I przyszedł ten dziwaczny moment, gdy musiałam wygooglować sobie rzymską czterdziestkę, bo nie byłam pewna, czy dobrze ją zapisuję. Bo tego się na co dzień nie używa, ja mam sklerozę, a rozdziały się mnożą. W ogóle jesteśmy gdzieś w 2/3 tego tomu, może trochę dalej. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo w zapasie mam raptem piętnaście stron.
Wczoraj napisałam sześć, z których jestem niezwykle zadowolona (bo jeszcze ich nie przeczytałam xD). Przyszła wena i poszła wena ale to dobry znak, bo idą święta, a ja mam dużo roboty. Róża, Mrok, kalendarz, japoński, terminologia, rysowanie. Tak, trochę tego jest, a w niczym jestem na tyle dobra, by spełnić swoje oczekiwania. Kto by pomyślał, że zostanę kiedyś perfekcjonistką...
Anyway, zapraszam na kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Miłego :*
===================
Samo miejsce składowania ciał
znacznie odbiegało wystrojem od całej reszty. Wyglądało nowocześnie i
sterylnie. Zewsząd docierało światło żarówek z najczystszego, dostępnego na
rynku szkła, które odbijało się od wypolerowanych przyrządów niezbędnych do
przeprowadzenia pośmiertnego zabiegu. Pierwszą część stanowiło niewielkie
pomieszczenie gospodarcze, gdzie pracownicy spędzali przerwy, pijąc kawę i
jedząc posiłki. Za to już za kolejnymi drzwiami znajdował się obiekt
zainteresowania przybyłych na miejsce gości. Po obu stronach szerokiego i
długiego na kilkanaście metrów korytarza stały wykonane z metalu lodówki,
wewnątrz których znajdowały się ciała nieboszczyków. Nie było ich dużo. O ich
liczbie stanowiły jedynie niewielkie, prostokątne kartoniki opatrzone numerem,
któremu odpowiadał katalogowy opis zwłok znajdujący się w księdze na końcu
korytarza, za którego drzwiami umiejscowione było pomieszczenie właściwie,
gdzie grupa wybitnych specjalistów w swojej dziedzinie pracowała nad zimnymi
ciałami, odkrywając niekiedy makabryczne szczegóły ze śmierci biedaków,
potrafiące wywrócić policyjne śledztwo do góry nogami.
–
Wszystko jest już gotowe – zaczął komisarz, wiodąc trójkę milczących z zachwytu
nad konspiracyjną, niebywałą jak na Yard, perfekcją nastolatków. – Tak, jak
prosiłaś. Wszystkie dotychczasowe ofiary Kolekcjonera, chronologicznie od
najwcześniejszego do najpóźniejszego aktu mordu. Jednak muszę was ostrzec –
podniósł głos, skupiając wzrok zebranych na swoich siwiejących wąsach. –
Wrażenia zmysłowe, szczególnie smród, są nieznośne. Załóżcie to – wyjaśnił,
podając im materiałowe maski.
Lizz spojrzała sceptycznie na
skrawek szarawego materiału i odłożyła go na blat obok katalogu nieboszczyków.
Była przyzwyczajona do widoku i zapachu śmierci. Gnijące zwłoki były czymś,
czego doświadczyła w najgorszy wyobrażalny sposób. Nie było więc mowy o tym, by
coś takiego jak nadgniłe zwłoki kobiety mogło ją zgorszyć. Jem poszedł w ślad
za nią, mając na uwadze swoje lekkie upośledzenie zmysłu węchu, które w takich
chwilach bywało zbawienne. Gilbert również nie zamierzał skorzystać z maski,
bardziej przez męską dumą, aniżeli odporność względem wrażeń, przed którymi
ostrzegał komisarz.
Mężczyzna westchnął ciężko,
obdarzając całą trójkę spojrzeniem męczennika dwojga wiekowych oczu i otworzył
drzwi, pozwalając, by weszli pierwsi. Przestronne pomieszczenie od razu
uderzyło w ich nozdrza mieszanką chemikaliów i gnijącego mięsa, która weń
królowała. Zapach był naprawdę przykry. U policjanta, nawet mimo maski,
wywoływał łzawienie oczu. Jednak wszyscy dzielnie się trzymali, wiedząc, że
obowiązek jest czymś ponad ich subiektywną wygodą. Jeden z pracowników
przywitał ich ciepłym uśmiechem i na prośbę szlachcianki zaprowadził do
najstarszego z ciał. Było w, jak ujął do uczony medycyny, zaawansowanym stanie
rozkładu z powodu tragicznych warunków, w jakich przyszło mu spoczywać.
Niewiele powierzchownych ran można było odczytać z gnijącego mięsa. Za to
doskonale wydać było miejsca wyżarte przez mady, które dodatkowo utrudniały
oględziny. Jem wyciągnął z teczki dokumentację pierwszej ofiary i podał Elizabeth
zdjęcie z miejsca zbrodni, odczytując raport sporządzony przez jednego z
niższych szczeblem podwładnych komisarza. Dziewczyna przyglądała się ciału,
podążając na wskazówkami przyjaciela, jednak tak, jak się spodziewali, niewiele
można było odnaleźć po tak długim czasie.
–
Sprawdzę jej usta – zaproponowała nastolatka i, nim ktokolwiek zdążył
zaoponować, odzianymi w plastykową rękawiczkę palcami rozwarła usta kobiety,
jednak nie znalazła żadnych nacięć.
Obserwujący sytuację Gilbert, od
początku zmagając się z podchodzącym do gardła żołądkiem, nie wytrzymał,
widząc, co robiła Elizabeth. Odwrócił się i pognał przez drzwi na korytarz,
gdzie zwrócił cała treść pokarmową w sposób tak głośny i prostacki, że wszyscy,
włącznie z komisarzem, zdawali się z niego podśmiewać, kryjąc oburzenie. Wiedząc,
że nie jest w stanie znieść okropnego widoku i zapachu, brunet nie powinien był
w ogóle tu przychodzić, a już na pewno zobowiązany był do skorzystania z
oferowanej maski. Tym sposobem usilne próby uniesienie się dumą spełzły na
niczym, jedynie deprymując chłopaka w oczach wszystkich pracowników tajnego
prosektorium. Chłopak wrócił zmarnowany do wnętrza zimnego pomieszczenia, zastając
policjanta oraz dwójkę znajomych pochylonych nad rozkładającym się ciałem
nieboszczki, głośno komentujących obrażenia jej ciała.
–
Na ustach nic nie ma – poinformowała Elizabeth i bez chwili wahania zajęła się
dalszymi oględzinami.
–
To potwierdzałoby moją teorię – westchnął Jem.
Komisarz w milczeniu przyglądał się
martwej kobiecie. Nie miał ochoty grzebać się w pleśniejących zwłokach, a
teorii dotyczącej zabójcy i jego chorych pobudek również nie posiadał. Uznał
więc, że bezpieczniej będzie po prostu patrzeć, udając niezwykle skupionego.
Udawanie konsternacji wychodziło mu całkiem dobrze – krzaczaste brwi i głębokie
bruzdy na czole niezwykle ułatwiały stwarzanie pozorów. Również wąs działał na
jego korzyść. Wystarczyło, by zmusił się do jakiejkolwiek ekspresji mimicznej,
innej niż oburzenie, które wszystkim było zbyt dobrze znane, by obserwujący go
ludzie, z wyjątkiem nad wyraz spostrzegawczej Lizz, uznawali, że głęboko się
nad czymś zastanawia i nie powinno mu się przeszkadzać.
–
Na ramionach również nie widzę niczego podejrzanego – kontynuowała nastolatka,
ostrożnie badają każdy centymetr zwłok.
Gilbert z trudem podszedł do ściany
i opadł na stojącym przy niej krześle. Nie rozumiał jak dziewczyna była w
stanie ot tak grzebać w martwym ciele, nie czując obrzydzenia, czy chociażby
odrobiny niepewności. Zachowywała się tak, jakby dotykanie rozkładających się,
ludzkich szczątków było dla niej czymś zupełnie naturalnym, jakby robiła to
przez całe życie. Brunet zdawał sobie sprawę, że pracujący w zawodzie ludzie
przyzwyczajeni byli do tego typu widoków, a także do wszystkich obrzydliwych
zapachów, które wydzielały rozkładające się ciała, jednak nie przypominał
sobie, by drobna hrabianka kiedykolwiek chwaliła się tytułem naukowym z
dziedziny medycyny, a tym bardziej tej jej gałęzi. Nawet obecni w pomieszczeniu
lekarze również patrzyli na fioletowowłosą z lekkim zdziwieniem. Ona jednak
zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na otaczających ją ludzi. W całości
oddała się badaniu zwłok, mając nadzieję, że zrozumie mordercę, rozwikła sprawę
i ukróci samowolkę Kolekcjonera.
–
Jem. – Rozmyślania Gila przerwał podniesiony ton głosy Elizabeth.
Blondyn podszedł do niej i spojrzał
na wewnętrzną część uda kobiety. Pod warstwą czegoś, czego istoty Gilbert nie
chciał nawet poznawać, widniał niewielki symbol odwróconego krzyża.
–
Satanistka? – zakpiła nastolatka.
James mruknął pod nosem. Podszedł do
leżącej na stole teczki i jeszcze raz przyjrzał się dowodom, by mieć całkowitą
pewność nim podzieli się z zebranymi swoim osądem.
–
Tak, to ma sens. Wszystko potwierdza moją teorię, ale na wszelki wypadek,
zbadajmy też resztę ciał – powiedział spokojnie, podchodząc do leżącej na stole
obok, drugiej ofiary zabójcy.
Elizabeth prychnęłam pod nosem i
energicznie odsunęła się od kobiety, zachodząc przyjacielowi drogę.
–
Dość tego – rzekła stanowczo, spoglądając w jego oczy. – Rozumiem, że nie
chciałeś powiedzieć mi od razu. Rozumiem też, że nie zrobiłeś tego ani wczoraj,
ani do tej chwili, ale już wystarczy. Oboje jesteśmy odpowiedzialni za
rozwiązanie tej sprawy. Jesteśmy partnerami, a oni mówią sobie wszystko –
tłumaczyła zawzięcie. – Dlatego mów, co podejrzewasz, żebym mogła przestać
babrać się w zwłokach. Byłoby łatwiej, gdybym wiedziała, czego szukam.
–
Problem w tym, że sam nie mam pojęcia – jęknął ciężko Jem.
Podszedł do pierwszej ofiary,
jeszcze raz przyglądając się znakowi na jej skórze.
–
„Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną” – wyrecytował jedno z kościelnych
przykazań, patrząc poważnie na przyjaciółkę.
–
Biblia… – szepnęła z niedowierzaniem Elizabeth, czując nagłe zawroty głowy.
Wsparła się na blacie metalowego
stołu, na którym leżało kolejne ciało i zaczęła głęboko oddychać.
–
Lizzy? – zmartwił się Jem.
–
W porządku – odparła po chwili. – Chcesz powiedzieć, że Kolekcjoner zabija za
złamanie boskich przykazań? – zapytała z niedowierzaniem, chociaż doskonale
znała odpowiedź.
Co gorsza, Sebastian znał ją
wcześniej. Nie wiedziała, jak to zrobił. Miał swoje sposoby, sztuczki, które
wykraczały daleko poza ludzkie rozumowanie, jednak łatwość, z jaką, nie
wściubiwszy nosa poza celę, rozwiązał sprawę, przerażała ją. Jeśli planował
zrobić coś, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu jej bliskich, osiągnąłby to
nawet nie ruszając palcem. Jak więc mogła wierzyć jego słowom? Po wszystkim, co
zrobił, jak bezczelnie ją zranił; jak miała się go nie bać?
–
Nie bez przyczyny tatuaż jest przecięty – kontynuował James. – Podobnie było z
tą, którą znaleźliśmy za posterunkiem. Rozcięte wargi. „Nie mówi fałszywego
świadectwa przeciw bliźniemu swemu.” Rana sugeruje, że poniosła karę za swoją
zbrodnię.
–
Ale to w dalszym ciągu nie tłumaczy, po co zabierał im kończyny – zauważyła
hrabianka, wskazując dłonią brakujący członek ciała pierwszej z ofiar.
–
Masz rację. Niestety dalej nie wiem, po co dokładnie to robi. Sądzę jednak, że
niedługo się dowiemy…
Kiedy zawroty głowy ustąpiły,
Elizabeth zabrała się za badanie kolejnego ciała. Gilbert wraz z policjantem
usunęli się w cień. Nie mieli nic do dodania, nie chcieli również przeszkadzać
w burzy mózgów dwójki domorosłych detektywów. Badali zwłoki za zwłokami,
upewniając się o słuszności teorii chłopaka. Teorii, według której dwa następne
zabójstwa mogą zakończyć serie lub, co gorsza, pozwolić Kolekcjonerowi osiągnąć
wyższy cel, z którym mogły się wiązać dalsze zabójstwa.
–
Nie wydaje mi się. Przecież nie zbuduje bomby z martwych ciał… – mruknęła w
końcu Lizz, wprost dając przyjacielowi znać, że nie zgadza się z jego obawami.
–
Więc co sugerujesz? – zapytał, mierząc ją wzrokiem.
Sytuacja w kostnicy stawała się
coraz bardziej napięta. Chociaż nie była to klasyczna kłótnia, wyraźnie było
widać niezadowolenie, jakim pałała każda ze stron na myśl o przyjęciu teorii
drugiej. W pewnym momencie nawet Gilbert spróbował dołączyć się do dyskusji, by
ich nieco uspokoić, lecz został jednogłośnie uciszony stanowczym „zamknij się”,
po którym Jem i Elizabeth wznowili przerwany temat, z jeszcze większą pasją
wzajemnie przedstawiając swoje racje.
–
Gdyby chodziło tylko o zemstę na grzesznikach, płeć ofiar nie miałaby
znaczenia. A on zabija tylko kobiety. Na dodatek młode, a ich ciała rozrzucił
tak, by ta sprawa…
–
By była zbyt trudna do rozwiązania – dokończył Jem.
Spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
Nagle wszelkie niezgodności straciły znaczenie w obliczu tak prostego odkrycia,
które złośliwie umykało im od kilku minut, tańcząc przez cały czas tuż pod ich
nosami.
–
Więc skoro wiemy, do kogo jest wiadomość, musimy się dowiedzieć, kto zamierza
ją wysłać i co ma oznaczać – skwitowała hrabianka, obdarzając przyjaciela
niepewnym spojrzeniem.
Czy Sebastian wiedział i o tym? Może
nawet znał zabójcę? Może sam nim był? Chociaż przeczyło to logice, kto wie, co
mogło trafić do głowy potwora. Przy tak nieodpowiedzialnym stróżu jak Sutcliff
ciężko było stwierdzić, kto tak naprawdę miał dostęp do celi demona.
Po raz pierwszy od dawna szlachciankę
przeszył dreszcz ekscytacji. Ale także strach. Pierwotny, zdający się szaleć
wewnątrz jej ciała. Z trudem powstrzymywała się od drżenia. Niepewność była
ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała.
–
To wszystko, możemy wracać – odezwała się po kilkunastu sekundach, wyrywając
umysł z objęć natrętnych emocji.
Zadowolony komisarz czym prędzej podziękował
pracownikom kostnicy, zebrał porozrzucane przez młodzież dokumenty i kazał
trójce konsultantów wyjść. Sam został jeszcze na chwilę, by porozmawiać o
szczegółach ponownego transportu zwłok i dołączył do nastolatków w połowie
drogi na zewnątrz opuszczonego szpitala.
Kiedy
opuścili budynek i wsiedli do wnętrza powozu, korzystając z okazji, policjant
zapytał ich o dalsze plany, jednak zgodnie zbyli go, mówiąc, że porozmawiają o
tym następnego dnia.
Żadne z nich nie chciało
przeprowadzać tej rozmowy wewnątrz powozu. Oczywistym było, że nie miała
należeć do najmilszych, a zagęszczanie atmosfery w podróży na pewno niczemu by
nie pomogło. Zarówno Elizabeth jak i James doskonale zdawali sobie sprawę, że
łączy ich ten sam cel – powstrzymanie i ujęcie mordercy – jednak widzieli też w
swoich oczach, że po względem podejścia do sprawy znajdowali się po przeciwnych
stronach barykady. Blondyn wiedział doskonale, co będzie chciała zrobić jego
przyjaciółka. Znał ją na tyle dobrze, by spodziewać się po tego typu
lekkomyślnego zachowania, lecz on wolał przyjąć bezpieczniejszą taktykę, na
którą znowu Lizz nigdy by się nie zgodziła. „Nie pozwolić cierpieć niewinnym.”
Nie pamiętał, kiedy to od niej usłyszał, jednak słowa te dokładnie określały
granice, których nie zamierzała przekroczyć. Jeśli musiałaby wybierać pomiędzy
sobą, a innymi – wybrałaby nawet nieznajomych. Miała dobre serce. Mimo
wszystkiego, co przeszła, Jem widział, że pod pozorami chłodnej, zdystansowanej
dziewczyny, która zdawała się nie dostrzegać w życiu głębszego sensu, wciąż
była radosna, pełna werwy dziewczynka, z którą tak uwielbiał spędzać czas.
–
Nie pozwolę ci na to, tak jak ty nie pozwolisz mi – mruknął, kiedy zostali
wewnątrz wozu sami, kierując się ulicami Londynu zdającego się bardziej ponurym
niż zazwyczaj do podmiejskiej posiadłości.
–
Wymyślimy coś – odparła krótko, stanowczo ucinając temat.
Odwróciła twarz od przyjaciela i
resztę drogi spędziła wyglądając przez okno. Jej myśli wciąż błądziły wokół
demona. Bez względu na to jak się starała, odkąd się pojawił, opanował cały jej
umysł. Pogodziła się już z tym, że nie była w stanie tak po prostu go
nienawidzić. Wciąż jednak przerażało ją jak ogromny wpływ potrafił na nią wywrzeć.
Na dodatek to, co pokazał jej ostatnio; wszystko, co robiła w przeszłości
nieświadoma własnych poczynań. Czy w jakikolwiek sposób ją to usprawiedliwiało?
Zabijała. Niewinnych. Dla przyjemności. Opętana przez demona, którym stała się
stłamszona część jej osobowości, pozbawiała życia bogu ducha winnych
nieszczęśników, których rozpaczliwe jęki odbijały się echem wewnątrz jej głowy,
ilekroć przez moment wokół robiło się zbyt cicho. Czy to możliwe, by zabójca
miał jakiś związek z tym, co robiła przed laty?
Nim
powóz zajechał pod mury posiadłości, wewnątrz budynku ponownie zapanował gwar.
Mały Timmy, znudzony ostatnimi dniami pozbawionymi szansy, by spędzić czas z
ukochaną siostrą, dawał się we znaki wszystkim od samego rana. Poczynając od
chwili, gdy otworzył oczy, kończąc dopiero, kiedy Elizabeth wróciła do domu,
przez cały czas krzyczał i narzekał, a nawet przewracał przedmioty, nie dbając
o to, czy może je zniszczyć. Był niezadowolony. Wiedział, że w ciągu
najbliższych trzech dni będzie musiał wrócić do domu. Gorsze jednak było to, że
prawie w ogóle nie widział się z siostrą. Liczył na dobrą zabawę, na gry w
ogrodzie, wycieczkę nad rzekę, wspólne zabawy wewnątrz. Niestety zarówno Lizzy,
jak i dwójka jej nowych znajomych, a także Grell, którego chłopiec darzył
niezwykłą, zważywszy na charakter żniwiarza, sympatią, byli zbyt zajęci, by poświęcić
mu czas. Czuł się zwyczajnie ignorowany. Jedynie Jeanny i Arthur zabawiali go
swoim towarzystwem, jednak dla chłopca to było za mało. Nie chciał wrócić do
ciotki, nie przeżywając niczego ekscytującego. Pragnął przywieźć ze sobą
pamiątkę w postaci przyjemnych wspomnień. Kto wie, kiedy znów będzie miał
szanse spędzić kilka dni w posiadłości Roseblack?
Spieszę z komentarzem.
OdpowiedzUsuńDo Timmiego mam obojętny stosunek, który przeradza się w awersję, gdy zajmuje miejsce w opowiadaniu. Nich już jedzie do ciotki, i tak nie wnosi nic ciekawego. Chyba, że przez przypadek coś odkryje. Albo ty o nim tak subtelnie, żeby przejść do Arthura. W końcu okrzyk Elizabeth " Arthur spiskuje z demonami" każe przypuszczać, że jednak ruszysz ten wątek już niedługo.
Sama sekcja była naprawdę fajna ( to takie niedobre słowo, ale ciekawe, fascynujące ani interesujące toto nie było. Przywiązuje wielką wagę do słów i ich ładunku). Gilbert wymiotujący ^^ W pewnym momencie mi się zrobiło przykro, jak on tam się męczył.
Podoba mi się podejście Jamesa - nie przesadzamy z poświęcaniem się. Miła odmiana od nieco przygłupiego" nie pozwolę cierpieć niewinnym". To powinna być domena boga i aniołów stróżów, reszta jakoś nie musi się poświęcać w imię wyższego dobra. Ale jeśli chce...
Muszę poćwiczyć logiczne myślenie, żeby przewidywać twoją akcję jak szanowny pan M.
Skoro są święta, to zróbmy własną wersję "Listów do M." Pisałabym <3
Że ruszę ten wątek już niedługo, albo wręcz przeciwnie, jedynie przypominam czytelnikom, że taki wątek w ogóle istnieje xD Wiesz, że ze mną nigdy nie wiadomo, bo się lubię znęczać... Nad sobą w sumie. Masochistka niczym Kate^^
OdpowiedzUsuńElizabeth ma silnie rozwinięty ten instynk chronienia ludzi, od których stroni, z powodu tego, co ją spotkało. Była niewinna, była dzieckiem, a spotkało ją coś takiego. Myślę, że ona chce, by inni nie cierpieli, próbując w ten sposób jakoś zrekompensować sobie swoje życie. Zresztą spora część jej cech jest mocno nakreślona, przerywana wręcz, przez co może wzbudzać niechęć, ale w sumie taka miała być. Dla mnie się liczy, żeby była autentyczna, a z mojej perspektywy tak jest, nie wiem jak z innej xD A kochać jej nie trzeba, od tego jest Seba ahaahhhahahaa xD
Dobra, to idę teraz czytać do Ciebie :*