sobota, 1 sierpnia 2015

Tom 3, II

Jest rozdział drugi. Coś powoli zaczyna się wyjaśniać. :P
=============

Nie miała ochoty po raz kolejny schodzić do piwnicy. Był środek czerwca, robiło się coraz ciepłej, przez co powietrze w zawilgotniałych podziemiach było niezwykle nieprzyjemne. Ciężko jej było oddychać, na domiar złego, panujący wewnątrz zapach stęchlizny szybko przesiąkał przez ubrania, a nawet przez włosy szlachcianki. Nie miała jednak innego wyjścia, musiała pilnować tego niewielkiego problemu, bowiem od niego zależało powodzenie jej planu. Teraz musiała radzić sobie sama, dlatego nawet na chwilę nie mogła pozwolić sobie na nieuwagę, czy ignorancję.

Trzymając w dłoniach szklankę wody i miskę gęstej zupy, zeszła ostrożnie po schodach i podążyła w głąb piwnicy, zmierzając w stronę niewyraźnego blasku oliwnej lampy. Stanęła naprzeciwko grubych, metalowych krat i popatrzyła na wnętrze celi, którą pół roku temu wybudowali na jej zlecenie służący. W rogu pomieszczenia, niedaleko maleńkiego lufciku, siedziała skulona postać ubrana w brudną sukienkę.

                – Musisz jeść, inaczej umrzesz. Nie mogę na to pozwolić – rzuciła sucho, wkładając dłoń ze szklanką pomiędzy kraty. – Chodź tu – rozkazała.

Wychudzona postać zadrżała, po czym z trudem podniosła się z kamiennej podłogi i słaniając się na nogach, podeszła do krańca klatki. Jej długie, ciemne, pozlepiane w strąki włosy przysłaniały wklęsłe policzki. Podniosła głowę, ukazując ogromne, sine cienie pod oczami i smutno popatrzyła w oczy szlachcianki.

                – Lizzy, dlaczego to robisz? – zapytała postać, zachrypniętym, słabym głosem.

                – Mówiłam ci, dlaczego. Nie wiń mnie za to, Tomoko. Gdyby twojemu ojcu zależało na tobie bardziej niż na tej bandzie ścierw, już dawno byłabyś w domu – odpowiedziała twardo, wyzutym z emocji głosem.

Japonka chwyciła szklankę, wypiła jej zawartość i wpatrując się w dno naczynia opadła na kolana. Po jej policzkach powoli zaczęły spływać łzy.

                – Lizzy, proszę. Nie mam już siły, wypuść mnie! – krzyczała resztkami sił.

                – Już ci mówiłam, że nie mogę tego zrobić – powtórzyła fioletowowłosa i kucnęła, by lepiej widzieć twarz przyjaciółki. – Twój ojciec jest współwinny mojemu cierpieniu. Dopóki nie wyda swoich wspólników, będziesz musiała tutaj zostać, a kiedy w końcu się podda, zabiję go i uwolnię cię – wyjaśniła cicho.

Księżniczka wydała z siebie zbolały jęk rozpaczy. Wypuściła z rąk szklankę, która uderzając o podłogę, rozpadła się na kawałki, tak samo, jak każdego dnia na nowo rozpadała się psychika uwięzionej nastolatki, raz za razem uświadamiając sobie ogrom cierpienia, które obie nosiły na barkach.

Elizabeth westchnęła cicho i wyciągnęła rękę przez kraty, dotykając zimnej dłoni przyjaciółki.

                – Przepraszam, to nie ma z tobą nic wspólnego. Wiem, że mnie nienawidzisz, ale nie miałam wyboru – powiedziała łagodnie.

Tomoko podniosła głowę i popatrzyła w błękitne oczy hrabianki.

                – Kirai janai!* – wydukała rozpaczliwie. – Wiem, że to z powodu Sebastiana. Wiem, że cierpisz przez jego odejście. Lizzy, nigdy nie przestanę cię kochać, ale proszę. Wypuść mnie.

