Wiecie co? Czuję, że te kilka ostatnich rozdziałów jest kiepskich. To dlatego, że ostatnio kiepsko stałam z czasem, a i fabularnie to nie jest łatwy moment. Musicie mi więc wybaczyć ewentualnie nieścisłości itp. Jak będę to ogarniać, żeby stało się utworem niezależnym, to wszystko naprawię, ale teraz nawet nie mam wystarczająco czasu na betę, żeby to się trzymało kupy. Co prawda poprawiałam na zajęciach w kiepskich warunkach, więc wydaje mi się, że rozdział jest tak cholernie chaotyczny, że to niczego się nie nadaje, no ale pewnie trochę przesadzam. W każdym razie nie da rady zrobić Wigilii w opku w czasie prawdziwej Wigilii. Wybaczcie, próbowałam xD. No ale jakoś to zniesiecie, nie? Mam dla Was w rozdziałaś mówiących o świętach parę ciekawych rzeczy :P.
No a teraz zapraszam na rozdział i do zobaczenia w Wigilię! Mam nadzieję, że mimo całego tego szumu wokół świąt, znajdziecie w sobotę chwilę dla Róży :).
Miłego! :*
====================================
— Przecież
anioły nie mogą zabijać ludzi! — krzyknęła w końcu zirytowana dziewczyna, nie
mogąc dłużej znieść tłumaczeń dumnego z siebie demona.
— Zęby, które
znaleźliśmy w miejscach wypadków, też do nich nie należały, więc dlaczego tak
się przy tym upierasz?
— A dlaczego
ty, kochanie, tak bardzo upierasz się przy ingerencji demonów? Anioły, owszem,
nie mogą zabijać ludzi, niebezpośrednio, ale nie raz udało im się już obejść tę
zasadę. Przecież to nie tak, że Bóg żyje i pilnuje, czy przestrzegają jego
zasad… — odparł Michaelis, ani na chwilę nie tracąc na pewności siebie.
— Bo po prostu
to wiem! Nie wiem, dlaczego nie możesz mi zaufać?!
— To może ja
was zostawię, miłość kwitnie, szkoda jej przeszkadzać — wtrącił złośliwie
Sutcliff.
Lizz zamachnęła
się poduszką i z całej siły uderzyła go w głowę, co spowodowało, że włosy boga
śmierci przestały być idealnie ułożone i zaczął ponownie lamentować,
zagłuszając głosy pozostałych.
— Czekaj,
chwila… Bóg nie żyje?! — krzyknęła nagle Elizabeth, gdy dotarło do niej
znaczenie ironii demona.
Michaelis
spojrzał na nią zakłopotany. Zupełnie zapomniał, że tylko w jego domniemaniach
dziewczyna słyszała nocną historię o Rzeczywistości i powstaniu świata, który
znała. Wyglądało jednak na to, że nie słuchała. Znalazł się w niezwykle głupiej
sytuacji, ale sam był sobie winny.
Podszedł do
hrabianki, usiadł na skraju łóżka i ujął dłoń nastolatki, z ciepłym uśmiechem
wpatrując się w jej oczy.
— Tak,
panienko. Wasz Bóg nie żyje już od kilu tysięcy lat. Ale nie martw się, to
zupełnie normalne. Nikt go nie zabił, umarł w sposób naturalny — tłumaczył
spokojnie, starając się nie wzbudzić w dziewczynie zbytniego szoku.
Jak mógł jednak
przypuszczać, to nie było łatwe. Podczas gdy Sutcliff dalej jęczał z powodu
włosów, by w końcu przenieść się do łazienki i próbować je ułożyć, nastolatka
zaczęła drżeć i błądzić zagubionym wzrokiem po wnętrzu sypialni.
Nie rozumiała,
co to w ogóle znaczyło: „Bóg nie żyje”. Przecież miał być istotą wieczną,
nieśmiertelną, silną, mogącą zmieniać wszystko. Przecież to on miał oceniać
tych wszystkich ludzi, którzy w jego imię trzymali się zasad. I tych, którzy
jedynie ociekali religijną hipokryzją, a kiedy światła reflektorów gasły,
dawali upust swojej sodomickiej naturze. Nigdy nie słyszała, że Bóg mógł tak po
prostu nie żyć. To przechodziło jej wszelkie pojęcie. Przerażało jeszcze
bardziej niż niewiedza związania z niebytem.
— Elizabeth,
nie denerwuj się… — szepnął Sebastian.
Objął
dziewczynę i tulił mocno, póki nie odwzajemniła jego gestu, zalewając się
łzami, by wyzbyć się nadmiaru emocji. A był tak pewny, że go słyszała. Nie bez
powodu demony, podobnie jak anioły, trzymały w tajemnicy przed ludźmi prawdę
dotyczącą Boga. To, co dla demonów było chwilą – te trzy tysiące lat – dla
ludzi było szmatem czasu. Od samego początku rozwijali swoje naiwne wierzenia,
wraz z upływem czasu coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że musiały
być prawdziwe. Wywrócenie ludzkiego światopoglądu do góry nogami, szczególnie w
Anglii, która słynęła obecnie z religijności i hipokryzji jej względem, nie
mogło skończyć się dobrze i Michaelis właśnie się o tym przekonywał.
— Chodźmy w to
ostatnie miejsce. Chcę je zbadać. Chcę wrócić do domu i przygotować się do
świąt. Został niecały miesiąc, Bóg się narodzi. Stwórca wszystkiego w ludzkiej
postaci. Chcę, żeby te święta były niezwykłe. Chodźmy, dobrze? — prosiła
szlachcianka głosem nieprzeciętnie wyzutym z emocji.
Była w szoku.
Kamerdyner nie miał pewności, co powinien zrobić, dlatego spełnił jedynie jej
prośbę. Pomógł dziewczynie się odświeżyć, ubrać, uczesać, a potem wygonił
Sutcliffa, który na odchodne kazał mu uważać na anioły. Nie ze względu na
łączącą ich relacje, ale dla Lizz, która nie byłaby w stanie znieść jego
odejścia.
— Sebastian —
powiedziała nagle hrabianka, kiedy wraz z demonem szła do drzwi wozu. — Uwierzę
ci, że Bóg nie żyje, ale ty musisz uwierzyć w to, co powiem, dobrze? Jedno i
drugie będzie równie bezsensowne.
— Jeśli to
pomoże ci się z tym pogodzić. Jeszcze raz przepraszam, nie powinnaś dowiadywać
się tego w taki sposób.
— Wiem, że ten,
kto jest waszym wrogiem w wojnie, jest również tym, kto jest winny mojemu
cierpieniu. To ta sama osoba, jestem pewna. Tak samo, jak jestem pewna, że to
nie anioły są odpowiedzialne za to, co wydarzyło się w Londynie. Nie umiem ci
tego wytłumaczyć, po prostu to wiem. Zaufaj mi — powiedziała ciężko, nie
ukrywając wahania.
Michaelis nie
udawał, że to, co mówiła, miało dla niego jakikolwiek sens. Przez wzgląd na
szacunek do dziewczyny i łączące ich relacje, postanowił jednak dać jej słowom
szansę. Była tylko człowiekiem, na dodatek trącanym silnymi uczuciami, ale nie
okłamałaby go w taki sposób tylko po to, by wziął ją ze sobą na wojnę. W końcu
jego poprzedni pan wspominał, że dziewczyna odegra kluczową rolę. Może
zaczynała się już w tej chwili? Może jej przekonanie mogło im pomóc, jeśli
uwierzy już teraz? Może nawet uda się złapać tego, który próbował zniszczyć
świat, zanim rozpocznie się walka?
— Dobrze,
Elizabeth. Wierzę ci. Wezmę cię na pole bitwy, ale to, co się dzieje w mieście,
jest sprawką aniołów. Musimy pójść na kompromis.
