, nie pragnij, nie odbieraj. Można to rozumieć na wiele sposobów, szczególnie w jego przypadku. Liczy się jednak to, że ofiara miałaby pragnąć, a może nawet dopuścić się do cielesnego aktu z czyjąś żoną.
                – Mówimy więc o homoseksualistkach? – zapytał James.
                – Niekoniecznie. Może to być równie dobrze mężczyzna. Wiemy jedynie, że ofiarami są kobiety, które dopuściły się jednego z wymienionych w dekalogu grzechów. Musimy więc odnaleźć wszystkie kobiety, które wpasowują się w dotychczasowy schemat, a potem znaleźć wśród nich te, które dopuściły się złamania przykazania.
                – I myślisz, że każda z nich chętnie opowie nam o tym, jak przeleciała męża, albo żonę, kogoś innego, bo powiemy im, że co? Że inaczej mogą zginąć? – kpił Gilbert.
                – Dokładnie tak! W mieście szerzy się panika. Młode kobiety zniknęły z ulic, rodziny trzymają je w domach pod kluczem w obawie o ich życie. Słusznie, czy też nie, bronią ich – tłumaczył James.
                – Dlatego dotarcie do nich nie będzie stanowiło większego problemu, a groźba śmierci i zapewnienie poufności skutecznie rozwiąże ich języki – wtórowała Elizabeth.
                – A nawet jeśli nie, zmuszą ich do tego rodziny, no albo my – skwitował nieco mniej sceptyczny już brunet.
Plan w dalszym ciągu wydawał się ciężki do zrealizowania. W końcu w Londynie było mnóstwo młodych kobiet, które pasowały do przyjętych przez Kolekcjonera, dosyć szerokich determinantów. Przeprowadzenie rozmowy z każdą z nich było niezwykle czasochłonne. Dlatego zgodnie doszli do wniosku, że przygotują listę pytań, a jutro z samego rana odwiedzą Yard, wręczą kopię komisarzowi i wraz z oficerami wszystkich posterunków będą sukcesywnie sprawdzać każdą kobietę w mieście. Z obliczeń Jema wynikało, że  jeśli zabiorą się za to z samego rana, angażując do pomocy wszystkie policyjne siły, do wieczora powinni zdobyć niezbędne informacje. Później trzeba będzie jedynie chronić te kobiety, które w trakcie wywiadu okażą się najbardziej zagrożone. Zatem całą trójkę czekała pracowita noc.
                O trzeciej nad ranem udało im się, w telefonicznym porozumieniu z Yardem, ustalić nazwiska oraz miejsca zamieszkania kobiet, które uznano za grupę ryzyka ataku Kolekcjonera. Było ich ponad dwa tysiące. Biorąc pod uwagę podział dzielnic miasta, Elizabeth wraz z Jemem podzielili funkcjonariuszy pośród konkretne rejony. Dzięki temu istniała szansa, że do wieczora będą mieli dokładny obraz sytuacji. Najgorsze było jednak niebezpieczeństwo, że ilość kobiet wymagająca ochrony przekroczy możliwości policji. Wtedy jedynie straciliby czas. Niestety nie mieli żadnego lepszego pomysłu, a działać trzeba było szybko. Zabójca mógł zaatakować w każdej chwili, bowiem różnica czasu pomiędzy kolejnymi zbrodniami była zupełnie przypadkowa. Chociaż zarówno Elizabeth, Jamie, Gilbert oraz najtęższe umysły pracujące dla policji, próbowali dostrzec w odstępach czasu zabójstw jakiś wzorzec, wszelkie próby spełzły na niczym. Wydawało się więc, że element przypadkowości był kolejną przesłanką, która wskazywała na to, że wszystkie zbrodnie zostały zaprojektowane w taki sposób, by w pewnej chwili zabójca zwrócił uwagę hrabianki. Niestety i przyczyna tego zagrania nie była nikomu znana. Szlachcianka martwiła się w duchu, że zarówno zabójca, jak i jego zbrodnie, mogą mieć związek z więżącą ją organizacją. Obawiała się, że kobiety mogły zginąć z jej powodu. W połączeniu z tym, czego się o sobie ostatnio dowiedziała, byłoby to zbyt ciężkie do zniesienia. Przemyśleniami nie podzieliła się jednak z nikim, nawet z Tomoko, próbując wybić sobie z głowy idiotyczne myśli. Żaden z elementów wzorca nawet trochę nie przypominał działania tajnego ugrupowania.
                Podczas gdy dwójka przyjaciół dopieszczała organizacyjne aspekty zbliżającego się zadania, Gilbert zasnął, zastygając w bezruchu na krześle. Był wykończony, zirytowany i głodny. Przez cały dzień wraz z Jemem pracowali umysłowo, i chociaż brunet doskonale radził sobie ze wszelkimi umysłowymi łamigłówkami, zbyt długie skupianie się na tego typu problemach doprowadzało go do szału. Lubił zachowywać równowagę pomiędzy myśleniem i działaniem, a tego dnia została ona całkowicie zachwiana. Dlatego w pewnym momencie zwyczajnie przestał walczyć sam ze sobą, pozwolił opaść ociężałym powiekom i bezwstydnie zasnął na krześle, mimowolnie pochrapując co jakiś czas, czym z kolei powoli denerwował Elizabeth.
                – Twój przyjaciel jest niezwykle… nieprzydatny – skomentowała w pewnej chwili, kiedy brunet niemal zsunął się z krzesła.
Przed uderzeniem o podłogę powstrzymało go ramię towarzysza, który chwycił go w ostatniej chwili i mocno szarpiąc, przerzucił przyjaciela na łóżko. Zaśmiał się nieco zakłopotany i podrapał tył głowy.
                – Przez cały dzień myśleliśmy nad sprawą. Gilbert nie lubi zbytnio się przemęczać – wyjaśnił szczerze rozbawiony. – Jest leniwy.
                – Leniwy, gburowaty i niekulturalny – dodała Lizz. – Co ty w nim właściwie widzisz?
Pytanie hrabianki niezwykle rozbawiło Jamiego. W gruncie rzeczy fioletowowłosa miała rację. Patrząc na Gila obiektywnie, nie był kimś wzbudzającym sympatię, a już tym bardziej zaufanie. Jednak blondyn znal go od kilku dobrych lat, poznali się w okolicznościach, które sprzyjały poznaniu prawdziwej natury jego towarzysza. I chociaż nie mógł zaprzeczyć, ze Gilbert był gburowaty, leniwy i introwertyczny, pod warstwą gruboskórnego gbura krył się godny zaufania człowiek o dobrym sercu. Jem nie raz miał szansę się o tym przekonać, dlatego cenił bruneta i w pełni akceptował jego sposób bycia.
                – Wiesz… Z nim jest trochę tak, jak z tobą. Na pozór wydajecie się zupełnie inni. Potrzeba czasu, by was poznać i zaakceptować. Ale kiedy komuś uda się już przebić przez obronne mury, poznaje was naprawdę. Skoro ufasz mi, powinnaś dać szansę i jemu.
                – Może masz rację – mruknęła hrabianka, z ukosa spoglądając na śliniącego się na łóżku chłopaka.
Sama nigdy nie czuła potrzeby nawiązywania bliższych relacji z ludźmi, mając na uwadze fakt, że jej życie zbyt szybko dobiegnie końca. Wiedziała jednak, że przyczyną tak niewielkiego grona jej znajomych nie była tylko świadoma, wycofana postawa, którą prezentowała na co dzień, ale także niechęć jaką wzbudzała. Nigdy jej to nie przeszkadzało, bo i nie miała ambicji zdobywania nowych znajomych, jednak patrząc na siebie z innej perspektywy, jeszcze bardziej doceniła garstkę osób, którą wokół siebie miała. Wspaniałą przyjaciółkę, ukochanego kuzyna, wiernych służących…
                – Wybacz, Jamie, muszę coś zrobić! – zerwała się nagle.
Wpadła na genialny pomysł. Prosty gest, którym mogła odwdzięczyć się przyjaciółce i chociaż odrobinę zrekompensować jej wyrządzone krzywdy.
                Wybiegła z sypialni przyjaciela i pędem pognała na parter, do skrzydła budynku, w którym znajdowały się pokoje służących. Delikatnie zapukała do drzwi jednej z sypialni, jednak nie usłyszała odpowiedzi. Nic dziwnego, w końcu był środek nocy, dlatego zwyczajnie weszła do wnętrza. W ciemności dostrzegła zawiniętego w pościel chłopaka. Pochyliła się nad nim i szepnęła kilka razy jego imię, póki ten nie przebudził się i nie spojrzał na nią nieprzytomnie.
                – Tai, muszę ci o czymś powiedzieć – powiedziała przejęta, czekając aż kamerdyner wybudzi się ze snu.
                – Co się stało Lizz, jestem taki zmęczony? – jęknął brunet.
Dopiero po chwili zorientował się, co powiedział. Zmieszany otworzył szeroko oczy i lekko się zaczerwienił. Dziewczyna jednak nie wydawała się zdenerwowana. Wręcz przeciwnie. Chociaż w pomieszczeniu panował mrok, przywykłe do ciemności oczy młodego służącego dostrzegły radosny uśmiech zdobiący twarz jego pani. Usiadł, zapalił lampę i zapytał:
                – Panienko, co się stało? Czegoś panienka potrzebuje?
                – To bardzo ważne, skup się – mówiła przejęta, wpatrując się w oczy kamerdynera. – Za twoje zasługi i ciężką pracę chcę wynagrodzić cię dwutygodniowym urlopem – powiedziała nieco podniesionym głosem.
Tai patrzył na hrabiankę nieprzytomnie, powoli składając do kupy jej słowa. Dopiero po chwili dotarł do niego przekaz. Jego twarz przyozdobił radosny uśmiech, który po chwili zmienił się w grymas zdziwienia.
                – Dlaczego? Zwalnia mnie panienka?
                – Nigdy w życiu! Tomoko jutro wyjeżdża. Chcę, żebyś jej towarzyszył – wyjaśniła.
Trudno opisać szczęście, jakie nagle zawładnęło nastolatkiem. Ledwie powstrzymywał się, by nie objąć swojej pani, dziękując jej za ten cudowny gest. Po jego policzkach spłynęło kilka łez szczęścia, które otarł niezgrabnie rękawem nocnej koszuli.
                – Wracaj spać, wyjeżdżacie z samego rana. Mnie też już nie zobaczysz, jadę do miasta. Miłych wakacji, Tai – powiedziała przyciszonym głosem i wyszła z sypialni kamerdynera.
Nie zastanawiała się nad tym, jak poradzi sobie z samą pokojówką i kucharzem, tym bardziej, że również Timmy i Arthur mieli opuścić posiadłość. Chociaż nienawidziła anioła całym sercem, co podkreślała sama przed sobą, za każdym razem, kiedy tylko zbłądziła myślami w jego stronę, nie sposób było nie przyznać, że był niezwykłą pomocą dla jej służących. Zastąpienie go Sebastianem nie wchodziło w grę, a Jeanny i Thomas pozostawieni sami bez nadzoru mogli narobić sporo szkód. Jednak nie był to problem na tyle poważny, by nie dać tej odrobiny szczęścia dwójce ludzi, którzy tak bardzo pomogli młodej Roseblack.
                Odwiedziła przyjaciółkę. Przebieg rozmowy był bardzo zbliżony do tej, którą przeprowadziła z Taiem. Nie chciała rozbudzać Tomoko, a sama także powinna wreszcie wrócić do łóżka i odpocząć. Do sypialni jednak ruszyła bardzo okrężną drogą, chcąc przy okazji sprawdzić jak radzi sobie Sutcliff. Mężczyzna siedział na krześle i w bladym świetle świecy czytał jakąś książkę. Kiedy tylko usłyszał dźwięk obuwia hrabianki, momentalnie podniósł wzrok znad tekstu, a upewniwszy się, że to ona, odetchnął z ulgą.
                – Sprawdzasz mnie, dziewczyno? – zapytał podejrzliwie, odkładając kodeks blokiem na blat. – Nie martw się, nie zawiodę twojego zaufania.
Chociaż miała iść spać, nie chciała odmawiać sobie chwili rozmowy z shinigami, czując, że powinna poinformować go o swoich planach.
                – Jadę jutro do Londynu – zakomunikowała, ignorując pytanie żniwiarza.
                – Po co?
                – Musimy przesłuchać potencjalne cele Kolekcjonera, żeby wybrać te, których musimy pilnować.
                – Więc już nie chcesz robić z siebie przynęty? Słusznie.
                – Skąd ty?!
                – Wiem więcej, niż myślisz, dziewczyno – mruknął Grell, odwracając wzrok od przyglądającej mu się uważnie Elizabeth. – Masz na siebie uważać.
                – Czyżbyś się martwił, Sutcliff? – zapytała podejrzliwie.
Mężczyzna poruszył się nerwowo na krześle. Nie zamierzał odkrywać przed nią więcej, niż już zdążyła zauważyć. Nie zasługiwała na jego zainteresowanie, a już na pewno, nie zasługiwała na jego zmartwienie. Jednak martwił się, naprawdę nie chciał, by coś jej się stało. Przywykł do obecności nastolatki, irytującego charakteru, głupiej upartości i delikatności, którą tak bardzo próbowała w sobie zdusić. Słowa Sebastiana odbiły się echem w jego głowie „Kocham ją”. Prychnął pod nosem i machnął głową, by odrzucić od siebie nieznośne myśli.
                – Chciałabyś, irytująca dziewczyno. Chcę tylko, żebyś tu wróciła, wygnała gołębia i wreszcie zabiła tego demona, żebym mógł wrócić do domu – burknął, udając strasznie niezadowolonego z obecności na terenie posiadłości Roseblack.
                – Podobno nic cię tu już nie trzyma. Możesz sobie iść – zauważyła, odnosząc się do ich ostatniej rozmowy.
Brew boga śmierci drgnęła nerwowo, świadcząc o wzbierającej w nim irytacji. Nadął policzki i skrzyżował ręce na piersi, po czym teatralnie wypuścił z ust powietrze.
                – Chcę zobaczyć, jak go zabijasz, żeby mieć pewność, że naprawdę nie żyje – odparł obrażony i podniósł leżącą na blacie książkę, skupiając wzrok na kolejnej linii liter, jednoznacznie dając Elizabeth do zrozumienia, że nie ma ochoty kontynuować rozmowy.
                – Dobranoc, Grell – pożegnała go, niezwykle radośnie jak na siebie i zniknęła w głębi korytarza.
Żniwiarz dopiero po chwili zorientował się, że po raz pierwszy użyła wyłącznie jego imienia. Podniósł wzrok znad kart kodeksu i przez chwilę przyglądał się spowijającej korytarz ciemności, wewnątrz której ginęło echo stukotu butów hrabianki.
                – Dobranoc, dziwaczna dziewczyno – mruknął i po raz kolejny pogrążył się w lekturze. 

