Ostatnią notkę dodałam w takiej felernej chwili, że nawet 50 wyświetleń nie zebrała. TT_TT
Smuteg czuję ogromny w sercu mym, onym, ale cóż.
Przeżyję. Skoro pogoda mnie nie zabiła, to i to nie zniszczy mego ducha.
Chociaż na łeb mi chyba padło.
Anyway.
Zapraszam również do czytania mojego drugiego opowiadania: W stronę mroku
Oraz śledzenie bloga o tematyce yaoi/shounen ai, gdzie czasem będą pojawiać się rozdziały mojej autorskiej historii Kompas (o ile będę ją dalej pisać xD): Boys-love-poland
Oraz śledzenie bloga o tematyce yaoi/shounen ai, gdzie czasem będą pojawiać się rozdziały mojej autorskiej historii Kompas (o ile będę ją dalej pisać xD): Boys-love-poland
=============
– Panienko Elizabeth! – krzyknął Tai, wybiegając naprzeciw
fioletowowłosej, kiedy tylko dostrzegł powóz podjeżdżający pod główne drzwi
posiadłości.
– Tai…
– zaczęła, jednak wzdychając ze zrezygnowaniem, ucięła wypowiedź.
Nie była pewna, co właściwie chciała chłopakowi powiedzieć.
Mimo upływu kilku miesięcy, ona także nie potrafiła do tego przywyknąć. Do
innej osoby ubranej w czarny frak, która zjawiała się na każde jej polecenie. W
rezydencji musiał być kamerdyner, zdawała sobie z tego sprawę, lecz ciągle
bolał ją widok młodego służącego, który wyglądem bardziej przypominał aktora
podrzędnej sztuki niżli lokaja szlacheckiego rodu. Żal ściskał ją za serce,
ilekroć przywoływała nastolatka, pociągając za sznur i ciemna postać wchodziła
do pokoju, a jej zmęczony umysł przez ułamek sekundy podpowiadał, że był to
Sebastian. Sebastian – to imię, ta twarz, ta niezwykła istota i wszystko, co
się z nią wiązało – prześladowało ją i nie zdawało się, by ciążące hrabiance
uczucia kiedykolwiek miały zelżeć.
–
Najmocniej przepraszam! – krzyknął zestresowany brunet, kłaniając się niemal do
pasa.
– Nic
nie zrobiłeś, Tai… – powiedziała cicho. – Czy mógłbyś… czasem mówić do mnie
tak, jak kiedyś? – zapytała niemal szeptem, zaciskając dłonie.
Chłopak wyprostował się i popatrzył na swoją panią wzrokiem
pełnym zaskoczenia.
–
Oczywiście panienko! To jest, oczywiście Lizz! – poprawił się i obdarzył
dziewczynę szczerym uśmiechem. – Jesteś głodna? Thomas upiekł ciasto
czekoladowe. Naprawdę mu się udało! – tłumaczył podekscytowany nastolatek.
Próbował zarazić Elizabeth swoim optymizmem. Chociaż niełatwo
było mu uśmiechać się tak, jak kiedyś, chociaż nie rozumiał i nie zgadzał się z
decyzją dziewczyny na temat Tomoko, młoda Roseblack wciąż była jego panią,
której zawdzięczał życie. Przysięgał na zawsze pozostać jej wierny. Bez względu
na okoliczności ufał, że w szaleństwie hrabianki istnieje głębszy sens, którego
zwyczajnie nie potrafił dostrzec.
Dziewczyna wetknęła dłonie do kieszeni płaszcza i ruszyła w
stronę drzwi.
– Nie
jestem głodna. Idę się przespać, zawołam cię, kiedy będziesz potrzebny –
odpowiedziała i odwzajemniła uśmiech młodego lokaja.
Weszła
do swojej sypialni i zatrzaskując drzwi, zrzucała z siebie ubrania, kierując
się do łazienki.
– „Na zmęczenie najlepsza jest gorąca kąpiel.”
– przypomniała sobie słowa demona, kiedy odkręciła kurki z wodą.
Stanęła nago naprzeciwko wielkiego lustra i z przymkniętymi
ze zmęczenia oczami, przyglądała się odbiciu, w którym dostrzegała jedynie cień
osoby, którą była niedawno. Chude, kościste ciało, z którego powodu demon
wiecznie kierował w jej stronę, przytyki stało się jeszcze chudsze. Wyglądała
niezdrowo. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy i niemal trupioblada cera –
wszystkie objawy złego odżywiania się, przepracowania i stresu. Dawny błysk
błękitnych oczu zniknął, zasnuty cieniem smutku.
– „Jeżeli nie będziesz o siebie dbać, zawsze
będziesz słaba.” – Usłyszała donośny głos demona.
–
Zamknij się wreszcie! – wrzasnęła, uderzając pięściami w powierzchnię lustra. –
Zamknij się, odejdź! Zostaw mnie! – krzyczała, waląc w szkło z coraz większa
siłą.
W końcu posrebrzana powierzchnia nie wytrzymała napięcia. Przy
kolejnym uderzeniu lustro popękało, rozcinając skórę na dłoniach nastolatki.
Wycieńczona osunęła się po gładkiej powierzchni i
przyciągając nogi pod brodę, usiadła na podłodze. Po jej policzkach gęsto
spływały gorzkie łzy. Nie potrafiła pogodzić się z jego zdradą. Nie umiała
pojąć, jak mógł ją tak zwodzić. Uzależnić od siebie, karmić kłamstwami,
rozkochać i zwyczajnie opuścić, pozostawiając na jej karku dowód sprowadzonej
na nią hańby.
–
Sebastian… – szeptała drżącym głosem.
Dźwięk jego imienia wciąż niósł ze sobą mieszankę rozpaczy i
ukojenia.
–
Sebastian…
Dlaczego mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż
czuła się w ten sposób?
– Seba…
Dlaczego mimo nienawiści, którą do niego żywiła, wciąż nie
mogła się od niego odciąć?
– Seba…
Dlaczego mimo tylu ran, wciąż był jedyną osobą, która byłaby
w stanie jej pomóc?
–
Sebastian… Kocham cię – jęknęła zrozpaczona, nie mogąc powstrzymać drżenia
kończyn.
Dlaczego wciąż go kochała? Dlaczego trzęsąc się ze smutku,
zimna i złości, umiała myśleć tylko o tym, jak bardzo pragnie, by objął ją i
przycisnął do swojej piersi? Jak tęskni za jego ciepłem i niezwykłym zapachem.
Jak potrzebuje ujrzeć go, chociaż przez chwilę. Jak bardzo chce umrzeć.
– Ty
cholerny, kłamliwy demonie! Miej chociaż odwagę stanąć przede mną i przyznać,
że mnie zdradziłeś! – krzyknęła ponownie.
Przez kilka kolejnych minut, z opuszczoną głową ,kurczowo
oplatając kolana rękami, próbowała dojść do siebie. Przecież dobrze wiedziała,
że nie wróci. Miał teraz na głowie inne sprawy, ważniejsze. W końcu wrócił do
swojego świata, w chwale, jako prawica Władcy Piekieł. Jak mógłby pamiętać o
żałosnej, słabej, ludzkiej istocie?
Ocknęła się, kiedy poczuła gorącą wodę delikatnie muskającą
jej stopy. Zupełnie zapomniała o odkręconych kurkach. Po raz kolejny. Z trudem
podniosła się i słaniając się na nogach, podeszła do wanny, by odciąć dopływ
wody. Kiedy się odwróciła, znów spojrzała w lustro. Przez popękane kawałki
tworzące swoistą mozaikę, zniekształcone odbicie idealnie oddawało stan jej
duszy. Poszarpanej na kawałki, zniekształconej, zagubionej i… jeszcze bardziej
skąpanej w mroku, choć wydawało jej się to niemal niemożliwe. Całe ciało
dziewczyny wymazane było jej własną krwią. Nie bacząc na ostre kawałki szkła
rozbryzgane na kafelkowej podłodze, podeszła do złotego sznura i zawiesiła
się na nim, ponownie upadając.
Po
kilku minutach, do sypialni wszedł Tai. Kiedy zauważył porozrzucane ubrania,
otwarte drzwi do łazienki i wilgotną plamę rozprzestrzeniająca się powolnie po
dywanie, wiedział, co się wydarzyło. W takich sytuacjach musiał działać szybko.
Od razu wydarł się, wołając pokojówkę i zasłaniając przedramieniem oczy, wbiegł
do łazienki.
–
Panienko! Nic ci nie jest? – zapytał przerażony, nasłuchując odpowiedzi.
– Nie…
– Usłyszał po chwili słaby głos dobiegający z rogu pomieszczenia.
– Za
chwilę przyjdzie do panienki Jeanny. Wytrzymaj jeszcze chwilę! – krzyknął
błagalnie i z trudem przełknął ślinę.
–
Panienko! – pokojówka wpadła do środka, wymijając młodego lokaja.
W dłoni trzymała gruby, biały ręcznik, którym natychmiast
owinęła ciało nastolatki.
–
Chodźmy panienko, zaprowadzę cię do łóżka – powiedziała łagodnie, pomagając
dziewczynie stanąć na nogi.
Ledwo przytomna hrabianka, popatrzyła na pokojówkę i skinęła
głową, dając jej zaprowadzić się do pokoju. Usiadła na łóżku. Okrywający ją
ręcznik zsunął się po ramionach, wystawiając ciało nastolatki na panujący w
pokoju chłód, jednak nie przejmowała się tym. Miała wrażenie, że nie należy do
tego świata, że jedynie zza zaparowanej szyby przygląda się biegowi wydarzeń. W
oddali słyszała rozmowę służących. Zmartwione głosy zastanawiające się, czy nie
powinni wezwać lekarza. Słyszała to już tyle razy. Powtarzali się jak zdarta
płyta, chociaż dobrze wiedzieli, że sami tak naprawdę nie mogą nic dla niej
zrobić.
Elizabeth
ocknęła się, kiedy pokojówka dotknęła jej ramienia. Wzdrygnęła się, wydając z
siebie cichy pisk.
–
Przepraszam. Musi się panienka ubrać, inaczej się przeziębi – wyjaśniła i
zaczęła ubierać fioletowowłosą w wielką, męską koszulę – jedną z tych, które
zajmowały połowę jej szafy.
–
Pachnie jak on… – szepnęła nastolatka, podtykając rękaw koszuli pod nos.
– Wiem,
Lizz – odparła niepewnie blondynka.
Z trudem powstrzymywała łzy widząc hrabiankę w takim stanie.
Przez tyle lat opiekowali się nią we czwórkę, kochali ją, byli jej rodziną, a
Sebastian tak nagle odszedł, zostawiając zrozpaczoną sierotę, zabierając ze
sobą kawał jej serca. Jeanny nie wiedziała, co kierowało lokajem, ale nie
potrafiła wyzbyć się złości. Cokolwiek stało się tamtego dnia, nie było to
przyjęcie zwykłej rezygnacji bruneta. To, co zrobił, doszczętnie zniszczyło ich
panią. Chociaż walczyła, jak potrafiła, chwilami zwyczajnie nie dawała rady, a
oni… Oni byli przy niej, pomagając przetrwać ten okropny okres.
Za duże męskie koszule, w których zawsze sypiała – Jeanny
nigdy wcześniej nie zastanawiała się, czemu właśnie one. Dopiero, kiedy zabrało
Sebastiana, zrozumiała. Każdej nocy Elizabeth zasypiała, czując przy sobie
delikatny zapach ukochanego. Osoby, która uratowała jej życie, opiekowała się
nią. Każdej nocy od ponad pięciu lat kamerdyner pozwalał jej na tę jedną,
dziecinną rzecz, nigdy nie karcąc jej za to nawet słowem.
– Musiał ją kochać – pomyślała pokojówka,
dopinając ostatni guzik pod szyją nastolatki. – Cokolwiek się stało, muszę
wierzyć w pana Sebastiana! – pouczała się w myślach.
Chwytała się każdej, najcieńszej nitki nadziei, by tylko
wytrwać, jako podpora dla Elizabeth. Widziała, jak jej pani codziennie zmaga
się z cierpieniem, i chociaż chwilami nastolatka nie dawała sobie rady, Jeanny
i tak darzyła ją ogromnym szacunkiem. Na jej miejscu, nie byłaby w stanie
powrócić do normalnego funkcjonowania po tylu tragediach, które przeżyła Lizz.
–
Jeanny… – Fioletowowłosa chwyciła rękaw koszuli pokojówki, gdy ta odwróciła
się, chcąc iść do łazienki po zestaw opatrunkowy. – Przepraszam – szepnęła po
chwili i zawstydzona opuściła głowę.
– Nic
się nie stało, Lizz. Przyniosę bandaże – odparła pokojówka.
Chociaż nie była pewna, czy może sobie pozwolić na mówienie
do szlachcianki w ten sposób, kiedy Tai opowiedział jej i Thomasowi o prośbie
dziewczyny, poczuła, że robi dobrze. Chęć powrotu do normalności, którą
wykazywała Elizabeth, radowała jej duszę. Była gotować zrobić wszystko, by jej
pani doszła do siebie. By więcej nie odnajdywali jej zakrwawionej na podłodze
łazienki. By błękitne oczy znów błyszczały radością, by znów była szczęśliwa.
–
Zapomnij o tym, co się dzisiaj stało –rzekła słabo szlachcianka, kiedy
pokojówka zgasiła świece i opuszczała jej pokój.
–
Oczywiście panienko – odparła Jeanny.
Za każdym razem było tak samo. Kiedy hrabiance wracały
zmysły, zawstydzona przepraszała, a potem prosiła, by o tym zapomnieli. Dlatego
żadne ze służących nie rozmawiało o tych incydentach częściej, niż w trakcie
ich trwania i chociaż też zdarzały się coraz rzadziej, wciąż były niepokojące. Zarówno
pokojówka, jak i męska część służby chciała pomóc młodej Roseblack, lecz jej
prośba była rozkazem, którego nie śmieli naruszyć.
Dziewczyna
została sama w ciemnym pokoju. Miała wrażenie, że w ciemności czają się
obserwujące ją istoty. Nie chciała otwierać oczu, nie chciała zderzać się z
szarą rzeczywistością. Wiedziała, że w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz
niej i tysięcy nawiedzających ją myśli.
Podsunęła rękaw koszuli pod nos i wdychając wietrzejący,
różany zapach, pozwoliła sobie uronić kolejną łzę.
– To już ostatnia. Już więcej sobie na to nie
pozwolę – próbowała się przekonywać już nie po raz pierwszy. – Tak bardzo cię nienawidzę, więc czemu?
Dlaczego wciąż cię kocham?
–
Dlaczego odszedłeś, kiedy wreszcie to do mnie dotarło? – szepnęła i przykryła głowę
kołdrą.
Chciała już zasnąć, znów przenieść się do tamtej chwili. Na
nowo rozegrać ten sam scenariusz, żywiąc nadzieję, że kiedy obudzi się
kolejnego ranka, wszystko będzie inaczej. Że tym razem sen stanie się prawdą, a
demon, trzymający w dłoniach sukienkę, tym razem ubierze ją i rzucając złośliwy
komentarz, zaprowadzi do jadalni.
Ocknęła
się. Zerwała się z łóżka i nerwowo rozglądając się po sypialni, szukała
wzrokiem odzianego w czerń, wysokiego mężczyzny. Jednak i tym razem go nie
było. Wciąż była sama. Podeszła do okna i odkryła je, wpuszczając do
pomieszczenia odrobinę słońca, którego żałosny, przyćmiony przez chmury blask
nadawał wnętrzu ponurego, jak jej nastrój, wyrazu.
Podeszła do szafy i przyjrzała się wiszącym weń sukienkom.
Znów wybrała tę, którą widziała we śnie. Znów założyła ją zadając sobie kolejny
cios. Znów opuściła sypialnię, słysząc w wyobraźni stukot butów, podążającego
za nią sprężystym krokiem, ukochanego.
–
Panienko Elizabeth! – krzyknął entuzjastycznie Thomas, witając wchodzącą do
jadalni hrabiankę.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i usiadła przy stole.
– Co
dziś przygotowałeś? – zapytała zaciekawiona.
–
Sałatkę miętową i świeżo upieczone, maślane bułeczki – zaprezentował dumnie.
Skromny posiłek prezentował się naprawdę dobrze. Bułki nie
były nawet odrobinę przypalone, a sałatka wyglądała jak swoiste dzieło sztuki.
Elizabeth była naprawdę dumna z kucharza.
–
Dobrze się spisałeś, wygląda doskonale – pochwaliła.
–
Smakuje podobno też nie najgorzej – zaśmiał się nerwowo, drapiąc się po głowie.
– Jak
to? – zdziwiła się, nie skojarzywszy faktów.
– Ten
czerwonowłosy jegomość, pan Sutcliff, przyszedł do kuchni i przeprowadził, jak
to nazwał, test jakości – tłumaczył Thomas, coraz mniej pewnym siebie głosem.
Zirytowany wyraz twarzy nastolatki był dla niego znakiem, że
powinien wycofać się do swego królestwa. Niestety nie zdążył, nim dziewczyna
ponownie otworzyła usta.
– I
gdzie ten natręt polazł? – warknęła, odsuwając się od stołu.
–
Dziewczyno! Przestań mnie tak obrażać. Nie jestem żadnym natrętem, jestem twoim,
najseksowniejszym na świecie, współpracownikiem! – jęknął czerwonowłosy,
wbiegając do pomieszczenia przez drzwi łączące jadalnię z kuchnią.
–
Zdawało mi się, że wyraziłam się jasno. Miałeś czekać na zewnątrz – burknęła
zdegustowana i ponownie przysunęła się do stołu.
Chwyciła widelec i powoli zaczęła konsumować posiłek. Była
naprawdę tak dobry, jak wyglądał. Gdyby nie irytująca obecność Grella, byłby to
jeden z przyjemniejszych poranków ostatnich tygodni.
– Wiem,
wiem. Jak zwykle coś ci nie pasuje. Kończ to śniadanie. Chciałbym załatwić
sprawę do popołudnia, mam umówionego fryzjera! – poganiał ją czerwonowłosy.
– Idź
czekać przed drzwiami budynku – powiedziała twardo, wskazując widelcem wyjście
z jadalni.
Niepocieszony shinigami, ze spuszczoną głową posłusznie
poszedł we wskazanym kierunku. Kiedy zniknął, Thomas zbliżył się do hrabianki i
pochylił się.
–
Przepraszam, mówiłem mu, by panience nie przeszkadzał – tłumaczył.
– To
nie twoja wina. Ten idiota jest zwyczajnie niereformowalny – odparła życzliwie.
– To śniadanie jest naprawdę pyszne, Thomas. Jestem pod wrażeniem – pochwaliła
mężczyznę i wetknęła do ust ostatni kawałek maślanej bułki.
– Nie
szykuj obiadu, prawdopodobnie nie zdążę na niego wrócić. Za to postaraj się
przy kolacji – poprosiła i wstała od stołu, po czym opuściła jadalnie i
dołączyła do czekającego przed posiadłością boga śmierci.
Znudzony, siedział na skraju fontanny, bawiąc się swoją
kosą.
– Jak
to jest, że oni cię widzą? Myślałam, że tylko ludzie bliscy śmierci mogą
zobaczyć jej boga – zapytała, zbliżając się do długowłosego mężczyzny.
– Nie
tylko. To zależy od nas. Jeśli chcemy, zwykli ludzie mogą nas zobaczyć. Na tych
bliskich śmierci nie mamy wpływu, oni widzą nas zawsze – wyjaśnił beznamiętnie.
– Nie będziesz znów mnie pouczać? – zdziwił się.
Elizabeth skrzywiła się i westchnęła ciężko.
– To i
tak nic nie da, jesteś zbyt głupi – odparła złośliwie.
– Masz
całkowitą… Ej! Jesteś okropna! – krzyknął.
Nastolatka zignorowała jego narzekania i podeszła do wozu,
który właśnie zawitał na podjeździe. Nie przestając jęczeć, Grell podbiegł do
niej i wsiadł do wnętrza środku transportu, który miał zabrać ich na miejsce
zbrodni.
Biedna Lizzy :( Jedynym plusem...nieobecności Sebastiana jest to, że banda niezdar się czegoś nauczyła. Dumna z nich jestem. No, ale ja chce Sebiego! T-T
OdpowiedzUsuńMówiłam, że te pierwsze rozdziały będą ciężkie :P
UsuńAle skoro współczujesz Lizz, to znaczy, że osiągnęłam zamierzony efekt ^^ Yay :D
Angsty. Kocham <3 Ten moment załamania Elisabeth coś we mnie ruszył. Czyli jak zwykle, rozdział był genialny! :) Błędów też nigdzie nie zauważyłam.
OdpowiedzUsuńTak więc duużo weny, humoru i pogody ;)
Swietny rozdział :D Zreszta... jak każdy 😎
OdpowiedzUsuńTo mnie rozwaliło :
„– Dziewczyno! Przestań mnie tak obrażać. Nie jestem żadnym natrętem, jestem twoim, najseksowniejszym na świecie, współpracownikiem! – jęknął czerwonowłosy, wbiegając do pomieszczenia przez drzwi łączące jadalnię z kuchnią.” 😂😂
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, a tak liczyłam że Sebastian się ukarze, a może obserwuje z ukrycia Elizabeth, Grell to wydaje sie taki dziecinny... zastanawia mnie jedno... kiedy Sebastian przygotowywał posiłki to praktycznie nic nie jadła, a teraz...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia