Komciów nie ma, to i silić się na wstęp nie będę, bo nawet nie mam nastroju.
I muszę się uczyć, nie zamierzam dostać 3.
===============
W odpowiedzi został odepchnięty
przez spłoszoną nastolatkę, która zadrżała i spojrzała na niego z otwartymi
ustami, nie wiedząc, co powinna powiedzieć.
–
Wybacz, nie mogłem się powstrzymać – wytłumaczył blondyn, posyłając jej ciepły,
beztroski uśmiech. – Wiem, wiem: nigdy więcej tego nie rób. Ale i tak cię nie
zostawię. Chodźmy – dodał z lekkim uśmiechem i odsunął się na bok, gestem ręki
zapraszając przyjaciółkę, by ruszyła przodem.
–
Próżny trud – burknął przyglądający im się Gilbert. – Miałeś szanse wejść w
układ idealny. Czasem jesteś skończonym kretynem.
–
Wiesz dobrze, że dla ciebie też bym to zrobił – odparł James, trącając przyjaciela
w ramię.
–
Nie zrobiłbyś.
–
Ty byś nie zrobił i szanuję cię za szczerość i odwagę, ale oboje wiemy, że ja
bym nie potrafił.
Rozbrajający uśmiech i nad pozór
nierozsądne podejście chłopaka Gil skwitował jedynie westchnieniem, któremu
towarzyszyło pobłażliwe kręcenie głową. Miał rację – wiedział, że nie
potrafiłby zachować się w ten sposób, lecz brunet nie był w stanie tego pojąć.
Nie oceniał, nie zamierzał mu tego wypominać, lecz zwyczajnie nie rozumiał. I
nawet nie chciał tego rozumieć. W jego wychowaniu, a raczej jego braku, nie
było miejsca na takie sentymenty. Brutalna przeszłość doskonale zweryfikowała
jego światopogląd. Żył, bo sobie na to zasłużył, przeciwstawił się wszelkim
przeciwnościom i nie podejmował zbędnego ryzyka. Nie musiał być przy tym
krystalicznie czystym na sumieniu człowiekiem, nie potrzebował tego.
Po
kilku minutach doszli pod bramę nieczynnego magazynu, w którym rzekomo miała
się znajdować pozostawiona przez Kolekcjonera niespodzianka. Trójka policjantów
rozeszła się po terenie, zabezpieczając wejście. Wyglądało na to, że morderca
nie szykował żadnego podstępu, jednak nikt w to do końca nie dowierzał. Nie
można było lekceważyć Kolekcjonera, szczególnie w takim momencie. Jego, nie
wiedzieć czemu, cenna zdobycz właśnie wchodziła prosto w sidła. Ciężkie
metalowe drzwi stanęły przed hrabianką otworem. Tumany kurzu wzbiły się w
powietrze, mieniąc się w promieniach wschodzącego słońca. Lizz niepewnie
przestąpiła próg budynku, krocząc pomiędzy dwoma towarzyszami. W głębi opustoszałej,
skąpanej w mroku hali dostrzegła niepokojący kształt. Po chwili do jej nozdrzy
dotarł znajomy, niesamowicie drażniący zapach. Serce hrabianki przyspieszyło, a
nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa, jednak kroczyła dalej, z coraz większym
trudem łapiąc powietrze. Wiedziała już, co ujrzy, gdy dotrze do samego centrum
pomieszczenia, lecz nie spodziewała się, że Kolekcjoner zdecyduje się na tak
makabryczną formę.
–
To jest… – jęknęła słabo, kiedy trzymana przez Jamesa lampa naftowa rzuciła
światło na niespodziankę, którą zostawił dla hrabianki tajemniczy zabójca.
~*~
Kiedy
Arthur przyszedł do sypialni swojego pana, by przygotować go do kolejnego dnia,
a także do wyjazdu, chłopiec już nie spał. Siedział w łóżku z osowiałą miną i
tępo wpatrywał się w pozłacane gałki masywnej szafy z ciemnego drewna. Było mu
niesamowicie przykro. Słyszał, jak nad ranem Lizzy wraz z dwójką nowych
znajomych wychodzi z domu i zdenerwowana wsiada do wozu. Wiedział, że musiała
pracować, ale nie zmieniało to faktu, że liczył na pożegnanie – ostatni
uścisk, dotyk jej dłoni na jego głowie i obietnicę ponownego, szybkiego
spotkania. Musiał wrócić do domu, to oczywiste, ale naprawdę nie chciał
opuszczać ukochanej siostry. Dni spędzone w jej domu, nawet, jeśli nie miała
zbyt wiele czasu, by się z nim bawić, były dla niego przyjemne. Kochał ciotkę,
ale mimo tego, jak bardzo dbała o jego wygląd, edukację, prezencję, a nawet
dietę, nie potrafiła okazać mu ciepła w taki sposób, jak tego potrzebował. Przy
Lizzy było inaczej, przypominała mu ojca. On również uśmiechał się do niego w
taki sposób – jakby w tej jednej chwili na świecie nie liczył się nikt więcej
poza nim. Nie chciał znów stracić tego uśmiechu, lecz wiedział, że nie ma
innego wyjścia, dlatego nie oponował zbytnio, kiedy Arthur wszedł do pokoju,
zwiastując rychły koniec krótkich wakacji.
Kamerdyner
przygotował mundurek, pomógł chłopcu się ubrać, podał mu poranną herbatę, a
potem zaprowadził go do jadalni i zaserwował śniadanie. Cały czas uśmiechał się
do swego pana i starał się poprawić mu nastrój, niestety na nic zdały się jego
próby. Skapitulował więc i po śniadaniu poprosił szlachcica, by spędził trochę
czasu z pokojówką, podczas gdy on zajmie się przygotowaniami do wyjazdu. Było
bowiem niezwykle wcześnie, ledwie po szóstej, jednak niezbędnym było
zorganizowanie wyjazdu na godzinę siódmą, jeśli mieli zdążyć wrócić o ustalonej
przez ciotkę chłopca porze. Timmy przytaknął, a kiedy Jeanny zjawiła się w
salonie i wręczyła mu lizaka, uśmiechnął się i chwycił ją za rękę, prowadząc do
bawialni, by odegrała z nim scenę jednej z wielkich bitew, o których uczył się
kilka dni wcześniej.
Arthur
okłamał Timmiego. Przygotowania do wyjazdu zakończył, zanim jeszcze chłopiec
położył się spać. Wszystko po to, by mógł zyskać chwilę czasu na uzyskanie
odpowiedzi, na którą tak długo czekał. Za niespełna dwie godziny miał minąć
określony przez demona czas do namysłu. Anioł liczył na to, że przystanie na
jego propozycję, był wręcz pewien, że tak się stanie, dlatego też z uśmiechem
na ustach ruszył w stronę lochu, jednak na jego drodze stanął czerwonowłosy bóg
śmierci.
–
Nie wejdziesz tu, gołębiu – oświadczył, zagradzając prowadzące do podziemi
drzwi swoją ukochaną kosą.
–
Wybacz, ale oboje wiemy, że mnie przepuścisz – odpadł uśmiechnięty archanioł.
–
Skąd ta pewność? Co ty, przyszłość przewidujesz? – zakpił Sutcliff.
–
Coś w tym rodzaju.
Kamerdyner wskazał palcem drzwi, a
kiedy nieświadomy niczego Grell zerknął w ich stronę, z odmętów piwnicy
usłyszał znajomy głos demona. „Wpuść go” rzekł, jakby był pewien, że żniwiarz
wykona jego polecenie. Dalej, mimo wszystkiego, co się wydarzyło, mimo tego,
jak nisko upadł, taktował to jak popychadło. Rozwścieczony shinigami odsunął
się od drzwi, cedząc przez zęby coś o pięciu minutach, lecz Arthur już go nie
słuchał. To, co miał do powiedzenia, było równie istotne, co myśli szczura,
który przebiegł przed jego nogami, uciekając przed drugim, w zębach trzymając
jakiś okruch, który widocznie oba osobniki uznały za niezwykle cenny. Nie,
jednak myśli szczurów były zdecydowanie istotniejsze i ciekawsze niż to, co
bełkotał bóg śmierci, który porzucił swą bezstronność, budząc tym samym w
archaniele niesamowitą pogardę.
Michał
dostojnym krokiem zbliżył się do klatki demona i stuknął w kraty noskiem
lakierowanego buta, jakby chciał wybudzić więźnia z letargu. Wiedział jednak
doskonale, że Sebastian nie spał. Od kilku godzin czuwał, dokładnie wsłuchując
się we wszelkie dobiegające z wnętrza budynku odgłosy. Wiedział, że jego pani,
jego ukochana Elizabeth, opuściła w pośpiechu rezydencję, dowiedziawszy się o
kolejnym ataku zabójcy, wobec którego miał niezwykle mieszane uczucia.
Zjawienie się anioła na prawie dwie godziny przed ostatecznym terminem podjęcia
decyzji jedynie wzmogło jego niepokój.
–
Zdecydowałeś? – mruknął gołąb, niechętnie spoglądając na siedzącego na podłodze
kamerdynera.
Ten podniósł się z ziemi i przysunął
głowę do krat.
–
Niezwykle ci śpiesznie, czyżby coś się stało? – zapytał, uśmiechając się
złośliwie.
Michał parsknął śmiechem i również
zbliżył się do granic klatki. Twarze istot z dwóch przeciwległych światów
dzieliło raptem kilka centymetrów. Sebastian oblizał lubieżnie usta, wzbudzając
w aniele odrazę.
–
Jeszcze się nie stało, ale za… – uciął, by spojrzeć na wskazówki kieszonkowego
zegarka. – Dwadzieścia trzy minuty twoja pani straci życie – odparł zadowolony.
Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął
pióro, które w jego dłoni rozbłysło, zmieniając się w opatrzony niebiańską
pieczęcią, oficjalny dokument. Demon zmarszczył brwi i przymknął powieki, po
czym spojrzał na tytuł dokumentu.
–
Nie tak się umawialiśmy – stwierdził stanowczo i odsunął się. – Mój posłaniec
przekazał wiadomość, w ciągu godziny dostarczy właściwe pismo. Wtedy będziemy
mogli rozmawiać – poinformował, starając się nie dać po sobie poznać, jak
bardzo zaniepokoiły go słowa anioła.
–
Nie masz godziny.
–
Zamierzasz ją zabić? – zakpił Michaelis. – Oboje wiemy, że nie możesz tego
zrobić. Nigdy nie umieliście blefować, pewnie dlatego przegraliście cały zastęp
feniksów.
–
Ależ nie zamierzam jej zabić. Nigdy nie odważyłbym się splamić swoich rąk krwią
kogoś tak odrażającego, jak ta twoja ludzka abominacja. Jesteś obrzydliwy,
gustować w tak zepsutym dziecku.
Anioł skrzywił się, jakby samo
wspomnienie o hrabiance napełniało jego usta goryczą, i splunął przez ramię,
doskonale wiedząc, że rozjuszy swym zachowaniem króla demonów. Ale do tego
właśnie dążył. Chciał wyprowadzić go z równowagi, osłabić jego czujność, a przy
okazji oddać mu niebywałą przysługę. W końcu nie każdego dnia niebiańska istota
służy pomocą komuś tak parszywemu, na dodatek w sprawie duszy, którą skradł,
kusząc pustymi obietnicami o zemście i spełnieniu.
–
Więc czemu się ośmieszasz? Nie sądzisz chyba, że w to uwierzę? – zaśmiał się
demon, a jego oczy rozbłysły czerwienią, która skąpała śnieżnobiały dokument w
delikatnej, krwistej poświecie.
–
Dobrze wiesz, na co mnie stać. Przyszłość ciągle się zmienia, lecz w tym
momencie przybiera tylko jedną ścieżkę. Twoja ukochana pani umrze już za
dwadzieścia pięć minut. Dotarcie do Londynu w obecnym stanie zajmie ci jakieś…
– zawahał się, przeprowadzając w myśli proste działanie matematyczne – jakieś
dziewiętnaście minut. Masz zatem sześć, żeby podjąć decyzję.
Słowa Artura były przesiąknięte
ponadprzeciętną pewnością siebie. Z każdym kolejnym, które wymawiał, coraz bardziej
namolnie podsuwając Sebastianowi umowę, kamerdynera nachodziły coraz większe
wątpliwości. Czy to możliwe, by mówił prawdę? Chciał pozbawić go możliwości
zapoznania się z umową – wiedział doskonale, że nie mogła być dla niego
korzystna. Jednak mógł blefować, i chociaż anioły nie były w tym mistrzami,
zdecydowanie przegrywając z jego rasą, nie wykluczał, że tym razem mógł okazać
się lepszy, niż się spodziewał, albo co gorsza, mógł mówić prawdę. Z zachowania
Michała ciężko było jednoznacznie wywnioskować, co tak naprawdę się dzieje.
Stawka była również zbyt wysoka, by pozwolić sobie na pomyłkę.
Demon
wyszarpnął pergamin z rąk Arthura i zaczął pospiesznie czytać kolejne linie,
jednak tak, jak się spodziewał, nowe przymierze nie należało do najkrótszych.
Oszacował, że miało co najmniej sto stron. Nie był w stanie przeczytać ich na
czas. Aniołowi udało się przyprzeć go do muru.
–
Jak to możliwe? – warknął znad kartki.
–
Skorzystałem jedynie z okazji. Kilka wskazówek, pomocna dłoń przypadkowego
przechodnia. Nie trzeba było wiele pracy, by odpowiednio ukierunkować losy
kilku osób.
–
I zrobiłeś to, żebym podpisał kontrakt, nie wiedząc, na co się piszę?
–
Ależ oczywiście, że nie. Kopię umowy dostaniesz zaraz po jej podpisaniu,
przecież doskonale o tym wiesz – mówił spokojnie gołąb, swobodnie grając na
emocjach demona, który z coraz większym trudem nad sobą panował. – Trzy minuty.
Pospiesz się – ponaglił go, machając zegarkiem.
–
Ukartowałeś wszystko tak, by ten chory psychicznie człowiek ją zabił? – zapytał
z niedowierzaniem Michaelis.
–
Nie przeceniaj mnie. Ja jedynie pokazałem mu, jak zatrzeć ślady. Wskazałem
kierunek. On zadał pytanie, a ja udzieliłem odpowiedzi. Szukali jej. Gdyby nie
ja, znaleźliby ją po prostu później.
–
Czego oni chcą?! – wrzasnął Sebastian, rzucając się na kraty swego więzienia.
–
Chcą się jej pozbyć. Boją się, że pokrzyżuje ich plany. Och, daj już spokój.
Jedno małe cięcie, krótki podpis. Uwolnię cię i będziesz miał szansę ją
uratować. Czas ucieka, Sebastianie – kontynuował Michał.
Król piekła doskonale zdawał sobie
sprawę, że z niego szydził. Zrozumiał, co zrobił. Cholerny gołąb wykorzystał ofiarowaną
przez Boga moc, by wspomóc tego, który planował zabić jego panią. Cóż za szczyt
perfidności. Nie sądził, że istota, która uważała się za prawą rękę Boga,
mogłaby posunąć się do czegoś takiego. Sam brzydził się takimi praktykami, a
przecież z nich dwóch to on był tym potępionym.
Wodził
wzrokiem po tekście, rozpaczliwie próbując znaleźć wyjście z sytuacji. Nie miał
anielskiego włosia, nie miał kontaktu z Enepsignos. Sutcliff nie zdążyłby
dotrzeć do miasta na czas, poza tym, nie wiedziałby nawet, dokąd ma iść, a
Sebastian był pewien, że Arthur zamknął ich w jednej ze swoich baniek,
sprawiając, że nikt nie mógł usłyszeć, o czym rozmawiali.
–
Trzydzieści sekund – poinformował zadowolony z siebie archanioł.
Drżąca ze złości ręka króla zawisła
nad dokumentem. Demon rozciął skórę, mocno wbijając paznokcie w wewnętrzną
część dłoni i pozwolił by kilka kropli krwi opadło na papier, wsiąkając w niego
i błyszcząc chwałą anioła. Był wściekły. Tak niesamowicie wściekły, że mimo
enochiańskiej pieczęci krępującej jego moc, szczątki prawdziwej postaci
Sebastiana zaczęły ukazywać się oczom Michała. Ten zaśmiał się złośliwie,
machnął ręką, przyzywając do siebie kontrakt, a potem stworzył jego kopie,
rzucając ją na podłogę klatki wraz z niewielką, lśniącą kulką, która wchłonęła
krępujące demona znaki i powróciła do swego pana, chowając się w nogawce jego
fraka.
Sebastian,
nie zwracając uwagi na nic więcej, rzucił się przez drzwi i chwycił anioła za
szyję, przypierając go do kamiennej ściany.
–
Gdzie ona jest?! – wrzasnął opętańczo.
–
Miło robiło się z tobą interesy. Polecam przeczytać ci stronę osiemdziesiątą
ósmą.
–
Gadaj, albo skrócę cię o łeb!
–
Spokojnie, nie szarżuj tak– uspokajał go Michał, chwytając dłońmi przedramię
demona.
Jednym, szybkim ruchem skręcił jego
rękę, uwalniając się z uścisku, a potem kopnął Sebastiana w kierunku schodów
prowadzących na parter rezydencji.
–
Oboje wiemy, że nie masz teraz ze mną szans. East End, opuszczony magazyn.
Poznasz od razu, swąd krwi czuć od niego z daleka – powiedział anioł i oparł
się o ścianę, z satysfakcją patrząc jak oszalały ze zdenerwowania demon,
ignorując kolejną ranę, swą słabość i zgubną dla królestwa decyzję, rzuca się
do schodów, by ratować ludzkie dziecko. – Nie zrozumiem tych kreatur. Żeby król
demonów za zwykłym dzieciakiem… Na szczęście nie będzie rządził zbyt długo –
westchnął do Gabriela, który nawiązał z nim połączenie, nie mogąc doczekać się
informacji.
Mruknął coś jeszcze pod nosem, a
potem spokojnie skierował się na górę, by poinformować swojego młodego pana, że
przygotowania do wyjazdu właśnie dobiegły końca.
Sebastian
przebiegł obok Sutcliffa, nie obdarzając go nawet przelotnym spojrzeniem. Wyczuł
niesamowitą niechęć, jaką pałał do niego bóg śmierci, lecz nie mógł sobie
pozwolić na stratę choćby sekundy. Życie jego pani było w niebezpieczeństwie.
Znał Michała od dawna i chociaż ten niesamowicie się zmieni, nie było już mowy
o blefie. To nie jego styl. Osiągnął zamierzony cel, a reszta zdarzeń
zwyczajnie nic go nie obchodziła. Wiedział też, że anioł nie mógł bezpośrednio
ingerować w niczyje zabójstwo, zatem nie posiadał żadnej kontroli nad sprawą.
Ktokolwiek wiec czyhał na życie Elizabeth, stanowił prawdziwe zagrożenie, a
Sebastian i tak stracił już zbyt wiele czasu.
Przedzierał
się przez las, nie mając siły, by poruszać się tak szybko, jak zazwyczaj, co
również przewidział przebiegły archanioł. Co chwilę spoglądał nerwowo na
wskazówki kieszonkowego zegarka, jakby próbował zakląć czas, jednak ten płynął
nieubłaganie, a mężczyźnie zdawało się nawet, że złośliwie przyspieszył, byle
tylko odebrać mu szanse uratowania dziewczyny. Na szczęście na terenie lasu nie
wyczuwał żadnych ludzi, nie musiał się więc martwić, że zostanie zdemaskowany.
Gnał więc ze wszystkich sił, wyklinając w duchu swoją głupotę. Po raz kolejny
dał się ponieść emocjom. Ilekroć na to pozwalał, skutki były opłakane. Dlatego
właśnie demony wyzbywały się emocji. Nie potrafiły sobie radzić z ich ciężarem,
odczuwając każdy, najdrobniejszy nawet bodziec zdecydowanie silniej, niż zwykły
śmiertelnik. A Michaelisem targało teraz prawdziwe przerażenie i wściekłość,
która ujawniała swoją obecność poprzez nadawanie oczom mężczyzny intensywnie czerwonej
barwy.
Z
daleka widział już zarys Londynu. Ponad koronami drzew majaczył szczyt Big
Bena, lecz czasu było coraz mniej. Zaledwie kilka minut, niecałe pięć, dzieliło
go od utracenia kolejnej kontrahentki. Starał się nawet nie myśleć, kim owa
kontrahentka dla niego była, inaczej nie dałby rady nad sobą zapanować,
ryzykując kolejnym, idiotycznym błędem. Nie myślał nawet o konsekwencjach
swojej decyzji. Doskonale wiedział, że cokolwiek podpisał kilkanaście minut
temu w lochu posiadłości Roseblack, dla piekła i dla niego samego będzie zgubne
w skutkach. Co jednak miał zrobić? Porzucić jedyną, prawdziwą miłość w imię
świata, na którym tak naprawdę mu nie zależało? Przez cały czas odgrywał swoją
rolę, dążył do przejęcia władzy i wyrobienia sobie opinii, wszystko po to, by
zmienić panujący w krainie ustrój, zakończyć wszelkie idiotyczne konflikty i
ustanowić piekło obojętnym wobec losów Rzeczywistości. Nie pragnął niczego
podbijać, rozszerzać królestwa, walczyć, chciał jedynie spokoju i wolności
myśli, których od zawsze brakowało tej ograniczonej krainie. Żadna z tych
rzeczy nie była jednak warta utraty tej, która posiadła jego serce. Chociaż
ustanowione przez Beliala prawo opierało się na dawnych wierzeniach, skupiając
się na całkowitym uniezależnieniu demonów od ludzi, by mógł w pełni
podporządkować je swojej woli, część mówiąca o głębi uczucia była prawdziwa.
Demon, który wyznawał miłość przed śmiertelnikiem, w całości stawał się od
niego zależy. Nie fizycznie, lecz mentalnie. Wszystkie uczucia Sebastiana, jego
decyzje i posunięcia podległe były głosowi serca, które pragnęło szczęścia,
jakie dać mu potrafiła tylko ta słaba, ludzka dziewczyna – jego pani. Nie mógł
więc postąpić inaczej. Chociaż kilka dni spędzonych w klatce otworzyło mu oczy
na wiele spraw, a poczynania Enepsignos powoli zbliżały go do celu, nie byłby w
stanie odnaleźć w tym satysfakcji, gdyby stracił tę, która tchnęła życie w
martwą skorupę, którą był przez tysiąclecia.
Wbiegł
do miasta i wdrapał się na dach. Nie mógł tracić czasu na podróże ulicami, to
było zbyt duże ryzyko. Mógł zostać zdemaskowany, ktoś mógł mu przeszkodzić,
zatrzymać go, a do podanej przez archanioła chwili została jedynie niecała minuta.
Przeskakiwał ze stropu na strop, ledwie dotykając podłoża. Z oddali widział już
cel swojej podróży. Dzieliło go od niego zaledwie kilkadziesiąt metrów i pięć
niezwykle krótkich sekund. Zebrał w sobie wszystkie siły, by po raz ostatni
odbić się od jednego z kamiennych gzymsów i wpaść przez zabite deskami okno do
wnętrza opuszczonego budynku.
Nie potrafie pisac dlugich i madrych komentarzy wiec napisze krotko. Cudowne czekam z niecierpliwoscia na srode ^^
OdpowiedzUsuńDzięki za odzew <3
UsuńSpecjalnie nie skomciałam ci środy.
OdpowiedzUsuńNa pewno zobaczyła zwłoki. Kolejne, bo tylko to ma makabryczną formę, drażniący, znajomy zapach, który po zidentyfikowaniu powoduje odmowę posłuszeństwa kończyn. Smacznie, aż się oblizałam. I urwałaś tak tandetnie akcję, jak reklama na Polsacie. Grrr.
Dobrze sobie wymyśliłam po środzie, że Arthur jest zamieszany w sprawę kolekcjonera, o czym by świadczyło mordowanie istot, które sprzeciwiły się ich przykazaniom, którym hołdowali. Może były potrzebne w jakiś sposób do przymierza, a może, co jest bardziej prawdopodobne, miały na celu tylko odciągnąć Lizz od Sebastiana, aby pozbyć się jej dokładnie tak samo, jak Ciela.
Liczyłam na więcej. Więcej kryminału.
"zaśmiał się demon, a jego oczy rozbłysły czerwienią, która skąpała śnieżnobiały dokument w delikatnej, krwistej poświecie" od kiedy oczy Sebastiana są latarką z czerwonym filtrem?
Ech... Sebastianie, Sebastianie, Sebastianie... Załamuję ręce nad twoją głupotą, bo prawdopodobnie strona 88 będzie traktować o jakimś czasowym ograniczeniu władzy. A jest już podpisane, więc klamka zapadła. Lizz będzie miała fochy, bo ja uratuje ( no przecież jej nie zabijesz, do tej pory wykrwawiła się zaledwie 3 razy. Daj żyć czytelnikom, niech tam trochę pokoksi jako bestia, żeby Sebastian się nie przydał i jeszcze bardziej żałował swojej decyzji).
Dlaczego zwyczajnie nie kazał Enepsigos zabrać gdzieś Lizz? Jest tak ślepo zakochana, jak on są, więc manipulacja zakończyłaby się sukcesem.
Szkoda mi, jak ciśniesz po Grellu, ale przyznaję otwarcie: Bogowie Śmierci dają dupy.
I ten Dżem, bleh. Taki bohaterski, że ojoj. A może te trupy to były tych trzech policjantów? ^^
No nie mogę, ale Michaelis podpadł u mnie przynajmniej. Chciałoby się rzec: taki stary, taki głupi.
On tu głupi to jeszcze będzie, nawet bardzo, ale to celowe, więc będziesz mogła mu tę głupotę powypominać z czystym sumieniem :*
UsuńJa tam nie znam się na wykrwawianiu, więc się postaci wykrwawiają tak, jak każę im to robić. Jestę Imperatywę, moje słowo zmusza krew, by wypływała w odpowiednim tempie... I takie tam.
A Enepsignos nie mógł poprosić o pomoc, bo będąc w zamknięciu nie mógł się z nią komunikować, no bo pieczęć, a znowu nie było warto później, bo by się nie wyrobiła. Tajemnica 88 strony - tu nie trafiłaś, ale Sebuś powinien przeczytać tę umowę, zanim ją podpisał. Zdecydowanie xD
No a ten kryminał... Mówiłam, że nie umiem kryminałów, i tak było dużo bardziej kryminalnie, niż myślałam, że mi to wyjdzie. Kiedyś to dopracuję, bo też nie jestem w pełni zadowolona z tego, no ale siły na zamiary, do wszystkiego trzeba dojść.
Nawet ja nauczyłam się, że umowy trzeba czytać xd i olewa się resztę, zamiast szacować czas to trzeba było lotem czytać. a teraz mam wrażenie, że ta umowa robi z piekła coś na kształt lenna niebiańskiego i władza zwierzchnia będzie odanielska.
UsuńNo wiem, wiem, ale chcieć można :-*
Miałam za mało danych apropo page88 xd
Ja tam lubię takiego Sebcia ❤️ Trochę słabo faktycznie z tym podpisaniem umowy(liczba 88 zapadła mi w pamięć 😰) Ciekawe co na niej będzie... aż mam ciary. Myślę o najgorszym...NIE! Koniec. Szybko lecę czytac dalej!
OdpowiedzUsuń(Ciekawe co będzie na stronie 88 Xd nie liczbie Haha 😂 bo trochę dziwnie to napisałam, wiec się poprawiam ^^)
Usuń