~*~
Lokaj zatrzymał
się na wzniesieniu niedaleko posiadłości. Wyciągnął kieszonkowy zegarek,
pokręcił głową i schował go z powrotem. Kwadrans po szóstej.
– Mam bardzo
mało czasu… – szepnął pod nosem.
– Mmm… –
mruknęła delikatna istota śpiąca w jego ramionach.
Brunet spojrzał na nią ciepło i
odgarnął niesforny kosmyk włosów, który przykleił się do jej czoła.
– Najmocniej
przepraszam, obudziłem cię? – zapytał.
– Nie szkodzi –
odpowiedziała zaspana, przecierając oczy. – Sebastian…
– Słucham?
– Śmierdzisz… –
Skrzywiła się.
– Proszę o
wybaczenie. Nie miałem czasu zmyć z siebie tego odoru, byłem zajęty ratowaniem
twojego życia – wyjaśnił złośliwie.
– Nie musiałbyś
tego robić, gdybyś lepiej wykonywał moje rozkazy.
– Ależ zrobiłem
wszystko dokładnie tak, jak panienka rozkazała. Uwiodłem Madame Holme i
przeszukałem jej posiadłość.
– Ugh… Nieważne,
wracajmy. Mam ochotę na herbatę. I zdecydowanie muszę się przebrać. Widzę, jak
na mnie patrzysz – powiedziała słabym głosem i skrzywiła się wymownie patrząc w
oczy demona, w których tańczyły świetliste iskierki.
– Z szacunkiem
i serdecznością? – Uśmiechnął się.
– Z chęcią
pożarcia mnie. Widzę to w twoich oczach. Ledwie się powstrzymujesz. – Schowała zakrwawione
nadgarstki pod płaszczem, którym ją okrył.
– Nie musisz
się bać. Dopóki nasz kontrakt jest w mocy nic ci nie zrobię, panienko.
~*~
Chuda
dziewczyna ubrana w długą, za luźną, białą koszulę, siedziała skulona w
głębokim fotelu zdobionym kwiatowym ornamentem, w dłoniach trzymała niewielką
filiżankę herbaty. Jej długie, przesiąknięte wodą włosy zostawiały mokre plamy
na materiale. Wszędzie wokół niej, na regałach z ciemnego drewna, stały książki
najróżniejszych autorów. Można było znaleźć tu dzieła najwybitniejszych pisarzy
całego świata tworzących literacką historię ludzkości. Purpurowe dywany
wyścielały całą podłogę biblioteki. W świetle porannego słońca głęboka czerwień
mebli i włosów szlachcianki przypominała krew, którą niejednokrotnie zbrukana
została przebywająca w pomieszczeniu, niepozorna nastolatka.
– Skąpana we krwi od chwili narodzin, aż do
samej śmierci – pomyślał Sebastian, przecierając półki z kurzu.
Był w wyjątkowo dobrym nastroju.
To jeden z takich dni, kiedy życie pokazuje, że trud się opłaca – właśnie tak
się czuł. Po czasie spędzonym z tym drobnym dzieckiem, usługiwaniu mu i
pielęgnowaniu jego duszy, wreszcie dostrzegał efekty. Całe jego ciało drżało z
podniecenia, gdy zmywał ze skóry Elizabeth zaschniętą krew ludzi, których
własnoręcznie zabiła. Zabiła, by się bronić. Zabiła, by osiągnąć swój cel.
Zabiła, by przeżyć i dokończyć to, co zaczęła. Zabiła… By się zemścić.
Wiedział, że nie zawaha się, gdy nadejdzie taka potrzeba, niejednokrotnie
dawała dowód tych słów, jednak to były zupełnie inne sytuacje. Nigdy przedtem
nie zabiła nikogo własnymi rękami. Zawsze to on, jej pionek, zajmował się
brudną robotą, podczas gdy ona jedynie wydawała polecenia. Tym razem nie było
go, kiedy trzeba było walczyć. Nie czekała aż przybędzie jej z pomocą, nie
polegała jedynie na nim, postawiła na siebie. Uwierzyła w to, że może osiągnąć,
co tylko zechce i tego dokonała. Zabarwiona na czerwono woda, spływająca
odpływem wanny, była tego dowodem. Zabiła instynktownie, bezwzględnie, a potem
zmyła z siebie brud i powróciła do zwykłego życia. Taka była jego pani.
Nieobecnym
wzrokiem wpatrywała się w coś za oknem. Sama nie umiała sprecyzować, na co
dokładnie patrzy. Była zmęczona i wyziębiona. Mimo długiej, gorącej kąpieli,
wciąż czuła na sobie zapach krwi. Nie wiedziała tylko, czy to posoka ofiar,
które zabiła bez mrugnięcia okiem, czy jej własnego ciała. Sebastian zrobił, co
mógł. Opatrzył wszystkie rany, odkaził i zabandażował nadgarstki. Przebrał ją w
czyste ubrania, pomógł dokładnie się umyć. Domyślała się, że woń może nawet nie
być prawdziwa, że istniała jedynie w jej wyobraźni. Nigdy wcześniej nie zabiła
samodzielnie, nie wiedziała jak się z tym czuje. Myślała, że zacznie płakać, żałować,
trząść się. Spodziewała się, że w ostatnim momencie się zawaha, a niezdecydowanie
przypłaci śmiercią, jednak zachowała się zupełnie inaczej niż przewidywała.
Dlatego tak bardzo nie potrafiła się w tym odnaleźć. Wtedy ogarniał ją zimny
spokój, całkowicie poddała się zwierzęcemu instynktowi. Zrobiła, co do niej należało
i nie czuła w związku z tym absolutnie nic. I właśnie ten brak emocji wzbudzał
w niej największe obawy.
– Czyżby moja dusza była tak mroczna, że nawet
własnoręczne zabicie człowieka nie robi na mnie wrażenia? Czy właśnie takiej
duszy pragnie?- Popatrzyła na demona.
Spokojnie wycierał półki, jakby
nic się nie zmieniło. Jakby to był kolejny, nudny poranek.
– Czy dążąc do celu nie zatracę siebie?
– Sebastian…
Czujesz krew? – zapytała cicho.
Mężczyzna odwrócił się i popatrzył
na nią zdziwiony. Nie czuł żadnego obcego zapachu. To znaczy czuł, ale wiedział, że ludzkie
zmysły hrabianki nigdy nie byłyby w stanie tego wyczuć. Patrzyła na niego
wyczekująco, żądając odpowiedzi.
– Nie – odparł
krótko. Podszedł do czerwonowłosej i
wyciągnął z jej ręki filiżankę.
– Wystygła ci
herbata. Pójdę zaparzyć kolejną i przygotuję śniadanie.
– Nie jestem
głodna… – mruknęła i wbiła wzrok w lekko zarumienione dłonie.
– Rozumiem.
Pochylił się nad nią. Prawą dłonią dotknął
podbródka i delikatnie podniósł jej głowę, by spojrzała mu w oczy. Jego źrenice
płonęły piekielnym ogniem, jednak wzrok był łagodny i troskliwy.
– Jesteś
strasznie słaba. Uważam, że jednak powinnaś coś zjeść – wyszeptał.
– Naprawdę się martwisz, demonie? – zapytała
w duchu.
Wyraz jego twarzy był niezwykle
autentyczny, nie mógłby tak doskonale udawać. Ktoś, kto nigdy nawet nie otarł
się o ludzkie emocje nie potrafiłby tak dobrze oddać tego, co ukazywała jego
twarz, gdyby naprawdę tego nie poczuł. Widziała w nim autentyczność, której nie
da się podrobić.
Milczała przez dłuższą chwilę,
zanim zorientowała się, że wciąż trwają w tej niezręcznej pozie.
– Może masz
rację… – powiedziała prawie bezgłośnie.
Uśmiechnął się zadowolony, że
udało mu się ją przekonać.
– Wrócę za
piętnaście minut. Mam dla ciebie coś, co na pewno cię zadowoli, panienko.
–Zniknął za ciężkimi, drewnianymi drzwiami.
– Ciekawe co… –
burknęła do siebie i głośno ziewnęła.
Po nocy takiej jak ta, powinna
spać cały kolejny dzień. Mimo zmęczenia nie miała jednak ochoty na odpoczynek,
na pewno nie w formie snu. Musiała sobie sporo przemyśleć, lepiej było nie
dopuszczać do tego procesu podświadomości. Pokręciła się chwilę w fotelu i
głęboko westchnęła.
Było
jeszcze przed ósmą, gdy Sebastian wrócił z obiecanym śniadaniem. Srebrną tacę,
zastawioną porcelanowym dzbankiem, filiżanką oraz niedużym, zakrytym
talerzykiem postawił na niewielkim, okrągłym stoliku tuż obok fotela.
– Co to jest? –
zapytała, przyglądając się z ciekawością śniadaniowej niespodziance.
– Sama zobacz,
panienko – rzekł, z zadowoleniem obserwując reakcję nastolatki.
– Um… –
Podniosła pokrywkę i popatrzyła niepewnie na malutki podłużny bochenek chleba.
– Co to? – zdziwiła się, biorąc jedzenie do ręki.
Jak na zwykły kawałek chleba był
dosyć ciężki. Skórka była jeszcze ciepła i pachniała włoskimi przyprawami.
Dziewczyna obejrzała pieczywo ze wszystkich stron i zdziwiona, popatrzyła
pytająco na demona.
– Nie bój się,
spróbuj – namawiał ją rozbawiony.
Wyglądała jak małe,
zdezorientowane dziecko. Przysunęła chleb do ust i tuż przed ugryzieniem,
jeszcze raz rzuciła niepewne spojrzenie śmiejącemu się pod nosem służącemu.
Odgryzła kawałek i zaczęła żuć. W ustach poczuła subtelny smak świeżych warzyw
i delikatnej mozzarelli, zanurzonej w doskonale wyważonym dressingu.
– To jest…
Sałatka w chlebie! – krzyknęła zaskoczona, jednocześnie przeżuwają.
Jej twarz rozpromieniała radosnym,
dziecięcym uśmiechem. Zjadła śniadanie w przeciągu kilku chwil i wcale nie
wydawała się niezadowolona.
– To jest
genialne! – komplementowała.
– Bardzo
dziękuję. – Skinął głową, kładąc dłoń na piersi. – Mówiłem, że cię to zadowoli.
– I miałeś
rację! – Oblizała palce, wytarła je w serwetkę i chwyciła gorącą, zdobioną
filiżankę. – Mamy na dzisiaj jakieś plany? – zapytała.
Wydawało się, że niecodzienny
posiłek wybił z głowy szlachcianki wszelkie problemy i wątpliwości, z którymi
borykała się od paru godzin.
– Trening sztuk
walki o wpół do jedenastej. Następnie miała się odbyć lekcja historii i
spotkanie z firmą obuwniczą, ale zważywszy na wydarzenia dzisiejszej nocy,
przeniosłem je na następny dzień. W takim razie dzisiaj ma panienka jedynie
trening.
– Przełożyłeś?
Dlaczego?
– Pomyślałem,
że będziesz zbyt zmęczona, by się tym zajmować – wyjaśnił.
Już miała się na niego wydrzeć.
Sam mówił, że spotkania z klientami są ważne. Denerwowało ją, że podjął decyzję
na własną rękę, jednak brak lekcji historii powstrzymał chęć skarcenia
samowolki.
– Historia jest
taka nudna… Może to i dobrze. Dziękuję. Możesz już iść. – Odprawiła go.
Na trening
postanowiła ubrać się sama, dlatego do jego rozpoczęcia miała chwilę czasu
jedynie dla siebie. Była wdzięczna demonowi za to, co zrobił. Chociaż nie do
końca wiedziała, jak powinna to nazwać. Założenie, niewątpliwie słuszne, że
poczuł względem niej zmartwienie, było zbyt irracjonalne, żeby nawet myśleć o
nim bez wątpliwości. Chociaż niepodważalna była szczerość jego ekspresji, sama
sytuacja była zwyczajnie niedorzeczna.
– Demon, który martwi się o człowieka –
zaśmiała się w myślach. – Idiotyzm…
Teraz miała ochotę pobyć trochę w
samotności. Podeszła do półki i wyciągnęła jeden z kryminałów. Usiadła na
szerokim parapecie okna i zagłębiła się w lekturze, popijając co jakiś czas,
wystygniętą już herbatę.
~*~
Punktualnie, o
wpół do jedenastej, młoda głowa rodu Roseblack pojawiła się w przestronnym
pokoju, który wraz z Sebastianem wykorzystywali do ćwiczeń. Miała na sobie
dokładnie taki sam strój jak ostatnim razem. Mimo, że o to nie prosiła,
postanowił zrobić dla niej idealną kopię. Dobry kamerdyner wie, czego
potrzebuje jego pani, nawet, jeśli nie mówi tego na głos. Gdy zobaczyła złożone
ubranie leżące na łóżku, nie zorientowała się, czym jest. Zorientowała się
dopiero po chwili, kiedy zaczęła się ubierać. Pomyślała wtedy, że jednak
brakowałoby jej tego zestawu.
– Czasami jestem bardziej sentymentalna, niż
mi się wydaje – pomyślała, przeglądają się w lustrze.
Blady mężczyzna zdjął frak i
zawiesił go na oparciu stojącego przy oknie krzesła.
– Możemy
zaczynać? – zapytał uprzejmie.
Kiwnęła głową i przyjęła
odpowiednią pozycję. Nie czekając na jej ruch, zaatakował. Nie była dobrze
przygotowana do tak szybkiego startu. W ostatniej chwili zablokowała cios,
jednak nie zdążyła odpowiednio ustawić nóg, dlatego siła uderzenia odepchnęła
ją w tył. Przewróciła się na plecy, zrobiła fikołka i stanęła na nogi, starając
się tym razem zdążyć odpowiednio przygotować obronę. Znów był tuż przy niej,
nie dając ani sekundy na przemyślenie taktyki. Tym razem uderzył z boku, a siła
jego ciosu pchnęła nastolatkę na ścianę. Odbiła się od niej i upadła na twardą,
zimną posadzkę. Zszokowana popatrzyła na kamerdynera. Znów biegł w jej stronę.
Jego oczy płonęły soczystą czerwienią, wzbudzając w niej niepewność, prawie
strach. Atakował bez ostrzeżenia, skutecznie i dokładnie, jakby próbował ją
zabić. W ostatniej sekundzie przetoczyła się na bok. Głośny huk jego dłoni
uderzającej o podłoże wystraszył siedzące na zewnętrznym parapecie ptaki. Lizz
popatrzyła w miejsce uderzenia. We wgniecionej podłodze odznaczał się kształt
pięści Michaelisa. Zerknął na nią z ukosa i oblizał wargę. Jego demoniczna
natura przenikała przez oblicze idealnego mężczyzny. Szlachcianka miała
wrażenie, że widzi jego wnętrze, jego prawdziwą formę. Stanął przodem do niej i
powoli zaczął się zbliżać. Otoczyła go czarna aura, całkowicie pochłaniająca
promienie słońca. W przepełnionych obłędem i chęcią zabijania oczach nie było
ani odrobiny dobrze jej znanej uprzejmości, czy nawet złośliwości. Wszystko, co
ludzkie zdawało się opuścić powłokę, z której korzystał.
Klęczała, opierając ręce o
podłogę. Patrzyła na niego, próbując zrozumieć, co się stało.
– Taki piękny…
– wyszeptała, gdy chwycił ją za ubranie i podniósł do góry.
Bez słowa uśmiechnął się do niej
bezwzględnie i rzucił nią o kolejną ścianę. Osunęła się na dół. Poczuła strużkę
ciepłej krwi spływającą z kącika ust. Starła ją i popatrzyła na dłoń. Czerwień
hipnotyzowała ją swoim blaskiem. Zerknęła na zmierzającego zbliżającego się
potwora. Wpatrywał się zachłannie w jej rękę. Wtedy nagle do niej dotarło –
chciał ją zabić. Chociaż nie rozumiała, co nagle się stało, była pewna. Nie
cofnie się. Jeśli się nie uchyli, zmiażdży jej drobne ciało. Poczuła nagły
przypływ adrenaliny. Podniosła się i ustawiła trzęsące się ciało w wyjściowej
pozycji do ataku. Oczyściła umysł, wzięła głęboki oddech i rzuciła się w jego
stronę. Do walki o swoje życie.
~*~
– Wystarczy.
Słyszysz mnie? Już wystarczy… – powiedział
stanowczo demon. Trzymał szarpiącą się dziewczynę
za przedramiona, przytwierdzając ją do ściany. Próbowała się wyrwać. Mimo tego,
że nie miała szans, nie przestawała walczyć.
– Sebastian? – pomyślała, słysząc w oddali
jego głos. Nie wiedziała, co się dokładnie dzieje.
Pośród mroku dostrzegła jego twarz.
– Elizabeth! –
krzyknął.
– Sebastian!
Obraz stawał się coraz
wyraźniejszy. Otaczająca ją ciemność zniknęła. Popatrzyła na niego niewyraźnie
i zorientowała się, że ją trzyma.
– Próbowałeś
mnie zabić! Puszczaj! – warknęła.
Posłusznie wykonał polecenie.
– Co to miało
być?
– Czyżbyś się
bała? – zapytał złośliwie.
Uśmiechnął się, pokazując ostre
kły.
– Zgłupiałeś? –
Skrzywiła się wymownie.
– Przed nami
jeszcze sporo ćwiczeń, zdajesz sobie z tego sprawę? – prychnęła, odwracając głowę.
– Próbowałeś
mnie zabić! – oskarżyła go ponownie.
Popatrzył na nią z wrogim błyskiem
w oczach. Przysunął twarz do jej ucha i wyszeptał:
– Wiesz
przecież, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Jestem twoim oddanym pionkiem, nie
zrobię niczego, co mogłoby ci zaszkodzić.
– A to…
– W sytuacji
zagrożenia życia – przerwał jej, zanim zdążyła dobrze zacząć. – Dopiero wtedy
pokazujesz, na co naprawdę cię stać. Stajesz się zabójcą idealnym. Zimnym,
bezwzględnym, doskonałym… – wyjaśnił bardzo powoli i odsunął się od niej.
Poczuła się zmieszana. To, co
mówił… Była z siebie zadowolona, chociaż nie wiedziała, czy powinna.
– Zraniłam cię?
– zapytała, widząc krew na jego koszuli.
– Nie bądź
śmieszna, panienko – zaśmiał się pod nosem. – Następnym razem popracujemy nad
zachowaniem świadomości podczas walki. Inaczej, zamiast ratować, zabijesz
wszystkich wokół. – Rozejrzał się wokół.
Ona zrobiła to samo. Całe
pomieszczenie było doszczętnie zniszczone.
– Wygląda tak,
jakby Thomas i Jeanny próbowali zrobić remont… – zażartowała zażenowaniem. –
Posprzątaj tutaj. I przebierz się. To… – Machnęła parę razy rękami, wskazując
na plamy na jego koszuli. – Wygląda nieprzyzwoicie i za bardzo odkrywa twoją
prawdziwa naturę.
– Yes, my lady
– odpowiedział, klękając przed hrabianką. – Chciałbym przeprosić za swoja
brutalność.
– W tym wypadku
nie musisz, wiesz o tym. Przestań ze mnie kpić – odparła zdenerwowana,
wzbudzając w nim śmiech.
Elizabeth
opuściła pokój i poszła się przebrać, gdy usłyszała krzyk młodego służącego.
–
Panieeeeeenkooooo! – krzyczał zdyszany brunet, szukając szlachcianki po całej
posiadłości.
Gdy w końcu ją znalazł, zatrzymał
się i powiedział, ciężko dysząc:
– Przyjechał
pan Julian i panicz Timmy! – Otarł czoło. – Czekają na panienkę na dole.
Hrabianka popatrzyła na niego
zaskoczona.
– No pięknie…
Powiedz Sebastianowi, żeby się nimi zajął, za chwile przyjdę – rozkazała.
Nie była zbyt zadowolona z tych
nowin, które przekazał jej Tai. Miała nadzieję odpocząć po ostatniej nocy i
treningu. Los jednak miał inne plany. Zanim zdążyła dojść do swojej sypialni,
dobiegł do niej mały chłopiec o złocistych włosach lekko przykrywających uszy,
ubrany w niebieski mundurek.
– Lizzyyyyyyyyy!
– krzyknął radośnie i rzucił się w ramiona czerwonowłosej.
Przytuliła go mocno i obdarzyła łagodnym
uśmiechem.
– Cześć mały.
Nie spodziewałam się ciebie!
– Um… Wiem.
Tatuś powiedział, że musimy cię odwiedzić – wytłumaczył, patrząc na nią
wielkimi, błękitnymi oczami, błyszczącymi ze szczęścia. – Bardzo się ucieszyłem.
Tak dawno się nie widzieliśmy! Lizzy? Dlaczego masz na sobie takie dziwne
ubrania. Są brudne! – Skrzywił się i podrapał po głowie.
– Hahaha! – zaśmiała
się, widząc zakłopotaną minę chłopca. – Wszystko ci zaraz wyjaśnię. Biegnij
teraz do taty, zaraz przyjdę. I poproś Sebastiana, żeby przyniósł ci lody – poleciła.
Mały pokiwał energicznie głową i
zaczął biec.
– I nie wierz
mu, jeśli powie, że żadnych nie mamy! – dopowiedziała, gdy znikał z jej pola
widzenia.
Uśmiechnęła się pod nosem.
Wiedziała, że to zdenerwuje lokaja. Nie miał zwyczaju kłamać i nie robił tego,
ale mówiąc tak kuzynowi miała pewność, że będzie zawracał mu głowę, a to na pewno
zirytuje złośliwego demona. Zadowolona z siebie weszła do sypialni i założyła
jedną ze swoich ulubionych, niekrępujących ruchów, sukienek.
========================
Odkryłam wczoraj wieczorem kilka zasady pisania opowiadań, właściwie takich niuansów, które mają znaczenie, kiedy wysyła się tekst do wydawnictwa. Musiałam zacząć poprawiać wszystko, co dotąd napisałam, żmudna praca. Tym bardziej, że te zasady są zupełnie sprzeczne z moją wewnętrzną estetyką. Niestety - pora zacząć się do tego przyzwyczajać.
Kolejna część, napisana już według zasad, ląduje w Waszych rękach. Mam nadzieję, że będzie się podobać. Chciałam także podziękować Grelli za komentarz. Jest to pierwszy, jaki pojawił się na stronie i mam nadzieję, że nie ostatni. Strasznie miło było zobaczyć cyferkę różną od zera w kolumnie z komentarzami. :)
Świetne *-* Dopiero teraz udalo mi się to przeczytać i poprostu- kocham <3 Już myślałam że Sebastian tak serio ją próbuje zabić ale uff :D Czekam na dalsze rozdziały ^-^
OdpowiedzUsuńWspaniałe :D
OdpowiedzUsuńUm... Arigato :D *zawstydzona*
OdpowiedzUsuńHm... pisałam już komentarz, ale chyba się nie dodał. Problemy z kompem XD Na wszelki wypadek napiszę jeszcze raz. Blog extra, myślałam, że Sebcio naprawdę chce ją zabić, no i dodawaj szybko następną notkę =D
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńJestem, po dniu przerwy co prawda, ale jestem.
Hmm, Sebastian zaczyna mi się bardziej kojarzyć z wampirem niż demonem, no i ten tekst, że śmierdzi... Hahahahah, jaka Eli wybredna.
A kto by czekał na pomoc? To normalne, że każdy próbowałby uciec. Co, jeżeliby służący Holme wyprzedził demona i ją zabił? Całkiem prawdopodobne.
Sałatka w chlebie? Haha, nie wierzę! Tak sobie pomyślałam, że coś nie tak z tym chlebem, że taki sam, oraz że pewnie jakaś sałatka w nim jest. No i proszę! Szkoda, że nie dano mi do wiadomości, co dokładnie w niej było.
Oo.. to nieźle Sebastiana poniosło, skoro zostawił ślad pięści w podłodze i skoro rzucił dziewczyną o ścianę. Chociaż ja na jego miejscu, gdyby ktoś był aż tak wymagający i narzekał, też bym podobnie postąpiła - może ściana nie miałaby nic z tym wspólnego, ale silne grzmotnięcie by się przydało.
Hah, skoro chciał wywołać u Elizabeth przypływ adrenaliny, to mógłby wylać na nią kubeł lodowatej wody. Mogłaby też uprzednio wypić mleko z czekoladą. ;) Jednak i tak sądzę, że go poniosło i po prostu to zataił.
"Zraniłam cię?" LEŻĘ.
Kurde, ostatnie lody jadłam jakiś tydzień temu, w Grycanie, a to dawno. Aż mnie ochota naszła przez Ciebie.
No, no, no... ciekawy ten rozdział. Poziom opowiadania rośnie w górę, ale wiadomo, że początki nie są najlepsze zawsze, bo to początki i akcja rozwinąć się musi. ;). Baron, którego zamordowało mydło, ponieważ się na nim poślizgnął - musiałam o tym wspomnieć. Rozśmieszyło mnie, a że słynna jestem z dywagacji. Pamiętam jeszcze, że kabaret "Katarek i kaszelek" mnie tak ubawił, że hej.
Ta sałatka w chlebie strasznie kojarzy mi się z curry w pączku z anime XD
OdpowiedzUsuńJa takie sałatki w chlebie jadałam dziesięć lat temu. Jak w Kuroszu zobaczyłam to curry w chlebie, to miałam straszną bekę, że z Sebastianem wpadliśmy na ten sam pomysł xD
UsuńWitam,
OdpowiedzUsuńświetnie, naprawdę przez chwilę myślałam, że chce ją zabić...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńświetnie po prostu, ale naprawdę miałam wrażenie że ją zabije...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńcudowne, naprawdę myślałam, że ją zabije...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza