Do końca tomu coraz bliżej (tym razem naprawdę BARDZO BLISKO), a ja jestem w dupie z zapasem na piąty tom. I tak sobie o tym myślę i sądzę, że po 4 tomie będzie przerwa. Niedługa, bo zapewne tylko jeden dzień odpadnie i będzie to prawdopodobnie środa, ale mimo wszystko będzie. Dla Was to tylko jeden dzień bez notki, dla mnie dodatkowy spokój, żeby bezstresowo nadrobić. Zbliżają się ferie (mam od 27.01 do 19.02), więc będzie i czas, żeby spokojnie popisać. Mam nadzieję bardziej, niż to wyszło w święta xD.
No... Chyba tyle z przedmowy dzisiejszej, bo jakoś tak o.
No i jest mi smutno z powodu komciów do ostatniego rozdziału. Niby to tylko jeden mniej niż zazwyczaj, ale przy takiej liczbie to widać. A wiecie co? Rozdział zebrał dużo więcej wyświetleń niż ten z seksami xDDDD.
Miłego!! :*
No... Chyba tyle z przedmowy dzisiejszej, bo jakoś tak o.
No i jest mi smutno z powodu komciów do ostatniego rozdziału. Niby to tylko jeden mniej niż zazwyczaj, ale przy takiej liczbie to widać. A wiecie co? Rozdział zebrał dużo więcej wyświetleń niż ten z seksami xDDDD.
Miłego!! :*
==========================
Święta dobiegły końca szybciej,
niż pragnęła Elizabeth. Nie potrafiła powiedzieć, co tak właściwie robiła. We
wspomnieniach widziała tylko uśmiechnięte twarze bliskich i czuła ciepło
ukochanego, który nie odstępował jej ani na krok. Kiedy jednak hrabina Rennel
wraz z Timmym opuścili posiadłości, w sercu Elizabeth ponownie zawitał
niepokój.
Nie potrafiła
skupić się na nauce, nawet samo czytanie przychodziło jej z trudem. Całe dnie
spędzała na wałęsaniu się po domu, wmawiając sobie, że w ten sposób ćwiczy. Był
trzydziesty grudnia, dzień przed nadejściem nowego roku, a ona wciąż nie umiała
nawet rozwiązać sprawy, którą zleciła jej głowa narodu.
W jej głowie
pojawiały się nowe głosy, podejrzewały o udział w wojnie wszystkich wokół niej,
poczynając od Undertakera, czego hrabianka zwyczajnie nie potrafiła pojąć.
Czuła, że zdenerwowany umysł płata jej figle. Podzieliła się wątpliwościami z
Sebastianem, a nawet z Sutcliffem, choć jemu nie powiedziała, kogo wytypowała
jej świadomość – wstydziła się.
W rozmowie
Grell przypomniał sobie, że kiedy zbierał dusze w Londynie zanim został złapany
przez oddział porządkowy, widział kogoś, wokół kogo zebrały się dziwne istoty.
Minęło jednak na tyle dużo czasu, a żniwiarz miał na głowie tak wiele spraw, że
zwyczajnie o tym zapomniał. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej, poza
stwierdzeniem, że widział postać.
Załamana
hrabianka niesamowicie się na niego zdenerwowała. Kazała mu wynosić się z
posiadłości, a potem wezwała Sebastiana, by go wygnał. Kilka kolejnych godzin
dziewczyna przeleżała w fotelu, nie mogąc normalnie funkcjonować ze względu na
sięgający zenitu stres.
Demon widział,
że z jego panią działo się coś złego. Pluł sobie w brodę, że nie potrafił jej
pomóc. Co chwilę przyzywał inne demony, by składały raport, ale żaden z nich
nie zdołał odkryć niczego nowego. Sprawa nie chciała dać się pchnąć do przodu,
a męki Elizabeth przytłaczały Michaelisa do tego stopnia, że sam ledwo dawał
radę się kontrolować. Nocami znikał na kilkadziesiąt minut, by z dala od
posiadłości niszczyć drzewa, miażdżyć
kamienie i wrzeszczeć opętańczo, by chociaż odrobinę oczyścić się ze
wściekłości.
Jeszcze nigdy
nie zawodził aż tak bardzo. Czuł się tak, jakby ktoś przesłonił mu oczy,
skrępował kończyny, a potem powiesił przed nim kawałek mięsa, każąc mu go
chwycić, choć dobrze wiedział, że nie był w stanie tego zrobić. Sebastian miał
pewność, że rozwiązanie zagadki czaiło się tuż za rogiem, ale chociaż zaglądał
za każdy z nich, nie potrafił odnaleźć odpowiedzi.
Zaczynał mieć
już dosyć tego, że coraz częściej przekraczał coraz dalsze granice
nieużyteczności. On, który kiedyś z dumą mówił o sobie: „piekielnie dobry
kamerdyner”, dziś nie był nikim więcej jak kolejnym, zwyczajnym służącym, który
na każdym kroku zawodził. Niesamowicie go to bolało, ale byłby w stanie znieść
to upokorzenie, gdyby jego konsekwencje nie odbijały się na Elizabeth, niestety
było inaczej.
Nadszedł
wieczór. Hrabianka położyła się spać nieprzeciętnie wcześnie, a Sebastian
towarzyszył jej w łóżku, do zaśnięcia przytulając ją i głaszcząc po głowie, by
ukoić zszargane nerwy swej nastoletniej pani. Planował zabrać ją następnego
dnia w góry, by na chwilę oderwać ją od rzeczywistości z nadzieją, że
malownicze widoki skąpanych w białym puchu szczytów niemal sięgających nieba
pomogą jej odzyskać wewnętrzną równowagę. Próbował zdecydować pomiędzy Alpami
przy granicy włosko-francuskiej i Himalajami w okolicach Everestu, jednak nie
dane mu było ostatecznie wybrać lokacji.
W szybę
sypialni uderzyła czarna, szponiasta dłoń. Subtelny dźwięk przekazywał
alfabetem Morse’a wiadomość odnośnie tożsamości niezapowiedzianego gościa.
Sebastian zwrócił wzrok ku oknu i rzucił w szybę kilkoma drobnymi kawałkami jednego
z guzików, który oderwał od koszuli. Potem pocałował ukochaną w czoło i po
cichu wyśliznął się z jej pokoju.
Z Samarelem
spotkał się w ogrodzie, z dala od okien, by na wszelki wypadek nie narażać się
na to, że zobaczy ich któryś ze służących. Młody demon wydawał się niezwykle
zdenerwowany. Cały drżał, a kiedy kłaniał się przed królem, niemal wpadł w
zaspę, próbując przed nim klęknąć.
Zachowanie
młodzika napawało Kruka mnóstwem obaw. W ciągu kilku sekund, które oddzieliły
pokłon od przekazania informacji, przez jego umysł przebiegły setki myśli,
najgorszych scenariuszy, przez które sam wzdrygnął się lekko, gdy umysł
podsunął mu obraz leżącej w plamie własnej krwi ukochanej.
— No mówże! —
warknął niecierpliwie, przestępując z nogi na nogę.
Samarel
otworzył usta, a jego dolna szczęka zadrżała niepokojąco, sprawiając, że ostre
kły obiły się o siebie kilkukrotnie, wydając charakterystyczny klekot. Demon
wciągnął w płuca powietrze, a potem zacisnął dłonie i w końcu wyrzucił z siebie
informację:
— Zaczęło się,
panie — rzekł ciężko, potrzebując chwili przerwy, by dodać coś więcej.
Co się zaczęło? O czym ten idiota mówi? –
pytał się w myślach Michaelis, ale tak naprawdę doskonale wiedział, o czym
mówił młody żołnierz. Nie chciał jednak w to wierzyć, jego owładnięty emocjami
umysł starał się na siłę odepchnąć od siebie prawdę, licząc na to, że jeśli
stworzy odpowiednio sensowną alternatywę, to właśnie ona okaże się prawdą. Nic
bardziej mylnego, kolejne słowa kapitana czwartego zastępu rozwiały wszelkie
nadzieje.
— Wrogowie
zbierają się w okolicach Walbury Hill w Północnym Wessex. Królowa ogłosiła stan
wyjątkowy. Wszystkie jednostki naszej i anielskiej armii kierują się już na
miejsce. Podobno bogowie śmierci też już się szykują. Musimy iść, panie —
wyjaśnił zdenerwowany demon.
— Co takiego
jest w Walbury Hill? — zapytał niezwykle rzeczowo Sebastian, dziwiąc sam
siebie, że w takiej chwili zdołał zachować zimną krew, jak dawniej, i próbować
wyciągać istotne wnioski.
— Anasi wierzy,
że właśnie tam znajduje się Podwalina Rzeczywistości, panie — odparł
natychmiast Samarel.
— No tak,
wszystko nabiera sensu… — westchnął Kruk.
Rozejrzał się
wokół, a potem kazał Samarelowi wracać do swojego oddziału, po drodze
informując Enepsignos, Lokiego i Anasiego, że pojawi się na miejscu w ciągu
godziny wraz ze swoją towarzyszką. Demon musiały wiedzieć o obecności
człowieka. Demony musiały za wszelką cenę ją chronić, Sebastian nie był w
stanie zrobić tego samodzielnie. Wojska Ciemności będą musiały wiec nadrobić
brak kilku wybitnych jednostek, Elizabeth była dla Kruka najważniejsza.
Kamerdyner
wrócił do sypialni hrabianki. Przez chwilę bił się z myślami, chcąc zwyczajnie
zostawić ją w domu. Dzięki temu miała szanse przeżyć, piekielne siły walczyłyby
w najsilniejszej formacji, a po jego śmierci dziewczyna byłaby wolna i mogłaby
spokojnie iść przez życie, które było jej przeznaczone. Wiedział jednak, że
upartość Elizabeth pchnęłaby ją do nierozsądnych posunięć i prawdopodobnie i
tak znalazłaby sposób, by dotrzeć na miejsce bitwy. Fakt, że odbywała się na
innej płaszczyźnie rzeczywistości, której ludzie nie byli w stanie doświadczać
bezpośrednio, w żadnym wypadku by jej nie powstrzymała. Piekło, plan astralny
czy najdalszy zakątek świata – znalazłaby go bez względu na przeciwności.
Poza tym
obiecał jej. Nie mógł odejść ze świata jako kłamca. Jego poprzedni pan mówił,
że dziewczyna, z którą zawiąże przymierze, będzie niezwykle ważna. Wciąż nie
rozumiał, dlaczego zarówno Phantomhive jak i sama dziewczyna tak uparcie dążyli
do narażenia jej życia.
Ostatecznie
Sebastian zadecydował, że do końca pozostanie wierny swej pani. Spała głęboko,
lecz niespokojnie, mimo to demon bez trudu przebrał ją w ciepłe, wygodne
ubranie i wyposażył w cały szereg sztyletów pokrytych specjalną warstwą
substancji groźnej dla istot ponadnaturalnych. Musiał się upewnić, że jeśli
Lizz miała wziąć udział w bitwie, chociażby w charakterze biernego obserwatora,
w kryzysowej sytuacji będzie miała czym się bronić. Zrobił więc wszystko, by
ową pewność zyskać.
Wiedział też,
że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już nigdy nie ujrzą przyjaciół.
Czuł, że wyrwanie nastolatki we śnie, nie dając jej szansy na pożegnanie, nie
jest właściwe. Spróbował ją obudzić, ale nie udawało mu się.
— Elizabeth,
obudź się. Musimy iść, pora się pożegnać — powtarzał, lekko wstrząsając
dziewczyną. — Elizabeth!
Hrabianka nie
reagowała. Dopiero po chwili Michaelis zdał sobie sprawę, że to, co wypleniał z
niej tak długo, dalej tkwiło uśpione i ukryte gdzieś w jej podświadomości, i
właśnie teraz, w najgorszej możliwej chwili, uaktywniło się, nie pozwalając
dziewczynie wstać.
Nie miał więc
innego wyjścia. Usiadł do sekretarzyka i napisał pożegnalne listy dla każdego z
domowników, a także dla małego kuzyna nastolatki. Starał się możliwie najlepiej
przekazać uczucia ukochanej, choć wiedział, że nie jest w stanie w pełni pojąć
głębi relacji, jaka łączyła ją z innymi ludzi. Był pewien, że księżniczka
zorientuje się od razu, dlatego w liście do niej postawił sprawę jasno, nie
siląc się na udawanie kogoś, kim nie był. Wierzył, że japonka zrozumie, iż nie
miał innego wyjścia.
Spakowane listy
podrzucił ukradkiem do pokoi wszystkich w posiadłości, zostawiając opatrzone
imionami koperty w widocznym miejscu. Tomoko zostawił również wiadomość dla
Timmy’iego. Następnie wpadł do swojej sypialni, chwycił tomik poezji, który
niegdyś dostał od Elizabeth i schował go w wewnętrznej kieszeni marynarki.
Wziął również zdjęcie, porzucając za sobą ramkę, której nie miał jak
przetransportować.
Wrócił do Lizz
i wziąwszy ją na ręce, sięgnął po smoczą łuskę, którą ją sprezentował. Upewnił
się, że ametystowy naszyjnik zdobi szyję szlachcianki, a potem otworzył okno i
wyskoczył przez nie, obierając kurs na Walbury Hill, gdzie ich wspólne życie
miało dobiec końca.
Dlaczego dziś? Czemu ostatniego dnia roku.
Czy naprawdę nie dane nam będzie dotrwać poranka? – jęczał zrozpaczony głos
w głowie Króla Piekieł, mijając zlane w ciemnozieloną smugę korony drzew. Z
każdą kolejną milą czuł, jak coś w jego wnętrzu umiera. Dopiero odchodząc z
posiadłości na dobre, wiedząc, że jego życie ma się ku prawdziwemu końcowi,
zdawał sobie sprawę, jak bardzo zdołał przywiązać się do egzystencji.
Nigdy nie
sądził, że śmierć będzie wprawiała go w tak dziwne uczucie. Nie był przerażony
– co wydawało mu się najsensowniejszym uczuciem w obliczu nieuniknionego końca.
To, co sprawiało, że jego wnętrze zamarzało, było czymś zupełne innym –
niezrozumiałą tęsknotą i samotnością, zrozumienie przyczyny której przekraczało
jego możliwości poznawcze. Coraz mocniej przyciskał do siebie ukochaną, mając
nadzieję, że nieprzyjemne emocje stracą na sile, ale te jedynie nieubłagalnie
wzmagały się w miarę, jak odległość od celu stawała się coraz mniejsza.
~*~
Enepsignos
siedziała na krwistoczerwonym fotelu w królewskim gabinecie, opierając łokcie
na blacie z czarnego dębu. Wpatrywała się w niewielki, szklany flakonik
wypełniony błękitną, błyszczącą w bladym świetle substancją, która zdawała się
poruszać, jakby żyła. Od kilku godzin królowa nie ruszyła się z miejsca.
Zastanawiała się nad tym, co powinna zrobić, zupełnie ignorując stertę
dokumentów, które miała wypełnić, nim rozpocznie się wojna. Papierkowa praca w
ogóle jej nie interesowała. Informacje, które przekazał jej informator dawały
nadzieję, ale niosły ze sobą ogromne konsekwencje. Jak wielkie piętno odciśnie
na ukochanym, jeśli skorzysta z okazji?
Nie myślała już
nawet o sobie. Od zawsze miała świadomość, że taki moment w końcu nadejdzie,
nie sądziła tylko, że stanie się to tak późno. Już kiedy startowała w
igrzyskach, by dostać się do piekielnych zastępów, nie robiła sobie zbyt
wielkich nadziei, a jednak los był dla niej niesamowicie łaskawy. Gdy
podsumowała całe swoje życie, uznała, że potoczyło się znacznie lepiej, niż
powinno. Nikt nie uwierzyłby, że ktoś z samych nizin społecznych dostąpi kiedyś
zaszczytu stąpania po królewskich korytarzach, tymczasem ona siedziała w fotelu
męża – władcy Krainy Ciemności – mając do tego nie tylko prawo, ale i
obowiązek.
Błękitna
demonica westchnęła ciężko pod nosem. Wpatrywanie się buteleczkę zaczynało
przyprawiać ją o mdłości, ale czuła tak ogromną fizyczną niemoc, że nie była w
stanie robić niczego innego. Oczekiwała na znak, który sprawi, że sprawy
potoczą się w tak niewyobrażalnym tempie, że decyzja podejmie się za nią,
naturalnie i intuicyjnie, a Eni jedynie poniesie jej konsekwencje. Chwila ta
jednak nie przychodziła, a kobieta jedynie torturowała się myślami o tym, jak
szczęśliwy musiał być wybranek jej serca, spędzając ostatnie chwile swojego
życia w ramionach innej; na dodatek śmiertelniczki.
— Co ja mam z
tobą zrobić, hm? — mruknęła, jakby naprawdę liczyła na to, że flakonik do niej
przemówi.
Nic takiego się
jednak nie stało, a odpowiedzią na jej pytanie stało się energiczne wtargnięcie
do gabinetu kogoś, kogo Enepsignos nie spodziewała się w nim zobaczyć.
Anasi wpadł
zdyszany do wnętrza pomieszczenia, z trudem łapiąc oddech, choć nie wydawał się
zmęczony. W jego oczach widać było panikę. Błękitna demonica jeszcze nigdy nie
widziała go w takim stanie. Nie sądziła nawet, iż było możliwe, by aż tak go
zdenerwować. Stał naprzeciw niej, lekko drżąc, a kiedy wreszcie wlepił w nią
spojrzenie dwojga krecich oczu, lekko rozchylił wargi i milczał przez moment,
nim głos zdołał przecisnąć się przez zaciśnięte ze stresu gardło.
— Zaczęło się,
pani — rzekł w końcu, by po chwili wyciągnąć z kieszeni luźnej, czarnej szaty
malutki zwój.
Uwadze archiwisty
nie umknęła stojąca, niczym przed sądem, fiolka z substancją, którą dla niej
przygotował. Domyślił się, że targały nią wątpliwości, ale teraz nie miała już
na to czasu. Musiała działać.
Sterta
niepodpisanych dokumentów wzbiła się w powietrze na machnięciem ręki Pana
Pająków, by po chwili wylądować z powrotem na blacie, ułożona i
podpisana idealną kopią podpisu Enepsignos.
— Już czas —
odparła demonica, jak odurzona chwiejnie wstając z siedziska. — Gdzie?
— Jeden z
dowódców piątego kręgu przekazał wiadomość. Hordy człekokształtnych wynaturzeń o dziwnej, quazi-demonicznej aurze zmierzają w stronę Walbury Hill w Wielkiej
Brytanii. Musimy ruszać, pani.
— Ty też? —
zdziwiła się królowa.
— Oczywiście.
Muszę być na miejscu, by spisać historię naszego narodu, pani.
— Racja,
przecież ty nie walczysz — westchnęła otumaniona Enepsi, powoli mijając
sekretarzyk.
Skierowała się
do drzwi, po drodze chwytając leżący na komodzie pas z nożami i jej dwa
ukochane miecze, którymi potrafiła nie tylko pozbawiać życia, ale także
wyciągać z innych informacje. Broń służyła jej za narzędzie, a krew
przeciwników za najlepszych zakładników, którzy zdradzali jej wszystko, co
pragnęła poznać. Żywiła nadzieję, że i tym razem sztuczka pomoże jej znaleźć
inne rozwiązanie; że któryś z przeciwników zdradzi ich słaby punkt, że kropla
krwi przeklętego Michała pozwoli jej poznać sposób na obejść porozumienia,
które tak lekkomyślnie podpisał jej mąż.
— Na planie
astralnym? — upewniła się, nim przekroczyła próg gabinetu.
— Zgadza się,
pani.
— Daj znać
dowódcom, ja powiadomię Lokiego, wyruszamy za dwie kwarty.
Anasi skinął
głową i zamknąwszy drzwi, pobiegł korytarzem, informując każdego napotkanego na
drodze demona wyższej rangi, by szerzył wieści. W ciągu niespełna dwudziestu
ludzkich minut całe piekło wrzało; z wiatrem unosiły się miliony błagań o
pomyślność w walce, grożenia przeciwnikom i w końcu wyklinania na znienawidzone
anioły, które próbowały odebrać demonom miłościwego władcę.
~*~
— Willu! —
krzyknął radośnie Sutcliff, kiedy wzburzony zarządca bogów śmierci chwycił go
za płaszcz i szarpiąc przez korytarz, zaciągnął w ciemny zaułem akademii. —
Wreszcie ośmieliłeś się przyznać do uczuć, którymi mnie darzysz? Nie mogłeś
dłużej trzymać ich w sobie? — wypytywał, zbliżając się do przełożonego.
Za odpowiedź ze
strony Spearsa posłużyła ubrana w ciemną skórzaną rękawiczkę pięść, która
dotkliwie obiła prawą kość policzkową rudego shinigami. William odczekał, aż
podwładny przestaje biadolić i przytrzymał go za krawat, przyciągając do siebie,
by spojrzeć głęboko w oczy rudzielca, upewniając się, że zrozumiał.
— Zaczęło się —
oświadczył lekko drżącym głosem, którego Grell jeszcze nigdy nie słyszał z jego
ust. — Nie obchodzi mnie, co zamierzasz. Zrobiłeś swoje. Cokolwiek postanowisz,
nie zdradź mojego sekretu. Walcz u boku tej swojej abominacji i jego
właścicielki, ale jeśli spróbujesz stanąć na drodze zwycięstwu zjednoczonych
sił, osobiście dopilnuję, żebyś obrócił się w ostateczną nicość. Nieoficjalnie
— zagroził, kładąc silny akcent na ostatnie słowo.
William T.
Spears zyskał szacunek, poważanie i niezwykle wysoką pozycję, choć w świecie
bogów śmierci obcował niewiele dłużej niż Sutcliff, ze względu na swoją
zasadniczość, uczciwość, obowiązkowość i silne poczucie moralności. Nie lenił
się, nie zrzucał pracy na innych, brał na siebie pełną odpowiedzialność za
wszystkie swoje błędy i tak tylko raz – ten, który stał się pretekstem do
idealnego szantaży skrzydlatych zastępów niebios – popełnił błąd. Kiedy więc
Grell usłyszał, że zamierzał pozbyć się go nieoficjalnie, przez jego ciało
przeszedł silny dreszcz mieszający w sobie zarówno ogromną trwogę jak i
niezdrowe podniecenie, przez które jego obitą twarz zalał mocny rumieniec.
— Nie zdradzę
cię, Williamie — odparł nie mniej poważnie od przełożonego. — Będę walczył u
boku Sebastiana, będę bronił jego kontrahentki i nie dopuszczę do tego, by
wygrał, kimkolwiek jest… — zapewnił, całkowicie porzucając maskę kochliwego,
głośnego półgłówka.
— To
Undertaker.
— Co?!
— To Undertaker
— powtórzył cierpko Spears. — Legendarny shinigami, ten, z którego od zawsze
kazano brać nam przykład. Powodzenia, Grellu Sutcliff — dodał i zniknął, nim
rudzielec zdążył powiedzieć coś więcej.
Został sam na
ciemnym, opuszczonym korytarzu Akademii Shinigami, mierząc się z informacją,
która nie tyle wprawiła go w całkowity szok czy wściekłość względem wzoru dla
wszystkich młodych żniwiarzy, ale wzbudziła w nim poczucie winy, które dusiło
go i zmuszało, by padł na kolana, błagając opatrzność o wybaczenie. Gdyby tylko
nie był takim roztrzepanym idiotą.
Przecież go
widział. Przypomniał sobie błysk siwych włosów w jednym z londyńskich magazynów
tuż przed tym, jak został pojmany za porzucenie księgi w ludzkim świecie. Gdyby
wtedy nie dał się rozproszyć, gdyby dali mu dojść do słowa… Wtedy wojna mogłaby
się w ogóle nie wydarzyć. Sebastian nie musiałby ginąć, Elizabeth nie musiałaby
umierać wraz z nim.
Nim zdołał się
ocknąć, minęła chyba godzina. Korytarze na nowo zapełniły się młodymi adeptami,
którzy dołączyli do armii żniwiarzy zbyt późno, by wziąć udział w walce. Byli
tak beztroscy i radośni. Żartowali, wygłupiali się, całowali po kątach… Żaden z
nich nie miał pojęcia, że świat, który znają, właśnie dobiegał końca.
— Panie
Sutcliff, wszystko w porządku? Ma pan jakieś zajęcia? — zapytał drobny,
granatowowłosy chłopak z kolczykiem w kształcie czaszki w uchu.
Chociaż starał
się wyglądać groźnie, był zaledwie drobnym nastolatkiem, do złudzenia
przypominającym Grellowi o kimś, kogo kiedyś znał.
— Jesteś
Phantomhive? — zapytał nieprzytomnie, na co chłopak pokręcił głową.