4 komentarze:

  1. A w sumie, czemu nie Dobranoc, Grellu? Tak mi teraz przyszło do głowy, że nie odmieniany imion naszych bohaterów, chociaż w sumie się da, a ja jestem gorącą zwolenniczką nie tłumaczenia imion i tym podobnych. Poprostu taplam się w ich oryginalnym uroku.
    Też uważam, że Lizz jakoś tak bez sensu za szybko się zgodziła, no ale emocje, bla bla bla. Nieważne. Przesłuchanie dwóch tysięcy ofiar? To jest żałosne! Musi być jakaś wskazówka, którą ominęli, przecież to, co chcą zrobić to czyste szaleństwo. I głupota oraz marnowanie czasu.
    I tak "fajnie" pozbywasz się nudnych bohaterów z fabuły, jakbyś co najmniej robiła czystki, bo masz ich zwyczajnie za dużo na chwilę obecną.
    Krótki komcio, bo nic więcej mi do głowy nie wpadło. I nawet nie zdziwiła mnie wizja przerwy. Jestem z siebie dumna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nawet nie chodzi o czystki, ale Tomoko musi wyjechać - minęło pół roku, ma obowiązki. Nie może wszystkiego olać i dalej siedzieć u Lizz - to nielogiczne, a że ona księżniczkę olała, to jakoś chce jej to wynagrodzić - Tai wróci za dwa tygodnie. Timmy też nie może siedzieć wiecznie. To bardziej przymus upływu czasu, niż pozbywanie się bohaterów :P

      No, a niestety pan Kolekcjoner jest sprytny i nic więcej nie mogą zrobić, za dobrze to sibie obmyślił. Dziwne, nie? Aż za dobrze. Oo

      Ja w soalogsch nie odmieniam imion, kiedy postaci miałyby się do siebie zwracać w wołaczu z uwagi ns naturalne brzmienie. Poza "Sebastianie", którego używam, żeby dać wypowiedzi konkretną wymowę (w przyimlu o tym pisali :p), zostaje przy formie mianownikowej, bo zwyczajnie tak ludzie ze sobą rozmawiają w sytuacjach nieoficjalnych. Nawet jak kto nie woła oo imieniu (a się zdarza jeszcze niestety) to właśnie w mianowniku, jakby to zrobili w wołaczu, to zarowno ja, jak i ci "oni", o których wspominam, czulibyśmy się jie swojo. Więc żeby dodać doslogom realizmu, robię właśnie tak :P

      Usuń
  2. Konbanwa Nami-senpai!!!
    Pominęłam poprzedni rozdział? Kami-sama! A wracając do tematu rozdział jest niesamowity, wspaniały, niesamowity i fantastyczny. Jesteś jedną z blogerów, która mi się spodobała najbardziej, a tym bardziej twój charakter pisma. Kiedy następny rozdział?
    Sayonara Nami-senpai!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewniam, że gdybyś zobaczyła mój charakter pisma, za nic w świecie nie stwierdziłabyś, że Ci się podoba - jestem dysgrafikiem, albo po prostu leniem, ale piszę nieczytelnie.
      Chodziło Ci raczej to styl pisania - dziękuję za komplement, tak sądzę...
      Rozdziały pojawiają się w każdą środę i każdą sobotę. Po prawej stronie na belce bloga masz baner do FP, gdzie informuję o notkach...

      Usuń

.