Tak, wiem, nic wielkiego, na Gwiazdkę postaram się dodać coś naprawdę długiego, plus może jakiś bonus, jeżeli wena będzie łaskawa. :)
Zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni.
==================
Lokaj rozejrzał się dokładnie po wnętrzu pomieszczenia. Na pierwszy rzut
oka wszystko wyglądało zwyczajnie jednak, kiedy się przyjrzał, zauważył dwie
małe dziury, zakamuflowane w ścianach. Dyskretnie wskazał je czerwonowłosej.
Natychmiast poderwała się z fotela.
– Dobrze, panie doktorze! –
krzyknęła.
– Co ty wyprawiasz? – zdziwił
się.
– Jeśli nas obserwują, to chyba
ty powinieneś siedzieć na tym krześle? Trudno będzie się z tego wytłumaczyć. –
Podeszła do szafki i zaczęła udawać, że robi na niej porządek, przeszukując
kolejne szuflady w poszukiwaniu wskazówek.
Do
czasu obchodu zdążyła zajrzeć w każdy zakamarek, podczas gdy kamerdyner
odprężał się w siedzisku, pomijając jej herbatę z błogim i jednocześnie
złośliwym uśmiechem. Wyraz jego twarzy doprowadzał ją do szału. To on powinien
wszystko sprawdzać, tym czasem najlepsze wylegiwał się za biurkiem, podczas gdy
ona się męczyła. Bezczelność. Niestety
dla dobra przykrywki musiała to znieść, w końcu to był jej własny, niezwykle
idiotyczny, pomysł.
– Doktorze Michaelis? Już czas.
Proszę udać się ze mną. – Do pokoju, bez ostrzeżenia wszedł ten sam lekarz,
który przyprowadził ich do gabinetu.
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła głęboką bliznę na jego
prawym oku. Wcześniej było to niemożliwe, ponieważ burza kręconych, złotych
włosów, zasłaniała praktycznie całą jego twarz. Jak na człowieka, którego
niewątpliwie spotkało coś strasznego, zachowywał się dosyć beztrosko. Zbyt
beztrosko, jego luźne podejście do manier zaczynało ją irytować, chociaż
widziała go dopiero drugi raz. Nie była jedną z tych osób, które za najmniejsze
uchylenia chciały ścinać ludziom głowy, jednak nie zapukanie przed wejściem do
czyjegoś pokoju, wydawało się lekko przekraczać granice dobrego smaku.
– Oczywiście – odparł z
niezwykłym zaangażowaniem, jakby przez cały ten czas nie mógł się tej chwili
doczekać.
– Panią też proszę z nami, po
drodze pokażę pani pokój pielęgniarek. Siostra przełożona przydzieli pani
zadania – zwrócił się do zirytowanej dziewczyny, jednak w jego głosie nie było
tej samej sympatii, którą obdarzył lokaja.
Wyczuła niechęć i ogromny dystans, który zdecydowanie nie
pasował do lekkodusznego, młodego lekarza.
– Dziękuję – odpowiedziała równie
chłodno.
Mężczyzna
zaprowadził ich do drzwi pomieszczenia pielęgniarskiego. Nie zawracając sobie
głowy zbędnymi konwenansami, takimi jak przedstawienie nowej pracownicy,
zostawił Elizabeth naprzeciwko otwartych drzwi i szybko pognał dalej, ciągnąc
za sobą obiekt swojej ekscytacji. Dziewczyna niepewnie weszła do pomieszczenia.
Oczy wszystkich zebranych przeszyły ją wrogimi spojrzeniami. Nie rozumiała skąd
u nich taka niechęć. Czy to z powodu koloru jej włosów, czy po prostu nie
podobało im się, że ktoś z zewnątrz będzie poniewierać się po ich szpitalu? Bez
względu na to, o co chodziło, musiała skupić się na swojej misji, by jak
najszybciej opuścić to przedziwne, śmierdzące miejsce.
Niska,
krępa kobieta podeszła do szlachcianki, przysuwając swoją twarz niebezpiecznie
blisko niej, niemal dotykając jej nosa. Spojrzała prosto w jej błękitne oczy,
pełnym pogardy wzrokiem.
– Nie myśl sobie, że będziesz
traktowana szczególnie. To nie twój szpital i nie twoje wypaczone zasady. Tutaj
wszyscy są równi i uczciwi wobec siebie – mówiła powoli, stanowczo.
Wzbudzała szacunek, a może raczej
strach. Z ust śmierdziało jej czosnkiem. Czerwonowłosa zrobiła krok w tył, by
nie wdychać nieprzyjemnego odoru.
– Pracujesz z Magdą. Zaczynacie za
piętnaście minut – dodała pogardliwie i odwróciwszy się na pięcie, zniknęła w
głębi pomieszczenia.
Zdziwiona nieprzeciętnie niemiłym przywitaniem, Lizz
niepewnie próbowała wmieszać się w tłum, jednak nieprzychylne spojrzenia kobiet
nie odstępowały jej ani na krok. Próbowała nawiązać z pielęgniarkami nić
porozumienia, ale żadna nawet nie odpowiedziała na jej przywitanie.
Zrezygnowana stanęła pod ścianą, naprzeciwko wiszącego nad drzwiami zegara, i
wbiła wzrok w jego wskazówki. Oby chociaż
w trakcie prac udało mi się czegoś dowiedzieć.
– Nie przejmuj się nimi. Do obiadu
im przejdzie. – Melodyjny, uprzejmy głos dotarł do jej uszu.
Spojrzała na ciemnowłosą dziewczynę o wielkich, zielonych
oczach. Wyglądała na niewiele starszą od niej.
– Nie wiem nawet, o co tak
naprawdę im chodzi – burknęła pod nosem, spoglądając na jedyną osobę, która
zechciała z nią porozmawiać.
– To nic takiego. One uwielbiają
plotkować. Monitor widział cię w pokoju doktora Michaelisa, siedzącą w jego
fotelu. Dopowiedziały sobie co trzeba i wyszło na to, że masz z nim romans i
jedynie dlatego trzyma cię przy sobie – wyjaśniła brunetka, z niewiarygodną
lekkością.
Czerwonowłosa patrzyła na nią z lekko otwartymi ustami. Wychodziło
na to, że tego typu sytuacje były zupełną normą w tym miejscu, ale nie to ją
zaciekawiło.
– Monitor? – zapytała po chwili.
Młoda pielęgniarka zerknęła w prawo, w stronę pełnej książek
szafki. Stanęła tyłem do niej i odpowiedziała, konspiracyjnym szeptem:
– Cały budynek jest obserwowany
przez tajemniczą osobę, lub kilka osób, nie wiadomo. Nazywamy to zjawisko
„Monitorem”. Wie o wszystkim, co się tutaj dzieje, i według własnego uznania
dzieli się informacjami z resztą szpitala.
– W jaki sposób?
– Zostawia kartki z maszynopisu w
widocznych miejscach lub podrzuca je pojedynczym osobom, to zależy. Z reguły są
to zwykłe plotki, które wzbudzają chwilowe oburzenie, ale czasami są to
naprawdę poważne rzeczy. To właśnie Monitor wskazał policji trop w sprawie
kradzieży leków z zeszłego roku – powiedziała nie kryjąc chwilowego przypływu
uznania, co chwila oglądając się przez ramię. – Dlatego ludzie w obawie przed
kompromitacją i skandalem zachowują się jak maszyny, unikają wszystkiego, co
mogłoby przykuć uwagę, dokładnie uważając na każdy swój ruch, z nadzieją, że
nie padną obiektem zainteresowania Monitora. Jednak niezbyt im to wychodzi – zaśmiała
się głośniej. – Są też tacy, którzy w ogóle nie przejmują się tymi plotkami i
żyją swoim życiem, ale to zdecydowana mniejszość.
– I ty do nich należysz?
– Masz rację. Niewiele mnie to
obchodzi. Nie mam też nic do ukrycia. Po prostu jestem sobą. – Jej szczerość wydawała
się podejrzana.
Hrabiance ciężko było uwierzyć w słowa zielonookiej,
szczerość powoli stawała się luksusem bliskim wyginięcia, a ludzie, którzy ją
posiadali – zagrożonym gatunkiem.
– Codziennie pojawia się kilka
nowych informacji, więc nie martw się, do obiadu nikt już nie będzie pamiętał o
twoim domniemanym romansie – dodała, klepiąc dziewczynę w ramię.
– Nie obchodzi mnie to, co o mnie
myślą, długo tutaj nie zabawię – odpowiedziała, ostentacyjnie odsuwając się do
niej, urażona samym domysłem, jakoby miała przejmować się czczym gadaniem
znudzonych kobiet rządnych ekscesów. – Jak ten cały Monitor obserwuje
wszystkich na raz? Przecież szpital jest ogromny.
– Nikt tego nie wie, ale ma swoje
sposoby. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby kłamał. Wszystko co nam
przekazuje jest prawdą, a jeśli czyjaś tajemnica lub pomyłka nie została od
razu rozpowiedziana, to znaczy, że jest w tym jakiś cel.
– Rozumiem. Ktoś musi się nieźle
bawić. – Nastolatka skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła się zastanawiać. W takim razie, jeżeli uda nam się odkryć
tożsamość tego kogoś, może dowiemy się,
kto zabija ludzi.
– W każdym razie, jestem Magda. –
Brunetka wyciągnęła dłoń w jej stronę. – Będziemy dziś razem pracować.
– Tak – odpowiedziała wyrwana z
przemyśleń i delikatnie uścisnęła jej rękę. – Lizzy .
– przedstawiła się
zażenowana.
~*~
– Doktorze Michaelis, co pan
sądzi o naszej nowej metodzie? – Złotowłosy lekarz, emanujący ogromnym
entuzjazmem, zaczął skakać wokół swojego nowego obiektu kultu.
Sebastian wiedział, że jego przykrywka była dobra i dawała
mu wiele możliwości, by węszyć po szpitalu, ale uwielbienie, jakim darzyli go
medycy było wręcz nienaturalne. Sama jego obecność wywoływała poruszenie wśród
personelu.
– Bardzo pomysłowe wykorzystanie
surowców, jestem pod wrażeniem – odpowiedział, siląc się na pochwałę, która w
gruncie rzeczy była zbędna.
Nawet bez pochlebnych komentarzy byli w niego zapatrzeni i
żadnemu nie przyszło do głowy, że nie jest prawdziwym lekarzem. Bawiła go ta
prostota ludzkiego umysłu.
– Proszę dalej. To bardzo ciekawy
przypadek rzadkich powikłań po zapaleniu płuc. Pacjent obecnie znajduje się w
stanie śpiączki pooperacyjnej, jednak wciąż nie zdecydowaliśmy, co zrobić z nim
dalej. Proszę spojrzeć. – Siwy mężczyzna z ciężkimi, grubymi szkłami na nosie,
ordynator oddziału, podał demonowi wyniki badań oraz zdjęcia pacjenta.
Sebastian wziął je do ręki i zaczął przeglądać ze
skupieniem, teatralnie poprawiając okulary. Trójka lekarzy patrzyła na niego,
oczekując na decyzję. Nie miał zielonego pojęcia, co było temu człowiekowi –
był wprawdzie niezwykle inteligentny i posiadał podstawowa wiedzę medyczną, ale
dokładna znajomość biologii ludzkiego ciała nie była niezbędna kamerdynerowi,
dlatego nigdy się w nią nie zagłębił. Czytając niezrozumiałe zapiski
zdecydował, że będzie musiał to zmienić.
– Ciekawe… Doktorze Blake – zwrócił
się do blondyna. – Jakie działania pan proponuje? – Wybrnął z sytuacji obronną
ręką.
Tak jak się spodziewał, młody lekarz, upojony zaszczytem
możliwości wystawienia swojej opinii przed znanym autorytetem, wpadł w
słowotok. Pozostała dwójka zaczęła z nim polemizować, zupełnie zapominając, że
pierwotnie oczekiwali opinii od kogoś zupełnie innego niż oni sami. Zadowolony
z siebie, kamerdyner wykorzystał chwilę ich nieuwagi, by dokładnie rozejrzeć
się po sali. Znów czuł, że ktoś go obserwuje, jednak tym razem nie
wiedział skąd.
– Panowie, uspokójcie się – przerwał
dyskusję, która powoli zaczynała się przeradzać w kłótnię, gdy uznał, że w tym
miejscu nie dowie się niczego przydatnego.
– Blake, Tatcher, uspokójcie się!
– krzyknął ordynator, ukrywając zażenowanie. – Chcecie zostać kolejną nowinką
Monitora?
– Przepraszam
– Proszę o wybaczenie. –
Uspokoili się, słysząc niejasny demonowi tytuł, chociaż blondyn wydawał się
czuć pogardę do wspomnianego „Monitora”. To słowo wzbudziło zainteresowanie
Sebastiana. Reakcja lekarzy wskazywała, że był kimś istotnym w ich szpitalnej
społeczności.
– Więc, doktorze Michaelis, co
powinniśmy zrobić z pacjentem? – Siwy mężczyzna powrócił do pierwotnego
pytania.
– Uważam, że zaproponowana przez
doktora Tatchera metoda powinna odnieść najlepszy skutek. – odrzekł pewny
siebie.
Jego decyzja bazowała jedynie na wieku lekarzy i sposobie, w
jaki odniósł się do niego szef oddziału. Wydawało mu się, że darzył go pewną
dozą zaufania, dlatego poparcie jego opinii było bezpieczniejsze zarówno dla
jego kamuflażu, jak i życia pacjenta.
Reszta
obchodu wyglądała identycznie. Przy każdym przypadku, trójka podekscytowanych
mężczyzn, bardziej niż na samym pacjencie, skupiała się na zaimponowaniu
gościowi. Bawiło go to, a jednocześnie przerażało, jak łatwo było zmanipulować
cały lekarski światek. Nie świadczyło to najlepiej o ich inteligencji, jak więc
musiało się przekładać na zawodowe kompetencje? Nie chciał się nawet
zastanawiać. Sama myśl o tym, że którykolwiek z tej, niewzbudzającej zbytniego
zaufania, bandy, miałby dotykać gołymi rękami, rozpłatanego na operacyjnym
stole, ciała jego pani, wzbudzała w nim odrazę. Obiecał sobie dbać o nią tak,
by nigdy nie trafiła pod ten rzeźniczy nóż. Z zebranych przez niego informacji,
niezbędnych do odpowiedniego odgrywania swojej roli, wynikało, że niewielki
odsetek operacji zakańcza się całkowitym sukcesem – to jest, przeżyciem
pacjenta. Za częściowy sukces uznawało naprawienie urazu, nawet jeśli pacjent
nie dotrwał żywy do jego końca. Gdyby hrabianka straciła życie, oddała nie w
pełni przygotowaną duszę z takiego powodu, nie mógłby sobie wybaczyć.
Zupełnie
inną, zastanawiającą go rzeczą było ciągłe uczucie, nie… Ciągła świadomość
tego, że był obserwowany. W każdym pomieszczeniu ogromnego molocha, na każdym
korytarzu, ktoś go śledził, jednak robił to tak zmyślnie, że nie potrafił go
zidentyfikować. To sprawiało, że musiał uważać jeszcze bardziej niż zwykle na
swoje ludzkie zachowania. Wiązało się to z koniecznością jedzenia, picia i udawanie
zmęczenia czynnościami, które nie były w stanie pozbawić go energii. Myśl, że
będzie musiał stać się jeszcze bardziej podobny do nich, niesamowicie go
irytowała. Nie mógł się już doczekać końca dnia, powrotu do posiadłości i
zrzucenia ludzkiej maski.
Gdy tylko obchód dobiegł końca,
udał się do swojego tymczasowego gabinetu, zaczepiając po drodze jedną z
pielęgniarek z prośbą, by przysłała do niego Lizz. Uprzejma kobieta,
onieśmielona jego urodą, kiwnęła głową i pobiegła w głąb korytarza. Znużony
obowiązkami, wszedł do pomieszczenia, usiadł w fotelu i wyciągnął się.
– Na co dzień nie robię sobie przerw w środku dnia. Całkiem przyjemne
uczucie. – Luźna myśl wywołała uśmiech na jego twarzy.
Udawanie prawdziwego człowieka, tym bardziej wysoko
postawionego, miało także swoje dobre strony.
~*~
– Zaczniemy od rozdania leków
pacjentom na tym piętrze. – Zielonooka pchała przed sobą wózek pełen kubeczków
z kolorowymi tabletkami w środku. – Jesteś strasznie spięta, Lizzy – zauważyła,
widząc jej zaczerwienione, od mocnego ściskania kartek, dłonie.
– Przepraszam. – odpowiedziała,
gorączkowo przeglądając listę.
Martwiła się, że popełni błąd, który wyda ją przed młodą
pielęgniarką. Teraz, gdy miała pierwszy trop w sprawie Wampira, na dodatek
taki, który mógł jej zaszkodzić, musiała dawać z siebie wszystko. Nie spodziewała
się jednak, że zwykła rozpiska z lekami dla chorych może być tak skomplikowana.
Im dłużej przyglądała się oznaczeniom, tym mniej jej rozumiała. Zbitek cyfr i
skrótów, niemal niemożliwych do rozszyfrowania dla kogoś, kto z leków znał
jedynie morfinę oraz kilka rodzajów narkotyków, których nielegalną sprzedaż na
terenie miasta ukróciła jakiś czas temu, wyglądał niczym starodawne pismo.
– No dobrze, zajmę się tymi po
prawej. – Pielęgniarka wzięła do rąk kilka kubeczków i podchodziła kolejno do
pacjentów.
Elizabeth stała w miejscu, wciąż próbując rozszyfrować
listę.
– Lizzy, co ty robisz? – zapytała
zaskoczona Magda, widząc wciąż stojące na swoim miejscu leki.
– Ja… Przepraszam, nic z tego nie
rozumiem – odpowiedziała skruszona.
Na przekór wszystkiemu, czego się spodziewała, brunetka
zareagowała jedynie szczerym rozbawieniem.
– Może ty naprawdę masz z nim
romans? – Spojrzała na nią tajemniczo.
– Nie, to nie tak, ja… –
przerwała. – Prędzej bym sobie strzeliła
w łeb!– dodała w myślach, tłumiąc nieodpartą chęć wypowiedzenia tych słów
na głos.
– Porozmawiamy o tym przy
obiedzie, teraz chodź, wyjaśnię ci to. – Wskazała dłonią trzymaną przez
Elizabeth rozpiskę. – Musimy rozdać wszystkie leki przed obiadem. Sama nie dam
rady. – Stanęła za czerwoną ze wstydu koleżanką i patrząc jej przez ramię,
tłumaczyła jej, jak odczytywać zapisane informacje. Okazało się, że to wcale
nie było trudne, gdy ktoś się zlitował i zechciał wyjaśnić.
– Zrozumiałaś?
– Tak, dziękuję – Odpowiedziała z
wdzięcznym uśmiechem na twarzy.
– Nie ma za co, chodźmy dalej.
Pośród zdziwaczałego, ponurego
personelu, młoda pielęgniarka świeciła przyjemnym blaskiem. Była pełna energii,
uprzejmości i ogromnej chęci do pracy. Uśmiech nie zniknął jej twarzy nawet
wtedy, gdy jeden z pacjentów zwymiotował na jej uniform. Całym sercem pragnęła
nieść pomoc potrzebującym. Cóż za naiwne
podejście. Mimo głupoty, jej czyste intencje i ogromna determinacja
imponowały szlachciance. Mało było na świecie takich ludzi jak ona,
pozbawionych negatywnych uczuć, widzących we wszystkich wokół jedynie dobro.
Zrobiło jej się żal pielęgniarki – tacy jak ona wiodą trudne, pełne wyrzeczeń
życie, w zamian nie otrzymując nawet pochwały . Poczuła do niej sympatię. Tacy
ludzie byli potrzebni światu, dzięki nim dobro jeszcze nie do końca opuściło
ten świat. Odrobinę przypominała ją samą, z dawnych czasów, kiedy wiodła
beztroskie życie otoczona miłością, życie, które siłą zostało jej wyrwane.
– Kiepska dziś pogoda. Myślisz,
że będzie padało? – Zielonooka zatrzymała się na środku korytarza, zerkając
przez okno na gęste, ciemne chmury zmierzające w ich stronę.
– Bardzo możliwe – odpowiedziała
Lizz, bez większego zainteresowania. – Co
za różnica, skoro i tak spędzimy tu cały dzień? – pomyślała po chwili.
Dziewczyny
weszły do kolejnej, ostatniej już sali. Magda była zadowolona z postępów
współpracowniczki. Cieszyła się, że miała kolejną okazję do pomocy. W pewnej
chwili, do środka pokoju wpadła zdyszana pielęgniarka w średnim wieku,
przerywając przyjemną ciszę.
– Nowa, doktor Michaelis cię
wzywa! – wysapała, łapiąc oddech.
Czerwonowłosa spojrzała na nią pogardliwie.
– I biegłaś przez cały szpital, żeby mi to powiedzieć i przypodobać się
komuś, kto już nawet nie pamięta, że istniejesz? Żałosne… – parsknęła pod
nosem.
– Powiedz mu, żeby sam tu
przyszedł, jeżeli czegoś chce. Jestem zajęta – burknęła skupiając się na pracy.
We łbie mu się poprzewracało!
W Sali zapanowała niezręczna cisza. Obie pracownice
wpatrywały się w nią osłupiałe. Dopiero po chwili zorientowała się, że
popełniła fatalną gafę.
– To znaczy… Proszę mu powiedzieć,
że za chwilę przyjdę – poprawiła się, pochylając delikatnie głowę.
Oburzona kobieta prychnęła pod nosem i bez słowa wyszła.
– Zająć ci miejsce na stołówce?
– Nie trzeba, chodźmy tam razem –
odpowiedziała i zaczęła pchać pusty wózek.
– Ale doktor…
– Znajdzie mnie. No chodź, musisz
mi pokazać, gdzie jest ta stołówka – Poganiała ją.
Nie widziała potrzeby zgrywania się przed dziewczyną. Po
tych paru godzinach, które z nią spędziła wiedziała, że jest tak niewinna i
pozbawiona najmniejszej chęci sprawiania ludziom kłopotów, że na pewno nic
nikomu nie powie. Zamierzała nawet wyjawić jej podczas obiadu, po co tak
naprawdę tutaj jest – przy odrobinie szczęścia jej przykrywka wcale nie musiała
ucierpieć, a sprzymierzeniec wewnątrz tej społeczności ogromnie by jej pomógł.
Wszystko miała już dokładnie zaplanowane. Wspólny, zbliżający do siebie
posiłek, granie osamotnionej ofiary Monitora, głośne miejsce, gdzie ciężko
będzie podsłuchiwać rozmowę. To był idealny moment i nie zamierzała porzucać
swojego planu z powodu sebastianowej zabawy w lekarza. Poza tym, po raz
pierwszy od bardzo dawna poczuła prawdziwy głód. Praca w szpitalnych warunkach
wysysała z niej olbrzymie ilości energii. Gdyby demon usłyszał burczenie jej
brzucha, prawdopodobnie umarłby ze śmiechu – kolejny dobry powód, by nie
pokazywać mu się na oczy.
~*~
Kiedy szła na stołówkę z
uśmiechem na twarzy, nie mogąc się doczekać aż coś zje, nie spodziewała się
zobaczyć tam czegoś takiego. Z jakiegoś powodu słysząc „obiad”, wyobrażała sobie
pięknie przystrojone, idealnie podane potrawy, przygotowywane przez Sebastiana
z prawdziwym zaangażowaniem, godnym artysty. To, co zobaczyła, gdy z głośnym
plaskiem wylądowało w wyszczerbionej misce, którą trzymała w ręku, wyglądało
jak sterta odpadów powstałych w trakcie tworzenia dzieła, które zawisnąć może
jedynie w szemranych gospodach. Szarozielona maź, chlubnie nazywana zupą,
śmierdziała brudnymi skarpetami. W jej wnętrzu pływały kawałki czegoś bliżej
nieokreślonego, prawdopodobnie warzyw, ale nie odważyła się zapytać. W bardzo
brutalny sposób sprowadzona na ziemię, wzięła kawałek chleba, by chociaż trochę
zapchać żołądek. Razem z brunetką usiadły przy stoliku w samym centrum
pomieszczenia.
– Smacznego! – Magda ochoczo
chwyciła łyżkę i zaczęła zajadać się wyblakłą breją.
Hrabianka patrzyła na nią z obrzydzeniem. Chwyciła w dłoń
swój posiłek i powoli przeżuwała kolejne kęsy.
– Tu możemy normalnie
porozmawiać. Więc, co chciałaś mi wcześniej powiedzieć? – zapytała pielęgniarka
między kolejnymi machnięciami łyżką.
– Pewnie już zauważyłaś, że nie
do końca radzę sobie z pracą.
Pokiwała głową. Trudno było tego nie zauważyć, a zielonooka nie
wydawała się tak głupia, by tego nie dostrzec.
– Tak naprawdę jestem tutaj z
polecenia królowej. Pracuję nad rozwiązaniem sprawy Wampira, słyszałaś o nim?
– Ten, który wysysa ludzką krew i
rozrzuca ciała po całym Londynie? – powiedziała z pełnymi ustami.
– Tak. Dowiedziałam się, że
sprawca może być związany ze szpitalem.
– Dlatego doktor Michaelis wziął
cię ze sobą mimo tego, że nic nie potrafisz?
– Lepiej niż się spodziewałam! – Hrabianka ucieszyła się w myślach.
To było prostsze niż przewidywała. – Tak, zgodził się mi pomóc. W ten sposób
mogę swobodnie się rozejrzeć. Jeśli mogłabyś zatrzymać to dla siebie…
– Oczywiście. Pomogę ci, jak
tylko będę mogła – odparła ochoczo.– Poza tym dobrze, że mi o tym powiedziałaś,
po przerwie miałyśmy założyć parę kroplówek. Wyobrażasz sobie, co by było,
gdybym ci to zostawiła? – zaśmiała się.
Czerwonowłosa nie widziała w tym nic zabawne, raczej niebezpiecznego,
ale także zaczęła się śmiać, by zbliżyć się do niej jeszcze bardziej. Przez
resztę posiłku Magda opowiadała jej mało istotne historie z życia szpitala,
których Lizz cierpliwie wysłuchiwała udając, że naprawdę ją interesują.
Kolejną opowieść przerwał, krzyk
lekarki z końca stołówki.
– Z pacjentką z dziesiątki? Nie
masz za grosz wstydu, to jest koniec! – Rzuciła zwiniętą kartkę papieru w twarz
jakiegoś mężczyzny i wybiegła z płaczem.
– No i już, kolejna gorąca
plotka. – Zielonooka wzruszyła ramionami zupełnie obojętna.
Szlachcianka
zastanawiała się, dlaczego plotki przekazywane przez Monitora w ogóle jej nie
obchodziły, za to historie, które sama usłyszała, chociaż także były pewnego
rodzaju plotkami, wydawały jej się ciekawe.
Cała
sala zaczęła wrzeć. Ludzie szeptali za plecami mężczyzny. Wstał, cisnął zgniecioną
kartkę do kosza i wyszedł, nie mogąc dłużej znieść ich oceniających spojrzeń. Gdy
tylko zniknął, Elizabeth podbiegła do śmietnika, pod pretekstem wyrzucenia
serwetki, i wyciągnęła z jego wnętrza papierową kulkę. Wróciła do stolika i rozwinęła
zdobycz.
– „Doktora Malcolma Bradforda
widziano wielokrotnie na spoufalaniu się z pacjentkami. Ostatnio obrał sobie za
cel Glorie Bloxam z sali numer dziesięć. Nie ładnie doktorze, co na to pańska
żona.” Naprawdę? – Hrabianka z zażenowaniem przeczytała zapisane słowa, które
wywołały tak ogromne poruszenie.
– Hm?
– Z powodu takiej bzdury wszyscy
poszaleli? T tylko idiotyczna plotka, co kogo obchodzi życie jakiegoś
małżeństwa… – burknęła, całkowicie nie rozumiejąc poruszenia personelu.
– W tym miejscu znaczy to
ogromnie dużo. Sama tego nie rozumiem, widać oni tego potrzebują.
– Pójdę pokazać się Michaelisowi.
Spotkamy się w pokoju pielęgniarskim za 15 minut? – zapytała czerwonowłosa,
chowając notkę do kieszeni.
– Dobrze.
~*~
– Lizzy, wzywałem cię ponad
dwadzieścia minut temu! – Kiedy przekroczyła próg jego gabinetu, demon wyglądał
na zirytowanego. Widząc go, prychnęła pod nosem.
– Chyba ci się naprawdę coś
poprzestawiało, jeśli myślisz, że przybiegłabym…
–
Lizzy, uważaj na słowa! – podniósł głos i dyskretnie wskazał jej dziurę w
ścianie. Skrzywiła się, ubolewając nad swoim losem. – Wypisz mi na tej kartce
listę popołudniowych zadań. – Zadowolony z siebie przesunął papier na skraj
biurka.
Ciężkim krokiem podeszła do niego i chwyciła pióro w dłoń.
Pochyliła się nad kartką i przeczytała, co było na niej napisane. „Ktoś ciągle
mnie obserwuje, nie możemy tu swobodnie rozmawiać.” Przewróciła oczami. „Brawo,
geniuszu. Ten ktoś to Monitor. Myślę, że dzięki niemu dowiemy się, kto stoi za
atakami wampira. Mam coś dla Ciebie. Dowiedz się o tym wszystkiego, czego
zdołasz. Spotkamy się na stołówce w porze kolacji. Jeszcze jedno, umieram z
głodu. Zrobiłeś jakiś obiad?” Wyciągnęła
z kieszeni zwiniętą kulkę i podała mu wraz z notatką. Przeczytał jej treść,
wstał i otworzył drzwiczki jednej z szafek. Wewnątrz, na zdobionym,
porcelanowym talerzu leżał pachnący kawałek pieczonego kurczaka. Podeszła do
niego, wyszarpnęła mu z dłoni sztućce i stojąc przed komodą, szybko wcisnęła w
siebie pyszne, ciepłe jedzenie.
– Żarcie z tej stołówki to jakaś
kompletna porażka – jęknęła, wycierając usta chustką.
– Spodziewałaś się przysmaków? –
odparł, zostawiając dla siebie zdziwienie powstałe na widok jej nienawidzącej jedzenia,
kruchej pani, która żarłocznie wpychała w siebie mięso.
– Spodziewałam się jedzenia, a
nie lepkiej, szarej brei – mówiła, nie ukrywając niezadowolenia. Głodna,
niezadowolona dziewczyna, która nie potrafiła się odnaleźć w świecie prostych
ludzi –wzbudzała w nim niesamowite rozbawienie.
– Nie wiem jak długo będę w
stanie to znosić. Jeszcze ten smród, to straszne.
– Rozumiem, Lizzy, że w domu
karmią cię samymi przysmakami z górnej półki? – droczył się.
– Nie są aż takie wyśmienite, ale
na pewno lepsze niż to. Doktorze Michaelis. – Ostatnie słowa z trudem przeszły
jej przez gardło.
Najwyraźniej demon doskonale się bawił, podczas gdy ona
zapracowywała się na śmierć.
– Dobrze, wracaj już do pracy.
Nie jesteśmy tu na wakacjach! – polecił jej, ledwo powstrzymując śmiech na
widok jej czerwonej z oburzenia twarzy.
– Pożałujesz tego… – warknęła pod
nosem i wyszła z gabinetu.
Tego mi właśnie było trzeba! Cuuudna notka !:) Już się nie mogę doczekać aż znowu coś napiszesz:D Muszę przyznać, że owy szpitalny wątek wyjątkowo mnie wciągnął. Ciekawe kim jest ten cały ' monitor', nie wiem dlaczego ale mam wrazenie, że jest on związany z tą młodą pielęgniarką, aleee to już moje małe skromne domysły. Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńNotka świetna, jak zwykle! ;D
OdpowiedzUsuńChociaż mam jedno małe "ale", chodzi mi o sens jednego zdania, a raczej trochę tak jego brak, a mianowicie: "Znów czuł, że ktoś go obserwuje, jednak tym razem nie miał nie wiedział skąd." Nie wiem, może tylko ja tego nie rozumiem ^ ^" W każdym razie to tak, żebyś wiedziała .__.
Nooo, ta ja czekam niecierpliwie na część dalszą i oby Ci wena sprzyjała w napisaniu bonusiku ;D
Dzięki! Z chwile to poprawię, musiałam się zagapić podczas betowania, bo to zdanie rzeczywiście nie ma sensu :P
UsuńŚwietne, czekam na następne. Jakoś nie umiem sobie wyobrazić żeby 'Doktor Michaelis' i .pielęgniarka Liz' mogli mieć romans. Jakoś chce mi się śmiać jak to widzę.
OdpowiedzUsuńTymczasem, pewnie się obraziłaś za długi brak rozdziału? W związku z tym przepraszam i zapraszam do mnie :)
Nie martw się, nie mam zwyczaju obrażać się za takie rzeczy - już nie. Ewoluowałam i zadziwiająco dużo rzeczy jestem w stanie przyjąć w godny sposób :P
UsuńJak tak o tym mówisz, to na myśl o tej dwójce w tych uniformach, w dwuznacznej pozycji na kozetce w gabinecie wydaje się... Tak epicko abstrakcyjne :P
Ponownie zapraszam na nowy rozdział. Dzisiaj dzieje się dużo :D
UsuńWesołych Świąt!
Witam. Kiedy przeczytałam zdanie ''Monitor widział cię w pokoju doktora Michaelisa'' od razu odniosłam wrażenie, że pomyliły Ci się daty...''Hmm? Jaki znowu monitor? To przecież XIX wiek! W końcu będzie można się do czegoś przyczepić, to było zbyt idealne, w końcu Nami musiała coś namieszać.''-Nie zwróciłam uwagi na wielką literę. Ale przy kolejnych fragmentach wszystko się wyjaśniło. I nie mam się do czego w końcu przywalić. To jednak jest idealne, i idealne będzie, jestem tego pewna. Pozatym wyobrażanie sobie Sebastiana jako lekarza rządzącego Lizzy sprawia, że odczuwam jakąś nieuzasadnioną satysfakcję :b Pozdrawiam serdecznie :*
OdpowiedzUsuńHahahahaha <3
UsuńW końcu uda Ci się znaleźć jakiś błąd, wierzę w Ciebie xD
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ha Sebastian wręcz się opieprza a Lizzi zapieprza, kim jest tak zwany "monitor" bo widzi wszystko, a wydaje mi się że może to być człowiek...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, och Sebastian wręcz się opieprza a Lizzi zapieprza ;)kim jest "monitor" bo widzi wszystko, a wydaje mi się że może to być człowiek...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale,Sebastian wręcz się opieprza a Lizzi zapieprza ;) miła taka odmiana... kim jest "monitor" bo widzi wszystko w tym szpitalu, a wydaje mi się że może to być człowiek...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza