Film kuroszowy będzie o Campanii!!!
Book of the Atlantic. Jaram się!!! <3
Book of the Atlantic. Jaram się!!! <3
Tyle pięknych scen, tyle dobra. Siedzę i ciągle cieszę ryja i płaczę z radości na zmianę. Tak, źle ze mną. Dlatego wstępu być nie będzie, powiem tylko, że zostały co najwyżej 3-4 rozdziały i zamknę trzeci tom. Potem prawdopodobnie będzie tydzień, albo dwa przerwy, ale to jeszcze się zobaczy. Zależy od weny i od tego, co o tym sądzicie.
Dobra, rozdział xD.
Miłego :*
==========================
Jeanny wciąż cierpliwie czekała na
reakcję Grella. Rozejrzała się wokół i zorientowała się, że drzwi do piwnicy
nie były zamknięte. Delikatnie uchylone świadczyły o tym, że cokolwiek tam
było, musiało wydostać się z wnętrza lochu. Ich widok, a także nietypowe
zachowania mężczyzny, wzbudził w pokojówce tak ogromny niepokój, że z trudem
udało jej się utrzymać równowagę. Wzięła głęboki oddech, podniosła się i
podeszła do drzwi, niepewnie kładąc dłoń na mosiężnej klamce.
–
Nic tam nie znajdziesz – mruknął zrezygnowany shinigami.
–
Co pan przez to rozumie? W piwnicy jest mnóstwo zapasów, jestem pewna, że… –
zaczęła się wymawiać, lecz Sutcliff nie dał jej skończyć.
–
Dobrze wiesz, że było tam coś ważnego. Ale teraz zniknęło. Nie ma tam nic
wartego uwagi, to tylko piwnica. Chcesz, to idź, przekonaj się, że mówię prawdę
– odparł spokojnie i podniósł się z siedzenia.
–
Dokąd pan idzie?
–
Wracam do domu.
–
Nie powinien pan poinformować panienki Elizabeth? – zdziwiła się pokojówka. –
Przyniosłam panu śniadanie, proszę chociaż coś zjeść, zanim pan wyjdzie.
Grell spojrzał obojętnie na talerz.
Chwycił w dłoń jedną z kanapek i wepchnął ją sobie do ust. Przegryzł kilka
razy, zapił herbatą i mruknął zdawkowe „dziękuję”.
–
Zaręczam, że dziewczyna nawet nie zauważy, że zniknął. Jeśliby jednak pytała,
powiedz jej, że kiedy ponownie ją zawiedzie, będzie wiedziała, jak mnie znaleźć
– polecił, intensywnie wpatrując się w błękitne oczy dziewczyny.
Patrząc w nie, widział swoje
zmarnowane odbicie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się tak zaniedbał. Naprawdę
musiał wrócić. Pójść do fryzjera, zrobić sobie manicure, pedicure, jakąś
terapię regeneracyjną dla skóry, a przede wszystkim musiał zapomnieć o tych
irytujących emocjach. Bogowie śmierci nie mają przyjaciół w ludziach, to nie ma
sensu. Ich życia są zbyt ulotne, ten cholerny demon doskonale powinien o tym
wiedzieć, a jednak znów popełni ten sam błąd – przywiązał się do człowieka i
pociągnął shinigami za sobą.
Sutcliff
nie czekał na odpowiedź pokojówki. Odwrócił się, podszedł do okna i otworzywszy
je, wyskoczył, nie dbając już o żadne pozory. Wiedział dobrze, że służba
hrabianki przywykła do oglądania niezwykłych rzeczy i ani razu żadnemu z nich
nie przeszło przez myśl, by upatrywać ich przyczyny w zjawiskach, czy też
istotach, wykraczających poza ludzki świat. Pod pewnym względem Sebastian i
Elizabeth byli mistrzami sztuki mamienia otaczających ich istot. Razem
potrafili wmówić tym biednym ludziom wszystko, co tylko było im niezbędne, by
swobodnie prowadzić swoje szemrane gierki. Jednak to już nie było ważne. Misja
boga śmierci dobiegła końca dawno temu, został tutaj sam dla siebie i William
nie omieszka mu tego wytknąć, karząc go porcją nadgodzin w najgorszym rewirze.