— Jestem JB, od
Joanne Black, ale Joanne to podobno imię dla bab, dlatego go nie używam —
wyjaśnił radośnie młody żniwiarz. — Przepraszam, spieszę się na zajęcia
praktyczne. Dziś wreszcie dostaniemy nasze pierwsze kosy. Proszę mi życzyć
powodzenia! — dodał pełen entuzjazmu i pobiegł przed siebie, machając do
Sutcliffa na pożegnanie.
— Joanne Black…
— powtórzył rudzielec, po czym powolnie ruszył do wyjścia z budynku.
Chciał dostać
się na pole bitwy, gdziekolwiek ono było, nim walka rozpocznie się na dobre.
Musiał przyznać się Sebastianowi i Elizabeth do swojej winy, nie wyobrażał
sobie, by mieli odejść, nie wiedząc, że to on był odpowiedzialny za ich śmierć.
Chociaż ten jeden raz musiał podstąpić w stu procentach należycie. Był to winien
swojej przyjaciółce.
Nieżle coraz lepiej akcja niezla szkoda ze zbliza sie do konca
OdpowiedzUsuńAle spoko, niedługo kolejny tom, więc jeszcze trochę to potrwa :P.
Usuńsuper czkam na wiecej
UsuńSuper rozdział. Szkoda tylko, że w takim momencie ;-;. Cóż trzeba czekać do soboty ^^
OdpowiedzUsuńNo bo trzeba dawkować emocje, no xD. Żebyście nie mogli się doczekać i cały czas myśleli o tym, co będzie w następnym rozdziale xDDDD.
UsuńSuper rozdział :D Akcja zaczyna się rozkręcać, wojna się zaczęła, a Elizabeth śpi sobie, obudzi się, a tu pole bitwy. Czekam na ten moment, gdy dowie się, że to właśnie Undertaker stoi za tym wszystkim. Grell pomylił tego żniwiarza z Cielem ? Byłoby to niemożliwe, gdyby naprawdę stałby się shinigami.
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia w następnym rozdziale ! :*
Pomylił, bo wyglądał podobnie :P. Może będzie z tego jakiś wątek, może nie. Ale chciałam pokazać, że u shinigami przejmowanie się tą wojną nie jest aż takim wielkim wydarzeniem jak dla reszty i że młodzi nawet nie mają o niej pojęcia - taka tam ichnia polityka, coby dzieci mogły się skupić na nauce xD. Znaczy dzieci... No w sumiendzieci, po prostu młodzi i niedoświadczeni, a tak wyszło, że ten był nastolatkiem, gdy do nich trafił :P.
UsuńW sumie zabawne jest to, że Lizz wie, że to Undertaker, ale tylko gdy rozmawia z Idą, a potem zapomina :P.
Do zobaczenia! :*
NIE SEBUŃ! Nani ty polasacie jeden! Ja się nie zgadzam! Sebuś ma żyć! Ma żyć! Bo jak nie to żucę tego bloga w diabły! ( ale i tak bez niego nie przeżyję) czekam na więcej... No i blagam niech Grell dostanie pierdolca i niech zignoruje Willa aby ratowac naszą dwójkę...
OdpowiedzUsuńDo soboty!
Ahahahahaha, jeju xD. Tak zareagowałaś, że zaczęłam się zastanawiać, co takiego w tym rozdziale było. A w następnych będzie dużo więcej emocji xD. Weź jakąś melisę wypij, bo się boję, że się przeze mnie nerwicy nabawisz xD.
UsuńDo zobaczenia! :*
Boże, czytając rozdział byłam cała zestresowana. ONI NIE MOGĄ UMRZEĆ.
OdpowiedzUsuńTyle emocji ile przeżyłam czytając tego bloga to ja nie... Proszę niech to zakończy sie szczęśliwie, bo coś czuje ze bede długo plakac :--)
Tyle, ile ja się napłakałam, pisząc to opko, to sobie nawet nie wyobrażasz xD. A ich losy zostały już podpisane. Z rozdziału na rozdział będzie coraz więcej emocji teraz xD. Polecam :D.
UsuńGrell! Nie martw się no! :(
OdpowiedzUsuńPrzez cały rozdział skręcało mnie w żołądku. Rozdział pełen emocji...
tyle sie tu działo...
Jezu! Nie ma czasu pisać komentarz Xd! Szybko pędzę czytac dalej!!!