środa, 17 lutego 2016

Tom 3, LVII

Bez zbędnych wstępów, bo źle się czuję.
Notka późno, bo tak wyszło. Myślałam, żeby w ogóle dać sobie spokój, bo po co się męczyć, gdy poczytność marna, ale nie znoszę nie dotrzymywać terminów, więc wzięłam się w garść i zbetowałam.

Miłego.

==========================

                – Siostro, co to ma… – zaczął lekarz, lecz zerkając przelotnie na demona, poczuł przeszywający duszę strach, który całkowicie go sparaliżował.
Sebastian widział, co się z nimi działo. Znów popełnił błąd, nie tak miał to rozegrać, było jednak zbyt późno, musiał postąpić inaczej.
                – Rozumiem, że są państwo… zdziwieni. Proszę się jednak nie obawiać, jeżeli uda się państwu uratować życie i zdrowie mojej pani, wszystko skończy się dobrze – powiedział spokojnie, dumny z nad pozór pewnego siebie tonu, jaki udało mu się odegrać przez grupką śmiertelników.
                – Prze-przepraszam, ale pa-pańska pani może już nigdy nie stanąć o własnych siłach –­ wydukał jeden z lekarzy, ten, który w mniemaniu Sebastiana najlepiej znał się na swoim fachu.
Kamerdyner zbliżył się do niego powolnie i pochyliwszy się tak, że naruszył przestrzeń intymną mężczyzny, spojrzał w jego oczy.

                – Nie wiem, co pan przez to rozumie, ale zaręczam, że korzystniej dla pana będzie, jeśli jednak naprawi pan szkody, które wyrządzono mojej pani – wycedził przez zęby, uśmiechając się na koniec.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że były urazy, których nie dało się tak po prostu wyleczyć. Ludzie to nie demony, to nawet nie lalki, którym wystarczyło podmienić zepsutą część. Byli kruchymi, delikatnymi istotami, odznaczającymi się niewiarygodną tendencją do wpadania w kłopoty i niszczenia swojego słabego ciała. Sebastian jednak chciał zakląć rzeczywistość. Wmawiał sobie, że jeśli nie pozostawi lekarzom wyboru, ci w jakiś sposób odniosą sukces. Naprawią to, co zniszczyła jego głupota, a jeśli tego nie zrobią, to ich zwyczajnie zabije.
                – T-t-t-t-tak jest ­­– wyjąkał lekarz i ostrożnie odwrócił się w stronę pacjentki, by dokonać cudu, którego wymagał od niego dziwaczny osobnik.
Kimkolwiek był, niespełna czterdziestoletni brunet wiedział, że mówił poważnie, a jego piękne słowa skrywały groźbę śmierci. Nie lubił pracować pod taką presją, na szczęście miał doświadczenie w podobnych przypadkach – zawsze wpadał w jakieś tarapaty. Nie raz zdarzało mu się w warunkach polowych opatrywać rany postrzałowe kryminalistów, którzy porwali go jako zakładnika. Nie zwykł opowiadać o swoich dziwacznych przygodach, bo nikt nigdy nie chciał w nie uwierzyć, ale swoje przeżył, i chociaż strach całkowicie paraliżował jego aparat mowy, umysł pozostawał trzeźwy na tyle, by mógł zrobić, co do niego należało. Przez moment zastanawiał się jednak, czy nie powinien pozbawić dziewczyny życia. Może tak byłoby lepiej? Myślał o tym za każdym razem, kiedy stawiano go w tak podbramkowej sytuacji, lecz wtedy zawsze uderzało w niego echo słów profesora, który przez całe studia był dla niego autorytetem. „Po pierwsze nie szkodzić” – i chociaż  siwiejący mężczyzna w okularach grubości denek szklanki nie był autorem tych słów, to właśnie jego głos zawsze doprowadzał do porządku myśli doświadczonego przez życie, młodego lekarza.
                Nieprzytomna Elizabeth zdawała się demonowi niemal martwa. Była niesamowicie blada, a każdy dotyk, na który z reguły reagowałaby niezwykle burzliwie, mijał bez jakiegokolwiek echa. Sebastian z trudem obserwował obojętność swojej pani. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na okazanie słabości przy ludziach, tłumił w sobie wszystko, czując, jak siła emocji wykańcza go nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Bezradne stanie zaczynało sprawiać mu niesamowity trud, delikatnie chwiał się na nogach, co chwilę przestępując z nogi na nogę, by nikt z personelu nie dostrzegł jego fatalnego samopoczucia. Żal, złość i strach o Elizabeth wygrywały jednak z jego samozaparciem, sprawiając, że nie mógł już dłużej udawać.