Czy było warto? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Miał nadzieję,
że przyszłość sama to zweryfikuje, a on tym razem nie skończy ponownie jako
piątek koło u wozu, zapomniany, niechciany, nachalny cień, którego wszyscy
pozbywają się, kiedy osiągną to, czego pragnęli.
~*~
Kiedy,
ponad pół roku temu demon opuszczał mury tonącej w porannym blasku słońca
posiadłości, nigdy nie przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót. Cały jego
misterny plan – powrót do ukochanej, zapewnienie sobie wolności i całkowitej
bezkarności, wprowadzenie nowych rządów w piekle – wszystko nagle wymknęło się
spod kontroli. Nigdy nie przypuszczał, że w jego niesamowicie długim życiu
nadejdzie taki moment, gdy zagubiony zacznie spoglądać w niebo, kierując prośby
o pomoc do metafizycznego bytu, który nie odpowiedziałby mu, nawet gdyby był w
stanie.
Na
rękach niósł istotę, której oddał serce – drobną, pozornie wątłą dziewczynę,
ludzkie dziecko, którego życie w obliczu jego długowieczności trwało niewiele
dłużej niż mrugnięcie okiem. Chociaż temperatura tego letniego poranka była
stosunkowo wysoka, ciało nastolatki nieprzyjemnie raziło jego skórę, nawet
przez rękawiczki, przejmującym chłodem. Była wyziębiona, odwodniona i
niesamowicie chuda. Odkąd go przyzwała, udało jej się odrobinę przytyć, lecz
wciąż była cieniem dawnej siebie, choć i tak nigdy nie należała do osób, które
można było określić mianem puszystych. Od zawsze, jeszcze zanim porwała ją
organizacja, była niesamowicie szczupła – widać musiała mieć to zapisane w
genach, jednak teraz wyglądała niemal jak żywy trup. Zmatowiała cera i
głębokie, ciemne wory pod oczami w połączeniu z pozbawionym blasku, wrzosowym
odcieniem jej włosów, tworzyły smutny obraz nędzy.
Demon
wiedział, że decyzja o zabraniu jej ze szpitala była zbyt nagła. Górę wzięły
gwałtowne emocje i jedyna myśl, w której próbował doszukiwać się sensu dla
swego idiotycznego zachowania: jeśli poznaliby jej tożsamość, zrobiłoby się
wokół niej głośno, a tego typu rozgłos był jedynie niepotrzebną, irytującą
przeszkodą na drodze do osiągnięcia celu. Nie zapomniał o tym. Skądże, wręcz
przeciwnie. Wszystkie jej przyzwyczajenia, myśli, pragnienia i pobudki stały
się dla niego zupełnie jasne. W końcu niemal cały spędzony w lochu czas
poświęcił na zgłębianie psychiki młodej Elizabeth, łudząc się, że jeszcze
kiedykolwiek dostąpi zaszczytu kroczenia u jej boku.
A
teraz? Teraz nie wiedział nawet, czy dziewczyna kiedykolwiek stanie ponownie o
własnych siłach. Próbował się oszukiwać, powiedział o tym lekarzom, na
wszystkie sposoby chciał zakląć los, lecz prawda była taka, że szlachcianka
mogła już nigdy nie odzyskać pełnej sprawności. Na myśl o przekazaniu jej tych
druzgocących wieści ogarniał go niesamowity smutek, a towarzyszące mu
zrezygnowanie zwiotczało jego mięśnie. Szedł jednak dalej, wiedząc, że musi
czym prędzej zadbać o swoją panią i jej przyjaciela, który nieprzytomnie wisiał
na jego ramieniu. James był dla niego jedynie przykrym obowiązkiem, czymś
niechcianym, co dostawał w pakiecie do Elizabeth, ale nie zamierzał narzekać.
Dziękował wręcz, że chociaż jeszcze jeden raz będzie mógł się nią zająć, póki się
nie ocknie i nie każe mu wracać do lochu.
Mimo
że Sebastian doskonale zdawał sobie sprawę, że każda sekunda zwłoki mogła
zaważyć na stanie zdrowia jego kontrahentki, nogi odmawiały mu posłuszeństwa, w
miarę jak kontury posiadłości stawały się coraz wyraźniejsze. Z daleka zdołał
usłyszeć głośniejszą wymianę zdań pomiędzy Jeanny i Thomasem, rozmawiającymi z
dwóch przeciwległych krańców frontowej części ogrodu, której krzewy
najwyraźniej postanowili przyciąć. Demon nie chciał tego przyznać, ale był z
nich niemal dumny. Doskonale poradzili sobie pod jego nieobecność. Elizabeth
wyglądała na zadbaną, a posiadłość… Cóż, wiele brakowało jej do świetności,
którą znała z czasów, kiedy sam się nią zajmował, ale wciąż była w jednym
kawałku i nie popadła w całkowitą ruinę. Pocieszał się tym, starał się napełnić
umysł pozytywnymi myślami, by odgonić obezwładniające zmartwienia. Wiedział, że
czekała go trudna rola do odegrania. Wymyślona w drodze wymówka dla podwładnych
w prawdzie była spójna, lecz obawiał się, że czujny wzrok wiernych dziewczynie
pracowników dostrzeże w jego obliczu zdenerwowanie i beznadzieję, które
próbował zakopać pod grubą warstwą pozorów. Jakby nie dosyć problemów spotkało
go w ludzkim świecie, wciąż nie wiedział, co znajdowało się na osiemdziesiątej
ósmej stronie, którą polecił mu przeczytać Michał. Gdziekolwiek by się teraz
nie znalazł, wszędzie czekały na niego problemy, a jedyne czego pragnął, to
chwila beztroski, moment ulgi w objęciach jego pani. Ach, jakiż zachłanny był,
ośmielając się prosić o to w najskrytszych marzeniach… Wizja towarzyszenia jej
podczas snu, stojąc przy drzwiach sypialni, odrobinę koiła jego skołatane
nerwy, lecz wciąż była zbyt słaba, by pozwolić mu zachować całkowitą równowagę
emocjonalną.
W
końcu dotarł do bramy wejściowej. Pchnął ją nogą, a przeciągłe skrzypienie
zawiasów zwróciło uwagę dwójki pracowników. Kiedy tylko podnieśli wzrok znad
niesfornych gałązek ozdobnych krzewów, rozpoczęło się przedstawienie, a
odpowiednie odegranie ról miało mieć kluczowy wpływ na przyszłość wszystkich
zamieszanych w tę nietypową sztukę.
–
P-pan Sebastian – jęknęła z niedowierzaniem Jeanny, wypuszczając z rąk sekator.
Thomas podszedł do blondynki i
chwycił ją pod ramię, widząc jak ze zdziwienia i niedowierzania chwieje się na
boki. Sam podszedł do sprawy dużo bardziej sceptycznie. W milczeniu szedł wraz
ze współpracownicą naprzeciw byłemu kamerdynerowi niosącemu kogoś na rękach.
Dopiero po chwili zorientowali się, kim była dwójka ludzi, którą Michaelis
niósł do domu.
–
To panienka!– krzyknął Thomas, wyrywając się naprzód.
Po chwili dopadł do kamerdynera i
wyciągnął ręce, by przejąć od niego nastolatkę, jednak Sebastian zmierzył go
chłodnym wzrokiem i wskazał leżącego na jego ramieniu Jamesa.
–
Znikasz i cierpi, zjawiasz się i dzieje się dokładnie to samo – prychnął
kucharz.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w
kierunku posiadłości, po drodze mijając Jeanny, która, wciąż jeszcze
zszokowana, powoli zbliżała się do kamerdynera. Miała wrażenie, że widzi ducha.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Dostrzegła jego wybrudzone ubranie,
liczne rany na ciele Elizabeth i smutek w jego oczach. Wszystkie emocje, które
żywiła do bruneta przez okres jego nieobecności, wszystkie przemyślenia i
postanowienia – odeszły w niepamięć, kiedy ujrzała przeszywające serce, pełne
rozpaczy spojrzenie przełożonego. Nigdy nie widziała go w takim stanie. Z
reguły pozostawał obojętny, może nieco wzburzony, ale nie zwykł pozwalać sobie,
by jego uczucia wyglądały na światło dzienne.
–
Pomogę panu… – mruknęła, czując się przy nim strasznie nieswojo.
Coś tak sentymentalnego, tak
bliskiego, a zarazem odległego. Wzrok, którego nie spodziewała się więcej
ujrzeć i ta aura profesjonalności, choć wtedy lekko nadszarpnięta, wiecznie
otaczająca dostojnego bruneta.
–
Dziękuję, Jeanny. Proszę, przynieś dodatkowe poduszki do sypialni panienki.
Potem zagotuj wodę i przynieś ręczniki i opatrunki – polecił tak, jakby
ostatnie pół roku nie miało miejsca.
Profesjonalnie, chłodno, z dystansem
i niezachwianą pewnością, że dziewczyna nie sprzeciwi się jego woli. Bo jakżeby
mogła? Nawet gdyby zamierzała go bojkotować, nie mogłaby zaniedbać tym samym
swojej pani, a przecież jasnym było, że na terenie posiadłości Roseblack nie
było nikogo, kto zająłby się nastolatką lepiej niż Michaelis.
Blondynka
posłusznie wbiegła do posiadłości i zaczęła przygotowywać wszystko, o co
poprosił ją przełożony, podczas gdy on sam powoli przekroczył mury domu, na
chwilę zatrzymując się w holu. Spojrzał na stojące w rogu pianino, na podłogę,
na której zwykli leżeć za dawnych lat, na balustradę, przez którą pewnego razu
przekoziołkowała Elizabeth, unikając skręcenia karku jednie dzięki niemu. Każdy
skrawek pomieszczenia niósł ze sobą niesamowicie silne, przyjemnie wspomnienia.
Demon poczuł ogarniającą go melancholię i o nieodpartą potrzebę uzdrowienia
nastolatki, lecz kiedy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie może zrobić,
na jego ustach zagościł zbolały grymas bezsilności. Spojrzał w twarz pogrążonej
we śnie dziewczyny i westchnął smutno.
–
Wszystko będzie dobrze, obiecuję ci, Elizabeth – szepnął i ruszył po schodach w
stronę sypialni hrabianki.
Jego słowom odpowiedziało niewyraźne
mruczenie, jakby dziewczyna przebudziła się na moment, słysząc swoje imię, lecz
tak samo niespodziewanie, jak się odezwała, ponownie ucichła, sprawiając, że
serce Sebastiana wypełnił jeszcze większy strach.
Zaniósł
swoją panią do sypialni. Wewnątrz czekała już Jeanny wraz ze wszystkim, o co ją
poprosił. Klęczała przed miską pełną gorącej wody i namaczała w niej ręczniki,
najwyraźniej orientując się, co planował jej przełożony. Panienka wymagała
teraz mnóstwa troski. Trzeba było ją umyć, przebrać i położyć do łóżka –
wszystko przy zachowaniu szczególnej ostrożności, by przypadkiem nie naruszyć
któregoś z opatrunków.
–
Był pan z nią w szpitalu – zauważyła nieśmiało blondynka, podsuwając
Michaelisowi krzesło.
Ten jedynie mruknął twierdząco i
powoli zaczął rozcinać, wyciągniętym z szuflady etażerki nożem, resztki sukni dziewczyny, niwelując do
minimum zbędne poruszanie jej słabym ciałem. Kiedy pozbył się wszelkich
skrawków materiału, pokojówka podała mu namoczony ręcznik. W całkowitej ciszy
zajmowali się zmywaniem zaschniętej krwi i brudu, opatrywaniem zadrapań i
przebieraniem nastoletniej szlachcianki. Ciężka atmosfera królująca w sypialni
nie sprzyjała rozmowom, lecz blondynka musiała zadać Sebastianowi pytanie.
–
Dlaczego pan wrócił? – powiedziała chłodno, wzbudzając w demonie nieme
zaskoczenie.
Spojrzał badawczo na pokojówkę i
powiódł wzrokiem po jej twarzy. Nie była zdenerwowana. Przemawiał przez nią
smutek i zmartwienie. Nie mógł mieć jej za złe. Doskonale zdawał sobie sprawę,
że był przyczyną wszelkiego cierpienia, jakie przeżyła Elizabeth w ciągu
ostatnich miesięcy. Był wręcz zdziwiony, że Jeanny pozwoliła mu zająć się
hrabianką. Spodziewał się raczej, że wyrzuci go za drzwi i nawet nie miałby jej
tego za złe, czując, że i tak dostał więcej, niż zasługiwał.
–
Zawiodłem jako kamerdyner – westchnął ciężko, rozpoczynając dłuższą myśl, lecz
niecierpliwa pokojówka przerwała mu, sprostowując podstawowy błąd jego
rozumowania:
–
Zawiódł pan jako człowiek. Jako jej opiekun, przyjaciel, pomocnik, jako osoba,
którą kochała. Pańska duma służącego jest tu najmniej istotna – wyrzuciła z
siebie ostre słowa.
Widząc jednak, jak każde z nich
raniło Michaelisa, nieco się uspokoiła. Poczuła ulgę, widząc w mężczyźnie
skruchę i całkowitą akceptację prawdy.
–
Masz rację. Zawiodłem, ale nie potrafiłem jej zostawić. Musiałem wrócić –
wyznał, spoglądając głęboko w oczy Jeanny. – Nawet jeśli skaże mnie na śmierć,
będę wdzięczny, że miałem szansę jeszcze raz jej się przydać.
–
P-panie Sebastianie… – zająknęła się dziewczyna.
Nigdy dotąd nie miała okazji
rozmawiać z nim w ten sposób. Zawsze był opanowany i w pełni profesjonalny. Nie
opowiadał współpracownikom o swoim życiu prywatnym, o przeszłości, ani tym
bardziej o uczuciach, jakby w ogóle ich nie posiadał. W obliczu
niespodziewanego wyznania poczuła się całkowicie niekompetentna, by w
jakikolwiek sposób ulżyć mu w cierpieniu, czy chociażby służyć radą.
–
Ona pana kocha. Jestem pewna, że wszystko skończy się dobrze. W innym wypadku,
jaki to wszystko miałoby sens? – powiedziała, zmuszając się do uśmiechu.
Nie wiedziała, co innego mogłaby
powiedzieć, za to niczego nie była tak pewna, jak istnienia silnego uczucia,
którym panienka Elizabeth obdarowała kamerdynera.
–
Dziękuję, Jeanny. Możesz odejść. Zostanę z nią, dopóki…
–
Nie.
Stanowczy głos pokojówki po raz
kolejny zaskoczył demona. Spojrzał na nią pytająco i otworzył usta, ale
przerwała mu gestem ręki.
–
Pan również musi doprowadzić się do porządku. Potem chcemy z panem porozmawiać
– oświadczyła, podnosząc się z kolan.
Podeszła do lokaja i pociągnęła go
za ramię, pomagając się wstać, po czym subtelnie pchnęła mężczyznę w stronę
drzwi. Chciał zaoponować, ale postawa pokojówki, zupełnie mu dotąd obca,
wywarła na demonie niesamowite wrażenie. Domyślał się, że służba musiała
dojrzeć, nie spodziewał się jednak, że w każdym z nich zajdą tak diametralne
zmiany. Ta młoda dziewczyna, która dotąd bała się przy nim wyrazić jakikolwiek
sprzeciw, teraz mówiła mu, co ma robić. A co gorsza – miała całkowita rację.
Nie godzi się, by kamerdyner, nawet jeśli nie zasługiwał na to miano, trwał
przy łożu swej pani, prezentując tak odrażającą powierzchowność. Musiał się
przebrać, umyć i ochłonąć.
–
Będę czekać na pana w kuchni. Za pół godziny – pożegnała go Jeanny.
Kiedy drzwi zamknęły się za demonem,
pokojówka klęknęła przy łóżku Elizabeth i parła czoło o materac. Cała drżała ze
strachu i zdenerwowania, a jej policzki spływały łzami, których natury nie potrafiła
jednoznacznie określić. Chociaż oglądanie hrabianki w tak tragicznym stanie
raniło jej serce tak mocno, że ledwie była w stanie oddychać, negatywnym
uczuciom towarzyszył nieśmiało szepczący głosik podpowiadający, że wreszcie
wszystko wróci do normy. Głęboko skrywane pragnienie Lizz wreszcie się spełniło
– pan Sebastian wrócił do domu i wszystko w końcu się zmieni.
Przeczytałam, że rozdział zależy od wanny, a nie od weny, ahahahhah xd coś w tym jest, prawda? Xd
OdpowiedzUsuńGrell arc xd: Grasz mi nim na emocjach. Robi mi się go smutno ( nie patrz na składnię) i ogółem współczuję mu. Biedny bóg, który może mniej niż zwykły demon, traktowany prawie jak popychadło, którego stawia się na straży, bo tak wygodnie, nabija się, bo nie umie odpowiadać tak dobrze jak demon... Bieda z nędzą. Nawet swój wygląd poświęcił na rzecz pilnowania i nie ma z tego żadnych korzyści. To aż głupie.
"kierując prośby o pomoc do metafizycznego buty, który nie odpowiedziałby mu, nawet gdyby był w stanie.
" Jezu, przecież to nie buty siedmiomilowe, tylko byt xd przestawiłaś literki i sprawiłaś, że znowu się z niego podśmiewam, zamiast współczuć, ująć czy inne takie oczekiwane rzeczy po fangirlsie.
Jenny propsy tak bardzo *_* opierdol Sebastiana tak bardzo *_* Sebastian, który przed aniołem gra twardziela, przed człowiekiem posłusznie schyla głowę i idzie się umyć <3 Nie wierzę, tyle szczęścia w jednym opowiadanku <3 Sebastian, który jest niepewny, ma wyrzuty sumienia, przeżywa i ma dostać opierdoooool 💜 po prostu mogę powtórzyć to z jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze, i za każdym tak samo bym się cieszyła. Sebastian ociekający uczuciami.
I to zawiodłeś jako człowiek - bezcenne.
Podsumowując: To pierwszy odcinek od dłuższego czasu, w którym śmiało powiem: Kyaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa <3
Ahahahahaha, brakowało mi Twojego kya <3. Cieszę się, że wróciło. No bo ja musiałam mu pocisnąć, bo musiałam, bo tak. Jak to pisałam, to chwilowo byłam na niego zła, więc mu się dostało xD. Nie no, to pasowało po prostu do fabuły. A Grell jest postacią tragiczną, no i nic tego nie zmieni. Też mi go żal, jestem ciekawa, czy Lizz kiedyś zauważy, że go źle traktowała. No ale tego jeszcze nie wiem, nie opowiedziała mi, nie mam czwartego tomu i to smutne, bo nawet gdybym chciała rzucić spoilerem, to do takich rzeczy jeszcze go nie mam xD.
UsuńA czytając t o butach kwikłam ze śmiechu, ahahahahaha. Jezu, najlepsza literówka ever, aż mam ochotę to tak zostawić, żeby się ludzie pośmiać mogli. Ale nie no, zmienię, nie będę taka xD
Szkoda mi sie Grella zrobiło :(
OdpowiedzUsuńI jestem dumna z Jeanny ❤️ Bałam sie, ze jak zobaczy ponownie Sebastiana, to będzie się znowu jąkać, przewracać się i rozwalać wszystko dookoła. Ta jednak zachowała zimną krew ❤️