środa, 5 sierpnia 2015

Tom 3, III

Wybaczcie, że tak późno! TT_TT
Byłam na mieście, a potem musiałam zająć się nową grupą RP. Poza tym, nastrój mi się zepsuł trochę i samo rozumiecie... Betowanie wymaga równie dużej weny, co pisanie. 
Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu. 
Jeszcze raz przepraszam za zwłokę.

==========


                Niedoświadczony, młody lokaj wszedł do kuchni i ze zrezygnowaniem rozejrzał się po pobojowisku, które pozostawił po sobie Thomas. Chciał zabrać się za sprzątanie, ale ogarnęła go niesamowita niemoc. Podszedł do stołu i opadł na krzesło, ciężko wzdychając nad swoim losem.

                – Teraz naprawdę rozumiem, dlaczego pan Sebastian tak się denerwował… – jęknął, opuściwszy głowę.

Był rozżalony. Wiedział, że nie był w stanie sprostać wymaganiom swojej pani mimo najusilniejszych starań. Zwyczajnie nie nadawał się do tej pracy. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego właśnie jego wybrała na kolejnego lokaja. Czy to, dlatego że nie potrafił gotować, czy może, dlatego że Jeanny nie była mężczyzną? Czyżby Elizabeth uważała, że nie nadawał się do niczego konkretnego? Nie. Nie mógł pozwolić sobie myśleć w ten sposób. Awans powinien napawać go dumą. Szlachcianka na pewno wiedziała, co robi, podejmując taką decyzję. Tylko, dlaczego brunet wciąż nie mógł zrozumieć jej pobudek?

Brakowało mu dawnego życia. Beztroskich śmiechów, martwienia się o to, że znów zdenerwuje prawdziwego kamerdynera, rodzinnej atmosfery panującej w domu. Odkąd Sebastian i Seth w niewyjaśnionych okolicznościach opuścili rezydencje, wszystko się zmieniło. Ustał śmiech, ustały krzyki zirytowanej hrabianki, rzucającej w lokaja wszystkim, co miała pod ręką. Nikt już nie myślał o zabawie. Chłopak nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz grali w baseball. Również Wielkanoc minęła w ponurej atmosferze, właściwie w posiadłości Roseblack jedyną jej oznaką była kartka z życzeniami przysłana przez małego Timmiego.

 Tomoko – najlepsza przyjaciółka jego pani, która niczym najgorszy przestępca od poł roku przetrzymywana była w zimnej, brudnej piwnicy również nie poprawiała chłodnej atmosfery podlondyńskiej rezydencji. Za każdym razem, kiedy przynosił jej posiłek, zastanawiał się, jak długo da radę patrzeć na cierpienie japonki, nim straci kontrolę nad swoim ciałem i wbrew woli Elizabeth uwolni ją z tego okropnego miejsca. Nie zgadzał się z decyzją fioletowowłosej, ale jako jej lokaj, nie mógł się sprzeciwić. Jedyne, co był w stanie dla niej zrobić, to próbować rozchmurzyć zakładniczkę. Opowiadał jej, o tym, co działo się w posiadłości. O wygłupach kucharza i pokojówki, o potłuczonej zastawie stołowej, przypalonym mięsie i zwierzętach, które widział, przechadzając się po ogrodzie. Czuł, że w ten sposób, chociaż na chwilę odrywa nastolatkę od niekończącego się cierpienia. I mimo, iż spędzał z nią tyle czasu, ile tylko mógł, był świadomy, że nic nie wynagrodzi jej straconych miesięcy. Zdradzona przez najlepsza przyjaciółkę, Tomoko wciąż kochała Elizabeth i nie pałała do niej nienawiścią. Imponowała młodemu służącemu swoją siłą. Na jej miejscu, pewnie znienawidziłby swoja panią i już dawno się poddał. Jednak ona była inna. Ze wszystkich sił trzymała się życia i nadziei, że któregoś dnia szlachcianka się opamięta i ją uwolni.

Japonka miewała gorsze dni, potrafiła przez kilkanaście godzin nie ruszyć się z kąta celi, bez słowa kuląc się na zimnej kamiennej podłodze, odmawiając posiłku, ale i tak, prędzej czy później udawało jej się pozbierać. Brunet naprawdę podziwiał wolę walki tej niepozornej dziewczyny.