                – Gdyby nie twój ojciec, nigdy nie podpisałabym paktu z tym potworem. Nigdy nie oddałabym duszy demonowi i nigdy nie musiałabym przez niego cierpieć. Moi rodzice wciąż by żyli – wybuchła Elizabeth, zaciskając dłoń na nadgarstku przyjaciółki.

                – Dlatego nigdy nie mogłam zrozumieć, czemu nie chciałaś dopuścić do siebie tych uczuć. Pokochać demona… Lizzy, nie ma w tym nic złego. To bez znaczenia, kim jest. Jemu naprawdę na tobie zależy – szeptała japonka.

                – Zamknij się! W jego zachowaniu nie było ani odrobiny prawdy. Przez cały czas mnie zwodził. Potwór. Taki sam potwór jak twój ojciec i ludzie, z którymi przystaje. Postawił ich ponad swoją córkę! – krzyczała.

                – Mój ojciec – jęknęła Tomoko. – Nienawidzę go. Nie będę mieć ci za złe, jeśli go zabijesz. Ale Sebastian, on naprawdę cię kocha. Na pewno miał powód, by odejść w taki sposób.

                – Przestań! Nigdy więcej nie wymawiaj jego imienia!

Elizabeth puściła rękę księżniczki i upadła na podłogę. Zakryła dłońmi twarz i przez moment drżała niespokojnie, oddychając z ogromnym trudem. Po chwili uspokoiła się i wstała, uprzednio stawiając miskę zupy wewnątrz celi.

                – Jeśli naprawdę ci na mnie zależy, jedz – powiedziała sucho i zniknęła w ciemności.

~*~

                Lekcje. Te same, co zwykle. Ponura monotonia codziennego życia. Mówi się, że powrót do rutyny pomaga poradzić sobie z wieloma problemami, jednak w przypadku Elizabeth to wsze gadanie nie miało najmniejszego zastosowania. Każda chwila, którą spędzała powtarzając w kółko te same wzorce, dawała jej zbyt wiele czasu do namysłu. Łacinę opanowała niemal do perfekcji, płynnie tłumaczyła coraz trudniejsze teksty, właściwie wcale się na tym nie skupiając. Chwilami miała wrażenie, że zapomniany dialekt był jej naturalnym językiem. Coś, czego jeszcze niedawno tak strasznie nie cierpiała, stało się dziecinnie proste i chociaż nie zamierzała się do tego przyznawać – całkiem przyjemne. Zarówno literaturę, jak i łacinę prowadził ten sam siwy mężczyzna, któremu udało się zachować posadę jedynie przez kilka słów otuchy. Tamtego dnia, dziewczyna nabrała do niego szacunku i zgodnie ze swoim postanowieniem, dużo bardziej przykładała się do zajęć. Jednak nic tak trywialnego nie było w stanie zająć jej, pracującego na pełnych obrotach, umysłu. Przez ostatnie pół roku, bez przerwy obmyślała nowy plan swojej zemsty. Podwójnej zemsty. I chociaż profesor widział, że coś zaprząta myśli uczennicy, nie wtrącał się, pozwalając jej na swój sposób powracać do normy. Zauważył brak lokaja. Właściwie, nie umknęło to uwadze nikogo, kto przez ostatnie miesiące zawitał w posiadłości, co najmniej po raz drugi. Szczupły, nieporadny chłopak, co chwilę poprawiający widocznie ciążący mu uniform kamerdynera, mimo największych starań, od razu dawał po sobie poznać, że awans wcale nie był podyktowany jego zasługami, czy też chęcią. Odkąd w posiadłości Roseblack zabrakło Sebastiana, atmosfera tego miejsca uległa diametralnej zmianie. To, co kiedyś wydawało się tętnić życiem, teraz z trudem walczyło o przetrwanie. Starszy mężczyzna przeżył w życiu wiele i widział nie jednego cierpiącego człowieka, dlatego wykazywał dozę wyrozumiałości względem osowiałej nastolatki. Nigdy by nie przyznał, że widzi jej cierpienie – wiedział, że szlachcianka była dumna i poczułaby się dużo gorzej, gdyby wyszło na jaw, że nie kryje się z uczuciami na tyle dobrze, na ile jej się wydaje.

                – Panienko Roseblack, na dzisiaj wystarczy – powiedział ciepło profesor, zamykając wysłużoną książkę, z którą nigdy się nie rozstawał.

                – Dziękuję – odparła i wstała od stołu, by pożegnać nauczyciela.

Kiedy stanęła naprzeciwko niego, poczuła ukłucie w okolicach klatki piersiowej, przypominając sobie ich poprzednią głęboką rozmowę.

                – Jak pan myśli, czy to możliwe, by przez kilka lat idealnie udawać miłość i troskę? – zapytała niepewnie, przyciszonym głosem.

Mężczyzna pogładził dłonią brodę i westchnął, zastanawiając się nad odpowiedzią.

                – Wydaje mi się, że żaden człowiek nie jest tak dobrym kłamcą – odparł po chwili, delikatnie się uśmiechając.

                – Żaden człowiek… – powtórzyła zrezygnowana, pochylając głowę.

                – Jeżeli chciałaby panienka porozmawiać…

                – Nie – przerwała mu stanowczo. – Dziękuję panu. Do zobaczenia w środę – pożegnała się i wyszła z pokoju.

Była wdzięczna mężczyźnie za jego dobre chęci, ale doświadczenie nauczyło ją, że pobieranie rad od ludzi, którzy nie znają w pełni jej sytuacji, nie ma najmniejszego sensu, może jedynie prowadzić do kolejnej porcji bólu, od której tym razem dziewczyna chciała odciąć się na dobre.

                – Nie pozwolić, by ktoś się zbliżył. Nie ufać. Nie dbać. Nie cierpieć. – Przepełnione goryczą myśli wszczynały alarm w głowie fioletowowłosej, ilekroć była bliska otworzenia się przed drugim człowiekiem.

Nie mogła się na to pozwolić. Już nie. Już nigdy więcej.

                Po obiedzie, zgodnie z zapowiedzią, do rezydencji młodej hrabianki zawitał Elvis. 
Irytujący blondyn od samego początku nawet na chwilę nie przestawał mówić. Opowiadał o swoich podróżach, zakupach, interesach i całej masie innych rzeczy, równie nieistotnych w oczach dziewczyny spraw, zupełnie ignorując ponurą aurę roztaczająca się wokół domostwa.

                – Lizzy, mam dla ciebie prezent! – krzyknął po raz kolejny i podszedł do jednej z waliz, które wniósł za nim służący.

Wyciągnął z niej niewielkie, czerwone pudełko ozdobione złotą inskrypcją.

                – „Jak mógłbyś śmierć poznać, gdy jeszcze życia nie znasz?” – przeczytała. – Konfucjusz? – westchnęła sceptycznie, patrząc kątem oka na roześmianą twarz irytującego chłopaka.

Wiedział o niej jeszcze mniej, niż mogłoby się wydawać. Miała ochotę rzucić pudełkiem wprost w jego jasną głowę i patrzeć, jak zalewa się krwią w spazmach bólu. Jednak powstrzymała się i podała upominek służącemu, prosząc, by zaniósł go do jej sypialni. Chociaż zupełnie nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego zaręczyła się z najbardziej denerwującą osobą, jaką znała, czuła, że musi to przerwać. Zachowywanie pozorów wcale nie było jej pomysłem. Zaproponował to demon. Ten sam, który ją zdradził. Skąd mogła wiedzieć, że „stwarzanie pozorów” nie było tylko pretekstem, by patrzeć jak się złości?

                – Dziękuję. Elvis, musimy porozmawiać… – przeszła do rzeczy bez chwili zwłoki, ani najdrobniejszego wahania.

                – Co się stało? – zapytał niczego nie świadomy blondyn.

                – Nie chcę już dłużej być twoją narzeczoną – zakomunikowała beznamiętnie i dała chłopakowi chwilę, by oswoił się z informacją. – Jeżeli nie przyjechałeś w sprawach biznesowych, byłabym wdzięczna, gdybyś opuścił mój dom. Tai odprowadzi was do drzwi – wyjaśniła, kiedy po policzkach chłopaka zaczęły spływać łzy.

                – Lizzy, dlaczego? Co ja ci zrobiłem? Lizzy! – krzyczał rozpaczliwie.

Podbiegł do hrabianki i padając na kolana, mocno zacisnął dłonie na jej nadgarstku. Ciemnowłosa westchnęła zirytowana i wymownie spojrzała w błyszczące oczy szlachcica.

                – Doprawdy, przestać ryczeć. Jesteś prawie dorosły. Puść mnie i wracaj do domu – powiedziała sucho, zupełnie nie zważając na jego szlochanie.

                – Nie! Nie pójdę, Lizzy! Proszę cię, nie zostawiaj mnie! – powtarzał w kółko.

Jego żałosne jęki irytowały ją, przypominając, jak sama nieraz w ten sam sposób wołała we śnie byłego kamerdynera. Wyrwała rękę z uścisku nastolatka i odwracając się na pięcie, zaczęła wchodzić po schodach, kierując się do biblioteki.

                – Elvis. To jest koniec. Żegnaj – warknęła na odchodne, dając znak lokajowi, by wyniósł rzeczy byłego narzeczonego z wnętrza rezydencji.

Brunet posłusznie skinął głową i wykonał polecenie.

Nieznośny płacz młodego hrabiego ustał po kilku minutach, kiedy jego służący wraz z Taiem zdołali w końcu siłą wepchnąć go do wnętrza dwukonnego powozu. Kiedy odjechał, Elizabeth poczuła nieopisaną ulgę. Lekkość i wolność, które wypełniły jej ciało, na chwilę rozwiały ponure myśli. Zadowolona, uśmiechnęła się pod nosem i wchodząc do biblioteki, zniknęła między regałami pełnymi książek. Sutcliff nie podał jej żadnej, konkretnej godziny, miała więc sporo czasu, by dokończyć rozpoczęta poprzedniego dnia lekturę. Od dłuższego czasu czytała jedynie polecane pozycje z bardzo wąskiego kręgu zainteresowań.

                W przeciągu godziny udało jej się dobrnąć do końca książki. Chociaż lektura nie traktowała o niczym, czego Elizabeth nie przeczytałaby wcześniej, co najmniej dziesięć razy, to nie żałowała poświęconego na nią czasu. Wiedziała, że jedynie dokładne zrozumienie zagadnienia i praktyka może przynieść pożądany skutek, a tego szlachcianka w tej chwili potrzebowała. W całości oddała się skrawkowi zapomnianej wiedzy, którą większość nowoczesnych ludzi uważała za zwykłe bujdy, jednak, jako kontrahentka demona, Lizz dobrze wiedziała, że większość opisywanych legend miała w sobie wiele prawdy.

Odstawiła książkę na regał i złączyła palce dłoni, przymykając oczy. Wymamrotała coś pod nosem, po czym machnęła rękami i podniosła powieki. Żwawym krokiem opuściła bibliotekę i poszła do sypialni.

                Kiedy otworzyła drzwi, dostrzegła siedzącą na parapecie, bladą postać o długich, czarnych i niedbale ściętych włosach zasłaniających twarz, zza którychz trudem dostrzegała błękit jej oczu. Miała na sobie zwiewną, granatową suknię i czarne, skórzane buty na wysokim obcasie. Wyraźnie zadowolona z siebie, uśmiechała się złośliwie do młodej szlachcianki, co chwilę skrzekliwie chichocząc.

                – Ta teatralna maniera jest niesamowicie popularna wśród ludzi twojego pokroju – zauważyła hrabianka, podchodząc do kobiety.

Ta, ponownie się zaśmiała i długimi, pomalowanymi na granatowo paznokciami przeczesała kosmyk włosów.

                – Wszyscy mamy swoje dziwactwa – odparła niezwykle uprzejmie i uśmiechnęła się ciepło. – Wciąż nie mogę wyjść z podziwu. Naprawdę się zmieniłaś. Z małego, rudego dzieciaka biegającego w chłopięcym mundurku przeobraziłaś się w piękną, młodą wie…

                – Wystarczy – przerwała jej fioletowowłosa. – Wybacz, ale się spieszę. Niedługo muszę wyjść – wyjaśniła pospiesznie, nerwowo drapiąc się w tył głowy.

                – Rozumiem, rozumiem. Jak podobała ci się książka? – Kobieta zmieniła temat, grzebiąc w głębokich kieszeniach narzuconej na ramiona kamizelki.

                – Szczerze mówiąc, nie wniosła absolutnie nic nowego. Ten sam punkt widzenia, co w kilku poprzednich. Liczyłam na coś nowego, co mogłoby wreszcie jednoznacznie odpowiedzieć na moje pytanie – odpowiedziała bez ogródek.

                – Elizabeth. Młoda i taka niecierpliwa… – westchnęła szatynka. – Odpowiedź na to pytanie prawdopodobnie nie istnieje. Być może, by je odnaleźć, będziesz musiała zaufać swojej intuicji. Dlatego właśnie uważam – zaśmiała się, zeskoczyła z parapetu i podeszła do nastolatki – że im więcej będziesz czytać i ćwiczyć, tym bardziej zbliżysz się do celu – wyjaśniła i podała dziewczynie niewielki, materiałowy woreczek.

Hrabianka potrząsnęła nim, powąchała opakowanie i podniosła do góry, chwytając za zwisający rzemyk.

                – Dziękuję. Zrobiłabym to sama, ale… Rozumiesz, prawda Esmero? – zapytała i przewiązała sznurek wokół szyi.

                – Oczywiście, że rozumiem, dziecko. Odezwij się do mnie, kiedy wrócisz. Mam dla ciebie małą niespodziankę – odparła kobieta i po chwili rozpłynęła się w powietrzu.

Nastolatka położyła się na łóżku, podkładając ręce pod głowę i w milczeniu spoglądała na fałdy baldachimu, zastanawiając się, kiedy czerwonowłosy bóg śmierci wpadnie jak burza do pokoju i bez przygotowania porwie są, by znów wykorzystać do pomocy.

                – Naprawdę muszę z tym skończyć. Jak tak dalej pójdzie, to zabraknie składników… – jęknęła w końcu.

Obróciła się na bok i otworzyła szufladę etażerki. Chciała przeczytać kilka utworów Poego, by nastroić się przed pracą. Przekartkowała tomik, zatrzymując się na jednym z ulubionych wierszy – na Kurku. Przeczytała go i poczuła, że jej serce zaczyna przyspieszać. Wspomnienia próbowały po raz kolejny zburzyć wewnętrzny spokój, ale nie dawała za wygraną. Zamknęła książkę i rzuciła nią o szafę, rozładowując odrobinę napięcia. Kiedy tętno wróciło do normy, wstała i podniosła kodeks z ziemi.

                – Wybacz, Edgarze. Taki los – zaśmiała się sarkastycznie i podeszła do etażerki.

Gdy wkładała tomik do środka, zauważyła kawałek czarnego, błyszczącego materiały, wystającego spod sterty papierów. Chwyciła jego koniec i lekko pociągnęła. To, co ujrzała, całkowicie ją zszokowało. To było pióro. Jego pióro. Nie mogła uwierzyć, że przez cały ten czas było tak blisko niej. Wspomnienie tego, o którym pragnęła zapomnieć. Cząstka plugawego ciała demona, który ponownie zrównał jej życie z ziemią. Chciała je zniszczyć, spalić, zwyczajnie się go pozbyć, by już nigdy nie widzieć tego olśniewającego odcieniu czerni z granatowymi refleksami. Nie, dopóki nie będzie przybity do ściany, skazany na jej łaskę, umierający w męczarniach dorównujących jej wewnętrznemu cierpieniu.

                – Nie! – krzyknęła, chwytając się za rękę, w której trzymała pióro.

Dotarło do niej, co mogło być ostatnim składnikiem. To było tylko przeczucie, ale wśród tylu porażek po raz pierwszy dostrzegała prawdziwą szanse. Odłożyła przedmiot na miejsce, z którego go wciągnęła i pełna nadziei wyczekiwała przybycia shinigami. Chciała jak najszybciej mieć niewdzięczną pracę za sobą i skupić się na czymś, co rzeczywiście mogłoby jej pomóc. Spodziewała się, że po bogach śmierci nie może oczekiwać zbyt wiele, jednak zarówno Grell jak i William za bardzo ją ostatnimi czasy wykorzystywali, nie dając praktycznie nic w zamian. Musiała więc na własną rękę pchnąć sprawę naprzód, by wreszcie nadpobudliwy rudzielec mógł jej się na coś przydać.

------------------
*Kirai janai - nie nienawidzę cię 

12 komentarzy:

  1. Czekaj, czekaj, kim jest Esmera? Mam sklerozę czy po prostu jest nową postacią. Bo sama gubię się już w swoich myślach :/

    Przyjemny rozdzialik i w sumie nie mogę Ci nic zarzucić ;) Oczywiście nie będę sobą, jeśli nie znajdę jadnej literowki, więc proszę: "walczy o każdy przetrwanie". "Każdego" nie usunęłaś ;) Boże, ale ja jestem czepialska. No ale kocham Cię bardzo, więc sama wiesz :) <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki <3 Już poprawiłam^^
      A Esmera to jest kobieta, z którą matka Lizz kazała jej się skontaktować w jej śnie gdzieś pod koniec drugiego tomu. Mogło umknąć, bo to się nie wydawało wtedy ważne, ale teraz wraca :P

      Usuń
    2. Haha, dzięki;) Wiedziałam, że coś z nią było, no ale :)

      Usuń
  2. Okej, też bym się pytała o Esmerę xDD bo to mi ucieka :P
    poza tym, jak ona mogła zamknąć Tomoko?! ;.;
    A Elvis... Cóż. Jak przez większość czasu rżałam, że to ten słynny Elvis, tak z chqilą zerwania zrobiło mi się go jakoś żal :/
    Seba był, Seby nie ma, ale Lizz sobie radzi ;3 jeśliby mieli żyć razem to ona by mu chyba nie wybacxyła :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty byś wybaczyła? Bo ja w sumie tak, bo mam miękkie serce i zawsze daje kolejne szanse xD Chociaż to się dla mnie nigdy dobrze nie kończy. No, ale ogólnie wątpię, żeby większość wybaczyła coś takiego :P
      Jezu, nie myślałam, że ta Esmera będzie aż tak niezauważalna, dzizas xD

      Usuń
    2. Nie wiem, nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Ale chyba bym nie potrafiła...

      Usuń
  3. Hahahaha pomyśleć, że niedawno zastanawiałam się co będzie jeśli rodzice Tomoko mają z tym wszystkim coś wspólnego xD
    Serio, tylko ja zapamiętałam Esmerę? Coś ze mną nie tak? ;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu sądzisz, że coś z Tobą nie tak? Powinnaś się cieszyć, że zapamiętałaś^^ Już się martwiłam, że powinnam była jakąś wytłuszczoną czcionką o niej wspomnieć xD
      W ogóle... To takie piękne, jak sobie pomyślę, że ktoś rzeczywiście snuł jakieś teorie na temat tego mojego opowiadanka. Jezu, taki fejm xD

      Usuń
  4. Supcio, czekam na next! Ps. Ja zapamiętała Esmerę;P

    OdpowiedzUsuń
  5. UH, sadystyczna Lizz. Coś dla mnie *^* Najlepszy prezent powrotny; tanie opowiadania! <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też zauważyłam Esmerę xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, czyżby Esmera to ta osoba o której mówiła matka Lizz w tym śnie? a co w ogóle z Sebastianem, ojciec Fumiko jest odpowiedzialny za tą tragedię...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.