środa, 9 grudnia 2015

Tom 3, XXXVII

Dzisiejszy rozdział jest długi, raczcie zauważyć, bo z pozdrowieniami dla Andatejki specjalnie go wydłużyłam o stronę. Przez to mam mniej zapasu i się boję, że go zabraknie, ale ćś. Nieważne, dam radę, bo to w końcu ja.
Anyway, piszę bzdury, bo szukałam arta do wpół do drugiej w nocy, a o 6 musiałam wstać. Świat jest fajny, gdy jest ciemno, a kawa po rocznej przerwie to zły pomysł.
Anyway. Rozdział mi się podoba, więc Wam też ma się podobać xD
Nie no, nie musi. Ale jeśli będzie, to chętnie o tym poczytam.
W ogóle końcówka mnie samą zaskoczyła, bo zapomniałam, że mój mozg takie coś wymyślił. Fajnie, jarać się własnym opowiadaniem. Dzikęi mózgu <3

Koniec gadania. Pora czytania.
Endżojcie :*

PS Trochę zmieniłam soundtrack, od trzeciej piosenki. Niewielka zmiana, ale wreszcie skumałam, co wcześniej robiłam źle xD

=================

Przerażona, z krzykiem wyrwała się z uścisku demona. Siła szarpnięcia odrzuciła ją aż pod samą ścianę. Siedziała bezwładnie, czując na plecach przeszywający chłód kamienia, jednak nie była w stanie się ruszyć. Drżała tylko, wciąż na nowo odtwarzając przed oczami obrazy, które pokazał jej Sebastian. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Ona – bez najmniejszych skrupułów, niczym wyszkolony zabójca, rozrywała na strzępy ciała wszystkich, których napotkała na swojej drodze; Bogu ducha winnych ludzi, nie mających  nawet pojęcia, skąd się tam wzięła. To nie mogła być prawda. Nigdy nie zrobiłaby czegoś tak okropnego. Musiał ją zwodzić. Po raz kolejny wpajał szlachciance kłamstwa, tylko po to, by patrzeć jak jej delikatna psychika ponownie rozpada się na miliardy kawałeczków. Właśnie tym karmił się zdradziecki demon, jej bólem i ślepą wiarą.
                – Nie wierzę ci. To się nie wydarzyło! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła – mówiła, a jej głos z szeptu powoli przeradzał się w dramatyczny krzyk, jakby głosem próbowała zmienić rzeczywistość, której nie chciała przyjąć, czując jednak, gdzieś głęboko w sercu, że była to prawda.
                – Nie pamiętasz wszystkiego, co robiłaś, Elizabeth. Nie raz ci o tym mówiłem – odparł spokojnie demon, uśmiechając się do niej niewyraźnie.
                – Kłamiesz! To się nie wydarzyło!
Poderwała się na równe nogi i rzuciła na kraty, wyciągnąwszy sztylet z cholewy buta, próbując dosięgnąć nim potwora i rozerwać go na strzępy. Nie mogła pozwolić na to, by ją przekonał. Nie mogła być zimnokrwistym zabójcą. Nie mogła stać się gorsza od tych, którzy ją uwięzili. To nie było możliwe.
                – Myślisz, że bez powodu całe lata pracowałem nad tym, byś kontrolowała swój szał? – zapytał, wykrzywiając usta w geście dezaprobaty.
                – Gdyby to była prawda, powiedziałbyś mi wcześniej!
                – Nie. Gdybym ci powiedział, nie zniosłabyś tego. Nie chciałem, żebyś się poddała – tłumaczył cierpliwie, czekając aż zrozumie.
                – Ale to by znaczyło… – zacięła się wpół zdania.
No właśnie, co by to znaczyło? Że jego intencje były szczere? Że nie postanowił zwodzić jej od samego początku? Że dopiero w trakcie znajomości uznał ją za niewartą zainteresowania i zrobił sobie z niej niedorzeczny eksperyment?! Nie wiedziała już nawet, co byłoby gorsze.
                – To by znaczyło, że nie jestem tak zepsutym potworem, za jakiego mnie uważasz – dokończył za nią, wzdychając ciężko.
Nie mógł dłużej ukrywać swego prawdziwego oblicza. I chociaż wiedział, że nim hrabianka będzie w stanie wysłuchać całej historii, upłynie jeszcze mnóstwo czasu, potrzebował, by wiedziała, że nie był aż tak kłamliwą, pozbawioną serca bestią. Jak bardzo nie zatracił się w dążeniu do władzy, nigdy całkowicie jej nie zdradził. Świadczył o tym chociażby znak kontraktu, który wciąż dumnie zdobił jej kark. Znak, który od samego początku powinien być dla niej wskazówką. Może była zbyt subtelna? A może zabrnął zbyt daleko? Nie był w stanie poskładać myśli do kupy, nie wspominając nawet o emocjach, których, zdaniem dziewczyny, przecież nigdy nie posiadał.
                – Zamknij się! – wrzasnęła Elizabeth. – Robisz to tylko po to, żebym cię stąd wypuściła. Uciekniesz do piekła i znów będziesz ze mnie kpić! Nienawidzę cię! Nienawidzę cię całym sercem! – krzyczała szamocząc się przy kracie, póki do wnętrza lochu nie wkroczył Grell, przerywając rozdzierającą serce scenę.
Chwycił dziewczynę w talii, jednocześnie krępując w uścisku jej ręce i szepcząc do ucha słowa ukojenia, zaniósł hrabiankę na górę. Niezauważenie przemknął do sypialni fioletowowłosej i położył ją w łóżku. Ignorując krzyki, podciągnął rękaw odzienia nastolatki i poprzez strzykawkę zaaplikował jej lek uspokajający, który uśpił ją w przeciągu niespełna minuty.
Shinigami stał przez chwilę, przyglądając się zapłakanej twarzy dziewczyny. Jej potargane włosy częściowo zasłaniały zapuchnięte oczy. Sutcliff zacisnął dłoń w pięść, nie zauważając nawet, że ostre paznokcie przebiły naskórek i cienka stróżka krwi powoli spływała po skórze, kapiąc na dywan.
                – Zapłacisz za to, demonie – warknął i zdecydowanym krokiem skierował się do lochu.
                Wpadł do środka jak burza, nie bacząc na przewracane kosze i tłuczone butelki. Rozwścieczony podszedł do kraty, materializując w dłoniach swoją ukochaną broń i odpaliwszy jej silnik, włożył piłę pomiędzy kraty.
– Dlaczego to zrobiłeś? – wydarł się, zdzierając gardło.
Demon patrzył na niego z kpiącym uśmiechem, ponownie przywdziewając maskę tego, którego wszyscy pragnęli nienawidzić. Był już znużony, lecz zdawał sobie sprawę, że w obecnej sytuacji tylko to może mu pomóc. Póki nie dotrze do dziewczyny i nie zrozumie ona jego prawdziwych pobudek, żadne słowa, ani czyny nie zmienią sposobu w jaki go postrzegali.
                – Zdaje mi się, że nazbyt przywiązałeś się do śmiertelniczki, Sutcliff. Jak to jest? Gardzić samym sobą? – zapytał tak, jakby sam doskonale nie znał tego wyżerającego wnętrzności uczucia obrzydzenia do samego siebie.
                – Dlaczego?! – powtórzył żniwiarz, zahaczając końcówką ostrza o ramię demona.
Sebastian przygryzł wargę, tłumiąc zbolały jęk. Złośliwy uśmieszek ustąpił miejsca mrożącej krew w żyłach powadze. Zmarszczył brwi i spojrzał na czerwonowłosego błyszczącymi oczyma.
– Nie uwierzyłbyś nawet, gdybym powiedział ci prawdę – odparł posępnie.
Prawda płynąca jego słów przyprawiała go o niemal opętańczy śmiech. Kuriozalność sytuacji osiągała niebotyczny rozmiar. Ile jeszcze razy będzie musiał odmawiać wyjaśnień? Jak wiele dni upłynie, nim wreszcie będzie mógł otwarcie zdradzić swój plan. Znów był na świecie zupełnie sam. Po raz pierwszy od kilku dobrych lat, które – mimo, że minęły w mgnieniu oka – sprawiły, że pozwolił sobie opuścić gardę, przywyknąć do prostego życia. Po raz kolejny nie miał z kim podzielić się przemyśleniami. Nie istniała w żadnym ze światów nawet jedna istota, która mogłaby poznać każdy detal jego misternego planu. Nikogo, kto doceniłby cały trud, dostrzegając w postępowaniu demona coś więcej niż zdradliwą naturę i rozsiewanie cierpienia, niczym czarnej śmierci, którą, jak na ironię, własnoręcznie rozprzestrzenił w ludzkim świecie. Stare, dobre czasy, kiedy myśli towarzyszące mu w zamkniętej celi były odległym, niemal mistycznym, wymysłem piekielnych bajkopisarzy.
– Sprawdź mnie. –Umysł demona otrzeźwił irytujący głos boga śmierci.
Nie mógł się opanować, widząc desperację na twarzy Grella. Parsknął gorzkim śmiechem i odkrztusiwszy napływającą do gardła krew, odparł, momentalnie poważniejąc:
                – Bo wciąż ją kocham, Sutcliff.
Nie był w stanie nadać odpowiedniego miana ekspresji, która ukazała się na twarzy rozmówcy. Złość, kpina, szok, nienawiść, ból, zaskoczenie? Żadne z tych słów nawet w ćwierci nie oddawało przedziwnej mieszanki emocji, którą shinigami uraczył upadłego na dno anioła ciemności. Grell wyłączył charczący uporczywie silnik piły i rozproszywszy ją w powietrzu, zwiesił w zrezygnowaniu ramiona. Oparł się plecami o kamienną ścianę i spojrzał spod opadających na twarz włosów prosto w oczy byłego kamerdynera.
– Masz całkowitą racje, nie wierze ci. Gdybyś naprawdę ją kochał, nigdy nie pozwoliłbyś jej doprowadzić się od takiego stanu – westchnął spokojnie żniwiarz.
Nie miał sił ciągnąć bezsensownej konwersacji z demonem. Nieustępliwy, podstępny – typowy on. Kiedyś Grell czułby ekscytacje przy każdym, wymawianym z przejmującym chłodem, słowie kamerdynera, jednak teraz wszystko się zmieniło. Nie potrafił patrzeć na niego w ten sam sposób. Z chwilą, kiedy zdradził irytującą dziewczynę, której shinigami matkował przez ostatnie półrocze, stracił uznanie nawet w jego oczach. Miłość była świętością. Czymś, czego nie miał szansy zaznać w życiu i chociaż wiedział, że istnieje jedynie wątła szansa na odnalezienie tego przepięknego uczucia, nie był w stanie obojętnie patrzeć, jak kolejna osoba wyniszcza się i zatraca w cierpieniu za sprawą tak okropnej zdrady. Widok rozpamiętującej swą przeszłość Elizabeth przywracał najmroczniejsze wspomnienia jego dawnego życia, które zakopał wraz ze swym ciałem, przysięgając, że nigdy więcej nie pozwoli, by ktoś potraktował go w ten sposób. Teraz, ilekroć patrzył w oczy hrabianki, widział swoje zniekształcone odbicie, plując w brodę, że pozwolił sobie przywiązać się do niej, jeszcze bardziej przeklinając się za to, że nie mógł zrobić nic, by jej ulżyć.
– Ufałem, ze ty się nią zajmiesz. Jak widać, zawiodłeś – sączył złośliwie demon, jednak na Grellu przestały robić wrażenie kolejne, przykre słowa.
Wiedział doskonale, że to tylko gra, której celem jest ponowne wyprowadzenie go z równowagi i karmienie się negatywnymi emocjami. Sebastian stał się ucieleśnieniem wszelkich stereotypów, jakie na temat upadłych aniołów od setek lat krążyły po mieszkańcach społeczności shinigami.
                – Daruj sobie, szkoda twoje zachodu – mruknął żniwiarz, odpychając się od ściany.
Nie mówiąc nic więcej, opuścił loch, dumny z siebie, że nie uległ kolejnej prowokacji. Miał wszak czyste sumienie. Na swój dziwaczny, spaczony sposób dbał o nastolatkę i przejmował się jej losem, mimo tego, że do jego świadomości fakt ten dotarł dopiero niedawno.
~*~
                Enepsignos włóczyła się po lesie, próbując zlokalizować źródło ledwie dostrzegalnego sygnału jej pana. W świecie ludzi spędziła już prawię dobę i wciąż nie udało jej się trafić na żaden trop. Była sfrustrowana. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gra na zwłokę nie sprawdzi się na dłuższą metę. Kiedy tylko wieść o śmierci Beliala rozniesie się po całym podziemnym królestwie, poddani zechcą na własne oczy ujrzeć nowego władcę i wypalony w jego skórze symbol władzy. Dobę, najwyżej dwie udałoby jej się opóźniać moment oficjalnej koronacji, lecz co będzie dalej? Jak utrzyma morale demonów, jeśli dowiedzą się, że ich nowy król ponownie zstąpił na ziemię, ignorując jeden z najważniejszych obrzędów piekieł? Zaraz podniosłyby się szepty, że ponownie wzgardził podziemiem, poświęcając swe jestestwo ludzkiej wywłoce. Bunty związane ze strachem przed porzuceniem mogłoby być niemal niemożliwe do okiełznania. Koniecznie musiała odnaleźć króla, za wszelką cenę.
Zirytowana wdrapała się na jedną z sosen i z jej szczytu rozejrzała się wokół. W pobliżu dostrzegła już tylko jedną rezydencję, której dotąd nie sprawdziła. Jeśli nie znajdzie go tam, wszystko pójdzie na marne.
~*~
                Hrabianka otworzyła leniwie oczy, czując niesamowity ból głowy. Chwilę zajęło jej zrozumienie, gdzie się znalazła i jak tu trafiła. Grell zabrał ją rozedrganą spod celi Sebastiana. Tylko czemu? Rozejrzała się wokół. Blade światło księżyca dostawało się do wnętrza sypialni przez rozpostarte przez wiatr zasłony w otwartym oknie, oświetlając meble srebrzystym blaskiem. Dziewczyna usiadła zrezygnowana i spojrzawszy na swoje dłonie, zaczęła płakać. Gorzkie łzy spływały strumieniami po zaczerwienionych policzkach. Tyle czasu żyła w kłamstwie. Samolubnie pozwoliła sobie dążyć do zemsty, nie mając nawet świadomości, jak ogromnym stała się potworem. Wiedziała, że Sebastian nie kłamał, że to, co pokazał jej, kiedy rozciął dłoń złączywszy ich krew, było utraconymi wspomnieniami. Przeszłością jej drugiego oblicza, którego nie potrafiła kontrolować. Miała do siebie tak ogromny żal, że nie miała nawet siły złapać oddechu pełną piersią. Tyle raz powtarzał by nad tym pracowała, a ona bagatelizowała jego prośby, sądząc, że nie potrzebuje okiełzywać czegoś, co doskonale radziło sobie bez jej ingerencji. Jak bardzo się myliła… Może gdyby powiedział jej o tym od razu, wszystko potoczyłoby się inaczej? Kilka lat zajęło jej utrzymanie świadomości w stanie tak wielkiej furii. Ile więc niewinnych istnieć unicestwiła przez ten czas? Czemu demon nie próbował jej powstrzymać? Czuła się oszukana. Po raz kolejny. Chciała znaleźć jakieś usprawiedliwienie, lecz nie czuła się godna, by zaznać spokój.
                – Czy to możliwe, że próbował mnie chronić? – zapytała sama siebie. – Niemożliwe. Gdyby chodziło mu o moje dobro, nie pokazywałby mi tego teraz. A może o to właśnie chodziło, przecież prawda i tak wyszłaby na jaw. Może chciał mi przekazać, że nigdy nie przestał być wierny? Niemożliwe!
Rozmyślała na głos, wypłakując się w poduszkę, póki nie zmógł jej sen. Nie znalazła odpowiedzi na żadne pytanie. Każde jedno, rodziło kilka kolejnych. Jedyne, co zyskała, to wątpliwości odnośnie swoich planów. Czy jednak uczciwe było wobec boga śmierci przekreślenie wszelkich planów i zostawienie potwora przy życiu? Jeszcze nim zapadła w sen, obiecała sobie, że z nim o tym porozmawia.
                W tym samym czasie na drugim końcu posiadłości dwójka nastolatków kończyła właśnie wspaniały wieczór. W cudownych nastrojach kroczyli bogatymi korytarzami w obliczu postaci obserwujących ich z malowideł, trzymając się za ręce. Jak wiele historii mógł skrywać jeden budynek. Ile sprzecznych uczuć mogły zamknąć w sobie mury, ukrywając je wzajemnie przed domownikami? Tai i Tomoko nawet nie przypuszczali, ile bólu i cierpienia odbijało się echem pomiędzy ścianami zdobionymi drogimi tapetami.
Chłopak uśmiechał się promiennie do księżniczki, prowadząc ją dumnie do sypialni. W dłoni trzymał niewielki bukiet kwiatów, które zebrał dla niej na polanie, która od dziś stała się ich wspólnym, magicznym miejscem. Kiedy tylko dotarli do jej drzwi, objął księżniczkę w pasie i delikatnie ją pocałował, szepcząc do ucha słodkie słowa pożegnania. Księżniczka odwzajemniła jego gest i po chwili zniknęła za drzwiami sypialni. Odczekała, aż stuk butów Taia ucichnie i zaczęła podskakiwać, piszcząc z podekscytowania niczym małe dziecko. Zawsze pragnęła pozwolić sobie na taką chwilę niedojrzałości, a środek nocy i brak jakichkolwiek świadków doskonale sprzyjał spełnieniu drobnej zachcianki.
Wiedziała, że prawdopodobnie już następnego popołudnia zmuszona będzie wrócić do domu i na nowo rozstać się z przyjaciółką i ukochanym, lecz nie dopuszczała do siebie ponurych myśli. Tym razem zamierzała postawić się tradycyjnym zasadom rodziny i, korzystając z karty przetargowej zakładnika, wypracować sobie możliwość pracy w londyńskiej posiadłości należącej do jej rodziny. Była zdeterminowana i pewna sukcesu.
Wzięła szybką kąpiel, ubrała się w koszulę nocną i położywszy się w łóżku, dokładnie układała w głowie przemówienie, jakim uraczy matkę i doradców, by nie pozostawić im żadnego wyboru, jak tylko zgodzić się na jej prośbę.
                Podczas gdy wszyscy domownicy rezydencji Roseblack udali się na spoczynek, spowita aurą tajemniczości postać wyłoniła się z lasu i z chciwym uśmiechem powiodła wzrokiem po murach okazałego domostwa. Wreszcie tu dotarła. Do ostatniego miejsca, w którym mógł przebywać jej ukochany. Jeśli tu go nie znajdzie, to zwyczajnie zawiedzie. Jednak instynkt podpowiadał jej, że tym razem będzie miała szczęście. Nie wiedziała właściwie, czemu dotąd trzymała się z daleka od tego miejsca. Zdawało jej się, że wydziela dziwny, niepokojący zapach, jednak im bliżej znajdowała się celu, tym irytujące wrażenie zapachowe traciło na sile.
Zwinnie wśliznęła się do wnętrza przez jedno z uchylonych okien w jadalni. Rozejrzała się wokół i otrzepawszy wygniecione ubranie, dumnym krokiem ruszyła przed siebie. Nie wyczuwała obecności innych demonów, ani nawet żadnych obcych istot spoza ludzkiego świata. Nie musiała się więc obawiać. Żaden śmiertelnik nie byłby w stanie jej zagrozić. Sukcesywnie przeczesywała kolejne pomieszczenia, kiedy nagle na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.
                – Anioł – szepnęła zaniepokojona.
Wyciągnęła jeden z wiernych sztyletów i przywarła plecami do ściany. Powoli przesuwała się na przód. W połowie korytarza ujrzała wydobywające się spod drzwi, blade światło. Podeszła do nich i, nie wydając z siebie żadnych odgłosów, przyłożyła ucho do drewna. Chociaż nie widziała śmiertelnego wroga, który spokojnie sączył herbatę, oddając się lekturze dzieła Szekspira, nie miała złudzeń, że był jednym z nich. Przez setki lat ciągłych zatargów z niebem nauczyła się bezbłędnie rozpoznawać ich na odległość. Domyśliła się również, że skoro w posiadłości był gołąb, najprawdopodobniej przetrzymywał tu również i Sebastiana.
Nie chcąc ryzykować zdradzenia swej obecności, ruszyła wzdłuż korytarza. Przez chwilę błądziła po ciemku, by ponownie na swej drodze spotkać kogoś niespodziewanego. Tym razem był to bóg śmierci. Czerwonowłosy mężczyzna spał na krześle nieopodal drzwi. Enepsignos od razu zorientowała się, że stał na ich straży. Na szczęście nie był zbyt konsekwentny, więc kobieta bez trudu wtargnęła tam, gdzie teoretycznie nie powinna móc się dostać. Zastanawiała się, jak to możliwe, by nie wyczuła obecności ich obojga? Dziwnej rezydencji musiała chronić niezwykle silna magia. Nie było innego wyjaśnienia, a to, że udało jej się uniknąć zarówno anioła jak i shinigami, niemal graniczyło z cudem.
                Zbiegła po schodach do piwnicy. Ledwie wkroczyła do ciemnego, zawilgotniałego lochu, a w jej nozdrza uderzył zapach krwi. Oczy demonicy rozbłysły groźnie, kiedy przedzierając się pomiędzy kolejnymi regałami, w końcu dopadła krat więzienia ukochanego.
                – Żyjesz! – wysapała, z trudem łapiąc oddech.
Klęknęła przed klatką i wsunęła rękę do jej wnętrza, sięgając dłoni Sebastiana. Demon ocknął się i spojrzał w dwa jaśniejące punkty rozdzierające ciemność. Uśmiechnął się słabo i wskazał dłonią stojącą obok kobiety lampę. Enepsi chwyciła ją w dłoń i zapaliła wypuszczając z opuszki palca niewielki płomień. Dopiero gdy ostre światło wypełniło wnętrze piwnicy, zorientowała się w jak opłakanym stanie znajdował się król. Zadrżała przerażona i otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak demon nie dał jej dojść do słowa.
                – Nic mi nie jest. Nie przejmuj się. Wyleczę się. Nie mamy wiele czasu Musisz coś dla mnie zrobić.– mówił pospiesznie, lecz jego słowa nie były wyzute z ciepła.
Patrzył na najwierniejszą poddaną z lekko przymrużonymi oczami i z łagodnym uśmiechem na ustach. Ujął jej dłoń i zaczął delikatnie gładzić skórę opuszkami palców, doskonale wiedząc, że zawsze uspokajało ją to w trudnych chwilach. Była delikatniejsza, niż się do tego przyznawała. Obecny Król Piekieł był jedną z dwóch istot, które znały ją od tej strony i doskonale wiedział jak wiedzę tę wykorzystać na swoją korzyść.
                – Powiedz mi, kochany.
                – Weź to – szepnął, wkładając w dłoń błękitnej demonicy jedno ze swych piór. – Wróć do królestwa i powiedz, że poszedłem walczyć o ziemię w ich imieniu. Pod moją nieobecność sprawuj władzę, a kiedy wrócę, dla piekła nastaną długo wyczekiwane czasy świetności – wyjaśnił, zaciskając palce na jej ręce.
                – Oczywiście. Zrobię wszystko, co zechcesz.
                – Wiem o tym, ukochana – szepnął, przysuwając się do klatki.
Demonica zrobiła to samo, łącząc ich usta w pocałunku. Łapczywie spijała utęsknioną słodycz z jego warg, szalejąc z radości świadoma tego, że miał plan. Wiedziała, że z piórem, które jej ofiarował, nikt nie posądzi go o zdradę, a jej tymczasowe zwierzchnictwo zostanie przyjęte bez żadnych pomruków. W końcu nie codziennie Król Piekieł oświadcza się jednej ze swych poddanych.
                – I jeszcze jedno ­– przerwał wzniosły moment, poważnie spoglądając w oczy przyszłej żony – Nie wracaj tu więcej. Pod żadnym pozorem. Nie możesz narazić siebie, ani mojej misji.
                Nie zamienili więcej ani słowa. Enepsignos z bólem serca oderwała się od ukochanego i równie niepostrzeżenie, jak wdarła się do wnętrza lochu, opuściła teren rezydencji, by czym prędzej wrócić do domu i obwieścić dobrą nowinę. Mimo ludzkiego ciała, które okropnie ją uwierało, z ust demonicy nawet na chwilę nie zniknął uśmiech. Radosna przekroczyła granicę światów i dumniej niż zazwyczaj pokonała korytarz prowadzący do sali tronowej, gdzie królewscy doradcy czekali na radosne wieści. 

8 komentarzy:

  1. :* Nie mów mi tylko, że to ten art z pianinkiem, bo będę płakać <3
    I znowu robisz mi niezasłużony fejm :-* Naprawdę kiedyś się za to obrażę, tak jak na naszego demona <3
    Rozdział jest świetny, genialny, ale już przeszło mi na tyle, że potrafię powiedzieć coś oprócz kyaaa. Do rzeczy.
    Byłam szczerze zaskoczona, że Lizz tak szybko zrozumiała sedno sprawy! To znaczy, może nie tyle Lizz, co jej serce wreszcie doszło do głosu.
    Ejejej popsuję ci czwartą piosenkę. Właśnie leci w tle *_* Cudowna <3
    "Sprawdź mnie. Bo ją kocham, Sutcliff." Gdy pierwszy raz to przeczytałam, to trzęsły mi się ręce, żuchwa opadła aż do ziemi i niewiele brakowało, żebym się rozpłakała. Teraz przywodzi mi to na myśl rozgrywkę pokera albo innej gry karcianej, z tym: Sprawdź mnie. I poker face shinigamiego, bo blef był zbyt idealny, że nie mógł uwierzyć, że to jest właśnie prawda. Nie mam słów, by wyrazić potęgę tej sceny i jak bardzo w polaczeniu z 4. ścieżką oddziałuje silnie na moją wyobraźnię.
    Grell, przebłyski starego życia <3 Jesteś cudowna, bo obudziłaś we mnie współczucie dla niego, a wiesz, jakie to trudne, bo potrafię się śmiać nawet w najmniej odpowiednim momencie. Chylę czoła.
    A Enepsignos została regentką w jego imieniu i narzeczoną *_* Kawaiii. Teraz jestem rozdarta, bo obdarzyłam ją dużą dawką sympatii, ale dobro Sebastiana stoi dla mnie wyżej w hierarchii... A on Koch Lizzy. Co za nieporozumienie!
    I yiruma. <3 postawiłaś na uspokojenie naszych serduszek, czy jak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yiruma, bo kocham go całym sercem i mogłabym słuchać na okrągło xD no i pasowało mi do klimatu. A to 4 znalazłam w sumie tego dnia, co walczyłam z tym cholerstwem :P
      Dobro Sebastiana zawsze na pierwszym miejscu <3 A może nie? W sumie, po mnie się można spodziewać wszystkiego. Sama nie wiem,co jeszcze wymyślę, ale zdecydowanie musi być kya, żeby nas zapsokoić, hahahahaha. Może jakaś kąpiel w wannie? XD
      OMG, właśnie na coś wpadłam xD płodna doba dzisiaj, nieprzeciętnie. Dobry znak. No i ten, tego, no... Dobrze, że kyauaś, bo jakbyś nie kyaua, to bym była sobą zawiedziona xD

      Usuń
  2. Z opóźnieniem, ale jestem. Do czytania!
    Lizz & Seba - czytam sobie, czytam. Oczywiście pierwsza reakcja: "No uwierz mu, no! Przecież to Seba do jasnej! Głupia no, mścić to się możesz na Enepsi, że ci Sebeua chce ukraść (chociaż z każdym rozdziałem przekonuję się do tego, że ona też zasłużyła na szczęście ;-;)" Potem moje myślące alter ego, które zawsze musi ujawniać się o kilka sekund za późno, gdy już coś palnę, podsunęło: "No przecież ona ma rację i choć ja wiem swoje, to na jej miejscu już bym Sebie nogi z dupy powyrywała. Należy mu się (ale tylko za to, co jest w oczach Lizzy, bo ja tam zawsze i tak myślę bardziej spiskowo od innych, bo mnie to nie dotyczy, więc sprawa wygląda inaczej)". Żałuję, że się dziewczyna nie ogarnęła w porę i że Grell akurat musiał się obudzić ze swojej śpiącej warty, no ale cóż i tak mnie uraczyłaś cudnym rozdziałem ;)
    o do Grella, jak już tu jesteśmy... Wspaniałą postać, która na równi z Undertakerem potrafi mi poprawić nastrój, choćby mi się wszystko na głowę waliło. A teraz z niego takiego poważnego i rozważnego zrobiłaś. To też supi jest! Tę wersję też będę ubóstwiać, nie ma opcji. Się rozwinął chłopak, pięknie to pokazałaś. To jak powoli zdał sobie sprawę, że współczuje i chce jakoś ulżyć "irytującej dziewczynie"...Awwwww... Taki chłodny przy Sebie *.* (Czyżby syndrom "starego" Grella mi się udzielił?) No i te jego przemyślenia o przeszłości...Awwwwwać będę w nieskończoność.
    Oczywiście, ja też muszę się samodzielnie popodniecać fragmentem wyżej wspomnianym. "Sprawdź mnie" No Grell, kocham! "Bo wciąż ją kocham, Sutcliff" Dobrze, że leżałam, bo już niżej spać nie mogłam. Rozpływam się! Płyyynę! To "Sutcliff", argghrhh, no taki klimat, że nie opiszę. Płyyynę nadaaal. Chociaż ja zwsze wiem swoje, to aż nie mam ochoty mówić: "Wiedziałam!". Pewnie wszyscy wiedzieli, ale noooo... Choć wyobrażałam sobie ten moment na różne sposoby, to tak dobrze nie było!
    Sorki, jarać się Taiem i Tomoko nie będę, przyćmiła mi ich tamta scena. Inne też... Za dużo supi i kjut scen powypisywałaś! Twoja wina!
    Idzie Enepsi koło drogi... No i co? No trafiła w końcu, dobrze czy źle? Sama nie wiem już ;-; Najlepiej to bym rozdzieliła Sebę na dwóch. Ten supiSeba dla Lizzy, a ten stereotypowy, pod którego maską kryje się ten supi, dla białej demonicznej... (Straciłam frajdę z nielubienia jej ;^; Łaj?!) No kurcze, nawet zaczynam ją lubić, a tak nie lubię zmieniać podejścia do kogoś, kogo okrzyknęłam moim wrogiem...
    Arthuro, noo! W łeb się walnij durnym Szekspirem. Co za debil! (muszę na kogoś przelać nienawiść) Nie no, ogólnie scena z Enepsi x Seba fajna... Ale nie powinna mi się podobać! No i tu chodzi o zasady! Nie wpuszczamy demonów, to nie wpuszczamy! A nie, aniołek się znalazł! (Grella uniewinniam! Niech się chłopak wyśpi, a nie pan "gołąb" [podoba mi się ><). Tak lekceważyć swoje obowiązki! No ślepy, głuchy i nawet mi go nie żal. (Gdyby nazywał się Andrzej, sprawy inaczej by się miały XD Bóg go nie kocha)
    Jeśli coś z tymi zaręczynami będzie na rzeczy, to na razie nie wiem co zrobię, ale coś na pewno. Niech Lizz wpadnie na ślub w momencie: "...lub zamilknie na wieki" (chociaż nie, nie czytaj tego) żadnych zaręczyn z Sebą, koniec. Aż mi trochę żal Enepsi, bo ona też teraz taka wykorzystywana. W całej swojej dziwkowatości, to jednak nic nie zrobiła, no! Seba, głąbie! Ciebie chwalić jednak za dużo nie można, bo ci sie we łbie przewraca. Zaręczyny, jeszcze czego...

    "Bo wciąż ją kocham, Sutcliff" Wypiszę sobie to złotymi literami na ścianie. I suficie. Bo w sumie dużo leżę, to też trzeba patrzeć. Sutcliff. Chyba zawsze będę Grellem kończyć zdania, jakoś pięknie to brzmi :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Alee tego wyszło o.o (zapomiałam napisać Sutcliff na końcu. Niechaj spłonę!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosze, jestem zbyt nieogarnięta, żeby Ci z sensem odpisać, a aż wypada, bo tyle napisałaś <3
      Fajnie, że tyle różnych emocji i że podobają Ci się różne oblicza bohaterów. No i to "Nie lubię Enepsi, niech umrze. Ale jednak nie, lubię ją." To jest piękne hahaha xD
      Dobrze, że od razu założyłam, że to nie będzie jedynie epizodyczna postać, bo tyle emocji dostarcza xD
      No i nie będę sobą, jak się nie pojaram, że to proste zdanie miało taką moc. Szoczek,że udało mi się to osiągnąć. Nie spodziewałam się w sumie... No, ale najważniejsze, że się podobało <3
      Sama widzisz, że to strasznie nieskładne, ale nie mam, kiedy się wyspać i ooo i taka jestem bylejaka xD Ale doceniam komcia <3 loffki

      Usuń
  4. Ej Nami, jako twoja czytelniczka i wierna słuchaczka (która się zazwyczaj nie ukazywała) chciałabym tobie pokazać coś złego, ohydnego, ordynarnego i przerażającego (choć czasami zabawnego)
    To coś co przebija Jelenia, proszę, musisz zrobić z tego jutubolizę. To jest zbyt złe... Tam są spocone trawy i mieczopochwy ;--;
    Poniżej wrota piekieł.
    http://najlepsza-historia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. „– Bo wciąż ją kocham, Sutcliif”. Przeczytałam to i aż podskoczyłam :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, ta scena Sebastiana i Grell'a epicka, serce Lizz doszło do głosu, ale czy anioł jej nie wyczuł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

.