                – Proszę siąść. – Usłyszał dobiegający zza siebie głos.
Pielęgniarka podsunęła krzesło i wzięła demona pod ramię pomagając mu usiąść. Padł ciężko na siedzenie i oparł łokcie na kolanach, ukrywając twarz w dłoniach. Przez chwilę zanurzył się w ciemności własnego umysłu, starając się rozproszyć głosy szepczące mu najgorsze scenariusze. Gardził tym zachowanie, miał ochotę wyjść z siebie i uciec jak najdalej od splugawionej słabością istoty, którą się stał. Odkrycie emocji przed zwykłym człowiekiem uwłaczało mu nie tylko jako kamerdynerowi, ale także jako demonowi Przede wszystkim jako demonowi. Król piekła nigdy nie powinien aż tak przejmować się czymkolwiek, nie wspominając  nawet o ludzkim dziecku. Lecz Sebastian już dawno przyznał sam przed sobą, że to, kim był, cała jego potworna natura, zniknęła wraz z chwilą, gdy uświadomił sobie głębię uczuć, jakimi żywił swoją kontrahentkę. Czemu do tego dopuścił? Czemu nie ukrócił tego w zalążku, kiedy jeszcze był w stanie? Oszukiwał się, że dusza szlachcianki była warta wszystkiego, co musiał przejść, ale to jedynie kolejne kłamstwa, którymi karmił się, usypiając sumienie. Demon, który gardził łgarstwem, stał się królem łgarzy, najgorszym z najgorszych. Popełnił tyle błędów, wszystko po to, by poznać smak szczęścia, do którego nigdy nie miał prawa. Upadł na samo dno. Nie wyobrażał sobie świata w śmierdzących odmętach pogardy, jeśli zabraknie w nim jedynego źródła światła, które kiedykolwiek go dosięgło.
                – Elizabeth… – jęknął półszeptem.
Potem zmusił się, by ponownie spojrzeć na krzątających się przy jej łóżku lekarzy. Pielęgniarka przestała nosić zakrwawione kawałki materiału. Ucichły krzyki. Dotychczasowy chaos zelżał, w końcu ustępując całkowicie miejsca precyzyjnym, pewnym ruchom. Kiedy lekarz podszedł do niego, ściągając z dłoni rękawiczki, bez jego zapewnień Sebastian wiedział już, że udało mu się odnieść chociaż sukces. Jego metody, choć zupełnie niezgodne z demoniczną rutyną, zadziałały, skutkując całkowitym sukcesem.
                – Udało nam się powstrzymać krwawienie – zaczął dumny z siebie mężczyzna w białym, umazanym posoką kitlu. – Poskładaliśmy jej nogi do kupy, ale nie mogę panu obiecać, że będzie w stanie chodzić. Nie wiem, co ją spotkało, ale dawno nie widziałem tylu złamań – dodał nieco przygaszony, wiedząc, że nie była to wiadomość, którą spodziewał się usłyszeć wzbudzający trwogę mężczyzna.
Sebastian wstał z krzesła i ponownie naruszył przestrzeń intymną mężczyzny, patrząc mu w oczy tak, jakby zaglądał przez nie wprost w jego duszę. Nie była zbyt wartościowa, ale nie to było główną przyczyną zachowania demona.
                – Mówi pan, że zrobił wszystko, co było możliwe. Jeśli to prawda, jestem pewien, że moja pani odzyska zdrowie – rzekł spokojnie i uśmiechnął się ciepło.
Przez chwilę chciał nawet zrezygnować z tego, co musiał zrobić. Kolejna ograniczająca go konieczność, choć tym razem tak zgodna z naturą jego gatunku. A jednak wcale nie chciał tego robić. Wiedział, jak zareaguje Elizabeth, poza tym znów poczuł do siebie wstręt. Nie powiedział w prawdzie, że ratując życie dziewczyny, uratują i własne, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że właśnie tak zrozumieli go wszyscy obecni w pomieszczeniu pracownicy.
                Nie zważając na słowa lekarza, całkowicie ignorując jego zalecenia i instrukcje, które akurat znał doskonale, podszedł do łóżka i uważając, by nie naruszyć żadnego z opatrunków, wziął szlachciankę na ręce. Potem podszedł do śpiącego obok chłopaka i, jak poprzednio, przerzucił go sobie przez ramię.
                – Serdecznie dziękuję państwu za współpracę i najmocniej przepraszam, że tak musiało się to skończyć – zwrócił się do zszokowanych pracowników.
Nim którykolwiek z nich zdążył zwerbalizować to, o czym wszyscy myśleli, demon zabił ich, podrzynając każdemu gardło skalpelem. Rozejrzał się po wnętrzu niewielkiego, szpitalnego pokoju i spalił na proch wszelki ślad po obecności swojej pani, po zakrwawionych materiałach pozostawiając jedynie niewielkie kupki popiołu, które rozwiał podmuch wiatru wpadającego przez uchylane przez Sebastiana okno. Kamerdyner wyskoczył z sali, lądując na dachu niskiego budynku przyległego od północnej strony do szpitala. Wreszcie mógł wrócić do domu. Zabrać Elizabeth tam, gdzie będzie bezpieczna. Pragnął położyć hrabiankę w łóżku i doglądać ją, nie schodząc z posterunku nawet na chwilę. Tak niesamowicie brakowało mu czasów, kiedy spędzał noce przy kuchennym stole, wpatrując się przez okno na kojący krajobraz nocnego nieba i drzew próbujących sięgnąć go gałęziami. Pragnął znów usłyszeć dźwięk dzwonka, zwiastujący, że jego pani potrzebuje pomocy.
                Wierzył, że Elizabeth wyzdrowieje. Znał ją już tyle lat, obserwował nie jeden jej upadek, po którym podnosiła się silniejsza, choć sama nie potrafiła w to uwierzyć. Chociaż życie co chwilę rzucało kłody pod jej nogi, bez względu na to jak wiele ich było, ani razu nie przegrała. Tym razem też nie przegra. Dopilnuje tego. Jeśli będzie trzeba, siłą zmusi ją, by wbrew wszystkiemu stanęła na nogi. Bez względu na to, jakim ogromnym ciosem będzie dla niej konfrontacja z rzeczywistością i kalectwem, którym życie postanowiło doświadczyć ją tym razem, udowodni jej, że jest w stanie przezwyciężyć wszystko. Taka właśnie jest jego panienka. Nawet jeśli sama w siebie zwątpiła, on wierzyć będzie w swoim i jej imieniu tak długo, jak będzie to konieczne. Był jej to winien za całe konieczne zło, które jej wyrządził. I chociaż wiedział, że prawdopodobnie nigdy nie uda mu się odkupić swych win, był skłonny pokutować nawet całą wieczność.
~*~
                W posiadłości Roseblack na nowo zapanowała cisza i spokój. Oprócz dwójki służących oraz jednego boga śmierci, na terenie rezydencji nie było nikogo więcej. Taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy od wielu lat. Dotychczas, nawet kiedy panienka Elizabeth wraz z Sebastianem opuszczali mury domu, by udać się w podróż, w posiadłości zostawała trójka służących, jednak teraz ich szeregi opuścił Tai. Grell siedział na swoim krześle, pilnując drzwi, a raczej przy nich śpiąc. Nie było więc nikogo, kto tchnąłby nieco życia w puste mury. Ta niesamowita cisza wprawiała Jeanny i Thomasa w dyskomfort. Odwykli od niej i nie przepadali za nią, wiedząc doskonale, że w świecie, w jakim przyszło im żyć, taki spokój zwiastował jedynie nadejście jakiegoś nieszczęścia.
                Dwójka służących przez kilka minut stała na podjeździe rezydencji, wpatrując się w bramę wjazdową. W końcu zdecydowali się ją zamknąć, a potem, nie mając właściwie żadnych ważnych obowiązków, udali się do kuchni. Zamierzali wykorzystać chwilę wolnego, by porozmawiać, odpocząć i odgonić od siebie obawy o panienkę, które, towarzyszące im bez przerwy od kilku miesięcy, przybrały na sile wraz ze złudnym spokojem.
                Jeanny przygotowywała herbatę, podczas gdy Thomas pokroił chleb i przygotował dwa talerze niewielkich kanapeczek o różnorakich, kolorowych składnikach. Nauczył się tego od Arthura, który niejednokrotnie powtarzał, z anielskim niemal spokojem, że nie tylko smak jedzenia ma znaczenie, ale również jego wygląd jest niezwykle istotny. Mówił, że nawet jeśli coś nie jest ponad przeciętnie smaczne, odpowiednia prezencja sprawi, że spożywający może nawet nie zwrócić na to uwagi. Kucharz wziął sobie do serca słowa kamerdynera Timmiego, chcąc się rozwijać i zapewnić swojej pani posiłki na tak wysokim poziomie, na jaki zasługiwała. Marzył o tym, by któregoś dnia zjadła całą przygotowaną przez niego porcję, nie zmuszając się, lecz naprawdę ciesząc się jej smakiem.
                Kiedy zakończyli przygotowania, starym zwyczajem usiedli przy stole i spoglądając przez okno na piękny, letni poranek, delektowali się posiłkiem. I chociaż zapowiadał się spokojny, beztroski dzień, uciążliwe uczucie niepokoju wciąż nie dawało im ani chwili wytchnienia.
                – Myślisz, że Tai dobrze się bawi z księżniczką? – zagaiła Jeanny, zmęczona rozmyślaniami i irytującą ciszą, przerywaną jedynie dźwiękiem szklanek odstawianych co chwila na blat stołu.
Thomas odwrócił wzrok od okna i spojrzał na pokojówkę, uśmiechając się ciepło.
                – Na pewno! Ten mały ma łeb na karku! Jak tak dalej pójdzie, to ustawi się do końca życia. Aż mu zazdroszczę. Mogłem sam zainteresować się księżniczką… – żartował kucharz.
                – Nawet tak nie mów! Jesteś dla niej za stary!
                – Za stary?! Mam tylko trzydzieści lat! Nie obrażaj mnie! Jestem jeszcze młody, całe życie przede mną!
Teatralne oburzenie Thomasa rozbawiło blondynkę. Zaczęła się śmiać, a kucharz po chwili do niej dołączył. Przez kilkanaście sekund rozbawieni trzęśli się na krzesłach, lecz radość zgasła równie szybko, jak się rozpoczęła. W kuchni znów zrobiło się cicho i nic nie wskazywało na to, by ten stan uległ zmianie. Służący popatrzyli na siebie, upewniając się, że oboje czują to samo.
                – Pójdę zanieść śniadanie panu Grellowi, pewnie jest głodny. Znów całą noc siedział przy tych drzwiach – postanowiła pokojówka, podnosząc się z krzesła.
Chwyciła w dłoń talerz, na którym leżało kilka kanapek i spojrzała na bruneta.
                – Jak myślisz, co tam jest, że ciągle tego pilnują?
                – Nie mam pojęcia, Jeanny. Na pewno coś niezwykle ważnego. Jeżeli będziemy musieli o tym wiedzieć, panienka Elizabeth na pewno nas o tym poinformuje – stwierdził, wzdychając ciężko.
Sam również pragnął poznać tajemnicę tak skrzętnie skrywaną przez Sutcliffa i swoją panią. Czuł, że cokolwiek znajdowało się w podziemiach, było źródłem zmiany nastroju hrabianki. Odkąd po raz pierwszy ujrzał Grella siedzącego na krześle przy drzwiach, wyraz twarzy Elizabeth uległ zmianie. Przejmujący smutek i rezygnacja, które starała się ukrywać, i z którymi zażarcie walczyła przez ostatnie pół roku, powoli odchodziły w cień, ustępując miejsca nadziei. Jakby to, co trzymali w piwnicy, na nowo nadało cel życiu dziewczyny. Widząc, że tajemnica miała na nią pozytywny wpływ, Thomas nie próbował nawet dopytywać, co takiego się tam znajduje. Chociaż ciężko było zdusić w sobie chęć odkrycia niewiadomej, dobro szlachcianki było ważniejsze.
                – Masz rację… – mruknęła Jeanny.
Wyszła z kuchni i ruszyła korytarzem w głąb budynku. W przeciwieństwie do kucharza nie potrafiła po prostu zignorować faktu, że pod ich nogami było coś, lub może nawet ktoś, kto wymagał całodobowego nadzoru. Po tym, jak Elizabeth przetrzymywała tam własną przyjaciółkę przez tak długi czas, pokojówka obawiała się, że i tym razem mogła być tam zamknięta jakaś żywa istota. Bogu ducha winny nieszczęśnik, którego jej zagubiona pani zamknęła na klucz, próbując w ten sposób odnaleźć psychiczną stabilizację. Nie potrafiła podzielać entuzjazmu Thomasa. Dusiła w sobie wszelkie wątpliwości i milczała w tej sprawie, lecz każdej nocy, leżąc w łóżku i starając się zasnąć, jej myśli powracały w to miejsce, kreując coraz bardziej makabryczne scenariusze. Chciała, by to wreszcie dobiegło końca. Jeżeli Elizabeth zagubiła się aż tak, powinna sięgnąć po pomoc, ale jak mogli to zweryfikować, skoro rudy mężczyzna wiecznie pilnował, by żadne z nich nie dostało się do środka?
                – Dzień dobry, przyniosłam panu śnia… Źle pan wygląda, czy wszystko w porządku? – zapytała zmartwiona Jeanny, widząc niesamowicie ponurego żniwiarza.
Wciąż siedział na swoim krześle, jednak książka, którą umilał sobie czas od poprzedniego wieczora, leżała rzucona pod ścianą, a sam mężczyzna opierał dłonie na kolanach i ukrywał twarz w dłoniach.
                Dziewczyna postawiła talerz na niewielkim stoliku nieopodal krzesła i niezrażona brakiem odpowiedzi ze strony niezwykle dziwacznego gościa, kucnęła przed nim i zapytała ponownie.
                – Panie Grellu, czy wszystko w porządku?
Bóg śmierci nie reagował. Czuł jedynie wzbierającą irytację. Nie chciał teraz z nikim rozmawiać. Był rozgoryczony, wściekły i zmartwiony. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek aż tak będzie się martwił o jakiegoś człowieka. Tymczasem rozwój wydarzeń wpłynął na niego niezwykle silnie. Chciał ruszyć za demonem, jednak wiedział, że nie da rady go dogonić. Nie w takim stanie, w jakim znajdował się Michaelis. Od lat nie widział go tak poruszonego. Jeśli to, co powiedział mu w piwnicy, było prawdą, z Elizabeth musiało dziać się coś złego i tylko on, plugawy demon – przyczyna załamania psychicznego nastolatki – był w stanie jej pomóc. Sutcliff zarzekał się w duchu, że jeśli Sebastian sprawi, że hrabianka ucierpi, ten zwyczajnie go zamorduje. Bez względu na konsekwencje, pozbawi go przyszłości i raz na zawsze odbierze mu moc wywracania jego życia do góry nogami. 

8 komentarzy:

  1. Przeczytałam notkę wczoraj, minutę po publikacji ( a przynajmniej tak twierdził blogger, więc nie wiem, ile jest w tym prawdy. Nie mniej jednak przystępuję dzielnie do skomentowania notki.
    Sebastian taki... Zawiódł moje oczekiwania po raz kolejny. Bo tak, jak w poprzednim rozdziale jarałam się jego bohaterstwem, deptaniem drzwi do grabarza i niszczeniem trumien w poszukiwaniu pomocy, to tutaj ciągle, cały czas, skutecznie się rozczarowywałam z każdym akapitem. W ogóle, nie podoba mi się, że zabił personel i spalił za sobą szpital. Aż dziw bierze, że jeszcze nikt tych pożarów wybuchających tak znienacka nie powiązał ze sobą i nie zaprowadził ten trop do Lizz. Bo sort, odwrócenie morse'a są w stanie przeczytać, dopasować i odszyfrować, a paru wydarzeń z powracającymi okolicznościami już nie, cicho sza i wszystko w porządku?
    Jako przyszły lekarz, mam ochotę przywalić w mordę Sebusiowi za takie zachowanie.
    I Grell tak nieszczęśliwie zakochany w takiej niewdzięcznicy, jaką jest Lizz. Robisz z niej taką heroinę, na jaką nie zasługuje by być, ale spokojnie, to zwyczajnie ja jestem zazdrosna i stąd całe to boldupienie.
    I od kiedy bogowie śmierci jedzą? Wydaje mi się, że to tylko taki kamuflaż. Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nope. Bogowie śmierci potrzebują snu i jedzenia. Znaczy snu na sto 100%, bo to było w Circus Arcu, kiedy Sebastian zostaje przydzielony do jednego namiotu z Williamem, a cod o jedzenia, to sądzę, że to też było wspomniane. A nawet jeśli nie, to zdaje się logiczne.
      A Grell nie jest w niej zakochany. Ja wiem, że to można tak odebrać, ale nie o to chodzi. On po prostu o nią dba, ona mu nie jest obojętna i w jakiś sposób on się w niej doszukuje siebie i chce, żeby jej, w przeciwieństwie do niego, się udało i żeby nie cierpiała tak, jak on cierpiał.
      No, a Sebastian duo zawodzi, bo to wszystko, co się stało, zupełnie zamieszało mu w głowie. Ale w końcu do siebie dojdzie, wiem o tym :P.
      A szpitala nie spalił. Spalił tylko ślady krwi Elizabeth i ogólnie spalił część pomieszczenia, ale szpitalowi ogólnie nic się nie stało xD. No, chyba wszystko. Na zajęciach ciężko się odpowiada, więc jak o czymś zapomniałam, to pisz na pw.
      Loffki :*

      Usuń
  2. Jestem tutaj! PRZEPRASZAM! Już jestem. Moje lenistwo to jeden z cudów natury.
    Ostatnimi czasy, za każdym razem gdy czytam, dochodzę do wniosku, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Bo w sumie zawsze jest jedno wielkie "kyaaaa!", może wspomnienie o jakimś mikroniedociągnięciu, bo odzywa się moja mendowata część ja i koniec. Kurcze, nienawidzę powtarzać jakiegoś durne szablonu, a dodatkowo mam poczucie, że zasługujesz na coś więcej niż dwa marnie sklecone zdania, z czego większość to moje bóldupienie o życiu. (Wróć, to brzmi, jakby w notkach nie było niczego, co byłoby warte chwili uwagi. Wina leży raczej w tym, że ja:
    a) nie potrafię wysuwać dobrych wniosków
    b) jestem zbyt leniwa by wysilić się ponad "bardzo fajne to było, bla, bla, weny", a takich głupot nawet czytać nie lubię i podpisywać się pod nimi nie bd [a najlepiej do jeszcze zrobić z tego reklamę XD]
    c)zapominam o czym chciałam napisać
    d) mam dziwne wrażenie, że w każdym komentarzu piszę dokładnie to samo, zero wysiłku, jakiś sztuczny bełkot i sprawianie pozorów. Wkurza mnie to, że nie stać mnie na cokolwiek wartościowego.)
    Już ponarzekałam za wszystkie czasy. Możesz zapomnieć o tej części (mam ochotę skasować ten słowotok, ale niech przynajmniej coś na ruski rok się ode mnie pojawi, bo skończę jak za każdym razem).
    ...
    (Walczę ze schematem... Seba - łiiii!, Lizzy - łiiii!, nie wiem o czym już czytam, ale Seba - łiiii!) Seba traci panowanie nad sobą. No niby od trzech tomów obserwuję jego "człowieczenie", a jednak nadal mam wrażenie, że ktoś podstawił mi na filmie losowego aktora i nakazał mu nazywać się Sebastian. Za długa przerwa... Trochę to jego zdenerwowanie mi się udzieliło, bo w pewnych momencie zaczęłam skakać między linijkami i przestałam cokolwiek rozumieć. Mam tak od kilku rozdziałów i staram się to zwalić na przyspieszenie akcji, po jakimś czasie dogłębnego opisywania psychiki głównej bohaterki... Ale to raczej coś z głową. Wracając, uważam że dobrze odpisałaś Sebastiana w wersji "szaleję z nerwów". Wystarczająco realistyczne, żebym faktycznie wyobraziła sobie go szamocącego się między lekarzami. I to jest właśnie ten punkt sprzeczności między tym, co chcę widzieć, a tym, co podpowiada mi ten nawalający zdeka rozum - Sebastian = 200% człowieka. Ghhhhah, całe udawanie opanowanej w *. No dobrze, tak miało być od początku! Muszę iść i przeprowadzić wewnętrzną kłótnię.
    Mam ogromny żal do Seby. Jak mógł ich tak?! ;-; (żeby nie powiedzieć ich własną bronią xD) Aaaaa, łaj? Z drugiej strony dobrze. Niby jakaś wdzięczność, sratatata, a jednak Sebi nie taki ludzki. Diabeu, dobrze, że się chłopak pozbierał. Ukontentowałaś mój mózg, ale naiwna "ja" nadal płacze nad doktorem, który "dużo przeżył". Bohater dnia [*].
    Zapaliła mi się czerwona lampka, gdy Seba postanowił zwiewać. W poprzednim rozdziale wspaniale odpisałaś proces spadania czegoś na kogoś, więc do tej pory "słyszę" dźwięk gruchotanych przez gruz kości (bardzo nieprzyjemne). Tak więc znów podziwiam bohatera dnia, że tak sprawnie się uwinął i nawet jeśli nogi Lizz przypominają jeszcze jej nogi, to nie wiem, czy ruszanie jej gdziekolwiek jest dobrym pomysłem. Ja tam się nie znam i nie będę ukrywać, że nie ciągnie mnie do nauk biologiczno-medycznych. Takie moje spostrzeżenie jako totalnego laika, który także bazuje na serialach rodem z tvn-u. Nie wiem.
    Rozmowa Jeanny z Thomasem, takie miłe odcięcie się na chwilę, żeby mi całkiem oczy z orbit nie wyleciały. Z drugiej strony, ich przemyślenia i postrzeganie sytuacji. Brakowało mi czegoś takiego. Przyglądanie się centrum wydarzeń z drugiego planu. Jen (Thomasa zostawmy, facet niech myśli o krykiecie) wydała mi się taka bliska. Żeby wiedziała, jak blisko jest prawdy. Jej empatia i chęć niesienia pomocy... Kurcze, za każdym razem, gdy wchodzę w taką postać, muszę wbić sobie do łba, że nadal jesteśmy w uniwersum Kurosza. Demony, kontrakty, śmierć... a ja się zastanawiam, czy nadal wierzę w ludzi. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (Limit)
      Po raz kolejny udowodniłaś zresztą, że nie tworzysz bohaterów tylko po to, by byli surowym tłem dla głównej postaci. Kłaniam się do nóżek.
      Właściwie, miałam jak za każdym razem trochę popiszczeć o Grellym, ale zdążyłam ochłonąć (ile czasu już piszę ten wybitny komentarz?). Więc tym razem nie popiszczę.
      Gratuluję, jeśli dotrwałaś do tego momentu. Nie wiem o czym dokładnie pisałam gdzieś tam na górze, ale z góry sory za jakieś biadolenie. Serio mam poczucie, że w jakimś stopniu zawodzę, bo należy Ci się te kilka słów, odzew, choć bardzo mi się podoba to co robisz... I zła jestem na siebie za swoje zlewactwo, a już tym bardziej, że wielokrotnie obiecywałam to zmienić.
      Musisz wiedzieć, że gdybyś (chociaż to głupio brzmi) postanowiła zrezygnować z ciągnięcia tego wszystkiego (podziwiam, że mimo nawału pracy, a ostatnio też braku wsparcia. Ja się poddaję), to choć to częściowo absurdalne, byłabym zła na siebie i długo sobie wypominala. Doceniam to co robisz i no... Teraz mam wrażenie, że gadam bez sensu, ale sama często potrzebuję takich słów... Jeśli sens tego całego bełkotu dotrze, to będę usatysfakcjonowana.
