sobota, 13 lutego 2016

Tom 3, LVI

Przyznam, że mi smutno. Rozdział LIV ma dużo wyświetleń, za to ostatni, LV, malutko. Nie wiem, skąd to się bierze, ale mi przykro. I jestem chora, więc mi jeszcze bardziej przykro.
I w rozdziane może być sporo błędów, bo beto w gorączce to średni pomysł.

===================

W końcu wbił pazury w oczodoły mężczyzny, wyrywając jego gałki oczne, by po chwili poderżnąć mu gardło, ostatecznie pozbywając się go ze świata żywych. Odrzucił zwłoki na bok i powrócił do swojej ludzkiej postaci. Idealnie czysty frak, śnieżnobiałe rękawiczki i nienaganna fryzura – znów był dawnym sobą. Żałował jedynie, że jego panienka musiała zapłacić za to tak wysoką cenę.
                Podszedł do dziewczyny i przykucnął, delikatnie dotykając dłonią jej czoła.
                – Wybacz mi, panienko, powinienem był przybyć wcześniej. Nie jestem godny, by ci służyć – rzekł smutno.
Dopiero po chwili zwrócił uwagę na przywiązanego do słupa chłopaka. Zbliżył się do niego i nakazał mu zachować milczenie, po czym zdarł materiał zasłaniający jego usta.

                – Ty jesteś James, przyjaciel panienki Elizabeth? – zapytał, lustrując blondyna wzrokiem.
Ten skinął głową i chciał się odezwać, jednak demon powstrzymał go gestem ręki.
                – Nie mogę cię więc zabić – myślał na głos Sebastian. – Proszę wybaczyć, ale jestem zmuszony pana ogłuszyć. Panienka Elizabeth podejmie decyzje odnośnie pańskiej przyszłości, kiedy dojdzie do siebie. Do tego czasu będzie pan pod moją opieką – wyjaśnił i uśmiechnąwszy się ciepło, uderzył chłopaka, pozbawiając go przytomności.
Następnie rozerwał krępujące go więzy i przerzucił sobie przez ramię. Podszedł do Elizabeth i ostrożnie, jakby obawiał się, że hrabianka rozpadnie się w jego rękach, podniósł ją i opuścił pomieszczenie, paląc za sobą budynek.
~*~
                – Naprawdę nie możemy zaczekać? – jęknął smutno Timmy, powolnie krocząc w stronę powozu.
W dłoni trzymał podręczną torbę, którą ostentacyjnie szorował po ziemi, by podkreślić, jak niesamowicie nie podoba mu się decyzja Arthura. Mieli jeszcze cały kwadrans. A co, jeśli do tego czasu Lizzy zdążyłaby wrócić? Jednak kamerdyner był tym razem niesamowicie stanowczy. Nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek opóźnieniu, wciąż wspominając słowa ciotki.
                – Nie obchodzi mnie, że będzie zła! Chcę jeszcze raz zobaczyć się z Lizzy! – krzyknął oburzony i rzucił bagażem w drzwi wozu.
Arthur spokojnie podniósł torbę swego pana i wniósł ją do wnętrza karocy, by po chwili zmierzyć chłopca groźnym spojrzeniem. Ten jednak ani myślał się go bać, czy też ułatwiać postawione przed nim zadanie. Nadął policzki, skrzyżował ręce na piersi i stanowczo oświadczył, że nie zamierza się ruszyć. Nie spodziewał się jednak, że służący zwyczajnie do niego podejdzie, weźmie go na ręce i siłą, ignorując piski i krzyki szlachcica, wniesie go do powozu i zamknie drzwi na klucz, by nie mógł wyjść. Sam podszedł od drugiej strony, wszedł do środka i przekręcił złoty kluczyk w zamku, następnie dając znać woźnicy, że może ruszać.
                Jeanny i Thomas wyszli pożegnać kuzyna swojej pani. Machali mu radośnie, krzycząc, by nie zapomniał o torebce z tajemnicą – jak roboczo nazwali słodycze, które wpakowali mu do torby bez wiedzy Arthura. Rozumieli go, w końcu był jeszcze dzieckiem, a rozstania nigdy nie były łatwe, szczególnie, jeśli nie miało się szansy zrobić tego w odpowiedni sposób. Sam Timmy był pewien, że zniesie to lepiej, lecz kiedy przekroczył próg rezydencji, spłynęło na niego przytłaczające uczucie tęsknoty, którego nie potrafił od siebie odegnać. Nie wierzył też, że ciotka pozwoli mu przyjechać do Elizabeth w ciągu kilku najbliższych dni. Dopiero, co wrócił, a przecież musiał ciągle się uczyć.  Wynajęci nauczyciele mieli swoje standardy – jeśliby ich nie spełniał i nie zjawiał się na zajęciach, zrezygnowaliby z pracy, a wtedy ciotka byłaby naprawdę bardzo zła.
                Blondyn siedział naburmuszony, podpierając brodę na dłoni i wpatrywał się w krajobraz za oknem, skupiając się na tym, by ani razu nie spojrzeć na służącego, na którego przelał wszelkie negatywne emocje. Mimo że Arthur proponował mu przekąskę – nawet słodką, chociaż pora nie była odpowiednia – chłopca niewiele to interesowało. Nie zamierzał dać się tak łatwo przekupić. Był zły, rozgoryczony i zwyczajnie smutny.
                – Jeanny śpiewała kołysankę z dzieciństwa. Thomas przeklinał, a ty rozmawiałeś z aniołem – mruknął Timmy, przerywając trwającą ponad pół godziny ciszę.
Kilka słów z ust dziecka sprawiło, że serce kamerdynera przez chwilę zabiło szybciej. Przemknęło mu przez myśl, że mógł go przejrzeć, lecz postanowił zachować zimną krew i odegrać swoją rolę.
                – Dlaczego panicz tak sądzi? – zapyta ciepło, uśmiechając się pobłażliwie.
Szlachcic spojrzał w zniekształcone odbicie twarzy służącego i westchnął ciężko.
                – Jeanny śpiewała tę piosenkę jeszcze kilka razy i zawsze wtedy była uśmiechnięta. Mówiła mi kiedyś, że miała tylko mamę, więc tak założyłem, bo nie widziałem przy niej żadnego mężczyzny. A Thomas musiał mówić brzydkie słowa, bo się krzywiłeś, poza tym nie słyszałem ich wcześniej, a ciocia każe mi czytać słownik… – wyjaśnił dokładnie, nieco się rozchmurzając.
Wyjaśnianie sposobu, w jaki doszedł do rozwiązania było satysfakcjonujące. W końcu malec zdecydował się odwrócić twarzą do służącego i zgodzić się na przyjęcie ptysia, którego Arthur przyrządził dla niego przed wyjściem, jednak wyraźnie zaznaczył, że wciąż jest na niego zły i nie zamierza przestać, dopóki nie dowie się, że znów może odwiedzić siostrę. Lokaj posłusznie skinął głową, podał chłopcu ciastko i poprosił, by ten wyjaśnił do końca, wszak to właśnie ostatnia konkluzja najbardziej go fascynowała.
                – Długo o tym myślałem – zaczął Timmy, przegryzając kawałek słodkiego ciastka. – Najpierw sądziłem, że jesteś chory, no bo dorośli nie mogą mówić do siebie, bo ciocia mówiła, że to choroba i to nieładnie, ale ty jesteś zbyt idealny i to do ciebie nie pasuje. Ale jesteś też beznadziejnym aktorem, więc niemożliwe, żebyś tak długo udawał, bo by ci się nie chciało, bo nie lubisz się w to bawić, dlatego musiałeś mówić do kogoś prawdziwego i nie wiedzieć, że tam jestem i to dlatego. A jedyne istoty, których inni nie mogą zobaczyć, to anioły stróże. Ty rozmawiałeś ze swoim, bo swojego można zobaczyć, ale mi się wydawało, że jesteś sam, bo nie mogłem zobaczyć twojego anioła i właśnie dlatego – zakończył wywóz i skupił się na konsumowaniu ciastka.
Arthur widział, że chłopiec był niezwykle pewny swojej, nad wyraz słusznej, teorii, ale nie satysfakcjonowało go to rozwiązanie.
– Masz rację, paniczu. Właśnie tak było – odparł anioł, zgodnie z przyjętym wcześniej założeniem. – Rozmawiałem ze swoim aniołem. Nie chciałem, żeby się panicz zorientował, było mi głupio – wyznał, próbując wzbudzić w chłopcu poczuci winy, które skutecznie zabiłoby jego ciekawość i chęć dopytywania, czego wspomniany stróż mógłby od niego chcieć. – Wydaje mi się jednak, że nie jest panicz zadowolony z rozwiązania zagadki.
                – Masz rację, nie podoba mi się.
                – Powie mi panicz, dlaczego?
                – Bo miałem nadzieję, że to wszystko będzie jakoś połączone i będzie tajemnicze i intrygujące. Tak jak to, co robi Lizzy. Ona robi cudowne rzeczy! Pomaga łapać złych ludzi i rozwiązuje te wszystkie zagadki. Chciałbym robić to samo, kiedy będę duży. Więc muszę ćwiczyć! A wszystko wokół jest takie zwyczajne… – wyznał smutno.
Przez twarz anioła przemknęło zdziwienie. Nie sądził, że chłopiec tak dobrze zdaje sobie sprawę z tego, czym zajmuje się Elizabeth. Może nie znał wszystkich szczegółów, lecz nawet ogólna wiedza wystarczyła, by nakierować przyszłość chłopca na tor, którego anioł wcześniej nie dostrzegał. Przed jego oczami stanęła jedna z prawdopodobnych ścieżek losu Timmiego. Obraz młodego, zdrowego mężczyzny, który wchodzi do wnętrza komisariatu, rodzinna pieczęć domu Roseblack, odziana w czerń postać krocząca za nim – nie wiedział, kim była, obawiał się jednak, że na drodze młodego szlachcica może stanąć siła podobna tej, którą okiełznała siostra chłopca. Skrzywił się na samą myśl o czymś tak plugawym, kładącym łapska na duszy jego podopiecznego.
                – Nie powinien panicz o tym myśleć. To bardzo niebezpieczna praca i przez nią lady Roseblack jest taka smutna i samotna. Na pewno panicz zauważył – odparł po chwili namysłu, podając chłopcu chusteczkę, by wytarł dłonie.
                – Ale wtedy bym jej pomagał i już nie byłaby smutna. Bylibyśmy zawsze razem.
                – Jestem pewien, że pańska kuzynka wolałaby, żeby przejął panicz firmę po ojcu i odniósł sukces na rynku.
                – Masz rację… Lizzy zawsze ukrywa przede mną to, co robi. Myślisz, że jeśli będę rządził firmą ojca i zarobię dużo pieniędzy i kupię Lizzy coś dużego i pięknego, to będzie szczęśliwa? – zapytał Timmy, poważnie zastanawiając się nad swoją przyszłością.
                – Jestem pewien, że idąc w tym kierunku, sprawi panicz, że lady Roseblack będzie z panicza dumna.
                – W takim razie tak właśnie zrobię! Dziękuję, Arthurze! Jestem na ciebie zły odrobinę mniej! – krzyknął entuzjastycznie chłopiec i uśmiechnął się szeroko, układając w głowie cały plan swojej przyszłości i nie mogąc się doczekać, aż opowie o nim kuzynce, kiedy spotkają się ponownie.
~*~
                Demon wyniósł Elizabeth i Jamesa z budynku, zostawiając za sobą płonący magazyn pełen dowodów makabrycznych poczynań Kolekcjonera. Próbował nie dać się podnieść emocjom, ze wszystkich sił spychając je w głąb umysłu. Teraz miał zdecydowanie większy problem niż przejmowanie się swoją hańbą. Jego ręce drżały, z trudem utrzymując nieprzytomną Elizabeth, kiedy skacząc po dachach kolejnych budynków, gnał w jedyne miejsce, które przyszło mu na myśl – do zakładu Undertakera.
                Ilekroć zerkał na zastygłą w bezruchu, pokrytą licznymi zadrapaniami twarz swojej młodej pani, czuł ściskający serce ból. Dławiące uczucie w gardle niemal odbierało mu oddech. Błądził wzrokiem pomiędzy hrabianką, a kolejnymi budynkami, szukając najprostszej drogi, czując, że jeśli cały czas nie będzie obserwował dziewczyny, ta wyzionie ducha, nie dotarłszy tam, gdzie udzielą jej pomocy. Co chwilę musiał poprawiać przewieszonego przez ramię chłopaka, który zsuwał się, znacznie utrudniając demonowi podróż. Jednak nie przejmował się nim. Wziął go ze sobą jedynie ze względu na nią, wiedząc, że nie wybaczyłaby mu, gdyby pozwolił, by Jamesowi stała się krzywda.
                W końcu dotarł do zakładu. Zatrzymał się na dachu, odetchnął ciężko i rozejrzawszy się, czy nikt nie przechadza się boczną uliczką, wylądował przed tylnymi drzwiami pracowni legendarnego boga śmierci. Kopnął w drzwi i czekał, lecz nie usłyszał żadnego odzewu. Złość Michaelisa, potęgowana strachem o życie Elizabeth, wymogła na nim irracjonalną reakcję – jedną z tych, których zawsze unikał, odznaczając się, przynajmniej pozornym, opanowaniem. W każdej sytuacji potrafił zachować zimną krew, odciąć się od pierwiastka emocjonalnego, skupiając się jedynie na faktach, opracowaniu taktyki i odpowiednim wykonaniu zadania. Jednak w tamtej chwili nie potrafił się opamiętać. Strach i złość przejmowały kontrolę nad jego ciałem, wygrywając ze zmęczonym umysłem. Cały drżał, wściekle zaciskając zęby, póki nie począł kopać w próchniejące drewno, wołając grabarza. Ten jednak dalej milczał. Z wnętrza niewielkiego budynku nie dobiegał żaden dźwięk.
                Jak mógł z nim pogrywać w takiej chwili?! Tego już zbyt wiele, powinien poznać, że sprawa jest naprawdę poważna i przestać się wygłupiać! Sebastian wyważył drzwi i wbiegł do spowitego mrokiem pomieszczenia. Nagle wszystkie świecie rozbłysły silnym płomieniem, odkrywając sekrety zakładu pogrzebowego. Demon delikatnie ułożył Elizabeth na wieku jednej z trumien, posadził nieprzytomnego blondyna, opierając go o brzeg tej samej skrzyni i rzucił się do kolejnej. Otwierał wszystkie po kolei, klnąc coraz głośniej, ilekroć wnętrze okazywało się puste. Undertakera nie było. Jedyna osoba, która przychodziła mu na myśl, zdolna pomóc jego pani, nie wzbudzając przy tym zbędnego zainteresowania, zwyczajnie zniknęła. Akurat teraz… Sam demon nie był w stanie niczego zrobić. Chociaż przez długie miesiące spędzone w piekle nie raz studiował kolejne tomy ksiąg traktujących o ludzkim ciele, jego chorobach i leczeniu, wciąż nie wiedział wystarczająco dużo, by podjąć się ratowania dziewczyny. Była dla niego zbyt ważna, nie mógł ryzykować. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie zawahałby się, ale to jego panienka, jego Elizabeth. Połamane nogi, liczne rany powierzchowne i otwarte złamanie kości piszczelowej, z którego obficie toczyła się krew, z każdą chwilą zbliżając szlachciankę na skraj śmierci, o czym informował Sebastiana palący na dłoni znak – wszystko to jedynie bardziej mąciło mu w głowie.
                Chwycił się za głowę i jęknął rozpaczliwie, licząc na to, że przez chwilę okazując słabość, uda mu się poczuć ulgę i powrócić do emocjonalnej równowagi niezbędną do podejmowania dalszych decyzji.
                – Szpital – rzekł sam do siebie, wiedząc, że była to ostateczność.
Żałował, że w kwestii medycyny tak bardzo zaniedbał interesy swojej pani. Lekarz, który zawsze się nią opiekował, nie posiadał odpowiednich kwalifikacji, demon musiał więc podjąć radykalny krok. Był świadom tego, że Elizabeth byłaby przeciwna jego decyzji, lecz jeśli nie zrobiłby niczego, dziewczyna nie miałaby już nigdy szansy powiedzieć mu, jak niesamowicie zawiódł jej oczekiwania. W tej chwili był gotów złamać wszelkie zasady, którymi kierowała się w  życiu, akceptując każdy rodzaj kary, jaki postanowiłaby wobec niego zastosować, byle tylko mieć szansę jeszcze raz spojrzeć w soczyście błękitne oczy, w których tak uwielbiał dostrzegać swoje odbicie.
                Zamknął oczy, wziął kilka głębokich wdechów i starał się zachować przed samym sobą pozory spokoju. Przerzucił Jamesa przez ramię, ostrożnie chwycił hrabiankę i opuścił zakład, pozostawiając po sobie dziurę w drzwiach. Ruszył do szpitala, w dalszym ciągu poruszając się po dachach. Chciał ograniczyć zaciekawione spojrzenia przypadkowych przechodniów do minimum, uniknąć niechcianego rozgłosu. Po niespełna dwóch minutach drogi był już na dachu szpitala. Wszedł do jego wnętrza, wyłamując klamkę w drzwiach i zbiegł po schodach, by jeszcze z klatki wołać lekarza. Kiedy pracownicy szpitala zobaczyli ranną dziewczynę na jego rękach oraz niesionego na ramieniu chłopaka, natychmiast podnieśli alarm. Po chwili przeniesiono dwójkę poszkodowanych do jednego z pomieszczeń, gdzie natychmiast się nimi zajęto. W całym ferworze zdarzeń demon dopiero po chwili zorientował się, że jedną z pielęgniarek, która kręciła się wokół jego pani, była ta sama kobieta, która była jej zwierzchniczką, kiedy udawali pracowników placówki, rozwiązując sprawę Wampira.
                Sebastian przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy lekarzami, wyłapując co istotniejsze informacje. Wodził wzrokiem za dłońmi medyków, ilekroć któryś z nich zbliżał się do Elizabeth, a kiedy jeden z nich rozerwał jej ubranie, by utorować sobie dostęp do ran, ledwie powstrzymał się, przed zaatakowaniem mężczyzny.
                – Ona nie cierpi obcego dotyku – cisnęło mu się na usta.
Milczał jednak, wiedząc, jak idiotyczna była ta myśl. Rozpoczęła się walka o jej życie i zdrowie; coś tak głupiego, jak psychiczny uraz nie miało prawa zaprzepaścić szansy uratowania jej. Stał więc w miejscu i oceniał przydatność każdego z obecnych na sali, a kiedy wszedł do niej kolejny lekarz, zastępując jedną z pielęgniarek, które w odbiorze demona bardziej przeszkadzały, niż pomagały, zatrzasnął za kobietą drzwi i dotykając klamki stopił ją, by nikt nie mógł wejść, ani wyjść z pomieszczenia. Następnie zbliżył się do swojej pani, zdjął splamioną krwią rękawiczkę, odkrywając smoliście czarne paznokcie oraz znak kontraktu i pogłaskał dziewczynę po czole, odgarniając z czoła przyklejone, skąpane we krwi kosmyki.
                – Proszę odejść, przeszkadza pan! – krzyknął jeden z lekarzy, popychając demona łokciem.
Oczy  kamerdynera rozbłysły szkarłatem. Rozwścieczony nawet nie zauważył, kiedy jego cień zaczął rozrastać się po podłodze, wkrótce wpełzając na ściany. Lekarze jednak byli zbyt pochłonięci ratowaniem Elizabeth, by zwrócić uwagę na to, co działo się z niezwykłym mężczyzną, który przyniósł ją do szpitala. Dopiero, kiedy pielęgniarka skończyła podpinać kroplówkę Jamesowi i odwróciła się, by podejść do łóżka hrabianki, na widok sunącego po suficie, smolistego cienia, krzyknęła ze strachu, wypuszczając z rąk metalowe naczynie wypełnione nasiąkniętą krwią gazą. 

3 komentarze:

  1. Dwie literówki już na samym wstępie.
    Ciekawe, gdzie był grabarz. Wątpię, że tak po prostu nie chciał pomóc, to nie w jego stylu. Pewnie naprawdę go nie było, więc nie chowam do niego urazy.
    Sebastian taki bohaterski *^* Odpuszczam mu całą głupotę, wszystko, bo tak bardzo kocha Elżbietkę, że gotów jest pozabijać lekarzy, jeśli zrobią jej jakąś krzywdę lub krzywo spojrzą na jego panią.
    Czy wcześniej coś było, że Lizzy nie chce nigdy trafić do szpitala? Bo szczerze, nie pamiętam takiego wątku.
    No i to martwienie się o dotyk - tu się przyczepie ( szpital, coś wiem)
    Ubrań nie można kategorycznie rozrywać, tak jak t o napisałaś, gdzy przylegają do rany. Wówczas się OSTROŻNIE rozcina materiał nożyczkami, a fragmenty wybiera pęsetą. To tyle. I wątpię, że wszyscy już tak tam polecieli jej na ratunek, ale o tym sza ;)
    Krótki, bo i nie mam więcej co napisać, ale cieszy mnie, że było coś nowego, a nie po raz x pisanie, jak Michaelis bardzo cierpi, a Lizzy tęskni. Niech cierpią w nowej odsłonie! ( sadyzm).
    Obiecaj, że następny rozdział będzie taki jak ten.
    I nie dowierzam Timmiemu z tym aniołem. To jakoś naciąganie brzmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tam jest, że rozerwali jej te ubrania? -_- Byłam pewna, że je rozcinali... Naprawdę ze mną źle, skoro to pominęłam, bo oczywiście wiem, że się nie zrywa ubrań tak bezmyślnie :P.
      No, a co do tego, że się zbiegli - naoglądałam się seriali medycznych. Jak zjawia się pacjent, to jacyś tam ludzie się zbiegają pomagać. Mogę tylko powiedzieć, że w następnym rozdziale będzie jeszcze trochę szpitala, więc będziesz mogła mi powytykać medyczne błędy :*
      A Lizz nie boi się damego szpitala i nic do niego nie ma. Chodzi tylko o to, że ona nie chce zwracać na siebie bezpośredniej uwagi, a wylądowanie w szpitalu jednak ją zwraca, bo w końcu trzeba ją zidentyfikować itp. itd.. A ona przecież szlachta i zaraz plota pójdzie - o to chodzi.
      A literówki... Mówiłam, że beta dzisiaj ssie. Będę musiała zrobić drugś, jak mózg da mi żyć i przestanie się gotować.
      A usprawiedliwienie grabarza rządzi ahahaaha <3

      Usuń
  2. Sebus zazdrosny 😂 najchętniej on by rozerwał ubranie Lizzy 😏 (może niekoniecznie w takiej sytuacji, kiedy to jest nieprzytomna i ledwo utrzymuje się przy życiu Xd)
    Głupia pielęgniarka... Co ona nigdy demona nie widziała?!? PHI... 😂
    Zastanawia mnie jedno... GDZIE BYŁ UNDI HALO ?! Dziwne ...
    Jak Sebastian postanowił zabrać swoją panienkę do szpitala, a jeszcze znajdował się w zakładzie grabarza, to wyobraziłam sobie, jak bierze Lizzy, a Jamesa tam zostawia😂😂

    OdpowiedzUsuń

.