                Służbowymi drzwiami wszedł do kuchni Thomas, trzymając w ręce oskubanego z piór bażanta. Widząc młodego lokaja, rzucił martwego ptaka na stół i usiadł na blacie, nachylając się nad przyjacielem.

                – Jak tam, Tai? – zapytał, wymuszając na chłopaku wzrokiem, by spojrzał na jego zdobycz.
Brunet uśmiechnął się niewyraźnie i popatrzył na truchło zwierzęcia.

                – Zanim zaczniesz go przyrządzać, powinieneś tu posprzątać – odparł bez przekonania.

                – Haha! Widzę, że coraz lepiej odgrywasz swoją rolę! – zaśmiał się entuzjastycznie kucharz i podszedł do zlewu, by umyć naczynia.

Tai przygryzł dolną wargę, powstrzymując wzbierające do oczu łzy. W słowach służącego było tyle bolesnej prawdy, chociaż ten zapewne nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Odkąd wszystko się zmieniło, tylko on jeden próbował podtrzymać płomień rodzinnego ogniska. Żartował, wygłupiał się, popełniał błędy – wszystko jak za starych, dobrych czasów. Chciał w ten sposób ulżyć pozostałym, był to również jego sposób, na radzenie sobie z sytuacją – udawanie, że wszystko jest w porządku, tak długo, aż nie stanie się to prawdą. Niestety Tai nie potrafił się tak oszukiwać.

                – Masz rację. Nie jestem lokajem. Jestem tylko dzieciakiem, który odgrywa swoją rolę w tym boleśnie kuriozalnym przedstawieniu… – szepnął chłopak.

                – Ucisz się! – Podniesiony, ostry głos kucharza rozbrzmiewający w akompaniamencie uderzenia garnkiem o krawędź umywalki, wywołał ciarki na plecach lokaja. – Nie możesz tak mówić. Jesteśmy tu po to, by zapewnić panience Elizabeth najlepsze warunki życia. Nie bądź samolubny. Nie tylko ty cierpisz. Doceń zaszczyt, który na ciebie spłynął i podołaj zadaniu – mówił twardo. – To nie będzie trwało wiecznie, w końcu wszystko się ułoży… – Ton jego głosu nieco zelżał, odkrywając drzemiące w nim pokłady nadziei. – Panie lokaj, pomożesz mi przygotować ten soczysty kawał drobiu? – zapytał radośnie, kończąc wywód.

Chłopak skinął twierdząco głową i chwytając ptaka za nogi, podszedł z nim do blatu. Wziął do ręki nóż i ostrożnie zaczął oddzielać mięso od kości.

                Tym czasem Jeanny krzątała się po kolejnych pokojach, przecierając kurze i myjąc okna. Odkąd zabrakło demona, spora część jego obowiązków spadła na nią. Nigdy wcześnie nie zastanawiała się nad tym, jak ciężka w rzeczywistości była praca kamerdynera. Poza zajmowaniem się Elizabeth, rozdzielaniem zadań i poprawianiem błędów podwładnych, na jego głowie była cała masa obowiązków, z którymi trójka służących ledwo dawała sobie radę. Codziennie wieczorem, pokojówka padała zmęczona na łóżko, nie mając nawet siły, by podsumować w myślach miniony dzień. Kiedy tylko zamykała oczy, zasypiała ze zmęczenia. Nie narzekała, w końcu od początku powinna wykonywać wszystkie prace, z których wyręczał ją Sebastian. Była wdzięczna, że wciąż było coś, co mogła zrobić dla swojej pani. Starała się najlepiej, jak potrafiła, by szlachcianka była z niej zadowolona. By, chociaż przez chwilę, dom wyglądał tak samo majestatycznie jak utrzymywany był przez wszystkie wcześniejsze lata. Przykładała się do zleconych zadań, dawała z siebie wszystko i z każdym dniem była coraz bardziej zadowolona z efektów, a spojrzenia Elizabeth, w których dostrzegała nawet najmniejszą iskrę uznania, rozpalały w niej nadzieję, że jeszcze nie wszystko było stracone. Że mimo ogromnej straty, która dotknęła całą ich nietypową rodzinę, hrabiance uda się odnaleźć szczęście i ukojenie.

                – Pokojówko, gdzie jest Elizabeth? – Blondynka usłyszała znajomy głos za plecami.
Odwróciła się tyłem do okna i w drzwiach sypialni ujrzała czerwonowłosego shinigami.

                – Panienka jest w swojej sypialni, panie Sutcliff – odpowiedziała posłusznie.

Nie pałała specjalną sympatią do tego dziwnego człowieka, który od jakiegoś czasu zaczął regularnie pojawiać się w rezydencji, ale dzięki niemu fioletowowłosa nie pozostawała bierna. Czasami mężczyzna pomagał jej w zleconych przez Królową zadaniach, a czasem zamykał się wraz z dziewczyną w jej gabinecie i godzinami nie wychodził z niego, prowadząc z nią burzliwe dyskusje. Nie był to może najlepszy sposób aktywnego spędzania czasu, ale po kilku pierwszych dniach, które Elizabeth przeleżała w łóżku zupełnie się nie odzywając, nie ruszając się na krok i z trudem zmuszając się do wypicia szklanki wody, był to niesamowity postęp. Dlatego pokojówka była wobec Sutcliffa przyjazna i grzeczna, choć przez cały czas miała się na baczności na wypadek, gdyby mężczyzna próbował czegoś dziwnego.

                – Dzięki – rzucił czerwonowłosy i zniknął z pola widzenia pokojówki.

Dziewczyna powróciła do pracy, przysłuchując się z wielką uwagą każdemu dźwiękowi, jaki niósł się echem po opustoszałych korytarzach.

                Bóg śmierci bez ostrzeżenia wpadł do sypialni Lizz, zastając ją półnagą, w trakcie przebierania się w białą koszulę i czarną wełnianą marynarkę. Udawał zawstydzonego, ale na szlachciance jego obecność nie robiła żadnego wrażenia. Ubrała się do końca i usiadła na łóżku, by założyć i zawiązać, sięgające prawie do kolan, czarne oficerki.

                – Myślałam, że jednak dacie mi dziś spokój – powiedziała, pochylając się.

                – Dlatego się tak wystroiłaś? – zauważył, niezwykle bystrze, Grell.

                – To na wszelki wypadek. Sutcliff, dziś ja pomogę wam, jutro ty mi się odwdzięczysz – rzekła nieznoszącym sprzeciwu głosem.

                – Królowa znowu się tobą wysługuje? – zakpił, bawiąc się pasmem krwistoczerwonych włosów.

Dziewczyna prychnęła pod nosem. Wstała z łóżka i wsuwając w cholewę buta leżący dotąd na etażerce sztylet, spojrzała z zacięciem w zielone oczy boga śmierci.

                – Zawrzyj ryj, Sutcliff. Taka była umowa. Twoja osobista opinia mnie nie interesuje – wyjaśniła i minęła mężczyznę, wychodząc z sypialni. – Pospieszmy się, nie mam czasu na te wasze paranormalne potyczki, które nijak nie zbliżają mnie do celu.

Shinigami jęknął coś pod nosem i ruszył za dziewczyną.

~*~

                – Cholerni bogowie! Zostawcie nas w spokoju! – krzyczał jeden z dwójki demonów.

Stali przyparci do muru, bez możliwości ucieczki. Z obu stron drogę zastawiali im shinigami. Grell wraz z Ronaldem Knoxem celowali swoimi kosami w głowy przerażonych, piekielnych istot niższego rzędu. Szkaradne postaci potworów wzbudzały w stojącej za Sufcliffem szlachciance obrzydzenie. Przywykła już do ich wyglądu – zniekształcone ciała, szpetne twarze i krwistoczerwone, puste oczy przez ostatnie miesiące stały się dla niej normą, jednak wciąż na ich widok czuła niechęć. Na samą myśl o tym, jak piękny w swej prawdziwej formie był demon, z którym podpisała pakt, po jej plecach przechodziły ciarki. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się, jaką pozycję pełnił Sebastian w swoim świecie. Dopóki nie stanęła oko w oko z jego, jak zwracał się do niego były kamerdyner, Ojcem nie zaprzątała sobie głowy takimi nieistotnymi detalami. Nie obchodziło ją jego pochodzenie, prawdziwe pobudki, ani przeszłość. Zawsze myślała tylko o tym, że był narzędziem do osiągnięcia jej celu. Narzędziem, które obdarzyło ją, jak się zdawało, wzajemnym uczuciem miłości i zaufania. Gdyby wcześniej dane jej było ujrzeć niższe piekielne pomioty, może poddałaby w wątpliwość zapewnienia o oddaniu i szczerości, którymi Sebastian poił ją przez te lata. Była naiwna, ale teraz wiedziała już, że tym bestiom nie można było wierzyć w żadne słowo. Także niechęć Williama wydała jej się dużo bardziej zrozumiała, niż kiedy spotkała się z nim po raz pierwszy.

                – Gadaj, co zamierzaliście zrobić z tymi duszami – warknęła hrabianka, wychodząc z cienia czerwonowłosego.

Podeszła do jednego z demonów i uśmiechnęła się morderczo, przykładając sztylet do jego gardła.

                – Mieliśmy dostarczyć je naszemu panu! – krzyknął drżący potwór.

                – Jakiemu panu?

                – Naszemu Ojcu, Królowi Belialowi! – wtrącił się drugi, niemniej rozdygotany pomiot.
Dziewczyna splunęła z obrzydzeniem i przycisnęła broń, raniąc gardło Niższego.

                – Nie wierzę wam – wycedziła przez zęby, intensywnie przyglądając się mimice zniekształconej twarzy swojej ofiary.

                – Przecież, kurwa, dobrze wiesz, że nie możemy sami ich pożreć, pieprzona gówniaro! – wydarł się demon, próbując zaatakować fioletowowłosą.

Odskoczyła w tył i zerwała z szyi materiałowy woreczek. Ujęła go w obie dłonie i podsuwając do ust, wymamrotała kilka niezrozumiałych słów, po czym rzuciła mieszkiem w biegnącą ku niej bestię. Potwór stanął w ogniu. Zaczął wydawać z siebie nieludzkie wrzaski cierpienia. Czarne jak smoła, zdeformowane ciało zaczęło nienaturalnie wyginać się w różne strony, póki nie zaczęło zamieniać się w pył. Po minucie krzyk ustał, a po bestii została jedynie kupka błyszczącego popiołu.

Dziewczyna spojrzała groźnie na rannego potwora.

                – Jesteś następny – oświadczyła i sięgnęła do kieszeni marynarki.

                – Nie! Czekaj, stój! Wszystko powiem! – zaczął panikować.

                – Niech gada – wtrącił się Sutcliff.

Niezadowolona nastolatka westchnęła ciężko i machnęła ręką, przyzwalając bestii, by przemówiła.

                – Król zbiera dusze, by przywrócić siłę swojemu prawowitemu następcy, ukochanemu synowi. My tylko zbieramy te, które wybrał. Nie mamy z tym nic wspólnego! Wcale nie chcemy tego robić, ale nie mamy wyjścia, inaczej nas zabije! – tłumaczył chaotycznie.

                – Nie macie wyjścia? – zainteresowała się Elizabeth. – Wyjaśnij.

                – Niewielu z nas popiera zachowanie Króla. Uważamy, że marnotrawny syn nie zasługuje na jego łaskę. Nawet nie używa swojego prawdziwego imienia! Wciąż posługuje się tym, które nadało mu ludzkie ścierwo! – krzyknął.

Hrabianka podbiegła do potwora i znów przyłożyła ostrze go jego gardła.

                – Uważaj na słowa, śmieciu – upomniała go. – Co planuje twój król?

                – On i ten jego… Sebastian, chcą przejąć kontrolę nad ludzkim światem – odparł potwór, z trudem przełykając spływająca do gardła krew.

                – Dziewczyno, wystarczy – warknął zniecierpliwiony Knox i odpaliwszy swoją kosę, powoli zaczął zbliżać się do demona.

                – Twój szef sam prosił mnie o pomoc, jeśli coś ci się nie podoba…

                – Ma racje, Elizabeth – przyznał Grell. – Niczego więcej się nie dowiemy. I tak pozwoliłem ci na zbyt wiele. Ta sama gadka od dwóch miesięcy… – jęknął i również zaczął zbliżać się do rozdygotanego potwora.

                – Jak chcesz – odparła i opuściwszy sztylet, odwróciła się i odeszła, pozostawiając bestię na łasce bogów śmierci.

Podeszła do błyszczącej kupki pyłu, wyciągnęła z kieszeni pusty woreczek i wsypała do niego garść popiołu. U jej boku pojawił się Sutcliff, strzepując krew ze swojej ukochanej broni.

                – Mówiłem, rutynowa robota. Czego się spodziewałaś? – zapytał, zarzucając kosę na ramię.

                – Konkretów. Ciągle gadają o zbieraniu dusz i opanowaniu ludzkiego świata. Cholerne demony! Wysyłają te niczego nieświadome ścierwa na rzeź. Zbierają siły, tracąc zbędne robaki. To doskonale do niego pasuje…

                – Zgadzam się. Zmyślne, jak przystało na Króla Piekieł.

                – To nie jego sprawka. To mój… to ten cholerny demon. Nie bez powodu wciąż używa tego imienia. Nie chce, żebym zapomniała – wyjaśniła dziewczyna, ze złością zaciskając pięści. – Ale to już nie twoja sprawa. Zrobiłam, co do mnie należało. Reszta gówna, które po nim zostało, należy do was.

                – Jednak uszczknęłaś sobie kawałek – zauważył, chwytając nastolatkę za nadgarstek ręki, w której trzymała malutką sakiewkę.

                – Nie twój interes – odparła twardo i wyszarpnęła się z jego uścisku. – Widzimy się jutro w południe – machnęła dłonią, wsiadła na konia i pogalopowała w głąb lasu.

                – Panie Sutcliff… Dlaczego Pan William zgodził się współpracować z tym krnąbrnym dzieckiem? – zapytał Ronald, równając się z przełożonym.

Czerwonowłosy westchnął, podrapał się po policzku i radośnie uśmiechnął do blondyna, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.

                – Ponieważ ta denerwująca dziewczyna posiada aktywny kontrakt z jednym z naszych największych wrogów i kiedy przyjdzie odpowiednia chwila i uda jej się go przywołać, przejmiemy go i raz na zawsze uporamy się z całą demoniczną nacją – wyjaśnił słodko, jakby opowiadał Knoxowi i swoich ślubnych planach.

                – Panie Sutcliff, to niezwykle okrutne. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, ona załamie się do reszty – odparł z nutą współczucia, spoglądając w kierunku znikającej między drzewami hrabianki.

                – Taki los ludzi. Dla nas nie powinno mieć to znaczenia, Knox. Wracajmy zdać raport Willowi! – krzyknął i tanecznym krokiem ruszył przed siebie.

                – Ludzkie życie jest naprawdę pozbawione sensu – westchnął Ronald i pobiegł za przełożonym. 

6 komentarzy:

  1. Nie znalazłam żadnego błędu ;* Bardzo ubolewam ;D

    Sebastianie, Sebastianie, pan się wreszcie pojaw! Czekam aż się akcja rozwinie, to uraczę Cię bardzo długim komentarzem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Aż serce mnie boli, gdy czytam i brakuje Sebastiana już całe 3 rozdziały...
    Wybacz, że taka nagła reklama, ale zainspirowałaś mnie do pisania:
    http://kuroshitsujizbior.blogspot.com/
    zapraszam do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szkodzi. Im więcej kuroszowych opowiadań, tym lepiej.
      Cieszę się, że udało mi się kogoś zainspirować. To naprawdę fajne uczucie :)
      Na pewno wpadnę, pewnie jeszcze dzisiaj.

      Usuń
  4. Wow. Tylko tyle mogę wuykrztusić. Coraz więcej epickości *^* Uwielbiam Cię <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, bardzo Lizz się zmieniła, a co z Sebastianem tak naprawdę się dzieje czy to wszystko robi aby uwolnić się od ojca...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.