      Sorki, jeśli moje początkowe słowa odebrałaś jako, ja wiem, oschłe, powiedziane z jakimś wyrzutem? W każdym razie, nie tak miało być. To trochę z irytacji przez samą siebie i... Trochę się ostatnio działo w moim życiu, dlatego znikam coraz częściej... No z samą sobą nie mogę dojść do ładu, więc przepraszam. Jednak jakbym tam porozbijana nie była, to i tak chciałam, żebyś wiedziała co myślę i wiedziała, że ciągle Cię tam duchowo wspieram... No. Taki był chyba zamysł tego wszystkiego... Papa? :')

      Usuń
    2. Awwwww, to takie słodkie <3
      Nie odpiszę Ci tak rozwlekle, bo muszę iść spać, bo Japoński z rana, ale dziękuję <3. Mam takie wahania nastrojóe od kilku dni, a Ty mnie tu tak podnosisz na duchu na dobry sen <3. Bo, szczerze mówiąc, ilość wyświetleń i cisza na blogu w ostatnim czasie nieco mnie demotywuje. A ja naprawdę chcę to skończyć, bo mi zależy, ale no zwyczajnie czasem smutno się robi. Mimo to dobrze wiedzieć, że jesteś i dalej Ci się podoba :*. I dziękuję za to, że widzisz, że u mnie nie ma bohaterów "tylko tło", bo to dla mnie dosyć ważne było i jak widać dalej się udaje. Każdy bohater daje pole do jakiegoś mikrowątku, wzbogacenia itp. i aż żal nie skorzystać.
      No i co tam jeszcze... Wiem, że Sebuś w tym tomie stracił sporo sebowatości, ale robię to właściwie świadomie. On musiał upaść, tak jak musiała upaść Lizz, żeby mogli się podnieść. No i dlatego tak po prostu musiało być. Ale nadejdą zmiany, w końcu za chwilę będę kończyć twb tom i zaczynać kolejny, a ten to dopiero będzie wyzwanie. Mnóstwo rzeczy, na których się nie znam, ale myślę, że jakoś dam radę.
      Muszę iść spać TT_TT
      Dziękuje jeszcze raz i mam nadzieję, że uda Ci się ogarnąć ze wszystkim, co Ci się tam spod kontroli wyrywa. No i wspomnę jeszcze, że pamiętam, że piszesz coś kuroszowego. Szpan, bo z moją sklerozą to sukces :P.
      No i ten, no. Czekam na kolejny rozdział :*.
      A jakbyś chciała zobaczyć moje nowe dzieło, które będzie stosunkowo krótką serią, to jest w spisie treści. Taka reklama, bo nie wiem, czy widziałaś, a myślę, że to zupełnie inne podejście wzbudzi trochę emocji xD.

      Usuń
  3. Jeden z cichych wielbicieli postanawia się ujawnić c:
    Na Twój blog trafiłam 5 lub 6 dni temu i tyle też czasu zajęło mi przeczytanie całej Róży. Muszę przyznać, że masz talent i przyjemnie się czyta Twoje opowiadanie. Sama fabuła jest ciekawa i urozmaicona różnymi wątkami, które gdzieś się z sobą przeplatają tworząc spójną całość.
    Pierwsze 2 tomy, w porównaniu do tego były prawdziwą sielanką. Serio. Czuję, że zaczynam mieć deprechę o-o Mam nadzieję, że dalszy ciąg to zmieni... Tak w ogóle, kiedy okazało się, że Seba to syn Króla Piekieł to obawiałam się, że cały sens historii diabli wezmą i zrobi się taki sztuczny i naciągany do granic możliwości bełkot, a tu proszę! Nawet wątek z Cielem ładnie wpleciony :D A i jestem Ci bardzo wdzięczna, że nie ujawniłaś prawdziwego imienia Seby c;
    Fajnie, że robisz to co robisz, bo dobrze to robisz :D Liczę na kolejne rozdziały! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, wielkie wyjście z cienia. Dziękuję <3. Zawsze miło się dowiedzieć, że jesteście, bo, szczególnie ostatnio, potrzebuję atencji. Cieszę się, że Ci się podoba i nie zawiodłam w chwili, kiedy się tego obawiałaś. Mam nadzieję że dalej nie zawiodę też. Sielanka musiała się kiedyś skończyć. W zasadzie tom pierwszy był takim wprowadzeniem, ukazującym realia i kreacje bohaterów, drugi już zaczął się bardziej zagłębiać i coś się działo, za to trzeci jest ciężki, zdaję sobie z tego sprawę. On jest takim preludium tego, co będzie się działo w tomie 4 i jest pełen drobnych przesłanek na temat pomniejszych rzeczy, bo główna bomba na razie pozostaje w cieniu. No i mam nadzieję, że wszystko wyjdzie tak, jak bym tego chciała i będę miała jeszcze czytelników, żeby to obserwowali :P.
      Jeszcze raz dzięki za odzew i do zobaczenia w kolejnym rozdziale :).

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

.