sobota, 15 sierpnia 2015

Tom 3, VI

Wakacje, wakacje.
Nic nie dodajecie, nic nie komentujecie.
Nudy w sieci. Nieładnie.
Chcecie, żebym licencjat skończyła, czy co? :P

===================

                – Czy to naprawdę on?

                – Słyszałem, że przez te wszystkie lata tak naprawdę był szpiegiem.

                – Pierdolisz, jak zawsze. Gnida padła do stóp mistrza, błagając o wybaczenie, a ten przyjął go z powrotem.

                – To może być prawda. Zawsze miał do niego słabość!

Do uszu Sebastiana docierała niezliczona ilość zniekształconych głosów. Wszystkie powtarzały niedorzeczne plotki o jego losach. Przez te kilkaset lat odzwyczaił się od tego miejsca. Był przekonany, że doskonale pamięta przeszywający chłód i wszechobecny smród zgnilizny, jednak przez tak długo okres wspomnienia zaczęły się zacierać, wypaczając rzeczywistość. To miejsce nigdy nie było przyjazne, ale jego poziom odrazy znacznie przewyższał oczekiwania demona. Na dodatek ta ciemność. Najgłębszy znany mu mrok, w którego odmętach nie sposób było niczego dostrzec. Przez moment zastanawiał się, czy i w tym pozbawionym jakiegokolwiek źródła światła miejscu, Elizabeth również poruszałaby się bez najmniejszych przeszkód. Szybko odgonił od siebie tak niedorzeczną myśl i skupił się na podążaniu za odgłosem kroków Króla Piekieł.

                – Czyżbyś się zmęczył mó…? – zaczął Belial, widząc dystans dzielący go od syna.

                – Byłbym wdzięczny gdybyś przez jakiś czas zwracał się do mnie imieniem, które nadali mi ludzie – przerwał mu Sebastian i żwawo podszedł do przewodnika.

                – Czyżbyś więc w dalszym ciągu się wahał, mój synu? – Chłodny głos demona zdawał się na wskroś przeszywać ciało bruneta.

Jego prawdziwe ciało. Obrzydliwą formę, której nie miał okazji uwolnić na tak długi czas od lat. Nawet od tego zdążył odwyknąć, od prawdziwego siebie. Z każdym kolejnym krokiem, z każdą sekundą w swojej prawdziwej, demonicznej skórze coraz bardziej nasiąkając mrokiem i odorem piekła, zaczynał dostrzegać, jak bardzo zmieniła i osłabiła go ludzkość. W porównaniu z tym światem, ich rzeczywistość była niczym cudowny, relaksujący sen, którego tak rzadko dane mu było doświadczyć. Teraz na nowo musiał przywyknąć do egzystowania w swoim prawdziwym domu, u boku Ojca, którego zostawił, na pozycji, której się zrzekł w imię ideałów, których Król nie potrafił zrozumieć. Nie wiedział, co pchnęło Beliala, by namówił go do powrotu. Za wszelką cenę musiał się tego dowiedzieć. Ponad to, było kilka niezamkniętych spraw, które po sobie zostawił – zbyt długo zwlekał z ich rozwiązaniem.

                Kroczył dumnie po czarnej, marmurowej podłodze, nie bacząc na zawistne spojrzenia niższych rangą potworów, które zlatywały się, niczym ćmy do światła, by na własne oczy przekonać się, czy plotki były prawdziwe. Oto powrócił Syn Marnotrawny, prawowity następca tronu, Prawa Ręka Króla Piekieł. Powrócił po kilkuset latach całkowitej izolacji i w swej nieopisanej bezczelności uważał, że wciąż należy mu się najbardziej odpowiedzialna pozycja u boku Ojca.

Jego oczy zdążyły już przyzwyczaić się do ciemności, jednak w zamku Beliala nie brakowało świec, dumnie rozpraszających mrok, ukazujących bogate, onyksowe wnętrza. Gdzie nie spojrzał, dostrzegał krwistoczerwone, drgające oczy rozwścieczonych i równie zainteresowanych demonów niższego rzędu, których widok wzbudzał w nim obrzydzenie. Nim dotarli do sali obrad, w której Król kazał zebrać się wszystkim swoim zaufanym ludziom, pod nogami Sebastiana padł jeden z potworów. Objąwszy chudymi rękami kostki bruneta, zaczął rozpaczliwie jęczeć, błagając, by były lokaj wstawił się za nim u Króla, odraczając jego wyrok śmierci.

Belial bez słowa przyglądał się sytuacji, oczekując reakcji podopiecznego. Sebastian westchnął ciężko i bez najmniejszego wahania wbił szpony w czaszkę pełzającego u jego stóp robaka. Podniósł krwawiące czernią truchło i dokładnie mu się przyjrzał.

                – Nysrogh? Nigdy bym nie pomyślał, że temu śmieciowi uda się przeżyć do tego czasu – prychnął kpiąco i rzucił zwłokami w czarną chmurę, w której czaiło się kilku innych niższych.
Jego czyn wywołał kolejną falę podzielonych na dwa fronty szeptów. Jedni, drżąc ze strachu, jednocześnie cieszyli się z powrotu prawowitego następcy, drudzy, równie przerażeni, krytykowali zachowanie Króla. Sebastian spojrzał w ich stronę, sprawiając, że głosy natychmiast ucichły. Wychylił się i uśmiechnął uprzejmie.

                – Jeżeli mają państwo coś do powiedzenia, to śmiało. Proszę wyjść z ukrycia i podzielić się swoimi wątpliwościami z naszym królem. Jestem przekonany, że z chęcią państwa wysłucha. Czyż nie, Ojcze? – zapytał grzecznie, łagodnym tonem.

Belial warknął z obrzydzeniem.

                – Długo jeszcze zamierzasz bawić się w ludzkiego służącego? – zwrócił się do Sebastiana, zupełnie ignorując przerażone szczękania kłów, kryjących się w chmurze gapiów.

                – Wybacz mi, Ojcze – odparł były kamerdyner, klękając przed dobrze zbudowanym demonem, odzianym w purpurową zbroję. – Zbyt długi kontakt z ludzkim plugastwem miał na mnie znamienny wpływ, jednak obiecuję, że to nie potrwa długo – przeprosił. – Gdy tylko przekroczymy te drzwi – dodał, podnosząc głowę i uśmiechając się przebiegle, ukazując kły – i przedstawię ci mój plan całkowitego przejęcia kontroli nad ludzkimi robakami, na pewno będziesz zadowolony. – Powoli podniósł się z kolan i dumnie minął Króla, otwierając przed nim drzwi do sali obrad.

~*~

                Czerwonowłosy shinigami niechętnie wlókł się za hrabianką, kiedy tylko zorientował się, dokąd zmierzają. Zatrzymał się kilka metrów przed niewielkim budynkiem z przekrzywionym szyldem i teatralnie skrzyżował dłonie na piersi.

                – Po co tu przyszliśmy? – burknął zirytowany.

Fioletowowłosa rzuciła mu groźne spojrzenie i bez słowa wkroczyła do wnętrza zakładu pogrzebowego, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Zrezygnowany bóg śmierci niechętnie podążył jej śladem.

Wewnątrz pomieszczenia jak zwykle panował mrok rozpraszany bladym blaskiem kilku świec, chaotycznie rozstawionych na przypadkowych trumnach. Dziewczyna bezskutecznie szukała wzrokiem właściciela, jednak nie było po nim nawet śladu. Usiadła na jednej z drewnianych skrzyni i rytmicznie uderzając obcasami butów w jej powierzchnie, zaczęła go nawoływać.

                – Un-der-ta-ker! Un-der-ta-ker! – Jej głos odbijał się mizernym echem od kamiennych ścian.

                – Hiehie, lady Roseblack! – Usłyszała głos dochodzący z wnętrza jej siedziska.

Zeskoczyła z trumny i odwróciła się, obserwując jak jej pokrywa leniwie się unosi, a z wnętrza wyłania się ubrany w czarną szatę, długowłosy mężczyzna z wyblakłą blizną ciągnącą się przez całą szerokość twarzy.

                – Undertaker. Mam do ciebie sprawę – powiadomiła go, nie czekając, aż zaproponuje jej jeden ze swoich wymyślnych specyfików.

                – Domyślałem się tego – odrzekł przebiegle i zlustrował wzrokiem stojącego w drzwiach żniwiarza. – Grellu Sutcliff, zamknij drzwi – poprosił chłodno.

                – No już – bąknął obrażony bóg śmierci i zatrzaskując za sobą wrota, niechętnie podszedł do nastoletniej towarzyszki.

Elizabeth milczała przez chwilę, bacznie przyglądając się grabarzowi. Zdawał się zaspany, jakby rzeczywiście poświęcał się pracy do tego stopnia, że nawet zasypiał wewnątrz swoich dzieł, by sprawdzić, czy aby na pewno są wystarczająco wygodne.

                – W taki razie, z czym do mnie przychodzisz? – zapytał, znudzony oczekiwaniem.

                – Spalony budynek w East End, mówi ci to coś?

                – Nie jestem pewien – odparł przekornie. – Myślę jednak, że coś sobie przypomnę, jeśli tylko podarujesz mi piękny śmiech, hiehie – dodał przebiegle.

Hrabianka warknęła pod nosem i zacisnęła pięści. Nienawidziła tego robić. Za każdym razem to samo, zawsze śmiech. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby mężczyzna wolał pieniądze, jednak on musiał upierać się przy czymś tak idiotycznym. Nie była dobra w wymyślaniu dowcipów, nie przepadała za nimi. Zdecydowanie wolała ironię i złośliwość, ale na Undertakera to nie działało. Właściwie, dotąd nie była w stanie jednoznacznie określić, co go bawiło. Za każdym razem było to coś innego, coś, czego nijak nie potrafiła powiązać z poprzednimi sytuacjami doprowadzającymi go do opętańczego chichotu. Jakby jego poczucie humoru zmieniało się tak szybko i nieobliczalnie, jak szkiełka w trzymanym przez dziecko kalejdoskopie.

                – Niech ci będzie… – mruknęła zrezygnowana i spojrzała na niego z zacięciem.

~*~

                Po godzinie Elizabeth wreszcie zdołała rozbawić grabarza. Mężczyzna tarzał się po ziemi, głośno chichocząc.

                – Możemy wrócić do interesów? Spieszy mi się – zapytała po chwili.

Mężczyzna zastygł w bezruchu, momentalnie cichnąc i podniósł się, po czym otarłszy z ust stróżkę śliny, usiadł na trumnie i z zaciekawieniem spojrzał na dziewczynę, gestem ręki dając jej znak, by opowiedziała, z czym potrzebuje pomocy.

                – Podobno w jednym z opuszczonych budynków grasuje mściwy duch rządny zemsty. Zabija swoje ofiary w środku nocy, ludzie słyszą krzyki, ale po ciałach nie ma żadnego śladu. Zastanawiałam się…

                – … czy któreś z nich nie trafiły do mnie? – dokończył za nią.

Lizz skinęła twierdząco głową, a stojący za nią Sutcliff ze zniecierpliwieniem przewrócił oczami.

                – Niestety, nic mi nie wiadomo o żadnych zwłokach z tej dzielnicy. Słyszałem jednak o historii. Moim zdaniem, dzieję się tam coś niezwykłego – wyjaśnił ściszonym głosem, wymownie spoglądając na Grella, dając zarówno jemu, jak i szlachciance niemą wskazówkę.

                – Dziękuję. To wszystko – rzekła nastolatka, uśmiechając się delikatnie i ruszyła w stronę wyjścia.

Nim jednak otworzyła drzwi, zatrzymał ją przepełniony chłodem, poważny dźwięk słów grabarza.

                – Zważaj na konsekwencje swoich czynów. Nawet najpiękniejsza magia na swoją cenę – rzekł i śmiejąc się w typowy sobie, niepokojący sposób, położył się do jednej z trumien i zamknął jej wieko.

                – Jasne – burknęła nastolatka i w towarzystwie shinigami opuściła zakład.

                – Co on miał na myśli? – zapytał Sutcliff, otwierając przed dziewczyną drzwi do karety.

                – Nie mam zielonego pojęcia, jak zawsze zresztą – odarła z szerokim uśmiechem na twarzy. – Powoli zbliża się zmierzch, czas na nas.

~*~

                Od zmierzchu minęło kilka dobrych, upływających w spokoju godzin. Elizabeth i Grell zakamuflowali się wewnątrz budynku, w pomieszczeniu, w którym domniemane duchy torturowały swoje ofiary. Monotonię oczekiwania przerywały jedynie zdawkowe wymiany zdań. Chociaż przez ostatnie pół roku nieprzeciętny duet spędził ze sobą wiele czasu, łącząca ich więź daleka była od międzyludzkiego koleżeństwa. Na stosunki, które pomiędzy nimi zachodziły nie było jednoznacznej nazwy. Znali się, wiedzieli o sobie rzeczy, którymi wcale nie zamierzali się dzielić, po prostu tak wyszło. Prędzej czy później, przebywając z kimś odpowiednią ilość czasu, ludzie dowiadują się pewnych rzeczy o współtowarzyszach. Elizabeth zdążyła doskonale poznać przedziwną wieź łączącą żniwiarza z jego bronią. Chociaż mężczyzna zdawał się niezwykle powierzchowny i niekompetentny, ta niezwykła piła stanowiła dla niego niemal świętość. Sposób, w jaki o niej mówił, pomiędzy kamuflującymi emocję dwuznacznościami, odkrywał głęboki szacunek i oddanie, jakim czerwonowłosy obdarzał swoją towarzyszkę. Szlachcianka zastanawiała się, czy był on odosobnionym przypadkiem. Czy możliwe jednak było, że dla każdego boga śmierci narzędzie zbrodni, które dzierży w dłoniach ma tak ogromne znaczenie? Czy było to spowodowane faktem, że ostrze było w stanie przeciąć wszystko? Jedno precyzyjne cięcie zdolne w ułamku sekundy pozbawić życia demona – potencjał kos shinigami dawał nieskończone możliwości. Pragnęła mieć w swym posiadaniu coś równie skutecznego i chociaż nie raz próbowała wyciągnąć z Grella informacje, ten nieugięcie odmawiał uchylenia najdrobniejszego nawet rąbka tajemnicy.

Wiedziała o nim znacznie więcej. O fascynacji jej byłym lokajem, o ich pierwszym spotkaniu, o kobiecie odzianej w czerwień, której krew niejako splotła ze sobą losy dwójki ponadnaturalnych istot. Znała również kilka wstydliwych tajemnic żniwiarza, których nie przytaczała, zachowując je na odpowiedni moment, by w dogodnej chwili wykorzystać je jako narzędzie szantażu.

Jednak i czerwonowłosy bóg śmierci nie był pod tym względem bezbronny. Widział rany na ciele dziewczyny i doskonale wiedział, czym były spowodowane. I mimo, że Elizabeth miała świadomość, iż o tym wiedział, żadne z nich nigdy nie wypowiedziało tych słów na głos. Sutcliff był przebiegły i bezduszny, ale wszelkie dewiacje charakteru miały swoje granice. Nie był wszak potworem. Nie zależało mu na zgładzeniu jej. Wręcz przeciwnie, była mu potrzeba. Niezbędna, by odszukać demona, do którego wspólnie zaczęli odczuwać nienawiść. Gdyby cokolwiek jej się stało, William zwyczajnie by go zamordował – z czego nastolatka doskonale zdawała sobie sprawę i niecnie to wykorzystywała. Właśnie, dlatego bóg śmierci był tu teraz z nią. Nie z powodu umowy przewidującej wzajemną pomocą w drodze do osiągnięciu wyższego celu, kluczowe było zapewnienie jej przetrwania, póki nie rozwiąże zagadki. Zagadki, która spędzała sen z jej powiek, która miała dać przepustkę do dopełnienia zemsty. Jeżeli tylko ponownie go spotka, jeżeli zada mu cierpienie, chociaż w połowie dorównujące temu, które próbowała stłumić w swoim sercu, wtedy będzie mogła przejść do drugiego etapu i raz na zawsze zakończyć krucjatę, której konsekwencje odczuwali wszyscy bliscy jej ludzie.

Mężczyzna wiedział, czego się obawiała. Jak nerwowo reagowała na grzmoty, jak dźwięk skrzydeł większych owadów wywoływał ciarki na jej plecach. Znał jej ograniczenia, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Pod pewnymi względami byli sobie niezwykle bliscy, jednak wciąż nie wytworzyła się między nimi emocjonalna więź właściwa jedynie przyjaciołom. Jakżeby mogła? Świadomi, jak niewiele wzajemnie dla siebie znaczyli, do zaufania skłaniał ich tylko wspólny cel.

                Elizabeth ziewnęła, zasłaniając dłonią usta i nie ukrywając znużenia, oparła głowę o ścianę, spoglądając na dziurawy dach.

                – Na pewno się nie pomyliłaś? – zapytał zniecierpliwiony shinigami, gładząc dłonią ostrze swojej ukochanej broni.

                – Na pewno, powinieneś być bardziej cierpliwy. Śledząc dusze też tak narzekasz? – odparła złośliwie.

                – Śledząc dusze przynajmniej czasami mam na co popatrzeć – burknął urażony słowami dziewczyny, dodatkowo potęgowanymi niesmakiem, jaki pozostawiła po sobie reprymenda przełożonego.

Elizabeth popatrzyła na niego i uśmiechnęła się pod nosem, rozbawiona widokiem wzdętych policzków boga śmierci. Czasami zachowywał się jak dziecko.

                – Została ostatnia księga – całkowicie zmieniła temat, poważniejąc.

                – Ostatnia? – powtórzył z niedowierzaniem. – Chcesz powiedzieć, że przeczytałaś wszystko, co te chore fanatyczki nagryzmoliły i nie znalazłaś nic przydatnego? – rzekł ironicznie, jednak jego słowa nie miały na celu urażenia jej.

Sam miał już tego dość. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że ludzkie istoty, które na przestrzeni setek lat dorobiły się tak niezwykłego, jak na ludzkie możliwości, autorytetu, rzeczywiście nie pozostały po sobie żadnego pisemnego śladu jednego z najważniejszych, przeprowadzanych przez siebie obrzędów. Rytuał, który z opowieści znany był nawet dzieciom, w rzeczywistości stanowił niemal nierozwiązywalną zagwozdkę.

                – Jeżeli w niej również niczego nie znajdę, być może będziemy musieli zmienić cały plan… – mruknęła zrezygnowana.

Chociaż znalezienie pióra dawało nowe nadzieje, nie znając ostatniego istotnego elementu, nie miała szansy, by odnieść sukces. Jeśli jej się nie uda, nigdy nie zazna spokoju, nigdy więcej nie ujrzy twarzy demona, nigdy więcej nie usłyszy jego głosu…

Spuściła głowę i zacisnęła pięści. Czuła, jak bliska jest płaczu, ale obiecała sobie, że już nigdy więcej nie okaże słabości przed Grellem.

                – Skoro to ostatnia, to na pewno coś w niej będzie – odparł po chwili, zupełnie zaskakując Lizz.

Energicznie zadarła głowę i spojrzała w mieniące się blaskiem limonkowe oczy shinigami. Czy on właśnie próbował podnieść ją na duchu?!

                – Sutcliff… Dobrze się czujesz? – zapytała podejrzliwie.

                – Czy wiara w powodzenia naszej misji naprawdę jest dla ciebie taka dziwna? Za kogo ty mnie uważasz? – obraził się, ponownie nadymając policzki.

                – Zwyczajnie dziwi mnie to, że ktoś taki jak ty potrafi okazać współczucie i podnieść na duchu – odpowiedziała szczerze, nie siląc się na złośliwości. 

7 komentarzy:

  1. Sebastian na początku rozdziału, później ja, dzień poprawiony i to jeszcze z zapasem ^^
    Naprawdę nie mogłem się doczekać tego rozdziału ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo, przyjaźń Lizz i Grella; ciekawe. Szczerze, to podoba mi się x3
    Ale ten Sebastian *^* Mru, brakowało mi go. Wręcz widziałam ten onyksowy gmach, boskie. Czekam na więkej <3

    Dużo weny i zdania licencjatu :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie jeszcze okazja, żeby podziwiać Sebastiana poród czarnych murów, tyle mogę powiedzieć :P Cieszę się, że Ci się podobało. Miałam nadzieję, że tak właśnie będzie^^

      Usuń
  3. Jest Sebcio, więc wysilę się na dłuższy komentarz XDD

    Błędów, ku mojej wielkiej rozpaczy, nie znalazłam ;D

    Se-bas-tian! Haha, nareszcie się pana doczekałam! Wciągnęło go do tej czarnej dziury, no i w niej siedzi chłopak. Wyłaź pan! Na otarcie łez, przynajmniej nadal jest moim lokajem ;) (żeby nie przeklinać) *** tym wszystkim demonom, Sebuuuś to Sebuś i tak zostanie na wieki.

    Untertaker! Bosz, ja nwm, którego z nich bardziej kocham. No i Grelluś. Awwww, jego kosa jest cudowna <3

    No kocham pprst. Lizzy, wytrzymają jeszcze trochę bidulko, Sebcio nadchodzi, hehe.

    Wspaniałe plany zniszczenia ludzkości?- Phi! Ja już to widzę! Ja już mam plany co do tych planów. Pan, panie Sebastianku, niech pan dalej knuje, to ja zaraz też coś chytrze wymyślę, w związku z panem *szaleńczy śmiech*

    ---

    No, komentarz bez lądu itd. Sr, jestem tak padnieta po podróży, że mi palce omdlewaja przy pisaniu -.- Ale obiecalam, to proszę serdecznie:) Zresztą- czy ktoś spodziewał się po mnie wypowiedzi, którą by miała jakikolwiek sens?

    Wracam po tygodniu, w największym zadupiu jakie widziałam. Dlatego, przepraszam że nie skomentowalam poprzedniego posta. Brak zasięgu, nie mówiąc o necie. Wracqm do domu, a tam router rozwalony. Zanim się go nie popodlaczalo, to już noc się zrobiła. Czy oni to specjalnie w sobotę zrobili? No ej!

    Sr, bardzo, nie kontroluje już co pisze. Jak się rozczytasz, to bd miło. Lecę spać do południa! Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, wszystko zrozumiałam. :P
      Mam nadzieję, że się wyspałaś^^ Tęskniłam za Tobą.
      A Sebeu musiał się w końcu pojawić, bo jak by to było bez tego demona^^

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, och i jest Sebuś, ale no że co naprawdę się zmienił czy jednak ma jakiś plan...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.