— Niech ci
będzie, a teraz chodźmy tam szybko i wracajmy do domu. Mam śnieżną bitwę do
rozegrania, kosz do noszenia na głowie, a ty rondel. Nie chcę tego stracić.
Timmy wyjeżdża w poniedziałek, a potem wróci dopiero tuż przed świętami, na
wielkie lepienie bałwana.
— Panienko, czy
wielkie lepienie nie powinno odbywać się wraz z pierwszym trwałym śniegiem?
— No, powinno,
ale to dla Timmy’iego. Bo to nasze ostatnie święta…
— Oczywiście,
rozumiem.
Nie rozumiał.
Przecież dziewczyna doskonale wiedziała, że wystarczy jedno słowo, by demon
zrezygnował z pożarcia jej duszy. Chciał pozwolić hrabiance żyć, być szczęśliwą
i wreszcie zaznać zwykłego, ludzkiego życia, a jednak ona upierała się przy
swoim. Poznał w życiu wielu upartych ludzi, a powody ich nieustępliwości były
najprzeróżniejsze, lecz chyba po raz pierwszy spotkał się z istotą, która tak
uparcie chciała umrzeć, byle tylko dotrzymać słowa, z którego została
zwolniona. Nie było w tym logiki, jedynie emocje, ale musiał szanować jej
decyzję, w końcu mimo wszystkiego, co ich łączyło, w dalszym ciągu pozostawał
jej służącym.
~*~
— Jest ząb.
Poza tym cisza. Wejdźmy jeszcze do tych sklepów, może sprzedawcy coś widzieli —
zarządziła hrabianka, badawczo rozglądając się wokół.
Znajdowali się
na jednej z ulic kupieckiej części miasta. Wszędzie wokół były sklepy,
stragany, restauracje i bary – mnóstwo ludzi, którzy mogli coś widzieć.
Początkowe
poszukiwania nie przyniosły jednak pożądanych efektów. Sprawa była cicha, w
przeciwieństwie do poprzednich, tym razem oprawcy postawili na dyskrecję. Nic
więc dziwnego, że mało kto w ogóle zorientował się, że w okolicy doszło do
kilku porwań i okaleczeń. Gdyby nie parę zniszczonych skrzynek w bocznej
alejce, po całym zajściu nie zostałby nawet ślad.
Lizz nabierała
coraz więcej podejrzeń i zaczynała przekonywać się, że może jednak pod tym
względem Michaelis miał rację. Działanie zdecydowanie nie wyglądało na
demoniczne, było przemyślane i rozsądne, nienastawione na zdobywanie dusz, na
dodatek umarła zaledwie garstka ludzi. Sposób postępowania nie pasował więc ani
do morderczych istot żądnych krwi, ani tym bardziej do działań kogoś, kto
planował zniszczyć świat.
Jednym z
ostatnich miejsc, do których udali się, licząc na jakieś informacje, był
niewielki, odrobinę niepokojący z zewnątrz zakład fotograficzny. Elizabeth
weszła do środka wraz z kamerdynerem u boku. To, co zobaczyło, przeszło jej
najśmielsze oczekiwania.
Wiedziała, że
takie miejsca istnieją i praktyki tego typu stały się niezwykle popularne, ale
dla niej, przez wzgląd na to, co przeszła lata temu, coś takiego było
zwyczajnie nie do zaakceptowania. Znalazła się w zakładzie parającym się
robieniem zdjęć post mortem. Ponure wnętrze pomieszczenia do złudzenia
przypominało zakład pogrzebowy Undertakera. Było zaledwie nieco jaśniejsze, by
w bladym świetle można było dostrzec kunszt pracujących tu fotografów.
Szlachcianka
cofnęła się, uderzając plecami w towarzysza. Nerwowo chwyciła go za rękę i
dopiero czując jego silny uścisk, była w stanie dokładnie przyjrzeć się
wnętrzu. Ciężkie, złote ramy ozdabiały lekko żółtawe fotografie przedstawiające
postaci, które na pozór wyglądały tak, jakby były żywe. Chyba to najbardziej
przerażało hrabiankę. Chociaż widziała otwarte oczy, nawet uśmiechy, sylwetki
siedzące przy stole, całe rodziny przytulające się do siebie na kanapie,
patrząc na nie, czuła coś niepokojącego. W twarzach nieboszczyków, nawet tych
oddanych najlepiej, jak się dało, by tylko przypominały żywe, zawsze
dostrzegała coś, co uznawała za błaganie o wieczny odpoczynek. Zmarłych powinno
się szanować. Ich ciała po śmierci powinny spoczywać w grobach, a dusze
przenosić się do nieba lub piekła. Fotografowanie zwłok ustawianych jak lalki w
wybranych przez zleceniodawcę pozach było jeszcze bardziej przerażające, niż
praktyki niektórych sekt satanistycznych, którymi ostatnimi laty tętnił Londyn.
— Sebastian… —
mruknęła niepewnie nastolatka.
— Dzień dobry!
Proszę się rozgościć. Śmiało, śmiało, moje zdjęcia nie gryzą! Choć wyglądają,
jakby mogły, ha! Żarcik branżowy, państwo wybaczą. Co was sprowadza w moje
skromne progi? — Zza ciemnej kotary wyłonił się niski, rudy mężczyzna z
zawiniętym wąsem, którego ponadprzeciętny entuzjazm ani odrobinę nie pasował do
miejsca, w którym pracował, dodatkowo pogłębiając uczucie niepewności, które
towarzyszyło szlachciance już od wejścia.
— Dzień dobry
panu. Moja pani chciałaby zapytać, czy zauważył pan coś niepokojącego podczas
ataku, który miał miejsce w tej okolicy niespełna miesiąc temu — odparł Sebastian,
dyskretnie puszczając swoją panią, nim fotograf miał szansę ujrzeć ich złączone
dłonie.
— Ach, tamto.
Nie, nic nie widziałem — westchnął zmartwiony mężczyzna.
Zakręcił wąs w
palcach, a potem chwycił Elizabeth za rękę. Przestraszona dziewczyna pisnęła
nerwowo, a fotograf przysunął się do niej i uśmiechnął się tajemniczo.
— Ja nic nie
widziałem, my lady, ale jestem pewien, że moje zabawki uwieczniły coś, co
panienkę zainteresuje. Proszę, niech panienka i jej partner rozejrzą się, a ja
pójdę po odpowiedni album — powiedział ściszonym głosem.
Jakby nigdy
nic, puścił dziewczynę i zniknął z powrotem za kotarą. Demon i hrabianka
popatrzyli po sobie niepewnie, zastanawiając się, jak to było możliwe, by
zorientował się, że coś ich łączyło. Nie miał prawa widzieć ich dłoni. Może
korzystał z jakiegoś nowoczesnego systemu szpiegowskiego? W takim miejscu
wydawało się to zbędne i głupie, ale nie mogli niczego wykluczać. Dla pewności
nie rozmawiali i cały czas uważali na to, by ich gesty nie zdradzały niczego,
czym nie chcieliby się podzielić.
— Znalazłem! —
krzyknął z zaplecza fotograf.
Zjawił się w
głównym pomieszczeniu, trzymając w dłoniach opasły album oprawiony skórą z
tłoczonymi i pozłacanymi ornamentami. Położył kodeks na blat, otworzył go i
przekartkował, zatrzymując się na sesji z dnia, w którym miały miejsce
porwania.
— Początkowo
myślałem, że to błąd aparatu. Wie panienka, jakieś cienie, odblaski, ale
wszystkie aparaty pokazały tę samą postać. Proszę spojrzeć — wyjaśnił,
wskazując nieco rozmazaną sylwetkę widoczną z różnych perspektyw na ulicy za
szybą zakładu.
Sebastian
zerknął na zdjęcia, nie dostrzegając w mazach niczego ponadprzeciętnie
niezwykłego. Żadna z sylwetek nie dawała im więcej informacji, niż dotąd
zebrali. Wizyta w zakładzie wydała się demonowi równie bezsensowna, jak
wszystkie pozostałe.
Lizz jednak
strasznie długo wpatrywała się w postaci. Czuła, że coś ją z nimi łączy, nie
potrafiła tylko powiedzieć, co to było. Z jakiegoś powodu wydały jej się
niewiarygodnie bliskie. Wiedziała, że to musiało mieć związek z jej oprawcą.
Zastanawiała się nawet, czy te dzieci nie były tym, czym i ona miała się stać.
Nie podzieliła się jednak domniemaniami z demonem ani tym bardziej z
fotografem, zatrzymała je dla siebie.
— Mogę to
wziąć? — zapytała tylko, wskazując na najostrzejsze ze zdjęć.
— Oczywiście,
musi panienka jedynie zapłacić.
— Sebastian.
— Tak jest.
Demon wyciągnął
z kieszeni worek pełen monet i wysypał jego zawartość wprost w ręce fotografa.
Hrabianka wyciągnęła w tym czasie fotografię z albumu i odwróciwszy się na
pięcie, ruszyła do drzwi. Nie miała ochoty spędzać w zakładzie ani chwili
więcej niż było to konieczne. Nieprzyjemna atmosfera i niepokojące zdjęcia
wprawiały ją w kiepski nastrój.
— Wracamy do
domu, nic tu po nas. Każ swoim demonom monitorować sytuację. Jeśli coś się
wydarzy, masz natychmiast dać mi znać. Żadnego ukrywania, rozumiemy się? —
zapytała, mierząc demona wzrokiem, gdy z promiennym uśmiechem na ustach opuścił
pomieszczenie.
Widocznie
musiał powiedzieć fotografowi coś, co go zaniepokoiło, bo nie miał żadnego
innego powodu, żeby uśmiechać się w taki sposób. Dziewczyna nie zamierzała
jednak dociekać. Była zmęczona obecnością w mieście, krążeniem po miejscach
zbrodni i przesłuchiwaniem potencjalnych świadków. Chciała wrócić do domu,
dotrwać do nocy i znów po kryjomu odwiedzić Michaelisa w sypialni, by spędzić z
nim trochę czasu. Czuła, że to pomoże jej się uspokoić. Dalej nie mogła
pogodzić się z tym, co powiedział jej o Bogu.
~*~
Ostatnie
miejsce wystąpienia ataku, zgodnie z przewidywaniami, nie odkryło przed nimi
niczego niezwykłego. Znów trafili na ząb – prawie tak, jakby oprawcy wymieniali
uzębienie, co wydało się demonowi niezwykle zabawne, zaś Elizabeth w dalszym
ciągu próbowała dojść przyczyny dziwnie znajomych wrażeń, które jej
towarzyszyły, a które wzmogły się, gdy zobaczyła zdjęcie. Wiedziała, że
odpowiedź na pytanie jest gdzieś w jej głowie, ale nie potrafiła dogrzebać się
do tego niewielkiego, dobrze ukrytego miejsca.
Ostatecznie
Lizz postanowiła wrócić do rezydencji. Nad miastem miały czuwać – o ironio –
demony, a ona zamierzała odnaleźć odpowiedź w samej sobie, podczas gdy
Michaelis dalej będzie utwierdzać się w swoim złudnym przekonaniu. Czy chuda,
rozmazana postać na zdjęciu naprawdę mogła działać na zlecenie gołębi?
Dziewczyna nie wiedziała, na jakiej podstawie demon mógłby to stwierdzić. Nie
wiedziała też, czemu uparcie zakładał najprostsze rozwiązanie. Ostatecznie to i
tak nie miało znaczenia. Sprawa z pewnością miała jakiś związek ze zbliżającą
się wojną, a więc po jej zakończeniu miała przestać być problemem. Wobec
powyższego wystarczyło, by szlachcianka napisała odpowiedni list do królowej i
kazała go wysłać w odpowiednim czasie. Ingerencja w to wydarzenie wydawała się
bezpodstawna, przynajmniej na razie.
Sebastian nie
zamierzał nadmiernie skupiać się na sprawie, która w jego mniemaniu nie była
wartościowa. Wiedział, że jego pani ze wszystkich sił miała zamiar ją
rozwikłać, jednak kiedy wydała rozkaz do powrotu, zrozumiał, że towarzyszy jej
to samo dziwne uczucie, które od jakiegoś czasu nie odstępowało go na krok. Nie
chciał się tym zajmować. Czuł, że jego czas drastycznie się kurczy, że to
jedynie kwestia dni, tygodni, kiedy odejdzie z tego świata. Nie obchodziło go,
co stanie się później – samo myślenie o tym momentalnie przyprawiało go o ból
głowy. Całe życie spędził na służbie ludziom i walce o dobro piekła. Zasłużył
na to, by wreszcie odpuścić. Chciał chociaż pod koniec życia myśleć tylko o
sobie, swoim szczęściu i szczęściu ukochanej.
— Elizabeth —
zaczął, zerkając przez szybę powodu.
Po szarym
niebie tańczyły ptaki, klucząc ponad koronami drzew, zupełnie nie przejmując
się przyszłością. Zawsze chciał być tak wolny, jak one. Nigdy jednak nie było
mu to dane, zawsze coś stawało na przeszkodzie.
— Coś się
stało?
— Chciałbym
dzisiaj z tobą spać — powiedział, uśmiechając się do dziewczyny.
Nastolatka
zarumieniła się lekko i wymamrotała słowa zgody, a potem przytuliła się do
niego i powoli odpłynęła do krainy snów, czując wokół siebie jego przyjemny,
kojący zapach. Sebastian przez całą drogę głaskał ją po głowie, zastanawiając
się nad menu na kolację. Dotyk gładkich włosów nastolatki działał na niego
uspokajająco.
Boskie jak zawsze
OdpowiedzUsuńDzięki :D.
UsuńJakoś nie mam dzisiaj pomysłu na ten komentarz. W tym rozdziale zaskoczyło mnie to, że Bóg nie żyje, ale to wręcz niemożliwe,bo jest przecież istotą nieśmiertelną . A Elizabeth wierzy w Boga ? Ciekawi mnie co to za osoba na tym zdjęciu, czy naprawdę ma coś wspólnego z aniołami.
OdpowiedzUsuńA na tym rysunku Lizz wygląda na starszą, ale bardzo ładne <3
Wenki i do zobaczenia w Wigilię :*
Sebastian opowiadał kiedyś Lizz o tym, jak powstał świat - kiedy ona spała. Tam już było o bogu, z trgo, co pamiętam.
UsuńA Elizabeth nie ma chyba sprecyzowanej wiary kakotakiej, bo jej to nie dotyczy, ale jeśli Sebastian jej mówi, że Bóg nie żyje, to znaczy, że żył i umarł, czyli był i właśnie to ją tak zszokowało :P. Wiara akurat w tym wypadku ma najmniejsze znaczenie xD.
Do zobaczenia! Mam nadzieję, że w Wigilie ludzie jednak nie oleją bloga jak w środę. Poza Tobą, oczywiście :*.
No nie... Wspaniałe jak zawsze <3. Widzę że szykujesz nam prezent na święta Nami... Nie mogę się doczekać! Weny życzę i Wesołych Świąt! Spełnienia marzeń, mnóstwo miłości. Moim małym marzeniem jest kiedyś zobaczyć Różę na półkach sklepowych <3 I żeby wszystko było tak smaczne jak spod ręki Sebastiana!
OdpowiedzUsuńAwwwww, dziękuję. To takie miłe! ♡
UsuńTeż marze o tym, by wydać Różę, w najgorszym wypadku będzie selflpublishing :P. A prezent na święta bez szału, ale miałam mało czasu.
Wesołych Świat! ;*