Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie, udało Wam się odpocząć w święta. Bo ja to tak... Niby w domu, niby nic nie muszę, ale jak się bierze zlecenia z pracy na wolne dni, no to jednak wypada je zrobić (tak, zrobiłam – brawo ja!). Poza tym próbuję nadrobić zapas opka, ale piszę też Dziwaka, no i przecież nie mogę nie kolorować, a jeszcze nabiorę sobie dodatkowych zobowiązań (kalendarze i inne, o których nie będę mówić, to może nikt nie zauważy, jeśli będę mieć obsuwę xD). No i tak to jakoś wychodzi. Nie, żebym wybitnie narzekała, po prostu dla mnie doba zawsze będzie zbyt krótka i się do tego nie przyzwyczaję. Ale przynajmniej nie powiem, żebym się nudziła xD.
A Wam jak minęły święta? Mam nadzieję, że dobrze :).
Niedługo w Róży też będą święta, szykujcie się xD. Nie wyszły święta w święta, no ale nic na to nie poradzę. Będziecie mogli przypomnieć sobie świąteczną atmosferę, to zawsze jakiś plus.
Miłego! :*
==================
Kiedy tylko
Sebastian wyszedł, zostawiając ją w sypialni nad tomikiem Poego, który zamierzała
czytać po raz trzeci w tym miesiącu, odczekała kilka minut, by potem naprędce
narzucić na sukienkę znoszoną marynarkę, która została jej jeszcze z czasów
prowadzenia sprawy w sierocińcu, i spodnie, które sama nie wiedziała, skąd
właściwie miała. Na to wszystko oczywiście założyła płaszcz, wyobrażając sobie
wściekłość demona, gdyby tego nie zrobiła. Na nogi wciągnęła luźne buty do
połowy łydek z ciepłego, miękkiego materiału, szyję przewiązała niedbale
szalikiem, a na głowę założyła ręcznie robioną przed Michaelisa czapkę, którą
sprezentował jej dwa tygodnie wcześniej, gdy podczas spaceru w Londynie zgubiła
poprzednią.
W pełni ubrana
był gotowa do drogi. Chwyciła kule i powoli, starając się zachować idealną
ciszę, przemierzała korytarze, zbliżając się do kuchni, skąd miała najbliżej na
tyły posiadłości, gdzie miał pracować jej służący. Kiedy wyszła przed budynek,
nie słyszała go. Nie zraziła się jednak, wiedząc, że gdyby było trzeba,
Michaelis byłby w stanie chyba nawet po cichu walić w bębny. Jego zdolności
przechodziły ludzkie pojęcie, dlatego starała się porzucić mierzenie go swoją
miarą już dawno temu. Z różnym skutkiem, ale liczyły się starania.
Dziewczyna
dotarła na skraj budynku i nieśmiało wychyliła się zza niego, w obawie o to, że
Sebastian ją zauważy, a wtedy cały efekt naturalności, który pragnęła
zaobserwować, zupełnie straciłby rację bytu. Miała jednak szczęście. Odśnieżony
chodniczek tuż przy murze sprawiał, że udało jej się nie wprawiać śniegu w
charakterystyczne skrzypienie pod ciężarem butów.
Jak na noc było
wietrznie. Silny podmuch przesłonił nastolatce obraz wrzosowymi kosmykami jej
włosów. Kiedy odgarnęła je z twarzy, ujrzała swojego ukochanego, który sunął po
terenie ogrodu, niemal rozmazując jej się w oczach. Ciemna smuga z niebywałą
prędkością lawirowała pomiędzy śnieżnymi rzeźbami, za każdym razem
pozostawiając po swojej obecności jedynie skończone, idealnie dopracowane
dzieło sztuki. Kunszt pracy Michaelisa przechodził najśmielsze wyobrażenia
dziewczyny. Pomalowane barwnikami śnieżne kule wyglądały niemal jak żywe.
Ozdoby i lampki dodawały im życia, a całość tworzyła niesamowicie klimatyczny,
świąteczny nastrój. Do pełni ideału brakowało jedynie muzyki, jednak tej demon
nie włączał na noc, mając na uwadze śpiących domowników i bezsens marnowania
energii.
Hrabianka stała
z zapartym tchem, zupełnie zapominając o tym, że wciąż była niepełnosprawna. Z
zachwytu wypuściła kulę z rąk, a kiedy silny wiatr ponownie zadął w mury,
zachwiała się u padła, sprawiając, że idealna cisza, którą udawało jej się
zachować, została zmącona.
Zdenerwowana
natychmiast zaczęła się podnosić, choć wiedziała, że nie miało to najmniejszego
sensu. Sebastian zamarł w bezruchu, a jego soczyście czerwone oczy przez moment
wpatrywały się w nią z niepokojącym wyrazem. Po chwili demon zniknął z pola
widzenia Lizz, by pojawić się tuż za plecami swej pani, pomagając jej złapać
równowagę w grząskiej zaspie.
— Elizabeth —
zaczął surowym, ojcowskim tonem. — Zdawało mi się, że miałaś iść spać.
— Wiem, no
miałam, ale nie mogłam sobie tego darować — wyjaśniła, spuszczając głowę w
geście przyznania się do winy.
— Czego nie
mogłaś sobie darować?
Zaskoczony
kamerdyner rozejrzał się wokół, próbując zrozumieć, o co jej chodziło. Nie
sądził, by miała na myśli jego dzieło. W końcu to i tak zobaczyłaby jako
pierwsza. Nic innego nie przychodziło mu jednak do głowy, dlatego uśmiechnął
się tylko zakłopotany, czekając na wyjaśnienia ukochanej.
— Oglądania
cię, kiedy jesteś sobą. Takim naturalnym, demonicznym sobą, kiedy myślisz, że
nikt cię nie obserwuje.
— Naprawdę
myślisz, że nie wiedziałem o twojej obecności? — W głosie mężczyzny dało się
wyczuć delikatną nutę kpiny.
— Tak — odparła
pewnie Lizz, spoglądając wojowniczo w jego oczy. — Znamy się już od wielu lat.
Wiem, jak wyglądasz, kiedy nikt cię nie obserwuje. Postarałam się, żebyś się
nie domyślił, więc jestem pewna. Musiałam to zobaczyć jeszcze raz, zanim… —
urwała, orientując się, że powiedziała o kilka słów zbyt dużo.
Jej intencją
nie było zepsucie nastroju. Sama nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, chyba
zwyczajnie zmęczenie wzięło nad nią górę.
— Rozumiem,
kochanie. — Sebastian przytulił ją i pocałował delikatnie zziębnięte usta. —
Nawet porządnie się ubrałaś. Dziękuję, że o siebie zadbałaś.
— Nie bądź
idiotą…
— Po prostu się
cieszę. Zawsze o tym zapominasz, a jednak teraz pomyślałaś o wszystkim.
Dojrzewasz, Elizabeth, to powód do radości — wyjaśnił rozbawiony. — Ale teraz
pozwól, że zabiorę cię do łóżka. Dziś znów będę musiał cię opuścić, ale
obiecuję wrócić, zanim się obudzisz – jak zwykle.
— Dobrze,
dobrze… Przestań mnie zawstydzać, to irytujące — prychnęła, czerwieniąc się
lekko.
Nie lubiła, gdy
tak jawnie wytykał jej zmiany w zachowaniu. Miała świadomość tego, że zmieniała
się z wiekiem, szczególnie od chwili, gdy przytuliła się do Tomoko. To, wraz z
wyznaniem uczuć Michaelisowi, było dwoma największymi krokami na drodze ku
zmianom, jakie postawiła w ostatnim czasie i z których była naprawdę dumna. Nie
zmieniało to jednak faktu, że rozmawianie o na ten temat było niewiele mniej
krępujące niż mówienie o seksie, o którym w dalszym ciągu nie lubiła rozprawiać
i unikała tego jak ognia.
Sebastian
zabrał ukochaną do sypialni. Przebrał ją po raz drugi tego samego dni; potem
przebrał również i siebie, by dołączyć do niej w łóżku. Objął nastolatkę
ramieniem, pocałował po raz kolejny i życzył jej dobrej nocy.
— Opowiedz mi
jeszcze raz o tych Rzeczywistościach. Uwielbiam tę historię, dobrze mi się po
niej śpi — poprosiła cicho, wtulając się w pierś demona.
— Zauważyłem,
to już trzeci raz w tym tygodniu — skomentował Michaelis, a potem rozpoczął
opowieść.
Cieszył się, że
dziewczyna w końcu oswoiła się z prawdą dotyczącą powstania jej świata. Dzięki
temu przestała zamyślać się w najmniej odpowiednich momentach, przez co
znacznie cierpiała jej edukacja. Edukacja, której właściwie już nie
potrzebowała, ale wraz ze szlachcianką ustalili, że do ostatniej chwili będą
żyć normalnie, dlatego nie przerwali nauki ani pracy. Pragnęli zakończyć życia
na własnych zasadach, spokojnie, zwyczajnie – jakby w sposobie, w jaki
przyjdzie im odejść, nie było nic nienaturalnego. Chcieli umrzeć tak, jak
wszyscy inni, nie przygotowując się do tego i nie czekając na śmierć z każdym
dniem.
Mówi się, by
chwytać dzień. By żyć każdym tak, jakby miał być ostatnim. Oni nie chcieli
postępować zgodnie z powiedzeniem. Każda chwila, niezależnie od tego, czy była
ostatnia czy też nie, miała w sobie coś magicznego. Sprawianie, by stawała się
niezwykła na siłę, zwyczajnie odzierało życie z niepewności, która była bardzo
ważnym jego elementem. Dlatego właśnie podjęli taką decyzję i trzymali się jej,
nie przejmując się tym, co pomyśleliby o nich inni. I chociaż starali się
wykorzystywać czas wspólnie w najlepszy możliwy sposób, chcąc razem doświadczać
wielu niezwykłości świata, w gruncie rzeczy nie robili więcej, niż gdyby
wiedzieli, że mają przed sobą kilkadziesiąt lat życia Elizabeth, nim rozdzieli
ich nieubłagalna śmierć.
Kiedy
dziewczyna zasnęła, Sebastian natychmiast uciekł z łóżka. Nie dlatego, że nie
chciał spędzić z nią czasu. Przeciwnie – gdyby mógł, zostałby i nawet nie
wyściubiłby nosa spod pierzyny, jednak było coś, co musiał zrobić. Coś, co było
dla niego niesamowicie ważne. Nie chciał zostawiać tego na ostatnią chwilę.
Trzy dni przed świętami i tak wydawały mu się wystarczająco odległe.
Wstał więc
ostrożnie, by przypadkiem nie zbudzić ukochanej, a potem ubrał się i czym
prędzej wrócił do ogrodu. Odnalazł miejsce, gdzie jeszcze z poprzednią wizytą
Timmy’iego hrabianka wybudowała bałwany będące ich śnieżnym odzwierciedleniem i
rozejrzał się dokładnie, po czym z uznaniem dla swojej pomysłowości skinął
głową. Podwinął rękawy fraka i zabrał się do pracy.
Musiał skończyć
tej nocy, a potem zakamuflować swoje dzieło tak, by dziewczyna zobaczyła je
dopiero w święta, wieczorem, gdy w towarzystwie pozostałych gości wyjdą
podziwiać śnieżne konstrukcje. Chciał, by wszyscy mogli zobaczyć jego prezent.
By wiedzieli, że zrobił go dla niej z uczuciem, by nie pozostawiać żadnych
złudzeń odnośnie swoich intencji.
Samolubnie
pragnął, by Elizabeth doceniła go po raz kolejny. By Tai zobaczył, że naprawdę
był dobry. By Tomoko upewniła się, że słusznie trzymała za nich kciuki. By
Jeanny i Kate zaparło dech w piersiach, by Timmy krzyczał z zachwytu, Frederic
uśmiechnął się ciepło, a Thomas rzucił jakiś dwuznaczny, głupi komentarz, z
trudem ukrywając uznanie dla jego pracy. Potrzebował tego – prawdziwego uznania
w oczach domowników. Nie wiedział nawet, od kiedy naprawdę zaczęło mu na tym
zależeć. Ostatnie tygodnie mijały niezwykle szybko i niosły ze sobą mnóstwo
zmian. Choć wcale nie starał się zmienić swojego życia, ono robiło to samo, a
efekty, które przynosiły drobniejsze, i te nieco większe, różnice niezwykle go
satysfakcjonowały.
Demon skończył
pracę nad ranem. Było po szóstej, a on wciąż nie zdążył przygotować rozkładu
dnia, planu posiłków, nie wspominając o uprzątnięciu posiadłości. W biegu
napisał na kartce, w niezwykle niedbały jak na siebie sposób, czym ma się zająć
służba. Korzystając ze swoich demonicznych zdolności, przygotował półprodukty na
śniadanie i dokładnie w ten sam sposób uprzątnął cały budynek w drodze do
sypialni Elizabeth.
Wszedł do
środka, zamknął od wewnątrz drzwi, rozebrał się i wróci do łóżka, gdzie
wtuliwszy się w ukochaną, poczuł się naprawdę usatysfakcjonowany. Udało mu się,
nim się obudziła. Udało mu się nawet na tyle wcześnie, że przez trzy kolejne
godziny mógł wsłuchiwać się w niesamowitą muzykę, którą odgrywało jej ciało.
Każdy oddech, uderzenie serca i drobny gest były dla niego czymś niezwykłym.
Zupełnie oszalał na jej punkcie. Zdawał sobie sprawę, że nieco przesadzał, ale
w chwilach, takich jak ta, w której się znalazł, pozwalał sobie na tę odrobinę
swobody – w końcu na tym również polegało szczęście.
Ciepło
Elizabeth sprawiło, że demon czuł się niewiarygodnie dobrze i bezpiecznie.
Towarzyszył mu całkowity spokój i poczucie bezpieczeństwa, co wydawało mu się
nawet komiczne, biorąc pod uwagę, że to on był obrońcą tego kruchego dziecka, w
którym odnalazł prawdziwe szczęście. Jednak nie mógł przeczyć, że właśnie taką
cudowną mieszankę emocji czuł, kiedy leżał tuż obok niej, mogąc w każdej chwili
dotknąć i pocałować ukochaną.
Przyjemność
szybko przerodziła się w senność i nim demon się obejrzał, zasnął. Spontaniczne
zasypianie było mu niezwykle obce. Zawsze niosło ze sobą groźbę śmierci i ból
odniesionych ran. Mimo tego, że we śnie był spokojny, jego podświadomość wciąż
podpowiadała, że nie był to stan normalny – to było zbyt głęboko zakorzenione w
jego naturze, nie potrafił się temu przeciwstawiać.
~*~
Wielki, na
pierwszy rzut oka pusty dom nie wydawał się zbyt przyjemnym miejscem dla
dzieci. Przynajmniej pozornie. Po długich, ozdobionych malowidłami korytarzach,
sporadycznie kręcili się zabiegani służący. Wszędzie panował idealny porządek,
nigdzie poza bawialnią nie było żadnych oznak, że ogromną posiadłość zamieszkiwało
dziecko. Nawet tam – w pomieszczeniu, które powinno być azylem potomka
szlacheckiej rodziny – panował niemal nienaturalny ład. Wszystkie zabawki stały
równo poukładane na swoich miejscach. Klocki uformowane w wieżę przywodziły na
myśl chorobliwy pedantyzm. Nawet pluszowe misie, niby rzucone w nieładzie, tak
naprawdę miały swoje nieodzowne miejsce i pozycję.
Mimo to, od
czasu do czasu cisze na korytarzu przerywał niosący się echem chichot małej
dziewczynki. Stukot stóp odzianych w buciki na niewielkim obcasie towarzyszył
głębokim, spokojnym krokom dorosłych. Młoda mieszkanka budynku była bardzo
przywiązana do rodziny, nie trzeba było nawet stawać z nią twarzą w twarz, by
doskonale się o tym przekonywać.
Pan domu –
szanowany w środowisku hrabia – nie miał zbyt wiele czasu dla rodziny. Jednak
raz w tygodniu zasiadał z żoną i dzieckiem w bawialni, dając ukochanym kilka
godzin, podczas których żadne sprawy nie były ważniejsze niż ich wspólna
zabawa. Wtedy śmiech dziewczynki stawał się donośny i nieprzerwanie błądził
korytarzami, podczas gdy samo dziecko biegało od matki do ojca, nie mogąc
wysiedzieć w miejscu w oczekiwaniu na swoją kolej w jednej z licznych
planszowych gier, które ojciec sprawdzał dla niej z najdalszych zakątków
świata.
Hrabia bardzo
dbał o edukacje swojego jedynego dziecka. Jego żona nie mogła mieć więcej
potomstwa, wiadomym więc było, że wierny kobiecie szlachcic planował przekazać
firmę w ręce jedynej dziedziczki. Dziewczynka była niebywale inteligentna – jak
zwykł mówić hrabia: z powodu odpowiedniego połączenia genów. Zarówno ojciec,
jak i matka byli oczytanymi ludźmi, którzy dążyli do sukcesu od samych podstaw.
Rodzina zapewniła im edukację, ale każde z nich musiało na własną rękę zbudować
sobie przyszłość. Mogłoby się to wydawać nieodpowiednie, szczególnie w czasach,
w jakich przyszło im żyć, ale okazało się wielkim sukcesem.
Córka miała
więc dobre geny po rodzicach, silny charakter po ojcu, a po matce niesamowite
samozaparcie, czasem graniczące z maniakalnym uporem. Wiedzę czerpała z książek
z biblioteki pełnej białych kruków z wielu dziedzin oraz od najlepszych
nauczycieli, jakich dało się zatrudnić. Musiała być mądra, zaradna, sprytna…
Miała przejąć ogromną firmę, a także obowiązki ojca w spowitej w cieniu
profesji, o której nie zwykło się mówić na co dzień.
Skąd mógł
jednak wiedzieć o tym prosty służący? Nie mógł. Lecz ten, który posiadł tak
dokładną wiedzę na temat szlacheckiej rodziny, nigdy nie należał do zwykłych
pod żadnym względem.
Gdy zjawił się
u drzwi posiadłości w odartych ubraniach z twarzą pokrytą ziemią i zbyt
długimi, niezadbanymi włosami zakrywającymi oczy, hrabia chciał go wygnać, lecz
jego żona dostrzegła w przybyszu coś wartego uwagi. Pozwolono mu zostać i od
tamtego dnia przez pełne dwa miesiące towarzyszył rodzinie, póki nie odszedł,
pozorując własną śmierć.
Zgodnie z
rozkazem poprzedniego pana chciał się dowiedzieć, co mogłoby być tak
niezwykłego w zwykłej dziewczynce, że ich przyszłości miały się ze sobą
połączyć. Początkowo nie rozumiał, jednak z czasem wszystko stawało się jasne.
Nie potrafił wyjaśnić wielu rzeczy, które myślał wtedy na temat dziecka.
Dopiero z perspektywy czasu, gdy spoglądał na dawne dni, dowiedział się, jakie
miana nosiło to, co okazało się nie być myślami, a najprawdziwszymi emocjami.
Wtedy jednak
nie wiedział, a że było to dla niego coś stosunkowo nowego, zaintrygowany
starał się zbliżać do dziewczynki, by jak najlepiej ją poznać i zrozumieć.
Przez moment można było nawet rzecz, że byli ze sobą blisko.
Mężczyzna, na
prośbę dziewczynki, zaserwował jej herbatę, przynosząc filiżankę do bawialni.
Postawił ją na niewielkim stoliku i klęknął po drugiej jego stronie – również z
polecenia małej pani domu.
— Musisz się ze
mną napić, bo jesteś zmęczony. Tatuś zawsze prosi, żeby zaparzono herbatę.
Kiedyś przychodził od nas taki dziwny, smutny chłopiec z jakimś trochę
strasznym panem, ale był zbyt wysoki i nie widziałam jego twarzy. I tatuś
zawsze dawał temu chłopcu herbatę, bo wtedy robił się zadowolony. Ale wiesz, ten
chłopiec już nie przychodzi i tatuś wydaje się zmartwiony. I już nie każe robić
herbaty — opowiadała z przejęciem, dzieląc się naparem ze służącym.
— Wiesz, kim
był ten chłopiec? — zapytał zaciekawiony mężczyzna, chcąc sprawdzić, czy jego
domniemania na temat dziewczynki się sprawdzą.
Przez chwilę milczała,
teatralnie marszczyła czoło i nos, ale w końcu westchnęła z satysfakcją i
spojrzała dumnie na służącego.
— Wiem! To był
nie przyjaciel tatusia, tylko współ… współpracownik. Bo tatuś nigdy nie podawał
mu ręki tak, jak wujkowi i cioci. Był wobec niego zdys-tan-so-wa-ny! —
oświadczyła zadowolona, ale po minie towarzysza poznała, że liczył na coś
więcej. — Nie wiem, czy mogę ci powiedzieć, bo jak tatuś się dowie, to będzie
zły. Obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
— Obiecuję,
księżniczko.
— Nie jestem
księżniczką! Jestem Elizabeth Roseblack, przyszła właścicielka największej w
kraju firmy odzieżowej! — rzekła stanowczo, na wsparcie swych słów uderzając
dłonią w stół, tak samo, jak robił to czasem jej ojciec, gdy próbował przemówić
do rozsądku komuś, kto nie miał racji. — Ten chłopiec jest trochę zły. Jest
smutny, bo spotkało go coś złego, ale ja wiem, że nie jest do końca dobry.
Zrobił coś złego i tego żałował, wiesz? Na dodatek on i tatuś mają tajemnice i ja
i mama nie możemy podsłuchiwać, więc nie chodzi o firmę, bo o tym mamusia wie
wszystko i czasem kłóci się z tatą. Ale tylko czasem i Rosa mówi, że to
zupełnie normalne. Ma rację, bo potem się godzą. Ale z tym chłopcem tatuś ma
jakiś mroczny sekret. I wiesz? Ten chłopiec patrzy na mnie tak, jakbym na też
go z nimi miała, ale to nieprawda. Przynajmniej nie teraz… — wyjaśniła, a potem
usiadła w milczeniu, zastanawiając się nad czymś.
Mężczyzna nie
zdążył jednak dopytać, o co chodziło. Do bawialni wszedł hrabia i wściekle
wygnał służącego, za nic mając sobie tłumaczenia córeczki. Wtedy po raz ostatni
Sebastian rozmawiał z Elizabeth, nim spotkali się w podziemiach, gdzie zawiązał
z nią kontrakt.
— Ty! Co ty
sobie wyobrażasz? Kto pozwolił ci zbliżaj się do mojej córki?! — krzyczał
rozjuszony Roseblack.
— Przepraszam,
panie, to się już więcej nie powtórzy!
To się porobiło fajowo
OdpowiedzUsuńHehe, to się cieszę :D.
UsuńWydaje mi się, że ten sen to tak jakby wspomnienie Sebastiana z tych dawnych czasów, kiedy dopiero co poznał małą Lizz. Robi się ciekawie... Wtedy ostatni raz Elizabeth go widziała , aż do czasu gdy zawarła z nim kontrakt. Miała wtedy 10 czy 11 lat ? Chwila..Sebastian upozorował własną śmierć ? Dlaczego miałby to robić ?
OdpowiedzUsuńA święta spędziłam dobrze, większość czasu przesiedziałam, oglądając Kurosza XD Tylko czemu tak szybko zleciały ? :(
Do zobaczenia w sobotę ! ;*
Dokładnie tak, to wspomnienia Sebastiana! A dlaczego upozorował swoją śmierć? Taka krążyła plotka, a tak naprawdę po prostu hrabia go wygnał, bo mu się nie podobało, że się spoufalał z Lizz. Musiał wyczuć, że tajemniczy przybysz za bardzo się nią interesował i to ukrócił, bo w końcu on kochał swoją rodzinę i o nią dbał :P.
UsuńE tam skończyły, zaraz nowy rok, potem trzech króli, czy co tam sobie wymyślili, nie jest źle. No a studenci niedługo potem mają sesję – dla mnie to oznacza kolejny tydzień z hakiem wolnego, bo w tej sesji nie mam żadnego egzaminu xD.
Do zobaczenia! :*
Uśmiałam się już od pierwszych linijek :D " Nie zraziła się jednak, wiedząc, że gdyby było trzeba, Michaelis byłby w stanie chyba nawet po cichu walić w bębny." W tym, momencie o mało nie spadłam z krzesła.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że tym mężczyzną z chłopcem był Vincent z Cielem :D Czemu tata Lizzy tak się zdenerwował na Sebastiana ? I czemu Seba upozorował swoją śmierć ?
To by było na tyle :D Rozdział jak zwykle świetny, Seba perfekcyjny... tylko jakoś brakuje mi tego ich przekomarzania, którego było tyle w poprzednich rozdziałach. Tzw ping i pongów. Dodałabyś choć ociupinkę.
PS: A Kate i Timmy ? Gdzie ich wcięło ? -
Przyznam Ci się, że jak to betowałam, to sama śmiechłam. Nie wiem, co o sobie myśleć, kiedy tak się śmieję z własnego opka... xD. A jutro (dziś w sumie xD) nowy rozdział Dziwaka, a tam to już w ogóle cuda wianki xD.
UsuńVincenta tam nie było, Ciel owszem :P. Już to tłumaczyłam - pozorowanie śmierci to plotka, która się rozeszła po posiadłości, a tak naprawdę Sebusia wygnano, bo hrabiemu nie spodobało się, ze zbliżał się do jego córki. Zmysł rodzicielski, czy co xDDDD.
Pingi i pongi zostały zawieszone, bo Lizz o to poprosiła :P. Ale w końcu wrócą, bo na tym opiera się spota część ich relacji. Po prostu niektóre rzeczy czasami się zmieniają chwilowo - życie.
A Timmy i Kate wrócili do domu, żeby młody się pouczył, żeby mógł spędzić z Lizz całe święta xD. Zaraz wróci, spokojnie :P.
Dk zobaczenia w sobotę! :*