Wakacje, wakacje.
Nic nie dodajecie, nic nie komentujecie.
Nudy w sieci. Nieładnie.
Chcecie, żebym licencjat skończyła, czy co? :P
===================
– Czy
to naprawdę on?
–
Słyszałem, że przez te wszystkie lata tak naprawdę był szpiegiem.
–
Pierdolisz, jak zawsze. Gnida padła do stóp mistrza, błagając o wybaczenie, a
ten przyjął go z powrotem.
– To
może być prawda. Zawsze miał do niego słabość!
Do uszu Sebastiana docierała niezliczona ilość
zniekształconych głosów. Wszystkie powtarzały niedorzeczne plotki o jego
losach. Przez te kilkaset lat odzwyczaił się od tego miejsca. Był przekonany,
że doskonale pamięta przeszywający chłód i wszechobecny smród zgnilizny, jednak
przez tak długo okres wspomnienia zaczęły się zacierać, wypaczając
rzeczywistość. To miejsce nigdy nie było przyjazne, ale jego poziom odrazy
znacznie przewyższał oczekiwania demona. Na dodatek ta ciemność. Najgłębszy
znany mu mrok, w którego odmętach nie sposób było niczego dostrzec. Przez
moment zastanawiał się, czy i w tym pozbawionym jakiegokolwiek źródła światła
miejscu, Elizabeth również poruszałaby się bez najmniejszych przeszkód. Szybko
odgonił od siebie tak niedorzeczną myśl i skupił się na podążaniu za odgłosem
kroków Króla Piekieł.
–
Czyżbyś się zmęczył mó…? – zaczął Belial, widząc dystans dzielący go od syna.
–
Byłbym wdzięczny gdybyś przez jakiś czas zwracał się do mnie imieniem, które
nadali mi ludzie – przerwał mu Sebastian i żwawo podszedł do przewodnika.
–
Czyżbyś więc w dalszym ciągu się wahał, mój synu? – Chłodny głos demona zdawał
się na wskroś przeszywać ciało bruneta.
Jego prawdziwe ciało. Obrzydliwą formę, której nie miał
okazji uwolnić na tak długi czas od lat. Nawet od tego zdążył odwyknąć, od
prawdziwego siebie. Z każdym kolejnym krokiem, z każdą sekundą w swojej
prawdziwej, demonicznej skórze coraz bardziej nasiąkając mrokiem i odorem
piekła, zaczynał dostrzegać, jak bardzo zmieniła i osłabiła go ludzkość. W
porównaniu z tym światem, ich rzeczywistość była niczym cudowny, relaksujący
sen, którego tak rzadko dane mu było doświadczyć. Teraz na nowo musiał
przywyknąć do egzystowania w swoim prawdziwym domu, u boku Ojca, którego
zostawił, na pozycji, której się zrzekł w imię ideałów, których Król nie
potrafił zrozumieć. Nie wiedział, co pchnęło Beliala, by namówił go do powrotu.
Za wszelką cenę musiał się tego dowiedzieć. Ponad to, było kilka niezamkniętych
spraw, które po sobie zostawił – zbyt długo zwlekał z ich rozwiązaniem.
Kroczył
dumnie po czarnej, marmurowej podłodze, nie bacząc na zawistne spojrzenia
niższych rangą potworów, które zlatywały się, niczym ćmy do światła, by na
własne oczy przekonać się, czy plotki były prawdziwe. Oto powrócił Syn
Marnotrawny, prawowity następca tronu, Prawa Ręka Króla Piekieł. Powrócił po
kilkuset latach całkowitej izolacji i w swej nieopisanej bezczelności uważał,
że wciąż należy mu się najbardziej odpowiedzialna pozycja u boku Ojca.
Jego oczy zdążyły już przyzwyczaić się do ciemności, jednak
w zamku Beliala nie brakowało świec, dumnie rozpraszających mrok, ukazujących
bogate, onyksowe wnętrza. Gdzie nie spojrzał, dostrzegał krwistoczerwone,
drgające oczy rozwścieczonych i równie zainteresowanych demonów niższego rzędu,
których widok wzbudzał w nim obrzydzenie. Nim dotarli do sali obrad, w której
Król kazał zebrać się wszystkim swoim zaufanym ludziom, pod nogami Sebastiana
padł jeden z potworów. Objąwszy chudymi rękami kostki bruneta, zaczął rozpaczliwie
jęczeć, błagając, by były lokaj wstawił się za nim u Króla, odraczając jego
wyrok śmierci.
Belial bez słowa przyglądał się sytuacji, oczekując reakcji
podopiecznego. Sebastian westchnął ciężko i bez najmniejszego wahania wbił
szpony w czaszkę pełzającego u jego stóp robaka. Podniósł krwawiące czernią
truchło i dokładnie mu się przyjrzał.
– Nysrogh?
Nigdy bym nie pomyślał, że temu śmieciowi uda się przeżyć do tego czasu –
prychnął kpiąco i rzucił zwłokami w czarną chmurę, w której czaiło się kilku
innych niższych.
Jego czyn wywołał kolejną falę podzielonych na dwa fronty
szeptów. Jedni, drżąc ze strachu, jednocześnie cieszyli się z powrotu
prawowitego następcy, drudzy, równie przerażeni, krytykowali zachowanie Króla. Sebastian
spojrzał w ich stronę, sprawiając, że głosy natychmiast ucichły. Wychylił się i
uśmiechnął uprzejmie.
–
Jeżeli mają państwo coś do powiedzenia, to śmiało. Proszę wyjść z ukrycia i
podzielić się swoimi wątpliwościami z naszym królem. Jestem przekonany, że z
chęcią państwa wysłucha. Czyż nie, Ojcze? – zapytał grzecznie, łagodnym tonem.
Belial warknął z obrzydzeniem.
– Długo
jeszcze zamierzasz bawić się w ludzkiego służącego? – zwrócił się do Sebastiana,
zupełnie ignorując przerażone szczękania kłów, kryjących się w chmurze gapiów.
–
Wybacz mi, Ojcze – odparł były kamerdyner, klękając przed dobrze zbudowanym
demonem, odzianym w purpurową zbroję. – Zbyt długi kontakt z ludzkim plugastwem
miał na mnie znamienny wpływ, jednak obiecuję, że to nie potrwa długo –
przeprosił. – Gdy tylko przekroczymy te drzwi – dodał, podnosząc głowę i
uśmiechając się przebiegle, ukazując kły – i przedstawię ci mój plan
całkowitego przejęcia kontroli nad ludzkimi robakami, na pewno będziesz
zadowolony. – Powoli podniósł się z kolan i dumnie minął Króla, otwierając
przed nim drzwi do sali obrad.
~*~
Czerwonowłosy
shinigami niechętnie wlókł się za hrabianką, kiedy tylko zorientował się, dokąd
zmierzają. Zatrzymał się kilka metrów przed niewielkim budynkiem z przekrzywionym
szyldem i teatralnie skrzyżował dłonie na piersi.
– Po co
tu przyszliśmy? – burknął zirytowany.
Fioletowowłosa rzuciła mu groźne spojrzenie i bez słowa
wkroczyła do wnętrza zakładu pogrzebowego, zostawiając za sobą otwarte drzwi.
Zrezygnowany bóg śmierci niechętnie podążył jej śladem.
Wewnątrz pomieszczenia jak zwykle panował mrok rozpraszany
bladym blaskiem kilku świec, chaotycznie rozstawionych na przypadkowych
trumnach. Dziewczyna bezskutecznie szukała wzrokiem właściciela, jednak nie
było po nim nawet śladu. Usiadła na jednej z drewnianych skrzyni i rytmicznie
uderzając obcasami butów w jej powierzchnie, zaczęła go nawoływać.
–
Un-der-ta-ker! Un-der-ta-ker! – Jej głos odbijał się mizernym echem od
kamiennych ścian.
– Hiehie,
lady Roseblack! – Usłyszała głos dochodzący z wnętrza jej siedziska.
Zeskoczyła z trumny i odwróciła się, obserwując jak jej
pokrywa leniwie się unosi, a z wnętrza wyłania się ubrany w czarną szatę,
długowłosy mężczyzna z wyblakłą blizną ciągnącą się przez całą szerokość
twarzy.
–
Undertaker. Mam do ciebie sprawę – powiadomiła go, nie czekając, aż zaproponuje
jej jeden ze swoich wymyślnych specyfików.
–
Domyślałem się tego – odrzekł przebiegle i zlustrował wzrokiem stojącego w
drzwiach żniwiarza. – Grellu Sutcliff, zamknij drzwi – poprosił chłodno.
– No
już – bąknął obrażony bóg śmierci i zatrzaskując za sobą wrota, niechętnie
podszedł do nastoletniej towarzyszki.
Elizabeth milczała przez chwilę, bacznie przyglądając się
grabarzowi. Zdawał się zaspany, jakby rzeczywiście poświęcał się pracy do tego
stopnia, że nawet zasypiał wewnątrz swoich dzieł, by sprawdzić, czy aby na
pewno są wystarczająco wygodne.
– W
taki razie, z czym do mnie przychodzisz? – zapytał, znudzony oczekiwaniem.
– Spalony
budynek w East End, mówi ci to coś?
– Nie
jestem pewien – odparł przekornie. – Myślę jednak, że coś sobie przypomnę,
jeśli tylko podarujesz mi piękny śmiech, hiehie – dodał przebiegle.
Hrabianka warknęła pod nosem i zacisnęła pięści.
Nienawidziła tego robić. Za każdym razem to samo, zawsze śmiech. Byłoby
zdecydowanie łatwiej, gdyby mężczyzna wolał pieniądze, jednak on musiał upierać
się przy czymś tak idiotycznym. Nie była dobra w wymyślaniu dowcipów, nie
przepadała za nimi. Zdecydowanie wolała ironię i złośliwość, ale na Undertakera
to nie działało. Właściwie, dotąd nie była w stanie jednoznacznie określić, co
go bawiło. Za każdym razem było to coś innego, coś, czego nijak nie potrafiła
powiązać z poprzednimi sytuacjami doprowadzającymi go do opętańczego chichotu.
Jakby jego poczucie humoru zmieniało się tak szybko i nieobliczalnie, jak
szkiełka w trzymanym przez dziecko kalejdoskopie.
– Niech
ci będzie… – mruknęła zrezygnowana i spojrzała na niego z zacięciem.
~*~
Po
godzinie Elizabeth wreszcie zdołała rozbawić grabarza. Mężczyzna tarzał się po
ziemi, głośno chichocząc.
–
Możemy wrócić do interesów? Spieszy mi się – zapytała po chwili.
Mężczyzna zastygł w bezruchu, momentalnie cichnąc i podniósł
się, po czym otarłszy z ust stróżkę śliny, usiadł na trumnie i z zaciekawieniem
spojrzał na dziewczynę, gestem ręki dając jej znak, by opowiedziała, z czym
potrzebuje pomocy.
–
Podobno w jednym z opuszczonych budynków grasuje mściwy duch rządny zemsty.
Zabija swoje ofiary w środku nocy, ludzie słyszą krzyki, ale po ciałach nie ma
żadnego śladu. Zastanawiałam się…
– … czy
któreś z nich nie trafiły do mnie? – dokończył za nią.
Lizz skinęła twierdząco głową, a stojący za nią Sutcliff ze
zniecierpliwieniem przewrócił oczami.
–
Niestety, nic mi nie wiadomo o żadnych zwłokach z tej dzielnicy. Słyszałem
jednak o historii. Moim zdaniem, dzieję się tam coś niezwykłego – wyjaśnił
ściszonym głosem, wymownie spoglądając na Grella, dając zarówno jemu, jak i
szlachciance niemą wskazówkę.
–
Dziękuję. To wszystko – rzekła nastolatka, uśmiechając się delikatnie i ruszyła
w stronę wyjścia.
Nim jednak otworzyła drzwi, zatrzymał ją przepełniony
chłodem, poważny dźwięk słów grabarza.
– Zważaj
na konsekwencje swoich czynów. Nawet najpiękniejsza magia na swoją cenę – rzekł
i śmiejąc się w typowy sobie, niepokojący sposób, położył się do jednej z
trumien i zamknął jej wieko.
– Jasne
– burknęła nastolatka i w towarzystwie shinigami opuściła zakład.
– Co on
miał na myśli? – zapytał Sutcliff, otwierając przed dziewczyną drzwi do karety.
– Nie
mam zielonego pojęcia, jak zawsze zresztą – odarła z szerokim uśmiechem na
twarzy. – Powoli zbliża się zmierzch, czas na nas.
~*~
Od
zmierzchu minęło kilka dobrych, upływających w spokoju godzin. Elizabeth i
Grell zakamuflowali się wewnątrz budynku, w pomieszczeniu, w którym domniemane
duchy torturowały swoje ofiary. Monotonię oczekiwania przerywały jedynie
zdawkowe wymiany zdań. Chociaż przez ostatnie pół roku nieprzeciętny duet
spędził ze sobą wiele czasu, łącząca ich więź daleka była od międzyludzkiego
koleżeństwa. Na stosunki, które pomiędzy nimi zachodziły nie było jednoznacznej
nazwy. Znali się, wiedzieli o sobie rzeczy, którymi wcale nie zamierzali się
dzielić, po prostu tak wyszło. Prędzej czy później, przebywając z kimś
odpowiednią ilość czasu, ludzie dowiadują się pewnych rzeczy o
współtowarzyszach. Elizabeth zdążyła doskonale poznać przedziwną wieź łączącą
żniwiarza z jego bronią. Chociaż mężczyzna zdawał się niezwykle powierzchowny i
niekompetentny, ta niezwykła piła stanowiła dla niego niemal świętość. Sposób,
w jaki o niej mówił, pomiędzy kamuflującymi emocję dwuznacznościami, odkrywał
głęboki szacunek i oddanie, jakim czerwonowłosy obdarzał swoją towarzyszkę.
Szlachcianka zastanawiała się, czy był on odosobnionym przypadkiem. Czy możliwe
jednak było, że dla każdego boga śmierci narzędzie zbrodni, które dzierży w
dłoniach ma tak ogromne znaczenie? Czy było to spowodowane faktem, że ostrze
było w stanie przeciąć wszystko? Jedno precyzyjne cięcie zdolne w ułamku
sekundy pozbawić życia demona – potencjał kos shinigami dawał nieskończone
możliwości. Pragnęła mieć w swym posiadaniu coś równie skutecznego i chociaż
nie raz próbowała wyciągnąć z Grella informacje, ten nieugięcie odmawiał
uchylenia najdrobniejszego nawet rąbka tajemnicy.
Wiedziała o nim znacznie więcej. O fascynacji jej byłym
lokajem, o ich pierwszym spotkaniu, o kobiecie odzianej w czerwień, której krew
niejako splotła ze sobą losy dwójki ponadnaturalnych istot. Znała również kilka
wstydliwych tajemnic żniwiarza, których nie przytaczała, zachowując je na
odpowiedni moment, by w dogodnej chwili wykorzystać je jako narzędzie szantażu.
Jednak i czerwonowłosy bóg śmierci nie był pod tym względem
bezbronny. Widział rany na ciele dziewczyny i doskonale wiedział, czym były
spowodowane. I mimo, że Elizabeth miała świadomość, iż o tym wiedział, żadne z
nich nigdy nie wypowiedziało tych słów na głos. Sutcliff był przebiegły i
bezduszny, ale wszelkie dewiacje charakteru miały swoje granice. Nie był wszak
potworem. Nie zależało mu na zgładzeniu jej. Wręcz przeciwnie, była mu
potrzeba. Niezbędna, by odszukać demona, do którego wspólnie zaczęli odczuwać
nienawiść. Gdyby cokolwiek jej się stało, William zwyczajnie by go zamordował –
z czego nastolatka doskonale zdawała sobie sprawę i niecnie to wykorzystywała.
Właśnie, dlatego bóg śmierci był tu teraz z nią. Nie z powodu umowy
przewidującej wzajemną pomocą w drodze do osiągnięciu wyższego celu, kluczowe
było zapewnienie jej przetrwania, póki nie rozwiąże zagadki. Zagadki, która
spędzała sen z jej powiek, która miała dać przepustkę do dopełnienia zemsty.
Jeżeli tylko ponownie go spotka, jeżeli zada mu cierpienie, chociaż w połowie
dorównujące temu, które próbowała stłumić w swoim sercu, wtedy będzie mogła
przejść do drugiego etapu i raz na zawsze zakończyć krucjatę, której
konsekwencje odczuwali wszyscy bliscy jej ludzie.
Mężczyzna wiedział, czego się
obawiała. Jak nerwowo reagowała na grzmoty, jak dźwięk skrzydeł większych
owadów wywoływał ciarki na jej plecach. Znał jej ograniczenia, zarówno
fizyczne, jak i psychiczne. Pod pewnymi względami byli sobie niezwykle bliscy,
jednak wciąż nie wytworzyła się między nimi emocjonalna więź właściwa jedynie
przyjaciołom. Jakżeby mogła? Świadomi, jak niewiele wzajemnie dla siebie
znaczyli, do zaufania skłaniał ich tylko wspólny cel.
Elizabeth
ziewnęła, zasłaniając dłonią usta i nie ukrywając znużenia, oparła głowę o
ścianę, spoglądając na dziurawy dach.
– Na
pewno się nie pomyliłaś? – zapytał zniecierpliwiony shinigami, gładząc dłonią
ostrze swojej ukochanej broni.
– Na
pewno, powinieneś być bardziej cierpliwy. Śledząc dusze też tak narzekasz? –
odparła złośliwie.
–
Śledząc dusze przynajmniej czasami mam na co popatrzeć – burknął urażony
słowami dziewczyny, dodatkowo potęgowanymi niesmakiem, jaki pozostawiła po
sobie reprymenda przełożonego.
Elizabeth popatrzyła na niego i uśmiechnęła się pod nosem,
rozbawiona widokiem wzdętych policzków boga śmierci. Czasami zachowywał się jak
dziecko.
–
Została ostatnia księga – całkowicie zmieniła temat, poważniejąc.
–
Ostatnia? – powtórzył z niedowierzaniem. – Chcesz powiedzieć, że przeczytałaś
wszystko, co te chore fanatyczki nagryzmoliły i nie znalazłaś nic przydatnego?
– rzekł ironicznie, jednak jego słowa nie miały na celu urażenia jej.
Sam miał już tego dość. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że
ludzkie istoty, które na przestrzeni setek lat dorobiły się tak niezwykłego,
jak na ludzkie możliwości, autorytetu, rzeczywiście nie pozostały po sobie
żadnego pisemnego śladu jednego z najważniejszych, przeprowadzanych przez siebie
obrzędów. Rytuał, który z opowieści znany był nawet dzieciom, w rzeczywistości
stanowił niemal nierozwiązywalną zagwozdkę.
–
Jeżeli w niej również niczego nie znajdę, być może będziemy musieli zmienić
cały plan… – mruknęła zrezygnowana.
Chociaż znalezienie pióra dawało nowe nadzieje, nie znając
ostatniego istotnego elementu, nie miała szansy, by odnieść sukces. Jeśli jej
się nie uda, nigdy nie zazna spokoju, nigdy więcej nie ujrzy twarzy demona,
nigdy więcej nie usłyszy jego głosu…
Spuściła głowę i zacisnęła pięści. Czuła, jak bliska jest
płaczu, ale obiecała sobie, że już nigdy więcej nie okaże słabości przed
Grellem.
– Skoro
to ostatnia, to na pewno coś w niej będzie – odparł po chwili, zupełnie
zaskakując Lizz.
Energicznie zadarła głowę i spojrzała w mieniące się blaskiem limonkowe oczy shinigami. Czy on właśnie próbował podnieść ją na
duchu?!
–
Sutcliff… Dobrze się czujesz? – zapytała podejrzliwie.
– Czy
wiara w powodzenia naszej misji naprawdę jest dla ciebie taka dziwna? Za kogo
ty mnie uważasz? – obraził się, ponownie nadymając policzki.
–
Zwyczajnie dziwi mnie to, że ktoś taki jak ty potrafi okazać współczucie i
podnieść na duchu – odpowiedziała szczerze, nie siląc się na złośliwości.
Sebastian na początku rozdziału, później ja, dzień poprawiony i to jeszcze z zapasem ^^
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie mogłem się doczekać tego rozdziału ^^
Do usług^^
UsuńOoo, przyjaźń Lizz i Grella; ciekawe. Szczerze, to podoba mi się x3
OdpowiedzUsuńAle ten Sebastian *^* Mru, brakowało mi go. Wręcz widziałam ten onyksowy gmach, boskie. Czekam na więkej <3
Dużo weny i zdania licencjatu :*
Będzie jeszcze okazja, żeby podziwiać Sebastiana poród czarnych murów, tyle mogę powiedzieć :P Cieszę się, że Ci się podobało. Miałam nadzieję, że tak właśnie będzie^^
UsuńJest Sebcio, więc wysilę się na dłuższy komentarz XDD
OdpowiedzUsuńBłędów, ku mojej wielkiej rozpaczy, nie znalazłam ;D
Se-bas-tian! Haha, nareszcie się pana doczekałam! Wciągnęło go do tej czarnej dziury, no i w niej siedzi chłopak. Wyłaź pan! Na otarcie łez, przynajmniej nadal jest moim lokajem ;) (żeby nie przeklinać) *** tym wszystkim demonom, Sebuuuś to Sebuś i tak zostanie na wieki.
Untertaker! Bosz, ja nwm, którego z nich bardziej kocham. No i Grelluś. Awwww, jego kosa jest cudowna <3
No kocham pprst. Lizzy, wytrzymają jeszcze trochę bidulko, Sebcio nadchodzi, hehe.
Wspaniałe plany zniszczenia ludzkości?- Phi! Ja już to widzę! Ja już mam plany co do tych planów. Pan, panie Sebastianku, niech pan dalej knuje, to ja zaraz też coś chytrze wymyślę, w związku z panem *szaleńczy śmiech*
---
No, komentarz bez lądu itd. Sr, jestem tak padnieta po podróży, że mi palce omdlewaja przy pisaniu -.- Ale obiecalam, to proszę serdecznie:) Zresztą- czy ktoś spodziewał się po mnie wypowiedzi, którą by miała jakikolwiek sens?
Wracam po tygodniu, w największym zadupiu jakie widziałam. Dlatego, przepraszam że nie skomentowalam poprzedniego posta. Brak zasięgu, nie mówiąc o necie. Wracqm do domu, a tam router rozwalony. Zanim się go nie popodlaczalo, to już noc się zrobiła. Czy oni to specjalnie w sobotę zrobili? No ej!
Sr, bardzo, nie kontroluje już co pisze. Jak się rozczytasz, to bd miło. Lecę spać do południa! Dobranoc!
Spoko, wszystko zrozumiałam. :P
UsuńMam nadzieję, że się wyspałaś^^ Tęskniłam za Tobą.
A Sebeu musiał się w końcu pojawić, bo jak by to było bez tego demona^^
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, och i jest Sebuś, ale no że co naprawdę się zmienił czy jednak ma jakiś plan...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia