Wybaczcie, że tak późno! TT_TT
Byłam na mieście, a potem musiałam zająć się nową grupą RP. Poza tym, nastrój mi się zepsuł trochę i samo rozumiecie... Betowanie wymaga równie dużej weny, co pisanie.
Byłam na mieście, a potem musiałam zająć się nową grupą RP. Poza tym, nastrój mi się zepsuł trochę i samo rozumiecie... Betowanie wymaga równie dużej weny, co pisanie.
Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu.
Jeszcze raz przepraszam za zwłokę.
==========
Niedoświadczony,
młody lokaj wszedł do kuchni i ze zrezygnowaniem rozejrzał się po pobojowisku,
które pozostawił po sobie Thomas. Chciał zabrać się za sprzątanie, ale ogarnęła
go niesamowita niemoc. Podszedł do stołu i opadł na krzesło, ciężko wzdychając
nad swoim losem.
– Teraz
naprawdę rozumiem, dlaczego pan Sebastian tak się denerwował… – jęknął,
opuściwszy głowę.
Był rozżalony. Wiedział, że nie był w stanie sprostać
wymaganiom swojej pani mimo najusilniejszych starań. Zwyczajnie nie nadawał się
do tej pracy. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego właśnie jego wybrała na
kolejnego lokaja. Czy to, dlatego że nie potrafił gotować, czy może, dlatego że
Jeanny nie była mężczyzną? Czyżby Elizabeth uważała, że nie nadawał się do
niczego konkretnego? Nie. Nie mógł pozwolić sobie myśleć w ten sposób. Awans
powinien napawać go dumą. Szlachcianka na pewno wiedziała, co robi, podejmując
taką decyzję. Tylko, dlaczego brunet wciąż nie mógł zrozumieć jej pobudek?
Brakowało mu dawnego życia. Beztroskich śmiechów, martwienia
się o to, że znów zdenerwuje prawdziwego kamerdynera, rodzinnej atmosfery
panującej w domu. Odkąd Sebastian i Seth w niewyjaśnionych okolicznościach
opuścili rezydencje, wszystko się zmieniło. Ustał śmiech, ustały krzyki
zirytowanej hrabianki, rzucającej w lokaja wszystkim, co miała pod ręką. Nikt
już nie myślał o zabawie. Chłopak nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz grali w
baseball. Również Wielkanoc minęła w ponurej atmosferze, właściwie w
posiadłości Roseblack jedyną jej oznaką była kartka z życzeniami przysłana
przez małego Timmiego.
Tomoko – najlepsza przyjaciółka jego pani,
która niczym najgorszy przestępca od poł roku przetrzymywana była w zimnej,
brudnej piwnicy również nie poprawiała chłodnej atmosfery podlondyńskiej
rezydencji. Za każdym razem, kiedy przynosił jej posiłek, zastanawiał się, jak
długo da radę patrzeć na cierpienie japonki, nim straci kontrolę nad swoim
ciałem i wbrew woli Elizabeth uwolni ją z tego okropnego miejsca. Nie zgadzał
się z decyzją fioletowowłosej, ale jako jej lokaj, nie mógł się sprzeciwić.
Jedyne, co był w stanie dla niej zrobić, to próbować rozchmurzyć zakładniczkę.
Opowiadał jej, o tym, co działo się w posiadłości. O wygłupach kucharza i
pokojówki, o potłuczonej zastawie stołowej, przypalonym mięsie i zwierzętach,
które widział, przechadzając się po ogrodzie. Czuł, że w ten sposób, chociaż na
chwilę odrywa nastolatkę od niekończącego się cierpienia. I mimo, iż spędzał z
nią tyle czasu, ile tylko mógł, był świadomy, że nic nie wynagrodzi jej
straconych miesięcy. Zdradzona przez najlepsza przyjaciółkę, Tomoko wciąż
kochała Elizabeth i nie pałała do niej nienawiścią. Imponowała młodemu
służącemu swoją siłą. Na jej miejscu, pewnie znienawidziłby swoja panią i już
dawno się poddał. Jednak ona była inna. Ze wszystkich sił trzymała się życia i
nadziei, że któregoś dnia szlachcianka się opamięta i ją uwolni.
Japonka miewała gorsze dni, potrafiła przez kilkanaście
godzin nie ruszyć się z kąta celi, bez słowa kuląc się na zimnej kamiennej
podłodze, odmawiając posiłku, ale i tak, prędzej czy później udawało jej się
pozbierać. Brunet naprawdę podziwiał wolę walki tej niepozornej dziewczyny.
Służbowymi
drzwiami wszedł do kuchni Thomas, trzymając w ręce oskubanego z piór bażanta.
Widząc młodego lokaja, rzucił martwego ptaka na stół i usiadł na blacie,
nachylając się nad przyjacielem.
– Jak
tam, Tai? – zapytał, wymuszając na chłopaku wzrokiem, by spojrzał na jego
zdobycz.
Brunet uśmiechnął się niewyraźnie i popatrzył na truchło
zwierzęcia.
– Zanim
zaczniesz go przyrządzać, powinieneś tu posprzątać – odparł bez przekonania.
– Haha!
Widzę, że coraz lepiej odgrywasz swoją rolę! – zaśmiał się entuzjastycznie
kucharz i podszedł do zlewu, by umyć naczynia.
Tai przygryzł dolną wargę, powstrzymując wzbierające do oczu
łzy. W słowach służącego było tyle bolesnej prawdy, chociaż ten zapewne nawet nie
zdawał sobie z tego sprawy. Odkąd wszystko się zmieniło, tylko on jeden
próbował podtrzymać płomień rodzinnego ogniska. Żartował, wygłupiał się,
popełniał błędy – wszystko jak za starych, dobrych czasów. Chciał w ten sposób
ulżyć pozostałym, był to również jego sposób, na radzenie sobie z sytuacją –
udawanie, że wszystko jest w porządku, tak długo, aż nie stanie się to prawdą.
Niestety Tai nie potrafił się tak oszukiwać.
– Masz
rację. Nie jestem lokajem. Jestem tylko dzieciakiem, który odgrywa swoją rolę w
tym boleśnie kuriozalnym przedstawieniu… – szepnął chłopak.
– Ucisz
się! – Podniesiony, ostry głos kucharza rozbrzmiewający w akompaniamencie
uderzenia garnkiem o krawędź umywalki, wywołał ciarki na plecach lokaja. – Nie
możesz tak mówić. Jesteśmy tu po to, by zapewnić panience Elizabeth najlepsze
warunki życia. Nie bądź samolubny. Nie tylko ty cierpisz. Doceń zaszczyt, który
na ciebie spłynął i podołaj zadaniu – mówił twardo. – To nie będzie trwało
wiecznie, w końcu wszystko się ułoży… – Ton jego głosu nieco zelżał, odkrywając
drzemiące w nim pokłady nadziei. – Panie lokaj, pomożesz mi przygotować ten
soczysty kawał drobiu? – zapytał radośnie, kończąc wywód.
Chłopak skinął twierdząco głową i chwytając ptaka za nogi,
podszedł z nim do blatu. Wziął do ręki nóż i ostrożnie zaczął oddzielać mięso
od kości.
Tym
czasem Jeanny krzątała się po kolejnych pokojach, przecierając kurze i myjąc
okna. Odkąd zabrakło demona, spora część jego obowiązków spadła na nią. Nigdy
wcześnie nie zastanawiała się nad tym, jak ciężka w rzeczywistości była praca
kamerdynera. Poza zajmowaniem się Elizabeth, rozdzielaniem zadań i poprawianiem
błędów podwładnych, na jego głowie była cała masa obowiązków, z którymi trójka
służących ledwo dawała sobie radę. Codziennie wieczorem, pokojówka padała
zmęczona na łóżko, nie mając nawet siły, by podsumować w myślach miniony dzień.
Kiedy tylko zamykała oczy, zasypiała ze zmęczenia. Nie narzekała, w końcu od
początku powinna wykonywać wszystkie prace, z których wyręczał ją Sebastian.
Była wdzięczna, że wciąż było coś, co mogła zrobić dla swojej pani. Starała się
najlepiej, jak potrafiła, by szlachcianka była z niej zadowolona. By, chociaż
przez chwilę, dom wyglądał tak samo majestatycznie jak utrzymywany był przez
wszystkie wcześniejsze lata. Przykładała się do zleconych zadań, dawała z
siebie wszystko i z każdym dniem była coraz bardziej zadowolona z efektów, a spojrzenia
Elizabeth, w których dostrzegała nawet najmniejszą iskrę uznania, rozpalały w
niej nadzieję, że jeszcze nie wszystko było stracone. Że mimo ogromnej straty,
która dotknęła całą ich nietypową rodzinę, hrabiance uda się odnaleźć szczęście
i ukojenie.
–
Pokojówko, gdzie jest Elizabeth? – Blondynka usłyszała znajomy głos za plecami.
Odwróciła się tyłem do okna i w drzwiach sypialni ujrzała
czerwonowłosego shinigami.
–
Panienka jest w swojej sypialni, panie Sutcliff – odpowiedziała posłusznie.
Nie pałała specjalną sympatią do tego dziwnego człowieka,
który od jakiegoś czasu zaczął regularnie pojawiać się w rezydencji, ale dzięki
niemu fioletowowłosa nie pozostawała bierna. Czasami mężczyzna pomagał jej w
zleconych przez Królową zadaniach, a czasem zamykał się wraz z dziewczyną w jej
gabinecie i godzinami nie wychodził z niego, prowadząc z nią burzliwe dyskusje.
Nie był to może najlepszy sposób aktywnego spędzania czasu, ale po kilku
pierwszych dniach, które Elizabeth przeleżała w łóżku zupełnie się nie
odzywając, nie ruszając się na krok i z trudem zmuszając się do wypicia
szklanki wody, był to niesamowity postęp. Dlatego pokojówka była wobec
Sutcliffa przyjazna i grzeczna, choć przez cały czas miała się na baczności na
wypadek, gdyby mężczyzna próbował czegoś dziwnego.
–
Dzięki – rzucił czerwonowłosy i zniknął z pola widzenia pokojówki.
Dziewczyna powróciła do pracy, przysłuchując się z wielką
uwagą każdemu dźwiękowi, jaki niósł się echem po opustoszałych korytarzach.
Bóg
śmierci bez ostrzeżenia wpadł do sypialni Lizz, zastając ją półnagą, w trakcie
przebierania się w białą koszulę i czarną wełnianą marynarkę. Udawał
zawstydzonego, ale na szlachciance jego obecność nie robiła żadnego wrażenia.
Ubrała się do końca i usiadła na łóżku, by założyć i zawiązać, sięgające prawie
do kolan, czarne oficerki.
– Myślałam,
że jednak dacie mi dziś spokój – powiedziała, pochylając się.
–
Dlatego się tak wystroiłaś? – zauważył, niezwykle bystrze, Grell.
– To na
wszelki wypadek. Sutcliff, dziś ja pomogę wam, jutro ty mi się odwdzięczysz – rzekła
nieznoszącym sprzeciwu głosem.
– Królowa
znowu się tobą wysługuje? – zakpił, bawiąc się pasmem krwistoczerwonych włosów.
Dziewczyna prychnęła pod nosem. Wstała z łóżka i wsuwając w
cholewę buta leżący dotąd na etażerce sztylet, spojrzała z zacięciem w zielone
oczy boga śmierci.
–
Zawrzyj ryj, Sutcliff. Taka była umowa. Twoja osobista opinia mnie nie
interesuje – wyjaśniła i minęła mężczyznę, wychodząc z sypialni. – Pospieszmy
się, nie mam czasu na te wasze paranormalne potyczki, które nijak nie zbliżają
mnie do celu.
Shinigami jęknął coś pod nosem i ruszył za dziewczyną.
~*~
–
Cholerni bogowie! Zostawcie nas w spokoju! – krzyczał jeden z dwójki demonów.
Stali przyparci do muru, bez możliwości ucieczki. Z obu
stron drogę zastawiali im shinigami. Grell wraz z Ronaldem Knoxem celowali
swoimi kosami w głowy przerażonych, piekielnych istot niższego rzędu. Szkaradne
postaci potworów wzbudzały w stojącej za Sufcliffem szlachciance obrzydzenie. Przywykła
już do ich wyglądu – zniekształcone ciała, szpetne twarze i krwistoczerwone,
puste oczy przez ostatnie miesiące stały się dla niej normą, jednak wciąż na
ich widok czuła niechęć. Na samą myśl o tym, jak piękny w swej prawdziwej
formie był demon, z którym podpisała pakt, po jej plecach przechodziły ciarki.
Nigdy wcześniej nie zastanawiała się, jaką pozycję pełnił Sebastian w swoim
świecie. Dopóki nie stanęła oko w oko z jego, jak zwracał się do niego były
kamerdyner, Ojcem nie zaprzątała sobie głowy takimi nieistotnymi detalami. Nie
obchodziło ją jego pochodzenie, prawdziwe pobudki, ani przeszłość. Zawsze
myślała tylko o tym, że był narzędziem do osiągnięcia jej celu. Narzędziem,
które obdarzyło ją, jak się zdawało, wzajemnym uczuciem miłości i zaufania.
Gdyby wcześniej dane jej było ujrzeć niższe piekielne pomioty, może poddałaby w
wątpliwość zapewnienia o oddaniu i szczerości, którymi Sebastian poił ją przez
te lata. Była naiwna, ale teraz wiedziała już, że tym bestiom nie można było
wierzyć w żadne słowo. Także niechęć Williama wydała jej się dużo bardziej
zrozumiała, niż kiedy spotkała się z nim po raz pierwszy.
–
Gadaj, co zamierzaliście zrobić z tymi duszami – warknęła hrabianka, wychodząc
z cienia czerwonowłosego.
Podeszła do jednego z demonów i uśmiechnęła się morderczo,
przykładając sztylet do jego gardła.
–
Mieliśmy dostarczyć je naszemu panu! – krzyknął drżący potwór.
–
Jakiemu panu?
–
Naszemu Ojcu, Królowi Belialowi! – wtrącił się drugi, niemniej rozdygotany
pomiot.
Dziewczyna splunęła z obrzydzeniem i przycisnęła broń,
raniąc gardło Niższego.
– Nie
wierzę wam – wycedziła przez zęby, intensywnie przyglądając się mimice
zniekształconej twarzy swojej ofiary.
–
Przecież, kurwa, dobrze wiesz, że nie możemy sami ich pożreć, pieprzona
gówniaro! – wydarł się demon, próbując zaatakować fioletowowłosą.
Odskoczyła w tył i zerwała z szyi materiałowy woreczek. Ujęła
go w obie dłonie i podsuwając do ust, wymamrotała kilka niezrozumiałych słów,
po czym rzuciła mieszkiem w biegnącą ku niej bestię. Potwór stanął w ogniu.
Zaczął wydawać z siebie nieludzkie wrzaski cierpienia. Czarne jak smoła,
zdeformowane ciało zaczęło nienaturalnie wyginać się w różne strony, póki nie
zaczęło zamieniać się w pył. Po minucie krzyk ustał, a po bestii została
jedynie kupka błyszczącego popiołu.
Dziewczyna spojrzała groźnie na rannego potwora.
–
Jesteś następny – oświadczyła i sięgnęła do kieszeni marynarki.
– Nie!
Czekaj, stój! Wszystko powiem! – zaczął panikować.
– Niech
gada – wtrącił się Sutcliff.
Niezadowolona nastolatka westchnęła ciężko i machnęła ręką,
przyzwalając bestii, by przemówiła.
– Król
zbiera dusze, by przywrócić siłę swojemu prawowitemu następcy, ukochanemu
synowi. My tylko zbieramy te, które wybrał. Nie mamy z tym nic wspólnego! Wcale
nie chcemy tego robić, ale nie mamy wyjścia, inaczej nas zabije! – tłumaczył
chaotycznie.
– Nie
macie wyjścia? – zainteresowała się Elizabeth. – Wyjaśnij.
–
Niewielu z nas popiera zachowanie Króla. Uważamy, że marnotrawny syn nie
zasługuje na jego łaskę. Nawet nie używa swojego prawdziwego imienia! Wciąż
posługuje się tym, które nadało mu ludzkie ścierwo! – krzyknął.
Hrabianka podbiegła do potwora i znów przyłożyła ostrze go
jego gardła.
–
Uważaj na słowa, śmieciu – upomniała go. – Co planuje twój król?
– On i
ten jego… Sebastian, chcą przejąć kontrolę nad ludzkim światem – odparł potwór,
z trudem przełykając spływająca do gardła krew.
–
Dziewczyno, wystarczy – warknął zniecierpliwiony Knox i odpaliwszy swoją kosę,
powoli zaczął zbliżać się do demona.
– Twój
szef sam prosił mnie o pomoc, jeśli coś ci się nie podoba…
– Ma
racje, Elizabeth – przyznał Grell. – Niczego więcej się nie dowiemy. I tak
pozwoliłem ci na zbyt wiele. Ta sama gadka od dwóch miesięcy… – jęknął i
również zaczął zbliżać się do rozdygotanego potwora.
– Jak
chcesz – odparła i opuściwszy sztylet, odwróciła się i odeszła, pozostawiając
bestię na łasce bogów śmierci.
Podeszła do błyszczącej kupki pyłu, wyciągnęła z kieszeni
pusty woreczek i wsypała do niego garść popiołu. U jej boku pojawił się
Sutcliff, strzepując krew ze swojej ukochanej broni.
–
Mówiłem, rutynowa robota. Czego się spodziewałaś? – zapytał, zarzucając kosę na
ramię.
–
Konkretów. Ciągle gadają o zbieraniu dusz i opanowaniu ludzkiego świata.
Cholerne demony! Wysyłają te niczego nieświadome ścierwa na rzeź. Zbierają
siły, tracąc zbędne robaki. To doskonale do niego pasuje…
–
Zgadzam się. Zmyślne, jak przystało na Króla Piekieł.
– To
nie jego sprawka. To mój… to ten cholerny demon. Nie bez powodu wciąż używa
tego imienia. Nie chce, żebym zapomniała – wyjaśniła dziewczyna, ze złością
zaciskając pięści. – Ale to już nie twoja sprawa. Zrobiłam, co do mnie należało.
Reszta gówna, które po nim zostało, należy do was.
–
Jednak uszczknęłaś sobie kawałek – zauważył, chwytając nastolatkę za nadgarstek
ręki, w której trzymała malutką sakiewkę.
– Nie
twój interes – odparła twardo i wyszarpnęła się z jego uścisku. – Widzimy się
jutro w południe – machnęła dłonią, wsiadła na konia i pogalopowała w głąb
lasu.
– Panie
Sutcliff… Dlaczego Pan William zgodził się współpracować z tym krnąbrnym
dzieckiem? – zapytał Ronald, równając się z przełożonym.
Czerwonowłosy westchnął, podrapał się po policzku i radośnie
uśmiechnął do blondyna, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.
–
Ponieważ ta denerwująca dziewczyna posiada aktywny kontrakt z jednym z naszych
największych wrogów i kiedy przyjdzie odpowiednia chwila i uda jej się go
przywołać, przejmiemy go i raz na zawsze uporamy się z całą demoniczną nacją –
wyjaśnił słodko, jakby opowiadał Knoxowi i swoich ślubnych planach.
– Panie
Sutcliff, to niezwykle okrutne. Kiedy prawda wyjdzie na jaw, ona załamie się do
reszty – odparł z nutą współczucia, spoglądając w kierunku znikającej między
drzewami hrabianki.
– Taki
los ludzi. Dla nas nie powinno mieć to znaczenia, Knox. Wracajmy zdać raport
Willowi! – krzyknął i tanecznym krokiem ruszył przed siebie.
– Ludzkie
życie jest naprawdę pozbawione sensu – westchnął Ronald i pobiegł za
przełożonym.
Nie znalazłam żadnego błędu ;* Bardzo ubolewam ;D
OdpowiedzUsuńSebastianie, Sebastianie, pan się wreszcie pojaw! Czekam aż się akcja rozwinie, to uraczę Cię bardzo długim komentarzem ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAż serce mnie boli, gdy czytam i brakuje Sebastiana już całe 3 rozdziały...
OdpowiedzUsuńWybacz, że taka nagła reklama, ale zainspirowałaś mnie do pisania:
http://kuroshitsujizbior.blogspot.com/
zapraszam do siebie :)
Nie szkodzi. Im więcej kuroszowych opowiadań, tym lepiej.
UsuńCieszę się, że udało mi się kogoś zainspirować. To naprawdę fajne uczucie :)
Na pewno wpadnę, pewnie jeszcze dzisiaj.
Wow. Tylko tyle mogę wuykrztusić. Coraz więcej epickości *^* Uwielbiam Cię <3
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo Lizz się zmieniła, a co z Sebastianem tak naprawdę się dzieje czy to wszystko robi aby uwolnić się od ojca...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia