Dziś pół strony więcej niż zwykle, bo jakoś tak nie bardzo miałam, gdzie uciąć. A że piszę tekst zwarty i nie dzielę go na rozdziały, bo tak mi wygodniej, to jest jak jest.
Pochwalę Wam się, że mam dotąd trzy 5, dwie 4.5, dwie 4, jedna 3 i jedną 2 do poprawy.
Chwalę się, bo takich dobrych ocen to ja nie miałam od... Wielu lat, bo nigdy mi na tym nie zależało.
No, to tyle.
Miłego i zapraszam również do zakładki z tłumaczeniami :*
============
Spokojny sen przerwany irytującym,
metalicznym dźwiękiem. Kilka nerwowych ruchów. Czyjś głos w słuchawce. Głośne
bicie serca i krzyk. Spełniły się najgorsze obawy. Słońce ledwie zdołało
wyłonić się zza horyzontu, kiedy telefon z Yardu przyniósł ze sobą tragiczne
wieści. Kolejne dwie kobiety znaleziono martwe, ułożone jedna na drugiej, tuż
przed drzwiami komisariatu. Nie wiadomo, jak to się stało, nikt nie dostrzegł,
kto je tam umieścił. W jednej chwili ich nie było, a już w następnej stały się
największą londyńską sensacją. Nie była to nawet żadna z przesłuchiwanych
kobiet. Czyżby popełnili błąd? Jak mogło do tego dojść?!
Elizabeth
krzyczała na Gilberta, szarpiąc Jamesa za rękaw koszuli. Musieli natychmiast
wyruszyć. Nie obchodziło jej, że spali niespełna sześć godzin. Musieli jak
najszybciej dostać się do miasta, zbadać ofiary, dowiedzieć się, gdzie
popełnili błąd. Stracili właśnie jedyną, sensowną poszlakę. Nie mieli pojęcia,
co dalej planował Kolekcjoner. Komisarz wspomniał jedynie o wiadomości, którą znaleziono
przy kolejnych zwłokach, nie był jednak w stanie powiedzieć nic więcej
nieświadomy znaczenia tego, na co patrzył.
Kilka
minut od niesamowicie nerwowego przebudzenia, cała trójka była już w drodze do
Londynu. Wewnątrz wozu panowała niezwykle napięta atmosfera. Powoził Gilbert, a
Jamie siedział naprzeciwko przyjaciółki, która mierzyła groźnym wzrokiem
ankietę, próbując zrozumieć, co i jak przegapiła.
–
On musiał o tym wiedzieć – warknęła po raz kolejny w ciągu ostatnich minut i
zgniótłszy kartkę, cisnęła nią w przeciwległą ścianę, nie ważąc na przyjaciela,
który ledwie uniknął ciosu.
–
Lizz, proszę… – Bezskutecznie próbował ją uspokoić, co kończyło się jedynie
kolejnym, karcącym spojrzeniem i ponowną analizą pogniecionego kwestionariusza.
–
To któryś z policjantów, albo jedno z nas. Nie ma innego wyjścia! Musiał o tym
wiedzieć i wybrać kogoś spoza badanych – krzyczała, nerwowo mnąc skrawek
papieru.
–
Zastanów się, o czym mówisz. Jeden z nas? Może to ty, tylko o tym nie
pamiętasz? – zakpił blondyn, wyrywając z dłoni hrabianki nieszczęsną kartkę,
zanim zniszczyła ją doszczętnie.
Nie wiedział nawet, jak felernego
użył doboru słów. Dziewczyna spojrzała na niego zszokowana, czując, że serce za
moment wyskoczy jej z piersi. Co, jeśli miał rację? Co, jeśli naprawdę to
zrobiła i zapomniała, tak samo, jak zapomniała o setkach ludzi, których
wymordowała przed laty?!
–
Niemożliwe, to nie mogłam być ja… – mruknęła nieprzytomnie, chwytając się
siedzenia.
Wszystko wokół niej wirowała. Czuła,
że się gubi, że za moment zupełnie zatraci się w rozpaczy i przerażeniu. Czemu
nie było z nią Sebastiana? Dlaczego pozwoliła mu gnić w lochu? Powinien być tuż
obok, kroczyć za nią w milczeniu, niczym cień, najlepiej niewidoczny dla nikogo
prócz niej. Powinien odpowiadać na jej pytania, służyć radą i odwodzić od tak
skrajnie bezsensownych lęków. Przecież gdyby to ona zamordowała te kobiety,
demon na pewno w jakiś sposób dałby jej to do zrozumienia.
Pochyliła
się, ukrywając twarz w dłoniach i, nie zważając na pytania zaalarmowanego jej
nietypowym zachowaniem Jamiego, analizowała w myślach wszystkie rozmowy, które
odbyła z demonem, odkąd przyzwała go z powrotem do ludzkiego świata. Pośród
mnóstwa słów i wyznań nie dostrzegła niczego, co mogłoby wskazywać na jej
ingerencje w morderstwach. Żadnej aluzji, idiotycznego żartu, czy choćby
dwuznacznego skinienia głową. Jedyne, co od początku pokazywał jej Sebastian,
to swoje oddanie i szczerość uczucia, któremu całkowicie zaprzeczył przed byłym
królem piekieł, i w którym to zaprzeczeniu żył przez całe pół roku,
doprowadzając do wyniszczenia psychiki tej, którą podobno tak niesamowicie
kochał.
Kiwała
się w przód i w tył, próbując na siłę odnaleźć jakiś błąd w swoim rozumowaniu.
Cokolwiek, co mogłaby podważyć, by wmówić sobie winę. Dopiero, kiedy i to nie
poskutkowało, mogła odetchnąć z ulgą. Uniosła głowę i spojrzała w oczy
przyjaciela, który przyglądał jej się, nie wiedząc, czy powinien się odzywać,
czy na wszelki wypadek lepiej milczeć, by przypadkiem nie wywołać u niej
kolejnego, dziwacznego napadu.
–
Wybacz, zamyśliłam się – mruknęła zdawkowo, wiedząc, że i tak nie zrozumiałby,
co się z nią działo, chociażby z tego powodu, że droga do Londynu była o kilka
godzin za krótka, by zdążyła nakreślić całą sytuację.
–
Jesteś pewna?
–
Tak. Jestem pewna. Nie zrobiłam tego i nie mam pojęcia, kto to był – odparła
pewniej, lecz w jej głosie słychać było wyraźnie niesamowity zawód.
Z jej winy umarły dwie kolejne
kobiety, i chociaż była to straszliwa tragedia, nie to było głównym powodem jej
zmartwienia. Przegrała – po raz kolejny dała się wykiwać przebiegłemu zabójcy.
Od początku miała wrażenie, że z tą sprawą było coś nie tak. Wszelkie dowody
zbyt dobrze do siebie pasowały, zarazem rozgryzienie ich wzajemnego powiązania
było nazbyt skomplikowane. Ktoś dużo wcześniej zaplanował dokładny przebieg
wydarzeń, a teraz jedynie odtwarzał go, doskonale wiedząc, co się wydarzy.
Jakby oglądał ponownie ten sam film – bez żadnych uczuć, bez miejsca na
niepowodzenie, zwyczajnie pwotarzał kolejne kroki. Kim więc musiał być, by znać
tak doskonale wszystkich w stolicy? By wiedzieć, jak zachowa się komisarz, by
przewidzieć przybycie Jamiego i Gila? Kim był, by tak dokładnie przejrzeć ją? Zabójca
czytał z nich, jak z otwartych ksiąfg, to nie była nawet kwestia kreta – ten przekazałby
Kolekcjonerowi informacje na temat ich postępowania, ale nie byłby w stanie
przewidzieć reakcji emocjonalnych, które miały kluczowe znaczenie przy wyborze
jednej z kilku możliwych opcji.
Każdej decyzji
zawsze towarzyszyło kilka rozwiązań, a każdemu z nich inne konsekwencje, które
z kolei prowadziły do kolejnych decyzji i kolejnych możliwości. W ten sposób
powstawało nieskończenie wiele ścieżek niemożliwych do przewidzenia dla
zwykłego człowieka, jednak Elizabeth była niemal pewna, że ten kto zwał siebie
Kolekcjonerem, lub mu pomagał, potrafił płynnie poruszać się po sieci
równoległych ścieżek życia, przewidując scenariusze i dostrzegając tę z dróg,
którą wybierze zarówno ona, jak i jej towarzysze. Nie była w stanie pojąć, jak
to było możliwe, lecz jedno było pewne – nie doceniła go. Kolekcjoner znacznie
różnił się od kryminalistów, z którymi miała dotąd do czynienia. Była niemal
pewna, że nie był człowiekiem. Żałowała jedynie, że nie miała możliwości
potwierdzenia tego. Wszyscy, którzy mogliby rozwiać jej wątpliwości, zostali w
rezydencji, z której wybiegła, jak się okazało, zbyt pochopnie.
Kiedy dotarli na
komisariat, bez zbędnych uprzejmości wtargnęli do gabinetu, w którego wnętrzu
siwiejący mężczyzna głowił się nad rozwiązaniem tajemniczej zagadki. Kiedy
weszli, darował sobie nawet skomentowanie ich całkowitego braku kultury, od
razu przechodząc do sedna sprawy.
– To znaleziono
przy ciałach ofiar. Każda z nich trzymała jeden koniec kartki. Nie mam pojęcia,
co to może być – wytłumaczył pochmurnie, przesuwając notatkę po blacie w
kierunku gości.
Elizabeth spojrzała na nią i
wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z Jamesem i Gilbertem.
–
To wiadomość zapisana kodem Morse’a – stwierdził po chwili Gil, przysiadając na
blacie koło teczek z aktami ze sprawy.
–
Niemożliwe, sprawdzaliśmy to. Wiadomość nie ma żadnego sensu – odparł
zrezygnowany mężczyzna.
Z szuflady biurka wyciągnął kolejną
kartę, na której niedbale zapisano odkodowaną wiadomość. Rzeczywiście, przekaz
był zupełnie pozbawiony sensu. Wyglądał jak stek przypadkowych liter i cyfr,
jakby ktoś dla zabawy wystukał jakiś rytm, chcąc z nich zadrwić.
–
Niemożliwe. To nie ma sensu! – uniósł się James, uderzając dłońmi w drewniany
blat.
Pochylił głowę i zacisnąwszy zęby,
zaczął cedzić przez nie zebrane dotąd informacje, jednak nic nie przychodziło
mu do głowy. Hrabianka wzięła kartkę do ręki i zaczęła bacznie jej się
przyglądać, obracając ją we wszystkie strony w poszukiwaniu jakiegoś ukrytego
przesłania, sposobu do odkodowania wiadomości – czegokolwiek, co świadczyłoby o
tym, że notatka jest czymś więcej, niż idiotycznym dowcipem górującego zabójcy.
Nie mogła bowiem uwierzyć, że ktoś tak skrupulatny ryzykowałby w tak głupi
sposób jedynie dla żartu.
–
Co to za papier? – zapytała po chwili, patrząc na materiał pod światło, łudząc
się, że pozostawiono na nim filigran, jednak nie dostrzegła niczego, poza
kilkoma źle przemielonymi kawałkami materiału, które zagubiły się pomiędzy
włóknami.
–
Zwykła celulozówka, sprawdzaliśmy to, ślepy trop – skomentował komisarz, z
każdym słowem tracą resztki nadziei.
–
Cholerne nowoczesne maszyny – zaklęła nastolatka. – Jeszcze nie tak dawno temu
nie było czegoś takiego jak nieoznakowany papier.
–
Odchodzimy od sedna sprawy – zauważył Gilbert. – Skoro nie dowiemy się niczego
z papieru, a zwłoki jak zwykle nie noszą żadnych istotnych poszlak, musimy
skupić się na wiadomości. Powinniśmy prześledzić poczynania Kolekcjonera od
tyłu, skoro próbując go dogonić, nie udało nam się powstrzymać morderstw.
–
Czekaj! – krzyknęła nagle Elizabeth. – Co ty powiedziałeś?! – Spojrzała uważnie
na bruneta, który zmieszał się lekko i odwrócił spojrzenie, nie mogąc znieść
lustrującego wzroku zdenerwowanej nastolatki.
–
Powiedziałem, że powinniśmy prześledzić ponownie poczynania Kolekcjonera.
–
Nie to!
–
Że nie udało nam się go dogonić…? – mruknął nieprzekonany.
–
Od tyłu. Mówisz, żeby spojrzeć od tyłu. A gdyby tak… – ucięła wypowiedź i
rozejrzała się po blacie.
Po chwili wyrwała z rąk komisarza
pióro i skupiając na sobie wzrok pozostałych, zaczęła stawiać kolejne,
niewyraźne, z pośpiechu i zdenerwowania piszącej, litery, które ułożyły się w
zawierającą sens wiadomość. Kiedy skończyła pisać, odłożyła pióro i przeczytała
wiadomość.
–
„Chyba nie myślałaś, że w chwili mego wschodu pozwolę ci zepchnąć mnie w zimne
głębiny porażki? Doprawdy, zatrważająca ignorancja. Skoro jednak tak bardzo
pragniesz się ze mną spotkać. Zostawiłem dla ciebie niespodziankę.” I tutaj
kilka liczb – odczytała i odłożyła notatkę.
–
Te liczby to godzina i? – mruknął Gilbert, wyraźnie gubiąc się w sytuacji.
–
I numer budynku w East Endzie – wyjaśniła Lizz.
–
O siódmej… Ale skąd wiedziałaś, że chodzi o East End? – zapytał zaciekawiony
James.
–
A słyszałeś, by ktoś normalny kiedykolwiek silił się w telegramie na tak
kwiecisty język? Chwila jego wschodu – to jest oczywiste. Za to głębiny odnoszą
się do konkretnej ulicy tuż przy rzece. Numer i godzina są oczywiste, potrzebny
jest pierwiastek kwadratowy, który sugeruje podwójny stop z ostatniego wersu
wiadomości, sam zresztą się zorientowałeś – wytłumaczyła, na co blondyn
przytaknął, całkowicie zgadzając się z jej interpretacją.
Komisarz wraz z
Gilbertem przysłuchiwali się w milczeniu, patrząc na nich i próbując ukrywać,
że nie bardzo rozumieją, co się właściwie dzieje. O ile Gil wiedział, że pewnie
w końcu doszedłby do rozwiązania, o tyle wąsaty mężczyzna był całkowicie
zszokowany. Nad tą notatką ślęczało kilkoro jego najlepszych ludzi. Nie dość,
że nie wpadli na tak proste rozwiązanie jak odczytanie kodu znaków od końca, to
nie sądził też, by był w stanie w tak krótkim czasie wydobyć z telegramu
niezbędne informacje.
–
To jedynie potwierdza moje obawy – powiedział poważnie, spoglądając w oczy
hrabianki. – Kimkolwiek jest tej niezwykły zabójca, chce zwrócić twoją uwagę.
Nie powinnaś iść w to miejsce – dodał z nutą zmartwienia w głosie.
Dziewczyna doceniała w prawdzie jego
troskę, lecz skrzywiła się lekko, słysząc tak absurdalną sugestię. Oczywistym
było, że Kolekcjoner szykuje pułapkę. Jeśli jednak nie uda się tam ona, ten,
komu przypadnie wątpliwy zaszczyt zajęcia jej miejsca, może nie dożyć nawet
dotarcia do odpowiednich drzwi. Zabójca był bowiem niesamowicie przebiegły,
doskonały w tym, co robił. Wręcz nieludzko idealny. Jeśli chciał, by to ona
odkryła jego plan, od dawna był zabezpieczony na każdą ewentualność.
Elizabeth
uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny i odgarnęła opadające na twarz włosy.
–
Jeżeli tam nie pójdę, straci pan ludzi. Kimkolwiek jest Kolekcjoner, chce mnie
i doskonale wie, jaką podejmiemy decyzję. Nie ma znaczenia, czy pójdę tam ja,
czy wyśle pan tam wszystkie jednostki w mieście, on i tak już się zabezpieczył
– wyjaśniła, ku zdziwieniu zarówno komisarza, jak dwójki przyjaciół.
W jej głosie słychać był zarówno
ciekawość na myśl o poznaniu niuansów sprawy, jak i rezygnację wobec całkowitej
bezradności, która wzbudzała w niej strach. Znów nawiedziły ją bolesne myśli, przekrzykujące
się w głowie, ubliżające, jak słaba i głupia okazała się po raz kolejny.
Przyznała im rację i usilnie próbowała zepchnąć w odmęty świadomości, starając
się nie pogrążać.
–
Nie możesz iść sama – zaoponował James.
–
Racja, powinniśmy iść z tobą. Nie określił w żaden sposób, że masz przyjść bez
obstawy, więc… – mruknął Gilbert, swoją niebywałą wręcz chęcią zbędnego
pakowania się w kłopot przykuwając wzrok przyjaciela. – Nie zamierzam słuchać
przez kilka najbliższych lat, jak sobie wytykasz, że gdybyśmy z nią poleźli, to
może by nie zginęła! – wyjaśnił wzburzony, czerwieniąc się z zakłopotania.
Tak naprawdę chciał mieć oko na całą
sytuację. Intrygowała go i nie zamierzał przepuścić szansy zobaczenia na własne
oczy, co takiego szykował Kolekcjoner, a także, jak skończy się cała ta sprawa.
Nie znaczyło to, że zamierzał udawać heroicznego bohatera i zasłaniać swoim
ciałem kogokolwiek – jego życie było dla niego priorytetem i nie zamierzał tego
ukrywać, ani tym bardziej postępować brew sobie, lecz jako dodatkowa osoba mógł
się przydać. W taki, albo inny sposób; wszystko zależało od rozwoju wydarzeń.
Po
ustaleniu sposobu działania i zebraniu drużyny, która miała udać się na
miejsce, James, Gilbert i Elizabeth opuścili posterunek. Pod bramą czekało na
nich trzech mężczyzn – oficerów w cywilnych strojach, by mniej rzucać się w oczy.
Lizz w towarzystwie trojki funkcjonariuszy weszła do wnętrza wozu, a James
dołączył do przyjaciela, by wskazać mu drogę. Nikt nie rozmawiał. Ani wewnątrz
karocy, ani na zewnątrz. Padło jedynie kilka prostych wskazówek z ust Jamesa. Nikomu
nie było do śmiechu, a podejmowanie poważniejszych tematów mogłoby zająć myśli,
odwieść je od tego, co było teraz najważniejsze. Postanowili więc skupić się na
mentalnym przygotowaniu do tego, co miało ich spotkać. Nie mieli nawet zbyt
wiele czasu, bo po niespełna półgodzinnej jeździe miejskimi uliczkami powóz
zatrzymał się dwie przecznice przed docelowym miejscem.
Elizabeth
zachichotała pod nosem. Widząc na sobie pytające spojrzenia funkcjonariuszy,
pospieszyła z wyjaśnieniem:
–
Nie ma znaczenia, czy będziemy silić się na dyskrecję, czy zatrzymamy się tuż
pod drzwiami opuszczonego magazynu, on i tak wszystko zaplanował – mruknęła i
wysiadła z wozu, powoli dołączając do przyjaciół.
Czuła się niesamowicie niepewna. Nie
wiedziała, czemu aż tak przywiązała się do myśli o niezwykłych zdolnościach
Kolekcjonera, ale instynkt podpowiadał jej, że to jedynie, sensowne wyjaśnienie.
Żaden złoczyńca, o którym kiedykolwiek miała okazję słyszeć, a na tym polu
orientowała się doskonale, nie był w stanie osiągnąć takiej perfekcji. Na temat
tego zabójcy nie posiadali żadnych informacji: imienia, płci, pochodzenia,
sensownej teorii, planu działania, znajomości chociaż jednej z jego słabości.
Absolutnie nic, czarna plama. Nie wiedziała, co czeka ją za drzwiami budynku, a
to jedynie sprawiało, że kręciło jej się w głowie, a dłonie drżały lekko, nawet
kiedy zirytowana zacisnęła je w pięści i wetknęła w kieszenie marynarki
niedbale zarzuconej na ramiona, gdy opuszczała posiadłość. Najgorsze było
jednak przeczucie, że cokolwiek się za chwilę wydarzy, dalekie będzie od
szczęśliwego zakończenia, na które wszyscy liczyli. Obawiała się wręcz, że nie
uda im się wyjść z tego cało.
James
uśmiechnął się pokrzepiająco do strutej przyjaciółki. Gdyby nie jej uraz do
dotyku, objąłby ją teraz, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Widział, że się
denerwowała, była wyraźnie zmartwiona. Chociaż nie chciał tego przyznać, jej
stres udzielał się również jemu. Jedynym, który zdawał się zachowywać zimną
krew, był Gilbert, lecz w jego przypadku stres mógł być nie mniejszy niż pozostałej dwójki, jedynie lepiej ukrywany
pod pozorami marudnego zachowania.
–
Jeżeli zrobi się gorąco, masz uciekać – powiedziała stanowczo Elizabeth,
patrząc w oczy blondyna. – Ty i ten twój przyjaciel. Macie nie pakować się w
kłopoty, jasne? – Nieznoszący sprzeciwu głos dziewczyny próbował wywrzeć na
chłopaku posłuszeństwo.
On jednak nie zamierzał ustąpić. Nie
porzuci przyjaciółki, bez względu na konsekwencje. Jeżeli coś miało zagrażać
jej, tak samo zagrażało i jemu. Był za to spokojny o Gilberta, już dawno temu
opracowali plan na tego typu sytuacje. Właściwie, nie tyle plan, co zwyczajną umowę
– staną w swojej obronie, ale jeśli jeden będzie na przegranej pozycji, z
której nie da się go w żaden sposób wyciągnąć, drugi miał obowiązek uratować
siebie i go zostawić. Dokładnie to samo próbowała teraz wymusić na Jemie
Elizabeth, lecz w jej przypadku nie zamierzał na to przystać. Wiedział, że tak
naprawdę nie chciałaby zostać sama. Powiedziała to, co podpowiadało jej
sumienie, lecz w głębi duszy chciała prosić, by jej nie opuszczał. To było tak
niesamowicie widoczne w jej oczach, że nie był w stanie się powstrzymać. Pod
wpływem chwili przytulił ją do siebie, szepcząc:
–
Bez względu na niebezpieczeństwo, zostanę przy tobie.
Robi się gorąco 😅 Rownież uważam, ze ten cały kolekcjoner nie jest człowiekiem. Jestem mega ciekawa kim jest 😁
OdpowiedzUsuń