sobota, 20 lutego 2016

Tom 3, LVIII

Film kuroszowy będzie o Campanii!!!
Book of the Atlantic. Jaram się!!! <3
Tyle pięknych scen, tyle dobra. Siedzę i ciągle cieszę ryja i płaczę z radości na zmianę. Tak, źle ze mną. Dlatego wstępu być nie będzie, powiem tylko, że zostały co najwyżej 3-4 rozdziały i zamknę trzeci tom. Potem prawdopodobnie będzie tydzień, albo dwa przerwy, ale to jeszcze się zobaczy. Zależy od weny i od tego, co o tym sądzicie.
Dobra, rozdział xD.

Miłego :*

==========================

Jeanny wciąż cierpliwie czekała na reakcję Grella. Rozejrzała się wokół i zorientowała się, że drzwi do piwnicy nie były zamknięte. Delikatnie uchylone świadczyły o tym, że cokolwiek tam było, musiało wydostać się z wnętrza lochu. Ich widok, a także nietypowe zachowania mężczyzny, wzbudził w pokojówce tak ogromny niepokój, że z trudem udało jej się utrzymać równowagę. Wzięła głęboki oddech, podniosła się i podeszła do drzwi, niepewnie kładąc dłoń na mosiężnej klamce.
                – Nic tam nie znajdziesz – mruknął zrezygnowany shinigami.
                – Co pan przez to rozumie? W piwnicy jest mnóstwo zapasów, jestem pewna, że… – zaczęła się wymawiać, lecz Sutcliff nie dał jej skończyć.
                – Dobrze wiesz, że było tam coś ważnego. Ale teraz zniknęło. Nie ma tam nic wartego uwagi, to tylko piwnica. Chcesz, to idź, przekonaj się, że mówię prawdę – odparł spokojnie i podniósł się z siedzenia.

                – Dokąd pan idzie?
                – Wracam do domu.
                – Nie powinien pan poinformować panienki Elizabeth? – zdziwiła się pokojówka. – Przyniosłam panu śniadanie, proszę chociaż coś zjeść, zanim pan wyjdzie.
Grell spojrzał obojętnie na talerz. Chwycił w dłoń jedną z kanapek i wepchnął ją sobie do ust. Przegryzł kilka razy, zapił herbatą i mruknął zdawkowe „dziękuję”.
                – Zaręczam, że dziewczyna nawet nie zauważy, że zniknął. Jeśliby jednak pytała, powiedz jej, że kiedy ponownie ją zawiedzie, będzie wiedziała, jak mnie znaleźć – polecił, intensywnie wpatrując się w błękitne oczy dziewczyny.
Patrząc w nie, widział swoje zmarnowane odbicie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się tak zaniedbał. Naprawdę musiał wrócić. Pójść do fryzjera, zrobić sobie manicure, pedicure, jakąś terapię regeneracyjną dla skóry, a przede wszystkim musiał zapomnieć o tych irytujących emocjach. Bogowie śmierci nie mają przyjaciół w ludziach, to nie ma sensu. Ich życia są zbyt ulotne, ten cholerny demon doskonale powinien o tym wiedzieć, a jednak znów popełni ten sam błąd – przywiązał się do człowieka i pociągnął shinigami za sobą.
                Sutcliff nie czekał na odpowiedź pokojówki. Odwrócił się, podszedł do okna i otworzywszy je, wyskoczył, nie dbając już o żadne pozory. Wiedział dobrze, że służba hrabianki przywykła do oglądania niezwykłych rzeczy i ani razu żadnemu z nich nie przeszło przez myśl, by upatrywać ich przyczyny w zjawiskach, czy też istotach, wykraczających poza ludzki świat. Pod pewnym względem Sebastian i Elizabeth byli mistrzami sztuki mamienia otaczających ich istot. Razem potrafili wmówić tym biednym ludziom wszystko, co tylko było im niezbędne, by swobodnie prowadzić swoje szemrane gierki. Jednak to już nie było ważne. Misja boga śmierci dobiegła końca dawno temu, został tutaj sam dla siebie i William nie omieszka mu tego wytknąć, karząc go porcją nadgodzin w najgorszym rewirze. Czy było warto? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Miał nadzieję, że przyszłość sama to zweryfikuje, a on tym razem nie skończy ponownie jako piątek koło u wozu, zapomniany, niechciany, nachalny cień, którego wszyscy pozbywają się, kiedy osiągną to, czego pragnęli.
~*~
                Kiedy, ponad pół roku temu demon opuszczał mury tonącej w porannym blasku słońca posiadłości, nigdy nie przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót. Cały jego misterny plan – powrót do ukochanej, zapewnienie sobie wolności i całkowitej bezkarności, wprowadzenie nowych rządów w piekle – wszystko nagle wymknęło się spod kontroli. Nigdy nie przypuszczał, że w jego niesamowicie długim życiu nadejdzie taki moment, gdy zagubiony zacznie spoglądać w niebo, kierując prośby o pomoc do metafizycznego bytu, który nie odpowiedziałby mu, nawet gdyby był w stanie.
                Na rękach niósł istotę, której oddał serce – drobną, pozornie wątłą dziewczynę, ludzkie dziecko, którego życie w obliczu jego długowieczności trwało niewiele dłużej niż mrugnięcie okiem. Chociaż temperatura tego letniego poranka była stosunkowo wysoka, ciało nastolatki nieprzyjemnie raziło jego skórę, nawet przez rękawiczki, przejmującym chłodem. Była wyziębiona, odwodniona i niesamowicie chuda. Odkąd go przyzwała, udało jej się odrobinę przytyć, lecz wciąż była cieniem dawnej siebie, choć i tak nigdy nie należała do osób, które można było określić mianem puszystych. Od zawsze, jeszcze zanim porwała ją organizacja, była niesamowicie szczupła – widać musiała mieć to zapisane w genach, jednak teraz wyglądała niemal jak żywy trup. Zmatowiała cera i głębokie, ciemne wory pod oczami w połączeniu z pozbawionym blasku, wrzosowym odcieniem jej włosów, tworzyły smutny obraz nędzy.
                Demon wiedział, że decyzja o zabraniu jej ze szpitala była zbyt nagła. Górę wzięły gwałtowne emocje i jedyna myśl, w której próbował doszukiwać się sensu dla swego idiotycznego zachowania: jeśli poznaliby jej tożsamość, zrobiłoby się wokół niej głośno, a tego typu rozgłos był jedynie niepotrzebną, irytującą przeszkodą na drodze do osiągnięcia celu. Nie zapomniał o tym. Skądże, wręcz przeciwnie. Wszystkie jej przyzwyczajenia, myśli, pragnienia i pobudki stały się dla niego zupełnie jasne. W końcu niemal cały spędzony w lochu czas poświęcił na zgłębianie psychiki młodej Elizabeth, łudząc się, że jeszcze kiedykolwiek dostąpi zaszczytu kroczenia u jej boku.
                A teraz? Teraz nie wiedział nawet, czy dziewczyna kiedykolwiek stanie ponownie o własnych siłach. Próbował się oszukiwać, powiedział o tym lekarzom, na wszystkie sposoby chciał zakląć los, lecz prawda była taka, że szlachcianka mogła już nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Na myśl o przekazaniu jej tych druzgocących wieści ogarniał go niesamowity smutek, a towarzyszące mu zrezygnowanie zwiotczało jego mięśnie. Szedł jednak dalej, wiedząc, że musi czym prędzej zadbać o swoją panią i jej przyjaciela, który nieprzytomnie wisiał na jego ramieniu. James był dla niego jedynie przykrym obowiązkiem, czymś niechcianym, co dostawał w pakiecie do Elizabeth, ale nie zamierzał narzekać. Dziękował wręcz, że chociaż jeszcze jeden raz będzie mógł się nią zająć, póki się nie ocknie i nie każe mu wracać do lochu.
                Mimo że Sebastian doskonale zdawał sobie sprawę, że każda sekunda zwłoki mogła zaważyć na stanie zdrowia jego kontrahentki, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, w miarę jak kontury posiadłości stawały się coraz wyraźniejsze. Z daleka zdołał usłyszeć głośniejszą wymianę zdań pomiędzy Jeanny i Thomasem, rozmawiającymi z dwóch przeciwległych krańców frontowej części ogrodu, której krzewy najwyraźniej postanowili przyciąć. Demon nie chciał tego przyznać, ale był z nich niemal dumny. Doskonale poradzili sobie pod jego nieobecność. Elizabeth wyglądała na zadbaną, a posiadłość… Cóż, wiele brakowało jej do świetności, którą znała z czasów, kiedy sam się nią zajmował, ale wciąż była w jednym kawałku i nie popadła w całkowitą ruinę. Pocieszał się tym, starał się napełnić umysł pozytywnymi myślami, by odgonić obezwładniające zmartwienia. Wiedział, że czekała go trudna rola do odegrania. Wymyślona w drodze wymówka dla podwładnych w prawdzie była spójna, lecz obawiał się, że czujny wzrok wiernych dziewczynie pracowników dostrzeże w jego obliczu zdenerwowanie i beznadzieję, które próbował zakopać pod grubą warstwą pozorów. Jakby nie dosyć problemów spotkało go w ludzkim świecie, wciąż nie wiedział, co znajdowało się na osiemdziesiątej ósmej stronie, którą polecił mu przeczytać Michał. Gdziekolwiek by się teraz nie znalazł, wszędzie czekały na niego problemy, a jedyne czego pragnął, to chwila beztroski, moment ulgi w objęciach jego pani. Ach, jakiż zachłanny był, ośmielając się prosić o to w najskrytszych marzeniach… Wizja towarzyszenia jej podczas snu, stojąc przy drzwiach sypialni, odrobinę koiła jego skołatane nerwy, lecz wciąż była zbyt słaba, by pozwolić mu zachować całkowitą równowagę emocjonalną.
                W końcu dotarł do bramy wejściowej. Pchnął ją nogą, a przeciągłe skrzypienie zawiasów zwróciło uwagę dwójki pracowników. Kiedy tylko podnieśli wzrok znad niesfornych gałązek ozdobnych krzewów, rozpoczęło się przedstawienie, a odpowiednie odegranie ról miało mieć kluczowy wpływ na przyszłość wszystkich zamieszanych w tę nietypową sztukę.
                – P-pan Sebastian – jęknęła z niedowierzaniem Jeanny, wypuszczając z rąk sekator.
Thomas podszedł do blondynki i chwycił ją pod ramię, widząc jak ze zdziwienia i niedowierzania chwieje się na boki. Sam podszedł do sprawy dużo bardziej sceptycznie. W milczeniu szedł wraz ze współpracownicą naprzeciw byłemu kamerdynerowi niosącemu kogoś na rękach. Dopiero po chwili zorientowali się, kim była dwójka ludzi, którą Michaelis niósł do domu.
                – To panienka!– krzyknął Thomas, wyrywając się naprzód.
Po chwili dopadł do kamerdynera i wyciągnął ręce, by przejąć od niego nastolatkę, jednak Sebastian zmierzył go chłodnym wzrokiem i wskazał leżącego na jego ramieniu Jamesa.
                – Znikasz i cierpi, zjawiasz się i dzieje się dokładnie to samo – prychnął kucharz.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku posiadłości, po drodze mijając Jeanny, która, wciąż jeszcze zszokowana, powoli zbliżała się do kamerdynera. Miała wrażenie, że widzi ducha. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Dostrzegła jego wybrudzone ubranie, liczne rany na ciele Elizabeth i smutek w jego oczach. Wszystkie emocje, które żywiła do bruneta przez okres jego nieobecności, wszystkie przemyślenia i postanowienia – odeszły w niepamięć, kiedy ujrzała przeszywające serce, pełne rozpaczy spojrzenie przełożonego. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Z reguły pozostawał obojętny, może nieco wzburzony, ale nie zwykł pozwalać sobie, by jego uczucia wyglądały na światło dzienne.
                – Pomogę panu… – mruknęła, czując się przy nim strasznie nieswojo.
Coś tak sentymentalnego, tak bliskiego, a zarazem odległego. Wzrok, którego nie spodziewała się więcej ujrzeć i ta aura profesjonalności, choć wtedy lekko nadszarpnięta, wiecznie otaczająca dostojnego bruneta.
                – Dziękuję, Jeanny. Proszę, przynieś dodatkowe poduszki do sypialni panienki. Potem zagotuj wodę i przynieś ręczniki i opatrunki – polecił tak, jakby ostatnie pół roku nie miało miejsca.
Profesjonalnie, chłodno, z dystansem i niezachwianą pewnością, że dziewczyna nie sprzeciwi się jego woli. Bo jakżeby mogła? Nawet gdyby zamierzała go bojkotować, nie mogłaby zaniedbać tym samym swojej pani, a przecież jasnym było, że na terenie posiadłości Roseblack nie było nikogo, kto zająłby się nastolatką lepiej niż Michaelis.
                Blondynka posłusznie wbiegła do posiadłości i zaczęła przygotowywać wszystko, o co poprosił ją przełożony, podczas gdy on sam powoli przekroczył mury domu, na chwilę zatrzymując się w holu. Spojrzał na stojące w rogu pianino, na podłogę, na której zwykli leżeć za dawnych lat, na balustradę, przez którą pewnego razu przekoziołkowała Elizabeth, unikając skręcenia karku jednie dzięki niemu. Każdy skrawek pomieszczenia niósł ze sobą niesamowicie silne, przyjemnie wspomnienia. Demon poczuł ogarniającą go melancholię i o nieodpartą potrzebę uzdrowienia nastolatki, lecz kiedy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie może zrobić, na jego ustach zagościł zbolały grymas bezsilności. Spojrzał w twarz pogrążonej we śnie dziewczyny i westchnął smutno.
                – Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci, Elizabeth – szepnął i ruszył po schodach w stronę sypialni hrabianki.
Jego słowom odpowiedziało niewyraźne mruczenie, jakby dziewczyna przebudziła się na moment, słysząc swoje imię, lecz tak samo niespodziewanie, jak się odezwała, ponownie ucichła, sprawiając, że serce Sebastiana wypełnił jeszcze większy strach.
                Zaniósł swoją panią do sypialni. Wewnątrz czekała już Jeanny wraz ze wszystkim, o co ją poprosił. Klęczała przed miską pełną gorącej wody i namaczała w niej ręczniki, najwyraźniej orientując się, co planował jej przełożony. Panienka wymagała teraz mnóstwa troski. Trzeba było ją umyć, przebrać i położyć do łóżka – wszystko przy zachowaniu szczególnej ostrożności, by przypadkiem nie naruszyć któregoś z opatrunków.
                – Był pan z nią w szpitalu – zauważyła nieśmiało blondynka, podsuwając Michaelisowi krzesło.
Ten jedynie mruknął twierdząco i powoli zaczął rozcinać, wyciągniętym z szuflady etażerki nożem,  resztki sukni dziewczyny, niwelując do minimum zbędne poruszanie jej słabym ciałem. Kiedy pozbył się wszelkich skrawków materiału, pokojówka podała mu namoczony ręcznik. W całkowitej ciszy zajmowali się zmywaniem zaschniętej krwi i brudu, opatrywaniem zadrapań i przebieraniem nastoletniej szlachcianki. Ciężka atmosfera królująca w sypialni nie sprzyjała rozmowom, lecz blondynka musiała zadać Sebastianowi pytanie.
                – Dlaczego pan wrócił? – powiedziała chłodno, wzbudzając w demonie nieme zaskoczenie.
Spojrzał badawczo na pokojówkę i powiódł wzrokiem po jej twarzy. Nie była zdenerwowana. Przemawiał przez nią smutek i zmartwienie. Nie mógł mieć jej za złe. Doskonale zdawał sobie sprawę, że był przyczyną wszelkiego cierpienia, jakie przeżyła Elizabeth w ciągu ostatnich miesięcy. Był wręcz zdziwiony, że Jeanny pozwoliła mu zająć się hrabianką. Spodziewał się raczej, że wyrzuci go za drzwi i nawet nie miałby jej tego za złe, czując, że i tak dostał więcej, niż zasługiwał.
                – Zawiodłem jako kamerdyner – westchnął ciężko, rozpoczynając dłuższą myśl, lecz niecierpliwa pokojówka przerwała mu, sprostowując podstawowy błąd jego rozumowania:
                – Zawiódł pan jako człowiek. Jako jej opiekun, przyjaciel, pomocnik, jako osoba, którą kochała. Pańska duma służącego jest tu najmniej istotna – wyrzuciła z siebie ostre słowa.
Widząc jednak, jak każde z nich raniło Michaelisa, nieco się uspokoiła. Poczuła ulgę, widząc w mężczyźnie skruchę i całkowitą akceptację prawdy.
                – Masz rację. Zawiodłem, ale nie potrafiłem jej zostawić. Musiałem wrócić – wyznał, spoglądając głęboko w oczy Jeanny. – Nawet jeśli skaże mnie na śmierć, będę wdzięczny, że miałem szansę jeszcze raz jej się przydać.
                – P-panie Sebastianie… – zająknęła się dziewczyna.
Nigdy dotąd nie miała okazji rozmawiać z nim w ten sposób. Zawsze był opanowany i w pełni profesjonalny. Nie opowiadał współpracownikom o swoim życiu prywatnym, o przeszłości, ani tym bardziej o uczuciach, jakby w ogóle ich nie posiadał. W obliczu niespodziewanego wyznania poczuła się całkowicie niekompetentna, by w jakikolwiek sposób ulżyć mu w cierpieniu, czy chociażby służyć radą.
                – Ona pana kocha. Jestem pewna, że wszystko skończy się dobrze. W innym wypadku, jaki to wszystko miałoby sens? – powiedziała, zmuszając się do uśmiechu.
Nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć, za to niczego nie była tak pewna, jak istnienia silnego uczucia, którym panienka Elizabeth obdarowała kamerdynera.
                – Dziękuję, Jeanny. Możesz odejść. Zostanę z nią, dopóki…
                – Nie.
Stanowczy głos pokojówki po raz kolejny zaskoczył demona. Spojrzał na nią pytająco i otworzył usta, ale przerwała mu gestem ręki.
                – Pan również musi doprowadzić się do porządku. Potem chcemy z panem porozmawiać – oświadczyła, podnosząc się z kolan.
Podeszła do lokaja i pociągnęła go za ramię, pomagając się wstać, po czym subtelnie pchnęła mężczyznę w stronę drzwi. Chciał zaoponować, ale postawa pokojówki, zupełnie mu dotąd obca, wywarła na demonie niesamowite wrażenie. Domyślał się, że służba musiała dojrzeć, nie spodziewał się jednak, że w każdym z nich zajdą tak diametralne zmiany. Ta młoda dziewczyna, która dotąd bała się przy nim wyrazić jakikolwiek sprzeciw, teraz mówiła mu, co ma robić. A co gorsza – miała całkowita rację. Nie godzi się, by kamerdyner, nawet jeśli nie zasługiwał na to miano, trwał przy łożu swej pani, prezentując tak odrażającą powierzchowność. Musiał się przebrać, umyć i ochłonąć.
                – Będę czekać na pana w kuchni. Za pół godziny – pożegnała go Jeanny.
Kiedy drzwi zamknęły się za demonem, pokojówka klęknęła przy łóżku Elizabeth i parła czoło o materac. Cała drżała ze strachu i zdenerwowania, a jej policzki spływały łzami, których natury nie potrafiła jednoznacznie określić. Chociaż oglądanie hrabianki w tak tragicznym stanie raniło jej serce tak mocno, że ledwie była w stanie oddychać, negatywnym uczuciom towarzyszył nieśmiało szepczący głosik podpowiadający, że wreszcie wszystko wróci do normy. Głęboko skrywane pragnienie Lizz wreszcie się spełniło – pan Sebastian wrócił do domu i wszystko w końcu się zmieni.

3 komentarze:

  1. Przeczytałam, że rozdział zależy od wanny, a nie od weny, ahahahhah xd coś w tym jest, prawda? Xd
    Grell arc xd: Grasz mi nim na emocjach. Robi mi się go smutno ( nie patrz na składnię) i ogółem współczuję mu. Biedny bóg, który może mniej niż zwykły demon, traktowany prawie jak popychadło, którego stawia się na straży, bo tak wygodnie, nabija się, bo nie umie odpowiadać tak dobrze jak demon... Bieda z nędzą. Nawet swój wygląd poświęcił na rzecz pilnowania i nie ma z tego żadnych korzyści. To aż głupie.
    "kierując prośby o pomoc do metafizycznego buty, który nie odpowiedziałby mu, nawet gdyby był w stanie.
    " Jezu, przecież to nie buty siedmiomilowe, tylko byt xd przestawiłaś literki i sprawiłaś, że znowu się z niego podśmiewam, zamiast współczuć, ująć czy inne takie oczekiwane rzeczy po fangirlsie.
    Jenny propsy tak bardzo *_* opierdol Sebastiana tak bardzo *_* Sebastian, który przed aniołem gra twardziela, przed człowiekiem posłusznie schyla głowę i idzie się umyć <3 Nie wierzę, tyle szczęścia w jednym opowiadanku <3 Sebastian, który jest niepewny, ma wyrzuty sumienia, przeżywa i ma dostać opierdoooool 💜 po prostu mogę powtórzyć to z jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze, i za każdym tak samo bym się cieszyła. Sebastian ociekający uczuciami.
    I to zawiodłeś jako człowiek - bezcenne.
    Podsumowując: To pierwszy odcinek od dłuższego czasu, w którym śmiało powiem: Kyaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahahaha, brakowało mi Twojego kya <3. Cieszę się, że wróciło. No bo ja musiałam mu pocisnąć, bo musiałam, bo tak. Jak to pisałam, to chwilowo byłam na niego zła, więc mu się dostało xD. Nie no, to pasowało po prostu do fabuły. A Grell jest postacią tragiczną, no i nic tego nie zmieni. Też mi go żal, jestem ciekawa, czy Lizz kiedyś zauważy, że go źle traktowała. No ale tego jeszcze nie wiem, nie opowiedziała mi, nie mam czwartego tomu i to smutne, bo nawet gdybym chciała rzucić spoilerem, to do takich rzeczy jeszcze go nie mam xD.
      A czytając t o butach kwikłam ze śmiechu, ahahahahaha. Jezu, najlepsza literówka ever, aż mam ochotę to tak zostawić, żeby się ludzie pośmiać mogli. Ale nie no, zmienię, nie będę taka xD

      Usuń
  2. Szkoda mi sie Grella zrobiło :(
    I jestem dumna z Jeanny ❤️ Bałam sie, ze jak zobaczy ponownie Sebastiana, to będzie się znowu jąkać, przewracać się i rozwalać wszystko dookoła. Ta jednak zachowała zimną krew ❤️

    OdpowiedzUsuń

.