Komputer mi się przegrzewa i strasznie muli, więc się nie rozpisuję.
Kolejny rozdział.
Kolejny rozdział.
Długo oczekiwane coś tam się pojawi :P
Endżojcie :*
==================
Kolejna sprawa, zlecona dziewczynie przez Królową, nie
różniła się specjalnie od kilku ostatnich, które przyszło jej rozwiązywać. Jak
zwykle, w sytuacji, gdy nie można było polegać grubiaństwie i pozbawionym
subtelności metodom Yardu, Królowa Wiktoria zwracała się z prośbą do niej.
Szlachciance z koneksjami dużo łatwiej było załatwić sprawę tak, by nie
wzbudzać powszechnego oburzenia, szczególnie w tak niepewnych czasach. Rozumiała
to, ale powoli czuła znużenie niczym nieróżniącymi się sprawami.
– Co
takiego strasznego wydarzyło się tym razem? – zapytał shinigami.
Szlachcianka niechętnie spojrzała w jego stronę i wsparła
głowę na ręce.
– Jakiś
niby nawiedzony dom w East Endzie – odparła beznamiętnie, co mężczyzna
skwitował jedynie pogardliwym prychnięciem.
Odwrócił wzrok od znudzonej nastolatki i wyjrzał przez okno.
Jemu także nie dopisywał najlepszy humor. Wciąż miał w głowie rozmowę z
przełożonym. Zaledwie kilka godzin wcześniej, kiedy szedł do gabinetu Williama
korytarzem głównej siedzimy bogów śmierci, zdawało się, że nic nie będzie w
stanie zrujnować jego cudownego nastroju. Ozdobiona kroplami świeżej krwi, jego
podrasowana kosa błyszczała ochoczo w ostrym świetle żarówek, jakoby dowód
dobrze wykonanej pracy. Gdy jednak przekroczył próg pokoju Spearsa i bacznie
obserwowany groźnym spojrzeniem przełożonego usiadł na fotelu naprzeciw
bukowego biurka, poczuł, że mężczyzna zupełnie nie podziela jego entuzjazmu. To,
co powiedział było jednak jeszcze gorsze. Że niby on nie wykonuje właściwie
swojej pracy? Że niby przeszkadza dziewczynie wykonać zadanie w ich sprawie? Że
niby przynosi wstyd wszystkim shinigami i powinien stracić kosę, ponownie
wymieniając ją na parę bezużytecznych nożyczek? Nie takich słów oczekiwał po
półrocznym zmaganiu się z zimną, pozbawiona poczucia humoru dziewczyną,
przechodzącą najgorszy okres w ludzkim życiu – dojrzewanie. Grell uwielbiał
kobiety, sam zawsze pragnął stać się jedną z nich, ale obcowanie prawie na co
dzień z ludzkim dzieckiem, które nie okazywało mu żadnego szacunku, zwyczajnie
wyprowadzał go z równowagi. Grella Sutcliffa – tego, który zawsze doprowadzał
do szału wszystkich innych. Dziewczyna nie obrażała się, jak nadęta panienka z
wyżyn społecznych, nie burczała na niego, jak pijany chłop w knajpie, ani nawet
nie obrażała go częściej, niż robili to inni, z którymi miał do czynienia, ale
jej mrożące spojrzenie i całkowity brak poszanowania dla jego misternych
dowcipów, a co gorsza kunsztownych strojów, boleśnie godził w dumę
czerwonowłosego żniwiarza. Co gorsza, zamiast zostać pochwalonym przez Wlliama,
ten poinformował, że odbierze mu ukochaną broń, kiedy tylko uporają się z
demonicznym problemem. Dlatego w tym momencie Sutcliff marzył o tym, by dziewczyna
nigdy nie odnalazła sposobu na skonfrontowanie się z Królem Piekieł i jego
dumną, niezwykle przystojną, prawa ręką.
– Kiedy
milczysz w ten sposób, nie mogę cię znieść jeszcze bardziej, niż kiedy się
odzywasz – burknęła zirytowana Elizabeth, marszcząc brwi.
Wyrwany z rozmyślań shinigami przeszył ją wzrokiem.
– Ja
nie mogę cię znieść od samego początku. Nie doceniasz tego jak bardzo się
staram! – jęknął oskarżycielsko.
– Nie
doceniam pajacowania i wymachiwania ostrym narzędziem, kiedy reszta odwala
brudną robotę?
– Nie
doceniasz tego, jak bardzo staram się dobrze wyglądać, by przyćmić cię na tyle,
żeby nikt nie zobaczył tych ponurych ciuchów, które na siebie zakładasz –
odparł śmiertelnie poważnie, mierząc wzrokiem czarną sukienkę z falbaną, którą miała
na sobie hrabianka.
– To
rzeczywiście prawdziwy problem, Sutcliff – wycedziła przez zęby.
Z jednej strony bawiła ją ta sytuacja. Przez ostatnie pół
roku, chociaż czerwonowłosy shinigami wciąż wzbudzał w niej niechęć, stał jej
się niezwykle bliski. Wspólna praca zarówno dla Królowej, jak dla Williama,
zmuszała ich do spędzania wspólnie wielu godzin. I chociaż non stop się
kłócili, to między wierszami słownych potyczek można się było doszukać czegoś
głębszego, czego Lizz nie potrafiła i nie zamierzała nazywać. Ot, pewien rodzaj
więzi, do której istnienia wstyd było się przyznać.
–
Chociaż muszę powiedzieć, że płaszcz prezentuje się dziś nad wyraz dobrze –
dodała po chwili milczenia, wiedząc, że po wydarzeniach poprzedniej nocy,
kolejna porcja negatywnych emocji nie wpłynie na nią pozytywnie.
Twarz żniwiarza złagodniała, a na wymalowane ostrą
czerwienią usta wstąpił promienny uśmiech. Mężczyzna wstał i zgrabnie obrócił
się dwa razy wokół siebie, by dać dziewczynie pełen obraz, oczekując na kolejny
komplement.
Uśmiechnęła się pod nosem.
– W obsłudze jesteś prostszy niż szczotka
Jeanny – pomyślała, obserwując wyzywające ruchy czerwonowłosego. – Tak,
zdecydowanie dobrze dziś wygląda – przytaknęła i ponownie wbiła wzrok w szybę.
Shinigami bez trudu zrozumiał gest nastolatki. Chciał
odpowiedzieć tym samym, ale nie potrafił się zmusić do komplementowania
żałobnych ubrań towarzyszki. Dlatego postanowił zaryzykować i podjąć dialog.
– Jak
myślisz, dużo czasu zajmie ci opracowanie tej formuły?
– Nie
mam pojęcia. To nie tak, że jest coś o tym w którejś z ksiąg. Przeczytałam już
chyba wszystkie. Wszędzie powtarzają się te same, żałosne rytuały, za pomocą
których możemy co najwyżej zdobyć taki kawał gówna, z jakim mieliśmy do
czynienia wieczorem. Potrzebuję czegoś silniejszego – wyjaśniła, nie ukrywając
niezadowolenia.
– Próbowałaś
z czymś, co do niego należało? – zapytał niepewnie.
– Masz
mnie za kompletną idiotkę? Oczywiście, że próbowałam. Znalazłam… – zawahała
się. – Znalazłam pióro, ale to wciąż za mało. Jeszcze czegoś brakuje, a i tak
nie ma pewności, że to zadziała.
Oboje byli tego świadomi, ale teraz, kiedy Elizabeth
zwerbalizowała ich niepewności, wewnątrz powozu zagościła grobowa atmosfera. To
był zdecydowanie kiepski dzień dla obojga.
Szczęśliwie,
droga do miasta była wyjątkowo przejezdna i w przeciągu godziny udało im się
dotrzeć pod wskazany adres. Wysiedli z powozu, stając naprzeciwko wysokiego
budynku, opustoszałego po pożarze. Miejsce było ogrodzone, wszystkie okna gęsto
zabite deskami, a główne drzwi chroniła przed nieupoważnionymi poszukiwaczami
wrażeń gruba kłódka, do której klucz dziewczyna dostała wraz z kopertą.
– Więc
to jest nawiedzony dom – wytłumaczyła żniwiarzowi.
– Jedynie
przez ducha okropnej aranżacji – bąknął pod nosem. – Nie ma tu żadnej duszy.
Mogę już wracać? – zapytał pełen nadziei.
– To
tak nie działa, nie wygłupiaj się. Wejdziemy, rozejrzymy się. Jeśli nic nie
znajdziemy, to wrócimy tutaj wieczorem, po cichu pozbędziemy się tych
domniemanych duchów i wtedy wrócisz do swojego świat. – Znudzona przedstawiła
mu schemat, który powielali już, co najmniej, dziesiąty raz.
Oboje, sceptycznie nastawieni, wkroczyli do środka. Wewnątrz
budynek prezentował się nie lepiej niż z zewnątrz. Zmęczone mury nosiły ślady
pożaru, który kilka miesięcy temu przeszedł przez zachodnią część biednej
dzielnicy. Wtedy zarówno Elizabeth, jak nawet sam przełożony Sutcliffa, William
T. Spears, byli przekonani, że w sprawę ingerowały piekielne siły, jednak nie
znaleźli żadnych dowodów, ani nawet wskazówek.
– To
ten sam obskurny budynek – bystrze zauważył Grell, ostrożnie stąpając po
pokrytej czarnym pyłem, kamiennej podłodze.
–
Brawo, geniuszu – odparła nastolatka. – Pójdę na dół, sprawdź górę i dołącz do
mnie – poleciła, nieznoszącym sprzeciwu tonem i nie czekając na odpowiedź
towarzysza, ruszyła w kierunku prowadzących do piwnicy, wąskich schodów.
W ciemnych
podziemiach dziewczyna nie dostrzegła niczego specjalnie niepokojącego. Oprócz
typowego dla opuszczonej meliny brudu i smrodu, jedynie kilka krwistych smug na
podłodze mogłoby wzbudzić jej niepokój, gdyby kawałek dalej nie znalazła zwłok
szczurów, do których owa krew należała. Podeszła do jednego truchła i kopnęła
je, by mniej więcej ocenić, ile czasu minęło od zabójstwa. Zesztywniałe ciało
gryzonia poturlało się pod regał, pozostawiając po sobie kilka niewielkich,
krwistych odcisków.
–
Cholerne, sadystyczne gnojki – burknęła nastolatka i odwróciwszy się na pięcie,
ruszyła w stronę drzwi.
Kiedy
wróciła na parter, żniwiarza jeszcze nie było, dlatego postanowiła samodzielnie
rozejrzeć się po tym poziomie. Całe pomieszczenie spowite było mrokiem i
tumanami kurzu. Hrabiance towarzyszyło dziwne wrażenie, że dom był nazbyt
idealnie opustoszały, jakby ktoś bardzo się postarał, by stworzyć pozory mające
ją zwieść. Podeszła do jednego z regałów i przejechała palcem po jego
powierzchni. Chociaż warstwa kurzu była dosyć gruba, brud zostawał na jej palcu
nie pozostawiając po sobie smug. Świadczyło to o jego niedawnym skumulowaniu.
Brud, którzy zbierał się przez dłuższy czas był dużo trudniejszy do ściągnięcia
z materiału, pozostawiał po sobie ślady, które czasami trzeba było doszorować. Tak,
jak podejrzewała Elizabeth – gruba warstwa kurzu osiadająca na każdej możliwej
powierzchni była świeża. Zastanawiała się tylko, komu mogłoby tak bardzo
zależeć na zachowaniu pozorów. Czyżby ktoś rzeczywiście próbował podawać się za
ducha?
Przez chwilę szlachcianka miała nadzieję, że w zrujnowanym
przez pożar budynku dzieją się jakieś makabryczne, wyszukane okrucieństwa. I
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak kropnie brzmiały jej myśli, znudzona
monotonią codziennego życia, nie umiała, a nawet nie chciała, odepchnąć od
siebie nadziei. Po kilku minutach, czerwonowłosy bóg śmierci zbiegł z piętra i
zdał dziewczynie relacje z tego, co na nim zastał. W małym, ukrytym pokoju na
poddaszu stało przytwierdzone do ziemi, drewniane krzesło z metalowymi
uprzężami na nadgarstki i kostki. Miejsce, gdzie domniemane duchy torturowały
swoje ofiary.
Słysząc wyjaśnienia boga śmierci, Elizabeth westchnęła
zrezygnowana i powoli ruszyła w stronę wyjścia.
– Dokąd
idziesz? – zapytał zdziwiony shinigami.
Hrabianka odwróciła głowę w jego stronę.
–Nie
wiem, jak ty, ale znam wiele przyjemniejszych miejsc, w których możemy poczekać
aż nastanie zmrok – odparła i przekroczyła próg.
Bóg śmierci podążył za nią, ciekawy, gdzie zamierzała
spędzić cały dzień.
Nie ukrywał zaskoczenia, gdy niecałe pół godziny później, w
towarzystwie fioletowowłosej wkroczył nowoczesnego domu handlowego, wypełnionego
sklepami pękającymi w szwach drogimi ubraniami. Jak zahipnotyzowany, Grell
biegał od gabloty do gabloty, głośno zachwycając się za każdym razem, gdy
dostrzegł odzianego w krzykliwą czerwień manekina. Jego towarzyszka szła
niewzruszona środkiem korytarza, kierując się w konkretne miejsce, osadzony na
drugim końcu budynku; do niewielkiego antykwariatu, którego właściciel był
starym znajomym jej ojca.
Weszła do wnętrza sklepu, potrącając drzwiami wiszący przy
framudze dzwonek. Słysząc jego dźwięk, właściciel powitał ją ciepłym „dzień dobry”,
a kiedy przez grubsze szkła przybrudzonych okularów dostrzegł twarz klientki,
rozpromienił się, a jego głos rozbrzmiał jeszcze radośniej niż dotąd.
–
Elizabeth! Cóż za miła niespodzianka, tak dawno cię nie widziałem. Bardzo
dobrze wyglądasz – obdarował dziewczynę komplementem i przeszedł na drugą
stronę lady, by podać jej dłoń.
Dziewczyna odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem i szybkim
skinieniem głowy.
– Co
cię do mnie sprowadza? Czyżbyś szukała kolejnej perełki? Mam coś, co powinno
cię zainteresować! – mówił, nie dając szlachciance dojść do głosu.
– Nie
tym razem, panie Brams – zatrzymała go, nim zniknął za materiałową kotarą
wiszącą we framudze drzwi prowadzących na zaplecze.
Mężczyzna popatrzył na nią z zaciekawieniem.
– W
takim razie, w czym mogę ci pomóc? – zapytał uprzejmie.
Elizabeth podeszła do niego i wręczyła niewielką, zmięta
karteczkę, którą trzymała w kieszeni marynarki.
–
Chciałabym wiedzieć, czy pan to posiada lub, czy byłby pan w stanie sprowadzić
to dla mnie – wyjaśniła.
Rupert Brams poprawił okulary i mrużąc brwi, powiódł
wzrokiem po zapisanym na papieru tytule, po czym popatrzył poważnie prosto w
oczy córki zmarłego przyjaciela.
–
Niestety nie mam tego przy sobie. Mogę sprowadzić na piątek – poinformował ją.
–
Byłabym wdzięczną. – Elizabeth uśmiechnęła się sztucznie i zamierzała wyjść,
jednak mężczyzna chwycił ją za rękę, uniemożliwiając obrócenie się.
Po jej ciele przeszedł zimny dreszcz, całkowicie paraliżując
wszystkie mięśnie. Zszokowana, z lekko rozwartymi wargami wpatrywała się w
naprężone mięśnie twarzy Bramsa.
– Czy
mogłabyś powiedzieć mi, po co takiej dobrej dziewczynie, jak ty, jedna z
zakazanych ksiąg? – zapytał chłodno.
Nastolatka skrzywiła się i wyszarpnęła rękę z uścisku.
–
Proszę wybaczyć, ale nie mam obowiązku się panu tłumaczyć. Przyjdę po książkę w
piątek koło południa – powiedziała, rozcierając nadgarstek.
Antykwariusz posmutniał i spuścił wzrok, ponownie
poprawiając okulary.
– Nie
ma z tobą kamerdynera – szepnął.
– To
również nie powinno pana martwić – odparła z wymuszonym uśmiechem, z trudem
opanowując wzbierającą złość. – Do zobaczenia – dodała i odwróciwszy się
energicznie, opuściła sklep.
Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, zaczęła biec. Nie
wiedziała, dokąd się kieruje. Mijała kolejne stoiska, przedzierając się przez
ludzi głośno wyrażających swoje niezadowolenie jej zachowaniem. Byle dalej od
tego miejsca, byle dalej od myśli, byle znów nie przypomnieć sobie o głębokiej
ranie w sercu. Zatrzymała się, uderzając głową w coś twardego. Cofnęła się
chwiejnie i dotykając dłonią obolałego miejsca, podniosła wzrok. Tuż przed nią
stał uśmiechnięty bóg śmierci. W dłoniach trzymał kilka kolorowych toreb, po
same brzegi wypełnionych czerwonym materiałem.
–
Szukałem cię! To niegrzecznie zostawiać mnie samego w samym środku zakupów! –
jęknął.
–
Sutcliff. Nie wiem, w jakim niezwykłym świecie żyjesz, ale wróć wreszcie na
ziemię. Nie przyszliśmy tutaj po ubrania! – krzyknęła zirytowana.
– W
takim razie, po co? – zdziwił się i pochylił tak, by jego wzrok przeciął się na
równej linii z twardym spojrzeniem błękitnych oczu nastolatki.
– Nieważne,
ruszaj się. Musimy odwiedzić jeszcze jedno miejsce – zarządziła sucho.
I chociaż w jej głosie nie było ani odrobiny ciepła, była wdzięczna, że na niego wpadła. Dzięki temu udało jej się rozproszyć niechciane myśli.
I chociaż w jej głosie nie było ani odrobiny ciepła, była wdzięczna, że na niego wpadła. Dzięki temu udało jej się rozproszyć niechciane myśli.
Czekam na Sebastiana <3 Pięc rozdziałów bez niego jest okrutnym przedsięwzięciem. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie Grella w takiej galerii jak dziś: całej przeszklonej, z mnóstwem ruchomych schodów i butików oraz ławkami dla zmęczonych klientów oraz drzewkami obciętymi na okrągło. I do tego czerwonowłosy Shinigami podskakujący i wymachujący torbami...
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, gdzie Sebastian jest... ja chcę Sebastiana, a Grell och tak zakupy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia