Przyznam, że mi smutno. Rozdział LIV ma dużo wyświetleń, za to ostatni, LV, malutko. Nie wiem, skąd to się bierze, ale mi przykro. I jestem chora, więc mi jeszcze bardziej przykro.
I w rozdziane może być sporo błędów, bo beto w gorączce to średni pomysł.
===================
W końcu wbił pazury w oczodoły
mężczyzny, wyrywając jego gałki oczne, by po chwili poderżnąć mu gardło,
ostatecznie pozbywając się go ze świata żywych. Odrzucił zwłoki na bok i
powrócił do swojej ludzkiej postaci. Idealnie czysty frak, śnieżnobiałe
rękawiczki i nienaganna fryzura – znów był dawnym sobą. Żałował jedynie, że
jego panienka musiała zapłacić za to tak wysoką cenę.
Podszedł
do dziewczyny i przykucnął, delikatnie dotykając dłonią jej czoła.
–
Wybacz mi, panienko, powinienem był przybyć wcześniej. Nie jestem godny, by ci
służyć – rzekł smutno.
Dopiero po chwili zwrócił uwagę na
przywiązanego do słupa chłopaka. Zbliżył się do niego i nakazał mu zachować
milczenie, po czym zdarł materiał zasłaniający jego usta.
–
Ty jesteś James, przyjaciel panienki Elizabeth? – zapytał, lustrując blondyna
wzrokiem.
Ten skinął głową i chciał się
odezwać, jednak demon powstrzymał go gestem ręki.
–
Nie mogę cię więc zabić – myślał na głos Sebastian. – Proszę wybaczyć, ale
jestem zmuszony pana ogłuszyć. Panienka Elizabeth podejmie decyzje odnośnie
pańskiej przyszłości, kiedy dojdzie do siebie. Do tego czasu będzie pan pod
moją opieką – wyjaśnił i uśmiechnąwszy się ciepło, uderzył chłopaka,
pozbawiając go przytomności.
Następnie rozerwał krępujące go
więzy i przerzucił sobie przez ramię. Podszedł do Elizabeth i ostrożnie, jakby
obawiał się, że hrabianka rozpadnie się w jego rękach, podniósł ją i opuścił
pomieszczenie, paląc za sobą budynek.
~*~
–
Naprawdę nie możemy zaczekać? – jęknął smutno Timmy, powolnie krocząc w stronę
powozu.
W dłoni trzymał podręczną torbę,
którą ostentacyjnie szorował po ziemi, by podkreślić, jak niesamowicie nie
podoba mu się decyzja Arthura. Mieli jeszcze cały kwadrans. A co, jeśli do tego
czasu Lizzy zdążyłaby wrócić? Jednak kamerdyner był tym razem niesamowicie
stanowczy. Nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek opóźnieniu, wciąż
wspominając słowa ciotki.
–
Nie obchodzi mnie, że będzie zła! Chcę jeszcze raz zobaczyć się z Lizzy! –
krzyknął oburzony i rzucił bagażem w drzwi wozu.
Arthur spokojnie podniósł torbę
swego pana i wniósł ją do wnętrza karocy, by po chwili zmierzyć chłopca groźnym
spojrzeniem. Ten jednak ani myślał się go bać, czy też ułatwiać postawione
przed nim zadanie. Nadął policzki, skrzyżował ręce na piersi i stanowczo
oświadczył, że nie zamierza się ruszyć. Nie spodziewał się jednak, że służący
zwyczajnie do niego podejdzie, weźmie go na ręce i siłą, ignorując piski i
krzyki szlachcica, wniesie go do powozu i zamknie drzwi na klucz, by nie mógł
wyjść. Sam podszedł od drugiej strony, wszedł do środka i przekręcił złoty
kluczyk w zamku, następnie dając znać woźnicy, że może ruszać.
Jeanny
i Thomas wyszli pożegnać kuzyna swojej pani. Machali mu radośnie, krzycząc, by
nie zapomniał o torebce z tajemnicą – jak roboczo nazwali słodycze, które
wpakowali mu do torby bez wiedzy Arthura. Rozumieli go, w końcu był jeszcze
dzieckiem, a rozstania nigdy nie były łatwe, szczególnie, jeśli nie miało się
szansy zrobić tego w odpowiedni sposób. Sam Timmy był pewien, że zniesie to
lepiej, lecz kiedy przekroczył próg rezydencji, spłynęło na niego
przytłaczające uczucie tęsknoty, którego nie potrafił od siebie odegnać. Nie
wierzył też, że ciotka pozwoli mu przyjechać do Elizabeth w ciągu kilku
najbliższych dni. Dopiero, co wrócił, a przecież musiał ciągle się uczyć. Wynajęci nauczyciele mieli swoje standardy –
jeśliby ich nie spełniał i nie zjawiał się na zajęciach, zrezygnowaliby z
pracy, a wtedy ciotka byłaby naprawdę bardzo zła.
Blondyn
siedział naburmuszony, podpierając brodę na dłoni i wpatrywał się w krajobraz
za oknem, skupiając się na tym, by ani razu nie spojrzeć na służącego, na
którego przelał wszelkie negatywne emocje. Mimo że Arthur proponował mu
przekąskę – nawet słodką, chociaż pora nie była odpowiednia – chłopca niewiele
to interesowało. Nie zamierzał dać się tak łatwo przekupić. Był zły,
rozgoryczony i zwyczajnie smutny.
–
Jeanny śpiewała kołysankę z dzieciństwa. Thomas przeklinał, a ty rozmawiałeś z
aniołem – mruknął Timmy, przerywając trwającą ponad pół godziny ciszę.
Kilka słów z ust dziecka sprawiło,
że serce kamerdynera przez chwilę zabiło szybciej. Przemknęło mu przez myśl, że
mógł go przejrzeć, lecz postanowił zachować zimną krew i odegrać swoją rolę.
–
Dlaczego panicz tak sądzi? – zapyta ciepło, uśmiechając się pobłażliwie.
Szlachcic spojrzał w zniekształcone
odbicie twarzy służącego i westchnął ciężko.
–
Jeanny śpiewała tę piosenkę jeszcze kilka razy i zawsze wtedy była
uśmiechnięta. Mówiła mi kiedyś, że miała tylko mamę, więc tak założyłem, bo nie
widziałem przy niej żadnego mężczyzny. A Thomas musiał mówić brzydkie słowa, bo
się krzywiłeś, poza tym nie słyszałem ich wcześniej, a ciocia każe mi czytać
słownik… – wyjaśnił dokładnie, nieco się rozchmurzając.
Wyjaśnianie sposobu, w jaki doszedł
do rozwiązania było satysfakcjonujące. W końcu malec zdecydował się odwrócić
twarzą do służącego i zgodzić się na przyjęcie ptysia, którego Arthur
przyrządził dla niego przed wyjściem, jednak wyraźnie zaznaczył, że wciąż jest
na niego zły i nie zamierza przestać, dopóki nie dowie się, że znów może
odwiedzić siostrę. Lokaj posłusznie skinął głową, podał chłopcu ciastko i
poprosił, by ten wyjaśnił do końca, wszak to właśnie ostatnia konkluzja
najbardziej go fascynowała.
–
Długo o tym myślałem – zaczął Timmy, przegryzając kawałek słodkiego ciastka. –
Najpierw sądziłem, że jesteś chory, no bo dorośli nie mogą mówić do siebie, bo
ciocia mówiła, że to choroba i to nieładnie, ale ty jesteś zbyt idealny i to do
ciebie nie pasuje. Ale jesteś też beznadziejnym aktorem, więc niemożliwe, żebyś
tak długo udawał, bo by ci się nie chciało, bo nie lubisz się w to bawić,
dlatego musiałeś mówić do kogoś prawdziwego i nie wiedzieć, że tam jestem i to
dlatego. A jedyne istoty, których inni nie mogą zobaczyć, to anioły stróże. Ty
rozmawiałeś ze swoim, bo swojego można zobaczyć, ale mi się wydawało, że jesteś
sam, bo nie mogłem zobaczyć twojego anioła i właśnie dlatego – zakończył wywóz
i skupił się na konsumowaniu ciastka.
Arthur widział,
że chłopiec był niezwykle pewny swojej, nad wyraz słusznej, teorii, ale nie
satysfakcjonowało go to rozwiązanie.
– Masz rację,
paniczu. Właśnie tak było – odparł anioł, zgodnie z przyjętym wcześniej
założeniem. – Rozmawiałem ze swoim aniołem. Nie chciałem, żeby się panicz
zorientował, było mi głupio – wyznał, próbując wzbudzić w chłopcu poczuci winy,
które skutecznie zabiłoby jego ciekawość i chęć dopytywania, czego wspomniany
stróż mógłby od niego chcieć. – Wydaje mi się jednak, że nie jest panicz
zadowolony z rozwiązania zagadki.
–
Masz rację, nie podoba mi się.
–
Powie mi panicz, dlaczego?
–
Bo miałem nadzieję, że to wszystko będzie jakoś połączone i będzie tajemnicze i
intrygujące. Tak jak to, co robi Lizzy. Ona robi cudowne rzeczy! Pomaga łapać
złych ludzi i rozwiązuje te wszystkie zagadki. Chciałbym robić to samo, kiedy
będę duży. Więc muszę ćwiczyć! A wszystko wokół jest takie zwyczajne… – wyznał
smutno.
Przez twarz anioła przemknęło
zdziwienie. Nie sądził, że chłopiec tak dobrze zdaje sobie sprawę z tego, czym
zajmuje się Elizabeth. Może nie znał wszystkich szczegółów, lecz nawet ogólna
wiedza wystarczyła, by nakierować przyszłość chłopca na tor, którego anioł
wcześniej nie dostrzegał. Przed jego oczami stanęła jedna z prawdopodobnych
ścieżek losu Timmiego. Obraz młodego, zdrowego mężczyzny, który wchodzi do
wnętrza komisariatu, rodzinna pieczęć domu Roseblack, odziana w czerń postać
krocząca za nim – nie wiedział, kim była, obawiał się jednak, że na drodze
młodego szlachcica może stanąć siła podobna tej, którą okiełznała siostra
chłopca. Skrzywił się na samą myśl o czymś tak plugawym, kładącym łapska na
duszy jego podopiecznego.
–
Nie powinien panicz o tym myśleć. To bardzo niebezpieczna praca i przez nią
lady Roseblack jest taka smutna i samotna. Na pewno panicz zauważył – odparł po
chwili namysłu, podając chłopcu chusteczkę, by wytarł dłonie.
–
Ale wtedy bym jej pomagał i już nie byłaby smutna. Bylibyśmy zawsze razem.
–
Jestem pewien, że pańska kuzynka wolałaby, żeby przejął panicz firmę po ojcu i
odniósł sukces na rynku.
–
Masz rację… Lizzy zawsze ukrywa przede mną to, co robi. Myślisz, że jeśli będę
rządził firmą ojca i zarobię dużo pieniędzy i kupię Lizzy coś dużego i
pięknego, to będzie szczęśliwa? – zapytał Timmy, poważnie zastanawiając się nad
swoją przyszłością.
–
Jestem pewien, że idąc w tym kierunku, sprawi panicz, że lady Roseblack będzie
z panicza dumna.
–
W takim razie tak właśnie zrobię! Dziękuję, Arthurze! Jestem na ciebie zły
odrobinę mniej! – krzyknął entuzjastycznie chłopiec i uśmiechnął się szeroko,
układając w głowie cały plan swojej przyszłości i nie mogąc się doczekać, aż
opowie o nim kuzynce, kiedy spotkają się ponownie.
~*~
Demon
wyniósł Elizabeth i Jamesa z budynku, zostawiając za sobą płonący magazyn pełen
dowodów makabrycznych poczynań Kolekcjonera. Próbował nie dać się podnieść
emocjom, ze wszystkich sił spychając je w głąb umysłu. Teraz miał zdecydowanie
większy problem niż przejmowanie się swoją hańbą. Jego ręce drżały, z trudem
utrzymując nieprzytomną Elizabeth, kiedy skacząc po dachach kolejnych budynków,
gnał w jedyne miejsce, które przyszło mu na myśl – do zakładu Undertakera.
Ilekroć
zerkał na zastygłą w bezruchu, pokrytą licznymi zadrapaniami twarz swojej
młodej pani, czuł ściskający serce ból. Dławiące uczucie w gardle niemal
odbierało mu oddech. Błądził wzrokiem pomiędzy hrabianką, a kolejnymi
budynkami, szukając najprostszej drogi, czując, że jeśli cały czas nie będzie
obserwował dziewczyny, ta wyzionie ducha, nie dotarłszy tam, gdzie udzielą jej
pomocy. Co chwilę musiał poprawiać przewieszonego przez ramię chłopaka, który
zsuwał się, znacznie utrudniając demonowi podróż. Jednak nie przejmował się
nim. Wziął go ze sobą jedynie ze względu na nią, wiedząc, że nie wybaczyłaby
mu, gdyby pozwolił, by Jamesowi stała się krzywda.
W
końcu dotarł do zakładu. Zatrzymał się na dachu, odetchnął ciężko i
rozejrzawszy się, czy nikt nie przechadza się boczną uliczką, wylądował przed
tylnymi drzwiami pracowni legendarnego boga śmierci. Kopnął w drzwi i czekał,
lecz nie usłyszał żadnego odzewu. Złość Michaelisa, potęgowana strachem o życie
Elizabeth, wymogła na nim irracjonalną reakcję – jedną z tych, których zawsze
unikał, odznaczając się, przynajmniej pozornym, opanowaniem. W każdej sytuacji
potrafił zachować zimną krew, odciąć się od pierwiastka emocjonalnego,
skupiając się jedynie na faktach, opracowaniu taktyki i odpowiednim wykonaniu
zadania. Jednak w tamtej chwili nie potrafił się opamiętać. Strach i złość
przejmowały kontrolę nad jego ciałem, wygrywając ze zmęczonym umysłem. Cały
drżał, wściekle zaciskając zęby, póki nie począł kopać w próchniejące drewno,
wołając grabarza. Ten jednak dalej milczał. Z wnętrza niewielkiego budynku nie
dobiegał żaden dźwięk.
Jak
mógł z nim pogrywać w takiej chwili?! Tego już zbyt wiele, powinien poznać, że
sprawa jest naprawdę poważna i przestać się wygłupiać! Sebastian wyważył drzwi
i wbiegł do spowitego mrokiem pomieszczenia. Nagle wszystkie świecie rozbłysły
silnym płomieniem, odkrywając sekrety zakładu pogrzebowego. Demon delikatnie
ułożył Elizabeth na wieku jednej z trumien, posadził nieprzytomnego blondyna,
opierając go o brzeg tej samej skrzyni i rzucił się do kolejnej. Otwierał
wszystkie po kolei, klnąc coraz głośniej, ilekroć wnętrze okazywało się puste.
Undertakera nie było. Jedyna osoba, która przychodziła mu na myśl, zdolna pomóc
jego pani, nie wzbudzając przy tym zbędnego zainteresowania, zwyczajnie
zniknęła. Akurat teraz… Sam demon nie był w stanie niczego zrobić. Chociaż
przez długie miesiące spędzone w piekle nie raz studiował kolejne tomy ksiąg
traktujących o ludzkim ciele, jego chorobach i leczeniu, wciąż nie wiedział
wystarczająco dużo, by podjąć się ratowania dziewczyny. Była dla niego zbyt
ważna, nie mógł ryzykować. Gdyby to był ktokolwiek inny, nie zawahałby się, ale
to jego panienka, jego Elizabeth. Połamane nogi, liczne rany powierzchowne i
otwarte złamanie kości piszczelowej, z którego obficie toczyła się krew, z
każdą chwilą zbliżając szlachciankę na skraj śmierci, o czym informował
Sebastiana palący na dłoni znak – wszystko to jedynie bardziej mąciło mu w
głowie.
Chwycił
się za głowę i jęknął rozpaczliwie, licząc na to, że przez chwilę okazując
słabość, uda mu się poczuć ulgę i powrócić do emocjonalnej równowagi niezbędną
do podejmowania dalszych decyzji.
–
Szpital – rzekł sam do siebie, wiedząc, że była to ostateczność.
Żałował, że w kwestii medycyny tak
bardzo zaniedbał interesy swojej pani. Lekarz, który zawsze się nią opiekował,
nie posiadał odpowiednich kwalifikacji, demon musiał więc podjąć radykalny
krok. Był świadom tego, że Elizabeth byłaby przeciwna jego decyzji, lecz jeśli
nie zrobiłby niczego, dziewczyna nie miałaby już nigdy szansy powiedzieć mu,
jak niesamowicie zawiódł jej oczekiwania. W tej chwili był gotów złamać
wszelkie zasady, którymi kierowała się w
życiu, akceptując każdy rodzaj kary, jaki postanowiłaby wobec niego
zastosować, byle tylko mieć szansę jeszcze raz spojrzeć w soczyście błękitne
oczy, w których tak uwielbiał dostrzegać swoje odbicie.
Zamknął
oczy, wziął kilka głębokich wdechów i starał się zachować przed samym sobą
pozory spokoju. Przerzucił Jamesa przez ramię, ostrożnie chwycił hrabiankę i
opuścił zakład, pozostawiając po sobie dziurę w drzwiach. Ruszył do szpitala, w
dalszym ciągu poruszając się po dachach. Chciał ograniczyć zaciekawione
spojrzenia przypadkowych przechodniów do minimum, uniknąć niechcianego
rozgłosu. Po niespełna dwóch minutach drogi był już na dachu szpitala. Wszedł
do jego wnętrza, wyłamując klamkę w drzwiach i zbiegł po schodach, by jeszcze z
klatki wołać lekarza. Kiedy pracownicy szpitala zobaczyli ranną dziewczynę na
jego rękach oraz niesionego na ramieniu chłopaka, natychmiast podnieśli alarm.
Po chwili przeniesiono dwójkę poszkodowanych do jednego z pomieszczeń, gdzie
natychmiast się nimi zajęto. W całym ferworze zdarzeń demon dopiero po chwili
zorientował się, że jedną z pielęgniarek, która kręciła się wokół jego pani,
była ta sama kobieta, która była jej zwierzchniczką, kiedy udawali pracowników
placówki, rozwiązując sprawę Wampira.
Sebastian
przysłuchiwał się wymianie zdań pomiędzy lekarzami, wyłapując co istotniejsze informacje.
Wodził wzrokiem za dłońmi medyków, ilekroć któryś z nich zbliżał się do
Elizabeth, a kiedy jeden z nich rozerwał jej ubranie, by utorować sobie dostęp
do ran, ledwie powstrzymał się, przed zaatakowaniem mężczyzny.
–
Ona nie cierpi obcego dotyku –
cisnęło mu się na usta.
Milczał jednak, wiedząc, jak
idiotyczna była ta myśl. Rozpoczęła się walka o jej życie i zdrowie; coś tak
głupiego, jak psychiczny uraz nie miało prawa zaprzepaścić szansy uratowania
jej. Stał więc w miejscu i oceniał przydatność każdego z obecnych na sali, a
kiedy wszedł do niej kolejny lekarz, zastępując jedną z pielęgniarek, które w
odbiorze demona bardziej przeszkadzały, niż pomagały, zatrzasnął za kobietą
drzwi i dotykając klamki stopił ją, by nikt nie mógł wejść, ani wyjść z
pomieszczenia. Następnie zbliżył się do swojej pani, zdjął splamioną krwią
rękawiczkę, odkrywając smoliście czarne paznokcie oraz znak kontraktu i
pogłaskał dziewczynę po czole, odgarniając z czoła przyklejone, skąpane we krwi
kosmyki.
–
Proszę odejść, przeszkadza pan! – krzyknął jeden z lekarzy, popychając demona
łokciem.
Oczy
kamerdynera rozbłysły szkarłatem. Rozwścieczony nawet nie zauważył,
kiedy jego cień zaczął rozrastać się po podłodze, wkrótce wpełzając na ściany. Lekarze
jednak byli zbyt pochłonięci ratowaniem Elizabeth, by zwrócić uwagę na to, co
działo się z niezwykłym mężczyzną, który przyniósł ją do szpitala. Dopiero,
kiedy pielęgniarka skończyła podpinać kroplówkę Jamesowi i odwróciła się, by
podejść do łóżka hrabianki, na widok sunącego po suficie, smolistego cienia,
krzyknęła ze strachu, wypuszczając z rąk metalowe naczynie wypełnione
nasiąkniętą krwią gazą.
Dwie literówki już na samym wstępie.
OdpowiedzUsuńCiekawe, gdzie był grabarz. Wątpię, że tak po prostu nie chciał pomóc, to nie w jego stylu. Pewnie naprawdę go nie było, więc nie chowam do niego urazy.
Sebastian taki bohaterski *^* Odpuszczam mu całą głupotę, wszystko, bo tak bardzo kocha Elżbietkę, że gotów jest pozabijać lekarzy, jeśli zrobią jej jakąś krzywdę lub krzywo spojrzą na jego panią.
Czy wcześniej coś było, że Lizzy nie chce nigdy trafić do szpitala? Bo szczerze, nie pamiętam takiego wątku.
No i to martwienie się o dotyk - tu się przyczepie ( szpital, coś wiem)
Ubrań nie można kategorycznie rozrywać, tak jak t o napisałaś, gdzy przylegają do rany. Wówczas się OSTROŻNIE rozcina materiał nożyczkami, a fragmenty wybiera pęsetą. To tyle. I wątpię, że wszyscy już tak tam polecieli jej na ratunek, ale o tym sza ;)
Krótki, bo i nie mam więcej co napisać, ale cieszy mnie, że było coś nowego, a nie po raz x pisanie, jak Michaelis bardzo cierpi, a Lizzy tęskni. Niech cierpią w nowej odsłonie! ( sadyzm).
Obiecaj, że następny rozdział będzie taki jak ten.
I nie dowierzam Timmiemu z tym aniołem. To jakoś naciąganie brzmi.
Tam jest, że rozerwali jej te ubrania? -_- Byłam pewna, że je rozcinali... Naprawdę ze mną źle, skoro to pominęłam, bo oczywiście wiem, że się nie zrywa ubrań tak bezmyślnie :P.
UsuńNo, a co do tego, że się zbiegli - naoglądałam się seriali medycznych. Jak zjawia się pacjent, to jacyś tam ludzie się zbiegają pomagać. Mogę tylko powiedzieć, że w następnym rozdziale będzie jeszcze trochę szpitala, więc będziesz mogła mi powytykać medyczne błędy :*
A Lizz nie boi się damego szpitala i nic do niego nie ma. Chodzi tylko o to, że ona nie chce zwracać na siebie bezpośredniej uwagi, a wylądowanie w szpitalu jednak ją zwraca, bo w końcu trzeba ją zidentyfikować itp. itd.. A ona przecież szlachta i zaraz plota pójdzie - o to chodzi.
A literówki... Mówiłam, że beta dzisiaj ssie. Będę musiała zrobić drugś, jak mózg da mi żyć i przestanie się gotować.
A usprawiedliwienie grabarza rządzi ahahaaha <3
Sebus zazdrosny 😂 najchętniej on by rozerwał ubranie Lizzy 😏 (może niekoniecznie w takiej sytuacji, kiedy to jest nieprzytomna i ledwo utrzymuje się przy życiu Xd)
OdpowiedzUsuńGłupia pielęgniarka... Co ona nigdy demona nie widziała?!? PHI... 😂
Zastanawia mnie jedno... GDZIE BYŁ UNDI HALO ?! Dziwne ...
Jak Sebastian postanowił zabrać swoją panienkę do szpitala, a jeszcze znajdował się w zakładzie grabarza, to wyobraziłam sobie, jak bierze Lizzy, a Jamesa tam zostawia😂😂